Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
52 osoby interesują się tą książką
Był mrokiem, w którym chciała się skryć.
Siedemnastoletnia Ivy Flores zawsze starała się sprostać wysokim wymaganiom rodziców. Robiła wszystko, żeby być perfekcyjną córką. I w taki też sposób trafiła na znienawidzone lekcje baletu. Była to jej kolejna maska. Dziewczyna nie miała już pojęcia, kim naprawdę jest.
Z kolei dwudziestodwuletni Asher Friman ze wszystkich sił pragnął sprawić, aby każdy go nienawidził. Tak było łatwiej. Żył na pograniczu prawa i z każdym dniem brnął coraz głębiej w mrok. Naprawdę zależało mu na niewielu rzeczach. Z pewnością był daleki od ideału i nikt nie chciałby go spotkać w ciemnej uliczce.
Tę dwójkę połączy pewna decyzja Ivy i jej ciekawość, która zaprowadzi dziewczynę prosto w wir niebezpiecznych zdarzeń. Pozna świat, gdzie nie ma miejsca na kłamstwa ani udawanie kogoś innego. Gdzie trzeba walczyć o przetrwanie i być może zaufać najbardziej nieodpowiedniej osobie.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 486
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Katarzyna Wiśniewska
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Hanna Kwaśna
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Martyna Janc, Wiktoria Garczewska
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-632-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Jeśli wszyscy wokół ci mówią, że jutro będzie lepsze, nie wierz im, kochanie. Nie możesz im wierzyć. Nie możesz wierzyć samej sobie. Jeśli dzisiaj jest twój najgorszy dzień, nie wmawiaj sobie, że jutro będzie lepszy. Nie idź na łatwiznę, nie szukaj wymówek. To nie jesteś ty, Ivy.
Pustą salę baletową wypełniły słowa mamy skierowane do małej dziewczynki. Zrujnowały wszystko, całą jej normalność.
Nie mogłam mieć gorszego dnia, nie mogłam szukać wymówek. Moje posiniaczone ręce i wychudzone ciało również stanowiły wymówkę, tak samo jak pozdzierane kolana i palce ściśnięte w ciasnych jak diabli baletkach. Niechęć do baletu także.
A moje życie?
Czy Ivy Flores jest wymówką?
Chciałam chwycić kogoś za dłoń i powiedzieć „dość”, ale nie potrafiłam otworzyć własnej dłoni. Chciałam być wojowniczką i walczyć o swoje nieosiągalne marzenia, ale nie potrafiłam. Pragnęłam zobaczyć w oczach rodziców dumę. Albo chociaż coś innego niż zawód i to spojrzenie, które mnie rozdzierało – boleśniejsze niż każdy siniak i za ciasne buty.
Codziennie mierzyłam się z pogardą, którą odczuwałam niczym mocne ciosy w policzek. I nawet kiedy robiłam wszystko, jak trzeba, miałam wrażenie, że te uderzenia są coraz mocniejsze.
Wiele razy krzyczałam bezgłośnie, licząc, że w końcu ktoś mnie usłyszy i powie, że moja normalność jest zwyczajnie piękna i naturalna.
I w końcu ktoś mnie usłyszał.
On mnie usłyszał.
Ivy
Dochodziła piąta rano, a ja całą noc nie zmrużyłam oka. Wszystko mnie bolało tak bardzo, że nie mogłam zasnąć. Myśl o kolejnych zajęciach baletu paraliżowała mnie. Powoli kończyły mi się powody, by wstawać z łóżka, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, w końcu ktoś mnie do tego zmusi. Zebrałam się w sobie i podniosłam się z materaca. Podeszłam do okien i podwinęłam rolety. Dzisiejsza pogoda w Lexington nie sprzyjała żadnym aktywnościom, choć lubiłam deszcz. Był taki oczyszczający i nieoczywisty.
Mój pokój malował się w bieli. Wolałam odcienie szarości i czerni, ale moje widzimisię, jak to ujęła mama, było kompletnie bezsensowne i nietaktowne. Pomieszczenie, zdecydowanie za duże i za bardzo sterylne, miało duże okna, w tym jedno balkonowe. Można było stąd przejść do łazienki – również białej – i właśnie tam skierowałam kroki.
Z trudem spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zawsze to samo uczucie, zawsze to rozczarowanie. Rozmazany tusz potęgował sińce pod oczami, a potargane ciemnobrązowe włosy nie dodawały mi urody. Chwyciłam za szczotkę, ale tylko utknęła w tych kołtunach. Codziennie nakładałam spore ilości żelu czy lakieru do włosów, zależy, co akurat miałam pod ręką. Mama uważała, że nawet w szkole powinnam prezentować się najlepiej ze wszystkich. Porównywała mnie do słynnej Sylvie Guillem, pięknej i wybitnej tancerki baletowej, noszącej tytuł primabaleriny. Rodowita paryżanka imponowała mojej matce swoimi osiągnięciami, które na mnie również robiły wrażenie. Gdybym jednak miała córkę, nie zmuszałabym jej do realizowania własnych niespełnionych marzeń.
Po topornym rozczesywaniu włosów, trwającym ponad piętnaście minut, ponownie nałożyłam na nie żel i uformowałam niski kok, z którego nie mógł wystawać żaden włos. Uszy ozdobiłam srebrnymi kolczykami. Starłam pozostałości tuszu i zrobiłam delikatny makijaż. Gdy po raz kolejny spojrzałam na siebie w lustrze, moje brązowe oczy się zaszkliły. Otworzyłam usta i wzięłam głęboki wdech, by nie uronić łzy.
To nie ja.
Ja nie chciałam taka być.
Męczył mnie idealnie wyćwiczony uśmiech, ale każdego dnia godziłam się na nakładanie tej maski. Czarny zestaw dresów nie pasował do perfekcyjnie wypielęgnowanej twarzy. Gdyby mama zobaczyła, że o tej godzinie mam na sobie dresy, dostałaby zawału serca. Wróciłam do pokoju i otworzyłam białą szafę, szeroką na prawie całą ścianę. Wszystko w niej było starannie poukładane. Sięgnęłam po luźne białe jeansy i golf w tym samym kolorze. Wróciłam do łazienki, by się przebrać. Zdejmując bluzę, zerknęłam na siniaki na dłoniach. Niektóre powoli znikały, robiąc się żółte, inne były fioletowe, a jeszcze inne dopiero nabierały koloru. Najgorzej wyglądały kolana. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek wyglądały zdrowo. Nie chciałam na to patrzeć, więc szybko się przebrałam.
– Ivy! – usłyszałam krzyk. – Zejdź na dół, już!
Wstała, co oznaczało, że razem z ojcem już pracowali. Wspólnie prowadzili firmę. Byli prawnikami i odkąd pamiętam, nigdy nie wychodzili do kancelarii. Wszystkim zajmowali się z domu. Wypracowali sobie system i stosowali go od lat tylko po to, by móc sprawować nade mną większą kontrolę. Gdy mieszkała tu jeszcze moja siostra, zachowywali się inaczej, bo Iris była tą wymarzoną córką. Była taka jak oni, chciała mieć wszystko pod kontrolą, zawsze musiała być najlepsza i przez młodzieńcze lata gniła w domu, dopasowując się do wyidealizowanych celów rodziców.
Miałam wrażenie, że nie byłyśmy ich córkami, ale inwestycjami, które z czasem wybiją w górę. Iris studiowała w Londynie prawo, by z czasem dołączyć do rodzinnego biznesu. Ja jednak się do tego nie nadawałam. Jak twierdził ojciec, byłam przeciętną uczennicą. Nigdy nie dostrzegli, jak bardzo chciałam dorównać Iris, usłyszeć, że mam do czegoś talent. Wiedziałam, że takie słowa nie padną nigdy.
