Bal uczuć - Aga F. Necco93 - ebook + audiobook + książka

Bal uczuć ebook i audiobook

Aga F. Necco93

3,9
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tak, książę!

Miłość w wyższych sferach

Dziewiętnasty wiek. Hope Winward wiedzie spokojne życie w Ameryce. Co prawda małżeństwo jej rodziców może być postrzegane jako nietypowe - wychodząc za prostego człowieka, matka dziewczyny popełniła mezalians i wywołała wielki skandal - ale córka jest z nimi szczęśliwa. Niestety, do czasu. Jedno tragiczne wydarzenie odbiera jej równocześnie i matkę, i ojca, a także środki na utrzymanie.

Tragiczne wieści docierają za ocean. W odpowiedzi nadchodzi list. Pannę Winward zaprasza do siebie książę Sussex. Dziewczyna zgadza się popłynąć do Anglii. Spodziewa się, że w rodzinnym kraju rodziców pobędzie kilka tygodni, miło spędzi czas i przy okazji dowie się czegoś więcej o swoich krewnych i przodkach. Na miejscu okazuje się, że nie tylko jej wyobrażenie o angielskiej arystokracji było błędne, ale również że została potajemnie zaręczona z Lucasem, księciem Wilcott. Młody książę jest tak samo niechętny przyszłemu małżeństwu jak jego amerykańska narzeczona...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 515

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 53 min

Lektor: Czyta: Magdalena Emilianowicz

Oceny
3,9 (60 ocen)
23
17
11
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnitaPietek

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemny audiobook. Nie jest to najbardziej ambitna literatura ale wyróżnia się na tle ( w moim przypadku pierwsza dobra książka w tym miesiącu). Przyjemne lekkie pióro autorki. Historia taka jak sto innych ale mimo wszystko słuchało się tego bardzo dobrze. Jestem ciekawa kolejnych pozycji autorki.
20
juliaczka

Nie oderwiesz się od lektury

Do ostatniej strony trzymająca w napięciu historia wielkiej miłości.
20
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Romans historyczny. Dobrze się czytało. Jakaś odmiana od pikantnych romansów. Bardzo ładna okładka.
20
Kingajan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
10
Stream_of_consciousness

Dobrze spędzony czas

Lekka i przyjemna lektura, acz bohaterowie trochę bezbarwni.
10

Popularność



Podobne


Aga F. @Necco93

Bal uczuć

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/balucz_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1276-2

Copyright © Helion S.A. 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Prolog

Kwiecień 1824 Bunker Hill, Boston

Żwirowa alejka zakręcała łagodnie obok niewielkiego świerkowego lasku i kończyła się tuż przed niewysokim, lecz niebezpiecznym urwiskiem. Pięć metrów przed ostrą krawędzią postawiono drewnianą barierkę i wielką tablicę, na której widniały krzywe litery namalowane białą farbą: „UWAGA! URWISKO!”. Każdy, kto znał tę okolicę, wiedział, że nie powinno się podchodzić do tego miejsca zbyt blisko, gdyż występowało tam ryzyko osunięcia się ziemi. Kilka drzew rosnących wokół sprawiało wrażenie samotnych i smutnych, jakby zdawały sobie sprawę, że za parę lat pochłonie je szalejąca woda. Z każdym rokiem ziejąca w nabrzeżu dziura pogłębiała się o kolejny metr, barierkę i tablicę przesuwano, ale wszyscy okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że obecny stan nie utrzyma się długo. Zwłaszcza że dziś szalała gwałtowna burza, porywając liście, chociaż była wiosna i drzewa dopiero wypuściły młode listowie. Ciemna noc sprawiła, że człowiek stojący na środku polanki bał się ruszyć o krok, gdyż nie miał pojęcia, co go czekało kilka cali dalej. Jedynym źródłem światła były raz po raz przecinające niebo błyskawice — niczym włócznie rozgniewanego boga, który mścił się za ludzkie grzechy. Wiatr dął niemiłosiernie i z każdą godziną się nasilał.

Niewielki domek znajdujący się niedaleko żwirowej alejki skrzypiał głośno pod wpływem silnych podmuchów. Stare deski wydawały przerażające dźwięki, wywołując tym dreszcze u znajdującej się w środku dziewczyny.

— Na pewno zaraz wrócą. — Hope przekonywała samą siebie i z niepokojem wpatrywała się w szalejącą za oknem burzę. Kilka godzin temu rodzice pojechali do miasta i do tej pory nie wrócili.

Był środek nocy, a szalejąca nawałnica próbowała zmieść z powierzchni ziemi dom, więc jej niepokój szybko przerodził się w strach. To uczucie niemal ją sparaliżowało i przyszpiliło do okna, przez które spodziewała się zobaczyć nadjeżdżających rodziców.

Rozdział 1

Kwiecień 1825

Hope wyglądała przez okno.

Elizabeth i jej mąż, John Walker, siedzieli przy stole, pijąc zbyt mocną kawę. Tuż za oknem rozciągał się wiosenny krajobraz: słońce świeciło wesoło, choć jego nieśmiałe promienie wysyłane w kierunku ziemi nie zdążyły ogrzać zziębniętej gleby, dlatego trawa pozostawała jeszcze wysuszona i brzydka.

— Powinnaś się zgodzić — przekonywała ją ciotka, ale Hope nie chciała tego słuchać.

— Nie chcę, tu jest mój dom — powiedziała z przekorą w głosie.

— Hope, proszę. Czy nie pomyślałaś choć przez chwilę, jaka to dla ciebie szansa? Jesteś młoda, piękna i jesteś córką hrabiny Leicester. Twoja babka jest księżną.

— I co z tego? Gdzie była ta wielka księżna przez tyle lat?! Nie interesowała się ani mamą, ani mną. Nigdy nie napisała żadnego listu, w którym prosiłaby o wybaczenie lub cokolwiek innego. Anglia nie dała mi nic, więc dlaczego mam przyjeżdżać do kogoś zupełnie obcego i oszukiwać się, że przyjmie mnie z otwartymi ramionami? Nie chcę ani fałszywej litości, ani pieniędzy. Chcę zostać tutaj — oznajmiła z mocą i zmierzyła małżeństwo surowym wzrokiem.

John popatrzył najpierw na żonę, a potem swe szare oczy skierował na rudowłosą dziewczynę stojącą dumnie pod oknem. Krzyżowała ramiona na piersi i niecierpliwie wzdychała. Uśmiechnął się, bo przypomniał sobie jej matkę, która wyglądała dokładnie tak samo jak panna Winward.

Dwudziestojednoletnia dziewczyna niosła na swych barkach ogromny ciężar. Dlatego właśnie on, jego żona i kilkoro ich przyjaciół, gdy usłyszeli, że jakiś książę zaprasza ją do siebie, postanowili, że wyprawią ją do Anglii, gdzie być może czeka ją wspaniała przyszłość. Jednak Hope nie chciała o niczym słyszeć i uparcie twierdziła, że nigdzie się nie wybiera.

— Kto jest nadawcą listu? — zapytał John.

— Książę Sussex — odpowiedziała machinalnie dziewczyna. Nawet nie wiedziała, jak ma na imię, gdzie mieszka i co to jest Sussex.

— Naprawdę? — zaciekawiła się Elizabeth. Jej dziwny ton, nieco zbyt wysoki, zainteresował Hope.

— Znasz go?

— Nie — zaprzeczyła szybko — ale chyba gdzieś o nim słyszałam. Nie pamiętam jednak, co to było i kto mi o nim mówił — powiedziała, stukając się palcem po brodzie. W końcu wzruszyła ramionami.

Dziewczyna pokiwała głową i z powrotem odwróciła się do okna, znów oddając się czarnym myślom. John spojrzał na żonę i znacząco zerknął na drzwi. Kobieta wstała i podeszła do panny Winward. Przytuliła ją mocno i szepnęła jej do ucha:

— Musimy już iść. Dasz sobie radę?

— Oczywiście, przecież zawsze sobie radzę — odpowiedziała z uśmiechem, choć nie przyszło to jej bez trudu. Uśmiech, który wcześniej gościł na jej twarzy codziennie, teraz przestał się pojawiać, co martwiło Elizabeth. W końcu jednak musiała zaakceptować to, że śmierć rodziców odcisnęła bolesne piętno na wrażliwej Hope.

— Kochanie, jedź do Anglii… Powinnaś… Zrób to dla siebie i dla swojej mamy.

***

Londyn, Anglia Miejska rezydencja księcia Sussex

Książę Sussex, kiedyś wysoki, postawny i pełen pogardy dla innych, dziś był chudym mężczyzną, spokorniałym i przepełnionym rezerwą wobec ludzi. Dlatego, kiedy przeczytał wiadomość, na którą czekał od kilku tygodni, ten dawny młodzieniec w nim niemalże się uśmiechnął.

List leżał teraz na biurku, przy którym od wielu lat zwykł pracować, a on sam przechadzał się po pokoju. Teraz znów podniósł kartkę i zaczął od nowa czytać to, co napisała delikatna kobieca dłoń.

Szanowny Milordzie,

wPańskim liście dostałam zaproszenie do Anglii, do kraju, który znam jedynie znielicznych opowieści mamy. Zaprosił mnie Pan do siebie, choć tak naprawdę żadne znas nie słyszało osobie nawzajem zbyt wiele. Wiem, że jest Pan księciem, ito wszystkie informacje, jakie mam na Pana temat, Milordzie.

Bardzo długo rozważałam Pańską propozycję. Plusów tej wyprawy było mało, mimo to akceptuję je, apo licznych namowach wujostwa przyjmuję też Pańskie zaproszenie.

Przypłynę statkiem „Loreen” czternastego lipca.

Jest jednak jeden warunek: wszystkie koszty wycieczki pokryje Pan,Milordzie.

Hope Miranda Winward

Książę uśmiechnął się pod nosem, czytając ten pełen wyniosłości list. Ta młoda dama miała w sobie nie lada temperament, by do obcej osoby odnosić się z taką wyższością. Była idealna! Takiej panny potrzebował.

