Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miał nade mną władzę jakiej nie miał nikt inny.
Może dlatego, że moje serce pragnie bić w tym samym rytmie co jego.
Może dlatego, że moje ciało kłania się przed nim i tylko przed nim.
Może dlatego, że sądził, że mnie kocha, jeszcze zanim mnie zobaczył.
Mylił się i nic nie boli mnie tak, jak ukrywanie tego przed nim. Wydawało mu się, że do niego należę, ale nie miał racji. Nigdy nie chodziło o mnie.
Wspomnienia mogą być zwodnicze, ale moje serce ma pewność.
Wiem dobrze, czego chcę.
Czego potrzebuję najbardziej.
Nie spocznę, dopóki nie będzie należał do mnie w takim samym stopniu, w jakim ja należę do niego.
Zawsze byłam jego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 215
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog - Aria
Rozdział 1 - Aria
Rozdział 2 - Carter
Rozdział 3 - Aria
Rozdział 4 - Carter
Rozdział 5 - Aria
Rozdział 6 - Carter
Rozdział 7 - Aria
Rozdział 8 - Carter
Rozdział 9 - Aria
Rozdział 10 - Carter
Rozdział 11 - Aria
Rozdział 12 - Carter
Rozdział 13 - Aria
Rozdział 14 - Carter
Rozdział 15 - Aria
Rozdział 16 - Carter
Rozdział 17 - Aria
Rozdział 18 - Carter
Rozdział 19 - Aria
Rozdział 20 - Carter
Rozdział 21 - Aria
Rozdział 22 - Aria
Rozdział 23 - Carter
Rozdział 24 - Aria
Rozdział 25 - Jase
BEZ KOŃCA
Moja babcia lubiła pisać. Marzyła, że pewnego dnia jej historie zostaną opublikowane, ale niestety nigdy do tego nie doszło. To były inne czasy.
Choć babci już ze mną nie ma, wciąż żyje w moim sercu i w twórczości. Fragmenty wiążących się z nią wspomnień zostały wplecione w historie, które opowiadam, i mam nadzieję, że ją pokochacie, nawet jeśli nie mieliście okazji jej poznać. Wierzę, że gdybyśmy mogły się teraz zobaczyć, byłaby ze mnie dumna.
Ci, których kochamy, nigdy nas nie zostawiają.
Mommom, ta książka jest dla Ciebie. Kocham Cię.
Tylera znałam jedynie ze zdjęć. Ale nawet wcześniej, kiedy przyśnił mi się po raz pierwszy, wiedziałam, że jest w jakiś sposób związany z Carterem. Bracia Cross są do siebie podobni.
We śnie przewiercał mnie spojrzeniem, choć stał daleko, po drugiej stronie błękitno-białego pola. Powinnam się bać, bo miałam świadomość, że nie należę do tej dziwnej krainy wytworzonej przez śpiący umysł, lecz na ustach chłopaka igrał lekki uśmiech. Zachęcający i ujmujący. Tyler wydawał się miły – przyjazna dusza w obcym miejscu – jednak słowa, które wypowiedział, mocno mnie zaskoczyły.
– Okłamała cię – rzucił od niechcenia.
Poczułam strach, który zmroził mi krew w żyłach. Dopiero wtedy usłyszałam matkę. Od razu rozpoznałam jej głos. Brzmiał niemal tak samo jak mój.
Gdzieś po prawej stronie rozległ się szelest. Mama szła przez pole. Pragnęłam ją zawołać, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ciało wyrywało się do niej, lecz kończyny pozostawały bezwładne. Tkwiłam w bezruchu, podczas gdy ona i Tyler zbliżali się do siebie. Nadal do mnie mówili i patrzyli w moją stronę, jakby wiedzieli, że zostałam uwięziona przez niewidzialną siłę.
Łzy popłynęły mi z kącików oczu i potoczyły się po policzkach, ogrzewając skostniałą skórę. Ojciec zawsze opisywał mamę jako piękność. Choć we śnie była starsza, niż zapamiętałam, czas obszedł się z nią łagodnie. Próbowałam po raz kolejny ją zawołać, ignorując zmarłego dawno temu Tylera.
– Nigdy nie kłamałam – odezwała się łagodnie.
Jej głos ukoił moją duszę. Minęło wiele czasu, odkąd go słyszałam. Zbyt wiele. Tak bardzo chciałam jeszcze raz znaleźć się w jej objęciach. Wstrzymałam oddech, wyobrażając sobie, że skoro ja nie mogę się ruszyć, ona podejdzie do mnie, ale nie zrobiła tego.
Z piwnych oczu wyzierał smutek, gdy cicho powtórzyła:
– Nigdy nie okłamałam mojej córki.
Przenikliwy wiatr poniósł jej słowa nad polem. Jak na zawołanie niebo pociemniało i błyskawica rozdarła je na pół.
– Kochałaś ją w ogóle? – zapytał chłopak. – Czy ty ją w ogóle kochałaś?
Poczułam gniew. Przekleństwa cisnęły mi się na usta, ale nadal nie byłam w stanie ich wypowiedzieć. Oczywiście, że mnie kochała. Matka zawsze kocha swoje dzieci.
Choć nie mogłam wydobyć z siebie nawet szeptu, oboje zerknęli w moją stronę. Przez chwilę rozważali komentarz pobrzmiewający mi w głowie, lecz żadne się do niego nie odniosło. Mimo że w każdym ze snów mówię co innego, brak odpowiedzi z ich strony pozostaje niezmienny.
– Oczywiście, że kochałam… Wciąż kocham – powiedziała matka głosem pełnym żalu. – Umarłam dla niej. Na twarzy Tylera pojawiło się jeszcze większe cierpienie. Mama zwiesiła nisko głowę, odgarnęła włosy i delikatnie otarła łzy, które sprawiły, że jej oczy wydawały się bardziej żywe. Zapragnęłam ją pocieszyć.
W swoich snach wielokrotnie płakałam, modląc się, by usłyszała, że ją kocham. Że za nią tęsknię. A jednak to, co dzieje się potem, nigdy się nie zmienia. Ciemne niebo się otwiera, deszcz pada bezlitośnie, a obraz traci na wyrazistości niczym nasiąknięty wodą. Kolory się rozmazują i łączą ze sobą, potem zaś znikają. Płótno jest puste, a ja zostaję z niczym. Są tylko odgłosy kłótni mamy i Tylera o to, czy kochała, czy nienawidziła i co tak naprawdę stało się w dniu, gdy zginęła. I w innym dniu… kiedy zmieniła przeznaczenie. Woła, że za mnie umarła. W jej wyznaniu pobrzmiewa nuta gniewu, który nie daje mi spokoju.
Zanim budzę się z krzykiem, słyszę jeszcze jej szept: „Z miłości robimy głupie rzeczy”.
Choć czas mija, ten koszmar ciągle do mnie wraca. Po raz pierwszy przyśnił mi się w celi lata temu, kiedy zostałam porwana przez Cartera, mojego ukochanego. Te obrazy wyryły się w mojej duszy na zawsze.
– Nie krzycz.
Oddech więźnie mi w gardle, strach paraliżuje ciało, ale nie spełniam tego polecenia. Duża dłoń tłumi mój krzyk i ściska mocniej, by przyciągnąć mnie do twardej piersi. Palce zagłębiają się w skórę.
Głos brzmi uspokajająco, gdy się rzucam, bezskutecznie usiłując się wyrwać. I wtedy dociera do mnie, że go znam.
„Daniel”.
Rozluźniam się powoli. Ledwie stoję na miękkich nogach. Adrenalina nadal krąży w żyłach, lecz przerażenie znika na myśl, że mężczyzna, który mnie trzyma, to tylko Daniel.
– Nie krzycz – szepcze mi do ucha.
Jest tak blisko, że jego ciepły oddech łaskocze mi szyję. Ramiona pokrywa gęsia skórka. Jest za blisko. To, co zrobił, przeraziło mnie na śmierć.
Odrywam palce od jego rąk ze świadomością, że zostaną mu ślady po długich paznokciach. Krew jest wszędzie, ból promieniuje z wielu części mojego ciała. Po wszystkim, co właśnie zaszło, wolałabym nie czuć nic.
Daniel rozluźnia uścisk i staje przede mną. Nie puszcza jednak moich nadgarstków.
– Co robisz? – pytam na wydechu.
Nie dostaję odpowiedzi. Serce wali mi coraz mocniej, podczas gdy Daniel patrzy na mnie uważnie. Nocne powietrze jest zimne i mam wrażenie, że mrok się pogłębił.
Daniel zerka przez ramię.
– Będziesz uciekać?
Tym pytaniem sprawia, że czuję niewiarygodne wyrzuty sumienia. Eli leży martwy w domu, a Addison chowa się gdzieś na górze, przerażona tym, co zaszło. Robi mi się niedobrze na samą myśl, że chciałam uciec. Mogłabym. Mogłabym uciec i zostawić to za sobą niczym przerażający koszmar.
I na poważnie to rozważam.
– Nie – szepczę, choć nie wiem, czy to prawda.
Stoję w wejściu do kryjówki, a wieczorne powietrze kąsa moją odsłoniętą skórę. Noc jest ciemna i bezlitosna, podobnie jak spojrzenie Daniela. Odwracam wzrok, bo wiem, że emocje, które mną targają, mam wypisane na twarzy.
Robię niewielki krok w tył. Drobna rana na pięcie odzywa się bólem, który promieniuje w górę nogi. Ale wszystkie skaleczenia zadane przez roztrzaskane kulami szyby nie znaczą nic w porównaniu z cierpieniem, jakie wywołuje świadomość tego, co się wydarzyło.
Wojna dotarła do tego miejsca. Huk strzałów pojawił się i ucichł. Śmierć jednak dopiero zaczęła zbierać swoje żniwo.
– Co się stało? – szepczę. – Carter? – Otwieram szerzej oczy, spojrzenie Daniela mięknie. – Mój ojciec?
– Twój ojciec się nie pojawił. Nikolai też nie – odpowiada wyraźnie. Nie jestem w stanie stwierdzić, co sobie myśli, gdy mi się przygląda.
W moim sercu pojawia się znajomy ból straty, lecz zanim znów spytam o Cartera, Daniel mówi:
– Z Carterem w porządku. Zaatakowali nas Talvery’owie. Powinni być mądrzejsi.
Talvery’owie.
Ludzie, wobec których powinnam być lojalna, z którymi powinnam sympatyzować. Nie wiem już, co mam czuć ani kto jest moim prawdziwym wrogiem. Chcę tylko, by to się wreszcie skończyło.
Przez moje rozchylone usta w końcu wydobywa się wstrzymywany oddech. Opieram się o futrynę, pozwalając, by chłodne powietrze owiało moje rozgrzane policzki. Gardło mam ściśnięte, słowa i uczucia się plączą i jednocześnie próbują się ze mnie wyrwać.
– Ilu…? – zaczynam, ale nie daję rady dokończyć.
„Ilu ludzi dziś zginęło?”
– Wielu.
Wbijam wzrok w twarz Daniela, pragnąc, żeby powiedział coś więcej.
– Dziesiątki, Ario.
Zaciskam palce na swojej piżamie i mnę materiał na wysokości piersi. Chciałabym, żeby ten ból zniknął, lecz z każdym uderzeniem serca staje się coraz większy.
Nie będę płakać, choć mam na to wielką ochotę. Zawiodłam. W głowie pojawia się sarkastyczna odpowiedź: „Jakbyś miała jakąkolwiek szansę, żeby to powstrzymać”.
– Chcesz odejść? – pyta Daniel.
Uczepiam się tego pytania jak rzep, by uciec od myśli o zdradzie i żałobie.
Otwieram usta, ale nie wydobywają się z nich żadne słowa. Nie od razu. Daniel ponownie zerka ponad moim ramieniem, w głąb korytarza i na drzwi wejściowe dużej posiadłości. Czeka na kogoś, a ja wiem, że musimy zakończyć rozmowę, zanim ta osoba się pojawi.
– Nie jestem pewna – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Możesz wrócić do domu. Dopilnuję, żebyś dotarła tam bezpiecznie. Albo możesz wrócić z nami. – Daje mi wybór, który prześladował mnie tygodniami. – Nie ma innej możliwości, Ario.
– Carter… On wie, że ty…
– Sądzi, że zaginęłaś. Że rodzina cię odbiła… albo gorzej.
– To nie byli ludzie mojego ojca. – Kręcę energicznie głową, świadoma, że ma na myśli faceta na górze. Chcę zaprzeczyć jakimkolwiek powiązaniom między nami. – Tamten człowiek przyszedł po nas obie, zarówno po mnie, jak i Addison, ale nie wiem, kim był ani czego od nas chciał. Na pewno nie wysłał go mój ojciec.
Łapię Daniela za kurtkę. Pozwala na to, odwzajemnia gest i po raz kolejny mnie uspokaja.
– To bez znaczenia, Ario. Nie o to chodzi. – Zaczyna się niecierpliwić.
Cofam rękę i robię krok do tyłu.
– Obecnie Carter jest przekonany, że zostałaś porwana. Mogę cię stąd zabrać, z dala od tego wszystkiego, jeśli tego właśnie pragniesz.
Krew szumiąca mi w uszach na myśl o porzuceniu Cartera zagłusza odgłosy nocy.
– Dajesz mi wybór? – Łup. Serce obija się o żebra. Nie wiem, czy z powodu nadziei czy strachu przed odejściem.
Daniel kiwa głową.
– Zabiorę cię stąd, odwiozę do rodziny albo gdziekolwiek zechcesz. Możesz odejść, Ario. Wiem… – urywa i zakrywa twarz dłonią, którą po chwili opuszcza. – Wiem, że między tobą a Carterem jest źle i… – Przełyka głośno ślinę, nasze spojrzenia się spotykają. Mój ból i moja udręka odbijają się w jego ciemnych oczach. – Odejdź albo zostań.
Czas płynie zbyt wolno. Powrót do posiadłości Sebastiana… Każdy pieprzony obrót koła zdaje się trwać wieczność.
Gdyby nie świadomość, że mam nagrania z monitoringu, które mnie do niej doprowadzą, całkiem bym oszalał. Ściskam telefon tak mocno, że lada moment się rozpadnie. Wspinam się po schodach, a zdenerwowanie rośnie. Odkąd usłyszałem, że Aria zniknęła, mam ochotę go rozwalić. Rzucić nim z całych sił, byle tylko pozbyć się napięcia i bólu, które nadal rozszarpują moje wnętrzności na myśl o utraceniu jej.
– Gdzie są monitory? – Nie kryję gniewu w głosie.
Z rozmachem otwieram drzwi. Jase rusza za mną. Ledwie dotrzymuje mi kroku.
Nie zdążam ryknąć, by dali mi jebane taśmy, bo niemal potykam się o coś na podłodze. Cofam się i z trudem łapię równowagę. Eli.
Kurwa!
W gardle rośnie mi gula, ogarniają mnie mdłości. Automatycznie przykładam palce do szyi Eliego. Ma lodowatą skórę, ale i tak liczę na to, że wyczuję puls. Mija chwila, a potem kolejna. Nie odczuwam niczego oprócz cierpienia. Nie jestem w stanie znieść ceny, jaką przyszło zapłacić za prowadzenie wojny. Wojny, w której sam chciałem brać udział. Dla niej.
Eli nie żyje. Ma zamknięte oczy i leży w kałuży krwi. Jase wdepnął w nią, gdy mnie wymijał, i zabarwił podłogę czerwienią. Wymieniamy spojrzenia. Za naszymi plecami pojawia się kilka osób.
– Zabierzcie go do domu – rozkazuję w końcu, nie zdradzając się z targającymi mną emocjami.
Opanowanie.
Śmierć Eliego to przypomnienie, że nade wszystko potrzeba mi kontroli. Będzie nam go brakowało i zostanie opłakany, jednak nawet on powiedziałby mi, żebym teraz skupił się na zemście.
– Czeka na zewnątrz – mówi Jase. Na początku nie rozumiem, o co mu chodzi, ale wtedy zerkam przez ramię i widzę Arię. Wiatr rozwiewa jej ciemne loki.
Jest tutaj. Bezpieczna. Przez chwilę czuję wyłącznie spokój.
Mam ją.
W jej pięknych zielonych oczach dostrzegam mieszaninę bólu i żalu. A odkąd dowiedziałem się, że zniknęła, wyobrażałem sobie, że odmaluje się w nich tylko ulga.
– Jest tutaj – wyrywa mi się, gdy powoli się podnoszę.
– Carter. – W korytarzu rozlega się głos Daniela. Brat staje przed Arią, mimo to nadal widzę jej twarz. Przyspieszam kroku, nie mając odwagi oderwać od niej spojrzenia.
– Gdzie byłaś? – Mój głos brzmi ostro i odbija się echem od ścian. Ledwie zdaję sobie z tego sprawę. Serce wali boleśnie w mojej piersi, gdy odpycham Daniela na bok i łapię Arię za ramiona, by wciągnąć ją do środka i zatrzasnąć drzwi.
Nie nadąża za mną, ale mam to gdzieś. Otwarte drzwi są jak zaproszenie dla naszych wrogów.
– Co ty sobie myślałaś, do kurwy nędzy? – pytam gniewnie, wkurzony, że naraziła się na niebezpieczeństwo i była tak cholernie głupia.
– Puszczaj – rzuca, odpychając mnie. Na oczach wszystkich rzuca mi dzikie spojrzenie, jakbym to ja był jej wrogiem. Jakbym to ja był winien całego tego zamieszania, przez które nie mogę sobie poradzić z emocjami.
Lustruję ją uważnie, podczas gdy ona patrzy na każdego, tylko nie na mnie. Nagle czuję odrętwienie.
Aria obejmuje się ramionami i zerka na stojących za mną ludzi. Wtedy dostrzegam, co zwróciło jej uwagę. Krew. Jest wszędzie. Wsiąknęła w ich spodnie, gdy klęczeli na podłodze, czekając na oddanie kolejnych strzałów. Splamiła ich koszule. Opuszczam wzrok na własne dłonie, powalane krwią członków jej rodziny.
– Nie uciekałam… – wykrztusza Aria z trudem.
Nie podchodzi. Nie dotyka mnie. Spogląda na Eliego i jej twarz blednie.
Patrzę na brata, ludzi za swoimi plecami, a potem na Addison powoli schodzącą po schodach i nagle sobie uświadamiam: Aria nadal jest wrogiem. Nie stoi po mojej stronie. To, że bardzo bym sobie tego życzył, jest bez znaczenia. Ta wojna nas rozdzieli. Spojrzenie Arii przesuwa się po moim garniturze. Zatrzymuje się na każdej kropli krwi, która go splamiła. To krew ludzi, których dopiero co zabiłem. Chciałbym wiedzieć, co teraz myśli. Chciałbym wiedzieć, co robić.
Splata mocniej ramiona i wbija we mnie wzrok. Cisza nas dusi. Jedynym dźwiękiem jest skrzypienie schodów, gdy Addison zbliża się do Daniela.
– Nie uciekałam – powtarza Aria. Jej głos brzmi, jakby tego żałowała.
Nie wiem, czy jej wierzyć, ale rozpoznaję poczucie zdrady kiełkujące na dnie serca, wywołane przez kobietę, którą kocham, w samym centrum wojny, na oczach braci i mojej armii.
Już raz odeszła i zrobiłaby to ponownie.
Wyobrażałem sobie, że pobiegnie w moją stronę, gdy się znów zobaczymy. Że przywrze do mnie tak, jak ja chciałem przywrzeć do niej.
Robi mi się zimno.
Aria jest moim błędem – narkotykiem, od którego jestem uzależniony i przez który pierdoli się wszystko, na co pracowałem ciężko niemal przez całe życie. Jeszcze nigdy nie byłem tego świadom równie dobitnie jak w tej chwili.
Gdyby nie ogrom uczuć, które żywię do Arii, do kobiety, która wybrała swoją rodzinę zamiast mnie, wszystko byłoby takie proste. Ale niby dlaczego miałaby w ogóle przedkładać moją rodzinę nad swoją? Nie wiem, jak to się stało, że się w niej zakochałem. To była pomyłka i nic więcej.
Wiem, kim jestem. Bezwzględnym mężczyzną, który planuje pozbawić Arię wszystkiego z powodu tego, kim jest jej ojciec. Niestety to samo, co zniszczy jego, zniszczy też ją.
Nie tego się spodziewałem. Chciałem być jej wybawcą, rycerzem. A zostałem tylko pieprzonym bandytą.
Jestem martwy w środku, jak zawsze. Wszystko przez nią. Wszystko, co się wydarzyło, to jej wina.
Nieprawda. Pragnąłem jej tak bardzo, że byłem gotów zaangażować się w wojnę, mając gdzieś konsekwencje. Ja przyczyniłem się do śmierci Eliego.
– Ktokolwiek próbował je porwać, wiedział, że Talvery nas dziś zaatakuje – odzywam się na tyle głośno, by inni usłyszeli. Ból skręca mi wnętrzności, żółć podchodzi do gardła. – Chcę zobaczyć nagrania z monitoringu, natychmiast.
Dwóch ludzi rusza pospiesznie w stronę schodów prowadzących do piwnicy.
– Czy dom jest zabezpieczony? – pytam Daniela.
Zwleka z odpowiedzią, spod zmrużonych powiek spogląda to na mnie, to na Arię. Jego wzrok wyraża więcej niż tysiąc słów. Większość z nich to błaganie, bym nie zachowywał się jak człowiek, którym zostałem zmuszony się stać. Jednak to ja niosę ten ciężar, nie on. On ma Addison.
Ja nie mam nikogo. Przynajmniej dopóki Arii nie zostanę tylko ja. A nawet wtedy…
W końcu brat kiwa głową.
– Teren jest już bezpieczny, ale naprawy potrwają kilka tygodni albo i dłużej.
– Zadanie dla wszystkich. – Patrzę w oczy Danielowi, a potem Jase’owi i reszcie. – Sprzątnijcie bałagan, którego narobił jej ojciec.
– Wszystko gra? – pyta Jase. Stoimy w korytarzu posiadłości Crossów.
Drogę powrotną przebyliśmy w milczeniu. Mieliśmy eskortę z przodu i z tyłu, a kiedy szerokość ulicy na to pozwalała, samochody osłaniały nas nawet po bokach. Byłam ściśle strzeżona, choć wyglądało to raczej jak pilnowanie więźnia niż ochrona sojusznika. Z każdą kolejną minutą coraz mocniej czułam, że nie należę do tego miejsca.
Zaczynam odnosić wrażenie, że popełniłam błąd, nie odchodząc, kiedy nadarzyła się ku temu okazja.
– Hej, wszystko gra? – pyta ponownie Jase, podczas gdy żołnierze Cartera rozchodzą się po korytarzu.
– Na pewno powinieneś ze mną rozmawiać? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
Ciche parsknięcie trochę mnie uspokaja. Bez wątpienia zakochałam się w Carterze, lecz aż do dziś nie byłam świadoma tego, jak bardzo zależy mi też na jego braciach. Nawet kiedy nurzają się we krwi mojej własnej rodziny.
– Sytuacja jest napięta, ale będzie dobrze.
– Nie wiem, jak możesz tak myśleć. – Głos mi się łamie. Zdaję sobie sprawę, że mijający nas ludzie dostrzegają moją słabość i nie podoba mi się to. Nie taką kobietą chcę być. Odchrząkuję i skupiam się na tej jednej rzeczy, z której mogę się zwierzyć Jase’owi: – Jest na mnie zły.
– Martwił się, Ario. Wszyscy się martwiliśmy. Byliśmy przekonani, że ci ludzie cię porwali.
Dopiero po chwili zaczynam rozumieć znaczenie jego słów. Uzmysławiam sobie, co musiał czuć Carter, i ogarniają mnie wyrzuty sumienia oraz niepewność.
Poczucie winy okropnie mi ciąży, odbiera dech. Czym sobie na nie zasłużyłam?
– Poza tym Carter jest zły przez cały czas. – Jase próbuje żartować, żeby rozładować nerwową atmosferę.
To jednak mi nie pomaga. W tym momencie nic nie może mi pomóc.
– Myślałam, że sprawy wyglądają inaczej – szepczę.
W głębi duszy spodziewałam się, że do tego dojdzie, choć wypierałam to. Znajduję się w krytycznym położeniu. Jakkolwiek zakończy się ta sprawa, będę zdruzgotana. Od początku byłam skazana na porażkę. Bez żadnych szans na ratunek. Urodziłam się, by dźwigać brzemię bólu i rozpaczy. Nazwisko Talvery przypieczętowało mój los.
– Wojna nadal trwa. Stoczyliśmy walkę i obie strony straciły ludzi. To wywoła napięcie.
– Napięcie – parskam. Nie mam zamiaru brzmieć ofensywnie, lecz określenie „napięcie” nie jest wystarczające, by opisać animozje i niepewność, które zaczynają nas dzielić. Męczarnie, jakie teraz przechodzimy.
– Czy to nie ty nazwałaś nas wrogami? – pyta Jase, przypominając słowa, które skierowałam do Eliego zaledwie kilka godzin przed jego śmiercią. Wspomnienie powoduje, że po kręgosłupie spływa mi dreszcz.
– A nie jesteśmy nimi? – odbijam piłeczkę, zerkając na niego z nadzieją, że zaprzeczy. Nawet jeśli miałby skłamać.
Mija chwila, Jase milczy. Zastanawiam się, czy inni nas słuchają. Czy Carter nas słucha. Czy w ogóle jeszcze przejmuje się na tyle, by słuchać. W samochodzie nie odezwał się do mnie nawet słowem. Usiadł z przodu zamiast z tyłu ze mną.
Jase tylko kiwa głową z powagą, ale ściska moją dłoń, gdy dodaje:
– Zakochanie się we wrogu to przekleństwo. – Puszcza mnie ze smutnym uśmiechem na ustach, którego na próżno szukać w jego oczach.
Patrzę, jak odchodzi. Dźwięk kroków odbija się echem od ścian. Mój wzrok pada na fotografię na samym końcu korytarza. Czarno-białe zdjęcie domu nie daje mi spokoju. Coś mi mówi, że jest ważne i powinnam je zapamiętać.
Gdybym mogła, pojechałabym tam tylko po to, by się przekonać, dlaczego ten obraz tak mnie prześladuje. To musi mieć jakiś związek z Carterem, jestem tego pewna. A pragnę wiedzieć o nim wszystko.
Może i nasze rodziny ze sobą walczą, może i duma stoi nam na przeszkodzie, ale nie moje serce. Bo ono należy do niego. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. To dlatego nie byłabym w stanie go zostawić, nawet jeśli miałabym taką możliwość w zasięgu ręki.
Teraz czuję się jednak tak, jakby Carter wyszarpnął mi to serce z piersi i wrzucił je w ogień, co skończyłoby się moją śmiercią. Pokryty krwią bliskich mi osób brutalnie wciągnął mnie do domu i zatrzasnął drzwi, krzycząc jak opętany. Zupełnie nie tego się spodziewałam.
Nie wiem, co chciał tym udowodnić swoim ludziom, ale z pewnością coś udowodnił.
Nie kocha mnie.
Ile razy wyznawałam mu miłość, a on nie odwdzięczał się niczym?
Czuję pieczenie w gardle, które jest tak suche, że nie mogę przełknąć śliny.
Odgłosy kroków rozbrzmiewają coraz bliżej. Wzdrygam się przy każdym z nich. Są przepełnione dominacją. Bez wątpienia nadchodzi Carter.
Moje przypuszczenia się potwierdzają: w korytarzu pojawia się ponura bestia z butelką whiskey w lewej dłoni i szklanką z lodem w prawej. Nie kryje tego, że nadal jest bardzo wkurzony. Wkurzony na mnie, sądząc po gniewnym spojrzeniu, ale i tak stawiam mu czoła.
– Czym sobie na to zasłużyłam? – cedzę, gdy przechodzi obok, kierując się do swojego skrzydła, prawdopodobnie do sypialni lub biura. – Co takiego zrobiłam, u licha, poza tym, że zaledwie egzystowałam, prowadząc pełne bólu życie, którego nie wybrałam? Serce wali mi jak oszalałe. Nie jestem pewna, czy to dlatego, że mam ochotę zwiać, czy dlatego, że chciałabym się rzucić na niego z pięściami.
Choć nogi się pode mną uginają po dzisiejszych wydarzeniach, stoję twardo w miejscu. Carter idzie dalej i zbywa milczeniem pytanie, które mu zadałam.
Jak on, kurwa, śmie mnie ignorować?
– Czym sobie na to zasłużyłam?! – krzyczę gniewnie, czerwieniejąc na twarzy.
Carterowi wystarczają trzy kroki, by znaleźć się tuż przy moim ciele. Góruje nade mną tak, że niemal się cofam. Niemal, bo ostatecznie się nie uginam. Oddycham nierówno w oczekiwaniu na jakąś reakcję. Wszystko będzie lepsze od traktowania mnie jak powietrze.
– Od czego mam zacząć, panno Talvery? – pyta Carter niskim głosem. Pochyla się tak, że nasze oczy znajdują się na tym samym poziomie. Prawie wypluwa moje nazwisko, przez co czuję się, jakby rozszarpywał mi wnętrzności. – Mierzyłaś do mnie z broni. Trzymałaś stronę byłego kochanka i swojego ojca, który usiłował mnie zabić, nie raz, nie dwa, tylko przy każdej jebanej okazji. Włączając w to sytuację sprzed tygodnia, kiedy wiedziałaś, co się dzieje, ale słowem się nie zająknęłaś. – Nabiera głęboko powietrza i urywa.
Łapię dolną wargę zębami, po czym przygryzam ją mocno. Wolę ból fizyczny niż ten emocjonalny, spowodowany jego agresywnym zachowaniem.
Carter wiedział już o tym wszystkim, kiedy mnie ostatnio pieprzył. Kiedy tulił się, jakby to była miłość. Z mojej strony nic się nie zmieniło. Nie zasługuję na to. Kocham go. Wybrałabym go za każdym razem. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że wróciłam pomimo tego, co zaszło.
– A potem próbowałaś uciec – dodaje, na co wymierzam mu policzek. To instynktowny odruch wywołany jego arogancją i tym, jak wykorzystana i pohańbiona się przez niego czuję. Dłoń uderza mocno.
Jego twarz jest twarda i nieruchoma jak pieprzony głaz. Krzywię się, nie odrywając wzroku od Cartera. Nie zrobiłam na nim żadnego wrażenia. Ręka piecze mnie jak wściekła, a on nawet nie drgnął.
– Nie próbowałam – zaprzeczam. Nie kłamię, to był zaledwie pomysł i nie dam się oskarżać o nic więcej. A już na pewno nie w sytuacji, kiedy wszystko sprzymierzyło się przeciwko nam. Zrobię, co w mojej mocy, by być po jego stronie, nawet jeśli on twardo opowiada się przeciwko mnie.
Czas mija, a Carter ledwie poświęca mi spojrzenie. Pozwalam mu dostrzec mój ból. Mam ochotę ukryć się w samotnej wieży, w której wcześniej mnie umieścił, ale stoję przed nim z rękami zaciśniętymi w pięści i błagam, by poczuł to samo co ja. I uwolnił mnie od tego.
– Nie zasługuję na to, Carter – odzywam się zduszonym głosem. „Proszę, po prostu to ode mnie zabierz”. Żałuję, że nie może tego zrobić. Oddałabym wiele, byleby pozbyć się tego ciężaru.
– Byłem święcie przekonany, że zostałaś porwana – wyznaje z wyraźnym obrzydzeniem. Każde jego słowo przepełnione jest bólem. – Ale ty po prostu się wymknęłaś, żeby uciec. Jestem skończonym kretynem.
– Jesteś kretynem. – Naśladuję jego prześmiewczy ton. Nie zamierzam oddawać mu się w pełni, skoro woli wierzyć w moją ucieczkę. Ściskam dłoń, która zaczyna mi już drętwieć, i cofam się, świadoma, że ta bitwa dobiegła końca i oboje przegraliśmy. – Nie uciekałam. I nie będę tego więcej powtarzać. – Siła w moim głosie bierze się gdzieś z wnętrza mnie. Z tej części, która wie, że mogłabym być równa temu mężczyźnie. Która żarliwie tego pragnie.
Carter świdruje mnie spojrzeniem.
– Nie kłamię. Po co miałabym to robić? – dodaję łagodniej. – Kocham cię. Nawet po tym wszystkim nie jestem w stanie przestać. Owszem, miałam szansę uciec, lecz nie skorzystałam z niej. Wolałam zostać z tobą.
Serce trzepocze mi w piersi. Ledwie trzymam się przy życiu. Mija chwila, potem następna, a wyraz twarzy Cartera pozostaje taki sam.
– Nie wierzysz mi? – pytam słabo.
– Już raz mnie zraniłaś. O tam. – Macha ręką w stronę pomieszczenia, w którym wycelowałam w niego broń. – Jak mam ci wierzyć?
– Jeśli sądzisz, że nie możesz mi ufać – zaczynam, próbując zapanować nad bólem – po co z powrotem mnie tu ściągnąłeś?
W mojej głowie krąży tylko jedna myśl. On nie czuje tego co ja. Już nie.
Cisza jest wprost nie do zniesienia. Mój żołądek się kurczy, a Carter odchodzi, nie udzielając mi odpowiedzi. Nie mówiąc, że mnie kocha, choć ja, jak ta idiotka, mu to wyznałam.
Carter
Telefon nie przestaje dzwonić. Nieustannie mnie rozprasza i przypomina, że to ja mam kontrolę nad sytuacją. Nigdy nie gaśnie. A teraz, gdy włączam z powrotem powiadomienia, przychodzi masa wiadomości.
Samochód jedzie, a ona milczy. Moja Aria nic nie mówi, nie powiedziała nawet jednego cholernego słowa do mnie czy kogokolwiek innego. Każda sekunda ciszy sprawia, że rośnie nienawiść, która targa mną przez to, co zrobiła. Może i nie była w tym czasie ze swoim ojcem i jego ludźmi, ale opowiadała się po jego stronie.
Komórka znów ożywa mi w dłoni, grzechocząc o kryształową szklankę. Adrenalina i niepokój mnie nie opuszczają. Zaciskam palce i metalowa obudowa telefonu wbija się w moje ciało.
Przekraczam próg sypialni. Do diabła, potrzebuję chwili. Jednej cholernej chwili, by się opanować.
Brzęczący bez przerwy telefon zdaje się ze mnie drwić. Zatrzaskuję drzwi. Moje mięśnie się spinają, walczę o to, by oddech pozostał równy.
Odstawiam szklankę i butelkę whiskey na komodę, po czym zerkam na ekran. Nie jestem w stanie wyłączyć tego diabelstwa.
To Sebastian.
Emocje przygasają, temperatura opada. Sebastian zawsze zjawiał się, kiedy najbardziej go potrzebowałem.
„Słyszałem, co się stało”, czytam jego wiadomość. W tym samym czasie przychodzi następna. „Pewnie jak zawsze powiesz, że nie ma potrzeby, bym wracał, ale wolę zapytać. Chcesz, żebym Ci pomógł?”
Patrzę na ostatnią linijkę i rozważam słowo, którego użył. Czy chcę? Dzień po odejściu Sebastiana tyle się wydarzyło, że musiało upłynąć trochę czasu, nim znów zaczęliśmy rozmawiać. Miałem wtedy wątpliwą przyjemność poznania ojca Arii.
„Sądziłem, że jesteś zajęty pracą i Chloe”, odpisuję i wciskam „Wyślij”. Nadal wpatruję się w słowo „chcesz”.
Na przestrzeni lat, gdy sprawy przybierały kiepski obrót, pytał kilka razy, czy ma wrócić. Czy tego potrzebuję. Świadom, co zaszło między nim a Romano, pod żadnym pozorem nie pozwoliłbym mu na takie ryzyko. Nie mógłbym narażać dziewczyny, którą miał u boku. Dziewczyny, która jest teraz jego żoną, nie wspominając już o tym, że nosi pod sercem jego dziecko.
„Przestałem robić w ochronie, to była tylko fucha na lato”.
Nigdy nie zarzucił podróży. Po ucieczce wraz z Chloe nieustannie się przeprowadzali. Miał wystarczająco dużo pieniędzy, by dali sobie radę. W końcu znaleźli pensjonat mieszczący się na dużej farmie bydła, w którym mogli się ukryć, i zostali tam na dłużej. Upłynęło niemal dziesięć lat od jego odejścia, nim rok temu pojawił się w mieście. Farmę zamknięto, ziemię sprzedano, a Chloe zaszła w ciążę.
Nie ma powodu, by wracać. Nadal nie brakuje mu kasy i ima się dodatkowo różnych zajęć. Ale wiem, że tęskni za powrotem do domu, szczególnie że Romano już tu nie rządzi. Po prostu nie chce przyznać, że jedynym, co go powstrzymuje, jest Chloe. „A mówiłeś, że Ty i to miasto po prostu do siebie nie pasujecie”. Nie mogę się powstrzymać i naciskam na niego dalej, doskonale świadom, co robię.
Czy chcę, by wrócił? Tak. Potrzebuję go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wszystko, co zbudowałem, chwieje się w posadach, a ja usilnie pragnę postąpić tak, jak uczynił to Sebastian. Zabrać Arię i uciec. Zostawić ten syf za sobą i cieszyć się związkiem z nią. Jedynie my dwoje, żadnych problemów. Zabralibyśmy ze sobą tylko tyle, ile udałoby się nam spakować do auta. Gdybym mógł się zamienić z nim miejscami, zrobiłbym to.
Ale muszę się opiekować braćmi i ponieść konsekwencje swoich działań.
W pewnym momencie Sebastian był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałem. A kiedy rok temu przyjechał tu, by obejrzeć swoją kryjówkę, sądziłem, że już zostanie. Powinienem być mądrzejszy. Świat się zmienił wraz z jego odejściem, stał się mroczniejszym, zimniejszym miejscem, a on nie chciał, by Chloe w nim żyła.
Patrząc, jak odjeżdżają, czułem, że zanurzam się coraz głębiej i głębiej w otchłani piekła, we własnej rozpaczy. Powiedział, że wróci, ale minął już ponad rok. Rok wymieniania się wiadomościami. Rok, który zmienił wszystko.
„Mam gdzieś, co mówiłem wcześniej. Chcę wrócić, Carter. Potrzebujesz mojej pomocy”.
Aria
Mija sporo czasu, nim ruszam się z miejsca, w którym zostawił mnie Carter. Daniel podchodzi, by sprawdzić, jak się mam, i mówi, że gdybym pragnęła towarzystwa, Addison siedzi w gabinecie. Nie jest nawet w połowie tak delikatny, jak był w kryjówce. Cieszy mnie to jednak.
Ale nie jestem w stanie znieść myśli o spotkaniu z Addison, kiedy wiem, że ona ma Daniela, a ja straciłam Cartera. Jase zjawia się ponownie. Nic nie mówi, ściska tylko moje ramię i posyła mi słaby uśmiech, który odwzajemniam, kręcąc głową.
Przychodzi nawet Declan, by zaoferować coś do jedzenia. Nie korzystam z jego propozycji, bo wiem, że gdybym zjadła choć kęs, zwymiotowałabym.
Po dłuższej chwili postanawiam udać się do skrzydła Cartera. Pociesza mnie nieco świadomość, że mogę się zaszyć w swoim pokoju. Mogę siedzieć tam sama i cierpieć, a jedyną osobą, która to zobaczy, będzie Carter. Oczywiście jeśli zada sobie tyle trudu.
Chociaż pragnę być sama, nie chcę się ukrywać. Czas jest cenny, a ja nie zamierzam tak żyć.
W połowie drogi do sypialni Cartera przyspieszam kroku. Obawiam się, że drzwi są zamknięte na klucz, ale gdy przekręcam szklaną klamkę, otwierają się z łatwością.
Wręcz zbyt łatwo.
Bezlitosny mężczyzna, którego kocham, stoi przy komodzie. Na jej blacie zauważam butelkę whiskey. W rozbitym szkle odbija się światło księżyca, a zasłony powiewają lekko pod wpływem powietrza wydostającego się przez wentylację.
Wygląda to tak, jakby zbyt zamaszyście odstawił szklankę. Robię kolejny krok w głąb pokoju i zamykam drzwi za sobą, przypatrując się jego dłoni. Dostrzegam skaleczenia na skórze. Od szkła lub dzisiejszej walki, nie jestem pewna. Może od jednego i drugiego.
Myśl o tym, że zabił dziś ludzi, którzy w przeszłości zapewniali mi ochronę, z którymi jadałam obiad, którzy walczyli dla mojego ojca od lat, przyprawia mnie o okropny dreszcz. Drzwi zamykają się z kliknięciem, a Carter zerka przez ramię. Lekkie ukłucie strachu w piersi szybko mija, gdy Cross odwraca głowę i znów patrzy na butelkę, nie poświęcając mi nawet chwili uwagi.
Cisza się przeciąga.
Niemal odwracam się i odchodzę. Niemal wybiegam z pokoju. Niemal… Ale nie robię tego. Mam głos i zamierzam go użyć.
– Nie zostanę tu jako więzień. Jeśli mnie nie chcesz, odchodzę. – Jakimś cudem udaje mi się wypowiedzieć te słowa zdecydowanym tonem. Skupiam się na tym niewielkim osiągnięciu, gdy Carter odpowiada:
– Mam prawo się wściekać. – W jego stwierdzeniu nie kryje się groźba, a jedynie prawda.
– Nie masz prawa traktować mnie jak śmiecia – szepczę.
– Przyszło ci w ogóle do głowy, że mogłem zginąć? – pyta, powoli odwracając się w moją stronę. Jego oczy są zmęczone, w głosie słychać wyczerpanie.
– Tak – rzucam szybko. Pamiętam swój lęk o życie Cartera, gdy rozbrzmiewały strzały, i oddech więźnie mi w gardle.
– I jak się z tym czułaś?
– Byłam zła… Zła, że nie zadzwoniłeś. – Wspominam, jak mocno ściskałam wtedy telefon. – Pisałam do ciebie, a ty nie raczyłeś dać mi jakiegokolwiek znaku, że wszystko z tobą w porządku albo że ci zależy – wyznaję przykrą prawdę, obnażając się przed nim. – To bolało, Carter. Paraliżowała mnie myśl, że jesteś tam gdzieś… Że zginiesz tak jak Eli.
Mówienie w tej chwili o Elim wydaje mi się niewłaściwe. Powinniśmy uczcić jego pamięć, a nie tak szargać jego imię.
Jednocześnie uświadamiam sobie przynajmniej jeden powód, dla którego jest we mnie tyle gniewu. Za każdym razem, gdy okazuję przy nim słabość, przestaję być mu równa. Wiem o tym, a jednak ciągle z tego rezygnuję. Dlatego uspokajam go:
– Daniel zdążył mi powiedzieć, że nic ci się nie stało. Byłam wściekła, bo mnie ignorowałeś, ale wierz mi, czułam wyłącznie ulgę, widząc na własne oczy, że jesteś cały.
Upływający czas zdaje mi się wiecznością, a Carter milczy. Wygląda, jakby zaczęło do niego docierać, co musiałam przeżywać. Los sprzysiągł się przeciwko nam, powinniśmy więc przynajmniej wzajemnie się rozumieć.
– Myślałem, że nie żyjesz, i byłem gotów zabić każdego, kto stanie mi na drodze, gdy będę cię szukał, Aria. A kiedy cię znalazłem, nie…
– Co „nie”? – pytam podniesionym głosem. Chcę, by wszystko mi opowiedział. Robię niepewny krok do przodu.
– Nie zareagowałaś na mój widok.
– A czego oczekiwałeś? – dziwię się zupełnie szczerze. – Chwyciłeś mnie jak niesforne dziecko. – Instynktownie unoszę dłoń do ramienia, za które szarpnął.
– Nawet nie spytałaś, czy nic mi nie jest – wyrzuca z siebie. Najwyraźniej obraża się za to, że nie pocieszałam go po tym, jak byłam świadkiem rzezi.
– Ludzie dokoła mnie ginęli. Miałam świadomość, że członkowie mojej rodziny umierają, ale…
– Więc to o swoją rodzinę się martwisz!
Jestem zaskoczona jadem w jego słowach.
– Wiedziałeś, że ją kocham i że nie chciałam tej wojny.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Zabiłbym dla ciebie. Mógłbym nawet oddać za ciebie życie. A ty… chcesz tylko, żebym cię wypuścił.
– Carter, nie rozumiesz.
– Nie, nie rozumiem, ptaszyno – odpowiada twardo i bezwzględnie.
– Przepraszam – mówię ze szczerością. – Nie chciałam cię zdenerwować. Po prostu nie czuję się teraz dobrze… A wcześniej było ze mną jeszcze gorzej.
Carter nieco łagodnieje, ale widzę, że nie odpuścił. Wiem, że całkowicie straciłam jego zaufanie, przez co mam wrażenie, jakbym znalazła się w potrzasku. Rozpaczliwie pragnę dostać od niego kolejną szansę.
– Wierzysz mi? – pytam błagalnie i w kilku małych krokach skracam dzielącą nas odległość. Jestem pewna, że słyszy, jak wali mi serce. – Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to. Dałabym ci to, czego potrzebowałeś, choć zmagałam się z własnym cierpieniem. Ostrożnie unoszę dłoń, by ująć jego twarz. Pod palcami wyczuwam szorstki zarost. Gniew uchodzi z Cartera, gdy pocieram kciukiem jego policzek.
– Naprawdę przepraszam. Nie przypuszczałam, że tak się to wszystko potoczy, ale też nie chcę cię stracić – wyznaję otwarcie.
Carter robi krok w lewo, w stronę łóżka i mówi pod nosem:
– W tym życiu nie ma miejsca na przeprosiny.
Skończyłam z płaczem. Przełykam ból i witam go z otwartymi ramionami zamiast się załamać. Po chwili Carter rozpina koszulę i rzuca ją na podłogę.
Może i chwycił mnie wcześniej jak niesforne dziecko spacerujące beztrosko po ruchliwej ulicy, lecz w tym momencie to on zachowuje się jak gówniarz.
– Ty po prostu chcesz być na mnie zły, co? – Zamieram, gdy ściąga bawełniany podkoszulek, również poplamiony krwią. – Żadne moje słowa cię nie przekonają.
Przez ramię rzuca mi szydercze spojrzenie.
– Niby czemu miałbym tego chcieć, ptaszyno?
– Bo gdyby nie złość, musiałbyś zmierzyć się ze wszystkimi innymi uczuciami, które się w tobie kotłują. Gdybyś nie zachowywał się jak potwór, musiałbyś niczym zwykły śmiertelnik stawić czoła temu, co czujesz.
Dopiero kiedy wyrzucam to z siebie, uświadamiam sobie, co powiedziałam.
– Wieczna artystka z ciebie. – Kpi z prawdy, nie chcąc przyznać, jak trafne są moje uwagi. Odwraca się do mnie i podchodzi bliżej w samych spodniach. Twarde mięśnie falują w słabym świetle, a ciemne oczy lśnią wyzywająco.
– Drwij, ile chcesz. Po prostu wolisz strzelać fochy.
Robi duży krok do przodu, a ja cofam się odrobinę, nie pozwalając, by zbliżył się na tyle, żeby mnie dotknąć.
– Nie mam nic przeciwko, dopóki wiesz, że to mechanizm obronny, z którego świetnie zdaję sobie sprawę – wypluwam ostatnie słowa, nienawidząc go za to, jak się zachowuje. Wykorzystuje swoją wściekłość jako bufor, by zachować kontrolę. To niesprawiedliwe. – Kocham cię, Carterze Crossie. Wybrałam ciebie. – Muszę to dodać, chociażby po to, by zdobyć się na szczerość w stosunku do samej siebie. Jest bezwzględny. To nieczuły, brutalny drań. A ja jestem idiotką, która wciąż go kocha i chce, by się przed nią odsłonił.
– Nie wybrałaś mnie – oponuje.
Próbuję się sprzeciwić, ale nie daje mi dojść do głosu.
– Wybierz mnie teraz i klęknij.
Puls mi przyspiesza, gdy patrzę mu w oczy. Widziałam to spojrzenie już wcześniej, wiele razy. Mam nadzieję przedrzeć się przez tę zasłonę nienawiści i dotrzeć do mężczyzny, którego darzę miłością.
Spełniam polecenie, nie spuszczając wzroku. Krew w moich żyłach zaczyna krążyć szybciej pod wpływem pożądania. Nie waham się. Kuca przede mną tak, że nasze twarze znajdują się na tym samym poziomie. Ciemne tęczówki lśnią pierwotną potrzebą. „Weź mnie, Carter. Weź to, czego potrzebujesz, a ja będę cię nadal kochała tym, co pozostanie”.
Wplata palce w moje włosy i zaciska je w pięści, zmuszając, bym odchyliła głowę. Zaskoczona wciągam powietrze i czuję zaledwie lekkie ukłucie bólu, gdy Carter przejmuje kontrolę, miażdżąc mi wargi swoimi. Instynktownie unoszę dłonie i kładę je na jego policzkach.
Pocałunek jest wspaniały, ciepły, niczym powrót do domu. Budzi te części mnie, które w milczeniu czekały na powrót Cartera. Jęczę mu w usta, żałując, że nie mogę bardziej się do niego zbliżyć, by wziąć więcej i pokazać, jak mocno pragnę, byśmy wrócili do tego, co nas łączyło.
Na to nie ma jednak szans.
Nie da się cofnąć czasu.
Wargi mam spuchnięte i nabrzmiałe, gdy mnie puszcza, powoli rozluźniając uchwyt. Łapczywie wciągam powietrze, jestem zachwycona. Kiedy na niego zerkam, oczy zachodzą mi mgłą pożądania. Carter z opuszczonymi powiekami i rozchylonymi ustami uspokaja oddech, po czym otwiera oczy i wbija we mnie wzrok.
Wzrok łowcy, drapieżnika. Serce mi staje.
W słabym świetle wczesnego poranka, które sączy się przez zasłony, miękkie cienie padające na jego twarz sprawiają, że wygląda jeszcze bardziej władczo niż zwykle.
Podnosi się niespiesznie. Widzę jego wzwód napierający na spodnie.
Krąży przede mną, rozważa kolejny krok. Z niecierpliwością czekam na jego decyzję.
– Zapłacisz za to, co zrobiłaś.
– Co zrobiłam? – pytam zdziwiona. Mrugam, a miejsce pożądania zajmuje strach.
– Wycelowałaś we mnie broń. Opowiedziałaś się przeciwko mnie. – Nie mówi tego z gniewem.
– Sądziłam, że już za to zapłaciłam – wyduszam z trudem.
– Straciłaś moje zaufanie.
Kiwam tylko głową w obawie, że nie dam rady wypowiedzieć słowa. Myślę o wszystkim, co zrobił mi Cross, odkąd ujrzałam go po raz pierwszy. Jak mnie deprawował, zwodził, przetrzymywał w zamknięciu i karał z wykorzystaniem zarówno przyjemności, jak i bólu.
– Chowanie urazy utwardza serce – mruczę pod nosem, chociaż kieruję swoje słowa również do niego.
– Ja nie mam serca, ptaszyno – odpowiada szybko.
Nie pozostaję dłużna.
– Nie lubię, gdy mnie okłamujesz.
Przez chwilę milczymy. Carter już podjął decyzję, ale mamy czas. Nie wiem ile, jednak zawsze jest nadzieja. I sądzę, że nasze dusze się rozumieją. Moja desperacko pragnie pozostać przy jego. Nic więcej się nie liczy. Potrzebuję go.
– Jeśli zamierzasz zostać dziś w moim łóżku, będziesz musiała mnie zadowolić – odzywa się Carter.
Mocno zarysowana szczęka przyciąga mój wzrok. Patrzę, jak jego pierś unosi się i opada, gdy staje przede mną, rozpinając pasek. Na dźwięk skóry przecinającej powietrze cipka mi się rozgrzewa i zaciska.
– Zostaję z tobą – zapewniam z mieszaniną przekory i pragnienia, by mnie posiadł. W mojej głowie pojawia się myśl, że Carter po prostu łaknie dotyku. Miłości. Muszę dać mu wolną rękę, by poczuł, jak bardzo mi na nim zależy. Właśnie tego mu trzeba. Ale mnie również. Chcę być kochana. Kochana za to, jaka jestem, przez tego właśnie mężczyznę i nikogo więcej.
Nic nie mówi, gdy rozsuwa zamek w spodniach, po czym pozwala im opaść na podłogę.
Jego kutas pojawia się przede mną, nabrzmiały i żylasty. Niemal już czuję, jak we mnie pulsuje.