Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Państwo jest bogate bogactwem swych obywateli.
Bogactwo narodów (pełny tytuł: Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów) szkockiego filozofa i ekonomisty Adama Smitha ukazało się w 1776 roku. Dziś to dzieło uznaje się za fundament klasycznej ekonomii, a Smitha za ojca tejże. Była to pierwsza próba naukowej analizy zjawisk ekonomicznych, a zarazem głos za wolnością gospodarczą i wolnym rynkiem. Autor przeciwstawił się modnemu w jego epoce protekcjonizmowi, w ramach którego władze państwowe mocno ingerowały w wytwórczość i obrót gospodarczy. Smith stworzył podstawy liberalizmu ekonomicznego, a do jego teorii nieustannie odwołują się, często z nimi polemizując, inni ekonomiści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
O przyczynach doskonalenia się sił produkcyjnych pracy i o porządku, według którego jej wytwór dzieli się w sposób naturalny pomiędzy różne warstwy ludności
Największy rozwój produkcyjnych sił pracy i wielka sprawność, zręczność i zrozumienie, jakie widzimy wszędzie w kierowaniu pracą lub w jej wykonywaniu, były, zdaje się, rezultatem podziału pracy.
Łatwiej zrozumiemy skutki podziału pracy dla ogólnej działalności wytwórczej społeczeństwa, gdy rozważymy, w jaki sposób podział ten odbywa się w poszczególnych rzemiosłach. Powszechne jest mniemanie, że jest on najbardziej rozwinięty w niektórych mało ważnych rzemiosłach; nie dlatego, aby w nich istotnie posunięty był dalej niż w innych ważniejszych, lecz dlatego, że w tych małych, które zaspokajać mają mniej ważne potrzeby niewielkiej liczby ludzi, ogólna liczba robotników musi być z konieczności mała, a wszyscy zajęci w różnych gałęziach tej pracy mogą często być skupieni w jednym warsztacie, dzięki czemu oko widza obejmuje ich wszystkich naraz. Natomiast w wielkich rzemiosłach, które zaspokajać mają ważne potrzeby całej ludności, każda gałąź pracy zatrudnia tak wielką liczbę robotników, że niemożliwe jest pomieszczenie ich wszystkich w jednym warsztacie. Rzadko więc możemy tu widzieć jednocześnie, poza tymi, którzy zajęci są w jakiejś jednej gałęzi pracy, jeszcze innych. Chociaż więc w takich rzemiosłach praca w rzeczywistości podzielona jest na znacznie więcej działów niż w owych mniej ważnych rzemiosłach, podział pracy nie jest w nich tak oczywisty i mógł łatwiej ujść uwagi widza.
Weźmy dla przykładu niepozorne rękodzieło, które jednak swym podziałem pracy często zwracało na siebie uwagę, mianowicie rzemiosło wyrobu szpilek. Robotnik niezaprawiony do tej roboty (którą podział pracy uczynił odrębnym rzemiosłem) i nieobeznany z używanymi w niej maszynami (do których wynalezienia przyczynił się prawdopodobnie tenże podział pracy) potrafiłby może przy największej pilności zrobić jedną szpilkę na dzień, ale z pewnością nie zrobiłby dwudziestu. Sposób jednak obecnego prowadzenia tej roboty czyni ją nie tylko odrębnym rzemiosłem, ale dzieli ją jeszcze na szereg gałęzi, których większość stanowi również pewnego rodzaju odrębne fachy. Jeden robotnik wyciąga drut, drugi go prostuje, trzeci tnie, czwarty zaostrza, piąty toczy koniec do osadzenia główki. Sporządzenie główki wymaga dwóch lub trzech oddzielnych czynności; osadzanie główki stanowi odrębną pracę, jak również bielenie szpilek; nawet wtykanie szpilek w papier stanowi oddzielne zatrudnienie. W ten sposób ważne rzemiosło wyrobu szpilek podzielone jest na blisko 18 różnych czynności, które w niektórych zakładach wykonywane są przez różnych pracowników, gdy w innych jeden pracownik ma z nich dwie lub trzy do wykonania. Widziałem małą pracownię tego rodzaju, gdzie zajętych było tylko dziesięć osób, niektóre z nich miały więc dwa lub trzy różne zatrudnienia. Chociaż ludzie ci byli bardzo biedni i wskutek tego tylko skąpo zaopatrzeni w niezbędne maszyny, byli przecież w stanie przy pewnym wysiłku wyprodukować wspólnie około dwunastu funtów szpilek dziennie. Ponieważ na funt szpilek przypada z górą 4000 szpilek średniej wielkości, więc owe dziesięć osób było w stanie wyprodukować wspólnie ponad 48000 szpilek na dzień. Ponieważ każda z nich robiła dziesiątą część owych 48000 szpilek, więc można uważać, że wyrabia 4800 szpilek dziennie. Gdyby natomiast każda z tych osób pracowała oddzielnie i samodzielnie, i nie była uprzednio wyszkolona w tej specjalnej pracy, to z pewnością żadna z nich nie zrobiłaby dwudziestu, a może nawet nie zrobiłaby i jednej szpilki na dzień; tzn., że nie zrobiłaby 240-tej, a może nie zrobiłaby nawet 4800-nej części tego, co są w stanie wyprodukować teraz dzięki właściwemu podziałowi i połączeniu swych różnych czynności.