Co prawda, kosztem dość okropnym, bo śmierć jej matki była dla niego tragedią. Dowiedział się o niej kilka miesięcy temu przez przypadek, gdy spotkał się z księżną Dunbrooke. Podzielał z nią pogardę dla człowieka, który uwiódł Amber. Ta śmierć okazała się dla niego niemałym szokiem.

Dziś jednak wszystko inne nie było ważne. Oto widział swą przyszłość z synem i synową u boku. Musiał jednak powziąć pewne kroki.

— Baring! — krzyknął na kamerdynera i usiadł za biurkiem. Wyjął kartkę, zamoczył gęsie pióro w atramencie i zaczął pisać.

— Tak, milordzie? — zapytał zaciekawiony służący.

— Wyślij umyślnego do gazety z tym listem — powiedział i zakończył pisanie zamaszystym podpisem. Posypał list piaskiem, zgiął go na pół i zapieczętował woskiem.

Kiedy kamerdyner wyszedł, opadł na fotel i uśmiechnął się szeroko, szczęśliwy jak nigdy.

***

Miejska rezydencja księcia Wilcotta

W wielkim kamiennym kominku płonął wesoło ogień. W całym domu panowała błoga cisza, służba już dawno spała. Nie spał tylko książę Wilcott, który próbował zapanować nad gniewem, jaki rozsadzał mu żyły i niemal pozbawiał zdolności racjonalnego myślenia. Odizolował się od ludzi, żeby komuś nie zrobić krzywdy.

Gdy rano wszedł do klubu, chciał się upewnić, czy lord Sutton nadal wyrażał zainteresowanie spółką. Kiedy tylko przekroczył próg pokoju, od razu się zorientował, że coś było nie tak. Mężczyźni znajdujący się w nim nagle przestali dyskutować i przypatrywali mu się z ciekawością. Miał też wrażenie, że dostrzega na ich twarzach szok. Zignorował ich. Odszukał przyszłego wspólnika i przysiadł się do niego z zapytaniem o kontrakt. Mężczyzna potwierdził współpracę. Jednak William patrzył na niego w tak natarczywy sposób, że już nie mógł tego zignorować.

— Co znowu, Sutton? Jestem gdzieś brudny, że się tak wszyscy gapicie? — zapytał, chociaż jego głos przypominał raczej warknięcie złego psa.

— Przepraszam, po prostu nie mogę pojąć, że istnieje dżentelmen, który jest tak znany, a tak mało o nim wszyscy wiemy. Pilnujesz swej prywatności i bronisz jej jak lew. — Mężczyzna obdarzył go niepewnym uśmiechem.

— Moje życie prywatne to nie jest sprawa publiczna. Pokazuję tylko to, co chcą wszyscy widzieć, nic więcej — odpowiedział głosem, w którym pobrzmiewały nuty zniecierpliwienia.

— Ale teraz chyba już nie będziesz miał wyboru, co? — zapytał, a Wilcott spojrzał na niego zaskoczony. Udał jednak, że nic go to nie obchodzi, i wyszedł z klubu, żegnając się milczeniem i wyprostowaną sylwetką.

— On nic nie wie, prawda? — zapytał baron Northbrook, który tylko czekał, aż Wilcott odejdzie od stolika.

— Stary Sussex zgotował mu niezłą niespodziankę. Gdy Wilcott się o tym dowie, rozniesie go w drobny mak — zgodził się Sutton i powrócił do czytania gazety, oznajmiając tym samym, że rozmowa jest zakończona.

W czasie, gdy panowie popijali porto lub palili cygara w klubie White’a, książę Wilcott postanowił wrócić do miejskiej posiadłości i zjeść porządne śniadanie. Milord słynął z wilczego apetytu, toteż służba starała się zawsze zaspakajać jego głód. Wszedł energicznie do domu, ciesząc się z kontraktu zawartego z Suttonem. Inwestycja w stocznię będzie jedną z lepszych — tak podpowiadał mu jego niezawodny instynkt. Przywitał go kamerdyner Swanston. Wysoki, patyczkowaty, o szpakowatej twarzy. Był człowiekiem dumnym ze swego stanowiska i robił wszystko, aby służba w posiadłości pracowała szybko i skutecznie. Nie był tyranem, ale wystarczyła jedna jego ostra reprymenda, aby przywrócić wszystko do porządku.

Dziś jednak jego służący wyglądał dziwnie. Naprawdę dziwnie. On nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie mrugał znacząco ani nic z tych rzeczy, a dziś ewidentnie coś się wydarzyło, i to tak wielkiego, że stary kamerdyner nie mógł ukryć igrającego w kącikach ust uśmiechu. Wilcott spojrzał na niego jedynie zaciekawiony i wszedł do jadalni.

Miejsce to było skromnie urządzone, ale cechowała je również pewna doza bogactwa i elegancji. Długi na dwadzieścia osób stół stał na środku marmurowej posadzki. Na podłodze leżał dywan z Turcji. Pod ścianą, tuż na lewo, a naprzeciw stołu, znajdowała się gablota z zastawą i srebrem. Po prawej zaś stronie, przeciwległej do wielkiego okna i drzwi balkonowych, ustawiono drugi stół, na którym trzymano wszystko to, co potrzebne do śniadania i późniejszych posiłków.

Książę zasiadł za długim stołem na honorowym miejscu i czekał, aż lokaj go obsłuży. Młody, ale za to bardzo bystry i pracowity chłopak szybko zajął się śniadaniem pana; nalał mu gorącej kawy, a na talerzyki nałożył wszystkie smakołyki, jakie rozstawiono na stole.

Jak zwykle po lewej stronie leżała gazeta, więc Wilcott wziął ją do ręki i zaczął przeglądać.

— Wasza Książęca Mość, czy mógłbym coś powiedzieć? — zapytał młodzik, podchodząc bliżej.

— Słucham — odezwał się znudzonym tonem.

— Chciałbym milordowi serdecznie pogratulować — rzekł lokaj i stanął z boku, czekając na dalsze rozkazy.

— Czego mianowicie chcesz mi pogratulować? — dociekał zainteresowany i uniósł spojrzenie pełne zaskoczenia.

— Zaręczyn. — Głos młodego służącego brzmiał niepewnie i dość piskliwie, gdy zorientował się, że pan chyba nie życzy sobie gratulacji.

— Czyich zaręczyn?

— Pańskich, milordzie… — Przełknął ślinę i wsunął palec za sztywny kołnierzyk, aby pozbyć się wrażenia, że za chwilę się udusi. Fatalnie. Pan chyba jest na niego zły. Brązowe oczy księcia błyskały gniewem i dezorientacją.

— Moich zaręczyn? — wycedził przez zęby, podkreślając każde słowo. — Nie jestem z nikim zaręczony!

— Ale… Ależ, milordzie, w gazecie… — zająknął się, lecz nie skończył zdania, wolał uciec od chlebodawcy, który był już naprawdę wściekły.

Wilcott natychmiast odszukał rubrykę towarzyską.

— Sussex — warknął nagle, gdy przeczytał krótką notkę o jego zaręczynach z niejaką Hope Winward, okraszonych dodatkowo ironicznym komentarzem. Złapał gazetę i wybiegł z domu.

— Siodłaj Tancerza! — sarknął do stajennego, który w mgnieniu oka pobiegł do stajni. Po kilku minutach chłopak wyprowadził karego ogiera, a książę wskoczył na jego grzbiet i pogalopował do miasta.

W ciągu dziesięciu minut znalazł się pod bramą wjazdową miejskiej posiadłości księcia Sussex. Zeskoczył z grzbietu rosłego rumaka na ziemię, zostawił go samego na trawniku i jednym susem pokonał trzy stopnie. Grzmotnął ręką w drzwi i nie czekając, aż ktoś mu otworzy, wkroczył do środka.

— Ty cholerny intrygancie! Gdzie jesteś?! — ryknął na całe gardło, aż śpiący przy drzwiach kamerdyner ocknął się nagle i spadł z krzesła.

Mężczyzna zignorował go jednak i wkroczył do pierwszego pokoju, który okazał się jadalnią. Nikogo jednak w niej nie zastał. Wyszedł więc i skierował się do gabinetu. Po drodze rzucił szybkie spojrzenie w kierunku starego lokaja, który gramolił się powoli z podłogi. Gdyby się tak nie wściekał, pomógłby staruszkowi, ale złość buzująca w jego ciele była zbyt wielka, by przejmować się kimkolwiek. Wpakował się do przestronnego gabinetu i rzucił gazetą w twarz mężczyźnie, który twierdził, że jest jego ojcem.

— Co to, do cholery, ma być?! Jakim prawem spiskujesz za moimi plecami?! — Głośny krzyk rozniósł się po całym domu, ale ojciec Wilcotta nie zareagował. Spokojnie wziął gazetę do ręki i otworzył na stronie, gdzie znajdowała się rubryka z ogłoszeniami o zaręczynach. — I kim, do cholery, jest ta cała Hope Winward?!

— Ach, to o to ci chodzi — westchnął Sussex i podniósł na niego jasne spojrzenie. — Tak, przyznaję, że to ja za tym stoję. Zaczekaj chwilę — dodał szybko, gdy dostrzegł, że syn chce coś powiedzieć. — Zanim zaczniesz mnie atakować, powiem w skrócie, bo wiem, że nie będziesz chciał wysłuchiwać rozwlekłej historii. Wiele lat temu spodobałem się księżnie Dunbrooke, wdowie, która miała osiemnastoletnią córkę na wydaniu. Koniecznie chciała, abym to ja wżenił się w ich rodzinę. Ja uznawałem to za raczej marny interes, ale ponieważ wiedziałem, że i tak kiedyś będę musiał to zrobić, zgodziłem się. Zresztą Amber była piękną damą, więc nie odczuwałem do tego pomysłu niechęci, wręcz przeciwnie. Zakochałem się w niej do szaleństwa. Co innego czuła ona, bo gdy tylko przyjęła moje oświadczyny, uciekła. I to z kim? Z kowalem! Byłem wściekły i wiedziałem, że gdy tylko ją odszukam, to poślubię bez względu na to, czy będzie już po słowie z innym. Popłynąłem za nią do Ameryki, jednak jej nie odnalazłem. Spędziłem tam trzy miesiące, a potem wróciłem pokonany. Jakieś pięć miesięcy temu dowiedziałem się, że Amber wraz z mężem zginęła w wypadku i osierociła córkę — Hope. Księżna odszukała ją, a ja szybko zdobyłem adres i do niej napisałem. Zaprosiłem ją tutaj, mając nadzieję, że już z nami zostanie. A dlaczego oświadczyny? Bo chciałem, aby została przyjęta z godnością, żeby nikt nią nie pogardzał.