Zeszłam na dół. Starałam się wyglądać tak, jak chcieli, bym wyglądała – uśmiechnięta, schludnie ubrana i gotowa do działania. Chociaż to wszystko stanowiło moje zupełne przeciwieństwo.
– Dzień dobry – powiedziałam z powagą.
Ojciec uniósł wzrok znad laptopa na sekundę i nic nie odpowiadając, wrócił do swoich czynności. Matka siedziała obok, popijając kawę.
– Siadaj, jedz. – Wskazała na talerz.
Odsunęłam krzesło, które wydało nieprzyjemny dźwięk, gdy przesuwało się po białych, marmurowych płytkach podłogowych.
– Przepraszam cię bardzo, ale niektórzy już pracują – warknął ojciec, nawet na mnie nie zerkając.
– Tak, przepraszam.
Mimo ogromnego smutku nadal się uśmiechałam. Moje spojrzenie powędrowało na posiłek, którego sama bym tak nie nazwała – pół kromki chleba z masłem i dżemem oraz dwie tabletki.
Czułam na sobie wzrok matki.
– Ostatnio przytyłaś, więc wdrożymy dietę. To suplementy, które musisz wziąć zaraz po posiłku.
Przytyłam? Miałam wrażenie, że schudłam. I tutaj wiedziałam, że przegięła. Moje kości prawie przebijały się przez skórę, ale dla niej to było za mało. Musiałam mieć idealne ciało, które przyjemnie by się oglądało na spektaklach – to był priorytet.
Zjadłam, połknęłam tabletki i popiłam je wodą. Podziękowałam za śniadanie i udałam się do przedpokoju, by włożyć buty i kurtkę. Czasami odnosiłam wrażenie, jakbym żyła z robotami, które nie wyrażały żadnych emocji, nawet tych negatywnych.
– Idź do samochodu. Ojciec zaraz przyjdzie – ponagliła mnie mama.
Jak zawsze żadnego pożegnania czy miłego słowa, tylko idź, zjedz, weź. Nadal okropnie mi to przeszkadzało. Starałam się do tego przywyknąć, ale przychodziło mi to z trudnością.
Wsiadłam się do czarnego SUV-a i zatrzasnęłam za sobą drzwi pasażera. Nie czułam się komfortowo w towarzystwie ojca. Prawie nie rozmawialiśmy, czasami odburknął tylko coś przy mamie, a na gadanie zbierało mu się dopiero, gdy zostawaliśmy sami i wymierzał mi kary. Lubił to, a ja przez to nienawidziłam go jeszcze bardziej.
– Zapnij pasy – powiedział, odpalając samochód. Zrobiłam, co kazał, siedząc w ciszy.
Przez przyciemnione szyby podziwiałam malownicze miasto, które uwielbiałam. Było bezpiecznym miejscem o małej przestępczości. Pewnie dlatego rodzice zdecydowali się tu zamieszkać – by mnie i Iris nic nie rozpraszało. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego musiałam chodzić na balet, który nie uchodził za najlepszą lokalną formę rozrywki. To jazda konna stanowiła symbol tego miasta, które zyskało przydomek „końskiej stolicy świata”, i właśnie to, a nie dziewczynki tańczące do nudnej muzyki, budziło zainteresowanie. Dla moich rodziców balet był jednak czymś innym – tańcem ukazującym kobietę w delikatności i w pięknym świetle.
Przewróciłam oczami ze świadomością, że ponownie musiałam się tam zjawić. Gdy wjechaliśmy na parking, odrzuciłam wszystkie myśli i znów nałożyłam maskę, której oczekiwał ode mnie ojciec. Zaparkował, ale zablokował drzwi, bym jeszcze nie mogła opuścić samochodu.
– Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszych zajęciach baletu. – Poprawił swoją marynarkę, zerkając na mnie ukradkiem. – Nie chciałbym najeść się przez ciebie wstydu i świecić oczami.
– Tak, pamiętam – odpowiedziałam znudzona i od razu tego pożałowałam.
– Kiedyś zaczniesz to wszystko doceniać i nam podziękujesz – zwiesił się na chwilę – tak jak zrobiła to Iris.
Iris, idealna córka.
– A teraz idź do szkoły i spróbuj jej nie uwalić.
Otworzył drzwi przyciskiem, a ja wysiadłam, próbując nie myśleć o tym, co powiedział. Ojciec zawsze był w stosunku do mnie bardziej oziębły niż matka. Miałam wrażenie, że uważał mnie za kogoś gorszego, kogo trudno zaakceptować. Wymagał, bym była taka jak jego perfekcyjna córka, a moja siostra. Bardzo chciałam jej dorównać, ale rodzice jeszcze tego nie zauważyli. Najwidoczniej musiałam starać się bardziej.
Przemierzałam szkolne patio, napotykając znajome twarze, którym rzucałam delikatne uśmiechy. Lubiłam chodzić do szkoły. Nie dlatego, że lubiłam się uczyć. W tym miejscu mogłam odpocząć, przez kilka godzin nie kontrolować samej siebie, swoich słów i uśmiechów.
– Ivy! – zawołała moja przyjaciółka. Stała przy szafce i wyjmowała z niej książki.
– Lyla, ciebie też miło widzieć! – Wpadłam w jej ramiona.
Lyla była czarnowłosą dziewczyną o wybitnym poczuciu humoru i szlachetnym sercu, za co ją uwielbiałam. Stanowiła moje przeciwieństwo – buntowniczka walcząca o swoje cele i marzenia z ogromną zawziętością. Starałam się od niej tego nauczyć.
– Jak nastawienie przy poniedziałku? – zapytała, kierując się w stronę sali od matematyki.
– Wybitne. W końcu to poniedziałek, prawda?
Zaśmiałam się pod nosem, widząc jej minę.
– Tak, świetnie! Ale mam cudowną wiadomość, która poprawi nam nastrój.
Bałam się jej pomysłów, a jeśli znowu miała na myśli imprezę, to musiałam po raz kolejny ją rozczarować swoją nieobecnością. Lyla wiedziała, że uczęszczam na zajęcia baletu, ale nie miała pojęcia, że szczerze ich nienawidziłam. Gdyby tylko zdawała sobie z tego sprawę, poruszyłaby całe Lexington, by mnie uwolnić. Problem tkwił w tym, że nie chciałam tego odpuszczać. Potrzebowałam pokazać rodzicom, że potrafię coś zrobić i sprawić, żeby byli ze mnie dumni.
– Lyla, błagam, tylko nie impreza na samym początku tygodnia – odparłam znudzona, siadając z nią w ławce.
– No dawaj, przecież nie musimy się upijać do zgonu! A troszkę zabawy na nowy tydzień jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Spojrzałam na nią pretensjonalnie. Doskonale wiedziałam, jak kończą się imprezy z jej udziałem. Może i miałam ochotę iść się zabawić, ale wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić. Za dobrze mi szło na ostatnich zajęciach i nie chciałam tego zaprzepaścić. Poza tym, gdybym wróciła do domu o tak późnej porze, byłabym skreślona na kolejny miesiąc, jeśli nie dłużej.
– Mam dziś zajęcia po szkole, więc odpadam – powiedziałam, unikając jej zawiedzionego spojrzenia.