W każdym kunszcie lub rzemiośle skutki podziału pracy są podobne do tych, jakie widzimy w tym tak niepozornym rzemiośle, choć w wielu z nich praca nie daje się tak dalece podzielić ani sprowadzić do tak prostych czynności. W każdym jednak rzemiośle podział pracy, o ile tylko daje się zastosować, przynosi proporcjonalny wzrost sił wytwórczych pracy. Ta korzyść była, zdaje się, przyczyną wyodrębniania się różnych rzemiosł i zajęć. Jest ono zazwyczaj najdalej posunięte w okolicach o najwyższym rozwoju przemysłu i kultury. To, co w społeczeństwie pierwotnym jest dziełem pracy jednego człowieka, w społeczeństwach na wyższym stopniu kultury bywa zazwyczaj dziełem kilku jednostek. W każdym rozwiniętym społeczeństwie rolnik jest zazwyczaj tylko rolnikiem, rzemieślnik – tylko rzemieślnikiem. Nawet praca potrzebna do wytworzenia jakiegoś określonego wyrobu bywa prawie zawsze rozkładana na wiele rąk roboczych. Jakże wiele różnych zatrudnień mamy w każdej gałęzi przemysłu lnianego i wełnianego, począwszy od producentów lnu i wełny aż do blicharzy i prasowaczy płótna lub do farbiarzy i foluszników! Natura gospodarstwa wiejskiego natomiast nie pozwala na takie rozczłonkowanie pracy ani na tak zupełne oddzielenie jednego zajęcia od drugiego, jak rzemiosła. Niepodobna tak zupełnie oddzielić zajęcia hodowcy bydła od zajęcia producenta zboża, jak oddzielone są od siebie zwykle zajęcia cieśli i kowala. Przędzarz i tkacz to prawie zawsze dwie różne osoby, lecz oracz, bronownik, siewca i żniwiarz to często jedna i ta sama osoba. Zapotrzebowanie tych różnych rodzajów pracy zależy od różnych pór roku, niemożliwe więc jest, by jedna osoba zajęta była ciągle jednym z tych rodzajów pracy. Niemożliwość przeprowadzenia w gospodarstwie wiejskim tak zupełnego oddzielenia od siebie różnych jego gałęzi pracy, jest może przyczyną tego, że rozwój sił produkcyjnych pracy w tej dziedzinie nie zawsze dotrzymuje kroku postępowi tych sił w rzemiosłach. Najbogatsze narody przewyższają wprawdzie zazwyczaj wszystkich swych sąsiadów zarówno w rolnictwie, jak i w rękodziełach, wyróżniają się jednak zwykle bardziej wyższością w tych ostatnich, niż w tamtym. Ich ziemie są na ogół w lepszej kulturze, a pochłonąwszy więcej pracy i kosztów, przynoszą w stosunku do obszaru i naturalnej żyzności gleby więcej plonów. Ale ta zwyżka plonów rzadko przekracza o wiele zwyżkę pracy i kosztów. W rolnictwie praca kraju bogatego nie zawsze jest o wiele bardziej produktywna niż praca kraju ubogiego, a przynajmniej nie jest nigdy o tyle bardziej produktywna niż zwykle bywa w rękodziełach. Dlatego zboże kraju bogatego przy tej samej jakości nie zawsze będzie tańsze na rynku od zboża kraju ubogiego. Zboże polskie jest – przy równej jakości – w równej cenie ze zbożem francuskim, pomimo większej zamożności i postępu kultury tego ostatniego kraju. Zboże rolniczych prowincji Francji jest równie dobre jak zboże angielskie i jest mu w przeważającej liczbie lat równe w cenie, chociaż Francja nie dorównuje może Anglii bogactwem i kulturą. A jednak ziemie zbożowe w Anglii są bardziej wydajne niż we Francji, zaś ziemie zbożowe we Francji są podobno o wiele lepiej uprawne niż w Polsce. Chociaż więc kraj ubogi, mimo niższości swej kultury rolnej, może w pewnej mierze konkurować z bogatym pod względem ceny i jakości swego zboża, nie może jednak ważyć się na podobne współzawodnictwo w rzemiosłach, zwłaszcza wtedy, gdy w bogatym kraju rzemiosłom tym sprzyja gleba, klimat i położenie. Jedwabie francuskie są lepsze i tańsze od angielskich, gdyż przemysł jedwabny, przynajmniej przy obecnych wysokich cłach przywozowych na jedwab surowy, mniej odpowiada klimatowi Anglii niż klimatowi Francji. Natomiast angielskie wyroby stalowe i z grubej wełny są bez porównania lepsze od francuskich, a nadto przy tym samym gatunku o wiele tańsze. W Polsce nie ma zdaje się żadnego przemysłu, z wyjątkiem produkcji przedmiotów potrzebnych w zwykłym gospodarstwie domowym, bez której żaden kraj istnieć nie może.
Wielki wzrost ilości owoców pracy, jakie ta sama liczba ludzi może osiągnąć w następstwie podziału pracy, zawdzięczamy trzem różnym okolicznościom: po pierwsze, wzrostowi sprawności każdego robotnika, po drugie, zaoszczędzeniu czasu, który się zwykle traci przy przechodzeniu od jednego rodzaju roboty do drugiego; wreszcie, wynalezieniu wielkiej liczby maszyn, które ułatwiają i skracają pracę oraz pozwalają jednemu człowiekowi wykonywać pracę wielu.
Po pierwsze, wzrost sprawności robotnika zwiększa nieodzownie ilość pracy, jaką może wykonać, a podział pracy – sprowadzając zadanie każdego człowieka do pewnej jednej, prostej czynności i czyniąc z niej jedyne zatrudnienie jego życia – zwiększa z konieczności bardzo znacznie sprawność robotnika. Prosty kowal, choć przywykły do władania młotem, ale niemający żadnej wprawy w robieniu gwoździ, gdyby w pewnym szczególnym wypadku zmuszony był do podjęcia tej roboty, pewny jestem, że nie byłby w stanie zrobić więcej niż 200 do 300 gwoździ dziennie, i to bardzo lichych. Kowal, który zwykł robić gwoździe, dla którego jednak wyrób gwoździ nie był wyłącznym ani też głównym zatrudnieniem, przy wielkiej pracowitości rzadko zrobi więcej niż 800 do 1000 gwoździ dziennie. Widziałem wielu chłopców poniżej lat 20, którzy nigdy nie uprawiali innego rzemiosła, jak tylko robienie gwoździ, i z których każdy, przykładając się należycie do pracy, mógł zrobić ponad 2300 gwoździ na dzień. Robienie gwoździ wszakże nie należy bynajmniej do najprostszych czynności. Ten sam człowiek porusza miechy, dokłada w miarę potrzeby do ognia, rozżarza żelazo i wykuwa wszystkie części gwoździa – przy wykuwaniu główki musi nawet zmienić narzędzia. Rozmaite czynności, które składają się na robienie szpilki lub guzika metalowego, są wszystkie o wiele prostsze, a sprawność osoby, która przez całe życie wykonywała jedną z nich, jest zazwyczaj dużo większa. Szybkość, z jaką wykonywane są niektóre z tych czynności, przewyższa wszystko, co osiągnąć może ludzka ręka w wyobrażeniu człowieka, który ich nigdy nie widział.