— To mogłeś się sam oświadczyć, do cholery! Nie rozumiem, dlaczego wplątujesz w to mnie? — zapytał tonem pełnym gniewu i niechęci do ojca. Historia tej pannicy w ogóle go nie obeszła. Nie obchodziło go, co się z nią stanie i jak przyjmie ją towarzystwo. To była sprawa Henry’ego, a on chciał mieć święty spokój. — Nie będę brał udziału w twoim pomyśle.

— Proszę. Wiem, że jesteś na mnie zły, ale nie patrz tak na mnie. Spróbuj przyjąć ją dobrze i okaż trochę uprzejmości. Przypomnij sobie, jak tobie było ciężko wejść w towarzystwo.

Lucas zacisnął mocniej szczęki, ponieważ w tej chwili poczuł wzbierającą furię. Nie chciał stracić kontroli nad sobą i uderzyć człowieka, który nawet nie zasługiwał, aby mianować się jego ojcem.

— O ile pamięć mnie nie myli, nigdy nie obchodził mnie ton i zdanie innych na temat mojego pochodzenia.

— Wiem, ale ty to ty, a ta dziewczyna jest młoda i niewinna. Wychowała się niedaleko Bostonu, w małej wsi, więc nie ma pojęcia, co ją tu czeka. Nie chodzi mi o to, żebyś rozgłaszał wszem wobec, że jesteś zakochany, ale postaraj się zaakceptować Hope.

— Kiedy przypływa? — zapytał w końcu znużony tą rozmową i spojrzał z niechęcią na człowieka siedzącego tuż przed nim.

— W lipcu.

Lucas skinął jedynie głową i wyszedł bez pożegnania. Nie chciał wplątywać się w tę, jego zdaniem, chorą sytuację, ale póki tamto dziewuszysko nie przyjedzie, niewiele mógł zrobić.

Rozdział 2

Londyn, 14 lipca

Statek dobił w końcu do portu, który przypominał obraz istnej nędzy i rozpaczy. Tamiza powitała ją smrodem, stosami śmieci i obdartymi ludźmi, którzy albo ciężko pracowali, albo żebrali o jedzenie lub pieniądze. I gdyby nie fakt, że była potwornie chora po kilkutygodniowej podróży na statku, zapewne jej przerażenie tym okropnym widokiem okazałoby się o wiele większe. Niestety, zmagała się z nudnościami i zawrotami głowy, które utrudniały jej funkcjonowanie w ostatnich tygodniach. Gdyby wiedziała, jak kiepsko zniesie całą podróż, nigdy nie zdecydowałaby się przypłynąć do Anglii. Na szczęście udało jej się w końcu postawić stopę na stałym lądzie, więc odetchnęła z ulgą, chociaż wciąż okraszone to było cierpieniem z powodu choroby morskiej.

— Panno Winward? — Tuż za plecami usłyszała męski głos. Odwróciła się i ujrzała przed sobą wysokiego, chudego mężczyznę, który w ręce trzymał tabliczkę z nazwiskiem Winward.

To on, pomyślała Hope i przyjrzała się dokładnie księciu. Spodziewała się kogoś zgoła innego. Wyobrażała sobie, że książę Sussex jest gruby, łysy i ma małe, świdrujące oczka, a tymczasem stał przed nią mężczyzna o mizernej posturze z bujną, lecz siwą czupryną. Nos miał krzywy, a oczy jasne. Całą twarz znaczyły mu zmarszczki, dodając tym samym majestatu i powagi. Skłoniła się nisko, kątem oka dostrzegając, że opłacony przez księcia marynarz stawia na ziemi jej skromny bagaż.

— Milordzie — powiedziała cicho i łagodnie. Czuła jednak, że jeśli za chwilę nie usiądzie, zemdleje albo zwymiotuje, bo żołądek nagle zaczął o sobie przypominać, fikając koziołki. Przełknęła nerwowo ślinę.

— Panno Winward — zaczął, unosząc dumnie głowę. Zobaczyła, że w kącikach surowych ust pojawił się niewielki uśmieszek, aż w końcu uśmiechnął się szeroko. — Nie jestem księciem Sussex, mój pan nie mógł osobiście panienki przywitać, więc poprosił mnie, abym przywiózł jego gościa.

— Nie jest pan księciem? To kim pan jest? — zapytała zdumiona.

— Jestem jego kamerdynerem — oświadczył takim tonem, jakby pełnił znacznie wyższą i poważniejszą funkcję niż otwieranie drzwi, anonsowanie przybyłych gości i tym podobne.

— Jak się nazywasz?

— Baring. — Skłonił się nisko.

— A jak masz na imię? — dopytywała nadal.

— Spencer — wydukał.

— Mogę ci mówić Spencer? Czy mam zwracać się do pana po nazwisku?

— Ależ to nie wypada, panienko Winward — jęknął i spojrzał z szeroko otwartymi oczami na dziewczynę, która w tej chwili wyglądała jak biała ściana.

— To nic, mogę zwracać się do ciebie po imieniu? Wydaję mi się, że tak będzie chyba najlepiej. I nie mów mi „panienko”, mam na imię Hope.

Mężczyzna widocznie krygował się przed tak bezpośrednim zwrotem, ale w tej chwili jedyne, co ją obchodziło, to miejsce, w którym mogłaby się położyć i przespać te okropności, jakie zaczęły ją atakować. Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej, toteż z ulgą przyjęła zaproszenie do powozu.

Baring z namaszczeniem otworzył drzwi i wysunął schodki. Hope wyskrobała się jakoś i usiadła na miękkiej, wyściełanej zielonym pluszem ławce. Kamerdyner po chwili zamknął drzwiczki i powóz powoli skierował się w nieznanym jej kierunku.

***

Zatrzymywali się powoli, ale Hope miała wrażenie, że konie zahamowały zbyt gwałtownie, przez co jej żołądek zrobił przewrót. Zacisnęła usta i próbowała myśleć o czymś innym niż to, że za chwilę zapaskudzi piękne wnętrze książęcego powozu. Małe drzwiczki otworzyły się, a w nich pojawiła się szpakowata głowa Baringa. Hope przełknęła gwałtownie ślinę i wstała chwiejnie, ale dłoń odziana w białą rękawiczkę mocno ją przytrzymała. Trzewiki z koźlęcej skóry, nieco już wytartej, zachrzęściły na żwirowym podjeździe. Rozejrzała się wokół. Dom był imponujących rozmiarów, trzykondygnacyjny, z mnóstwem okien w białych framugach. Zbudowany z jasnego kamienia, stał na niewysokim pagórku pośród bujnej roślinności.

— Niesamowite — szepnęła oczarowana domem oraz okolicą. Po chwili uznała, że posiadłość została zaprojektowana tak, aby nie epatowała bogactwem, jednocześnie mówiąc, że właściciel nie szczędził na nią pieniędzy.

Przyjrzała się domostwu raz jeszcze, ale w tej samej chwili dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się i u szczytu schodów stanął mężczyzna, a za nimi dwóch lokajów w czerwono-czarnych liberiach. Panna Winward podziwiała dostojną postawę nieznajomego, który zaczął powoli schodzić po schodach. Ubrany był w brązowy surdut, pod nim dostrzegła białą kamizelkę i koszulę w tym samym kolorze, a całości dopełniały kremowe bryczesy oraz wysokie oficerki. W końcu mężczyzna stanął przed nią z widocznym wahaniem i niepewnym uśmiechem na ustach.

Dygnęła, jak uczyła ją matka, a mężczyzna odkłonił się nisko.

— Dzień dobry, panno Winward. Wiem, że powinno się nas sobie przedstawić, ale moja siostra jeszcze nie dojechała, więc przejdę ponad dobre zasady i sam się przedstawię. Henry Wilkinson, książę Sussex, kłaniam się nisko. — Skłonił się po raz kolejny. Podała mu dłoń do pocałowania, mimo że tego nie znosiła, ale matka zawsze powtarzała, że każda dama musi poddać się tej zasadzie. Pokornie przeczekała grzecznościowy gest, choć nie zdołała się powstrzymać od lekkiego szarpnięcia. Jeśli książę coś zauważył, to nie dał nic po sobie poznać.

— Dzień dobry — przemówiła w końcu Hope i skinęła głową, gdy mężczyzna uśmiechnął się do niej zachęcająco, ale zaraz potem zmarszczył brwi w niezadowoleniu.

— Gdzie pani towarzyszka podróży? — zapytał i rozejrzał się wokół, jakby za chwilę ktoś miał wyskoczyć mu przed nosem. — Przypłynęła pani do Anglii sama?

— Tak, ale proszę się nie martwić. Nic mi się nie stało, naprawdę. I tak większość czasu spędziłam w swojej kajucie, bo nie zniosłam dobrze rejsu.

— Jest panienka pewna? — Przyjrzał jej się uważnie, ale w końcu kiwnął głową, wciąż jednak oburzony. — Zapraszam w takim razie do środka.

Weszli po marmurowych schodach, a kiedy znaleźli się na ich szczycie, z tyłu dobiegł ją turkot kół nadjeżdżającego pojazdu, który po chwili zatrzymał się tuż przed głównym wejściem. Lokaj siedzący na koźle zeskoczył i otworzył drzwi granatowego powozu, z którego wyszła ubrana w masę falbanek i koronek dama. Na głowie miała ciemnozielony kapelusz ze skaczącym we wszystkie strony pawim piórem. Kiedy uniosła wzrok, Hope dostrzegła, że kolorowa suknia nie pasuje do dostojnej kobiety. Powaga i mądrość biły ze szczupłej, choć już nie tak młodej sylwetki.