Wiedziałam, że chciała coś powiedzieć i mnie nakłaniać, ale przeszkodził jej pan Fletcher, który wszedł do sali, niosąc stertę papierów. Miał opuszczone na czubek nosa okrągłe okulary, a jego mina jak zawsze nie wskazywała na nic dobrego.
Cała klasa rzuciła chóralne dzień dobry, a nauczyciel rozejrzał się po naszych twarzach.
– Dla niektórych dobry, dla innych niedobry. Mam wasze bazgroły czy, jak kto woli, sprawdziany z zeszłego tygodnia.
Ogarnął mnie lekki stres. Chciałam dostać jak najlepszą ocenę, by udowodnić ojcu, że nie jestem taka beznadziejna. Fletcher zaczął rozdawać kartki, a ja niekontrolowanie trzęsłam nogami, nie mogąc wytrzymać tej presji.
– Panna Smith – zwrócił się do mojej przyjaciółki – jak zawsze tragicznie.
– Niech pan nie przesadza! „D” to nadal pozytywna ocena! – Lyla się zaśmiała.
– Panna Flores…
Przełknęłam nerwowo ślinę.
– „B”, najwyższa ocena na dzisiaj. Gratulacje.
Podziękowałam i się uśmiechnęłam, ale wiedziałam, że to za mało. Chociaż według mnie wypadłam całkiem nieźle, to według rodziców nie, więc znowu ich zawiodłam, i to chyba bolało najbardziej. Osobiście bym się cieszyła z tej głupiej oceny, ale presja ze strony mamy i taty sprawiała, że czułam się najgorsza ze wszystkich.
– Smucisz się, bo dostałaś „B”? – zapytała Lyla.
– No co ty, jestem zdziwiona, że ją dostałam!
Skłamałam, bo bałam się jej reakcji oraz odrzucenia ze strony jej i innych. Mówienie nieprawdy przychodziło mi łatwo, ale potem wracały do mnie wyrzuty sumienia. W zasadzie nie wiedziałam już, kim jestem, tak bardzo wpadłam w otchłań kłamstw, że stałam się… po prostu kimś tam. Nie potrafiłam siebie zdefiniować, ale przecież nawet nikt był kimś.
Lekcje zleciały mi dość szybko. Lyla wciąż namawiała mnie na imprezę, którą organizował Anderson. Próbowała wszystkiego, nawet tych głupich sugestii, żebym przyszła, bo chłopak się we mnie podkochiwał, ale nawet w to nie wierzyłam. Musiałam iść na zajęcia, choć nie wiedziałam, jak dam radę ćwiczyć taka obolała. Ostatnie były wykłady z samoobrony, z których zrezygnowałam. Musiałabym się przebrać i odsłonić wszystkie siniaki. Pierwszy raz w historii nasza szkoła zdecydowała się zorganizować takie zajęcia po feralnym wypadku Molly Collins. Kiedy wracała ze szkoły, zaatakował ją starszy mężczyzna. Pobił ją tak bardzo, że przez dwa tygodnie leżała w śpiączce. Było mi żal tej dziewczyny, bo nikomu nigdy nie zrobiła żadnego świństwa, a spotkało ją takie okrucieństwo.
Wybiła szesnasta, co oznaczało, że ojciec czekał już na parkingu. Pośpiesznie wybiegłam z wykładów, machając na pożegnanie do przyjaciółki. Za każdym razem po wyjściu ze szkoły byłam zdenerwowana kolejnym zmierzeniem się z ojcem. Jego SUV stał na parkingu.
– Ile można na ciebie czekać? – zapytał poirytowany, odpalając silnik. Wypalał we mnie wzrokiem ogromną dziurę.
– Przepraszam, jest tylko pięć po szesnastej.
– To nieistotne. Ważne, że się spóźniłaś.
Nie zamierzałam ciągnąć tematu, żeby go mocniej nie zdenerwować.
– Z tyłu masz torbę z rzeczami na zajęcia – dodał.
Kiwnęłam głową, kładąc sobie torbę na kolanach. Uchyliłam ją lekko i zobaczyłam nowe białe baletki i sukienkę tego samego koloru.
– Nowe buty? – Zerknęłam na ojca.
– Tak, mama dzisiaj je kupiła, bo myślała, że tamte były złe i przez nie figury, o których mówiła twoja prowadząca, ci nie wychodziły. Ciekawe tylko, czy to rzeczywiście wina tych butów.
Nie odpowiedziałam, tylko spuściłam głowę, chowając swój smutek. To racja, że w balecie szło mi najgorzej ze wszystkich uczennic. Trudno mi było nauczyć się nowych kroków czy figur, ale naprawdę się starałam i sama już nie wiedziałam, czy kiedykolwiek nabiorę wprawy. Nigdy jeszcze nie miałam okazji dostać się do spektaklu, bo nie byłam wystarczająco dobra. Zawsze stałam gdzieś w tle, na ostatnim miejscu.
– Daj z siebie wszystko – napomniał mnie.
Wysiadłam z samochodu i się uśmiechnęłam, czego ojciec już nie widział, bo szybko odjechał. Stanęłam przed wejściem do sali i zrobiłam kilka głębokich wdechów. Zawsze przebywałam tam sama, chociaż na balet chodziło piętnaście dziewczyn. Były lepsze i chyba uważały, że się tam nie nadawałam, bo żadna z nich ze mną nie rozmawiała. Naśmiewały się ze mnie po cichu, myśląc, że tego nie zauważam. Przymknęłam oczy, weszłam do środka i poszłam do szatni.
– Cześć, słoneczko – przywitała mnie na recepcji pani Hudson. Dała mi kluczyk do szafki.
Zawsze przychodziłam wcześniej, żeby nikt nie widział moich siniaków. Zdjęłam z siebie ubrania i starannie ułożyłam je w szafce. Włożyłam białe rajstopy, które idealnie pokryły wszystkie znamiona na nogach. Przyszła kolej na sukienkę z dużą ilością tiulu. Miała długie rękawy, jakie kazała mi nosić mama. Według niej przez długi rękaw widać było stopień moich umiejętności, jak wiadomo, znikomych. Przeszłam do najgorszego elementu, czyli butów. Z racji tego, że były nowe, musiałam natrudzić się ze zginaniem ich czubków, by wygodnie mi się tańczyło. I tak były za ciasne i cholernie niewygodne, ale musiałam to przetrwać. Zdawałam sobie sprawę, że po dzisiejszych zajęciach będę miała całe poranione nogi. Kiedy już udało mi się je wsunąć na stopy, schowałam wszystkie swoje rzeczy do szafki, a reszta dziewczyn weszła do szatni.
– Cześć – rzuciłam cicho. Żadna z nich mi nie odpowiedziała, czego się spodziewałam.
Ruszyłam na salę pełną luster i głuchej ciszy. Nasza prowadząca, Madeline, już na nas czekała, siedząc na ławce. Uśmiechnęła się do mnie i wróciła do szperania w dokumentach, które trzymała na kolanach. Podeszłam do jedynego okna znajdującego się w sali i po prostu podziwiałam okolicę, licząc, że te dwie godziny zlecą mi szybciej niż zwykle. Gdy tylko wszystkie dziewczyny weszły na salę, Madeline się podniosła. Stanęłyśmy w rzędzie jak zwykle, by kobieta mogła sprawdzić obecność.
– Dobrze, skoro jesteście wszystkie, zapraszam do drążka.
Zajęcia zawsze rozpoczynałyśmy od drążka, na którym mogłyśmy ćwiczyć poszczególne figury. To podstawa baletu dla pozostałej praktyki. Lubiłam ją najbardziej, jeśli miałabym powiedzieć, że lubiłam cokolwiek z tych zajęć. Mogłam chwycić się drążka i po prostu robić to, co inne dziewczyny.