Po drugie, korzyść, jaką się osiąga przez zaoszczędzenie czasu, traconego zwykle przy przechodzeniu od jednego rodzaju pracy do drugiego, jest o wiele większa niż można sobie wyobrazić od pierwszego wejrzenia. Niepodobna jest przejść bardzo szybko od jednego rodzaju pracy do drugiego, wykonywanego na innym miejscu i zupełnie innymi narzędziami. Tkacz wiejski, uprawiający małe gospodarstwo rolne, musi tracić znaczną część swego czasu na przechodzenie od warsztatu do pracy w polu i z pola do warsztatu. Gdy dwa zajęcia wykonywane być mogą w jednym i tym samym warsztacie, strata czasu jest niewątpliwie o wiele mniejsza. Ale i w tym wypadku jest ona bardzo znaczna. Człowiek ociąga się zwykle trochę, gdy od jednego rodzaju pracy przechodzi do drugiego. Przy rozpoczynaniu nowej pracy człowiek rzadko bywa bardzo żywy i ochoczy. Mówimy, że jeszcze się w nią nie wdrożył i raczej przez jakiś czas marudzi, zanim się dzielnie do niej zabierze. To przyzwyczajenie do marudzenia i gnuśnego, niemrawego pracowania, którego nabywa każdy robotnik wiejski, zmuszony do zmieniania co pół godziny swej pracy i narzędzi oraz do przykładania swej ręki do dwudziestu różnych robót w każdym prawie dniu swego życia, czyni go prawie zawsze opieszałym i leniwym, a także niezdolnym do żywego zajęcia się pracą w najbardziej nawet pilnej potrzebie. Niezależnie zatem od jego mniejszej sprawności, już sama ta przyczyna musi zawsze znacznie obniżać ilość pracy, jaką jest w stanie wykonać.
Po trzecie wreszcie, każdy musi zauważyć, jak bardzo ułatwia i skraca pracę zastosowanie odpowiednich maszyn. Przytaczanie przykładu jest chyba zbyteczne. Zauważę więc tylko, że wynalezienie maszyn, które tak bardzo ułatwiają i skracają pracę, powstało, jak się zdaje, z podziału pracy. Wynalezienie łatwiejszych i prostszych metod otrzymywania jakiejś rzeczy jest daleko prawdopodobniejsze wtedy, gdy cała uwaga człowieka skupiona jest na danej rzeczy, niż gdy jest rozproszona na wiele różnych. Właśnie wskutek podziału pracy cała uwaga człowieka z natury rzeczy skierowana jest na jakiś jeden bardzo prosty przedmiot. Można się przeto spodziewać, że ten lub ów z zajętych w jakiejś poszczególnej gałęzi pracy wynajdzie wnet łatwiejsze i prostsze sposoby wykonywania swej własnej specjalnej pracy, o ile tylko jej istota na takie udoskonalenie pozwala. Znaczną ilość maszyn stosowanych w warsztatach, mających najdalej posunięty podział pracy, wynaleźli początkowo zwykli robotnicy, z których każdy zajęty wykonywaniem jakiejś bardzo prostej czynności siłą rzeczy zwracał swe myśli ku wynalezieniu łatwiejszych i prostszych sposobów pracy. Kto często zwiedzał takie warsztaty, musiał nieraz obserwować bardzo piękne maszyny wynalezione przez takich robotników w celu ułatwienia i przyśpieszenia ich własnej czynności. Przy pierwszych maszynach parowych używano chłopców do kolejnego otwierania i zamykania na przemian połączenia między kotłem i cylindrem w miarę, jak się tłok podnosił lub opuszczał. Jeden z tych chłopców, lubiący bawić się z kolegami, spostrzegł, że gdy połączy sznurkiem rączkę wentyla otwierającego to połączenie z inną częścią maszyny, wentyl otwiera się i zamyka bez jego pomocy, zostawiając mu swobodę zabawiania się z kolegami. Jedno z największych udoskonaleń, jakiego dokonano przy tej maszynie od czasu jej wynalezienia, było więc odkryciem chłopca, który chciał sobie oszczędzić pracy.
Nie wszystkie udoskonalenia w dziedzinie maszyn były wynalazkiem tych, którzy ich używali. Wiele ulepszeń wprowadziła wynalazczość wyrabiających maszyny, gdy wyrób ich stał się zadaniem specjalnego rzemiosła. Niektóre osiągnięto przez wynalazczość tych, których nazywamy filozofami lub teoretykami, a których zadanie polega nie na robieniu czegoś, lecz na obserwowaniu wszystkiego. I oni to dzięki temu są często w stanie kojarzyć z sobą siły najodleglejszych i najróżnorodniejszych rzeczy. Z postępem społeczeństw filozofia, czyli teoria, staje się, podobnie jak każde inne zajęcie, głównym lub wyłącznym zatrudnieniem i czynnością specjalnej klasy obywateli. Podobnie jak każde inne zajęcie, dzieli się ono na wielką liczbę różnych gałęzi, z których każda zajmuje pewną część lub klasę filozofów, a ten podział zajęć w filozofii, tak jak w każdym innym zawodzie, powiększa sprawność i daje oszczędność czasu. Każda jednostka nabiera przez to więcej doświadczenia w swojej specjalnej gałęzi, ilość wykonanej pracy jest ogółem większa, a zakres wiedzy znacznie wzrasta.
Właśnie wielkie wzmożenie produkcji we wszelakich sztukach, wynikające z podziału pracy, powoduje w dobrze rządzonym społeczeństwie ową powszechną zamożność, sięgającą aż do najniższych warstw ludności. Każdy robotnik rozporządza znaczną ilością własnej pracy poza tą, której dla siebie potrzebuje, a ponieważ wszyscy inni robotnicy są w tym samym położeniu, jest on w stanie wymienić wielką ilość własnych dóbr na wielką ilość lub, co na jedno wychodzi, za cenę wielkiej ilości innych dóbr. On dostarcza obficie, czego im potrzeba, oni zaś zaopatrują go równie dostatnio w to, czego jemu potrzeba, i powszechny dostatek przenika wszystkie warstwy społeczeństwa.