— Panno Winward, pozwól, że przedstawię ci moją siostrę: Charity Hawskvill, księżna Reabourn — odezwał się książę.

— Ach, witam, moja droga! Jakże się cieszę, że cię widzę — przywitała ją dama radosnym głosem.

Hope patrzyła na nią zaskoczona tym wylewnym powitaniem. Kobieta jednak nic nie robiła sobie z jej milczenia, tylko objęła ją i przyciągnęła do piersi, na której falowała koronka. Panna Winward zesztywniała, gdy została zamknięta w mocnym uścisku obcej osoby. W końcu księżna wypuściła ją z ramion i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, chociaż dziewczynie wydawało się to niemożliwe. Wtedy książę się zreflektował i przeprosił panie, że trzyma je na zewnątrz. Ręką wskazał drogę. Cała trójka weszła do obszernego foyer zapierającego dech swoją wielkością oraz niesamowitym wyglądem. Głównym obiektem, który przyciągał wzrok, były schody — potężne, drewniane i błyszczące, ze złoconą głową lwa kończącą poręcz. Stopnie wykonano z twardego, dębowego drewna, a na ich środku położono czerwono-czarny dywan. Dziewczyna poczuła się bardzo ubogo w obliczu tych wspaniałości, które się przed nią roztaczały, więc kiedy zaprowadzono ją do salonu, westchnęła cicho z ulgą. Miała zdecydowanie za dużo wrażeń.

Księżna weszła pierwsza i najwidoczniej spędzała tu mnóstwo czasu, gdyż od razu podeszła do ścianki tuż obok drzwi, przy której wisiał czerwony sznur zakończony frędzlem. Pociągnęła za niego, a po chwili skierowała się do obitej czerwonym pluszem sofy. Cały pokój przytłaczał przepychem wystroju. Złocone ramy, oparcia i podłokietniki błyszczały w blasku słońca padającego z dużego okna na wprost drzwi. Hope zerknęła w lewo, gdzie dostrzegła niewielki barek, na którym ustawiono karafki wypełnione alkoholem. Przestała się w końcu rozglądać po pokoju, stwierdzając, że dzięki temu choć na chwilę zapomniała, że nadal męczą ją mdłości związane z podróżą statkiem.

Kobieta poklepała miejsce obok siebie i uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

— Siadaj, kochana, musimy chwilę porozmawiać. Nie mogę się też doczekać, aż poznasz moją córkę Olivię. Wyjechała z ciotką na kilka tygodni do Włoch, ale niedługo wróci i wtedy lepiej się poznacie — powiedziała, lecz dalszą część wypowiedzi przerwało wejście Spencera. — Baring, czy mógłbyś przynieść nam herbaty i coś lekkiego do zjedzenia? Nasz gość na pewno jest głodny.

— Nie, ja dziękuję, nic nie będę jadła — odparła Hope, gwałtownie potrząsając głową. Poczuła, że wszystko podeszło jej do gardła. Przełknęła gwałtownie ślinę i na chwilę przymknęła powieki. — Nie ukrywam, że chętnie odpoczęłabym po podróży. Jestem wykończona.

— Och! Przepraszam najmocniej za to; tak się podekscytowałam twoim przyjazdem, że zupełnie wyleciało mi z głowy bycie gościnną. — Księżna posłała jej przepraszające spojrzenie i poklepała ją po dłoni. Dziewczyna próbowała odwdzięczyć się lekkim uśmiechem, ale wyszło to dość krzywo.

— Baring, zaprowadź naszego drogiego gościa do sypialni — wydał polecenie książę, co Hope przyjęła z ogromną wdzięcznością.

— Tak jest, milordzie. — Kamerdyner skłonił się nisko i zerknął na dziewczynę, która wstała natychmiast, gdy tylko służący zwrócił się w jej stronę.

Kiedy rodzeństwo zostało same, Sussex spojrzał na młodszą siostrę z nadzieją, że ta powie coś, co sprawi, że jego opinia na temat młodej panny trochę się zmieni. Jak na razie widział w Hope Winward piękną, skromną, ale dumną panienkę, która skrycie gardziła jego bogactwem.

— Charity, powiedz coś — poprosił. Spojrzała na niego i się uśmiechnęła, choć z przymusem.

— Śliczna, dobrze wychowana dziewczyna. Nic więcej nie umiem ci powiedzieć, prócz tego, co widziałam. Hope widocznie jest zmęczona, zniechęcona i trudno mi ocenić jej charakter. Dajmy jej kilka dni, niech ochłonie, a wtedy lepiej ją poznamy, chociaż po jej liście wywnioskowałam, że tytuły nie robią na niej żadnego wrażenia — powiedziała łagodnie i tym razem uśmiechnęła się uprzejmie.

***

Baring prowadził ją przez długie korytarze, aż prawie straciła orientację, ale w końcu dotarli do ciemnych dwuskrzydłowych drzwi.

— Tutaj panienka będzie mieszkać — obwieścił niemal uroczyście. Dziewczyna kiwnęła głową, a kamerdyner nacisnął klamkę i pchnął drzwi.

Panna Winward weszła do środka i zamarła. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to łóżko — było ogromne, nakryte jasnoniebieską narzutą i pościelą w tym samym kolorze. Każdy róg ozdobiony był wysokim słupkiem, po którym pięły się wyrzeźbione róże. Nad tym wszystkim zwisał niebieski baldachim, a frędzle powiewały na wietrze, który wpadał przez okno. Białe firany lekko wydymały się pod wpływem jego podmuchów. Błękitne zasłony zwisały do drewnianej podłogi, którą przykrywał pięknie tkany dywan — Hope od razu uznała, że to arcydzieło. Po lewej stronie zaś stał kominek, przed nim ustawiono dwa fotele, a zaraz obok niego znajdowały się podwójne drzwi. Jedno skrzydło było uchylone, drugie całkiem otwarte. Pod ścianą blisko wejścia dostrzegła wielką białą szafę. Po prawej stronie natomiast stała toaletka z dużym zwierciadłem.

— Prześliczny pokój. Czy ktoś wcześniej w nim mieszkał? — zapytała, zaintrygowana wystrojem sypialni.

— Nie znam historii poszczególnych pomieszczeń w tym domu, ale podejrzewam, że kiedyś zapewne tak — odpowiedział.

— Co z moimi bagażami? Gdzie one są?

— Wszystko w porządku, panienko. Wszystko już jest schowane i rozwieszone —powiedział z ciepłym uśmiechem na ustach. Hope spojrzała na niego zaskoczona.

— Już? Tak szybko? — zapytała. Zajrzała do szafy, ale nie znalazła tam żadnych jej sukienek, lecz kolorową tęczę jedwabnych, koronkowych, atłasowych i tiulowych kreacji, które zachwycały swym krojem, kolorem i ozdobami. Wszystkie sukienki wyglądały, jakby zostały uszyte specjalnie dla jakieś księżniczki, natomiast jej garderoba gdzieś zniknęła.

— Ale to nie są moje stroje. Gdzie są moje sukienki? — dopytywała się wciąż. Może jej ubiór był skromny, ale chyba nie aż tak, aby ci ludzie podarowali jej nowe ubrania, zwłaszcza że jej nie znali. Przed przyjazdem tutaj musieli zakupić mnóstwo materiału na uszycie tych wszystkich kolorowych rzeczy, a to wiązało się z ogromnymi funduszami. Nie było jej stać na oddanie pieniędzy.

— Ależ tak. Proszę tędy — powiedział Spencer, wciąż się do niej uśmiechając.

Hope podążyła za nim, choć tak naprawdę nie miała na to ochoty. Naprawdę źle się czuła i marzyła o tym, by wskoczyć do tego łóżka i nakryć się miękką pościelą. Jednak posłusznie wkroczyła do garderoby, która wielkością przypominała mały salonik w rodzinnym domu. Po obu stronach wisiały kolejne toalety. Na półkach dostrzegła kapelusze, rękawiczki, parasolki w każdym kolorze tęczy. Na samym spodzie ogromnych wnęk, tuż pod wiszącymi kreacjami, stały w równych rzędach pantofelki, trzewiczki i kapcie. Wyglądało to tak, jakby książę kazał swym służącym gromadzić te wszystkie wspaniałe rzeczy od kilkunastu tygodni. Skąd jednak wiedział, czy to będzie na nią pasowało? Odwróciła się w stronę Baringa i spojrzała na niego niepewnie.

— Dla kogo są te suknie? — palnęła głupio. Spencer zaśmiał się cicho, czyli zrobił coś, o co nikt go nie podejrzewał, i z całkowitym oddaniem odpowiedział:

— Dla panienki. Książę kazał kupić stroje najlepsze w całym Londynie. Chce panienkę wprowadzić do towarzystwa — wyjaśnił.

Hope miała wrażenie, że cały świat zaczął się kręcić, a garderoba stała się kołyszącym na falach statkiem. Długa podróż bardzo mocno wpłynęła na jej zdrowie, toteż zmęczenie wzięło górę i gdy usłyszała te zaskakujące słowa, po prostu zemdlała, przytłoczona nadmiarem przeżyć jednego dnia.

Łóżko było miękkie, a coś mokrego kapało jej na czoło. Drgnęła i powoli uchyliła powieki. Tuż nad sobą dostrzegła obcą, lecz zatroskaną twarz jakiejś kobiety. Jej krótkie, brązowe włosy podskakiwały za każdym razem, gdy poruszyła głową. Biały czepek nie zdołał przytrzymać niesfornych loków. Hope uniosła się delikatnie na łóżku i rozejrzała po pokoju.

— Jak się panienka czuje? — zapytała zatroskana kobieta. Dziewczyna zerknęła na nią i uśmiechnęła się blado. W porównaniu do tego, co odczuwała po przyjeździe tutaj, miała wrażenie, że narodziła się ponownie, choć nadal kręciło jej się w głowie i nie miała ochoty na jedzenie.