– Rozpoczniemy od przysiadów i wyskoków z palców w górę. Zaczynajcie.
Choć pozornie łatwo brzmiało, wcale takie nie było. Sam przysiad profesjonalnie nazywał się plié. Skupiało się to na pracy mięśni nóg. Pięty musiały być ze sobą złączone, a kolana iść na zewnątrz. Istniały różne etapy tego przysiadu – demi plié, czyli półprzysiad, który już dawno udało mi się opanować, i grand plié, czyli głęboki przysiad, wymagający dobrej równowagi. Oba udało mi się zrobić perfekcyjnie, z czego ogromnie się cieszyłam, jednak moim koleżankom przychodziło to znacznie szybciej. Uśmiechałam się sama do siebie. Poszło mi świetnie, choć dziewczyny już skończyły wykonywać wyskoki. Wspięłam się na palce, które okropnie mnie bolały przez nowe buty. Ułożyłam dłonie w górze i wyskakiwałam, próbując to zrobić jak najlepiej. Czułam na sobie spojrzenia, ale je ignorowałam. Wyobrażałam sobie, że jestem tam sama, jedynie w towarzystwie muzyki. I chyba się udało.
– Dobrze, dziewczyny, wszystkie super sobie poradziłyście.
Wszystkie.
– Jak wiecie, zbliża się spektakl, który wszystkie znacie. Jezioro łabędzie jest piękne i wzruszające i właśnie dlatego chciałabym się skupić na jego przećwiczeniu.
Po jej słowach wiedziałam, co zaraz się wydarzy. Jako jedyna nie występowałam w żadnym spektaklu, więc miałam spędzić resztę zajęć na ławce, co mogło mi pozwolić na podpatrzenie czegoś nowego i zaczerpnięcie inspiracji. Zawsze te same, oklepane słowa, zawsze skierowane do mnie. Nie byłam najlepsza, ale nie zasługiwałam na takie traktowanie. Znałam wszystkie figury potrzebne do najlichszej roli w tym przedstawieniu i chciałam dostać szansę na pokazanie się i udowodnienie rodzicom, że coś potrafię. Ale nikt tego nie rozumiał.
– Ivy. – Podeszła do mnie Madeline. – To nie tak, że nie chcę, byś występowała. Ten występ planujemy od miesięcy i chciałabym, by wypadł jak najlepiej.
– Dlatego ja nie będę w nim uczestniczyć – dokończyłam za nią, ironicznie się uśmiechając.
– To nie tak.
– Więc jak, Mad? Widzę wszystko, może nie tańczę najlepiej, ale robię wszystko, jak trzeba, a i tak nigdy nie dostałam od ciebie szansy. Jak to w końcu jest, co?
– Nie wszystko przychodzi tak łatwo. Potrzebujesz więcej czasu.
Na jej twarzy malował się smutek, ale nie potrafiłam jakoś w niego uwierzyć. Tańczyłam tutaj od dwunastego roku życia, minęło pięć lat i nadal wszystko pozostało niezmienne. Nijakie.
– A następnym razem znowu powiesz mi to samo? – odparłam kpiącym tonem, po czym Madeline zostawiła mnie samą na ławce.
Może zareagowałam zbyt agresywnie i nietaktownie, ale powoli traciłam siły. Nie chodziło już o ten głupi występ, ale o rodziców. Doskonale wiedzieli, że zbliża się ten spektakl, a ja nie zniosłabym kolejnego zawodu w ich oczach na wieść, że znowu nie wystąpię. Chciałam dać im powód do dumy, a o taki było bardzo trudno. Ich wygórowane pragnienia kompletnie mi w tym nie pomagały. Czasami się zastanawiałam, jak by to było, gdyby mieli do tego inne podejście. Gdyby okazali mi choć trochę człowieczeństwa i zrozumienia, na które tak długo czekałam.
Obserwowałam tańczące dziewczyny, pięknie się prezentowały. Płynność ich tańca naprawdę wyglądała oszałamiająco i bardzo im zazdrościłam. Na ich występ przyjdą rodzice, którzy – ,pękając z dumy – będą robić zdjęcia i puszczać je w świat. Usłyszy o nich cały stan Kentucky, a ich rodziny będą po prostu szczęśliwe. Może po występie zabiorą je na dobre jedzenie i do kina? Zaśmiałam się w myślach. Nigdy nie wyszłam z moimi rodzicami poza dom, nie zabrali mnie na dobry posiłek i nie śmialiśmy się wspólnie z jakichś durnych rzeczy. Wszędzie chodziłam sama albo z Iris, gdy jeszcze tutaj mieszkała. Nie wiedziałam, jak to jest mieć kochającą rodzinę, dlatego tak usilnie dążyłam do sprawienia im przyjemności, z nadzieją, że taką rodziną się staniemy.
Kiedy dziewczyny skończyły tańczyć, zajęcia dobiegły końca. Zaczekałam, aż pójdą do szatni, bym mogła później przebrać się w spokoju. Zanim Madeline opuściła salę, rzuciła mi pełne litości spojrzenie. Podeszłam do okna, za którym panował już półmrok. Latarnie zaczęły świecić, a moją uwagę zwrócił mężczyzna wychodzący z kościoła naprzeciwko. Ubrany był cały na czarno, a długi płaszcz sprawiał, że wyglądał bardzo tajemniczo. Brązowe włosy miał zaczesane do tyłu. Szedł za jakimś starszym panem, byłam pewna, że go śledził. Miałam wrażenie, że przez chwilę na mnie patrzył, więc dalej go obserwowałam. Zniknęli w ślepej uliczce, a ja, niewiele myśląc, wybiegłam w stroju baletowym na zewnątrz. Skręciłam w tę samą ulicę i zza rogu obserwowałam całe zdarzenie.
– Kim ty jesteś?! – krzyczał starszy, gdy tamten przyparł go do ściany.
– Ta informacja nie jest ci potrzebna.
Młodszy sprawiał wrażenie w ogóle nieprzejętego swoimi działaniami. Wyglądał, jakby miał w tym doświadczenie, przez co poczułam nieprzyjemny stres. Gdy mężczyzna się poruszał, płaszcz podkreślał jego dobrze zbudowane ciało. Głupio mi to przyznać, ale pierwszy raz jakiś chłopak zwrócił moją uwagę i było to całkiem dziwne uczucie.
– Ktoś mi zdradził, że w swoim, pożal się Boże, pobożnym życiu sporo nabroiłeś! – Młodszy szarpał starszego za koszulkę. – Jak to jest, Jones?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz! – Ten drugi próbował się wyrwać, ale nieskutecznie.
– Och, Jones, nie mówiłem ci? Nienawidzę kłamstwa, a za takie prosto w oczy jestem w stanie zabić.
Te słowa mnie przeraziły i spowodowały powrót do rzeczywistości. Moje ciało zaczęło się trząść na widok tej dwójki i bardzo żałowałam, że w ogóle tam przyszłam.
W minutę wszystko się zmieniło. Mężczyzna w płaszczu zaczął wymierzać ciosy temu drugiemu, aż polała się krew. Dziękowałam sobie, że wzięłam na salę telefon, po który od razu pobiegłam. Wahałam się, czy powinnam tam wracać. Musiałam pomóc temu mężczyźnie, chciałam poczuć się potrzebna choćby w taki sposób. Nie miałam czasu, więc wykręciłam numer ojca, ale nie włączyłam zielonej słuchawki. Gdy ponownie wyjrzałam zza rogu, nikogo już nie było. Zakręciła mi się w oku łza, która spadła na ekran telefonu. Chcąc ją zetrzeć, wywołałam połączenie. Kilka sygnałów, ojciec nie odbierał. W końcu poczułam za sobą czyjąś obecność, jego ręka przysłoniła moje usta.