Zwróćmy tylko uwagę na dobytek najprostszego rzemieślnika lub wyrobnika w cywilizowanym i pomyślnie rozwijającym się kraju, a spostrzeżemy, że liczba ludzi, którzy cząstką, choć tylko małą cząstką swych wysiłków przyczynili się do stworzenia tego dobytku, przekracza wszelkie obliczenia. Wełniana kurtka np., która okrywa pracownika, choćby najzwyklejsza i najprostsza z wyglądu, jest owocem łącznej pracy wielkiej liczby robotników. Pasterz trzód, sortownik wełny, czesacz lub gremplarz, farbiarz, snowacz, przędzarz, tkacz, prasowacz i wielu innych, wszyscy muszą połączyć swe różne sztuki, żeby tę prostą rzecz sporządzić. Ilu kupców i woźniców musiało poza tym być zatrudnionych przy przewożeniu materiału od jednych robotników do drugich, mieszkających często w bardzo odległych częściach kraju! Ile handlu i w szczególności żeglugi, ilu budujących okręty, żeglarzy, wyrabiających żagle, powroźników potrzeba było, by zebrać te różne materiały używane przez farbiarza, a pochodzące często z najodleglejszych krańców świata! A co za różnorodność pracy jest potrzebna, by sporządzić narzędzia dla najprostszego z tych robotników! Nie mówiąc już o tak skomplikowanych maszynach, jak statek, młyn foluszowy lub nawet warsztat tkacki. Rozważmy tylko, jak różnorodnej pracy wymaga sporządzenie tej najprostszej maszyny, nożyc, którymi pasterz strzyże wełnę. Górnik, ustawiacz pieca do wytapiania rudy, drwal, wypalacz węgla drzewnego na użytek huty, strycharz, murarz, robotnicy do obsługi pieca hutniczego, walcownik, kowal, nożownik, wszyscy muszą połączyć swe różne umiejętności, by sporządzić nożyce. Gdybyśmy chcieli w ten sam sposób zbadać wszelkie części jego odzieży i urządzenia domowego, zgrzebną, płócienną koszulę, którą nosi na ciele, obuwie, które okrywa jego nogi, łóżko, w którym sypia, oraz wszystkie części, z których się ono składa, płytę kuchenną, na której przyrządza swoją strawę, węgle, których do tego używa i które, wydobywane z szybów, dostarczane mu są może daleką morską i lądową drogą, wszystkie inne jego sprzęty kuchenne, zastawę jego stołu, noże i widelce, gliniane lub cynowe talerze, na których podaje i kraje swe potrawy, wszystkie ręce, zajęte przygotowaniem jego chleba i piwa, szyby okienne, wpuszczające ciepło i światło, a chroniące od wiatru i deszczu, wraz z całą wiedzą i sztuką, które były potrzebne do przygotowania tego cudownego i szczęśliwego wynalazku, bez którego wątpię, czy te północne części świata mogłyby dostarczyć naprawdę wygodnego mieszkania, ponadto wreszcie narzędzia tych rozlicznych robotników, zajętych wytwarzaniem tych różnych przedmiotów; gdybyśmy, powiadam, zbadali wszystkie te rzeczy i zważyli, co za różnorodność pracy jest zużyta na każdą z nich, zrozumielibyśmy, że bez pomocy i współdziałania wielu tysięcy ludzi najskromniejszy człowiek w cywilizowanym kraju nie mógłby być zaopatrzony nawet w takie, jak zupełnie błędnie mniemamy, łatwe i proste środki, w jakie zwykle jest zaopatrzony. W porównaniu oczywiście z bardziej wybujałym zbytkiem wielkich, jego dobytek musi niewątpliwie wydawać się nadzwyczaj prosty i łatwy; a jednak może być prawdą, że zaopatrzenie europejskiego księcia nie zawsze przewyższa w tym stopniu dobytek gospodarnego i skromnego chłopa, w jakim dobytek ostatniego przewyższa zaopatrzenie niejednego afrykańskiego króla, absolutnego pana życia i śmierci dziesięciu tysięcy nagich barbarzyńców.
Podział pracy, z którego tyle płynie korzyści, nie był początkowo dziełem jakiejś mądrości ludzkiej, przewidującej i zmierzającej do tego powszechnego dobrobytu, jaki on sprowadza. Jest on koniecznym, aczkolwiek bardzo powolnym i stopniowym następstwem pewnej skłonności ludzkiej natury, niemającej na oku tak szerokiej użyteczności, mianowicie skłonności do wymiany, do handlu i do zamieniania jednej rzeczy na drugą.
