Bloodwinn. Wiedźma krwi - Rebecca Mix - ebook + audiobook

Bloodwinn. Wiedźma krwi ebook i audiobook

Rebecca Mix

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młoda wiedźma Ranka ma dość śmierci. Jedyne, czego pragnie, to wieść spokojne życie w dzikich, północnych ostępach Witchik z kowenem, w którym się wychowała. Ale kiedy zostaje ogłoszona kolejną Bloodwinn, przyszłą żoną księcia Isodal, zostaje wysłana na południe z misją, aby zgładzić następcę tronu. Zadanie wydaje się banalne, biorąc pod uwagę, że Ranka to wiedźma krwi, której magia nakazuje jej zabijać.

Jednak na miejscu okazuje się, że książę jest sympatyczny, a nawet nieco się jej boi. W dodatku wcale nie ma ochoty poślubić Ranki i do tego w ogóle nie pragnie korony. Prawdziwym zagrożeniem zdaje się jego siostra – przebiegła, szalenie inteligentna i piękna księżniczka Aramis.

Lecz gdy w wyniku tajemniczej zarazy zaczynają ginąć czarownice, Aramis składa Rance propozycję nie do odrzucenia: ma pomóc jej opracować lek, a w zamian księżniczka nauczy Rankę panować nad jej śmiercionośną magią. 

Wkrótce młoda wiedźma zostanie zmuszona dokonać wyboru między swoim kowenem a księżniczką, która dostrzega w niej coś więcej niż tylko potwora.

Tymczasem ofiar przybywa i może się okazać, że właśnie potwora im potrzeba.                                                                                                Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 607

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 19 min

Oceny
4,0 (73 oceny)
33
20
12
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
domilinka

Z braku laku…

Ciężko się czytało, słabe tłumaczenie, dość chaotyczna i dużo wątków które biorą się znikąd i donikąd prowadzą. Świat słabo opisany, wielu rzeczy trzeba się domyślać tak jakby to była druga część serii.
10
MilenaLulk

Dobrze spędzony czas

podobała mi się
00
Dorotakrak

Nie oderwiesz się od lektury

Magia czarownice czary co więcej można powiedzieć? to trzeba samemu przeczytać na ja początku się wynudziłam ale jak się akcja rozpędziła była dość fajna.
00
smerfetka0118

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka
00
iCate0

Z braku laku…

2.5 🌟
00

Popularność



Podobne


Tytuł oryginału

The Ones We Burn

Copyright © 2022 by Rebecca Mix

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo Nowe Strony

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agata Bogusławska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-569-4

Część pierwsza

Skra

Pozostało sześćdziesiąt dni

Rozdział 1

Świat spowijały różne odcienie szarości.

Ranka klęczała wśród iglaków, trzymając w palcach o czarnych paznokciach skrawek zakrwawionego materiału. O wschodzie słońca wyczuła zapach śmierci. Wokół niej z połamanych gałązek sączyła się żywica, a dywan z sosnowych igieł został naruszony w miejscach, w których ktoś, biegnąc, postawił stopy i nawet nie zadał sobie trudu, by ukryć ślady. Ziemisty posmak wiedźmiej krwi wypełnił jej świat, przywodząc ze sobą echo bólu zbliżającej się śmierci. Ale czy była to krew kogoś z wrogiego kowenu, czy może należała do wiedźmy pochodzącej z jej obozu?

Ktokolwiek to był, nie zostało mu wiele czasu. Mimo wszystko nie zaszkodziło zbadać sprawy. Nawet zwłoki mogły dostarczyć odpowiedzi.

Ranka pochwyciła woń rozkładu i przemknęła między drzewami w poszukiwaniu śladów zaginionych.

W ciągu miesiąca zniknęło pięć wiedźm. Ta liczba stanowiła prawdziwy cios. A na dodatek z południowych kowenów dochodziły wieści o czarownicach, które znikały jedna po drugiej, nie pozostawiając nie tylko listów, ale też śladów krwi czy stóp w na wpół roztopionym śniegu. Zupełnie jakby niebiosa się otwarły i pochłonęły je w całości.

To wszystko moja wina.

Ranka się wzdrygnęła. Z pewnością zaczęła popadać w paranoję, nie mogła przecież wiedzieć, czy te zaginięcia mają coś wspólnego z nią. Przynajmniej jeszcze nie.

Wiatr się zmienił, a odór stał się silniejszy.

Odpędziła więc od siebie poczucie winy, skupiając się na tym zapachu, na tysiącu wskazówek ukazujących się wokół niej, na wygłodniałym pulsowaniu pod skórą i na tym, co przyniesie przyszłość.

Poczucie winy donikąd jej nie zaprowadzi. Jako jedyna żyjąca na północy wiedźma krwi była znacznie cenniejsza tutaj, gdzie znajdował się jej dom, niż jako więzień polityczny na południu. A kiedy już uda jej się znaleźć odpowiedzi, członkinie jej kowenu będą musiały w to uwierzyć. Przynajmniej taką miała nadzieję.

Ranka wyciągnęła topór i zaczęła biec.

Wokół niej rozpościerała się tajga, tworząc dziką plątaninę ścieżek w północnych lasach, nieskażonych ludzką ręką, prawdziwie olśniewających, nawet w odcieniach czerni, bieli i miękkich szarości. Mogła tak biec całymi dniami, wsłuchana w szum magii krwi tętniącej pod skórą, skoncentrowana wyłącznie na celu, który miała przed sobą. Po to się urodziła – by polować w samotności, tropić w cieniu gór, mając za towarzystwo tylko broń i bicie własnego serca.

Tutaj była nikim. Tutaj była wolna.

Młodsze wiedźmy zawsze myślały, że pragną przygód. Marzyły o krwawych bitwach, tajnych misjach i wzniosłych poświęceniach. Jednak nie były przygotowane na to, co nadchodziło później – blizny, które z roku na rok bolały coraz bardziej, niekończące się koszmary i poczucie winy, jątrzące się niczym ropiejąca rana, karmione wspomnieniami o przyjaciółkach zabijanych w akcie miłosierdzia, bo uzdrowiciele zawsze przybywali za późno lub wcale.

Ranka zaczerpnęła czystego powietrza, pokonując zakręt, a promienie słońca ogrzewały jej plecy, choć policzki zdążyły zdrętwieć z zimna. Wiatr dął w twarz, szarpiąc warkocze w kolorze słomy.

Świat może się podetrzeć całą tą chwałą. Tutaj, na północy, z dala od granicy i kaprysów okrutnych książąt, jej sabat mógł rozpocząć życie bez rozlewu krwi. Wreszcie mogłyby odpocząć. A pewnego dnia może nawet zaznać szczęścia.

Ranka weszła między drzewa i zamarła.

Na boku leżał wilk szablasty.

Dostrzegła wystające z pyska drapieżnika kły dłuższe niż jej dłoń, których końce ociekały trucizną, kolorem przypominającą delikatne jajka rudzika. Przez jej umysł przemknęły wspomnienia: wiedźmy opuszczane w głąb ziemi, ich skóra pokryta ranami kłutymi z niebieską obwódką. Sięgnęła po broń, ale niepotrzebnie. Leżąca przed nią bestia ledwie mogła się ruszyć. Jej boki pokrywały szerokie rany odsłaniające fragmenty kości, a ślady ugryzień znaczyły szyję.

Ranka zmarszczyła brwi. Pumy raczej nie zapuszczały się tu z gór, odkąd na północy nastało lato, a nawet najbardziej początkująca czarownica wiedziała, że należy trzymać się z daleka od tak zabójczego drapieżnika. Co więc mogło równie brutalnie zaatakować tę bestię?

To nie mój cel. Powinnam iść dalej.

Zamiast tego pod skórą wyczuła szum magii krwi.

Pomimo iż już od pięciu lat znajdowała się w jej władaniu, Ranka była zaskoczona za każdym razem, gdy moc w niej wzbierała.

Pierwszy zmieniał się wzrok – kolory się rozpływały, a świat stawał się płonącą szarością. Magia działała niczym zwielokrotnione uderzenie adrenaliny, przeobrażając paznokcie w szpony i potęgując siłę mięśni. Wyostrzał się jej słuch, dzięki czemu w ułamku sekundy potrafiła wychwycić delikatne chrobotanie myszy pod powierzchnią śniegu czy nerwowe parsknięcie jelenia wybierającego drogę wśród sosen. Była w stanie łamać kości gołymi rękami oraz biec kilometrami, nie odczuwając zmęczenia.

To czyniło ją doskonałym myśliwym i jeszcze lepszym zabójcą.

Ale wraz z mocą pojawił się głód, który można zaspokoić tylko poprzez odebranie życia. Wraz z nią nadciągał wyrok śmierci, którym była magia krwi.

Wszystkie czarownice miały więcej sił od ludzi, ale wiedźmy krwi stanowiły rzadki przypadek. Zwykłe czary dało się rozpoznać już u małych dzieci, ale magia krwi uwalniała się dopiero w okresie dojrzewania. Zawsze wywoływał ją rozlew krwi, a każdego roku moc domagała się więcej śmierci. Gdy tylko rodziła się wiedźma krwi, zegar zaczynał odliczać jej czas. Gdy Ranka miała siedemnaście lat, zostało jej dziesięć, może piętnaście, zanim własna magia ją zabije – o ile kowen jako pierwszy nie ukróci jej cierpień.

Po ujawnieniu się mocy Ranka błagała, by ktoś ją od niej uwolnił, lecz zamiast to zrobić, przywódczyni uklękła i ujęła w dłonie jej zalaną łzami twarz.

Magia krwi nie jest przekleństwem – to dar. W twoich żyłach płynie śmierć, Ranka. Nosisz w sobie boską potęgę.

Ale na co zdała się ta moc, jeśli uczyniła z niej potwora, którego ludzie pragnęli spalić?

Dźwięk ciężkiego sapnięcia wilka sprawił, że Ranka wróciła do rzeczywistości.

Przez ostatnie dwa tygodnie patrolowała okolicę, unikając łatwych ofiar, utrzymując swoją moc w stanie ciągłego łaknienia, przygotowując się do polowania, szukając zaginionych czarownic i jakichkolwiek wskazówek, kto lub co mogło je porwać. Przez dwa tygodnie głodowała.

Szkoda byłoby zrezygnować z łatwego życia.

Zrobiła to, co do niej należało, prawda? Kiedy jej sny wypełniała krew, spędziła dwa tygodnie w zimnie, podążając szlakiem duchów, a świat tracił kolory, gdy wędrowała tak daleko, jak pozwalał jej kowen, i jeszcze dalej.

Czego by nie zrobiła, wilk i tak nie przeżyje; może albo umrzeć teraz – szybka i miłosierna śmierć z jej ręki – albo konać powoli, w agonii przez kilka dni.