– Ivy, do cholery, gdzie ty jesteś?! Czekam od piętnastu minut! – wykrzyczał tato do telefonu.
– Powiedz tatusiowi, że przyjdziesz za dziesięć minut – wyszeptał ktoś nad moim uchem. – Już.
– Tak, wiem, przepraszam, będę za dziesięć minut.
Intruz chwycił za mój telefon i przerwał połączenie. Stanął przede mną z szerokim uśmiechem na twarzy, co mnie jeszcze bardziej przeraziło. Musnął zakrwawionym kciukiem kącik moich ust. Zastanawiałam się, czy to krew tamtego mężczyzny i gdzie on się podział.
– C-co ty mu zrobiłeś? – wyłkałam, wpatrując się w ciemne oczy.
– Nie pytaj o coś, co się nie wydarzyło – nakazał. – Przecież nic się nie wydarzyło, prawda, Ivy? Nic nie widziałaś.
Chwycił w dłoń mój podbródek i mocno go ścisnął. Czułam przeszywający ból, a chłopak wcale nie chciał puścić i wiedziałam, o co mu chodziło. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę. Jego włosy były potargane, patrzył na mnie z ogromnym pragnieniem zemsty, którego zaczynałam się bać.
– Tak, nic się nie wydarzyło.
Po tych słowach natychmiast mnie puścił i bez słowa odszedł. Ani razu się nie odwrócił. Gdy tylko straciłam go z pola widzenia, wróciłam do szatni i spojrzałam w lustro. Obok moich ust widniała plama zaschniętej krwi, którą szybko zmyłam.
Przebrałam się, powstrzymując łzy, i wyszłam poszukać samochodu ojca. Nigdzie go nie widziałam. Dopiero gdy usłyszałam znajomy dźwięk silnika, zobaczyłam auto stojące kilka metrów dalej, dlatego nie mógł widzieć, jak wychodziłam, na szczęście. Wiedziałam, że będzie zły, ale nie obchodziło mnie to. Nieważne. Jak przez mgłę słyszałam jego krzyki, bo tylko jeden głos zapadł mi tamtego wieczoru w pamięć.
Przecież nic się nie wydarzyło, prawda, Ivy?
Droga do domu upłynęła mi jak przez mgłę. Pamiętam tylko, że ojciec był wściekły. Zastanawiałam się nad swoim zachowaniem, nad tym, dlaczego posunęłam się do czegoś takiego. Szukałam powodów, ale nie znajdowałam żadnych racjonalnych. Może wydawało mi się, że jeśli ojciec zobaczy moje bohaterskie zachowanie, uzna mnie za osobę wartą uwagi? Że może jeszcze nadawałabym się na prawnika albo zyskała miano dobrej córki? Nie wiem, co sobie wtedy myślałam, ale zdecydowanie nie było warto.
Już w przedpokoju wyczułam na sobie pełne rozczarowania spojrzenia rodziców, którzy stanęli tuż przede mną. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo się wściekli. Milczenie wydawało się najlepszą drogą, ale musiałam się w końcu odezwać. Matka skrzyżowała ręce na piersi, przygryzła wargę i kręciła głową w zrezygnowaniu. Ojciec zacisnął dłoń w pięść tak mocno, że pojaśniały mu knykcie.
– Ivy, dlaczego ty się tak zachowujesz? Dlaczego nie mogłaś pójść w ślady Iris? – Mama oddaliła się do salonu i opadła zrezygnowana na białą kanapę.
– Ona nigdy nie będzie taka jak Iris – dodał ojciec, siadając obok niej. Masował ją po ramieniu, jakby chciał ją uspokoić.
Kotłowały się we mnie emocje, które zbyt długo siedziały w ukryciu. Czułam, że jeszcze chwila, a wybuchnę i powiem słowa, których mówić nie powinnam. Patrzyłam, jak rodzice okazują sobie wsparcie czułymi uściskami dłoni i pocałunkami w policzek. Gestami, których ja nie dostałam nigdy. Powstrzymałam łzy i gdy nadal nie nawiązali ze mną kontaktu wzrokowego, po prostu ruszyłam w stronę schodów. Usłyszałam, że jedno z nich wstaje. Marvin Flores, według opinii innych kochający ojciec, nie odpuściłby mi tak łatwo.
– Wróć. Jeszcze nie skończyliśmy.
Odwróciłam się na pięcie. Ogarnął mnie paraliżujący strach. Tym razem obie dłonie zaciskał w pięści, ale po chwili je rozluźnił, głęboko oddychając. Podeszła do niego matka. Razem wyglądali, jakby chcieli doprowadzić do mojej egzekucji. Bo tacy byli. Żyłam z potworami, choć ciągle wierzyłam w ich zmianę i czasem dostrzegałam małe gesty. To, że mama przygotowywała mi śniadania – choć okropnie liche, wciąż je robiła. To, że ojciec woził mnie do szkoły i z niej odbierał. Że kupowali mi nowe stroje baletowe. Mimo że robili to wszystko w jakimś celu, traktowałam to jak przebłyski grama ich człowieczeństwa. Szkoda tylko, że nie widzieli we mnie zupełnie nic poza totalną porażką.
– Nie możesz się tak zachowywać w stosunku do nas. Jesteśmy twoimi rodzicami, a ty nas lekceważysz. Twoje zachowanie jest niedopuszczalne.
– O co ta cała awantura? – Uniosłam głos, a ojciec ponownie zacisnął pięści i zbliżył się ku mnie jeszcze bardziej.
– Marvin! – Mama go powstrzymała, przyciągając do siebie.
– Ja tylko się spóźniłam, bo byłam wyczerpana po zajęciach. To naprawdę takie okropieństwo?
– To nie jest tylko spóźnienie, młoda damo. Musisz traktować wszystko poważnie i niczego nie umniejszać. Tłumaczyłam ci to tak wiele razy, a ty nadal tego nie rozumiesz.
Nie, nie rozumiałam. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak mnie traktowali. Nie chciałam tego, bo wiedziałam, że nie zasłużyłam sobie na to. Nikt nie zasługiwał na coś takiego, a jak ostatnia idiotka sama się na to godziłam. Powinnam już dawno się im postawić, ale pogorszyłabym sprawę. Nie miałam nikogo poza nimi i choć brzmiało to żałośnie, wolałam ich niż samotność, która by mnie przytłoczyła. Już dawno byłam pozostawiona sama sobie, ale to inny rodzaj samotności.
– Wracaj do pokoju. Przez dwa tygodnie nie wychodzisz nigdzie poza szkołą i baletem – zarządziła matka. – Zrozumiano?
– I tak nigdzie nie wychodzę – odburknęłam, napotykając rozżarzone spojrzenie ojca.
– Nie pyskuj do matki! – krzyknął, a ja pognałam na górę.
Cieszyłam się, że nie słyszałam za sobą jego kroków.
W pokoju panował mrok, a za oknami szalała burza. Kiedy podeszłam do okna, miałam wrażenie, że ktoś stał w naszym ogródku – ubrany na czarno, w ten sam długi płaszcz podkreślający figurę. Po kolejnej błyskawicy postać zniknęła. Najpewniej coś sobie ubzdurałam, to przez buzujące emocje. Pokręciłam głową i odeszłam od okna. Nie zasłoniłam rolet, bo lubiłam patrzeć na burzę. Wzbudzała we mnie różne uczucia, nawet te nieoczekiwane. Poszłam do łazienki z zamiarem wzięcia prysznica. Rozebrałam się i z trudem rozczesałam włosy. Moje palce stóp były pokryte krwią – poraniły się od ciasnych baletek – a pięty całe poobcierane. Cieszyłam się, że jutro nie miałam zajęć. Odbywały się co dwa dni, co pozwalało na dwudziestoczterogodzinną przerwę od piekła.
Odkręciłam korek z ciepłą wodą, a para wypełniła pomieszczenie. Uwielbiałam gorące prysznice, nie były oczyszczające jak te zimne, ale przynosiły pewnego rodzaju ukojenie. Czułam wtedy spokój, który pomagał poukładać tysiące myśli kłębiących się w głowie. Patrzyłam na siniaki naznaczające całe ciało. Nie pamiętam już, jak wyglądałam bez nich. Przywykłam, że tam są, i najbardziej lubiłam te żółte. Pozwalały zapomnieć o powodach, przez które zaistniały, i robiły miejsce na kolejne krwiaki, ale nigdy nie znikały do końca.
Wyszłam z kabiny prysznicowej i dokładnie osuszyłam ciało ręcznikiem, starając się jak najdelikatniej dotykać obolałe miejsca, żeby zniwelować dyskomfort. Ubrałam się w piżamę, która jak wszystko inne była biała. Rozczesałam mokre włosy, które sięgały mi już za łopatki. Lubiłam je nosić rozpuszczone, ale rzadko zdarzały się okazje, bym mogła to robić bez żadnych obelg. Wróciłam do sypialni, w której panował okropny ziąb. Okno balkonowe było otwarte, a krople deszczu lądowały na podłodze. Byłam prawie pewna, że ich nie otwierałam, ale pomyślałam, że może ojciec tu przyszedł i je uchylił. Dość często wchodził do mojego pokoju bez pytania. Jeszcze chwilę stałam przy oknie, podziwiając piękno burzy, po czym skierowałam się do łóżka, biorąc ze sobą telefon. Leżąc, scrollowałam social media. Zobaczyłam zdjęcia Lyli z imprezy, na której chyba dobrze się bawiła. Dostałam od niej kilka wiadomości, które od razu chciałam odczytać.
Lyla: Anderson cały czas o Tobie gada. Pomocy!
Tę wiadomość wysłała o dwudziestej pierwszej. Impreza odbywała się kilka domów dalej i mogłam przysiąc, że słyszałam tę głośną muzykę, którą puszczali. Byłam w szoku, że żaden z sąsiadów nie zadzwonił jeszcze na policję. Po dwudziestej trzeciej ponownie wysłała mi wiadomość z bardzo rozmazanym zdjęciem, na którym widziałam moją przyjaciółkę, Andersona i kogoś jeszcze w tle. Ten ktoś miał na sobie czarny płaszcz i trochę mnie to przeraziło. Dopisek do zdjęcia wcale mnie nie uspokoił.
Lyla: Ktoś o Ciebie pyta! Kolejny adorator do kolekcji!
To nie mógł być on. Gość był ode mnie kilka lat starszy, co miałby robić na imprezie jakichś dzieciaków ze szkoły? To kompletnie się nie łączyło i wiedziałam, że wyobraźnia płata mi figle. Postanowiłam oddać się snowi, który dość łatwo do mnie przyszedł.
Coś mnie wybudziło. Spojrzałam na ekran telefonu, który wskazywał czwartą rano. Miałam jeszcze jakieś dwie godziny snu. Rozejrzałam się po pokoju, wyglądał jak zwykle o tej porze – ciemny, ale… czymś się różnił. Dalej panował chłód, okna były jednak zamknięte. Wstałam i podeszłam do szyby, ale nie dostrzegłam nikogo na zewnątrz. Weszłam jeszcze do łazienki, by się upewnić, że to znowu tylko moja wyobraźnia. Może coś mi się śniło i jakimś cudem się nie wybudziłam? Czasami sny bywają realistyczne. Kiedy już wyszłam z łazienki i wszystko wydawało się w porządku, ponownie się położyłam i przykryłam kołdrą po sam nos.
Te dwie godziny zleciały mi zdecydowanie za szybko. Od razu wyłączyłam budzik, by nie denerwować dźwiękiem rodziców, którzy zapewne już pracowali. Przetarłam zmęczone oczy, które ciężko było mi utrzymać otwarte. Poszłam do łazienki, by wykonać rutynowe czynności. Tym razem postawiłam na niski, starannie związany kucyk. Ponownie ubrałam się na biało, bo takie rzeczy przeważały w mojej szafie. Usiadłam jeszcze na chwilę na łóżku, by móc przez chwilę być Ivy z grymasem niewyspania na twarzy, na który po prostu miałam dziś ochotę, również przez wydarzenia zeszłej nocy. Niestety, przyszedł moment, w którym musiałam zejść na dół. Duże, marmurowe schody z pozłacaną poręczą znały każdy mój cichy szept. Pokonując ostatni stopień, szeroko się uśmiechnęłam, po czym weszłam do kuchni, gdzie zastałam mamę i tatę. Przy komputerach, jak zawsze.
– Dzień dobry – powiedziałam, zasiadając do wielkiego stołu.
Oboje na mnie spojrzeli w tym samym momencie. Patrzyli dłużej, niż to mieli w zwyczaju, co mnie zdziwiło. Były tylko dwie opcje, zła i ta dobra. Przeważnie, a w zasadzie zawsze, trafiało na tę złą. Dzisiaj jednak nie odezwali się ani słowem, co zaakceptowałam. Musieli okazać swoją złość z wczorajszego dnia i przenieść go na ten dzisiejszy. To było zupełnie w stylu państwa Flores.
Zjadłam śniadanie, które wyglądało zupełnie tak samo jak zeszłego ranka. Bez słowa poszłam do przedpokoju, by włożyć buty i narzucić kurtkę, bo deszcz wciąż nie ustawał. Wyszłam na zewnątrz, wsiadłam do samochodu i czekałam, aż dołączy do mnie ojciec. Wyszedł na dwór, rozmawiając z kimś przez telefon. Kiedy wsiadł do auta, zapanowała cisza, która sprawiała ogromny dyskomfort.
– Matka zarwała przez ciebie noc – rzucił, ściskając mocno kierownicę.
Nic nie odpowiedziałam, bo co mogłabym powiedzieć? Kolejne „przepraszam”, by go tylko zdenerwować? Milczenie było lepsze. Myślałam, że usłyszę od niego typowe, obrażające mnie kazanie, ale milczał. Wysadził mnie pod szkołą i od razu odjechał. Wolałam to niż rzucanie obelg w moją stronę.
Przed wejściem widziałam Lylę, która zdawała się na mnie czekać. Miała na nosie okulary przeciwsłoneczne, co sprawiło, że naprawdę bardzo mocno powstrzymywałam się od śmiechu.
– Ktoś ma kaca? – Dałam jej buziaka w policzek na przywitanie.
– Nie, słońce mnie razi – odparła zachrypniętym głosem.
– Och, naprawdę? To dziwne, bo pada deszcz, a chmury przysłaniają słońce.
– Dobra, wygrałaś.
– Czyli impreza się udała? – dopytywałam, chwytając ją pod ramię.
Minęłyśmy po drodze Andersona, który od wczoraj patrzył na mnie innym, dziwnym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że Lyla nie nagadała mu żadnych głupot – lubiła być swatką wśród znajomych.
– Żałuj, że cię nie było! – Ścisnęła mnie mocno za ramię, co lekko zabolało.
– No nie wiem, czy mam czego żałować, patrząc na ciebie.
– Bardzo zabawne. To są oznaki dobrej zabawy, moja droga – odburknęła. – Swoją drogą, wiem, że jesteś ładna, ale nie zdawałam sobie sprawy, że masz tylu adoratorów! Byłam dumna, że się z tobą przyjaźnię, i przysięgam, że godnie cię reprezentowałam.
– Daj spokój. Mówisz o Andersonie i tym nieznajomym? – Ciekawiło mnie, kim był ten mężczyzna ze zdjęcia.
– Myślałam, że Anderson jest naprawdę nieziemsko przystojny, ale tamten… Wow!
– A kto to? Znamy go?
– Nie, na pewno nie, ale musisz go poznać. To bóg, nie człowiek.
Przewróciłam oczami i pokręciłam głową. Przypadkowy gość, który zapytał o Ivy. Jakbym była jedyną Ivy w stanie Kentucky. Miałam tylko nadzieję, że przyjaciółka odpuści sobie temat i nie będzie mnie tym dręczyć przez resztę dnia.
Weszłyśmy do sali historycznej, gdzie czekała już nauczycielka. Omawialiśmy średniowiecze, epokę, która niezbyt mnie interesowała. Nie przepadałam zbytnio za historią. Nauczycielka wyświetlała prezentację o strojach ludności w tamtych czasach.
– Jezu! Włóż taką kieckę z gorsetem i noś ją przez cały dzień. Chyba bym umarła – wymamrotała moja przyjaciółka, patrząc na suknie, które swoją drogą prezentowały się ładnie, ale faktycznie wyglądały na bardzo niewygodne.
– No co, wdech i się modlisz, żeby przypadkiem nie poodpadały guziki z tyłu.
– O! Podobny płaszcz miał ten chłopak z imprezy! Tylko że czarny. Żałuj, że nie widziałaś tych mięśni… – westchnęła na widok średniowiecznego płaszcza, co mnie rozbawiło.
– Zakochałaś się? – zapytałam prześmiewczo, stukając ją w ramię.
– Nie, nie biorę cudzych.
– Cudzych? – Zmarszczyłam brwi.
– On pytał o Ivy, nie o Lylę – powiedziała stanowczo. – A szkoda.
– Daj spokój.
– Ale on pytał o Ivy Flores.
To mnie lekko zdziwiło. W Lexington może byłam znana, ale tylko przez moich rodziców i zazwyczaj w jakimś stopniu kojarzyłam osoby, które kojarzyły mnie. Naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy facet z imprezy miał jakiś związek z tym, co widziałam po zajęciach baletu, ale to przecież niemożliwe. Jeszcze raz przewertowałam w głowie wydarzenia tamtego wieczoru. Czarny płaszcz dokładnie zapadł mi w pamięć. Mężczyzna po wyjściu z kościoła śledził kogoś, komu ewidentnie chciał zrobić krzywdę.
– Halo? Ivy! – usłyszałam głos przyjaciółki, która stała tuż nade mną.
– Tak? – odpowiedziałam zdezorientowana.
– Jest po dzwonku, idziesz?
– A, tak, tak.
Cała sytuacja w jakiś sposób mnie ciekawiła. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek jeszcze go spotkam. Zrobił coś okropnego, ale żyjąc w takim otoczeniu, stałam się bardziej wyrozumiała wobec tego, co robili inni. Każdy miał swoje powody. Czy nie wszyscy byliśmy grzesznikami?
Podążałam za przyjaciółką na szkolne patio, gdzie zazwyczaj spędzałyśmy przerwy. Na dworze jeszcze mżyło, a powietrze było orzeźwiające. Z Lylą raczej trzymałyśmy się bliżej tylko we dwie, bo inni wydawali nam się dziwni, jakkolwiek to brzmi. Poszłyśmy za mury szkoły i usiadłyśmy na ławce. Przyjaciółka zapaliła papierosa.
– To cię powoli zabija, wiesz o tym? – zaczęłam, chociaż wiedziałam, jak bardzo nienawidziła tego tematu.
– Znowu to samo, Ivy? – zakpiła. – Nic mnie nie zniszczy, jeśli sama tego nie zrobię.
Zaśmiałam się, kręcąc głową. Byłyśmy zupełnie różne i wciąż się zastanawiałam, jak to się stało, że od kilku lat się przyjaźniłyśmy. Zazdrościłam jej tej pewności siebie i wyluzowania. Rodzice pozwalali jej na wszystko, wyznaczali jedynie godziny, w których chcieliby ją widzieć w domu.
– Chcesz? – Wystawiła w moją stronę żarzącego się papierosa.
– Nie, nie powinnam.
– Nie pytam, czy powinnaś. Pytam, czy chcesz.
Zaczęłam się zastanawiać. Z jednej strony miałam ochotę spróbować, jak to smakowało, bo przecież zakazane korci najbardziej, a jedno pociągnięcie nie sprawiłoby, że stanę się złą córką. Właściwie już dawno nią byłam, więc nie miało to znaczenia.
– Chcę. – Chwyciłam papierosa w dwa palce i się zaciągnęłam. Czułam nieprzyjemne drapanie w gardle, przez co kilka razy kaszlnęłam. Po chwili jednak to przeszło i pociągnęłam raz jeszcze, po czym oddałam fajkę przyjaciółce.
– Nie takie złe, co? – Uśmiechnęła się.
– Nie, ale śmierdzące.
– Coś za coś.
Wszyscy zaczynali się kierować do szkoły, więc zrobiłyśmy to samo. Zostały nam dwie godziny do końca zajęć, co cieszyło Lylę, ale mnie niekoniecznie.
Przemierzając szkolny korytarz, poczułam silny uścisk na ramieniu i aż zasyczałam z bólu.
– Anderson? – Zdziwiłam się na widok bruneta, który od razu puścił moją rękę, gdy złapałam się za nią z bólu.
– Och, przepraszam, nie chciałem tak…
– Nic się nie stało – przerwałam mu. – Co chcesz?
Zganiłam się w myślach za ten zwrot, który nie należał do najmilszych. Czułam na sobie piorunujący wzrok Lyli. Widziałam, że chłopak się zestresował, i jednocześnie podejrzewałam, do czego to zmierzało.
– Bo tak pomyślałem… że może kiedyś dałabyś się namówić… na wspólną kawę? – wydukał, po czym szeroko się uśmiechnął.
– Jasne, kiedyś tak.
Po tej żałosnej odpowiedzi po prostu go wyminęłam, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Czułam ogromne zażenowanie, ale nie miałam pomysłu na odpowiedź. Po raz pierwszy ktoś płci męskiej chciał ode mnie czegoś innego niż jakichś notatek.
Głęboko oddychałam, chowając się za szafkami.
– Możesz mi wytłumaczyć, co to było? – Lyla powstrzymała się od śmiechu.
– Nie wiem.
– „Jasne, kiedyś tak”! To było tak żałosne, że nawet nie wiem, jak to skomentować.
– A co według ciebie miałam powiedzieć?! – oburzyłam się.
Dziewczyna pokręciła głową i spuściła wzrok. Wychyliła się w stronę głównego korytarza i z zaciekawieniem coś oglądała. Ja w tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię. Usiadłam na podłodze i oparłam się o szafkę. Miałam okropne wyrzuty sumienia, chyba nigdy wcześniej nie potraktowałam kogoś tak oschle. W głowie już wymyślałam przeprosiny dla Andersona.
Lyla odwróciła się w moją stronę i wymachiwała ręką, bym do niej podeszła, ale nie zamierzałam tego robić. Bałam się, co takiego kombinuje. Szybko jednak pociągnęła mnie za rękę tak, że zerknęłam w tym samym kierunku co ona. Na początku nie wiedziałam, o co chodziło, ale potem spojrzałam na drzwi wejściowe, przy których stał jakiś mężczyzna – ubrany na czarno, miał na sobie ten płaszcz, który wszystko idealnie podkreślał. Dostrzegłam, że ma ostro zarysowane kości policzkowe i ciemne jak noc oczy. Szedł powoli korytarzem, uważnie się rozglądając, jakby czegoś szukał. Ponownie schowałam się za szafki, a mój oddech znacznie przyspieszył.
– Ivy, to ten gość z imprezy! – zawołała z radością.
Cóż, mnie to wcale nie cieszyło, ale ona nie wiedziała, co się wydarzyło w poniedziałkowy wieczór.
– Jesteś pewna? – zapytałam, wciąż się nie wychylając.
– No tak, na sto procent. Boże, on naprawdę wygląda jak bóg.
Chwyciłam za torebkę Lyli, którą miała przewieszoną przez ramię, więc znalazła się tuż obok mnie. Wzięłam ją za dłoń i weszłyśmy do pierwszej pustej sali. Była zaskoczona, ale nie zamierzałam jej teraz wszystkiego opowiedzieć, nie mogłam.
– Posłuchaj, wiem, co planujesz – zakomunikowałam, na co uniosła brwi.
– Hm? Co takiego?
– Chciałabyś, żebym teraz wyszła i powiedziała, że Ivy Flores to ja.
– Oczywiście, że tak.
– Ale ja tego nie zrobię, Lyla.
– Dlaczego? Przecież to szansa jedna na milion. On tu po ciebie przyszedł, to musi być przeznaczenie, nie rozumiesz? Walić już tego Andersona, spójrz tylko na tego faceta!
– Lyla, coś ci przed chwilą powiedziałam.
Była zła i wiedziałam, że tak będzie. Nie mogłam zrobić tego, czego oczekiwała, na imprezie nie porozmawiała z nim ani razu i nie miała pojęcia, że był niebezpieczny. Ale ja wiedziałam i nie zamierzałam wpakowywać się w żadne bagno.
– Skoro ty nie pójdziesz, zrobię to ja i podam się za ciebie.
– Zwariowałaś? – Nie dowierzałam w to, co mówiła. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie żartowała.
Poprawiła fryzurę i skierowała się do wyjścia.
– Jeśli ci na mnie zależy, to proszę, nie wychodź i nie podchodź do niego. Nie znamy go, nie jest nawet z naszej szkoły i wydaje się straszny. Nie wiemy, do czego jest zdolny. Proszę cię, Lyla.
– Psujesz całą zabawę – odburknęła i wyszła, a ja czułam narastającą złość.
Natychmiast podążyłam za nią, ale nie udało mi się jej złapać. Znowu stanęłam za szafkami i obserwowałam z ukrycia, co planowała. Serce biło mi coraz szybciej, wygrywając nierówne rytmy. Lyla podeszła do mężczyzny i stanęła z nim twarzą w twarz. Na korytarzu nikogo już nie było, bo zaczęły się lekcje. Bałam się, że coś jej zrobi, ale gdyby miało do tego dojść, byłam gotowa ruszyć jej na pomoc. To moja odpowiedzialność.
– Kogoś szukasz? – zapytała, poprawiając dłońmi jego płaszcz.
– Możliwe – odpowiedział chłodno, zrzucając z siebie jej ręce.
Kiedy usłyszałam ten głos, nie miałam wątpliwości, że był to ten sam mężczyzna.
– A może szukasz mnie? – Nie dawała za wygraną.
Jakaś część mnie wierzyła, że mnie nie pamiętał. W stroju baletowym i upiętych włosach wyglądałam inaczej.
– Zależy, kim jesteś. – Nieznajomy zrobił krok, zmuszając Lylę, by zeszła mu z drogi. – I lepiej, żebyś nie marnowała mojego czasu.
– Mhm! Jesteś nieugięty, co?
– Imię i nazwisko, już.
– Ivy Flores.
Widziałam, że przymknął powieki, wyglądał na spiętego. Uderzył dłonią w ścianę i przetarł rękawem twarz. Przeraziłam się, bo wiedziałam, co to oznaczało.
– A to ciekawe – mruknął, patrząc jej prosto w oczy.
– Mnie szukałeś? – dopytywała uśmiechnięta i naprawdę nie rozumiałam, w czym ona widziała tutaj zabawę.
Całe to zajście było przerażające.
– Mówisz, że jesteś Ivy Flores?
– Tak.
– W takim razie mogę ci coś wyznać. – Pokręcił głową na boki, tak że strzelał mu kark.
– Co takiego? Wysłucham wszystkiego, co tylko masz do powiedzenia.
Lyla udawała głupią, co mi się nie podobało i jemu też. Mogłam to stwierdzić, mimo że przy nim nie stałam, a ona najwidoczniej tego nie zauważyła.
– Bardzo nie lubię, kiedy ktoś mi kłamie prosto w oczy, wiesz? Za takie coś jestem w stanie zabić.
– Ale jakie kłamstwo? Przecież mnie szukasz, tak? – usłyszałam nieco zawahania w jej głosie.
– Ivy Flores ma brązowe oczy i inny kształt ust. Kolor włosów też się różni. Więc jeśli nie wiesz, gdzie ona jest, to masz ostatnią szansę, by dać nogę.
Odetchnęłam z ulgą, a dziewczyna od razu skierowała się w moją stronę. Weszłam z powrotem do pustej sali i na nią czekałam.
Zapamiętał moje oczy i usta. Wpadłam mu w pamięć tamtego wieczoru i z jakiegoś powodu mnie szukał. Nie był to dobry znak i bałam się, czego ode mnie chciał. Wciąż czułam się nim zaintrygowana i jedna część mnie chciała wybiec i pokazać mu prawdziwą Ivy Flores, ale to by było w cholerę niebezpieczne.
– Boże, miałaś rację, on jest jakiś chory! – zawołała Lyla, kiedy weszła do sali.
– Nigdy nie możesz się mnie posłuchać? A co, jeśli coś by ci zrobił?
– Daj spokój, nic się nie stało. – Machnęła dłonią.
– Lyla, do cholery! Mogło się stać, a gdybyś mnie posłuchała, nie wiedziałby, jak wyglądasz. On może cię śledzić, właśnie dałaś mu do tego powód.
– Jaki powód? – zapytała, siadając na ławce.
– Przyznałaś się przed nim, że wiesz, kogo szuka. Teraz może myśleć, że mnie znasz.
Chodziłam w kółko po sali, czując ogromny niepokój. Nie chciałam wracać na lekcje, bo by mnie zauważył. Wyjść ze szkoły również nie mogłam, więc pozostało nam czekanie w tej sali i modlenie się, żeby mężczyzna nie wpadł na pomysł, by do niej zajrzeć.
Już dawno nie byłam tak bardzo przerażona i wściekła na siebie. Dlaczego pozwoliłam Lyli do niego podejść?! Nie wiedziałam, do czego był zdolny się posunąć, ale bardziej bałam się teraz o bezpieczeństwo przyjaciółki niż swoje.