Czy ta skłonność jest jedną z tych pierwotnych cech natury ludzkiej, z których nie można sobie bliżej zdać sprawy, czy też, co wydaje się prawdopodobniejsze, jest koniecznym następstwem zdolności myślenia i mówienia – to nie należy do przedmiotu naszych badań. Jest ona wspólna wszystkim ludziom i nie spotykamy jej u żadnego innego gatunku zwierząt, które, zdaje się, nie znają ani tego, ani żadnego innego rodzaju umów. Dwa charty, goniące razem tego samego zająca, robią niekiedy wrażenie, jakby działały w pewnego rodzaju porozumieniu. Każdy z nich zagania go w kierunku swego towarzysza lub stara się go pochwycić, gdy go towarzysz zagoni w jego stronę. Nie jest to jednakże rezultatem jakiejś umowy, lecz wynika z przypadkowej zgodności ich pożądania jednej i tej samej rzeczy w tym samym czasie. Nikt nigdy nie widział, aby pies zamieniał z drugim dobrowolnie i celowo jedną kość za drugą. Nikt jeszcze nie widział zwierzęcia, które by drugiemu dawało znać swymi ruchami i swoistymi głosami: to jest moje, tamto twoje; gotów jestem dać ci to za tamto. Gdy zwierzę chce coś uzyskać od człowieka lub od drugiego zwierzęcia, nie ma innych środków skłonienia ich do tego, jak zaskarbienie sobie życzliwości tych, których usługi potrzebuje. Młode szczenię pieści swoją matkę, a wyżeł stara się tysiącem sposobów zwrócić na siebie uwagę swego pana, siedzącego przy stole, gdy chce od nich otrzymać kęs pożywienia. Człowiek stosuje niekiedy te same środki wobec swych bliźnich i, gdy nie ma innego sposobu do skłonienia ich do działania w myśl swoich pragnień, usiłuje osiągnąć ich przychylność za pomocą służalstwa i pochlebstw. Nie ma on jednak czasu na robienie tego w każdej okoliczności. W cywilizowanym społeczeństwie potrzebuje nieustannie współdziałania i pomocy wielkiej liczby ludzi, podczas gdy całe jego życie wystarczy zaledwie na pozyskanie przyjaźni kilku osób. U wszystkich niemal innych gatunków zwierząt jednostka, po dojściu do dojrzałości, jest całkowicie niezależna i w warunkach naturalnych nie potrzebuje pomocy żadnej innej żyjącej istoty. Człowiek natomiast prawie ciągle potrzebuje pomocy swych bliźnich i na próżno szukałby jej jedynie w ich życzliwości. Więcej jest prawdopodobieństwa, że ją uzyska, gdy potrafi przemówić do ich egoizmu i wykazać im, że zrobienie tego, czego od nich żąda, jest dla nich samych korzystne. Każdy, kto proponuje drugiemu jakiś interes, robi to samo. Daj mi to, czego ja chcę, a otrzymasz to, czego ty chcesz – oto znaczenie każdej takiej propozycji, i to jest właśnie sposób, w jaki otrzymujemy nawzajem od siebie największą część usług, których potrzebujemy. Nie od przychylności rzeźnika, piwowara lub piekarza spodziewamy się naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Nie odwołujemy się do ich humanitarności, lecz do ich egoizmu, i nie mówimy im o naszych potrzebach, lecz o ich korzyściach. Jedynie żebrak godzi się z tym, by zależeć głównie od łaski swych współobywateli. Ale nawet żebrak nie jest od niej całkowicie zależny. Dobroczynność miłosiernych ludzi istotnie dostarcza mu wszystkich środków utrzymania. Choć jednak z tego czerpie zaspokojenie wszystkich niezbędnych potrzeb życiowych, nie otrzymuje ich jednak i nie może otrzymywać w każdej potrzebie. Większa część jego przygodnych potrzeb znajduje zaspokojenie w taki sam sposób, jak u innych ludzi, przez umowę, wymianę i kupno. Za pieniądze otrzymane od jednego człowieka kupuje pożywienie. Starą odzież, otrzymaną od kogoś innego, zamienia na inną starą odzież, bardziej mu odpowiadającą, lub na mieszkanie, żywność czy pieniądze, za które może nabyć, zależnie od potrzeby, żywność, odzież lub mieszkanie.
Jak przez umowę, wymianę i kupno otrzymujemy wszyscy od siebie większą część tych wzajemnych usług, których potrzebujemy, tak znów sama skłonność do wymiany jest źródłem podziału pracy. W hordzie myśliwych lub pasterzy wyrabia ktoś np. łuki i strzały szybciej i zręczniej niż inni. Wymienia je często za bydło lub zwierzynę u swoich towarzyszy i w końcu spostrzega, że tym sposobem może uzyskać więcej bydła i zwierzyny, niż gdyby sam poszedł w pole na łowy. Ze względu przeto na swój własny interes czyni on wyrób łuków i strzał swym głównym zajęciem i staje się czymś w rodzaju zbrojomistrza. Drugi prześciga innych w budowaniu i pokrywaniu ich małych chat lub przenośnych domów. Przyzwyczaja się być w tym użyteczny swym sąsiadom, którzy nagradzają go również bydłem i zwierzyną, aż w końcu widzi swą korzyść w tym, by oddać się całkowicie temu zajęciu i staje się kimś w rodzaju cieśli. W ten sam sposób trzeci zostaje kowalem lub kotlarzem, a czwarty garbarzem, wyprawiającym futra i skóry, główną część ubrania dzikich. Tak więc pewność, że można zbywającą część wytworu swej pracy, która przekracza własne spożycie, wymienić za takie wytwory pracy innych ludzi, które mogą być potrzebne, zachęca każdego do oddania się jakiemuś specjalnemu zajęciu i do rozwijania, i doprowadzenia do doskonałości tych talentów i zdolności, które posiada, do tego specjalnego zatrudnienia.
Odmienność przyrodzonych uzdolnień u różnych ludzi jest w rzeczywistości dużo mniejsza, niż nam się wydaje; a ta wielka różnorodność uzdolnień, które cechują ludzi różnych zawodów po ich dojściu do dojrzałości, jest w wielu wypadkach nie tyle przyczyną, ile raczej skutkiem podziału pracy. Różnica między najbardziej niepodobnymi typami, na przykład między filozofem i zwykłym posłańcem, pochodzi zdaje się nie tyle z natury, ile z przyzwyczajeń, sposobu życia i wychowania. Po przyjściu na świat i w ciągu pierwszych sześciu czy ośmiu lat swego życia byli oni, być może, bardzo do siebie podobni i ani ich rodzice, ani rówieśnicy nie spostrzegali żadnych znaczniejszych między nimi różnic. W tym to czasie mniej więcej, lub nieco później, zaczęto ich wciągać do zupełnie odmiennych zajęć. Wtedy zaczyna się zaznaczać różnica ich uzdolnień i wzrasta stopniowo, aż wreszcie próżność filozofa nie chce już prawie żadnego przyznać podobieństwa. Bez skłonności do wymiany i handlu każdy człowiek musiałby sam starać się dla siebie o wszystkie potrzeby i wygody życiowe. Wszyscy umieliby spełniać takie same obowiązki i wykonywać jednakową pracę, i nie mogłaby powstać ta różnorodność zajęć, która jedynie sprowadziła może tak wielką różnorodność uzdolnień.