— Dobrze, dziękuję. Kim pani jest? — dociekała, a kobieta lekko przed nią dygnęła.

— Nazywam się Linda Cosworth, od dziś będę panienki pokojówką.

— Moją pokojówką? Ale ja nie potrzebuję… Dam sobie radę — powiedziała nieco piskliwie. Nie była damą, która dopominała się służby do zapięcia sukienki. Zawsze pomagała jej mama. Linda patrzyła jeszcze na nią przez chwilę, a potem dygnęła i powoli zaczęła się wycofywać.

— Rozumiem, w takim razie przepraszam. — Chciała się oddalić, a Hope poczuła się głupio, że w tak bezceremonialny sposób odprawiła tę kobietę, choć ta pewnie dostała polecenie od księcia.

— Nie, zaczekaj chwilę. Nie chciałam cię urazić, Lindo. Zawsze ubierałam się sama, z niewielką pomoc mamy, więc mnie zaskoczyłaś. Jeśli nadal chcesz, to możesz mi pomóc.

— To wspaniale! Tak się cieszę! — odpowiedziała radośnie pokojówka.

— Kto mnie rozebrał? — zwróciła się do Lindy, gdy się zorientowała, że ma na sobie nocną koszulę, a jej suknia gdzieś zniknęła. Pokojówka uśmiechnęła się do niej i pokazała na siebie.

— Ja — powiedziała i dygnęła.

— Lindo, mogę tak do ciebie mówić? — Kiedy pokojówka przytaknęła, Hope kontynuowała: — Nie mów do mnie „panienko”, nie jestem żadną osobistością, abyś musiała się do mnie zwracać w ten sposób.

— Ale to nie wypada — szepnęła całkiem zaskoczona kobieta.

— Nie przesadzaj. Czy wyglądam na… hrabiankę?

— Dla mnie tak — odparła z powagą.

— Zapomnij, że pytałam. — Machnęła ręką. — Gdzie jest moja suknia?

— Przepraszam, panienko, ale przygotowałam świeżą toaletę.

— Nic się nie dzieję, po prostu… Nie chcę przyjąć niczego od księcia, to wszystko.

— Dlaczego? — zapytała bardziej z troski niż z ciekawości.

— Bo nie chcę, aby potem ktoś powiedział, że przyjechałam tylko po to — mruknęła i wskazała głową łóżko.

— Ależ, panienko, nikt tak o panience nie pomyśli! — zawołała służąca, zupełnie zaskoczona nieco pogardliwym tonem jej nowej pani. Musiała jednak wypełnić polecenie pana, więc próbowała nakłonić pannę Winward do ubrania się, bo czekała na nią kolacja. — Milord polecił mi przygotować panienkę do kolacji…

— Przepraszam, Lindo. Nie chcę ci sprawiać kłopotu. Proszę, pokaż mi, co powinnam włożyć na kolację.

Służąca uśmiechnęła się, klasnęła w dłonie i pobiegła do garderoby podekscytowana. Hope żałowała, że nie była w stanie poczuć tego, co czuła ona.

Rozdział 3

Pokojówka szybko przyniosła całą toaletę, zaczynając od wstążek, pantalonów, delikatnych pończoch, a na samej sukni kończąc. Morze pięknego, bardzo delikatnego materiału wylądowało tuż pod jej nosem. Służąca sięgnęła po bieliznę i rozciągnęła ją przed panną Winward.

— Nienawidzę gorsetów — mruknęła Hope i groźnym spojrzeniem obrzuciła znienawidzoną przez nią rzecz.

— Panienko, żadna z nas ich nie lubi, ale, niestety, kobieta jest tak stworzona, iż musimy nosić takie niewygodne rzeczy, aby ładnie wyeksponować sylwetkę — powiedziała Linda i uśmiechnęła się do niej.

— Gorsety powinno się nosić tylko wówczas, jeśli komuś grozi rozsypanie się między ludźmi — skomentowała, co wywołało chichot u Lindy. W końcu jednak pokojówka spoważniała, a Hope przyjrzała się kobiecie, która wydała się chętna do rozmowy. — Właściwie, to czy mogłabyś opowiedzieć coś o tej całej socjecie? Czego mam się spodziewać i, przede wszystkim, jakich reguł muszę przestrzegać?

Między jednym pytaniem a drugim wstała i pozwoliła się ubrać, chociaż okropnie się wstydziła rozebrać przed obcą osobą.

— Główną i najważniejszą zasadą bon tonu jest dbanie o reputację. Im bardziej jest ona nieskazitelna, tym lepszym towarem na rynku małżeńskim jest młoda dziewczyna… — urwała, ponieważ dostrzegła oburzenie na twarzy nowej pani.

— Proszę?! — zawołała w końcu Hope. — Czy dobrze powiedziałaś, Lindo? Rynek małżeński? Boże, to brzmi jak koński targ, gdzie ocenia się, a potem licytuje konia. Przecież to okropne. I te wszystkie dziewczęta godzą się na takie traktowanie? — W całym swoim życiu nie słyszała okrutniejszej rzeczy. W Bunker Hill nie było takich zasad, a przynajmniej wychowała się bez przeświadczenia, że dobieranie się w pary polega na czymś takim. Ale ona żyła pod Bostonem, więc może pewne rzeczy różniły się od tych w Anglii.

— W wyższych sferach nie ma możliwości wyboru. Miłość dla tych ludzi nie jest prywatną i uczuciową kwestią, chociaż czasami zdarzają się wyjątki i małżeństwa okazują się szczęśliwe… Ale nie jest ich dużo.

— Na szczęście mnie to nie dotyczy — westchnęła Hope. Linda spojrzała na nią z uniesioną wysoko brwią, ale nic nie powiedziała.

Panna Winward starała się przypomnieć sobie to, co mówiła jej kiedyś matka, ale nie mogła wydobyć ze wspomnień rozmowy, w której opowiadałaby o czymś podobnym. Biedne dziewczęta, pomyślała, współczując tym wszystkim młodym damom, które wyszły za mąż wbrew swojej woli.

Pokojówka skończyła ją ubierać. Następnie podprowadziła do toaletki i posadziła na krześle, gdzie zamierzała uczesać jej niesforne włosy. Hope zapadła się w miękki mebel i patrzyła w duże zwierciadło, w którym widać było każdy najmniejszy ruch pani Cosworth. Lekkie pociągnięcia szczotki sprawiły, że popadła w trans. Zdawało jej się, że dostrzega swoją matkę. Stała za nią z szerokim uśmiechem na ustach, a jej zielone oczy lśniły.

— Panno Winward? — Usłyszała raptem. Zamrugała kilkakrotnie, czując łzy, ale się nie rozpłakała. W odbiciu dojrzała siebie oraz służącą i aż się skrzywiła, bo wciąż miała bladą cerę, cienie pod oczami i nie wyglądała zachęcająco, nawet w twarzowej fryzurze, którą wykonała Linda.

— Tak? — zapytała, ponieważ nie miała pojęcia, co pokojówka do niej powiedziała.

— Księżna Reabourn chciała się widzieć z panienką po przebudzeniu. Chciała, żeby panienka poznała syna księcia Sussex — zakończyła wesoło.

— Naprawdę? — Przełknęła ślinę, starając się zapanować nad niespodziewanym zdenerwowaniem.

— Ale ma panienka wystraszoną minę.

— Przeraża mnie perspektywa poznawania nowych osób, zwłaszcza syna księcia. Znasz go, Lindo?

— Niestety dużo o nim słyszałam — westchnęła pokojówka.

— Dlaczego niestety?

— Nie znam księcia Wilcotta osobiście, ale służba w tym domu nie pała do niego zbyt wielką sympatią. Bardzo źle odnosi się do naszego pana — powiedziała i odsunęła się o parę kroków, by ocenić swe dzieło. Hope wstała i spojrzała na ostateczny efekt. Pomimo skromnej sukni czuła się wyjątkowo w muślinie, który opinał jej ciało.

— To po co tu przychodzi?

— Nikt nie rozumie zachowania księcia i chyba nikomu jeszcze nie udało się go rozszyfrować. To zagadkowy mężczyzna, ale jakże przystojny. Panienka sama się o tym przekona, gdy tylko go zobaczy.

Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi.

— Proszę — powiedziała Hope. Do pokoju wszedł Spencer.

— Milord oczekuje panienki w bibliotece — zaanonsował poważnym tonem.

Wyszła i razem z kamerdynerem ruszyła długim korytarzem.

— Książę już czeka — oznajmił Baring, lekko się uśmiechając. Skręcił nagle i stanął przed drzwiami z ciemnego drewna. — Muszę panienkę zaanonsować — wyjaśnił i wszedł do środka. Usłyszała jego poważny głos, gdy ją zapowiadał: — Panna Hope Winward.

Książę coś odpowiedział, a Baring się cofnął i zrobił jej przejście, ręką wskazując w głąb gabinetu. Hope wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i weszła do środka.

Rozejrzała się i dostrzegła księcia oraz jego siostrę, siedzącą na sofie, a tuż obok niej miejsce zajmował obcy mężczyzna. Blond włosy zaczesał do tyłu, a jego ciemne oczy wpatrywały się w nią uważnie. Na wąskich ustach igrał mu cień krzywego uśmieszku, choć nie był on ani odrobinę złośliwy czy ironiczny. Wręcz przeciwnie. Jego twarz wydawała się miła. Nie wyczuła w nim ani grama pogardy, choć tego się spodziewała. Mężczyzna nie wyglądał jednak jak syn księcia Sussex, był w podobnym do niego wieku, co dostrzegła po zmarszczkach wokół oczu i ust.

Kiedy weszła głębiej do pokoju, obaj mężczyźni wstali i się ukłonili. Hope spojrzała na gospodarza, który podszedł do niej z szerokim uśmiechem na ustach.

— Jak się pani czuje, panno Winward? Mam nadzieję, że już lepiej? — zapytał, a Hope kiwnęła ostrożnie głową. Czuła się dobrze, o wiele lepiej niż poprzednio, co jednak nie oznaczało, że całkiem pozbyła się mdłości i zawrotów głowy. — Moja droga, chciałbym przedstawić ci męża mojej siostry: Gabriela Hawskvilla, księcia Reabourn.

— Bardzo się cieszę, że mogę panienkę poznać. Naprawdę sporo dowiedziałem się o pani od mojej żony. — Głos księcia Reabourn, gdy się z nią witał, brzmiał donośnie, choć słychać w nim było powagę i dostojeństwo. Kiedy prezentacja została dokonana, wszyscy w końcu usiedli.

— W kolacji miał uczestniczyć również mój syn, ale musiał załatwić kilka ważnych spraw i dziś będziemy jeść w mniejszym gronie — wyjaśnił Sussex przepraszająco.

— Rozumiem — odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.

Książę wskazał jej miejsce do siedzenia, dostała herbatę, a potem została zasypana pytaniami dotyczącymi podróży, a także miejsca, w którym mieszkała, i życzeń, co chciałaby zobaczyć w Londynie. Planowali dla niej różne atrakcje — chociaż brzmiały fascynująco, sprawiały, że czuła się jak lalka bez możliwości protestu. Czasami miała po prostu ochotę odmówić i poprosić, aby ktoś w końcu opowiedział jej o matce.

Bo przecież po to tu przyjechała. Elizabeth przekonała ją, że podróż do Anglii może sprawić, iż lepiej pozna przeszłość matki, która niewiele o niej mówiła. Przyjęła więc zaproszenie, mimo że czuła ogromną niechęć do tego przedsięwzięcia.

Po wypiciu herbaty, choć Hope naprawdę nie miała na to ochoty, przeszli do jadalni.

***

— Książę Wilcott — zaanonsował kamerdyner dwa dni po przyjedźcie Hope Winward.

Książę Sussex uśmiechnął się pod nosem i wstał zza biurka. Żałował tylko, że Charity oraz panienka wyszły na spacer. Miał jednak nadzieję, że niedługo wrócą, a wtedy jego syn pozna swoją przyszłą narzeczoną.

— Gdzie ta twoja turkaweczka? — zapytał od razu Lucas, nawet się z nim nie witając. Sussex zmierzył go ostrym spojrzeniem, lecz ten zignorował je i rozsiadł się wygodnie na szezlongu.

— Mam nadzieję, że dla niej nie będziesz taki arogancki?

— Nadzieja matką głupców, zapamiętaj to — powiedział tylko i rozejrzał się po gabinecie. Książę łypnął na syna, lecz ten najwidoczniej miał w głębokim poważaniu cały świat i dobre wychowanie. — Nie przyszedłem tu na umizgi, chcę ją zobaczyć, a potem powiedzieć wszystko, co o tym myślę.

— Nie rób tego. Nic jej nie mów! — zaprotestował gwałtownie i podszedł do niego. Lucas uniósł lewą brew w wyrazie kpiącego niezadowolenia i uśmiechnął się złośliwie.

— Naprawdę?! Nic jej nie powiedziałeś? Jesteś idiotą, ojcze. I myślisz, że ta mała Amerykanka na to pójdzie?

Sussex pragnął mu udzielić ostrej odpowiedzi, lecz w tym samym czasie w foyer dały się słyszeć głośne i podekscytowane głosy.

— Już są — oznajmił niechętnie. Jego syn miał chyba rację. Co mu strzeliło do głowy, aby zaręczać Hope z tym aroganckim młodzieńcem? Musiał to wszystko odwołać, oczywiście nie narażając jej tym samym na utratę reputacji.

Wyszedł z gabinetu, zostawiając szeroko otwarte drzwi, aby damy zobaczyły gościa. Pierwsza odwróciła się w jego stronę Charity i ze śmiechem na ustach przywitała go, cmokając w policzek.

— Jak udała się wycieczka? — zapytał, patrząc, jak Hope uśmiecha się do niego nieśmiało i jej iskrzące oczy spoglądają w jego twarz z radością. Była piękną, niesamowicie wrażliwą dziewczyną i chyba będzie faktycznie lepiej, jeśli córka Amber nie poślubi jego syna. To byłoby barbarzyństwo, skazywać młodą i nietkniętą dziewczynę na kogoś tak zgorzkniałego jak Lucas. Nie mógł jej tego zrobić.

— Było cudownie! — powiedziała radośnie panna Winward. — Hyde Park ma w sobie bardzo dużo tajemniczości. Wyobrażam sobie, jaki musi być piękny zimą.

Charity i Henry parsknęli dobrodusznym śmiechem.

— U nas zima różni się od tej w Bostonie. Zwykle śnieg zmywa deszcz i na ulicach robi się błoto. — Od drzwi dobiegł ich czyjś gardłowy, nieco chropowaty głos.

Hope zwróciła się tam z jeszcze śmiejącymi się oczami i zamarła, dostrzegając w drzwiach prowadzących do gabinetu młodego mężczyznę, który mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Stał niedbale oparty o framugę i patrzył na nią kpiąco, a cała jego postawa wyrażała nonszalancję. Przełknęła ślinę. Był oszałamiający, o szerokich barkach, wąskich biodrach i długich nogach. Atletyczną sylwetkę podkreślał specjalnie szyty na miarę surdut w kolorze burgundu, spod którego wystawały biały fular, tego samego koloru koszula i jaśniejsza od surduta kamizelka. Kiedy przeniosła wzrok na twarz gościa i napotkała badawcze, pełne tajemniczości spojrzenie brązowych oczu, miała wrażenie, że świat wokół niej zawirował. Wysokie kości policzkowe, wąskie usta oraz mocno zarysowana szczęka z ostrym podbródkiem podkreślały jego podobieństwo do ojca.

— Nie przedstawisz nas, Sussex? — zapytał, gdy znów na niego spojrzała.

— Ach, tak, już! — zawołał książę i podprowadził ją do syna. — Moja droga, oto mój syn. Lucas Wilkinson, książę Wilcott.

— Bardzo mi miło panią poznać — mruknął Wilcott z tajemniczym uśmieszkiem na ustach i ucałował wyciągniętą dłoń Hope. Tym razem się nie wzdrygnęła…

— Lucasie, to panna Hope Winward.

Hope w chwili, gdy książę Wilcott przeniósł na nią leniwy wzrok, miała wrażenie, że przeszyła ją od stóp po czubek głowy potężna iskra. Linda powiedziała wcześniej, że nie był tu mile widziany, ale w tej chwili nie mogła sobie wyobrazić go jako niechcianego gościa. Wręcz przeciwnie. Książę Wilcott zdawał się miły i skory do żartów.

Zaraz po prezentacji przenieśli się do salonu, by wypić herbatę, a Charity zaczęła rozmowę na temat wyścigów.

— Słyszałam, Lucasie, że Czarny Korsarz wygrał wyścig w Ascot.

— To prawda, madame. — Skłonił głowę i uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. — Pokonał konia księcia regenta, co oczywiście było dla mnie bardzo ważne.

— Musisz wiedzieć, Hope — zwróciła się nagle do niej księżna — że Lucas hoduje konie i rywalizuje z naszym księciem regentem w całej Anglii, w każdym mieście.

— Naprawdę? Kocha pan konie? — zapytała zachwycona panna Winward i poczuła, że jej policzki robią się gorące. Była zarumieniona, a młody książę uznał, że wygląda nawet uroczo, taka zawstydzona i zmieszana swym wybuchem, lecz ona sama w myślach nazwała się głupią gęsią.

— Oczywiście, moja pani. Po odziedziczeniu tytułu uznałem, że konie będą dobrą inwestycją, zwłaszcza że w stajniach było kilka dobrych ogierów, którymi mógłbym zapłodnić…

— Myślę, że droga panna Winward nie musi znać wszystkich twych poczynań w związku z hodowlą — przerwał gwałtownie Sussex i posłał zakłopotanej dziewczynie przepraszający uśmiech.

Rozdział 4

Hope stała w oknie biblioteki i obserwowała, jak Wilcott wychodzi energicznym krokiem z domu, a za nim podążał Sussex. Musiała przyznać, że młodzieniec zaimponował jej pod wieloma względami; znać było w nim ogromną wiedzę, inteligencję, a także zapał do działania, który sprawiał, że coś ją do niego ciągnęło. Dlatego ogromnie żałowała, gdy się pożegnał, wymawiając się obowiązkami.

Obaj w końcu przystanęli przy powozie syna i o czymś rozmawiali. Nie lubiła być wścibska ani też podsłuchiwać, ale ich gesty były tak żywe, że rozmowa, którą prowadzili, musiała być bardzo burzliwa. Otworzyła cicho okno i wychyliła się przez nie, aby usłyszeć choć część tego, co już i tak powiedzieli.

— Teraz to już twój problem! — warknął Lucas, który najwidoczniej nie miał zamiaru ukrywać złości, jaką dało się słyszeć w jego głosie.

— Posłuchaj mnie…

— Nie, to ty posłuchaj! Gołym okiem widać, że nie jest z arystokracji, to tylko wiejska dziewucha. Nikt nie uwierzy, że jest hrabianką. Mała, głupia gęś, które pragnie zakosztować życia, jakiego nigdy nie doświadczyła. Nigdy nie zostanie damą!

— Jak śmiesz tak mówić! Nie znasz jej. — Henry podszedł kilka kroków do syna.

— A ty ją znasz? Jesteś idiotą, Sussex, a ona jeszcze większą idiotką, że tu przyjechała. — Z tymi słowami wsiadł do powozu, głośno i gniewnie zatrzasnął drzwiczki. Woźnica strzelił batem, a cztery piękne siwki ruszyły z kopyta.

Hope oparła się o ścianę i oddychała ciężko. Policzki miała czerwone, oczy napełniły się łzami. „Głupia gęś”? „Wiejska dziewucha”? Jak mógł powiedzieć coś takiego? Nie chciała tu przyjeżdżać, zrobiła to tylko po to, aby poznać lepiej zmarłych rodziców. Żywiła przekonanie, że Wilcott był prawdziwym dżentelmenem, ale, jak się okazało, zwiódł ją swym wyglądem i zachowaniem. Był okropnym, fałszywym i aroganckim księciem, który umiał prawić gładkie słówka, podczas gdy myślał coś zgoła innego. Linda miała całkowitą rację.

***

Świtało, gdy Lucas wstał i zaczął się ubierać. Spojrzał na leżącą obok kobietę i skrzywił się z niesmakiem. Andrea Besson może i była piękna, ale nie reprezentowała sobą nic więcej, a on już powoli tracił cierpliwość. Ta znajomość za dużo go kosztowała i nawet nie chodziło o klejnoty czy pieniądze, ale raczej o jego czas i nerwy. Może po prostu był znudzony i nie wiedział już sensu w takiej rozrywce.

— Wychodzisz już? — zapytała sennym głosem i oparła głowę o dłoń.

— Tak — odparł zdawkowo i zerknął na nią.

— Co się z tobą dzieje? — zagadnęła z nikłym uśmiechem, jakby w ogóle ją to nie martwiło.

— Zdajesz sobie sprawę, że nasza znajomość nie będzie trwać wiecznie? — odpowiedział pytaniem na pytanie.

— Mam rozumieć, że to ostatni raz, kiedy do mnie przyszedłeś? — zatrwożyła się piskliwie, a w jej dużych oczach zebrały się łzy. Lucas pomyślał, że nie będzie płakała za nim, lecz za prezentami, które jej sprawiał. — Rzucasz mnie dla tej małej dziwki z Ameryki? — warknęła w końcu, wstała z łóżka i podeszła do niego, gniewnie na niego patrząc. Lucas uśmiechnął się do niej, ale za tym gestem kryła się zawoalowana groźba.

— Dla nikogo cię nie rzucam… Męczy mnie już ta znajomość — odpowiedział tylko i sięgnął po portfel. Wyjął z niego dość pokaźny zwitek banknotów i rzucił je na łóżko. — Proszę, to na pożegnanie.

— Nie możesz mnie tak zostawić! — krzyknęła wściekła i zarzuciła na nagie ramiona peniuar, który i tak niewiele skrywał.

— Mogę i to robię — warknął przez zaciśnięte zęby.

— Jesteś bezdusznym, egoistycznym bękartem! Nic i nikt się dla ciebie nie liczy, ale kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy zacznie ci zależeć, a wtedy ja ci to odbiorę! Zemszczę się — dodała, sycząc groźnie.

Znalazł się przy niej jednym susem i złapał ją za nadgarstki, podrywając do góry.

— Komu ty grozisz? Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Ja również potrafię boleśnie ukąsić — ostrzegł ją na koniec. Złapał surdut i wyszedł.

Wściekły na siebie wsiadł do powozu, a stangret strzelił biczem.

***

Tydzień po przyjeździe do Anglii siostra księcia podeszła do niej z dziwną, zaniepokojoną miną. Hope uniosła oczy znad czytanego właśnie tomiku poezji Johna Done’a i zerknęła na kobietę, która miętosiła w rękach wachlarz.

— Czy coś się stało? — zapytała w końcu, gdy milady nadal milczała.

— Nic nadzwyczajnego, ale chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Długo dyskutowałam o tym z księciem… — urwała i nabrała powietrza, aby kontynuować dalszą część wypowiedzi. — Ja i Henry podjęliśmy decyzję, że jutro przeprowadzisz się do mnie. Mieszkanie z samotnym dżentelmenem może rzutować na twoją reputację, chociaż bywam tu codziennie, ale to za mało. Co prawda, mało kto wie, że tutaj mieszkasz, nie chcę jednak, żeby to rozniosło się dalej — wydusiła z siebie i zaczęła gwałtownie schładzać się wachlarzem.

— Dlaczego mieszkanie z księciem Sussex ma mieć wpływ na moją reputację? — zapytała ostrożnie. Była tu już tydzień i miała wrażenie, że codziennie ją czymś zaskakiwano. I to nie zawsze miło.

— W Anglii panują odmienne obyczaje i przekonania niż w Ameryce, tak sądzę. Jesteś młoda, piękna i niezamężna, mój brat natomiast jest samotnym księciem, więc ludzie, którzy lubują się we wszelkich plotkach, wysnują jeden oczywisty dla nich wniosek.

— Jaki? — zapytała Hope, czując, że odpowiedź, której udzieli jej księżna, wcale nie będzie miła, ale najwidoczniej londyńskie towarzystwo miało coś z głową, skoro tak dużo plotkowało i snuło absurdalne przypuszczenia, nawet nie znając osób, o których mówili.

— Że możesz dzielić łoże z księciem.

Hope uznała podobne insynuacje za podłe i wstrętne. Jak ktoś mógłby pomyśleć coś takiego? Przecież nie znała księcia, a poza tym był od niej starszy o jakieś trzydzieści lat… Jak w ogóle… Potrząsnęła głową, zniesmaczona, i dała upust swojej złości.

— Przecież to absurd!

— Dla ciebie tak, ale nie wiesz jeszcze, że ludzie bywają naprawdę podli. Znam dziewczynę, która została niesłusznie osądzona, a jej reputację doszczętnie zniszczono. Takiej sytuacji właśnie chcemy zapobiec. Nie będzie ci z nami źle. Olivia już nie może się doczekać, aż cię zobaczy, bo od tygodni wypatrywała twojego przypłynięcia, więc na pewno się zaprzyjaźnicie. — Charity uśmiechnęła się i złożyła wachlarz. Jeśli sytuacja przedstawiała się w ten sposób, Hope nie miała innego wyjścia, musiała się zgodzić, zwłaszcza jeśli chciała im wciąż towarzyszyć. — W zasadzie to żałuję, że od razu nie pomyślałam, aby umieścić cię u nas, ale nie byłam pewna, jak zareagujesz na Anglię i na nas. A wiedziałam, że u Henry’ego będziesz miała o wiele większą swobodę i spokój.

— Jeśli nie będzie to żadną przeszkodą, to chyba innego sposobu nie ma, prawda? — powiedziała w końcu Hope, choć w pewnym momencie poczuła ukłucie niepokoju. Nie rozumiała z jakiego powodu, ale jednak serce zatłukło się w niej boleśnie. — Mam się już spakować?

— Tak — potwierdziła Charity.

Dwie godziny później pożegnała księcia Sussex.

— Ten tydzień był dla mnie wyjątkowy pod każdym względem. Naprawdę nie sądziłem, że będzie nam się tak dobrze rozmawiało i oczywiście zapraszam do mnie o każdej porze dnia. Będę na panią czekał, panno Winward.

Hope uśmiechnęła się do niego, bo nie ukrywała, że polubiła tego cichego, pokornego mężczyznę, który robił, co mógł, aby niczego jej nie brakowało.

***

Granatowy powóz zakołysał się na podjeździe, aż w końcu zatrzymał tuż przed obszernymi schodami. Przyjeżdżając tutaj, spodziewała się, że zastanie dom podobny do tych wszystkich, które zdążyła już zobaczyć, lecz teraz miała przed sobą mały pałacyk zbudowany z czerwonej cegły. Dwie okrągłe wieżyczki wieńczyły wschodnie i zachodnie skrzydła. Była zachwycona widokiem, jaki się przed nią rozciągał. Otoczenie dojrzałej zieleni i kwiatów sprawiło, że poczuła się jak w bajce.

— Pałac Hawskvillów — powiedziała Charity, gdy wysiadły na kwadratowy podjazd.

Ruszyła za księżną, która powoli wspinała się na szerokie schody zwieńczone na górze dużymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Hope dostrzegła, że foyer było znacznie obszerniejsze od tego w domu księcia. Wokół królowały ciemne drewno i grube bordowe dywany. Ciężkie żyrandole zwisały na złotych łańcuchach, a poręcze wręcz raziły złotym blaskiem.

Gdy panie weszły do środka, przywitał ich średniego wzrostu kamerdyner. Miał bujną czuprynę oraz małe, piwne oczy. Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet wtedy, gdy jego pani oznajmiła, że panna Winward zamieszka z nimi. Hope zastanawiała się, czy wszyscy kamerdynerzy wyzbyli się uczuć i postanowili być sztywni do bólu, emocjonalnością dorównując posągowi. Najwidoczniej tak.

— Chodźmy do zielonego salonu, napijemy się herbaty. Mam nadzieję, że mój mąż zdążył już wrócić z parlamentu — zaświergotała kobieta, oddając rękawiczki służącemu, a potem potruchtała na schody.

Zielony salon okazał się rzeczywiście… zielony.

Ściany zostały pokryte szmaragdową tapetą w złote róże, podobny wzór można było dostrzec na długich zasłonach. Sofę, a także dwa szezlongi i fotele stojące na wprost kominka oraz krzesła ustawione pod ścianą obito z kolei brązową skórą. Długa ława ustawiona między meblami, wykonana z ciemnego drewna, również stanowiła dekoracyjny wyróżnik. Wszystkie inne elementy bowiem dobrano w różnych odcieniach zieleni, więc wchodząc do tego salonu, Hope poczuła się, jakby wkroczyła do małego ogrodu.

— Co z bagażami? — zapytała w pewnym momencie, nadal nie mogąc się przyzwyczaić, że służba wykonywała wszystkie rozkazy, nawet te, których nie wydano.

— James się nimi zajmie — odpowiedziała beztrosko księżna i podeszła do wnęki tuż obok drzwi i pociągnęła za złoty sznureczek. — Skoro już tu jesteś, wydaję mi się, że powinnyśmy ustalić sobie pewne zasady. Chciałabym, abyś zawsze była ze mną szczera. Jeśli masz jakiekolwiek pytania, to śmiało je zadawaj, nie bój się niczego. Jestem tu po to, aby pomóc. — Księżna mówiła łagodnie i z wyraźną troską o jej samopoczucie, co sprawiło, że Hope poczuła się w końcu nie jak intruz, ale jak miły gość.

Kiedy Charity była w trakcie opowiadania o zawiłych — a według Hope śmiesznych — niepisanych zasadach panujących na salonach, drzwi lekko się uchyliły, a w ich progu stanął mężczyzna. Lokaj, wywnioskowała Hope. Jego wygląd okazał się jednak dość zaskakujący, jakby pomylił stanowiska. Bardziej przypominał żołnierza. Może nawet kiedyś nim był? W każdym razie był wysoki i postawny. Zmierzwione blond włosy układały mu się na karku niczym grzywa lwa. Blizna, którą miał na prawym policzku, była niezbyt atrakcyjna. Zaczerwieniona i zajmująca niemal pół twarzy. Gdy jednak podniósł wzrok, Hope dostrzegła piękne błękitne oczy. Były urzekające: głębokie i pełne smutku, choć wyraz jego twarzy wydawał się raczej zacięty i surowy.

Gdy podał im herbatę, księżna podziękowała i go odprawiła. Mężczyzna wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

— Mam nadzieję, że będziesz się tu czuć jak u siebie w domu. Po obiedzie pokażę ci ogrody i park.

— Czy stajnie też możemy odwiedzić? — zapytała z nadzieją Hope. Gospodyni roześmiała się cicho i pokiwała energicznie głową.

Całe przedpołudnie spędziły na plotkowaniu, aż w końcu udały się na górę, aby zobaczyć jej sypialnię.

Była duża i przytulna, z wielkimi poduchami na łożach oraz puchatymi dywanikami i skórami rozłożonymi na wypolerowanej podłodze. Wszystko lśniło czystością i pachniało egzotycznymi kwiatami. Hope ucieszyła się z wykuszu, który znajdował się na wprost drzwi, dzięki czemu miała idealny punkt obserwacyjny. Kiedy już rozgościła się wystarczająco, przysiadła na wyściełanej pluszem ławie i spojrzała przez okno.

„Wiejskie dziewuszysko! Nigdy nie zostanie damą!”

Przymknęła powieki, roztrząsając słowa, które wypowiedział Lucas. Zauroczyła się nim, a on nieświadomie zdeptał jej wyobrażenie o nim. Ale czyż nie miał racji? Nigdy nie zostanie damą, nawet gdyby tego chciała. Bolesna prawda znów wycisnęła z niej kilka łez, które szybko otarła wierzchem dłoni.

***

Słońce świeciło wysoko, gdy Hope wraz z lady Charity wparadowały do stajni.

— Mój kochany mąż ma od księcia Wilcotta kilka wspaniałych wierzchowców. Oczywiście nie są to konie wyścigowe, są zbyt ciężkie i powolne, ale pod wierzch lub do powozu nadają się idealnie. Ja sama jestem wielką pasjonatką tych cudownych stworzeń, więc potrafię docenić ich piękno i majestat — szczebiotała lady Charity. Hope zmarszczyła czoło na wspomnienie młodego księcia, ale szybko przywołała na twarz radosny uśmiech. Wizyta w tej stajni okazała się dla niej najlepszą z dotychczasowych atrakcji, widziała tyle pięknych zwierząt, aż zapierało jej dech w piersi.

Zerknęła na pięknego gniadosza, który trzymając wysoko łeb, spoglądał na nie z ciekawością.

— To jest Ares — powiedziała lady, widząc jej zafascynowane spojrzenie. — I nawet jeśli bym bardzo chciała, nie jest to koń dla ciebie. Ta bestia jest jeszcze nieułożona.

— Czy to jest koń od księcia Wilcotta?

— Nie, to syn jednego z jego ogierów. Chodź, pokażę ci go.

Obie pomaszerowały na koniec stajni. Ilość wspaniałych wierzchowców sprawiła, że Hope, nim dotarła do ojca Aresa, zapomniała tak naprawdę, dokąd idzie. Szybko jednak odzyskała pamięć, gdy stanęły przed boksem konia, który był po prostu idealny. Wysoki, potężny i umięśniony. Bujna grzywa falowała, gdy poruszał łabędzią szyją. Garbonosy pysk wystawił poza boks i próbował ją powąchać.

— To jest Krezus — powiedziała księżna i wyciągnęła dłoń w stronę ogiera. — Jest już za stary na powóz i siodło.

Hope podeszła do Krezusa i pogłaskała go po miękkich chrapach.

— Idealny widok: piękne kobiety oraz piękny koń. — Dobiegł je raptem czyjś głos. Hope odwróciła się w tamtą stronę i dostrzegła księcia opartego barkiem o ścianę. Nogę miał ugiętą i wspartą na czubkach palców. W jednej dłoni trzymał palcat, w drugiej skórzane rękawiczki. Dziewczyna, widząc gościa, natychmiast się zjeżyła i odwróciła do konia.

Gdy podszedł do nich i przywitał się szarmancko, wzburzona, spiorunowała go wzrokiem. Okazując mu jawną dezaprobatę, nie wyciągnęła dłoni, by ją mógł ucałować. Zaskoczony Lucas uniósł wysoko brew i z lekkim uśmieszkiem zwrócił się do Charity:

— Jak zwykle piękniejsza niż dzień wcześniej — czarował, pochylając się nad jej dłonią.

— Jak zwykle czarujący. Prawda, Hope? — zagadnęła milady, której nie umknęło dziwne zachowanie podopiecznej.

— Oczywiście, jak zwykle — mruknęła jedynie i ponownie wróciła do głaskania Krezusa.

Między nimi zapadło krępujące milczenie, które Hope ani myślała przerywać. Niech ma ją nadal za wiejską prostaczkę, ona nie będzie nad tym ubolewała. Lady Charity próbowała ratować sytuację i chyba w końcu udało jej się przełamać napiętą atmosferę, lecz nie była w stanie wciągnąć w rozmowę Hope, która po dłuższej chwili odwróciła się do dyskutującej dwójki.

— Wybaczcie, zaczęła mnie boleć głowa. Muszę was opuścić — powiedziała, patrząc jedynie na opiekunkę. Dygnęła i z dumnie uniesioną głową wymaszerowała ze stajni.

Rozdział 5

Hope wpadła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i długo się nie ruszała. Chciała, aby złe emocje z niej opadły. Lucas przyszedł tu i jeszcze zachowywał się tak, jakby był pewny, że ona przywita go z niskim pokłonem. Nigdy w życiu! Za pierwszym razem wywarł na niej ogromne wrażenie, lecz po tym, co niechcący usłyszała, teraz wiedziała, że jego wygląd był tylko pięknym okryciem zepsutego, okropnego i dwulicowego wnętrza! Czy powinna w ogóle podsłuchiwać? Przynajmniej żyłaby w słodkiej nieświadomości, co myślał o niej książę. Ale może dobrze się stało. Przynamniej dostała nauczkę, że należy uważać na mężczyzn z tytułami.

Kilka godzin później, gdy leżała na łóżku i czytała, usłyszała energiczne pukanie do drzwi.

— Proszę — mruknęła niechętnie, ponieważ wiedziała, kto za nimi stał.

— Możemy porozmawiać? — zapytała księżna, a dziewczyna podniosła się z łóżka.

— Oczywiście — potaknęła i podeszła do okna, oparła się o parapet i patrzyła na kobietę, która stała na środku pokoju. W jej twarzy było jednak coś, co sprawiło, że Hope przez chwilę pożałowała swojego zachowania w stajni. Czy nie lepiej było po prostu udawać uprzejmą? Nie, pomyślała gniewnie. Nie pozwoli sobą pomiatać. Może i Wilcott był potężniejszy, miał władzę i pieniądze, ale ona nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Była biedna, lecz miała swoją dumę i będzie jej bronić, choćby miało to świadczyć o jej skrajnej głupocie.

— Co się stało? — westchnęła Charity, a dziewczyna wiedziała, o co pytała. Wzruszyła ramionami. Choćby chciała, nie mogła jej nic powiedzieć. Gdyby zwierzyła jej się z tego, co słyszała, zapewne stosunki między Charity a Lucasem zdecydowanie by się pogorszyły, a ona wolała nie być zarzewiem tego konfliktu.

— On jest księciem — powiedziała tylko.

Charity spojrzała na nią tak wnikliwie, aż Hope przestraszyła się nagle, że kobieta wyciągnie z niej wszystko, a na to nie mogła przecież pozwolić.

— I co związku z tym? Czy jego tytuł stanowi dla ciebie jakiś problem?

— Oczywiście, że nie, ale… Jestem prostą dziewczyną, która obecnie obraca się w towarzystwie składającym się głównie z arystokracji… Nie jestem do tego przyzwyczajona… Zostałam obdarowana wspaniałymi strojami, ale… czuję się jak intruz i przede wszystkim jak uboga krewna. I przy księciu Wilcott odczuwam to mocniej. On jest taki onieśmielający i pewny siebie. — Przygryzła wargę i popatrzyła na księżną.

— Przykro mi to słyszeć, bo absolutnie nie tak odbieramy twoją obecność w Anglii. Cieszymy się, że tu jesteś, i nie krępuj się, przyjmij od nas te suknie, bo zasłużyłaś na nie jak nikt inny. Dla mnie to żaden problem — powiedziała i uśmiechnęła się do niej. — A co do Lucasa, to myślę, że powinniście się lepiej poznać, bo czasami pierwsze wrażenie bywa mylne. To nie jest zły mężczyzna, wystarczy odrobina cierpliwości i na pewno uda wam się porozumieć.

— Nie chcę się z nim kłócić, ale też nie zamierzam się z nim zaprzyjaźnić, niedługo wracam do domu, więc to chyba trochę zbyteczne.

Milady zrobiła dziwną minę, jakby wiedziała coś, o czym nie miała pojęcia Hope, a jednocześnie jakby nie spodziewała się po niej takich słów. Dziewczyna poczuła niepokój, który podszeptywał jej, że Charity coś przed nią ukrywa, dlatego z ulgą przyjęła wyjście księżnej, mimo że jej dobrodziejka pozostawiła po sobie niedopowiedzenia i niepokój.

***