Tamta wiedźma prawdopodobnie przechodziła tędy wiele tygodni temu.

Wilk się poruszył, a ciepły, miedziany odór krwi rozlał się w powietrzu.

Twarze zaginionych zniknęły, zastąpione przez odgłos słabnącego bicia serca bestii i zapachem infekcji, którą skażona została jego krew. Ptaki zamilkły. Smród rozkładu zgęstniał, paląc tylną ścianę gardła Ranki.

W końcu magia krwi wezbrała i przejęła kontrolę.

Ranka zapomniała, po co tu przyszła. Zapomniała, o co walczył kowen. Zapomniała o siostrze, którą straciła dawno temu. Zapomniała o twarzach zaginionych i tych, którzy pozostali. Zapomniała własnego imienia. W jakiś sposób w jej dłoni pojawiła się broń. Jakimś cudem uklękła nad wilkiem.

Zwierzę dyszało ciężko z oczami wywróconymi w głąb czaszki. Jeden z jego kłów był pęknięty pośrodku, a złamanie sięgało aż do dziąsła.

Ranka zabiła go jednym ciosem.

Życie zwierzęcia przepłynęło przez nią niczym białe iskry o błękitnych krawędziach, przywodząc na myśl smak wiatru i wspomnienie młodych, które czekały w jamie z wciąż delikatnymi i niegroźnymi mlecznymi kłami. Uczucie pęczniało, wypełniając jej żyły, a potem zniknęło, pochłonięte przez moc, która zawsze domagała się więcej.

Gwałtownie wciągnęła powietrze i zgięła się wpół. Minuty mijały, gdy tkwiła tak, oparta na dłoniach i kolanach, z walącym sercem i ociekającą potem skórą; mrowienie mocy ustępowało, a jej zmysły wracały do normy, sprawiając, że znów bardziej przypominała dziewczynę niż drapieżnika.

Powoli wróciły również kolory. Przed nią stygło ciało wilka. Jego futro było jasnobrązowe, a zbryzgany krwią śnieg miał najpiękniejszy odcień czerwieni, jaki Ranka kiedykolwiek widziała.

Z jej gardła wydobył się szloch. Jak mogła zapomnieć o żywej zieleni lasu, o tym, jak smak słońca wypełniał jej usta, o błękicie północnego letniego nieba, tak jasnego, że prawie parzyło?

Rozwarła szczęki wilka, podziwiając łososiowe dziąsła, kły koloru kości słoniowej, język z żółtymi plamkami. Gdyby kolory były winem, zebrałaby ich odcienie w dłoniach i piła do dna.

Ale zamiast tego odebrała swoją nagrodę.

Nuciła w trakcie pracy, przepiłowując kość. Siekacze wilków szablastych były warte tyle, ile złoto dla ludzi, którzy odważyli się zapuścić daleko na północ, żeby handlować – ale to złoto byłoby lepszym prezentem dla Yevy, która mogłaby je wymienić na jakiś cenny ludzki towar. Szalik, sukienkę, może jeden z tych błyszczących naszyjników, które zawsze próbowały ukraść wrony.

Jej spojrzenie powędrowało w kierunku nadgarstka, gdzie widniał wyblakły kawałek skóry i wypłowiałe na słońcu koraliki; Yeva nosiła identyczną bransoletę. Uplotła ją dla Ranki pięć lat temu.

Zapomnij o niej, błagała Yeva. Przez wzgląd na nas wszystkich.

Ranka usilnie próbowała.

Ptaki nadal były cicho, a Rankę przepełniło uczucie upojenia śmiercią, które sprawiło, że zrobiło jej się ciepło i trochę zakręciło się jej w głowie, gdy chowała kły. Wytarła ręce i zatrzymała się, po raz pierwszy patrząc na wilka z jasnym umysłem.

Rany wydawały się dziwne; cięcia wzdłuż boków były długie, poszarpane, ale ślady ugryzień na szyi miały owalny kształt i były niechlujne. Jakby powstały od tępych zębów.

Ranka wciągnęła powietrze i niemal zwymiotowała.

Zapach rozkładu niemal ją obezwładnił. Czyżby się nasilał? O ile nos jej nie okłamywał, zgniły zapach nie pochodził od wilka, lecz od drzew. Dochodził zza jej pleców.

Coś za nią jęknęło.

Ranka powoli się odwróciła.

Na skraju polany kołysała się postać.

– Witaj?

W powietrzu unosił się znajomy ziemisty zapach. Wiedźma. Paznokcie miała czarne jak węgiel i ostro zakończone. Ranka mogłaby się założyć o własne życie, że oczy tej czarownicy były całkowicie mlecznobiałe.

– Jesteś wiedźmą krwi – sapnęła Ranka. – Ja… myślałam, że jestem ostatnia. Gdzie byłaś? Mam tyle pytań. Myślałam, że zostałam zupełnie sama… Myślałam, że…

Ranka przyjrzała się uważniej i zamarła.

Szpony czarownicy zbladły i stały się tępe – a potem ponownie ściemniały, a ich końce znów były ostre. Moc wiedźmy… migotała. Coś było nie tak. Magia krwi nie migotała. Wzrastała i ustępowała dopiero po odebraniu życia, ale wydawało się, że ta czarownica jest uwięziona w jakimś cyklu, a jej moc pojawia się i znika jak płomień na świecy, która nie chce zapłonąć.

Wiedźma przesunęła się do przodu, a wtedy zalało ją światło.

Jej ciało pokrywały purpurowe ropiejące wrzody, a skóra bladością przywodziła na myśl kogoś, kto nie żyje od trzech dni. Strój charakterystyczny dla mieszkańców południa przypominał zakrwawione strzępy. Zamiast twarzy nieznajoma miała skorupę zaschniętej krwi, a na ramionach widniały niebieskie ślady po ukłuciach.

Rance zrobiło się lodowato. W każdym pokoleniu rodzi się tylko garstka wiedźm krwi. Powinna była pospieszyć czarownicy z pomocą, ciesząc się, że wreszcie spotkała kogoś takiego jak ona. Kogoś, kto rozumie.

Jednak zamiast podejść, stała w miejscu jak słup soli.

Zamiast się zbliżyć, usłyszała wewnętrzny szept: Uciekaj.

– Nic ci nie jest?

Wiedźma dyszała. Z jej lewego nozdrza wypełzł żuk i prześlizgnął się po gardle.

– Czy potrzebujesz uzdrowiciela?

Z gardła wiedźmy wydobył się przerażający bulgot, po czym ruszyła do ataku.

Ranka zaczęła się wycofywać, by rzucić się do ucieczki. Piętą zahaczyła o korzeń i runęła jak długa, przewracając się do tyłu i lądując niezgrabnie na nadgarstku. Ból przeszył jej ramię.

Wiedźma pędziła prosto przez gąszcz ciernistych krzewów. W jej oczach dało się dostrzec tylko głód.

Ranka próbowała dobyć magii krwi, ale ta była poza zasięgiem, uśpiona niedawnym zabójstwem.

Wiedźma skoczyła na nią, chwyciła za gardło i przygniotła ją do ziemi, a Ranka rozpaczliwie usiłowała odgiąć jej palce.

– Czekaj, mogę ci pomóc.

Czarownica oblizała wargi, błysnęły jej zęby w gnijących dziąsłach. Jej całkowicie białe oczy uciekły w głąb czaszki.

– Proszę.

Obraz przed oczami Ranki zaczął się zamazywać. Po tym wszystkim, o co walczyła, znów znalazła się w tym samym miejscu – bez broni, przerażona, samotna. Jeśli miała umrzeć, to dobrze, że przynajmniej tutaj, na północy, tu, gdzie jej miejsce. Nie w jakimś odległym ludzkim królestwie.

Proszę, tylko niech to będzie bezbolesna i szybka śmierć, to i tak więcej niż to, na co zasługuję, ale proszę, daj mi chociaż tyle.

Wiedźma podniosła drugą rękę, a jej oczy się rozjaśniły. Z ust nieznajomej wydobył się szloch. Czarownica oderwała palce od gardła Ranki, jej twarz wykrzywił grymas zawziętości, a z gardła wyrwał się skowyt. Upadła na kolana i podparła się na dłoniach, gwałtownie wymiotując, łzy kapały jej z policzków, a całym ciałem wstrząsały konwulsje. W końcu czarownica podniosła głowę. Gdy jej oczy spotkały się z oczami Ranki, miały barwę czystej leśnej zieleni.

– Czasem trucizna… – wykrztusiła – jest jedynym lekarstwem.

I wtedy straciła przytomność.

Kiedyś, gdy Ranka była jeszcze dzieckiem, użyła kawałka szkła, by skupić promienie światła na mrówce. Słońce natychmiast ją usmażyło. Mrówka drgała w okropnym tańcu, aż w końcu zwinęła się i znieruchomiała. Dokładnie to samo stało się z ciałem wiedźmy leżącej na ziemi; całe jej ciało wiło się w konwulsjach, palce kurczowo próbowały chwycić powietrze, a z nosa cienką strużką płynęła krew. Po chwili śmierć zakończyła upiorne drgawki i przyniosła ukojenie. Wiedźma umarła z otwartymi oczami – jedno oko pozostało białe od magii krwi, drugie lśniło zielenią.

Ranka stała bez ruchu przez długi czas. Nawet gdy ptaki zaczęły nieśmiało się odzywać, ona nie ruszała się z miejsca, a jej oczy nadal były utkwione w czarownicy.

Powinnam ją pochować.

O to samo poprosiłaby każdą inną wiedźmę – by zakopać ją na tyle głęboko, żeby nie mogły rozszarpać jej wilki szablaste, ale by jej ciało zjednoczyło się z ziemią, a korzenie sosen oplotły jej kości.

Jednak Ranka nie mogła się przemóc, by jej dotknąć. Podniosła się, by odejść, ale zatrzymała się, gdy w zaciśniętej pięści czarownicy coś błysnęło.

Pod wyszczerbionymi paznokciami pełno było brudu i gnijących kawałków ciała. Ranka musiała użyć topora, by rozchylić palce, a wtedy mały, złoty przedmiot wyślizgnął się spomiędzy nich, migocząc w słońcu. Była to brosza, nie większa niż moneta, obramowana spiralą ludzkiego pisma.

Dlaczego wiedźma znalazła się w ludzkim mieście?

Jej ubranie przypominało styl ludzi południa, ale drewniane korale w uszach wskazywały, że jest czarownicą z Kerth.

Czy mogła być jedną z zaginionych? Dlaczego nie wróciła do domu? Dlaczego uciekała dalej na północ, na ziemie wiedźm ze Skra?

Puste oczy wpatrywały się w niebo. Wszelkie odpowiedzi umarły wraz z nią.

Zanim Ranka sięgnęła do przodu, by zamknąć jej powieki, długo jej się przyglądała. Zawahała się, a potem podniosła broszę. Na płaskiej części błyszczała pięść opleciona płomieniami. Ten symbol nic dla niej nie znaczył i miała nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.

Schowała ozdobę do kieszeni i rozpoczęła długą wędrówkę do domu.

Rozdział 2

Witchik się zmieniało.

Ranka ruszyła na północ, w głąb górzystych ziem władanych przez czarownice, a wspomnienie rozkładającej się wiedźmy towarzyszyło jej niczym zły sen.

W powietrzu rozległ się huk, a znajdujące się za nią stado wron z przestrachem poderwało się do lotu.

Te ziemie stanowiły kiedyś doskonały teren do polowań na łosie – aż do czasu, gdy dwie wiosny temu ludzie przekroczyli granicę, by wysadzać skały i zakładać nielegalne kopalnie miedzi. Stada uciekły, pozostawiając po sobie zarośnięte pola i głodujące koweny. Traktat Bloodwinn, który został zawiązany trzy pokolenia wcześniej, miał temu zapobiec – podzielić ziemię, ustanowić wymianę handlową, chronić granice. Ale ludzie z roku na rok zapuszczali się coraz dalej na północ, pożądając metalu do budowy broni potrzebnej do prowadzenia wojen.

Jeśli to właśnie wojny pragnęli ludzie, północ była przygotowana.

Niebo płonęło barwami promieni zachodzącego słońca, gdy Ranka znalazła się na tyle daleko na północy, że nie docierały do niej grzmoty płynące z kopalni. Teren pokrywał teraz strzelisty, wiekowy las. Na konarach najwyższych drzew powiewały barwione na fioletowo sztandary, a nad jej głową arie wyśpiewywał samotny kardynał.

Ranka zagwizdała i świat się ożywił.

Pięć wiedźm Skra zeskoczyło z koron drzew, lądując na ziemi z głuchym łoskotem. Ranka spojrzała na nie i zobaczyła własne odbicie – pokryte bliznami ciała odziane w grube futra, zahartowane przez dzikie życie na dalekiej północy Witchik.

Jedyną różnicą były ich dłonie; niezależnie od tego, czy ich palce były blade, czy brązowe, paznokcie miały barwę od głębokiej do ledwie widocznej szarości. U ani jednej z nich nie były koloru węgla jak u Ranki. W żyłach żadnej z nich nie płynęła magia krwi.

Czarownice rozpoznały ją i opuściły broń.

– Znalazłaś coś? – zapytała jedna z nich.

– Chyba najlepiej będzie, jeśli najpierw złożę raport. – Na samą myśl o tym, co widziała, jej serce zamarło. Zakręciła bransoletą. – Jak miewa się Yeva?

Czarownica zacisnęła usta.

– Faktycznie będzie lepiej, jeśli najpierw złożysz raport.

Zanim Ranka zdążyła odpowiedzieć, odwróciły się i odeszły, a ich oddechy zamieniły się w obłoczki pary unoszące się w powietrzu.

Kiedy miesiąc temu zyskała miano Bloodwinn i stała się przyszłą narzeczoną ludzkiego księcia, jej kowen był zachwycony. Traktat Bloodwinn miał w zamyśle chronić Witchik przed plądrowaniem go przez ludzi. Tymczasem proceder trwał w najlepsze, choć bez oficjalnego przyzwolenia Korony. Wiedźmom nie wolno było podejmować działań odwetowych, by nie zostać odciętym od nędznych transportów leków płynących przez rządzone przez ludzi południe.

W ciągu zaledwie trzech pokoleń traktat, który miał zapewnić pokój, okazał się obietnicą śmierci przez powolne uduszenie.

Wtedy Ranka otrzymała miano Bloodwinn.

Plan Skra był prosty: wysłać ją na południe pod pozorem przyjęcia propozycji Korony i zgładzić księcia. Zakończyć linię, zniszczyć jego królestwo od środka i na dobre złamać traktat Bloodwinn. To było idealne rozwiązanie. To było wszystko, o czym Skra mogły kiedykolwiek marzyć. To by je wyzwoliło.

Ale Ranka odmówiła.

Nikt nie odważył się oskarżyć jej o tchórzostwo, ale widziała to w ich oczach, w krzywiźnie ust, gdy chore czekały na leki odkażające rany, medykamenty nie nadchodziły, a na kolejnych terenach łowieckich pojawiały się kopalnie. Skra patrzyły na nią i widziały jedynie przyszłość, której im odmówiła.

„Zaoferowano ci nowy świat”, mówiły ich oskarżycielskie spojrzenia. „A ty odmówiłaś”.

Ranka spojrzała na stuletnie sosny, które górowały wysoko nad nią, na dym z kopalni, unoszący się w powietrzu. Wyobraziła sobie nieśmiały uśmiech Yevy, dumne spojrzenie Ongrum i pomyślała: To jedyny świat, jakiego pragnę.

Zacisnęła mocniej palce na siekaczach wilka i weszła do obozu.

Wszędzie wokół wiedźmy uwijały się przy pracy. Myśliwych nie było w obozie, tropiły coraz rzadziej pojawiającą się zwierzynę, podczas gdy wiedźmy średniego stanu ścinały drzewa, by sprzedać je na tarcicę, lub pilnowały nielicznych ludzi, którzy mieli dostęp do bogatych żył miedzi przecinających ziemię Skra. Słabsze wiedźmy, takie jak Yeva, pozostawały w obozie, uprawiając rolę, zbierając czosnek, jarmuż i ziemniaki zasadzone w zabezpieczonych na zimę chatach. Inne podsycały żarzące się węgle, starannie układając drewno w specjalnie przygotowanych dołach tak, by ogień powoli się tlił, lecz nie buchał pełnym płomieniem. Kilka czarownic opierało się o ściany chat, skubiąc z misek gołymi palcami parującą dziczyznę, a ich śmiech rozbrzmiewał wśród drzew niczym dzwonki sań Arlani.

Cały ból i cierpienie towarzyszące jej przez ostatnie dwa tygodnie się rozpłynęły. To była jej rodzina. Z czasem jej wybaczą. Zrozumieją, dlaczego nigdy nie była w stanie się ich wyrzec.

W obozie zapadła cisza. Kilka wiedźm spojrzało w stronę Ranki, zmarszczyło brwi i odwróciło wzrok.

Poczuła ukłucie w sercu.

Muszą.

Kiedy Ranka dostrzegła Asyil, siostrę Yevy, jej palce powędrowały do kieszeni. Asyil nie odziedziczyła tak łagodnego serca jak jej siostra, ale w przeciwieństwie do innych Skra nigdy nie potępiła Ranki za odrzucenie roli Bloodwinn. Samo to stanowiło akt łaski. Ranka pomachała jej, ale Asyil, zamiast podziękować, zesztywniała i odwróciła wzrok.

– Witaj z powrotem, moje dziecko – odezwał się ktoś.

Ranka odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos, niczym kwiat w kierunku wschodzącego słońca.

Zbliżająca się do niej kobieta była blada i potężnie zbudowana, o surowym zarysie warg i ciele wyostrzonym przez pięćdziesiąt lat zmagań z przeciwnościami losu. Kiedy Ranka po raz pierwszy spotkała Ongrum, włosy przywódczyni Skra były koloru głębokiego, bogatego brązu. Teraz posiwiały, przetykane srebrnymi nićmi, wyraźnie kontrastowały z bliznami po oparzeniach na szyi i ramionach, które przywodziły Rance na myśl jej własne.

Ongrum położyła dłoń na ramieniu młodszej wiedźmy i zmarszczyła brwi.

– Zgubiłaś rękawice.

Ranka pochyliła się ku jej dotykowi. Spędziła ze Skra trzynaście lat, ale w obecności Ongrum wciąż czuła się jak zapłakana czterolatka, którą ta niosła przez śnieżne zaspy.

Za Ongrum, w końcu ukazała się Asyil. Nawet z drugiego końca obozu było widać, że oczy ma pełne łez.

Wreszcie Ranka zrozumiała, czego – i kogo – brakuje. Każdą część jej ciała przeszył lodowaty dreszcz.

– Ongrum, gdzie jest Yeva?

– No tak. – Ręka Ongrum opadła. – Musimy porozmawiać.

Rozdział 3

Obozowe paleniska pozostały zimne w trakcie narady Skra, którą zwołała Ongrum.

Zazwyczaj spotkania kowenów miały uroczysty charakter, towarzyszyły im uczty, alkohol i śmiech. Były to spotkania rodziny złączonej na poziomie głębszym niż tylko poprzez więzy krwi, rozwijającej się na przekór światu, który jej nienawidził. Jednak dziś nie widać było żaru, który spowijałby obóz pomarańczową wonną mgiełką, nie było wolno pieczonej dziczyzny, której skwierczący tłuszcz spływał na leniwie żarzące się węgle. Panowała tylko ciemność, a nocne powietrze, mimo późnoletniej pory, przenikał chłód.

W ciągu całego życia Ranki Ongrum zwołała naradę kowenu tylko trzy razy – po raz pierwszy, gdy kilka przedstawicielek plemienia zostało zabitych podczas napadu. Drugi raz, gdy zostały wezwane na południe, by pomóc kowenowi Kerth w walce z ludzkimi kłusownikami.

Trzeci raz miał miejsce pięć lat temu, po tym, jak magia krwi Ranki przebudziła się w Belren.

Teraz Ongrum stała przed sześćdziesięcioma kilkoma czarownicami tworzącymi klan Skra, a jej twarz przypominała maskę wykutą z kamienia. Ranka stała po jej prawej stronie i jedyne, czego pragnęła, to zapaść się pod ziemię. Żadna z wiedźm nie spojrzała jej w oczy. Przez większość życia traktowały Rankę z ostrożnym dystansem, ale odkąd odmówiła wypełnienia warunków traktatu Bloodwinn, ten dystans przerodził się w niechęć.

Przez pięć lat tolerowały obecność niestabilnej wiedźmy krwi wśród swoich, rzucając Rankę w wir bitew i omijając szerokim łukiem wybuchy jej głodu. Lecz kiedy okazała się zbyt słaba, by wyruszyć na południe, stała się tylko balastem. Była bezużyteczna.

A wśród Skra nie ma miejsca dla bezwartościowych.

Ongrum wystąpiła przed zgromadzenie.

– Jak zapewne wiele z was wie, trzy dni temu wyruszyłyśmy z Yevą na zwiad. – Zamknęła oczy. – Wpadłyśmy w zasadzkę zastawioną przez ludzi. Musiałyśmy się rozdzielić, a ona nie wróciła. Obawiam się najgorszego. Obawiam się, że została porwana.

Krew płynącą w żyłach Ranki ściął lód. Straciła już jedną siostrę. Nie przeżyłaby tego drugi raz.

Wszystkie wiedźmy zaczęły! krzyczeć jednocześnie.

– Wiedziałyśmy, że tak będzie!

– To z pewnością łowcy nagród wysłani przez księcia! Ile wiedźm musi jeszcze zniknąć?!

Ongrum podniosła dłoń, aby uciszyć wszystkie głosy, ale niepokój wciąż narastał.

Czy Ranka mogła je za to winić? Kiedy odmówiła wyjazdu na południe i poślubienia księcia, wyznaczono cenę za jej głowę. Teraz łowcy nagród co kilka tygodni przemierzali drogę na północ, porywając każdą dziewczynę, która choć odrobinę ją przypominała. Poza wzrostem i paznokciami Ranka i Yeva mogły uchodzić nawet za bliźniaczki.

– Dosyć – zagrzmiała głowa kowenu. – Wiem, że się boicie. Wiem, że przepełnia was smutek. Ale kilka zaginionych czarownic niczego nie dowodzi. – Ongrum mówiła powoli, jej zgrzytliwy niski głos niósł się po okolicy. – Mężczyźni nie mieli barw żadnej prowincji. Z tego, co wiemy, mogli to być ludzie z północy, pragnący dokonać zemsty na dwóch zbłąkanych czarownicach.

Brosza wbijała się w udo Ranki.

– Poza tym – kontynuowała Ongrum. – Przypuśćmy, że to był łowca nagród. Powiedzmy, że Yeva jest w tej chwili w drodze do pałacu. Nie mamy pola manewru.

Nie bez kogoś, kto wniknie do środka.

– Mieliśmy kogoś od nas w pałacu – mruknął ktoś.

Cała krew odpłynęła Rance z twarzy. Nagle się okazało, że jeszcze miesiąc temu była tylko bezimienną wiedźmą krwi z tytułem Bloodwinn, która powtarzała im, że nie zamierza – nie może – udać się na południe i rozpocząć wojny, w wyniku której wszyscy mogą zginąć. Oczekiwała, że jej kowen ją wesprze, zrozumie, że po tylu latach walki chciałaby po prostu odpocząć. Zamiast tego uznali ją za tchórza.

– Zabiją ją! – zawołał ktoś. – Kiedy dotrze do nich, że nie jest tą, której szukali.

Ongrum zamknęła oczy.

– Nie mogę pozwolić, byśmy i my pogrążyły się w chaosie tylko dlatego, że może być w to zamieszany książę. Jeśli nikt inny nie dysponuje wiarygodnymi informacjami, wycofamy się.

Yeva. Broszka. Gnijąca czarownica.

Ranka przełknęła. Skra były jej rodziną. Wychowały ją po tym, jak świat odrzucił ją przez magię drzemiącą w jej ciele. Chroniły ją, przysięgały za nią zginąć, a ona przysięgała zginąć za nie.

Teraz z ponad sześćdziesięciu serc bijących wokół niej zdawało się wylewać pytanie.

Zawiedzie ich czy też stanie do walki?

Jestem zmęczona, chciała powiedzieć. Całe życie spędziłam na walce. Mam dość.

Dłoń Ranki powędrowała do bransolety.

Gdyby to był ktoś inny, mogłaby się odwrócić. Ale dostrzegała tylko Yevę.

Yevę, która obmywała jej rany po Belren, uczyła ją szyć, przemycała dla niej posiłki, gdy Ongrum zmniejszyła jej racje żywnościowe. Uspokajała, gdy Ranka budziła się w nocy z krzykiem tęsknoty za siostrą, która miała nigdy nie wrócić. Yeva, zawsze łagodna, zawsze miła, długo po tym, jak Ranka już na to nie zasługiwała.

Samotna Yeva.

Więc Ranka powiedziała:

– Poczekaj.

Uwaga całego kowenu skupiła się na niej, więc dziewczynie zadrżały ręce, ale wystąpiła do przodu.

– Znalazłam coś wcześniej. W lesie.

Poczuła ucisk w żołądku, gdy z kieszeni wyciągnęła broszę. W półmroku późnego wieczoru była ledwo widoczna na jej dłoni, zwykły błysk matowego złota w mroku.

– Światło – rozkazała Ongrum.

Ktoś rozpalił palenisko, rozświetlając obóz pomarańczowym blaskiem.

Ranka musiała zrobić wszystko, żeby się nie wzdrygnąć. Już sam widok płomieni przyprawiał ją o ból brzucha. Zacisnęła zęby i powoli, miękkim głosem opowiedziała kowenowi o czarownicy z lasu.

Ongrum milczała przez chwilę.

– Jesteś pewna, co widziałaś? Nie było żadnych pogłosek o śmierci na południu.

Miała rację. Gdyby pojawiła się nowa plaga, na pewno doszłyby je słuchy o ciałach piętrzących się w miastach na południu. Wszystkie wiedźmy pochodziły od ludzi, a granice między nimi były w najlepszym wypadku rozmyte. Różnica leżała w mocy: ludzka magia przejawiała się zewnętrznie, pozwalając na wywołanie powiewu wiatru jednym ruchem ręki lub nawiedzenie umysłu zwierzęcia za pomocą szeptu. Magia wiedźm tkwiła w kościach, krwi i oddechu. Dzięki niej ciało stawało się wytrzymalsze, życie dłuższe, zmysły wyostrzone, a paznokcie twardsze. Żadna plaga nie mogła zaatakować kowenów, nie zbierając najpierw śmiertelnego żniwa w miastach ludzi.

– Nosiła strój z południa. Ludzkie ubranie, ale miała korale Kerth. Wyglądało na to, że… przed czymś uciekała. Znalazłam przy niej to. – Uniosła broszę wyżej i patrzyła, jak dociera do nich prawda.

Wiedźma, którą spotkała, uciekała przed ludźmi. Pojawienie się grupy ludzi na terenach tak daleko wysuniętych na północ, było dość mało prawdopodobne. Czy jest szansa, że w ciągu jednego dnia na ziemię Skra wtargnęły dwie osobne grupy, niemające ze sobą żadnego związku?

Ranka wiedziała, że nie należy wierzyć w przypadki. Yevę porwali ci, przed którymi uciekała ta wiedźma. Czuła to w kościach. A ze spojrzeń wiedźm stojących wokół wywnioskowała, że czują to samo.

Ongrum pochyliła się, by przyjrzeć się broszce, ale nie dotknęła jej, zatrzymując się w pół ruchu, jakby przedmiot miał zaraz podskoczyć i ją ugryźć. Oblicze starszej kobiety było całkowicie puste, ale Ranka dobrze znała to wahanie. Wiele razy sama się przed tym powstrzymywała. Jak wiele czarownic uratowanych w dzieciństwie Ongrum nie umiała czytać.

– Ja przeczytam. – Asyil wystąpiła do przodu, patrząc wszędzie, tylko nie na Rankę.

Ona i Yeva przybyły do Skra późno i Ranka często się zastanawiała, czy pozostały słabe przez swoje czarodziejstwo, czy to ich dawne życie przylgnęło do nich jak oporna druga skóra.

Asyil wzięła broszkę, wystawiła ją na światło i przeczytała:

– „Jesteśmy światłem Solomei. Jesteśmy jej Wysłannikami w mrokach nocy”.

Solomei. Bogini słońca, do której ludzie wznosili modły.

Ongrum przeraźliwie pobladła. Jej głos się rwał, kiedy się odezwała:

– Kiedy byłam młodą wiedźmą, pewien handlarz przywiózł na północ kolekcję tabliczek z modlitwami, pochodzących z różnych miast Isodal. Mówił, że każde miasto ma inną mantrę, by oznaczyć tamtejszą wspólnotę świątynną. Były dla nas bezużyteczne, ale piękne i na swój dziwny ludzki sposób wręcz uwodzicielskie. Ale ten napis został wyryty tylko na jednej. – Ongrum zamknęła oczy. – Ta brosza pochodzi z Seaswept.

Królewskie miasto.

Dom księcia, którego Ranka odrzuciła.

Skra znowu zaczęły krzyczeć, domagając się rozlewu krwi, przewrotu, z którego wcześniej zrezygnowały, gdy Ranka nie miała dość odwagi, by odegrać rolę zabójcy.

Ongrum podeszła do dziewczyny, a ta się wzdrygnęła, gdy starsza wiedźma położyła jej na policzku zrogowaciałą dłoń. Kciukiem przesunęła po bliźnie ciągnącej się od lewego oka do kącika ust. Yeva zawsze powtarzała, że ta blizna sprawia, iż Ranka wygląda jak ryba, która uniknęła złapania na haczyk. Jednak prawda o tym, jak dorobiła się tej szramy, była o wiele mniej urocza.

– Znam ten wyraz twarzy – mruknęła Ongrum. – Uważaj, wiedźmo, zanim wzniecisz ogień, którego nie będziesz w stanie ugasić. To może być tylko zbieg okoliczności. Mogła ukraść tę broszkę. Ludzie w ogóle mogą nie mieć z tym nic wspólnego.

– Wiesz równie dobrze, jak ja, że to nieprawda – szepnęła Ranka. – Czy nadal ma szanse powodzenia? Twój plan?

Twarz Ongrum spoważniała.

– Nie będziemy mogły udać się z tobą na południe. Do czasu koronacji byłabyś zdana na siebie. Jeśli to się nie uda, nie tylko stracę jedyną wiedźmę krwi w kowenie, ale też jedyną osobę, którą kiedykolwiek uważałam za córkę.

– Nie jestem niczyją córką – wyszeptała Ranka. – Jestem bronią. Użyj mnie.

Dziewczynie wydawało się, że dostrzegła uśmiech Ongrum, lecz zniknął on równie szybko, jak się pojawił. To zapewne była jedynie gra światła.

Ongrum podniosła głos.

– Jako Bloodwinn postanowiłaś odmówić przyjęcia warunków traktatu i tym samym odmówić zorganizowania zamachu stanu. Uszanowałam to. Ustąpiłam, nawet gdy wolność znajdowała się w zasięgu ręki, ale teraz porwano jedną z naszych. Jeśli pragniesz tej walki, nie stanę ci na drodze. Jeśli jesteście żądne książęcej krwi, możecie ją przelać. Każda z obecnych tu czarownic byłaby zaszczycona, mogąc walczyć u twego boku.

– To będzie oznaczało wojnę. Gdybyśmy zabiły ich księcia…

– Wojnę między ludźmi. – Ongrum uśmiechnęła się zawadiacko. – Nie ma innych męskich spadkobierców. Jego siostra została uznana za niezdolną do objęcia tronu. Zabij chłopaka, a ludzie zwrócą się przeciwko sobie w walce o władzę. A Witchik będzie wolne.

Przez kowen przeszedł pomruk aprobaty. Rozpalono drugi ogień, a potem kolejny. Ktoś z hukiem rozbił butelkę sosnowego likieru i wysłał w niebo strumień niebieskozielonego płomienia, a wobec takiej ilości płomieni czarownice Skra chciały przywołać dumę, a nie strach. Teraz cały obóz jaśniał światłem, które emanowało ze wszystkich zebranych. Członkinie kowenu zbliżyły się do siebie, ich twarze były rozpalone, a wzrok niecierpliwy.

Kiedy po raz ostatni zwróciła na siebie ich uwagę w ten sposób?

Kiedy ostatni raz w ogóle się liczyła?

Ranka widziała wszystko oczami wyobraźni – chłopaka w koronie, który upada na podłogę. Krwawą plamę na jego piersi, pośrodku której sterczy nóż z rękojeścią z rogu jelenia, wbity między delikatne szczeliny żeber. Dozgonna wolność dla wiedźm, bo ludzie nagle przestaną usiłować rozszarpać Witchik i rzucą się sobie nawzajem do gardeł w walce o tron.

Traktat zakończony decyzją dziewczyny.

Kraj wyzwolony jednym pchnięciem ostrza.

I Yeva o jasnych oczach i różowych policzkach. Cała i zdrowa, bezpieczna w domu.

Ranka czekała, aż Ongrum powie jej, że to była zła decyzja. Przypomni, że jej miejsce jest tutaj, na północy, że zgładziła już wystarczająco dużo istnień. Że nadszedł czas, by inna wiedźma się wykrwawiła, by cierpiał inny kowen. Że wreszcie przyszła pora na odpoczynek.

Zamiast tego Ongrum spojrzała na nią, jakby Ranka stanowiła początek czegoś nowego.

– Możesz to zrobić, dziecko – powiedziała miękko starsza wiedźma. – Z tobą zwyciężymy.

Cały kowen przysunął się bliżej, czyjeś ręce dotykały jej ramion, pleców, włosów, a skóra płonęła od gorąca ich dotyku. Ranka pochyliła się pod ciężarem ich dłoni, upajała się pieszczotą ich akceptacji. Widziała dumę, która błyszczała w oczach Ongrum, jasnych jak dni po Belren. Przez lata ta duma przygasała, a teraz Ranka mogła ją przywrócić. Mogła przynieść Ongrum wieczną dumę.

A jednak…

– Jestem wojowniczką, a nie szpiegiem – wyszeptała Ranka. – Nie jestem do tego przygotowana… Nie…

– Spójrz na mnie, dziecko. Możesz być bronią – oświadczyła przybrana matka. – Jesteś moją córką, z prawa, jeśli nie z krwi. A żadna z moich córek nie może zawieść.

Zgromadzony za nią kowen zagrzmiał, popierając jej słowa.

Rance kręciło się w głowie. Słowa przywódczyni dźwięczały jej w uszach, a krew buzowała w żyłach od zbiorowej nadziei otaczających ją czarownic.

Nadal mogła się nie zgodzić. Mogła przeżyć swoje dni bezpiecznie, choć samotnie. Ignorowana, ale żywa.

Ale jeśli powie „tak”?

Jeśli naprawdę uda jej się tego dokonać?

– Naprawdę myślisz, że to przez niego? – wyszeptała Ranka stłumionym głosem. – Może z tą broszą to tylko zbieg okoliczności…

Powiedz mi, że tak właśnie jest, błagała pewna cząstka umysłu dziewczyny. Powiedz, że istnieje taka możliwość. Powiedz mi wszystko albo nic, ale to z mojej winy teraz jej z nami nie ma.

– Wiesz, że nie wierzę w przypadki – przypomniała powoli Ongrum. – A im przecież chodziło tylko o Yevę. Wiedźma, która zginęła na twoich oczach, dziecko… Czy była blondynką, jak ty?

– Tak – wykrztusiła Ranka słabo.

Czuła, że za chwilę nogi się pod nią ugną.

To wszystko stało się przez nią, naprawdę. Po tych wszystkich latach – po wszystkim, co Yeva, Skra i Ongrum dla niej zrobiły – jej siostra miała rację. Była zagrożeniem dla każdego, kto się zbliżył. Potworem, nawet gdy tak bardzo usiłowała nim nie być. A teraz Yeva zapłaci za to najwyższą cenę.

– Wybór należy do ciebie – powiedziała wreszcie przywódczyni. – Poparłam cię wcześniej, gdy książę chciał, żebyś udała się na południe; poprę cię teraz, jeśli nadal będziesz chciała się przed nim ukrywać.

– Powiedz mi tylko jedno – wyszeptała Ranka. – Czy istnieje szansa, nawet cień, że uda mi się ją uratować?

– Och, moja droga. – Ongrum dotknęła jej policzka. – Uratujesz wszystkie.

Ranka dotknęła bransolety i wyciągnęła czekan.

– Powiedz mi, co mam zrobić.

Rozdział 4

Dwa tygodnie później

– Wyciągać ręce!

Ranka okryła się szczelniej otulającą ją peleryną, pocąc się w niemiłosiernym upale, i mocniej ścisnęła skradziony plakat. Sześciu strażników, odzianych w żałobną czerń i uzbrojonych w wiadra z wodą i mydłem oraz w miotacze płomieni, pilnowało punktu kontrolnego. Za nimi, na tle morskich fal, wznosiło się królewskie miasto Seaswept, olbrzym tętniący światłem, dźwiękiem i życiem. Morskie ptaki krążyły nad zatoką wypełnioną dziesiątkami statków. Część pochodziła z Isodal, a inne wiozły egzotyczne towary pod banderą krain leżących po drugiej stronie Podzielonego Morza.

Ranka poczuła na końcu języka gorycz zazdrości. W odróżnieniu od surowych klifów i wzburzonych mórz wybrzeża Witchik, delikatnie opadające plaże i łagodne fale u brzegów Isodal pozwoliły ludziom na budowę setek portów handlowych mających zapewnić im siłę.

Gdyby było na odwrót, pomyślała gorzko Ranka, śledząc wzrokiem statki. Gdyby to Witchik stanowiło łącznik pomiędzy wszystkimi stronami świata, to my bogaciłybyśmy się kosztem waszych zasobów. To my żyłybyśmy jak boginie, a wy przymieralibyście głodem.

– Następny!

Dziecko potknęło się na początku kolejki, a człowiek – blady strażnik – chwycił je za nadgarstki, wsadził jego dłonie do starego cebrzyka, wyszorował mu paznokcie szczotką i wyciągnął ręce ku górze. Światło słoneczne musnęło palce dziecka – różowe na tle brązowej skóry. Znaczy się człowiek.

– W porządku – ciągnął strażnik. Przyłożył stempel do przepustki i pozwolił dziecku przejść.

Chłopiec, łkając, potykał się raz po raz, ale w końcu minął strażników i zatrzymał się, by poczekać na resztę swojej rodziny.

Kolejka Ranki przesuwała się w żółwim tempie. W ogonku po jej lewej stało więcej przybyszów, w większości samotnych podróżnych i kilka rodzin z dziećmi. Po jej prawej natomiast wił się szereg kupców, podróżników z wozami i furmankami, w których przywieźli towary i drogocenne surowce z północy Witchik.

I właśnie tam, po prawej, na wozie siedziała wiedźma.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to tylko kolejna córka farmera ze zmęczonymi oczami, tyczkowata dziewczyna w brudnych łachmanach, siedząca niezgrabnie na starej klaczy, która najlepsze lata miała już za sobą. Niemniej Ranka od razu ją wyczuła. Jej magia była słaba, puls ledwo wyczuwalny, ale gdyby nieznajoma stanęła bliżej, gotowa była się założyć, że jej paznokcie – podobnie jak paznokcie Yevy lub Asyil – znaczyłby delikatny odcień szarości.

Rodzona siostra Ranki miała właśnie takie paznokcie – tak słabo zabarwione, że można by się zastanawiać, czy ktoś się nie pomylił, mówiąc o niej „wiedźma”. Gdyby Ranki nie wywęszył patrol Skra, jej siostra mogłaby dożyć swoich dni wśród ludzi, nawet nie wiedząc o słabiutkiej magicznej mocy pulsującej w jej żyłach. Może właśnie tam przebywała teraz Vivna, – żyjąc w jakimś zapyziałym miasteczku w Isodal, szczęśliwa jak skowronek, z dala od wiedźm, które ją wychowały. Daleko od młodszej siostry, gotowej, by za nią umrzeć.

Przestań.

Vivna odeszła. Żywa czy martwa, odeszła i już nie wróci. Ale Yeva… Yeva wciąż miała szansę.

– Czysty – rzucił strażnik.

Starszy mężczyzna ubrany na zielono ruszył do przodu, ciągnąc za sobą mały wózek z kapustą, i zanurzył ręce w wodzie.

Ranka przełknęła ślinę i spojrzała na samotną czarownicę.

Jak wiele z nich próbowało się przekraść ze starannie pomalowanymi paznokciami, by w końcu skończyć na stosie? Głupotą było ryzykować spalenie żywcem tylko po to, by dostać się do miasta.

Lecz co to było za miasto. Serce kraju, szansa na rozpoczęcie życia od nowa, wystarczająco duże, by pomniejsza czarownica mogła zniknąć wśród tłumów i ułożyć sobie życie. Pałac Sunra lśnił z daleka na szczycie klifów, górując nad miastem niczym cichy strażnik. Z tego miejsca wyglądał krucho, jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł w całości posłać go w morską otchłań.

Spojrzenie oczu Ranki przesunęło się wzdłuż murów miasta, a dziewczyna ujrzała budynki ciągnące się na wschód i na zachód i okalające zatokę z obu kierunków.

Według szacunków Ongrum, trzysta tysięcy – tyle istnień żyje w tych murach.

Jeśli tam jesteś, Yeva, znajdę cię. I sprowadzę cię do domu.

– Następny – odezwał się strażnik, przepuszczając kupca z kapustą.

Przyszła kolej na wiedźmę.

Ta zawahała się, jej dłonie, ściskające lejce z całą pewnością skradzionego konia, mocno drżały.

Nie mój kowen. Ranka zacisnęła zęby. Nie mój problem.

A jednak.

– Powiedziałem „następny” – warknął strażnik.

Ranka napięła mięśnie nóg. Afisz prawie wyślizgnął się jej z rąk.

Czarownica zsunęła się z konia i podeszła na chwiejnych nogach, wzdrygając się, gdy zanurzała ręce w cebrzyku. Drugi strażnik trzymał pieczęć, jego blade palce były poplamione czerwonym tuszem, a głowa przypominająca bulwiasty korzeń rzepy lśniła od potu.

– Co robisz w Seaswept?

– Hej – powiedział ktoś. – Hej, dziewczyno. Kolejka ruszyła.

Strażnik wyszarpnął ręce wiedźmy z wody, a wówczas świat pogrążył się w ciszy. Po dłoniach czarownicy i jej brązowych nadgarstkach spływała farba, pieczętując wyrok śmierci. Miny strażników stały się nietęgie, gdy zrozumieli, co ukazało się ich oczom.

Spalą ją za próbę wkradnięcia się do królewskiego miasta.

Spalą ją żywcem.

Uratujesz nie tylko ją. Ocalisz je wszystkie.

Ranka patrzyła na czarownicę, lecz widziała jedynie Yevę, Vivnę, Ongrum i jeszcze wiele, wiele innych, urodzonych po złej stronie granicy.

Ile z nich spłonęło? Ile jeszcze będzie musiało spłonąć, zanim królestwo upadnie?

Strażnik podniósł rękę.

Wiedźma się wzdrygnęła.

Ranka zaczęła biec.

Odepchnęła człowieka stojącego przed nią i puściła się pędem do przodu, pokazując strażnikom swoją dłoń. Czarne paznokcie zalśniły w słońcu.

Początkowe zdumienie na ich twarzach teraz zmieniło się w furię.

Wiedźma patrzyła na Rankę z otwartymi ustami.

– Wiedźma! Wstrzymać kolejkę! Zatrzymać ją!

Jej stopy uderzały o ziemię. Mury miasta były coraz bliżej. Ranka przebiegła dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści stóp.

– Stój! – usłyszała za plecami sześć kliknięć, ostry zapach zapalającego się oleju i skrzypienie naciąganego łuku. – Chyba że chcesz zostać spalona.

Ranka zatrzymała się, gniotąc w dłoniach skradziony afisz.

– Odwróć się, wiedźmo.

Ranka powoli wykonała obrót i ujrzała sześć wymierzonych w siebie płonących strzał.

Oczy strażników powędrowały ku jej paznokciom. Za nimi ludzie poruszyli się, obserwując Rankę ze strachem. Gdzieś poniżej zaczęło płakać dziecko, a jego łkanie przerywało jedynie uspokajające „ciii, ciii, ciii”.

Ranka spojrzała na bezimienną wiedźmę, która posuwała się naprzód, sięgając palcami po mokry stempel porzucony w pyle.

– Z roku na rok robicie się coraz bardziej zdesperowane, co nie?

Brakuje nam jedzenia, miała ochotę rzucić Ranka. Wszystko gromadzicie dla siebie. Lekceważycie umowy handlowe i grabicie nasze ziemie. Więc tak, jesteśmy zdesperowane. Bo przymieramy głodem. Gaśniemy.

Ranka ponownie skierowała uwagę na strażników.

– Strzel, a gorzko pożałujesz.

– Im więcej z was spalimy – cedził powoli Rzepogłowy – tym lepiej.

Ranka zakołysała się na piętach, obserwując skradającą się z boku czarownicę. Była już blisko pieczęci. Kiedy będzie miała podbitą przepustkę, zyska prawo, by wejść za bramę. Będzie mogła żyć w mieście, dopóki pozostanie w obrębie jego murów. Bezpieczna.

Ranka zrobiła unik.

Odepchnęła od siebie handlarza kapustą i przeskoczyła nad jego wózkiem. Świsnęło sześć strzał. Wóz z warzywami stanął w płomieniach, rozsypując wokół iskry.

Handlarz kapustą osunął się na ziemię w obliczu porażki i schował głowę w dłoniach.

– Zawsze tak jest – jęknął. – Za każdym razem.

Ranka odbiegła od żaru, a tymczasem druga wiedźma podniosła pieczęć, podbiła przepustkę i szybko wsunęła ją do kieszeni.

Zapłonęło sześć kolejnych strzał.

– Dobra! Poddaję się! – rzuciła Ranka. Upadła na kolana, a jej głos przebił się przez nerwową paplaninę. – Przepraszam za zamieszanie, miałam dość czekania w kolejce. Fatalnie znoszę upały i takie tam. Nie można winić dziewczyny za to, że marzy jej się spektakularne wejście.

Strażnicy się zatrzymali, wyraźnie zdezorientowani.

– Przecież to mnie szukaliście, prawda?

I zanim zdążyli się ruszyć – zanim pomyśleliby, aby spojrzeć na wiedźmę prześlizgującą się przez bramę – Ranka odrzuciła kaptur i wciąż klęcząc, rozwinęła afisz.

Strażnicy zamarli, ich twarze znieruchomiały, a przez tłum przetoczył się szmer. Wszyscy już widzieli ten list gończy. Został wydrukowany w ich mieście, identyczny jak tysiące innych rozwieszonych w Isodal, z niewyraźnym szkicem i krzykliwym ogłoszeniem.

POSZUKIWANA ŻYWA

RANKA ZE SKRA

NOSZĄCA MIANO BLOODWINN

WZROST 6 STÓP i 2 CALE, BIAŁE WŁOSY,

BLIZNA NA LEWYM POLICZKU

ZACHOWAJ OSTROŻNOŚĆ.

WYSOCE NIEBEZPIECZNA I NOTOWANA MORDERCZYNI.

NAGRODA: 80 000 G

ORAZ AUDIENCJA U KSIĘCIA GALENA

Nienawidziła tych przeklętych afiszy. Ludzie robili z niej kryminalistkę dążącą do rozpoczęcia wojny, podczas gdy ona chciała, żeby wszyscy dali jej spokój. Ukrywała się przez pięć lat. W końcu ten, ktokolwiek przekazał pałacowi tożsamość Ranki, znał ją na tyle dobrze, by dokładnie ją opisać, włączając w to nawet bliznę.

– Ogniu w niebiesiech. – Płonąca strzała wbiła się w ziemię. Nogi głównego strażnika drgnęły, jakby nie był pewien, czy powinien Rankę przegonić, czy uklęknąć. – A ja… prawie cię trafiłem.

– A nie moglibyście w ogóle zgasić tych pochodni? – Głos Ranki wydawał się wyższy niż zazwyczaj.

Pierwszą zasadą, jakiej uczy się młode czarownice, było to, że jeśli czuje się dym lub słyszy trzask płomienia, należy uciekać. W końcu ludzie nie bez powodu palili czarownice. Kiedy magia odzywała się w ludzkim dziecku, zabarwiając paznokcie i wyostrzając zmysły, jednocześnie dochodziło do innych zmian, które wpływały na chemiczny skład komórek. Dlatego wiedźmy paliły się jaśniej, szybciej i mocniej. Ich moc słabła w obecności płomienia. Im potężniejsza czarownica, tym bardziej podatna na ogień.

Dla wiedźmy takiej jak Yeva płomień stanowił lekki kłopot. Dla Ranki mógłby równie dobrze być trucizną.

Zaczęły powracać wspomnienia – zwęglone ciała na śniegu, wstęgi czerwonego, pomarańczowego i okrutnie niebieskiego płomienia znikające ponad domami, echo krzyków jej siostry.

Ranka nie otworzyła oczu, dopóki ogień nie zgasł.

Strażnicy podnieśli ją na nogi, z wahaniem, ale stanowczo, jakby nie byli pewni, jak się z nią obchodzić. Poprowadzili ją w stronę miasta, nawołując do zmiany wartowników i powiadomienia księcia.

Ranka skrzywiła się, gdy przeszli przez bramę Seaswept.

Wiedźma zniknęła, a wraz z nią stempel. Teraz nowy strażnik rozsiadł się w punkcie kontrolnym. Później będzie jej szukał i pewnie zrzuci to na karb zwykłego bałaganu. Może wiedźma wrzuci pieczęć do morza. Może wyśle ją na północ, aby pomóc innym wślizgnąć się do miasta. Nie miało to większego znaczenia. Była bezpieczna.

Ranka odchyliła głowę do tyłu, przyglądając się klifom o brązowych brzegach, bladym wieżom na tle bezchmurnego nieba, ulicom, położonym tak, by schodziły coraz niżej w stronę morza, żeby król, wzywając huragany, nie utopił przypadkiem własnych poddanych. Języki całego świata mieszały się wokół niej, lecz po chwili milkły, gdy ludzkie oczy dostrzegały wiedźmę przemierzającą ich ulice.

Jak bardzo zmieniłoby się jej życie, gdyby dorastała wśród podróżników z Drakhary, Bouvan, Limerii, Gwiezdnych Wysp lub któregoś z krajów zza Podzielonego Morza?

Przed nią, przed klifami wznosiły się wykute ze złota bramy, a za nimi, niczym śpiący olbrzym, stał pałac Sunra.

Czy poprzednia Bloodwinn czuła strach, kiedy tu przybyła? Czy drżała tak, jak teraz chciałaby drżeć Ranka, czy też pewnie kroczyła naprzód, z brązową twarzą, w szatach Arlani, które wirowały u jej stóp, gdy przyjmowała bladą dłoń chłopaka – przyszłego króla, w którego krwi tętniły huragany? Czy była szczęśliwa?

Vivna pokochałaby to miejsce. Chciałaby ułożyć sobie tu życie. Yeva też mogłaby je pokochać, gdyby przybyła tu dobrowolnie, a nie jako więzień, płacąc za zbrodnie Ranki.

W Rance jednak Seaswept wzbudziło jedynie poczucie odebranej wolności i odpowiedzialności za zaginione dziewczyny, przypomniało także o ciężarze złotej broszy, którą wyjęła z dłoni umierającej wiedźmy.

– Witaj w domu, Bloodwinn – zakpił strażnik po jej lewej stronie, chwytając ją za ramię na tyle mocno, że na pewno zostawił siniaki. Związał jej ręce za plecami i założył przepaskę na oczy, a jego dotyk był szybki i szorstki. – A może powinienem powiedzieć „Rzeźniczko”?

Ranka zmrużyła oczy. Każdą wiedźmę krwi można by było obarczyć winą za Belren. To, że ten człowiek miał rację, zakrawało na ironię.

Ogarnął ją śmiertelny spokój.

Ci ludzie na nią polowali. Splądrowali jej dom, odebrali rodzinę, zniszczyli resztki spokoju, które jej pozostały.

Ale mieli rację, spoglądając na nią z przerażeniem.

A za czterdzieści sześć dni pokaże im dlaczego.

Rozdział 5

Ranka poczuła, że zdjęto jej opaskę, a wtedy jej oczom ukazało się bezbrzeżne bogactwo.

Biel korytarzy ciągnących się we wszystkich kierunkach gdzieniegdzie przerywały mozaiki przedstawiające bladych magów burzy otoczonych huraganami. Ich szaty zdobiły prawdziwe kamienie szlachetne, a ciężkie chmury zostały wykonane z lśniącego, szarego kwarcu.

Rankę otaczali gwardziści odziani w eleganckie, nieskazitelnie błękitne mundury ze złotymi zdobieniami, przełamane jedynie czarnymi, jedwabnymi opaskami żałobnymi, okalającymi ich ramiona. Nie patrzyli jej w oczy. Jeden ze strażników wzdrygnął się, gdy na niego spojrzała, po czym narysował na piersi modlitewny krąg, szepcząc coś o klątwach rzucanych przez wiedźmy.

Ranka przewróciła oczami. Magia najczęściej ujawniała się u kobiet, ale czarownice mogły być każdej płci. Przywódcą wiedźm z Kerth był mężczyzna, a flotą kowenu Oori dowodziła wiedźma będąca osobą niebinarną. Nawet jeśli czarownicy przy narodzinach przypisano inną płeć, nie miało to wpływu na jej moc.

– Bloodwinn – odezwał się głos. – Miło cię wreszcie poznać.

Zbliżający się gwardzista był po czterdziestce, blady i szczupły, o rudych włosach. Na jego mundurze mieniły się medale, a miecz przytwierdzony do boku był prosty, lekki i wysłużony.

Pozostali strażnicy pochylili głowy, cofnęli się i wymamrotali:

– Panie.

Mężczyzna przyglądał się Rance.

Dziewczyna jeszcze nie widziała, żeby ktoś miał tyle piegów, co on.

– Jestem kapitan Wolfe, ale możesz mówić do mnie Foldrey. – Spoglądał na nią z dozą ostrożności, choć życzliwie. W jego głosie słychać było szorstki akcent, który przywodził na myśl dom. Ten człowiek pochodził z północy. – Pewnie jesteś przerażona, ale tutaj nie stanie ci się żadna krzywda. Rodzina Sunra zawsze przestrzegała postanowień traktatu.

Wiedźma przełknęła głośno ślinę, kręciło jej się w głowie. Kapitan gwardii – dobrze się składa, bo jeśli ktoś wiedział, gdzie trzymali Yevę, to na pewno on.

– Możesz ją już wypuścić.

Foldrey uśmiechnął się niepewnie.

– Słucham?

– Wiedźmę, którą pomyliłeś ze mną. Tę, którą porwałeś, żeby mnie tu sprowadzić. Ma na imię Yeva. Możesz już ją uwolnić.

Wpatrywali się w siebie. Ranka zachowała obojętny wyraz twarzy, choć serce chciało wyskoczyć jej z piersi.

– Cóż… Przykro mi – odezwał się wreszcie Foldrey, którego zachowanie z każdą sekundą stawało się coraz mniej swobodne. – Nie rozumiem, o co ci chodzi, moja droga. Nie trudnimy się porywaniem dziewczynek.

Uderzyła w nią fala rozczarowania.

Z pewnością kłamał. Nikt inny nie miał powodu, żeby porwać Yevę, która teraz mogła gnić więziona w lochu tuż pod stopami Ranki, pozostając gwarantem jej posłuszeństwa.

Nieważne. Ranka znajdzie ją w ten czy inny sposób.

Foldrey odchrząknął.

– Dobrze, zatem… pozwól za mną. Książę Galen bardzo chciałby cię poznać.

Galen. Strażnik wypowiedział to imię tak miękko, jakby ten nieszczęsny Gromowładny książę był jego dzieckiem, a nie potworem, który chciał zmusić ją do małżeństwa w imię jakiegoś traktatu przynoszącego więcej szkody niż pożytku.

Ranka przełknęła żółć podchodzącą jej do gardła i ruszyła za Foldreyem przez pałac.

Krajobraz się zmieniał, gdy podążali w stronę miejsca spotkania. Ogrody pełne bladych irysów, porośnięte ciemnymi pnączami, wyłaniały się spomiędzy posągów spierających się dyplomatów i okazałych rzeźb. Ranka ujrzała pomosty wzniesione nad płytkimi stawami, w których leniwie pływały karpie o barwach zachodzącego słońca, od czasu do czasu wynurzając się na powierzchnię, by walczyć o okruchy chleba rzucane ponad liliami przez piszczącą dziewczynkę. Nawet w cieniu żar letniego słońca napierał ze wszech stron, wypełniając powietrze ciężarem duchoty.

Vivnie by się to podobało. Yeva rozpłynęłaby się na widok mieniącego się jak okiem sięgnąć piękna.

Ranka jedynie opatuliła się mocniej płaszczem, zlana potem z powodu niemiłosiernego upału, i żałowała, że nie może wrócić do domu.

Słudzy bledli na jej widok, a ich szepty rozwiały się niczym dym, gdy rozpierzchli się, by przekazać wieści o jej przybyciu.

– Bloodwinn. W końcu ją znaleźli.

Czuła, jak ich emocje kłębią się na jej języku – cierpki posmak lęku, gorzki wstręt, przypominająca nektar słodycz ulgi.

Strażnik, który szyderczo nazwał ją Rzeźniczką, cofnął się o kilka kroków. Dla tych ludzi była złem koniecznym. Jej obecność zapewniała nie tylko utrzymanie traktatu, ale też gwarantowała dostęp do zasobów, dzięki którym Isodal mogło potroić eksport i dalej się rozwijać. Nawet najdalsze zakątki ludzkiego królestwa odczuwały skutki rozrastającego się bogactwa.

Zostaną zmuszeni, by ją tolerować. W końcu czym jest znoszenie obecności jednej wiedźmy wobec pomyślności całego królestwa?

Za rogiem pojawili się kolejni gwardziści. Podobnie jak wcześniej – schludne pastelowe barwy ich mundurów zostały przełamane jedynie czarnym pasem jedwabnych opasek żałobnych otaczających ramiona.

Foldrey mówił dalej, ale Ranka była zbyt zmęczona, by słuchać. Docierały do niej pojedyncze wyrazy: „książę”, „obiad”, „spotkanie”.

Ktoś podbiegł do niej, by wilgotną szmatką przetrzeć jej twarz oraz barki. Palce wplotły się bez pozwolenia w jej włosy, starając się poprawić warkocze.

Skóra jej ścierpła.

– Foldrey, czy mam przynieść nowe szaty? – zapytała służąca, marszcząc piegowaty nos. – A może… wykąpać ją?

Chcę wrócić do domu.Chcę jedynie odnaleźć przyjaciółkę i wrócić do domu – słowa same cisnęły się na usta Ranki. Ale to, czego pragnęła – kim była – nie miało w tej chwili znaczenia. Nie tutaj, nie dla tych ludzi, którzy widzieli w niej jedynie środek do osiągnięcia celu. Milczała więc, przełknęła gorzkie słowa.

– Później. Powinien się teraz z nią spotkać. – Foldrey odprawił służącą ruchem ręki.

Gdy tylko skręcili za róg, dotarł do nich zapach owoców morza, czosnku, cytryny i jakiegoś dziwnego, słodkiego zioła.

Werandę wyłożoną popielatą terakotą oświetlały szklane kule wypełnione białymi, zimnymi płomieniami, stworzonymi przez magów. Ponad nimi kołysały się drewniane dzwonki poruszane wiatrem, wyśpiewujące niską żałobną melodię.

Na stole czekały bochenki ciemnego chleba, jeszcze parujące po wyciągnięciu z pieca.

Ranka poczuła skurcz w żołądku. Nie jadła przez cały dzień. Sięgnęła po chleb – i wtedy rozległo się chrząknięcie.

– Tradycja nakazuje – odezwał się ktoś młodym głosem – aby zaczekać na gospodarzy, zanim rzucisz się na ich jedzenie.

Ranka zamarła.

Przy końcu stołu siedział chłopak. Mniej więcej w jej wieku, ciemnowłosy i ciemnooki, ubrany w purpurowe szlachetne jedwabie, które dodawały blasku jego bladej cerze.

Służba, która kręciła się wzdłuż ścian, zaczęła szeptać, osłaniając usta dłońmi.

– Jesteś tu nowa? – Przesunął po niej spojrzeniem od góry do dołu i uśmiechnął się. – W ogóle nowa w cywilizowanym świecie?

Ranka zacisnęła wargi, szykując się do riposty, i zamarła.

Dziwnie pachniał. Chłopak wyglądał jak człowiek, ale jego woń przywodziła na myśl delikatną nutę gadziej skóry.

Ranka zmrużyła oczy.

– To ty jesteś Galen, jak mniemam?

Na twarzy chłopaka pojawiło się zaskoczenie, ale za chwilę odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, odsłaniając długą, elegancką szyję pooraną bliznami.

– Ja? Jak, u licha, mogłaś mnie pomylić z… – Po raz pierwszy przyjrzał się jej uważnie, a na jego twarzy pojawiło się uznanie. – Och, na łuski Scali. To ty. Chyba mam urodziny. Ale będzie ubaw.

Ranka zaniemówiła, ale zanim zdążyła wykrztusić z siebie pytanie, unosząca się do tej pory bryza zniknęła nagle, jakby ktoś zgasił płomień świecy.

Magia.

Wszyscy służący stanęli na baczność, gdy irytujący młodzieniec wstał, szeleszcząc jedwabnym odzieniem.

Włosy na rękach Ranki stanęły dęba. Powietrze zastygło, jakby całkowicie martwe, nie dało się wyczuć nawet najmniejszego drżenia.

Dotarły do niej nowe zapachy: wiatru i burzy, metalu i papieru, świeżego letniego deszczu uderzającego w starą rdzę i ukochanych książek. Lecz ponad tym wszystkim kłębiła się narastająca z minuty na minutę woń strachu.

Ranka odwróciła się i napotkała wzrok księcia, którego przybyła zabić.

Rozdział 6

Książę Galen był niewysoki. Co najmniej o głowę niższy od Ranki i smukły. Skórę miał koloru złocistego brązu, twarz uprzejmą, a kręcone, czarne włosy zostały krótko przycięte. Srebrna nić oplatała jego mankiety i spływała wzdłuż torsu, tworząc wzór przypominający podmuchy wiatru, przedstawiane na obrazach. Podobnie jak u pozostałych, na jego bicepsie błyszczała żałobna opaska. Spojrzenie Galena spoczęło na Rance i wówczas jego uśmiech zniknął. Wydawał się… rozczarowany, że ją widzi.

Ranka przez chwilę odniosła wrażenie, że chłopak spogląda na nią z przestrachem.

Galen otrząsnął się i zwrócił do służącej, stojącej najbliżej.

– Rhylo, jak miewa się twoja córka?

– Lepiej – odrzekła cicho kobieta. – Jeszcze raz dziękuję, Wasza Wysokość. Gdyby nie Wasza…

Książę tylko machnął ręką, marszcząc nos, jakby czuł się zakłopotany.

– To nic takiego. Naprawdę. Cieszę się, że czuje się lepiej.

Przeszedł do kolejnych służących przy stole, witając ich po imieniu, wypytując o członków rodziny, sąsiadów, a nawet o kota jednego z mężczyzn.

Ranka zamrugała. Skra nie miały odwagi nawet spojrzeć Ongrum w oczy, ci ludzie natomiast patrzyli wprost na księcia i byli w stanie ustać na własnych nogach.

Gdzie się podział ich szacunek dla władcy? Gdzie strach?

Galen zajął miejsce, lecz nadal nie patrzył na Rankę.

A Ranka mogła się tylko gapić.

To siedzący przed nią chłopak wysłał na jej ziemię łowców nagród. Był dziedzicem Gromowładnych, w którego krwi płynęły huragany. Był potworem.

Prawda?

Gdy na werandzie pojawiła się kolejna osoba, myśli Ranki całkowicie oderwały się od Galena.

Księżniczka Aramis była tego samego wzrostu co jej brat, o drobnej, choć wysportowanej sylwetce i gęstych czarnych lokach okalających twarz. Gdy szła, jedwabne poły sukni w kolorze głębokiego granatu falowały niczym tafla wody, a z jej twarzy bił blask porównywalny jedynie do łuny otaczającej oblicze słońca. Wpatrywała się intensywnie w Rankę, kiedy palcem poplamionym atramentem zakładała loki za ucho.

Księżniczka Aramis, jako pierwsza dziewczynka urodzona z małżeństwa Bloodwinn, zyskała sławę na długo przed swoim władającym wiatrem bratem. Była przygotowywana do dzierżenia władzy, szkolona w niuansach dotyczących zarówno władania krajem, jak i prowadzenia wojen, przygotowywana do bycia pierwszą kobietą w historii, która zasiądzie na tronie Sunra. Pierwszą prawdziwą królową-wiedźmą.

Jednak w jej przypadku magiczna moc nigdy się nie ujawniła. U Galena rozwinęła się niszczycielska magia wiatru odziedziczona po ojcu, ale gdy bliźnięta weszły w okres dojrzewania, stało się jasne, że w Aramis nie drzemie ani odrobina magii – ani wewnętrznej charakterystycznej dla wiedźm, ani zewnętrznej, spotykanej u ludzi.

Ród Sunra utrzymywał Isodal żelazną ręką dzięki mocy, która płynęła w ich żyłach. Bez niej Aramis nigdy nie miałaby realnych szans, by sięgnąć po koronę.

Początkowo tron objęli ich rodzice, ale rok temu zabrała ich śmierć. Oficjalna wersja głosiła, że zmarli w wyniku gorączki. Niemniej, patrząc na tę dziewczynę, na jasny płomień błyskający w jej oczach i sposób, w jaki patrzyła na świat, na tę chłodną obojętność, Ranka zastanawiała się, czy w plotkach o truciźnie mogło tkwić ziarno prawdy.

Aramis spojrzała Rance w oczy i przechyliła głowę na bok.

– Ona jest taka… nijaka.

– Aramis – odezwał się Galen ściszonym głosem. – Bądź miła.

Księżniczka uniosła brew.

– Jestem już tak miła, jak to możliwe. – Usiadła obok szlachetnie urodzonego młodzieńca, który powitał wiedźmę wcześniej, założyła jedną drobną nogę na drugą, a następnie rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze uśmiechy.

W pomieszczeniu zapadła pełna niepokoju cisza. Na sali znajdowało się jeszcze tylko trzech innych gości – sądząc po strojach, byli to pałacowi urzędnicy. Wpatrywali się w puste talerze przed sobą i nie odezwali się ani słowem.

Aramis wyciągnęła z misy kawałek chleba i podzieliła go na mniejsze kawałki, przyglądając się wszystkim z wyzwaniem w oczach. Galen siedział nieruchomo i wyglądał, jakby marzył tylko o tym, by natychmiast stąd zniknąć. Natomiast nieznajomy młodzieniec przyglądał się temu wszystkiemu ze słabo skrywanym uśmiechem.

Mijały kolejne minuty, a Ranka czekała, aż ktoś do niej przemówi. Wpatrywała się w swój pusty talerz.

Czy oni… nie chcieli jej tutaj? Na pewno nie. Dlaczego więc Yeva została porwana? Po co te afisze? Co się dzieje?

Po kolejnej przedłużającej się chwili ciszy nie mogła już dłużej wytrzymać.

– Gorąco tu – wymamrotała.

Wszyscy podnieśli głowy, by na nią spojrzeć, a na policzki dziewczyny wypłynęło ciepło. Może trzeba jednak było siedzieć cicho?

– Pogoda – wyjaśniła lakonicznie. – W sensie jest… ciepło. Cieplej. W niektórych częściach Northlands nadal leży śnieg. W sensie w górach. Chociaż przypuszczam, że tam śnieg nigdy tak naprawdę nie topnieje…

Kolejne spojrzenia.

– Macie tu góry? – paplała dalej. – Bo nie zauważyłam. Owszem, są klify, ale oczywiście nie są zbyt wysokie, no i… – Łaskawa bogini, ześlij piorun, żebym się w końcu zamknęła, przemknęło jej przez myśl. – Jesteście jakoś inaczej ubrani, nie nosicie nawet butów, tylko macie takie śmieszne paski na stopach…

– Tak – odparł powoli młody szlachcic. – Bo jest gorąco.

Ranka marzyła, by podłoga się pod nią rozstąpiła i pochłonęła ją w całości. Zamiast tego otwarły się drzwi i wszedł służący, niosąc półmiski uginające się pod ciężarem jedzenia.

– Och, słońcu niech będą dzięki – odetchnął Galen.

Ranka się z nim zgadzała.

W ciągu kilku sekund cały stół został zastawiony jedzeniem; w misach podano sałaty, a z półmisków wysypywały się pieczone w czosnku ziemniaki, zielona fasolka, marchew i oblany roztopionym masłem lucjan.

Rance zbierało się na wymioty. Trzy miesiące temu Isodal podniósł cła na żywność i leki eksportowane do Witchik, powołując się na słabe zbiory po suszy. Jednak jedzenie tylko z tego stołu mogłoby wystarczyć jej kowenowi na tydzień.

Witchik nie miało takich możliwości. Pasmo górskie Kithraki otaczało tereny położone na dalekiej północy koroną zmarzniętych skał, a za nim roztaczało się tylko skute bezkresnym lodem morze. Każdy, kto chciał handlować z Witchik, miał w obowiązku posiadać dostęp do portów w Isodal. Jeśli koweny potrzebowały czegoś z innych krain, musiały dogadać się z południem.

Jak mawiały niektóre czarownice: „Mimo to i tak jest lepiej niż kiedyś, gdy nie mieliśmy nic”.

Omiotła spojrzeniem ogrom jedzenia i nie była już tego taka pewna.

Kiedy wszyscy zajęli się swoimi talerzami, w powstałym milczeniu minęła godzina. Tę ciszę przerywały jedynie odgłosy żucia oraz szepty pomiędzy Aramis a młodzieńcem, które często kończyły się salwami śmiechu, z pewnością wywołanego kosztem Ranki.

W końcu, czy to w poczuciu desperacji, czy też z litości, Galen obrócił się w stronę wiedźmy.

– Czy miałaś długą podróż, Bloodwinn?

– Proszę, jestem Ranka. Po prostu… mów mi Ranka. – Skrzywiła się. – Droga zajęła mi dwa tygodnie. W sumie nie było tak źle. Bywałam na dłuższych zwiadach, patrolując ziemie Murknen.

Pusty wyraz jego twarzy wskazywał, że w ogóle nie rozumiał, o czym mówiła. Czyli wszystko szło naprawdę świetnie.

– Dwa tygodnie – powtórzyła Aramis. Leniwym gestem obracała widelec w palcach. – Ale przecież nadano ci miano Bloodwinn półtora miesiąca temu. Gdzie się podziewałaś przez ten czas?

Ukrywałam się przed tobą.

– Trochę czasu zajęło mi… pogodzenie się z tym obowiązkiem.

– Och, z całą pewnością się nie spieszyłaś.

Galen wydał z siebie bolesny jęk:

– Aramis.

– Galen – przedrzeźniała go.

Spojrzał na nią, a ona pokazała mu język. Zdecydowanie byli rodzeństwem.

Do Ranki podszedł służący o kamiennej twarzy, niosąc dzban z winem.

Pokręciła głową, dziękując za trunek, bo żołądek zaciskał jej się w supeł. Sześć lat temu jej siostra upiła się winem z jeżyn, które podstępnie wyciągnęła od kupca. Ranka pamiętała mdlącosłodki zapach jej oddechu, sposób, w jaki opadała jej głowa, jakby miała skręcony kark.

Zaniosła ją wtedy do domu, a tuż przed wejściem do obozu Vivna spojrzała na siostrę mętnym wzrokiem i wybełkotała:

– Przychodząc na świat, zniszczyłaś mi życie.

Wspomnienie to przyprawiło Rankę o mdłości. Czym prędzej je od siebie odepchnęła, a na jej skórę wystąpił zimny pot.

Ona odeszła. Zostawiła cię. Skup się na tych, które zostały. Skup się na tych, które musisz ocalić.

Podano ciasta i oblane bladoróżowym lukrem kawałki tortu. Kiedy Ranka sięgnęła po najbliższy, po jej prawej stronie rozległo się pełne dezaprobaty syknięcie. Przed nią błyszczały dwa srebrne widelce, jeden nieco mniejszy od drugiego, z uchwytami w kształcie ptaków wzbijających się do lotu.

Zawahała się, przesuwając dłonią po widelcach.

Wyglądały tak samo. Dlaczego ktoś przy zdrowych zmysłach miałby mieć zasady dotyczące widelców, które wyglądają tak samo?

Galen szturchnął ją nogą pod stołem.

– Ten drugi.

Ranka chwyciła drugi sztuciec, jej twarz zapłonęła, ale w końcu, na szczęście, przy stole zapomnieli o niej, zmieniając temat rozmowy. Łatwiej było skupić się na jedzeniu i słuchać. Pieczołowicie kroić ciasto na coraz mniejsze kawałeczki, podczas gdy rodzeństwo dyskutowało o pogodzie, zbliżającej się paradzie i najwyraźniej niemających końca zgromadzeniach Rady.

– Gdy zostanę królem, już nigdy nie pójdę na żadną z tych narad – mruknął Galen.

Aramis szturchnęła go w żebra końcem noża do masła.

– Gdy już zostaniesz królem, będziesz musiał im przewodniczyć.

– Gdy zostanę królem, to cię wygnam.