I jak powyższa skłonność stwarza różnorodność uzdolnień, zaznaczającą się u ludzi odmiennych zawodów, tak też ta sama skłonność czyni tę różnorodność użyteczną. Wiele rodzajów zwierząt, należących bezsprzecznie do tego samego gatunku, obdarzonych jest przez naturę bardziej różniącymi się uzdolnieniami, niż te, które spotykamy wśród ludzi, zanim podlegli wpływom przyzwyczajenia i wychowania. Z natury różnica między uzdolnieniami i skłonnościami filozofa i posłańca nie jest nawet w połowie tak wielka, jak między buldogiem i chartem lub chartem i psem myśliwskim, albo między tym ostatnim i psem owczarskim. Te różne rasy zwierząt jednak, chociaż należą do tej samej rodziny, nie przynoszą sobie nawzajem prawie żadnej korzyści. Siła buldoga bynajmniej nie jest poparta szybkością charta lub mądrością psa myśliwskiego, czy też pojętnością psa owczarskiego. Owoce tych różnych talentów i uzdolnień, z braku zdolności czy popędu do kupczenia i zamiany, nie mogą być sprowadzone do wspólnego posiadania i nie przyczyniają się niczym do lepszego wyposażenia i wygód gatunku. Każde zwierzę zmuszone jest w dalszym ciągu wyżywić się i bronić samodzielnie, i niezależnie, i nie czerpie żadnych korzyści z tej różnorodności talentów, jakimi natura obdarzyła jego pobratymców. Między ludźmi przeciwnie, najbardziej odmienne uzdolnienia są sobie wzajemnie użyteczne. Różne wytwory odnośnych uzdolnień, dzięki ogólnej skłonności do kupczenia, handlu i wymiany, stają się, rzec można, wspólnym zasobem, z którego każdy człowiek może nabyć tę część wytworu uzdolnień innych ludzi, której potrzebuje.
Skoro możność wymiany prowadzi do podziału pracy, więc stopień podziału musi zawsze zależeć od zakresu tej możności czyli, innymi słowami, od rozległości rynku. Gdy rynek jest bardzo mały, nikt nie znajduje zachęty do oddawania się wyłącznie jednemu zajęciu, a to z braku możności wymieniania całej zbywającej części wytworu własnej pracy, przekraczającej jego własne spożycie, za takie części wytworu pracy innych ludzi, jakich potrzebuje.
Istnieją pewne zatrudnienia, nawet bardzo podrzędnego rodzaju, które mają zastosowanie jedynie w wielkich miastach. Tragarz, na przykład, nie może znaleźć zajęcia i utrzymania gdzie indziej. Wieś jest zbyt ciasnym środowiskiem dla niego. Nawet zwykłe miasteczko nie jest dość duże, by mu zabezpieczyć stałe zajęcie. W samotnie stojących domach i małych wioskach, rozrzuconych po tak odludnym kraju jak Wyżyna Szkocka, każdy gospodarz wiejski musi być rzeźnikiem, piekarzem i piwowarem dla swej własnej rodziny. W takich warunkach nie możemy się spodziewać napotkania nawet kowala, cieśli lub murarza bliżej niż w odległości 20 mil od drugiego takiego rzemieślnika. Rozrzucone rodziny, mieszkające w odległości ośmiu lub dziesięciu mil od najbliższego z nich, muszą się uczyć same wykonywać wiele drobnych robót, które w bardziej zaludnionych okolicach zlecałyby tym rzemieślnikom do wykonania. Rzemieślnicy wiejscy są prawie wszędzie zmuszeni poświęcać się tym wszystkim różnorodnym gałęziom pracy, które tyle tylko mają ze sobą wspólnego, że wymagają tego samego materiału. Wiejski cieśla podejmuje się wszelkiego rodzaju robót w drewnie, wiejski kowal wszelkiego rodzaju robót w żelazie. Pierwszy jest nie tylko cieślą, lecz i stolarzem, meblarzem, a nawet rzeźbiarzem w drewnie, jak również kołodziejem, powoźnikiem i stelmachem. Zajęcia drugiego są jeszcze bardziej różnorodne. Niemożliwe jest, aby takie nawet rzemiosło, jak wyrób gwoździ, istniało jako samodzielne zajęcie w odległych, centralnych okolicach Wyżyny Szkockiej. Robotnik taki, robiąc 1000 gwoździ na dzień, przez 300 dni w roku wyrobiłby 300 000 gwoździ. Lecz w takiej miejscowości niemożliwe byłoby zbycie nawet tysiąca gwoździ, czyli pracy jednego dnia w roku.
Ponieważ droga wodna otwiera dla każdego przemysłu rozleglejsze rynki od tych, jakie zapewnić może sama tylko droga lądowa, na wybrzeżu morskim i wzdłuż spławnych rzek rozpoczyna się w przemyśle wszelkiego rodzaju podział pracy i doskonalenie, a często dopiero dużo później udoskonalenia te przenikają do wewnętrznych części kraju. Wóz ciężarowy, zaprzężony w 8 koni, z dwoma woźnicami, przewiezie w ciągu jakichś sześciu tygodni pomiędzy Londynem i Edynburgiem, tam i z powrotem, około czterech ton towarów. W takim samym mniej więcej czasie statek o załodze z sześciu lub ośmiu ludzi, żeglujący między portami Londyn i Leith, przewozi tam i z powrotem 200 ton towaru. Sześciu więc lub ośmiu ludzi może przewieźć drogą wodną między Londynem i Edynburgiem, tam i z powrotem, taką samą ilość towarów co pięćdziesiąt wozów ciężarowych, prowadzonych przez 100 ludzi i zaprzężonych w 400 koni. Tak więc na 200 ton towarów, przewożonych najtańszym sposobem drogą lądową z Londynu do Edynburga, przypada koszt utrzymania 100 ludzi w ciągu trzech tygodni oraz, co mniej więcej równe jest utrzymaniu, zużycie 400 koni i pięćdziesięciu wozów ciężarowych. Tymczasem przy tej samej ilości towarów przewożonych wodą niezbędne jest utrzymanie tylko sześciu lub ośmiu ludzi oraz zużycie okrętu o 200 tonach pojemności, z doliczeniem wartości większego ryzyka, czyli różnicy między ubezpieczeniem przewozu lądowego i wodnego. Gdyby więc nie było żadnej innej komunikacji między tymi dwiema miejscowościami jak tylko drogą lądową, to wobec tego, że nie można by przewozić z jednej do drugiej żadnych towarów, z wyjątkiem tych, których cena jest bardzo znaczna w stosunku do ich wagi, mogłyby one utrzymywać tylko małą część tych stosunków handlowych, jakie obecnie między nimi istnieją, i wskutek tego mogłyby dawać tylko małą część tego poparcia, jakiego obecnie udzielają nawzajem swoim przemysłom. Tym sposobem handel między odległymi częściami świata nie istniałby wcale lub byłby bardzo nieznaczny. Jakież towary mogłyby opłacić koszty przewozu lądowego między Londynem i Kalkutą? A gdyby nawet znalazły się niektóre tak cenne, że mogłyby opłacić te koszty, z jakąż rękojmią bezpieczeństwa można by je przewieźć przez kraje tylu barbarzyńskich ludów? Teraz natomiast te dwa miasta prowadzą ze sobą bardzo ożywiony handel i, stanowiąc wzajemnie rynek dla siebie, dają dużą możliwość rozwoju swoim przemysłom.
Ponieważ więc droga wodna takie daje korzyści, naturalne jest, że się pojawiły pierwsze udoskonalenia sztuk i rzemiosł tam, gdzie ta dogodność otwiera cały świat jako rynek dla produktów wszelkiego rodzaju pracy, i dopiero dużo później przeniknęły do wewnętrznych części kraju. Wewnętrzne części kraju przez długi czas mogą nie mieć żadnego innego rynku dla większości swych towarów poza okolicą, która je bezpośrednio otacza i oddziela od wybrzeża morskiego i wielkich spławnych rzek. Rozległość ich rynku musi zatem przez długi czas pozostawać w zależności od bogactwa i zaludnienia tej okolicy, a wskutek tego i rozwój ich musi zawsze pozostawać w tyle za jej rozwojem. W naszych północnoamerykańskich koloniach plantacje trzymały się stale wybrzeża morskiego albo brzegów rzek spławnych i prawie nigdzie nie rozciągały się w głąb od nich na większą odległość.
Narody, które wedle najwiarygodniejszych źródeł historii najwcześniej, zdaje się, posiadły cywilizację, były to te, które zamieszkiwały wokół wybrzeża Morza Śródziemnego. To morze, największa ze znanych zatok świata, nie mając przypływu i odpływu, a więc i fal innych, jak tylko te, które powoduje wiatr, ze względu na gładkość swej powierzchni, jak również mnogość swych wysp i bliskość swych wybrzeży sprzyjało nadzwyczajnie żegludze w czasach jej początków, kiedy to ludzie, nie znając jeszcze kompasu, obawiali się stracić z oczu wybrzeża, a z powodu niedoskonałości sztuki budowania okrętów obawiali się wypuszczać na burzliwe fale oceanu. Minąć Słupy Herkulesa, czyli wypłynąć przez cieśninę Gibraltarską – uznawano przez długi czas w świecie starożytnym za najcudowniejsze i najniebezpieczniejsze przedsięwzięcie żeglugi. Nawet Fenicjanie i Kartagińczycy, najdoświadczeńsi w żegludze i budowie okrętów w owych dawnych czasach, nieprędko się na to odważyli i byli przez długi czas jedynymi narodami, które się na to zdobyły.
Udoskonalenia w rolnictwie i w rzemiosłach zdają się w prowincjach Bengalu, w Indiach Wschodnich i w niektórych wschodnich prowincjach Chin sięgać również bardzo odległej starożytności, chociaż odległość tej starożytności nie jest dowiedziona żadnymi świadectwami historii, na których wiarygodności w tej części świata można by polegać. Ganges i kilka innych wielkich rzek tworzą w Bengalu wielką ilość spławnych kanałów, podobnie jak Nil w Egipcie. We wschodnich prowincjach Chin szereg wielkich rzek tworzy również przez swe liczne rozgałęzienia mnóstwo kanałów, które przez łączenie się umożliwiają daleko rozleglejszą żeglugę wewnętrzną niż żegluga na Nilu lub Gangesie lub może nawet na obu razem. Jest godne zaznaczenia, że ani starożytni Egipcjanie, ani Hindusi, ani też Chińczycy nie popierali handlu zewnętrznego, a zdaje się cały swój wielki dostatek zawdzięczali tej wewnętrznej żegludze.
W Afryce brak jest do wprowadzenia handlu morskiego do wewnętrznych części tego wielkiego kontynentu tak wielkich mórz śródlądowych, jak Bałtyckie i Adriatyckie w Europie, Śródziemne i Czarne w Europie i Azji lub zatoka Arabska, Perska, Indyjska, Bengalska i Syjamska w Azji, a wielkie rzeki Afryki zbyt są odległe od siebie, by sprzyjać znaczniejszej żegludze wewnętrznej. Przy tym handel, prowadzony przez jakiś naród na rzece, która nie dzieli się na liczne rozgałęzienia i kanały, i która, zanim dochodzi do morza, przepływa przez obce terytorium, nie może nigdy być znaczny. Narody bowiem, w których posiadaniu jest to terytorium, mają zawsze możność przeszkodzić komunikacji między obszarem górnym rzeki i morzem. Bawaria, Austria i Węgry małe mają korzyści z żeglugi po Dunaju w porównaniu z tymi, jakie by mieć mogły, gdyby któreś z tych państw było w posiadaniu całego biegu tej rzeki aż do jej ujścia do Morza Czarnego.
Gdy podział pracy jest już całkowicie urzeczywistniony, człowiek może tylko bardzo małą część swych potrzeb zaspokajać przez wytwory własnej pracy. Daleko większą ich część zaspokaja przez wymianę nadwyżki wytworu własnej pracy, przekraczającej jego zapotrzebowanie, na takie części wytworu pracy innych ludzi, jakich sam potrzebuje. W ten sposób każdy człowiek żyje z wymiany, czyli staje się w pewnej mierze kupcem, a samo społeczeństwo staje się właściwie społeczeństwem handlowym.
Wtedy jednak, gdy podział pracy dopiero powstawał, ta wymiana musiała być często utrudniona i tamowana w swych przejawach. Przypuśćmy, że jeden człowiek posiada pewnego dobra więcej, niż sam potrzebuje, gdy drugi ma go mniej. Pierwszy wobec tego chętnie pozbędzie się części tego nadmiaru, a drugi chętnie go nabędzie. Gdy jednak ten ostatni nie posiada niczego, co by potrzebne było pierwszemu, żadna wymiana nie może między nimi dojść do skutku. Rzeźnik ma w swym sklepie więcej mięsa, niż sam może spożyć, a piwowar i piekarz chętnie nabyliby pewną część tego mięsa. Lecz nie mają nic do zaofiarowania na wymianę, prócz rozmaitych wyrobów swych rzemiosł, a rzeźnik jest już zaopatrzony we wszelkie pieczywo i piwo, jakich mu na razie potrzeba. W tym wypadku żadna wymiana nie może między nimi dojść do skutku. On nie może być ich dostawcą ani oni jego klientami – i tak wszyscy trzej są sobie wzajemnie mało użyteczni. Aby uniknąć niedogodności takiego położenia, każdy rozumny człowiek wszelkich epok od czasu wprowadzenia podziału pracy musiał oczywiście dążyć do takiego pokierowania swoich interesów, aby w każdym czasie oprócz swoistego wytworu swej własnej pracy mieć jeszcze pewną ilość takiego towaru, o którym mógł sądzić, że prawdopodobnie mało kto odmówi przyjęcia go w zamian za produkt swej pracy.
Uznawano kolejno za takie i używano do tego celu prawdopodobnie wiele różnych dóbr. W pierwotnym społeczeństwie podobno bydło było powszechnym środkiem wymiany. I choć musiał to być środek nader niewygodny, jednak widzimy, że w dawnych czasach rzeczy często były oceniane według liczby sztuk bydła, jakie dawano w zamian za nie. Zbroja Diomedesa, mówi Homer, kosztuje tylko dziewięć wołów, Glaucusa zaś – wołów sto. Sól jest ponoć powszechnym środkiem handlu i wymiany w Abisynii, pewien gatunek muszli w niektórych okolicach wybrzeża Indii, suszony sztokfisz w Nowej Finlandii, tytoń w Wirginii, cukier w niektórych naszych karaibskich koloniach, skóry surowe lub wyprawione w pewnych innych krajach, a w Szkocji istnieje jeszcze obecnie wieś, gdzie, jak mi mówiono, nie jest rzeczą niezwykłą, że robotnik przynosi do piekarni czy szynku gwoździe zamiast pieniędzy.
W końcu jednak we wszystkich krajach ludzie byli, zdaje się, zmuszeni przez trudne do przezwyciężenia względy, dać w tym celu pierwszeństwo metalom przed wszelkimi innymi towarami. Metale można nie tylko przechowywać z równie małą stratą jak każdy inny towar, rzadko który bowiem mniej się psuje niż one, lecz można także dzielić na dowolną liczbę części, a te części łatwo znów przez topienie połączyć. Jest to właściwość, jakiej nie ma żaden inny równie trwały towar, a która więcej niż jakakolwiek inna czyni je właściwymi środkami handlu i obiegu. Człowiek, który np. chciał kupić soli, a nie miał nic innego na zamianę jak bydło, bywał zmuszony kupować naraz sól o wartości całego wołu lub całej owcy. Rzadko był on w stanie kupić mniej, gdyż to, co dawał na zamianę, rzadko mogło być dzielone bez straty. Gdy zaś chciał nabyć więcej, z tych samych względów zmuszony bywał kupować podwójną lub potrójną ilość – odpowiednio do wartości dwóch lub trzech wołów albo dwóch lub trzech owiec. Kiedy zaś przeciwnie, zamiast owiec lub wołów miał do oddania na zamianę kruszce, to z łatwością mógł ściśle przystosować ilość kruszcu do ilości towaru, której na razie potrzebował.
Różne narody używały do tego celu różnych kruszców. Żelazo było powszechnym środkiem handlu u starożytnych Spartan, miedź – u starożytnych Rzymian, a złoto i srebro – u wszystkich bogatych i handlowych narodów.
Pierwotnie używano zdaje się do tego celu metali w sztabach, bez żadnego ich oznaczania lub wybijania na monety. I tak Plinjusz, powołując się na historyka starożytności Timajosa, powiada, że aż do czasu Serwiusza Tuliusza Rzymianie nie bili monet, lecz używali nieznaczonych sztab miedzi do kupowania wszystkiego, czego im było potrzeba. Te sztaby surowca spełniały więc w owym czasie funkcję pieniędzy.
Używanie metali w tym surowym stanie połączone było z dwiema poważnymi niedogodnościami: po pierwsze, z kłopotem ważenia, po drugie, z kłopotem robienia próby. Przy szlachetnych metalach, gdzie mała różnica w ilości stanowi wielką różnicę wartości, już samo ważenie z należną ścisłością wymaga co najmniej nader dokładnych wag i odważników. Zwłaszcza ważenie złota jest czynnością bardzo trudną. Ważenie pospolitszych metali, przy którym drobna omyłka miałaby niewielkie znaczenie, wymagałoby co prawda mniejszej dokładności, byłoby jednakże nadzwyczaj kłopotliwe, gdyby biedny człowiek za każdym razem, chcąc kupić lub sprzedać coś za grosz, musiał odważać ten grosz. Dokonywanie prób jest jeszcze trudniejsze, jeszcze nudniejsze, a wszelkie wnioski są nadzwyczaj niepewne, jak długo część metalu nie jest należycie stopiona w tyglu z właściwymi odczynnikami. Jednakże przed wprowadzeniem bitej monety ludzie, o ile nie przeprowadzali tej nudnej i trudnej czynności, zawsze byli narażeni na największe oszukaństwa i podejścia i, zamiast funta czystego srebra lub czystej miedzi, mogli otrzymać w zamian za swe dobra sfałszowaną mieszaninę z najpośledniejszych i najtańszych materiałów, która swym zewnętrznym wyglądem naśladowała tamte metale. Aby zapobiec takim nadużyciom, ułatwić wymianę i dać przez to poparcie wszelkiego rodzaju rzemiosłom i handlowi, we wszystkich krajach, które poczyniły znaczne postępy na drodze rozwoju, uznano za konieczne zaopatrzyć w stempel publiczny pewne ilości tych metali, jakich zwykle używano w tych krajach przy zakupie dóbr. Takie jest pochodzenie bitej monety i instytucji dobra publicznego, zwanej mennicą. Instytucji ściśle tej samej natury co urzędy probiercze i stemplowe dla tkanin wełnianych i płóciennych. Wszystkie one mają na równi na celu zabezpieczenie za pomocą publicznego stempla ilości oraz jednolitej jakości różnych towarów pojawiających się na rynku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki