Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ciemny rewers oficjalnego życia literackiego w PRL-u
W Biografiach odtajnionych Joanna Siedlecka przedstawia dramatyczne losy pisarzy najwyższej rangi, takich jak Gombrowicz czy Broniewski, którym machina totalitarnego państwa zrujnowała nie tylko kariery, ale przede wszystkim życie osobiste. Zniszczyła zdrowie, rozbiła rodziny, wdarła się głęboko w cztery ściany ich domów, które były nie przystanią, ale nafaszerowaną podsłuchami pułapką.
"To nie jest książka glamour – lekka, łatwa i przyjemna. Nie może się podobać – ma przeszkadzać, poruszać, przerażać. Jest bowiem – po Obławie i Kryptonimie „Liryka” – moją trzecią już opowieścią o temacie wciąż nieprzerobionym, objętym ciężką zmową milczenia – represjach PRL-u wobec literatów, napisaną na podstawie wielu rozmów, głównie jednak odtajnionych oraz nieznanych wcześniej dokumentów komunistycznej policji politycznej, których mieliśmy nigdy nie poznać.
Po co nam ta mroczna wiedza?
Prawda dokumentów odkłamuje wiele fałszów, mechanizmy wielu karier, promocji jednych, eliminowania drugich. Pozwala zajrzeć za kurtynę naszego życia literackiego i kulturalnego, którego nie sposób zrozumieć bez wciąż mało znanej roli tajnych służb".
Joanna Siedlecka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
To nie jest książka glamour — lekka, łatwa i przyjemna. Nie może się podobać — ma przeszkadzać, poruszać, przerażać. Jest bowiem — po Obławie i Kryptonimie „Liryka” — moją trzecią już opowieścią o temacie wciąż nieprzerobionym, objętym ciężką zmową milczenia — represjach PRL-u wobec literatów, napisaną na podstawie wielu rozmów, głównie jednak odtajnionych oraz nieznanych wcześniej dokumentów komunistycznej policji politycznej, których mieliśmy nigdy nie poznać.
Tym razem o rozprawach z pisarzami z najwyższej półki, których książki są w każdym inteligenckim domu — między innymi Witoldem Gombrowiczem, Władysławem Broniewskim, Jerzym Andrzejewskim, Jerzym Zawieyskim, Anną Kamieńską, którym bezpieka, najsprawniejsze ramię totalitarnego państwa, rozwaliła, „rozpirzyła” nie tylko kariery, ale przede wszystkim życie prywatne, osobiste, rodzinne. Naraziła na bezmiar cierpień. Osłabiła psychicznie, podkopała zdrowie, przyśpieszając przedwczesną śmierć (Andrzejewski, Broniewski, Kamieńska). Odchodzili, nie dając z siebie wszystkiego.
Próbowała też dobierać się do nich poprzez ich rodziny, które rozbijano i rujnowano, werbując wśród nich konfidentów, jak w przypadku Andrzejewskiego, na którego donosił zamieszkały z nim pod jednym dachem jego zięć. Na poetkę Annę Kamieńską donosiła jej najbliższa przyjaciółka, również pisarka — komunizm miał niszczyć więzi międzyludzkie, przyjaźń, zaufanie, współpracę. W literackiej zonie wszyscy mieli się nawzajem bać i podejrzewać.
Przenikano również w cztery ściany domów, które były nafaszerowaną podsłuchami pułapką, pozwalającą wdzierać się głęboko w życie osobiste pisarzy, wykorzystywać ich seksualne orientacje, cynicznie nimi manipulując (Zawieyski, Andrzejewski).
Totalitarne państwo miało sprawczą moc pozbawienia pisarza właściwie wszystkiego, nie tylko druku, ale też własnej ojczyzny. Medialną nagonkę służb za stypendium w Berlinie Zachodnim Witold Gombrowicz przypłacił atakiem serca i astmy, a także przekreśleniem planów wizyty w tak niedalekiej od Berlina Polsce, spotkania z żyjącymi jeszcze wtedy braćmi. Alicję Lisiecką, krytyka i pisarkę, sponiewierano, choć przez pewien czas ten system współtworzyła, wpuszczając ją do kraju dopiero po latach starań, po wymuszonym, „wykorzystanym propagandowo” pokajaniu, a niepotrzebną już zapędzono do psychiatryka. Jakub Berman, stalinowski herszt od kultury, a zarazem bezpieki, siłą i bez żadnych lekarskich badań umieścił tam Władysława Broniewskiego, aby, jak się dopiero dziś okazało, uniemożliwić mu zemstę na prominentnych winowajcach samobójstwa jego córki.
Po co nam ta mroczna wiedza?
Prawda dokumentów odkłamuje wiele fałszów, choćby wizerunek kanonizowanego niemal Zawieyskiego, mechanizmy wielu karier (Marek Piwowski, Krystyna Siesicka), promocji jednych, eliminowania drugich. Pozwala zajrzeć za kurtynę naszego życia literackiego i kulturalnego, którego nie sposób zrozumieć bez wciąż mało znanej roli tajnych służb. Nie tylko je kontrolowały i penetrowały, ale wpływały także na losy pisarzy oraz — o czym świadczy casus Miazgi Andrzejewskiego i Dzienników Zawieyskiego, na losy, a nawet zawartość ich książek. Na „obróbkę” zbiorowej świadomości, „pierekowkę dusz”, zwłaszcza młodych, literaturę dla nich powierzając wyjątkowo licznym na tym odcinku tajnym współpracownikom, między innymi Zbigniewowi Nienackiemu, Aleksandrowi Minkowskiemu, Krystynie Siesickiej, Marcie Tomaszewskiej.
To, co powinno być przedmiotem fundamentalnej debaty, zostało jednak wyparte ze społecznej świadomości. Co więcej, nie tylko nie zdobyliśmy się na rozrachunek z totalitarną przeszłością, ale doszło u nas do procesu wręcz odwrotnego — socnostalgii, oswajania PRL-u, sprowadzanego do gagów z Misia, relatywizujących komunistyczne zbrodnie i represje, między innymi na literatach, a w ich osobach na naszej literaturze.
Dlatego też to właśnie ona, zwłaszcza literatura faktu, zamiast z tych obszarów rejterować, powinna dokonywać obrachunków z komunizmem i bez znieczulenia opowiadać, co robił ze swoimi pisarzami, jak podkuwał ich, ujeżdżał, wykrwawiał. Jak było wtedy naprawdę. To nawet ważniejsze od tego, czy ktoś został skazany, czy nie — wyroki historii literatury są groźniejsze od sądowych.
Zgodna z prawdą pamięć o komunizmie to jedyny już chyba sposób zadośćuczynienia tym, których niszczono.
Niepamięć jest formą śmierci.
Córko moja nieżywa,
o! brzozo!
pieśni nić niegodziwa
chce mnie spętać trumiennie
i — zatruta — być we mnie,
o! brzozo!
Władysław Broniewski, Brzoza — z cyklu Anka
Sporo było ostatnio o Broniewskim, nikomu jednak nie udało się wyjaśnić zagadki samobójczej śmierci perły jego życia, ukochanej córki Anki. Ale jak się okazało, niebezpodstawnie — była to wielka, rodzinna tajemnica, skrywana również przez samego poetę, zmuszonego do milczenia brutalnym uwięzieniem go w psychuszce.
W jeszcze większym stopniu była to tajemnica partyjna. Oficjalnie dyktatury, a już zwłaszcza stalinowska, były pruderyjne i zamiatały pod dywan seksualne afery swoich prominentnych towarzyszy. Nieoficjalnie nic oczywiście przeciw nim nie miały, pod warunkiem, że działy się po cichu. A nie, tak jak w tym wypadku, w organizacji partyjnej literatów, i kończyły głośnym samobójstwem córki znanego poety, skandalem, który trzeba było szybko tuszować, bo jego winowajcami były dwie flagowe wtedy figury, laureaci nagród państwowych — matka Anki, Janina Broniewska, przyjaciółka Wandy Wasilewskiej, sekretarz organizacji partyjnej Związku Literatów, oraz jej zastępca na tym stanowisku, kochanek Anki, Bohdan Czeszko, pokazowy żołnierz GL-AL, lansowany na czołowego, młodego pisarza Polski Ludowej.
24-letnią Ankę znaleziono martwą w jej mieszkaniu na MDM-ie, w którym ulatniał się gaz, a mimo upału okna były szczelnie zamknięte. Stało się to 1 września 1954 roku, już po śmierci Stalina, nadal jednak trwały represje. W Związku Sowieckim rozprawiono się krwawo z Berią, a u nas aresztowano prymasa Wyszyńskiego i marszałka Ludowego Wojska Polskiego, Rolę-Żymierskiego, sfingowano też proces biskupa Kaczmarka. Wolna Europa zaczęła nadawać rewelacje Józefa Światły, zbiegłego na Zachód wysokiego funkcjonariusza bezpieki, który ujawniał tajemnice swego resortu.
To właśnie w 1954 roku uciekł na Zachód wybitny kompozytor Andrzej Panufnik. Nadal żywe były echa niewyjaśnionego samobójstwa Tadeusza Borowskiego, śmiertelnego samochodowego wypadku Ksawerego Pruszyńskiego.
Nic więc dziwnego, że mało kto wierzył w oficjalną wersję śmierci Anki, czyli zatrucie się gazem. Tym bardziej że Janina Broniewska nie zgodziła się na sekcję zwłok, a wszczętemu w sprawie śledztwu szybko ukręcono łeb, niczego zresztą nie wykazało.
Podejrzewano nawet, że Ankę zamordowano i upozorowano samobójstwo, aby złamać nieujarzmionego do końca, nieobliczalnego Broniewskiego, który z groźnego wilczura miał stać się grzecznym, pokojowym pieskiem. Mijały jednak lata, otwierały się archiwa i nie było na to żadnych dowodów. Ale czas otwiera również świadków — zaczynają mówić o sprawach, które wcześniej były tabu, choć pogłoski o nich krążyły w Związku Literatów od dawna, lecz dopiero dziś, gdy znamy już wiele nowych faktów, można je uznać za prawdopodobne.
Otóż stało się to wkrótce po tym, gdy do zakochanej Anki dotarła bulwersująca wiadomość, że Bohdan Czeszko, dla którego zamierzała się rozwieść, przez cały czas ich romansu żył również z jej własną matką. Zdeprawowaną komunizmem, „wyzwoloną” przeciwniczką tradycyjnej moralności Janiną Broniewską, idolką bolszewickiej emancypantki Saszy Kołłontaj, lansującej hasło, że seks to dla komunisty szklanka wody, nic więcej.
Czy to rzeczywiście prawda i jak mogło do tego dojść?
Panna Janina Kunig nie paliła się wcale, żeby zostać żoną Władysława Broniewskiego, małżeństwo z nim było bowiem — jak przyznawała w swoich wspomnieniach — „skandalicznym mezaliansem”1. Pochodziła z prowincjonalnego Kalisza, z ubogiej i prostej rodziny — jej matka była położną, ojczym introligatorem, brat i ojciec — ślusarzami.
Choć trzęsła później Związkiem Literatów, w ankietach personalnych w rubryce „wykształcenie” pisała „średnie” — skończyła tylko siedem klas oraz trzyletnią zawodową szkołę zdobniczą, maturę miała „seminarialną”, zrobioną na kursach nauczycielskich. Uprawniającą do nauczania wyłącznie w szkołach powszechnych, gdzie pracowała jako pani od lekceważonych rysunków, z trudem zdobywając posady ze względu na swoje komunistyczne poglądy. Nie była wprawdzie członkiem KPP, komunizowała jednak od zawsze, już w rodzinnym Kaliszu przyjaźniła się z Inką Koszutską, krewną Wery Koszutskiej-Kostrzewy. Czytała głównie Kapitał Marksa, Majakowskiego i „Robotnika”.
Broniewski natomiast był wprawdzie rewolucyjnym poetą, ale jak sam mówił, z rodziny „białogwardyjskiej”, szlacheckiej. O tradycjach niepodległościowo-patriotycznych, głęboko religijnej. Studiował filozofię. Był legunem — oficerem Legionów Piłsudskiego, „Orlikiem” — najmłodszym kapitanem Wojska Polskiego, uczestnikiem wojny z bolszewikami w roku 1920, za którą otrzymał Order Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyż Walecznych.
Jaśka Kunig kochała się wtedy w komuniście Antku Bormanie i z powodu braku jej wzajemności „Orlik” Broniewski próbował nawet do siebie strzelać, pił z rozpaczy, zasypywał ją kwiatami i wierszami:
„Ten walet schnie z miłości, a ty go dręczysz wzgardą / Dwa serca wyrwał z piersi i przekuł halabardą”.
Szaleńczo się w niej zakochał: była piękną, szczupłą blondynką i — co dla młodego mężczyzny najważniejsze — pełną temperamentu, bezpruderyjną, seksualnie wyzwoloną. Jak wynika z ich korespondencji, ona pierwsza wskoczyła mu do łóżka. Żyli ze sobą na kocią łapę, razem zamieszkali, głęboko to oczywiście ukrywając — nauczyciele musieli świecić przykładem i gdyby się wydało, pożegnałaby się z zawodem, a na to pozwolić sobie nie mogła nie tylko ze względów materialnych. Chciała uczyć, żeby rozwalać panujące w szkolnictwie wrogie jej ideały „Boga, honoru i ojczyzny”.
„Warszawscy kołtuni i dewoci”, narzekała, nie chcieli też wynajmować pokojów parom „bez papierka”. Tak więc choć była zwolenniczką wolnych związków, zgodziła się w końcu na małżeństwo. I to głównie z jej inicjatywy, wzorem jej przyjaciółki Dziuńki Wasilewskiej i Mańka Bogatki, nie wzięli katolickiego ślubu kościelnego, tylko protestancki — wymagał najmniej formalności. I tak jak sobie zażyczyła — był wyjątkowo cichy i skromny, w zakrystii, a nie przed ołtarzem, bez organów, dywanu i białej sukni, według niej — symbolu marzeń domowych kwoczek.
Obyczajową swobodę panny Kunig potwierdzała najlepiej jej narzeczeńska jeszcze korespondencja z Broniewskim. Nie miała nic przeciw jego romansowi z niejaką Wandą z Krakowa, „która go uwiodła i zaszła z nim w ciążę. Nie zamierzała też, tak jak żądał, pojechać do Poronina i zlikwidować tego, co wiesz”, pisał bez żenady
do swojej narzeczonej. Ona również to Wandzie radziła, w końcu więc Wanda do Poronina pojechała2.
Ale gdy szybko „prysły zmysły”, Broniewski miał swojej żony szczerze dosyć, coraz bardziej się od siebie oddalali. Drażniły ją „Wiadomości Literackie”, gdzie sekretarzował, które za głośno łkały po śmierci nienawistnego dla niej Piłsudskiego. Snobistyczno-burżujskie towarzystwo męża z „Ziemiańskiej”, zwłaszcza wojskowych — Wieniawy, Lepeckiego i innych przedstawicieli „wrogiej” sanacji. Gdy dosiadali się do ich stolika, przesiadała się natychmiast do drugiego, udając, że na kogoś czeka. Nie mogła też, jak jej mąż, balować w kawiarniach do północy — rano musiała przecież biec do szkoły.
Lirycznego, uczuciowego Broniewskiego raziła natomiast zasadniczość, pryncypialność i fanatyczne wręcz zaangażowanie żony w komunistyczną robotę, za którą była nawet aresztowana — KPP uważano bowiem za sowiecką agenturę. Działała razem ze swoją przyjaciółką, Wandą Wasilewską. Dziuńka i Żańcia, jak o sobie mówiły, stały się nierozłączne. Premier Sławoj-Składkowski nazywał je „dwiema wściekłymi babami”3. W 1937 roku zorganizowały strajk nauczycielski, który zakończył się dla Broniewskiej wilczym biletem, pozbawieniem prawa nauczania. Wydawała wtedy z Dziuńką komunizujący „Płomyk”, oskarżany o kryptokomunizm. Numer z roku 1936 o szczęśliwym życiu sowieckich dzieci wycofano ze sprzedaży.
„Należy wystrzegać się zbyt pochopnych oskarżeń, ale związek z Rosją już był wtedy widoczny i ścisły u obu” — pisał w Moim wieku Aleksander Wat.
Bardzo szybko Broniewski zaczął Jaśkę zdradzać, przede wszystkim z Ireną Helman, z którą jednak zerwał. Nie chciał rozwodu ze względu na ubóstwianą Ankę, nie wyobrażał sobie, aby mógł być tatusiem tylko na przychodne. Podjął próbę pojednania z żoną, czego efektem stała się jej kolejna, przerwana przez nią ciąża. I to Jaśka pierwsza się wyprowadziła, zabierając ze sobą dziewięcioletnią wówczas Ankę, występując o separację. Formalnie rozwiedli się wiele lat później, w 1946 roku.
Nie ukrywała, że ma już innego — Romualda Gadomskiego, komunistę, członka KPP, wielokrotnego więźnia „okrutnej sanacji”. W PRL-u — wysokiego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wicedyrektora Departamentu V, zastępcę sławetnej Julii Bristigerowej, a potem Departamentu II — wywiadu. Jednym z jego podwładnych był Marcel Reich-Ranicki, szef sekcji angielskiej.
Miała z Gadomskim syna Stasia, zwanego Pstrasiem, przyrodniego brata Anki, mimo to nie chciała ślubu, żyła wreszcie w wymarzonym wolnym związku. Lubiła udawać, że mimo rozstań, zarówno z Broniewskim, jak i ze swoimi późniejszymi partnerami pozostawała w przyjaźni. Gdy właściciel willi na Żoliborzu, gdzie zamieszkała z Gadomskim, poszukiwał lokatora, namówiła na to Broniewskiego. Zgodził się tylko dla Anki, nie chciał, aby pozostawała pod wyłącznym wpływem matki. Wprowadził się więc na parter willi razem ze swoimi Marysiami — drugą żoną Marią Zarębińską oraz jej córeczką Majką, nie zważając na komentarze, że to kołchoz, komuna.
Utrzymywał też kontakt z córką podczas ich wojennej rozłąki. Zachowały się jego liczne listy do „kochanego Anczydła”, świadectwo troski o jej rozwój i warunki życiowe.
Poprawiał językowe błędy („Zwracam ci uwagę, że nie pisze się dzisiej, ale dzisiaj”). Wysyłał swoje patriotyczne wiersze, wydawane tomiki, a także polskie pisma i książki. „Czy dostałaś paczkę, w której było Ogniem i mieczem, koszule, mydło i woda lawendowa?”, pisał4.
Było to dla Anki bardzo ważne. Okupację spędziła z indoktrynującą ją matką, która po 17 września 1939 roku, po sowieckiej inwazji, nożu wbitym nam w plecy, razem z córką i Gadomskim, z własnej i nieprzymuszonej woli, wzorem wielu komunistów, pognała do „naszych wyzwolicieli”, do ojczyzny światowego proletariatu. W roku 1940 w sowieckim już Białymstoku została komisarką od oświaty i urodziła Gadomskiemu syna Stasia. A w rocznicę „wyzwolenia” Polski, razem z Putramentem, Ważykiem, Szemplińską -Sobolewską, wstąpiła do sowieckiego Związku Pisarzy Ukrainy. Została sow-pisem, sowieckim pracownikiem pióra.
Dzięki swojej wszechpotężnej przyjaciółce, Dziuńce Wasilewskiej, awansowała na porucznicę, politruczkę i korespondentkę utworzonej przez Stalina „polskiej” Dywizji, podległej Armii Czerwonej. Przechwalała się później w swoich książkach, że przeszła z nią cały szlak bojowy, od 1943 do 1945 roku; do „wyzwolonego” już Lublina. Choć tak naprawdę, jak mówił Daniel Bargiełowski, znawca tematu, do obozu w Sielcach i na front dolatywała tylko kukuruźnikiem razem z Wasilewską. Na stałe mieszkała w Moskwie, w siedzibie Związku Patriotów Polskich, gdzie była też „zaprowiantowana”.
To politruczka Broniewska na zlecenie Dziuńki była autorką sławetnej „kuricy” — wzoru orzełka na czapkach „polskiej” Dywizji, bez korony i tarczy Amazonek.
„Ale nawet gdyby polskiemu orłu wyrwała z dupy wszystkie pióra, i tak na czerwono go nie przerobi”, komentował Władysław Broniewski.
O fanatycznym komunizmie Broniewskiej świadczą najlepiej jej wspomnienia z tego okresu spisane w Notatniku korespondenta wojennego, prosowieckiej agitce, komicznej wręcz w swojej obrzydliwości. Pełnej żarliwych peanów na cześć sowieckiej potęgi — kołchozów, sowchozów, strojbatalionów, a przede wszystkim — naszych „sojuźników”, czyli idących jak burza bojców Krasnoj Armii. Zachwycała się wręcz Sokorskim, Putramentem, Ważykiem — swoimi kompanami z 1. Dywizji, „patriotami” z utworzonego przez Dziuńkę Związku Patriotów i „Nowych Widnokręgów” oraz „Wolnej Polski” — polskojęzycznych, kolaboranckich gadzinówek.
Brutalnych słów nie szczędziła natomiast swojej własnej ojczyźnie — „pańskiej Polsce sanacyjnych panów z zaleszczykowskiej szosy, faszystów, kumających się z Hitlerem i Göringiem, księży; cholernych katabasów. Londyńskiemu, emigracyjnemu rządowi — szczwanym lisom, klozetowym mężykom stanu, starym wygom dwójkarskim o łajdacko-kretyńskiej mentalności, mistrzom od katyńskiej prowokacji. Borom-Komorowskim, na rozkaz których mobilizowano w lasach rozmaitych Ponurych, a NSZ-y i ZWZ-ty wyrzynały naszych chłopców z GL i AL”5.
W podobnym stylu wyrażała się też o „burżuazyjnej armii Andersa, grzejącej się tylko na izraelskich piaskach”, choć żołnierzem tej armii był Władysław Broniewski. Nic więc dziwnego, że Anka pisała mu: „wolę swoje żołnierskie suchary niż twoje palestyńskie pomarańcze”. Musiał tłumaczyć się córce, dlaczego poszedł do Andersa.
O tym, jak bardzo była pod wpływem matki, dowodził na przykład jej list do niego z 4 stycznia 1945 roku:
„Zgadzam się we wszystkim z Tobą przedwojennym — pisała — ale bardzo mnie boli to, że mogłeś się tak niekorzystnie zmienić i tak lekkomyślnie przekreślić całą swą naprawdę piękną przeszłość. A teraz — ja drogą najprostszą wracam do Polski i to do takiej, o którą Ty całe życie walczyłeś, a Ty tymczasem robisz wszystko, co możesz, żeby sobie ostatecznie drogę do niej odciąć!”6.
Romuald Gadomski, jako wtyka Kominternu, został wydelegowany do armii Andersa, aby rozsadzać ją od wewnątrz, penetrować. Ale nie udało się — za szpiegostwo na rzecz Sowietów i komunistyczną propagandę wśród andersowców aresztowano go i uwięziono w Palestynie. Broniewska natomiast a to jeździła z Dziuńką na front, a to ze Związkiem Patriotów na Kreml, do samego Stalina. Kto więc zajmował się wtedy dorastającą Anką i maleńkim Stasiem? W swoich przeszło 700-stronicowych wspomnieniach Janina Broniewska rzuciła na ten temat chyba ze dwa zdania, przyznając, że powierzała je „zastępczym matkom patriotkom” ze Związku Patriotów. Wymyśliła nawet złotą maksymę: „Nie ta matka, która urodziła, ale ta ze Związku Patriotów, która wychowała”.
„Jestem sama jak kołek w płocie — Jaśka [czyli matka, która kazała córce mówić do siebie po imieniu — J.S.] jest w armii. Nie widziałam jej już blisko 4 miesiące. […] Ale jeszcze trochę takiego życia, a usiądę na podwórku i zacznę wyć. Nie wyobrażam sobie, jakie to straszne, kiedy człowiek jest sam, zupełnie sam (i to w moim wieku!). Nie mam się nikogo poradzić, zapytać, do wszystkiego trzeba dochodzić własnym rozumem, no i liczyć tylko na siebie” — pisała Anka do ojca 6 lipca 1944 roku7.
Przypominał jej, że ma się przede wszystkim uczyć. Ale 14-letnia wtedy Anka i rok starsza Ewa Wasilewska, córka Dziuńki, pod wpływem swoich matek, wstąpiły „na ochotnika” do armii, do kobiecego batalionu platerówek. Skierowano je do pomocy sanitariuszkom, ale już po trzech miesiącach odesłano z powrotem — Berling nie chciał brać odpowiedzialności za nieletnie dziewczynki.
Janina Broniewska zostawiła nie tylko swego męża, ale też w 1943 roku, podczas pobytu w 1. Dywizji, kolejnego partnera, Romana Gadomskiego, mimo że ich mały synek Staś miał dopiero trzy lata. „Jaśka puściła Gadomskiego w trąbę, ale z kim, nie wiem”, pisał Broniewski do Tuwima. A do Anki, że „Romek zniósł cios po męsku” — widział się z nim podczas swojej wędrówki z Andersem.
Zdradziła go i porzuciła bez słowa, gdy siedział w palestyńskim więzieniu, co krytycznie komentowali nawet jej partyjni towarzysze. Na przykład Helena Zatorska, w PRL-u wszechpotężna dygnitarka w Departamencie Wydawnictw, podczas wojny współpracownica Gadomskiego w Związku Patriotów Polskich w Palestynie.
„Otrzymał wiadomość — pisała — że Jasia, zawsze ogromnie szczera i uczciwa we wszystkich swoich posunięciach życiowych, nie ukrywająca niczego, nawet jeżeli szczerość była najtrudniejsza, rozeszła się z nim i poślubiła generała Bukojemskiego, jednego ze współorganizatorów Związku Patriotów, przedwrześniowego pułkownika. Gadomski oczywiście przeżył to bardzo boleśnie. Zamknął się na pewien czas w mieszkaniu i z nikim nie chciał rozmawiać. Gdy przezwyciężył w sobie ten szok, ani jednym słowem nie zająknął o tym, co zaszło, mówił tylko o Stasiu, do którego ogromnie tęsknił”8.
Nawet Anka, która zdążyła już polubić Gadomskiego, surowo za to „Jaśkę” oceniała:
„W naszych stosunkach rodzinnych zaszły pewne zmiany — pisała do ojca 4 stycznia 1945 roku — ale o nich nie chcę Ci pisać. […] Niech to robi Jaśka. Romka Gadomskiego ucałuj ode mnie najserdeczniej, powiedz mu, że Staś pamięta o nim i bardzo tęskni. Powiedz mu też, że ja zawsze byłam, jestem i będę po jego stronie, nie zważając na Jaśkę”9.
W swoim Notatniku korespondenta Janina Broniewska nie pisnęła nawet o „małżeństwie” z Bukojemskim. Oczywiście nieformalnym — frontowym i tymczasowym, jak zwykle z takimi związkami bywało, ich amatorki miały więc nawet złośliwą nazwę PPŻ — przechodnia polowa żona.
Daniel Bargiełowski, autor biografii generała Berlinga Konterfekt renegata:
„Kochanek Broniewskiej, pułkownik Nałęcz-Bukojemski, również sobie na to miano zasłużył. Aresztowany w 1939 przez Sowietów, trafił do łagru w Griazowcu. Wyselekcjonowany przez NKWD, został, razem z innymi, sanacyjnymi oficerami, wyciągniętymi między innymi z Ostaszkowa, Starobielska, wytypowany do rozmów z Berią. Przewieziony na Łubiankę, a stamtąd do luksusowej »willi rozkoszy« w Małachówce pod Moskwą. Obok Berlinga był jednym z 16 naszych przedwojennych oficerów, którzy poszli na współpracę ze Stalinem, godząc się dowodzić montowaną przez niego »polską« Dywizją podległą Armii Czerwonej.
To przede wszystkim Bukojemski przykleił się do Broniewskiej — związek z przyjaciółką samej Wasilewskiej bardzo go umacniał, on natomiast zabiegał o względy Sowietów, rywalizował z Berlingiem — podgryzał go, donosił, pod dyktando Broniewskiej, swojej polowej żony, pisywał do polskojęzycznych gadzinówek ohydne teksty, że Katyń to Niemcy. Walczył o przywództwo nad 1. Dywizją i miał na to spore szanse, głównie ze względu na swoje pięknie brzmiące nazwisko — Stalin chciał wmówić Polakom, że to naprawdę polskie wojsko.
Po »wyzwoleniu«, razem z całą, niepotrzebną już przedwojenną kadrą, wypchnięto Bukojemskiego z wojska, zostawiono jedynie w Zbowidzie, jako nieszkodliwego weterana. A za zasługi nagrodzono synekurą pierwszego dyrektora Wyścigów Konnych na Służewcu, ale tylko na krótko, do 1947, bo była to posada dla swoich”.
Czy to dlatego Janina Broniewska, która szła wtedy w górę, wystawiła „bywszemu czełowiekowi” walizki za drzwi? Wrócił wówczas do swojej ostatniej, legalnej żony, która mu, widać, PPŻ wybaczyła.
Po wojnie Władysław Broniewski chciał zostać na Zachodzie, ściągnąć swoją drugą żonę i jej córkę, ale dobrze wiedział, że Jaśka nigdy nie puściłaby Anki. Mimo doświadczeń sowieckich mamrów to dla niej wrócił do komunistycznej Polski, choć emigracja uznała go za zdrajcę.
Czołowy „poeta proletariatu” znalazł się oczywiście, podobnie jak Janina Broniewska, w najściślejszej komunistycznej elicie. Otrzymał mieszkanie w rządowym akwarium przy alei Róż, potem willę na Mokotowie, a jego druga, chora na gruźlicę żona zgodę na finansowaną przez państwo kurację w najlepszej klinice w Szwajcarii.
Piękną, przedwojenną willą na Mokotowie, przy Lenartowicza, rzekomo częściowo zniszczoną, którą miała odbudować na własny koszt, nagrodzono też Janinę Broniewską. Zarabiała krocie na swoich, wydanych w sumie w czterech milionach nakładów, propagandowych książkach typu O człowieku, który się kulom nie kłaniał, o generale Świerczewskim. Jeździła latem na Krym, do domu dla pisarzy sowieckich.
Anka natomiast, jako młoda komunistka, przybyła do kraju z 1. Armią, córka Janiny i Władysława Broniewskich otrzymała mieszkanie na propagandowym MDM-ie, przeznaczonym wyłącznie dla elity nowego ustroju. Półtora pokoju z kuchnią, ale o niespotykanym wtedy standardzie — kafelkach w łazience i kuchni, szafach w ścianach. Rozpoczynała też ciągle najróżniejsze studia — socjologię, historię sztuki, dziennikarstwo, nigdzie jednak się jej nie podobało, niczego nie skończyła. Mimo to już po pierwszym roku socjologii, latem 1947 roku wyjechała do Paryża na kilkumiesięczne studia na Sorbonie! Pisała do ojca, że zwiedza Luwr.
Po powrocie rozpoczęła kolejne studia, tym razem w elitarnej łódzkiej filmówce. Jej studenci terminowali u poszczególnych profesorów. Córka Broniewskiego u samej „Majstrowej” — Wandy Jakubowskiej, jednej z ważniejszych wtedy person polskiego filmu. Została jej asystentką, co było wielkim wyróżnieniem. „Majstrowa” załatwiła jej też posadę, a tym samym pieniądze, w Państwowym Przedsiębiorstwie „Film Polski”, którym trzęsła. I choć Anka niczego jeszcze nie zrobiła, pokręciła się tylko trochę przy kończonym właśnie przez Jakubowską Domu na pustkowiu, już dostała kolejne stypendium w Paryżu, tym razem filmowe!
W latach stalinowskich, czasach szczelnie zamkniętej, żelaznej kurtyny, był to zaszczyt dostępny wyłącznie czerwonym księżniczkom. W ogóle jeszcze się wtedy na Zachód nie jeździło, a tym bardziej na studia! Nawet w filmówce był to wypadek bez precedensu. Zdarzały się najwyżej, i to rzadko, wyjazdy do demoludów. Jerzy Hoffman na przykład pojechał na studia do Moskwy, Kazimierz Konrad do Pragi, ale do Paryża? „Opowiadali nam tylko o nim nasi przedwojenni wykładowcy, zwłaszcza profesor Jerzy Toeplitz. Pierwszą, autokarową wycieczkę do Paryża zorganizowano na filmówce dopiero po Październiku” — wspominał Kazimierz Karabasz.
Anka studiowała na IDECH-u, słynnej, prestiżowej Wyższej Szkole Filmowej w Paryżu, na wydziale reżyserii. W odróżnieniu od Francuzów, którzy musieli skończyć studia, przybyszów z zagranicy przyjmowano już po maturze. Szkoła była państwowa, kosztował jednak sprzęt, utrzymanie, podróże między Warszawą a Paryżem.
O tym, jak elitarne było to miejsce, świadczy najlepiej, że oprócz Anki na IDECH-u studiowała wówczas tylko jeszcze jedna Polka — Zofia Bystrzycka. Żona Jerzego Putramenta, ówczesnego bierutowskiego ambasadora w Paryżu.
W roku 1957 studia na IDECH-u, ale po francuskim liceum, rozpoczął Andrzej Żuławski, syn Mirosława, attaché kulturalnego ambasady.
„Studiowałam tylko rok — mówiła Zofia Bystrzycka — na więcej Putrament mi nie pozwolił, jako ambasadorowa miałam liczne obowiązki, bał się też, że moje fanaberie mogą mu zaszkodzić i jeszcze go odwołają, co też się i stało, ale z wielu innych powodów, niewiele do tego było trzeba. A Paryż załatwił Ance Berman, bo to on był »od Broniewskiego«. Od kultury i bezpieki”.
Choć mówiono też, że protegowała Ankę przyjaciółka jej matki, Wanda Wasilewska, idolka francuskiej partii komunistycznej, która miała bliskie związki z peerelowską ambasadą — Francja była wtedy w apogeum swego czerwienienia.
Anka utrzymywała później, że skończyła IDECH w dwa lata, w ekspresowym tempie, z własnego wyboru, ale tak nie było. Ją również nagle odwołano.
„Po 2 latach, z niewiadomych powodów cofnięto jej paryskie stypendium” — mówił Leszek Ciechomski, reżyser dokumentalista, który pracuje nad ciekawym projektem, chciałby dokończyć ostatni film Anki — Wisła i przekopał się przez jej dokumenty na IDECH-u. „Przez 2 lata paryskich studiów, gdy w Polsce trwała najczarniejsza, stalinowska noc, żyła niczym wolny człowiek. Podróżowała swobodnie, i to nie tylko między Paryżem a Warszawą.
Co więcej, nie sama, a z Duńczykiem o nazwisku Ivérs, studentem IDECH-u, oczywiście komunistą, bo nikogo innego, zwłaszcza z zagranicy tam nie przyjmowano. Czy to był romans, czy tylko zażyłość? Trudno powiedzieć, w każdym razie Anka pojechała z nim w 1951 do Berlina na międzynarodowy Zlot Młodzieży, udało się jej nawet ściągnąć go do Polski, gdzie nakręcili wspólnie film do Kroniki o Wyścigu Pokoju. A potem, choć miała studiować jeszcze kilka lat, nagle cofnięto jej stypendium, musiała wrócić. Bajka się skończyła. Zaczęła codzienna robota w WFD, filmy o czynach zjazdowych, świetlicach robotniczych”.
Co więcej, stypendium na IDECH-u czekało na czerwoną księżniczkę cały rok — opóźniła swój wyjazd ze względu na ciążę i urodziny dziecka.
„Wyzwolona” Janina Broniewska w takim samym duchu starała się wychować Ankę, a potem jej córkę Ewę, swoją wnuczkę. „Jesteście już dorosłe i możecie żyć jak dorosłe kobiety”, mówiła, gdy zaczynały miesiączkować. Na wszystko im pozwalała, bardzo lubiła, gdy dom był pełen ich kolegów, którzy mogli u nich nocować. Rezultatem była ciąża Anki w wieku lat 19, Ewy — 18, jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Janina Broniewska była zachwycona, choć naraziła je nie tylko na przedwczesne macierzyństwo — Ewa owdowiała w wieku lat 19, gdy jej świeżo poślubiony mąż zabił się na motorze, została sama z maleńkim dzieckiem.
„Władysław Broniewski natomiast pilnował prowadzenia się swoich córek — Anki i adoptowanej Majki, które mieszkały z nim po wojnie w Łodzi. Gdy ich koledzy ani myśleli wychodzić, już o 20 wkraczał do pokoju i krzyczał: »który z panów ma poważne zamiary, może zostać, reszta — proszę won!«. Wszyscy uciekali, zostawał jedynie Stefan Kozicki i tak już został”, wspominała jego druga żona, Helena Kozicka.
Stefan był starszym od Anki o sześć lat studentem socjologii i partyjnym aktywistą, zawsze w czerwonym krawacie. Członkiem PPR, potem PZPR. Etatowym, młodzieżowym aparatczykiem — redaktorem naczelnym „Walki Młodych”, sekretarzem łódzkiego zarządu ZWM — Związku Walki Młodych. Żarliwym, ideowym komunistą. Szaleńczo się w Ance zakochał, i to z wzajemnością, a połączyło ich nie tylko młodzieńcze uczucie, ale też fascynacja komunistyczną ideą. Ona również rozpoczęła pracę w łódzkim Zarządzie ZWM, wstąpiła do partii.
Broniewski przyznawał, że nie potrafił kochliwej Anki upilnować, nie miał na to czasu, chciał pisać. Zależało mu, aby nie mieszkała z matką, a tym samym jej kolejnymi partnerami, gdzie, jak mawiał, „ciągle się kotłowało, jeden wchodził, drugi wychodził”. Zgodził się więc na wczesne małżeństwo Anki ze Stefanem, którego bardzo polubił, cieszył się, że pochodził z dobrej rodziny, jego matka była z „tych” Estreicherów. Potem czasem trochę żałował — tracił z Anką kontakt. W grudniu 1947 roku po jej ślubie napisał dla niej wierszyk:
Córeczko miła, mężatko,
Co ja mogę?
Wszystko poszło tak gładko
Że krzyżyk na drogę.
Tak zwane „nowe życie”,
Redakcja, ZWM,
A ja co będę robił?
Bo ja wiem?
Pójdę sobie z Warszawy do Łowicza
Sam, jak pies,
I co to kogo obchodzi?
Że w gardle pełno łez10.
Pojechała do Paryża dopiero po narodzinach małej Ewy. Zostawiła niemowlę swojej matce, a właściwie niańce — zimnej i surowej, która się nią zajmowała. Janina Broniewska znajdowała się w apogeum swojej kariery, a poza tym, w ich świecie, taki właśnie obowiązywał model — komunistki miały budować komunizm, a nie zmieniać dziecku pieluszki.
Anka jednak drogo za to zapłaciła. Może gdyby była ze swoją córeczką bardziej związana, ocaliłoby ją to od samobójstwa? Ale nawet po powrocie z Paryża nie zabrała Ewy od babki, choć miała już mieszkanie. Zarówno ona, jak i Stefan robili jednak kariery, Stefan w dziennikarstwie, Anka w WFD, Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej. Ciągle gdzieś wyjeżdżali, tak że ich mała córeczka na samochód mówiła „mama-tata”.
Agnieszka Bojanowska, wieloletnia montażystka WFD:
„To była wtedy, w najczarniejszych latach stalinowskich instytucja niemalże zmilitaryzowana. Podległa Wydziałowi Prasy i Propagandy KC — film dokumentalny, a także kroniki filmowe, które tu właśnie powstawały, uważano za główne narzędzie ideologicznego frontu. Na czele Wytwórni postawiono więc towarzyszkę Ritę Radkiewiczową, żonę ówczesnego ministra bezpieki, Stanisława Radkiewicza, który wpadał często do żony, zwłaszcza na popijawy, bo piło się tu na potęgę.
Za gabinetem Radkiewiczowej znajdował się sławetny »ostatni pokój«, gdzie non stop czuwali obstawiający szefową oficerowie z gabinetu jej męża, tam również rozliczała nas z każdego, nawet pojedynczego, niecenzuralnego ścinka, zarówno obrazu, jak i dźwięku. Lądowały w specjalnym sejfie. Przy montowaniu materiałów dotyczących wojska, asystowali cenzorzy wojskowi, a brak choćby jednego ścinka groził sądem.
Anka była gwiazdą WFD. Córką znanego poety i znanej pisarki. Niemal córką pułku, która przyszła z matką z armią Berlinga. Jako uczennica moskiewskiej szkoły należała do Komsomołu. Była młodą, obiecującą komunistką, działaczką ZWM. Partia obdarzyła ją wielkim zaufaniem, wysyłając na studia do Paryża. Rita Radkiewiczowa, traktorzystka, również ze wschodniego desantu, bardzo ją więc wyróżniała i powierzyła funkcję przewodniczącej naszego koła ZMP — jedynej już wówczas młodzieżowej organizacji — byłam jej podwładną. Wszyscy musieliśmy wtedy gdzieś należeć — do partii lub ZWM, potem ZMP, w przeciwnym wypadku nie było dla ciebie w WFD miejsca.
Z wyjątkiem dni, gdy wyjeżdżała na zdjęcia, już od 8.15 Anka prowadziła tzw. »prasówkę« — rygor mieliśmy wojskowy. Pobyt we Francji wcale jej wiarą nie zachwiał, przeciwnie, przyznawała, że żyje się tam lepiej, ale tylko dlatego, że nie mieli tak wielkich wojennych strat, jak my. Gdy tylko je odbudujemy, to nasz świat będzie lepszy! Oczywiście, Francja zrobiła swoje i nie była, tak jak jej matka, komunistką zajadłą, ale francuską — miękką, wyrozumiałą. Dlatego też lubianą, choć zastanawialiśmy się, czy nie musiała w Paryżu pisywać raportów? Wiadomo przecież, jakie były czasy”.
Bez nich się jednak nie obeszło, ale pisał je mąż Anki, Stefan Kozicki. Pojechał do Paryża razem z nią i mimo tylko 27 lat i słabej znajomości francuskiego, aparatczyk ZWM-u został wysokim urzędnikiem czerwonej, peerelowskiej ambasady, jej attaché prasowym. Jego szefem był ambasador Jerzy Putrament, kolegą z pracy i sąsiadem zza ściany — sekretarz ambasady, Czesław Miłosz, od lutego 1951 roku — uciekinier i azylant.
Jak wspominał, mieszkał razem z Kozickimi w „mordowni”, „obszczeżitju” dla pracowników, gdzie konsjerżka, która widziała, kto wchodzi i wychodzi, oraz cała reszta była z UB, a wszyscy pod nadzorem, rządził ubek Wójtowicz. Miał nieustające wrażenie, że jest śledzony. Budynek ambasady przypominał barykadę za murem i bramą obłożoną żelaznymi płytami, z wartownikiem z pepeszą.
„Niektórzy z pracowników nigdy tego eksterytorialnego schronu nie opuszczali, w obawie przed wydaleniem. Były wypadki, że jeżeli ktoś nie chciał wracać do Polski, dawali zastrzyk albo po głowie i jako chorego odstawiali na lotnisko, do samolotu.
[…] Mój pokój miał cienkie drzwi do sąsiedniego pokoju, słychać było wszystko, więc nikogo do siebie zaprosić nie mogłem. Za tymi drzwiami mieszkała para gorliwych komunistów — dziennikarz Kozicki i jego żona, Anka. […] Bardzo przykra, z tych fanatyczek o wąskich, zaciśniętych ustach. Oboje odnosili się do mnie jak do obcego klasowo elementu”11.
Cena za wyjazd z Anką okazała się dla jej męża bardzo wysoka. Według materiałów IPN-u, podczas pobytu w Paryżu w latach 1948–1951 zarejestrowano go jako TW na kontakcie rezydentury. Miał pseudonim „Piotr”. Podpisał zachowane, własnoręczne zobowiązanie do „dobrowolnej współpracy z organami Bezpieczeństwa”12.
W świetle materiałów z jego teczki był informatorem z terenu ambasady oraz wydawanej przez nią „Gazety Polskiej”, gdzie kierował jednym z działów i sam pisał na zlecane tematy, na przykład werbunku Polaków na wojnę w Korei itp. Przygotowywał raporty z przeglądu polskiej prasy emigracyjnej, rozpoznawał również zlecanych mu figurantów, sporządzając o nich wnikliwe, wszechstronne raporty, przedstawiające wartość operacyjną13. Nie zachowała się jego teczka pracy, ale w przypadku TW z ambasad to właściwie reguła, ze względu na tajemnice państwowe i dyplomatyczne.
Oficerowie „Piotra” charakteryzowali go bardzo pozytywnie. Na przykład według oceny z 6 maja 1951 roku — do zadań dla nas wykazywał całkowite zrozumienie. Wypełniał je sumiennie, inteligentnie. W ambasadzie brał żywy udział w pracy partyjnej. I to, jak podkreślali, mimo swego reakcyjnego pochodzenia — był synem zamożnego lekarza, „kamienicznika” ze Szczebrzeszyna, uczestnikiem kampanii wrześniowej, członkiem AK, walczył w powstaniu warszawskim. Po wyzwoleniu związał się jednak z nami — pisali jego oficerowie — był pozytywnie ustosunkowany do naszej rzeczywistości. Mówiły to już zresztą wywiady MBP prześwietlające zięcia Broniewskiego jeszcze przed wyjazdem.
Po powrocie do Polski współpracy nie kontynuował. Ale miał już „haka” i do końca życia pozostał oddanym członkiem partii. Pracowałam z nim w redakcji warszawskiej „Kultury” i razem z kolegami dziwiłam się, dlaczego ten niewątpliwie zdolny reporter, zaliczany — obok Krallówny, Kapuścińskiego i Kąkolewskiego — do zawodowej czołówki, po 13 grudnia 1981 roku jako jedyny (obok naczelnego, Dominika Horodyńskiego) nie oddał partyjnej legitymacji. Wstąpił do reżimowego Zlepu, a jego ostatnią redakcją było „Tu i Teraz” Koźniewskiego, szmata stanu wojennego.
W PRL-u Janina Broniewska była od swego eksmęża, „tylko” poety, o wiele ważniejsza. Znalazła się w gronie sprawdzonych, prosowieckich komunistów (między innymi Sokorskiego, Borejszy, Ważyka), którzy przyszli ze Wschodu — z 1. Dywizji, sowieckiego Lwowa, i w nagrodę powierzono im organizowanie polskiej kultury. Razem z Putramentem została jednym z najbardziej prominentnych w latach stalinowskich dygnitarzy ZLP. Działającą po żołniersku i bolszewicku, jak sama przyznawała. Ze względu na przyjaźń z Wasilewską uważano ją za sowiecką wtykę. Wyjątkowo znienawidzoną.
„Szalejąca wdowa po Berii, zacięta komunistka. Nawet Wanda Wasilewska, we Lwowie, kiedy Ola zabiegała o mnie, powiedziała, no cóż, Jasia nienawidzi ludzi. Rzeczywiście, to był zły, zacięty człowiek, rzeczywiście wróg ludzi. […] Nie znając mnie, pisała na mnie donosy” — wspominał Aleksander Wat14.
Gdy Marci Shore, autorka Kawioru i popiołu, zwróciła się do Miłosza z prośbą o rozmowę na temat Wasilewskiej i Broniewskiej — odmówił. „Sam dźwięk nazwiska Wasilewskiej napawa mnie grozą. Broniewska natomiast była jedną z najbardziej niebezpiecznych kobiet” — powiedział tylko15.
W 1951 roku na jubileuszu Marii Dąbrowskiej w ZLP, gdy Jerzy Andrzejewski wygłaszał referat i zauważył, że siedząca w pierwszym rzędzie Broniewska szepnęła coś do ucha równie ważnemu Pawłowi Hoffmanowi, szefowi wydziału kultury KC, myśląc, że to coś krytycznego na jego temat, zemdlał ze strachu i runął jak długi na podłogę.
Była członkiem Zarządu Głównego ZLP, komisji gospodarczej (od stypendiów, mieszkań) i kwalifikacyjnej, zajmującej się naborem, a głównie czystką szeregów inżynierów dusz.
Razem z Putramentem i Kruczkowskim sowietyzowała polską literaturę. Wykluczała przede wszystkim ze Związku pisarzy najstarszych, przedwojennych, „nieproduktywnych”, którzy w ciągu pięciu lat niczego nie wydali, bo nikt ich wydawać nie chciał. Między innymi Izabelę Czajkę, Marię Szpyrkównę, Eugeniusza Płomieńskiego — nestora Związku z 25-letnim stażem (przyjmował go jeszcze sam Żeromski), przyjaciela Witkacego, autora pierwszej o nim monografii.
Skreślała również oskarżonych o „działalność antypaństwową” bohaterów konspiracji — Jerzego Brauna, Antoniego Madeja, Tadeusza Kudlińskiego, Marię Kann, Aleksandra Kamińskiego, autora Kamieni na szaniec. A także tych niewłączających się w socrealizm, na przykład Wojciecha Bąka, oraz pisarzy katolickich — Władysława Grabskiego, Zenona Skierskiego, który na sekcji prozy zarzucił autorom słownika współczesnego języka polskiego nieuwzględnianie w przykładach twórczości emigrantów, między innymi Miłosza.
Przede wszystkim jednak, jako żelazny sekretarz i członek egzekutywy, trzęsła organizacją partyjną literatów.
„Nie znosiłem Broniewskiej z całego serca, była mało inteligentną i niereformowalną fanatyczką. Swoją pozycję zawdzięczała — jak sądzę — komunistycznej przeszłości, a zwłaszcza przyjaźni z dwiema partyjnymi babami: Wandą Wasilewską i Luną Bristigerową” — pisał Antoni Marianowicz16.
Ale zarówno on, jak i Ryszard Matuszewski, wieloletni członkowie POP (Podstawowa Organizacja Partyjna) literatów, bagatelizowali swoje uczestnictwo i rządy Broniewskiej, utrzymując, że były po prostu śmieszną, partyjną szkółką, ona natomiast — nauczycielką, która ich pouczała i upominała.
Choć był to raczej groźny zakład wychowawczy, kolonia karna, ucząca inżynierów dusz strachu i pokory przed dyktatem partii.
I tutaj głównie „czyściła”, wykluczała z szeregów. Między innymi starego, schorowanego Degala, Juliusza Wirskiego, Eugeniusza Żytomirskiego, Krystynę Nowakowską — za szkalowanie PRL-u przed cudzoziemcami.
Najczęściej upokarzała partyjnymi naganami. Jacka Bocheńskiego na przykład „upomnieniem z zapisaniem do akt i odczytaniem jej na zebraniu POP, za to, że podczas pobytu w NRD [gdzie był między innymi z reprezentantką „Filmu Polskiego” — towarzyszką Anką Broniewską-Kozicką — J.S.] nie wykazał czujności i nie zasygnalizował odpowiednim czynnikom, także i po powrocie do kraju o niepartyjnym zachowaniu się jednego z kolegów”17.
Szła „po wsiech”. Putramentowi zarzucała nacjonalizm (za co przedstawił ją w swoich szyfrowanych dziennikach jako okrutną Dziedzilię), Ważykowi — dygnitarstwo, atakując go, gdzie tylko mogła.
„Na V zjeździe ZLP Janina Broniewska prała partyjne brudy” — notowała 17 lipca 1950 roku Maria Dąbrowska. „Podjęła kwestię, że jeden z literatów, mimo że zarabia paręset tysięcy miesięcznie, zażądał od Związku 80 tysięcy na remont zębów. A potem się okazało, że na ten sam cel zażądał zapomogi od innych instytucji. Kiedy padło pytanie »kto to taki?«, Broniewska miała odpowiedzieć: »Nie będę wymieniać nazwiska, szczęka wam go zdradzi«. Szło, ni mniej, ni więcej o Adama Ważyka”18.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że według materiałów Broniewskiej w Bibliotece Domu Literatury jej również, tyle że dopiero w 1955 roku, zafundowano sztuczną szczękę na koszt ZLP, bo dla wschodniego desantu było wszystko.
Karała też za przewinienia tragikomiczne, na przykład zgubę partyjnej legitymacji. Wanda Melcer bała się do tego przyznać, skłamała więc, że ją odnalazła. Ale gdy ktoś odesłał zgubę „na dzielnicę”, inkwizytorka Broniewska zwołała sąd nad oszustką, uznając to za partyjne przestępstwo. Ukarała winną przedłużeniem o dwa lata stażu kandydackiego do partii.
Najczęściej, jak w przypadku Stanisława Dygata i Pawła Hertza, wzywała przed partyjny trybunał za unikanie w swojej twórczości aktualnej tematyki, brak pisarskiej aktywności. Dygat od razu skapitulował, przyznając się do załamania i twórczego kryzysu, i przyrzekł poprawę.
Hertza natomiast pytała, „czy nie rozumie, że swoim milczeniem daje atut naszym wrogom?”.
Po rozmowach indywidualnych udzielała, już „na kolektywie”, partyjnych zaleceń, na przykład:
„Roman Bratny: głębsza krytyka nad swoją przeszłością akowską;
Andrzej Braun: praca ideologiczna nad sobą, koreferat do referatu o krytycznym oświetleniu AK;
Jacek Bocheński: kontynuowanie wyższych studiów z pomocą Egzekutywy, która umożliwi mu otrzymanie stypendium. Pogłębienie postawy partyjnej i wykorzenianie mieszczańsko-inteligenckich nawyków”19.
O strachu panującym w partyjnej kolonii karnej świadczą najlepiej wymuszane przez Broniewską samokrytyki. Pisarze o przedwojennym często dorobku, z nazwiskiem, jak na przykład Brzechwa, niczym uczniacy przyrzekali poprawę, prosili o ukaranie ich, obiecywali „aktywizację w życiu partyjnym i zawodowym”, brali na siebie dodatkowe zadania. Maria Jarochowska — sprawy TPPR (Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej). I podobnie jak Matuszewski, który zgubił czerwoną legitymację, tłumaczyli się brakiem partyjnej czujności20.
Inkwizytorka Broniewska czuwała też nad socjalistyczną moralnością swoich członków. Na każdym z zebrań maglowała i piętnowała niegodne, niepartyjne postawy. Na przykład ślub kościelny Jerzego Korczaka, który na domiar wszystkiego poprosił na świadka Kisiela! Pijaństwo Józefa Kuśmierka. Ciążę gosposi jednego z literatów — był jej sprawcą, a mimo to natychmiast dziewczynę zwolnił.
Czytała skargi, pisane do partii przez opuszczane i bite żony partyjnych literatów, wzywanych później przed kolektyw, aby się przed nim publicznie wytłumaczyć. Najczęściej „reakcyjnością” swoich byłych żon i teściów. „Ureguluję jednak swoje sprawy i będę żyć zgodnie z partyjną etyką”, obiecywali.
Wszystkie egzekutywy, zebrania, dziewięciogodzinne często nasiadówki, ciągnące się, jak narzekał Putrament, nawet do trzeciej w nocy, prowadziła razem ze swoim zastępcą, a zarazem faworytem i protegowanym — Bohdanem Czeszką. Wyjątkowo się zgadzali. Zarówno na egzekutywach, jak też Zarządach Głównych ZLP, gdzie, wśród tuzów w rodzaju Kruczkowskiego czy Nałkowskiej, reprezentował „młodych”. Byli nierozłączni. Żartowano, że chyba w ZLP sypiali, bo nie opłacało im się wracać do domów. Po co, skoro o trzeciej w nocy kończyli partyjną nasiadówkę, a o ósmej zaczynali Zarząd?
„Popieram, wypłacić”, pisała więc na licznych podaniach swego przybocznego o dobra, których szafarzem był wtedy ZLP. Stypendia, zarówno związkowe, jak i z Ministerstwa Kultury, zasiłki, chwilówki, pożyczki, delegacje, mimo że często się z nich nie rozliczał. Zagraniczne, sprowadzane przez Ministerstwo Zdrowia leki (według załączonych recept) dla jego córki, a dla żony miejsce w klinice Akademii Medycznej. Przydział motoru SHL, a potem ogumienia dla jego wozu — miał go jako jeden z pierwszych, podobnie jak daczę na Mazurach21.
Mimo sprzeciwu Putramenta, zarzucającego Czeszce zły styl życia, pod pretekstem konieczności odmłodzenia POP, w maju 1953 roku, wysforowała go na swego następcę. Objął po niej partyjny tron. Został pierwszym sekretarzem partyjnej, literackiej jaczejki.
Poleciała ze swoich stanowisk dopiero po Październiku 1956. Obok prezesa Kruczkowskiego była jedną z wyklaskanych i wytupanych, nie tyle za ideolo, ile za swoją działalność w komisji gospodarczej, urządzanie swoich, nie tylko Bodzia Czeszki, bo to zawsze obchodziło wszystkich najbardziej. Nadal jednak pozostała aktywnym członkiem organizacji partyjnej literatów, przedstawicielką najtwardszego betonu.
W 1958 roku na zebraniu poświęconym pamięci zamordowanego przywódcy węgierskiego powstania, Imre Nagya, wstali wszyscy pisarze, łącznie z partyjnymi. Właśnie z wyjątkiem Broniewskiej i jej przyjaciółki Janiny Dziarnowskiej — redagowały razem „Kraj Rad” zwany „Rajem krat” — oraz Kazimierza Koźniewskiego (TW „33”). On siedział jednak między dwoma kolegami, którzy schwycili go mocno pod pachy i siłą unieśli do góry, choć wściekły, czerwony ze złości, pokrzykiwał, wymachując nogami. Siedziały więc ostentacyjnie tylko one, bo z kobietami nikt szarpać się nie chciał.
„Już chcieliby na mnie posadzić trawkę, ale nic z tego!”, odgrażała się. Skoncentrowała się wtedy na kolejnym, powierzonym jej zadaniu — produkcji przymusowych lektur socu, typu Krystek z Warszawy o synu pułku 1. Dywizji i wielu innych.
Po generale Bukojemskim kolejnym partnerem Janiny Broniewskiej był Franek Bogatko, ślusarz, rodzony brat Mańka, sprzątniętego przez NKWD męża Dziuńki Wasilewskiej. Mieszkał w Warszawie i chodził do Jaśki już na Lenartowicza. Do czasu, gdy bez pardonu odbiła go jedna z jej przyjaciółek, komunistka z rodzinnego Kalisza.
Później miewała już tylko związki przelotne, rzeczywiście jednak, czym się zresztą szczyciła, do późnych lat zachowała dobrą figurę, nie wylewała za kołnierz, miała stosunki i władzę, która jest, jak wiadomo, afrodyzjakiem najsilniejszym.
Podczas swoich rządów w ZLP otoczona była zawsze męskim towarzystwem. I to głównie młodym, z Koła Młodych, które podlegało jej „z ramienia egzekutywy”, szeptano więc, że i ze swymi podopiecznymi popijała sławetną szklankę wody. I nie tylko z nimi, ale na przykład z przystojnym, szarmanckim Wojciechem Żukrowskim. Przyszły autor Kamiennych tablic od zawsze zresztą zabiegał o sławę pierwszego uwodziciela ZLP. Z powodzeniem. Podobał się pisarkom, i to różnych opcji; gdy wydawał w PAX-ie, romansował z jedną z jego ładniejszych redaktorek, Anką Kowalską, przyszłą KOR-ówką, co stało się podobno podstawą jej Pestki.
Szklanką wody z Broniewską po prostu się ratował. Jako były AK-owiec, praktykujący katolik, „nacjonalista” i piewca Września 1939, był w latach stalinowskich sekowany, niewydawany. A dzięki przychylności wszechmocnej towarzyszki pierwszej sekretarz poprawił swoją sytuację: powierzała mu — bezpartyjnemu! — ważne zadania. A to opiekę nad komisją młodzieżową ZLP, a to wystąpienie na akademii po śmierci Stalina.
O tym, że coś było na rzeczy, świadczą niezwykle czułe wspomnienia Żukrowskiego po śmierci „Jasi”:
„To była piękna kobieta o bardzo polskiej urodzie. Szczupła blondynka, która stąpała lekko, mężczyźni czuli sprężystą gibkość tego ciała. Oczy miała szare, ale ich kolor się zmieniał, ciemniały w gniewie i rozjaśniały się na widok miłych sercu. A ja dobieram oczy do sukni, mówiła żartobliwie. I do chwili też: coś z tej urody odziedziczyła jej wnuczka” — pisał22.
Miłość Anki do Stefana nie trwała długo. Miała głośny romans z faworytem swojej matki, Bohdanem Czeszką, który przerodził się szybko w coś więcej — bardzo się zakochała. Czeszko podobno również, tak przynajmniej utrzymywał. On też nie był wolny — miał żonę, małą córeczkę.
„Janina Broniewska była wyborem Anki zachwycona, nie przepadała za Stefanem, który był dla niej nikim. »Rób, jak ci serce dyktuje«, mówił jej z kolei Broniewski, był jednak przeciwny rozwodowi nie tyle ze względu na niechęć do Czeszki, co na małą Ewę. Podobnie jak Stefan, który czekał, aż Anka się opamięta”, wspominała Helena Kozicka, druga żona Stefana.
W Związku Literatów uważano, że wiarołomny trójkąt członków partii — Anki, Bodzia i Stefana — stał się podstawą wydanego w 1954 roku socrealistycznego gniota Tadeusza Konwickiego Godzina smutku. Pocztą pantoflową zapowiadanego jako powieść z kluczem. U Konwickiego kończyła się wprawdzie mniej dramatycznie, bo zerwaniem romansu przez partię, ale jego bohaterami byli również dwaj towarzysze kochający tę samą towarzyszkę. Konwicki czytał ją na sekcjach prozy, gorąco nad nią dyskutowano, pisał o tym Leopold Tyrmand:
„Pastwiono się nad niejakim Konwickim — młodym literatem, posłusznym i oddanym członkiem partii. […] Napisał opowiadanie o miłości. Ze wszystkimi jej akcesoriami jak trzeba: szlachetny oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze i ze Związkiem Sowieckim na czele, w łóżku nieustająco mowa o proletariacie. A jednak okazało się »nie takie«. Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar — Melania Kierczyńska i Adam Ważyk, informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie, co to jest spółkowanie dojrzałe, klasowo odpowiedzialne”23.
Janina Broniewska, Dziesięć serc czerwiennych, Iskry, Warszawa 1964. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego do Janiny Broniewskiej, Muzeum Literatury. [wróć]
Marci Shore, Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem, Świat Książki, Warszawa 2008. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego do córki, Muzeum Literatury, sygnatura 677. [wróć]
Janina Broniewska, Z notatnika korespondenta wojennego, t. 1 i 2, Ministerstwo Obrony Narodowej, Warszawa 1953. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego z córką. 1941–1945, oprac. Feliksa Lichodziejewska, „Pamiętnik Literacki” 1994, z. 3. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego do córki, Muzeum Literatury, sygnatura 677, oraz „Gazeta Wyborcza” nr 11, 13.01.1995. [wróć]
Helena Zatorska, Spoza smugi cienia. Wspomnień ciąg dalszy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1985. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego z córką. 1941–1945, „Pamiętnik Literacki”, op. cit. [wróć]
Korespondencja Władysława Broniewskiego do córki, Muzeum Literatury, op. cit. [wróć]
Czesław Miłosz, Rok myśliwego, Instytut Literacki, Paryż 1990. [wróć]
AIPN 00945/475/CD, Teczka personalna TW ps. „Piotr” (Stefana Kozickiego). [wróć]
Język i dokumenty SB w całej książce wyróżniono kursywą. W cytatach z dokumentów poprawione zostały jedynie drobne błędy stylistyczne, gramatyczne i interpunkcyjne, które uniemożliwiały zrozumienie tekstu (przyp. red.). [wróć]
Aleksander Wat, Mój wiek, t. 1, Czytelnik, Warszawa 1990. [wróć]
Marci Shore, Smak popiołu. O dziedzictwie totalitaryzmu w Europie Wschodniej, Świat Książki, Warszawa 2012. [wróć]
Antoni Marianowicz, Pchli targ po remoncie, Iskry, Warszawa 2001. [wróć]
Z protokołów posiedzeń Prezydiów Zarządów Głównych ZLP, Archiwum Biblioteki Domu Literatury. [wróć]
Maria Dąbrowska, Dzienniki 1914–1965, t. 1–13, t. 7, 1950, Polska Akademia Nauk, Wydział I Nauk Społecznych, Komitet Nauk o Literaturze, Warszawa 2009. [wróć]
Archiwum Państwowe m.st. Warszawy, KW PZPR — ZLP, 216/I. [wróć]
Archiwum Państwowe m.st. Warszawy, KW PZPR — ZLP, op. cit. [wróć]
Teczka osobowa Bohdana Czeszki, Archiwum Biblioteki Domu Literatury. [wróć]
Wojciech Żukrowski, Opowieść szeptem, „Widnokręgi” 1981, nr 4. [wróć]
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, Res Publica, Warszawa 1989. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki