Broken Liars - Julia Zachmost - ebook
NOWOŚĆ

Broken Liars ebook

Julia Zachmost

4,5

887 osób interesuje się tą książką

Opis

„Zatracaliśmy się w kłamstwach, które bezmyślnie opuszczały nasze usta”.

 

Osiemnastoletnia Madeline West cieszy się opinią dziewczyny, która nie ma problemu z wyrażeniem swojego zdania. Mimo to stara się wieść spokojne życie, nie wplątując się w kłopoty. Nieoczekiwanie pewnego wieczoru wszystko się zmienia. Kiedy dziewczyna widzi trzech młodych mężczyzn demolujących kijami bejsbolowymi zaparkowane na ulicy skutery, nie waha się ani chwili i zwraca im uwagę. 

 

Nie ma pojęcia, że właśnie stanęła twarzą w twarz z kimś, kogo nazwisko często pojawia się na językach mieszkańców stolicy, nie zawsze w pozytywnym kontekście.

 

Dwudziestojednoletni Clyde Caswell – mistrz Rzymskich Igrzysk, odkrywa, że nieznajoma z poprzedniego wieczoru to siostra jego przyjaciela. Teraz chłopak za wszelką cenę stara się zwrócić jej uwagę.

 

Nie spodziewał się jednak, że Madeline okaże się znacznie większym wyzwaniem.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                           Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (43 oceny)
31
5
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lenka86r

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała książka 😊 chętnie przeczytam 2 część
10
moniakacprzak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, wciągająca. Nie mogę się doczekać drugiej części
10
Wercziu

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
Star88

Nie oderwiesz się od lektury

Boże 😭🥰😭🥰😭🥰😭🥰 kiedy 2 cz
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Wow czad
00


Podobne


Copyright © for the text by Julia Zachmost

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Katarzyna Zapotoczna

Korekta: Katarzyna Twarduś, Natalia Szoppa, Kamila Grotowska

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-075-4 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

OSTRZEŻENIE

Drogi czytelniku,

zanim wkroczysz do wykreowanego przeze mnie świata, miej na uwadze, że książka jest przepełniona treściami nieodpowiednimi dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

W powieści napotkasz sceny zawierające prześladowania, akty przemocy, próby manipulacji oraz myśli czy zachowania, które mogą wprowadzić Cię w dyskomfort.

Jeśli czujesz, że któryś z wyżej wymienionych wątków nie przemawia do Ciebie, zalecam nie zagłębiać się w opowieść.

Pamiętaj: akcja przedstawiona w książce jest fikcją literacką. Funkcjonowanie władz przedstawionych w powieści może się różnić od tego, które ma miejsce w rzeczywistości.

Nie zachęcam Cię do naśladowania zachowań bohaterów ani ich nie popieram.

PROLOG

Wąskie rzymskie uliczki były przesiąknięte naszym głośnym śmiechem. Stare budynki widziały nas tańczących w kroplach deszczu. Dla przechadzających się ludzi, którzy zerkali kątem oka w naszym kierunku, wszystko zdawało się idealne, beztroskie i nieskazitelne. Nawet przez chwilę nie przyszło im do głowy, że to jedynie iluzja. Paskudne oszustwo. Nasze dusze chorowały, a żeby przetrwać w świecie, w którym przyszło nam żyć, potrzebowaliśmy czynnika, który to umożliwi.

Kłamstwa.

W ten sposób kreowałam inną rzeczywistość, ale nie tylko ja to robiłam – ty również. Byliśmy zbyt zaślepieni, by zrozumieć, że każdy czyn niósł za sobą konsekwencje, a pierwsze kłamstwo pociągnęło za sobą szereg innych.

Zatracaliśmy się w kłamstwach, które bezmyślnie opuszczały nasze usta, aż moje i twoje życie stało się nieprawdą.

ROZDZIAŁ 1

MADELINE

Napawając się spokojem letniego wieczoru, obróciłam się wokół własnej osi, a kojący podmuch wiatru musnął moją nagą skórę. Dłonią przytrzymałam zwiewną sukienkę, która niesfornie zafalowała u dołu. Roześmiałam się wesoło, a delikatne brzmienie mojego głosu rozniosło się po najbliższych uliczkach. Zatrzymałam się na moment i chłonęłam wzrokiem pogrążający się w mroku Rzym. Kochałam to miasto. Jeszcze kilka lat temu pragnęłam stąd wyjechać, by zostawić za sobą dotychczasowe życie.

Jednak los nieraz mi pokazał, że wszystkie drogi, prędzej czy później, poprowadzą mnie do Rzymu.

Wskoczyłam na kamienny murek, a palce zacisnęłam na jego krawędzi. Głowę odchyliłam lekko do tyłu i wbiłam spojrzenie w spowite ciemnością niebo, rozświetlone tysiącami maluteńkich gwiazd. Rozciągnęłam wargi w ponownym uśmiechu, co było spowodowane widokiem, w który wpatrywałam się niczym zahipnotyzowana. Przymknęłam oczy, pozwalając na to, aby świat zawirował.

– Chciałabym, aby lato trwało w nieskończoność – szepnęła do mnie Viviana.

Uchyliłam powieki, a następnie spojrzałam w stronę przyjaciółki. Dziewczyna siedziała obok mnie. Machała energicznie nogami, a dłonie, podobnie jak ja, miała zaciśnięte na krawędzi murku.

Przyjaciółka chwyciła za butelkę taniego białego wina i przyłożyła szyjkę do swoich ust. Upiła łyk, znacznie się przy tym krzywiąc. Wierzchem dłoni starła pozostałości alkoholu, a następnie obróciła głowę w moim kierunku, przez co niemal zetknęłyśmy się czołami. Szeroko rozciągnęła wargi, a jej uśmiech przypominał ten pijacki. Prześwietlała mnie spojrzeniem, a jej oczy przypominały błękit oceanu… A może kolor nieba w upalne dni? Nieważne było to, jak wyglądają, bo kryło się w nich coś, co sprawiało, że odnajdywałam tam bezpieczeństwo.

– Kto by nie chciał? – Wzruszyłam ramionami, odpowiadając dziewczynie po chwili. – Jak tylko pomyślę o tym, że w połowie września mamy wrócić do szkoły, to autentycznie mam ochotę zwymiotować – oświadczyłam. – I wcale nie jest to spowodowane tym, że wypiłam zbyt dużo taniego wina, od którego kręci mi się w brzuchu.

– Nawet mi o tym nie przypominaj. – Dziewczyna westchnęła przeciągle, a następnie sięgnęła do tylnej kieszeni swoich spodni. W palcach obracała nabitego, pogniecionego już skręta.

Posłałam jej pełne zrozumienia spojrzenie i tym razem to ja wyciągnęłam z torebki błękitną zapalniczkę.

– No to jak? Dobra pora na buszka, prawda? – rzuciła zachęcająco.

– Każda pora jest dobra. – Rozbawiona, przewróciłam oczami.

Viviana podała mi blanta, którego wsadziłam pomiędzy wargi. Po chwili płomień rozświetlił mi skrawek twarzy, podpalając bibułkę. Głęboko zaciągnęłam się marihuaną, która w ekspresowym tempie rozpłynęła się po ciele. Wypuściłam dym, czując rozluźnienie. Podałam jointa przyjaciółce, a ta zrobiła to samo.

– Wiesz co? – Kiwnęłam głową, aby kontynuowała. – Myślę, że w chuj pożałujemy tego zabójczego połączenia – sapnęła Vi, zaciągając się przy tym. – Myślenie chyba nie wychodzi nam za dobrze.

Uniosłam brew, przetwarzając słowa dziewczyny.

– Czemu tak uważasz?

– Bo gdybyśmy myślały, chociaż odrobinkę, to wybrałybyśmy wódkę zamiast wina. – Ze złością spojrzała w stronę pustej butelki po alkoholu. Uśmiech sam zakwitł na moich ustach.

– I niby twoim zdaniem wódka zaszkodziłaby nam mniej niż wino? W jakiej ty rzeczywistości żyjesz?

– Wystarczyłoby popijać wodą mineralną, wtedy kac by nas ominął. – Skrzywiłam się na samo wyobrażenie tego, jak paskudne musiałoby to być połączenie.

– A czy my kiedykolwiek postąpiłyśmy słusznie? – zapytałam, będąc coraz bardziej rozbawiona.

– Błagam cię, my? No jasne, że nie. – Pokręciła głową, ocierając niewidzialną łzę. – Chociaż! Chwila… – Uniosła wskazujący palec. – Mam coś! A to, jak dopiłyśmy napoje, które zostały po imprezie u Nicola? Dzięki nam nic się nie zmarnowało. Możemy nawet uznać, że dbamy o środowisko, i to było słuszne posunięcie. – Mówiła to w taki sposób, jakby była z siebie dumna.

– Viviana. – Zerknęła na mnie pytająco. – Nie chcę cię rozczarować, ale te trunki, o których wspominasz, to były zmieszane ze sobą alkohole. Dopadło nas ostre zatrucie i skończyłyśmy tak, że biegałyśmy na przemian do toalety – sprostowałam, gasząc entuzjazm dziewczyny.

– Okej. – Zrzedła jej mina. – Jednak miałyśmy dobre intencje.

– Albo spójrz prawdzie w oczy i przyznaj, że zwyczajnie chciałyśmy się napierdolić.

– Ta wersja również mi odpowiada.

Zerknęłyśmy na siebie, a po chwili parsknęłyśmy głośnym śmiechem. Złapałam się za brzuch, który boleśnie się skręcał z powodu intensywności mojego chichotu. Dyszałam szybko i z trudem łapałam powietrze. Oparłam głowę o bark Viviany, powoli się wyciszając. Przymknęłam powieki, a kącik moich ust mimowolnie się uniósł.

Podejrzliwym spojrzeniem zlustrowałam dziewczynkę, która stanęła w drzwiach. Kurczowo ściskała dłoń kobiety, którą dobrze znałam. To była moja ciocia Jane! Nieznajoma wydawała się nieco zawstydzona. Patrzyła na swoje świecące buty. Zacisnęłam usta w wąską linię, momentalnie zrobiło mi się jej żal. Nie chciałam, aby czuła się w ten sposób.

Na jej głowie sterczały dwie kiteczki, przewiązane różową kokardką. Zafascynowana, utkwiłam wzrok w jej włosach, które mieniły się w odcieniach złota. Wyglądała jak Roszpunka! Muszę poprosić mamusię, żeby zrobiła mi podobne. Dziewczynka podniosła wzrok i popatrzyła na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. Ten kolor przypominał mi o moim ulubionym domku dla lalek.

– Mam na imię Vi. – Wyciągnęła do mnie dłoń. Jej humor się zmienił, teraz uśmiechała się podejrzliwie.

– Viviana. Tak masz, skarbie, na imię – poprawiła ją niemal od razu ciocia Jane.

– Di – przedstawiłam się, oddając uścisk.

– Madeline – skarciła mnie mama, wymawiając moje pełne imię. Ściągnęłam brwi i posłałam jej gniewne spojrzenie.

Nasze mamy się roześmiały. Barwa ich śmiechu niosła ze sobą kojące ciepło. Coś podobnego dostrzegłam chyba w oczach dziewczynki. Wiedziałam, że od tego momentu staniemy się nierozłączne.

Z letargu wyrwał mnie głośny trzask. Wybrzmiał on zza moich pleców, na co się wzdrygnęłam. Odłamki szkła z intensywnością uderzały o beton. Uniosłam głowę i zmarszczyłam brwi.

– Słyszałaś? – zapytałam.

– Co?

Podskoczyłyśmy w miejscu, gdy ponownie wybrzmiał dźwięk tłuczonego szkła. Wpatrywałyśmy się w siebie z rozchylonymi wargami. Okolica, w której przebywałyśmy, uchodziła za dość spokojną i cichą. Rzadko kiedy dochodziło tutaj do wykroczeń czy przestępstw. W tę część Rzymu nie zapuszczali się nastolatkowie, którzy mieli ochotę siać zamęt. To głównie z tego powodu, gdy nachodziła nas ochota na odpoczynek od otaczającego świata, wybierałyśmy się właśnie tu.

– Ktoś coś demoluje – wysnułam podejrzenie.

– No co ty nie powiesz – rzuciła ironicznie dziewczyna.

Zignorowałam jej uszczypliwość. Zeskoczyłam z kamiennego murku i otrzepałam dłonie o siebie, pozbywając się drobinek piasku. Lekko mną zachwiało, ale w porę złapałam równowagę. Z uśmiechem odwróciłam się na pięcie, a ręce założyłam na piersi. Pełne ciekawości spojrzenie skierowałam w przestrzeń, z której dochodziły tajemnicze odgłosy.

Czułam na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki. Wiedziałam, że zastanawiała się nad tym, co też mi odwaliło. Sama nie wiedziałam, co dokładnie chciałam osiągnąć swoim zachowaniem. Kłopoty lgnęły do mnie, a używki sprawiały, że przyjmowałam je z otwartymi rękoma. W tym przypadku nie było inaczej.

– Madeline – westchnęła zrezygnowana.

Uciszyłam ją gestem dłoni i powróciłam do bacznego obserwowania okolicy. Doszukiwałam się rzeczy, która zakłóciła nasz spokój. Zacisnęłam usta i wytężyłam wzrok. Wszystko zaczęło się zlewać w jedną całość i już miałam zamiar zrezygnować, gdy − ku mojemu zdziwieniu − dobiegł do mnie dźwięk kolejnego uderzenia. Tym razem był on mocniejszy, bardziej wyrazisty. Obróciłam głowę w kierunku odgłosu i nareszcie ujrzałam to, czego szukałam.

Trzech zamaskowanych mężczyzn dewastowało skutery. Powstrzymałam się od parsknięcia, widząc, jak kij bejsbolowy zderza się z pojazdem.

W mojej głowie narodził się pomysł, którego z pewnością jutrzejszego poranka pożałuję. Nie wiedziałam, skąd zebrała się we mnie determinacja, żeby im przeszkodzić. Nie podobało mi się to, że niszczyli czyjeś mienie. To nie było w porządku. Nie myśląc za wiele ruszyłam w kierunku schodków prowadzących na parking.

– Maddie! – rozległ się za mną krzyk Viviany. – Co ci znowu odbiło?! I gdzie ty idziesz?

– Zwrócić komuś uwagę!

Zbiegłam po stromych schodkach, niemal się wywracając. Moje czekoladowe włosy rozwiewały się w każdą stronę, a przez kosmyki, które uciążliwie opadały na oczy, miałam ograniczone pole widzenia. Chwyciłam za poręcz. Potem szybkim krokiem dotarłam na parking.

Zaledwie kilka metrów dzieliło mnie od nieznajomych, którzy wciąż kontynuowali swoją zabawę. Irytował mnie fakt, że nie byłam w stanie dostrzec ich twarzy – byli zamaskowani. Jedyne, co było dla mnie widoczne, to brwi oraz oczy.

– Mogę się mylić, ale to, co robicie, jest raczej nielegalne – wypowiedziałam, delikatnie rozbawiona. Mężczyźni zaprzestali dewastowania, a kije bejsbolowe opadły na ziemię. Trzy ciężkie spojrzenia spoczęły na mnie. Mimo że mierzyłam aż metr siedemdziesiąt osiem, to i tak byłam zmuszona unieść podbródek, aby przyjrzeć się dokładniej wandalom. Powoli docierało do mnie, co tak naprawdę zrobiłam. Czy wpakowałam się w misję samobójczą? Prawdopodobnie.

– Słucham? – odezwał się jeden z nich. Ton głosu tego chłopaka był na tyle niski, że po moich plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz. – Do nas mówisz? – Uniósł brew.

Nie mów „słucham”, bo cię… Kurwa, serio, Madeline?

Skarciłam się za tę niestosowną myśl, choć wciąż wydawała się nieco zabawna.

– Chyba nie ma tutaj nikogo poza nami, więc tak, do was mówię – odpowiedziałam pewnie, wzruszając ramionami.

Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem. Nie odczuwałam paraliżującego strachu. Może dlatego, że używki krążyły w moich żyłach, a może dlatego, że lubiłam smak uzależniającej adrenaliny.

Zaśmiał się sucho i odparł:

– Odejdź. Nie powinno cię tutaj być.

– Nie powinno mnie tutaj być, bo ty tak uważasz? – Na litość boską, czy ktoś może zamknąć mi buzię?

– Nie próbuj na siłę szukać kłopotów, a szczególnie takich, które cię nie dotyczą.

Skierowałam swoją uwagę na mężczyznę, który odezwał się stanowczym i niskim głosem. Nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem. Ciało opierał o jeden z uszkodzonych skuterów, spoglądał w przeciwnym do nas kierunku.

Zdusiłam w sobie prześmiewcze parsknięcie. Nie dość, że wandal, to jeszcze gbur.

– To kłopoty zdają się przyciągać mnie.

Miałam świadomość, że zapewne śmiesznie to zabrzmiało z ust nastolatki, ale moje słowa były szczere. Wcale nie wyolbrzymiałam. Problemy same do mnie lgnęły. Nieważne, jak bardzo starłam się ich unikać, one i tak znajdowały drogę, żeby do mnie dotrzeć, co zazwyczaj kończyło się katastrofą.

Na moje słowa mężczyzna obrócił głowę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wciągnęłam gwałtownie powietrze w płuca, nieprzygotowana na takie starcie. Nieznajomy popatrzył na mnie z intensywnością, którą poczułam w każdym zakamarku ciała. Miał na sobie czarną kominiarkę. Poświata blasku księżyca padała wprost na jego twarz, delikatnie rozświetlając jej odkryty obszar. Przyglądałam się mu jak zahipnotyzowana. Coś sprawiało, że nie byłam w stanie oderwać od niego spojrzenia. Może powodowała to głębia wzroku, z którą wcześniej nie miałam okazji się spotkać. Zaintrygowało mnie to tak samo jak odcień tęczówek, był nietypowy. Wyrazisty odcień granatu niemal wpadał w czerń. Jak ocean nocą.

– A więc pozwól, że dam ci radę – wybrzmiał ponownie głos nieznajomego, a ja wytrąciłam się z letargu. – Un…

– Mógłbyś zdjąć tę kominiarkę? Bo bełkoczesz – wtrąciłam się kąśliwie. Mimo że nie mogłam dostrzec mimiki jego twarzy, byłam pewna, że zdziwił się moim komentarzem. Uniósł brew, wciąż mi się przyglądając. Próbował mnie rozgryźć albo jedynie tak mi się zdawało.

Zanim doczekałam się odpowiedzi, do mojego boku dopadła Viviana i chwyciła mnie za bark z niemałą siłą. Skrzywiłam się, bo jej palce boleśnie wbijały mi się w skórę.

– Najmocniej za nią przepraszam. – Przewróciłam oczami. Nie miała za co ich przepraszać. – Jest pod wpływem niedozwolonych używek i zapewne pierdoli od rzeczy. – Zaśmiała się nerwowo, a ja westchnęłam. – Madeline nie chciała być niemiła.

– Chciałam – odparłam bez ogródek.

– Stul pysk – syknęła, mierząc mnie złowrogim spojrzeniem. Nie przejęłam się tym.

– Vi – zaczęłam nieco milszym tonem – jedynie chciałam grzecznie o coś zapytać.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Czułam, że była na skraju wytrzymałości.

– Coś z tym grzecznie ci nie wyszło. – Nieznajomy puścił do mnie oczko, a ja rozchyliłam w oburzeniu wargi, jednocześnie prychając pod nosem.

– Posłuchaj, ty… – Dłoń przyjaciółki przywarła do moich ust, sprawnie odbierając mi możliwość prowadzenia dalszej konwersacji. Powstrzymałam się od tupnięcia nogą niczym pięcioletnie dziecko. Założyłam więc ręce na piersi, a brwi ściągnęłam w niezadowoleniu.

Wydawało mi się, że nieznajomi mężczyźni przyglądali nam się z rozbawieniem. Niech się roześmieją i udławią własną śliną.

– Niezmiernie mi przykro, ale tak się składa, że jest nam śpieszno – rzuciła szybko Viviana i zaczęła odciągać mnie na bok. Próbowałam unieść środkowy palec, aby dobitnie przekazać poziom naszej rozmowy, dziewczyna jednak zablokowała mi tę możliwość, z czego nie byłam zadowolona. Szkoda, byłoby zabawniej.

Drogę powrotną spędziłam przy akompaniamencie narzekań Viviany. Głównym powodem wyżaleń dziewczyny było to, że nie potrafię trzymać języka za zębami, gdy sytuacja tego wymaga, a zarazem nie umiem unikać kłopotów. Cóż, taką mnie stworzono. Doskonałym przykładem było to, że kiedy mówiono o mnie, to od razu pojawiała się myśl, w jakie tarapaty tym razem wpadnę.

ROZDZIAŁ 2

MADELINE

Zanurzyłam palce we włosach i okrężnymi ruchami wcierałam w nie szampon. Woń karmelu wymieszanego z wanilią wypełniła łazienkę. Uniosłam kąciki ust, wdychając zapach, którego używałam obsesyjnie od lat.

Krople wody odbijały się od rozgrzanej skóry, wydając relaksujący dźwięk, który zazwyczaj pomagał mi wyciszyć natarczywe myśli. Tym razem było inaczej. Niechciane obrazy wczorajszej nocy wracały niczym rozpędzony bumerang. Odkąd otworzyłam powieki, zadręczałam się tym, jak bardzo bezmyślnie postąpiłam, oraz że doprowadziło to do dziecinnej wymiany zdań, przez którą wciąż czuję nieprzyjemne ciarki. Nawet nie miałam zamiaru tłumaczyć tego wpływem używek, chociaż tak byłoby najłatwiej. Nie chciałam uciekać od konsekwencji czynu, który sama spowodowałam.

W tym wszystkim pojawiał się jeden problem: nie mogłam wyjaśnić ani jakkolwiek usprawiedliwić swojego zachowania osobom zamieszanym w tę sytuację. Nie znałam ich. Pozostała mi nadzieja, że nie spotkamy się ponownie, a sprawa rozejdzie się po kościach. Nawet jeżeli kiedyś nasze drogi się przetną i miniemy się podczas przypadkowego spaceru, oni nie rozpoznają mnie, a ja ich.

– Maddie! – Wzdrygnęłam się. Drzwi łazienki drżały od siły skierowanych w nie uderzeń.

Zakręciłam kurek od wody, po czym uchyliłam szybę kabiny prysznicowej i wyjrzałam zza niej delikatnie.

– Czego potrzebujesz?

– Żebyś się pośpieszyła! – krzyknął, a jego ponury głos przebijał się przez drewniane drzwi.

Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko.

– Po co? Nie pomyliłam łazienek. Myję się w swojej, a dla przypomnienia, ty również masz swoją własną, więc jeżeli czegoś potrzebujesz, to udaj się do niej.

Przez uchylone okno wkradł się chłodny podmuch wiatru. Musnął moją nagą i wilgotną skórę, którą momentalnie pokryła gęsia skórka. Zaplotłam ręce na piersi, starając się utrzymać ciepło ciała.

– Nie chodzi mi o łazienkę, głupku – sprostował Colton, mój starszy brat, który w wyjątkowy sposób działał mi na nerwy.

– Więc łaskawie wytłumacz, w jakim celu mi przeszkadzasz, i przy okazji się pośpiesz, bo marznę.

– Zastanawiam się nad tym, czy ci mówić, czy może jednak nie. – Przymknęłam powieki, a krew powoli zaczynała we mnie wrzeć. Wiedziałam, że specjalnie się ze mną drażnił.

– Colton! – warknęłam.

– Dobra, dobra. – Słyszałam, jak perfidnie podśmiechiwał się pod nosem. – Powiem ci, jak wyjdziesz z łazienki. – Boże, daj mi siłę, bo go skrzywdzę.

– Pierdol się – rzuciłam w odwecie.

Nie doczekałam się odpowiedzi, dlatego wróciłam do poprzednich czynności. Po dłuższej chwili wyszłam spod prysznica. Wszystkie lustra w pomieszczeniu momentalnie zaparowały, sięgnęłam więc po ściereczkę i przetarłam je. Jedyna rzecz, która irytowała mnie w gorących prysznicach: zaparowane lustra.

Zerknęłam w swoje odbicie, a kącik ust mimowolnie się uniósł. Moja cera nareszcie wyglądała promiennie, a przede wszystkim zdrowo. Wachlarze naturalnych rzęs przysłaniały nieco ciemne tęczówki. W ostatnim czasie postawiłam na siebie, czego rezultaty powoli były widoczne. Włosy w odcieniu gorzkiej czekolady zawinęłam w beżowy ręcznik, a na siebie zarzuciłam krótki, przylegający kombinezon w czarnym kolorze. Ratował mnie, gdy nie miałam pomysłu, co powinnam założyć. Prosty, wygodny, a dodatkowo podkreślał moją figurę w taki sposób, że czułam się w nim dobrze.

Przekręciłam zamek i pchnęłam drzwi. Colton – ku mojemu zdziwieniu – zajmował całe moje łóżko. Wgniótł pościel, a koc zrzucił na podłogę. Nawet nie przejął się oceniającym spojrzeniem wymierzonym w jego kierunku.

– Nie za wygodnie ci? – zapytałam retorycznie. Zasiadłam do toaletki, umieszczonej naprzeciwko łóżka. – Sprzątasz to. – Palcem wskazałam na bałagan, który brat zdążył narobić.

– Nie walnęły ci w tym materacu sprężyny? – Wiercił się w miejscu, skutecznie omijając temat sprzątania. Uniosłam brew, zerkając na niego znad ramienia. – Pytam poważnie. Jest w chuj niewygodny i coś wbija mi się w plecy.

– Nie kazałam ci tutaj leżeć ani przychodzić, a i tak to zrobiłeś. Zażalenia składaj sam do siebie.

– Ktoś nie tryska dobrym humorem?

– Wręcz przeciwnie. – Uśmiechnęłam się szeroko, a przy tym sztucznie. – Po prostu na ciebie reaguję w ten sposób.

– Jesteś czarująca, naprawdę – odpowiedział prześmiewczo, a ja wzrokiem wróciłam do toaletki.

– Mhm – mruknęłam. – Czemu miałam się pośpieszyć? Nie potrafisz nastawić prania?

Zerknęłam na odbicie chłopaka w lustrze. Wywrócił oczami.

– Mam propozycję – odparł, ignorując moje kąśliwości.

– Zamieniam się w słuch.

– Mój kumpel organizuje dziś domówkę – zaczął, a ciemne oczy chłopaka błyszczały podekscytowaniem. – Pomyślałem o tobie i Vivianie.

– To ty masz kumpli? – wyrzuciłam z siebie zdziwiona, a złowrogie spojrzenie Coltona sprawiło, że cicho parsknęłam. – Umówiłyśmy się z Nicolem, przykro mi.

– Wcale nie jest ci przykro – zauważył trafnie i zmrużył oczy.

Westchnęłam, czując potrzebę wytłumaczenia się z tego.

– Odciągałeś mnie od nich jak od ognia. Zachowujesz się trochę tak, jakby byli kryminalistami, czy coś. – Wzruszyłam ramionami, przeczesując szczoteczką cienkie, a zarazem gęste brwi. – Nie wiem, co zaważyło na tym, że zmieniłeś zdanie, ale mnie nie ciągnie do poznania ich. Może poczekam na jeszcze jedną okazję, kiedyś się nadarzy.

– Wiem, Maddie, że wyglądało to w taki, a nie inny sposób. To tylko jedna impreza, nie musicie zostać przyjaciółmi. Oni chcą w końcu poznać słynną Madeline West.

– Aż tyle im o mnie naopowiadałeś? – zdziwiłam się.

– Może. – Uśmiechnął się podejrzliwie.

Przymknęłam na moment powieki w zamyśleniu. To zaledwie jedna impreza, a gdy się skończy, pójdziemy w swoje strony. Nic nie stało na przeszkodzie, abym wraz z Vivianą przystała na propozycję brata. Tak jak mówił Colton – nie muszą zostać moimi przyjaciółmi, wystarczy, że ich poznam.

– W porządku, pójdziemy, ale gniew Nicola za odwołane spotkanie zrzucam na ciebie. – Chłopak w zadowoleniu kiwnął głową. – Myślisz, że mnie polubią? Twoi przyjaciele – dodałam nieco niepewnie.

– Ciebie nie da się nie lubić.

Na mojej twarzy zagościł ciepły uśmiech. Tak wyglądała nasza codzienność z Coltonem. Była przepełniona wzajemnymi docinkami i sprzeczkami, jednak to nie zmieniało faktu, że był on nie tylko moim bratem, ale także przyjacielem. Często doprowadzał mnie do szału, ale jeszcze częściej sprowadzał na ziemię, gdy wznosiłam się zbyt wysoko. Starał się uchronić mnie przed otaczającym złem, jak na starszego brata przystało.

W dniu, w którym zmarła nasza mama, Margaret, mój świat zmienił się nieodwracalnie. Colton, mimo że jego również dotknęła tragedia, koił mój narastający w sercu ból. Podczas pierwszych nocy po stracie najbliższej dla mnie osoby to on tkwił przy moim boku. Czuwał nade mną, dopóki powieki nie opadły mu ze zmęczenia. Słyszał każdy krzyk, który zdzierał mi gardło. Ceniłam go jako brata i przyjaciela.

– Poinformuj o tym tatę, dobrze? – napomknęłam, zanim zdążył opuścić pokój.

– Maddie, masz osiemnaście lat, możesz wychodzić bez jego zgody.

– Wiesz, że to dla niego ważne – mruknęłam ciszej.

Nasz tata, Gabriel, obecnie przebywał w delegacji. Większość spraw przez niego prowadzonych odbywało się w Rzymie, jednak zdarzało się, że musiał wyjechać poza miasto, tym samym zostawiając mnie pod opieką Coltona. Gabriel, mimo dzielących nas kilometrów, interesował się nami, a jeżeli jedna wiadomość miała sprawić, że poczuje się spokojniejszy, to chciałam to zrobić.

– Dobrze, młoda. – Skrzywiłam się na to paskudne przezwisko. – Dam mu znać.

– Zrezygnuj z tego „młoda”, jest okropne. – Colton uwielbiał wymyślać mi różne ksywki. Zmieniał je co kilka dni, jednak tym razem uczepił się tej konkretnej na dłuższy czas.

– Wiesz, że tego nie zrobię.

Uniosłam środkowy palec, a chłopak roześmiał się, wychodząc z pokoju.

Siedziałam na kuchennym blacie i machałam energicznie nogami. Po mojej lewej stronie znajdowała się Viviana, która mierzyła mnie spojrzeniem, które coraz bardziej traciło ostrość. Wokół nas kręciło się dużo osób, których nawet nie kojarzyłam, jedynie od czasu do czasu w zasięgu wzroku pojawiał się ktoś z naszej szkoły.

Dzisiejszego wieczoru postanowiłam napić się jedynie symbolicznie. Zanim chwyciłam kolorowy trunek, zlustrowałam przyjaciółkę, która wyglądała olśniewająco. Złociste włosy opadały kaskadami na jej barki. Krótka, dżinsowa spódniczka opierała się na biodrach dziewczyny, a koronkowa bluzka z rozszerzanymi rękawami idealnie współgrała z dołem stroju. Wargi rozciągnęła w pijackim uśmiechu, który dodawał jej uroku.

Przyłożyłam kieliszek do ust, prawie zachłystując się zawartością. Viviana mi przerwała, wymachując dłonią. Ściągnęłam w zastanowieniu brwi.

– Co?

– Nawet sobie nie żartuj. – Zmrużyła oczy, przeszywając mnie spojrzeniem. – Poczekaj na mnie, wiedźmo. – Roześmiałam się, a przyjaciółka poszła w moje ślady. Uniosłyśmy kieliszki i zetknęłyśmy ze sobą szkło.

Do oczu podeszły mi łzy. Odkaszlnęłam, wypełniło mnie przeszywające, duszące uczucie. Dłonią odszukałam przypadkowy kubek. Zacisnęłam na nim palce i oderwałam go od lepiącego się blatu. Łudziłam się, że znalazłam napój, który nie zawierał dodatkowych procentów. Pilnie potrzebowałam poczuć coś innego niż posmak wódki na końcu języka. Odetchnęłam z ulgą, gdy aromat pomarańczy zaatakował moje kubki smakowe.

– Ten alkohol smakował jak czysty spirytus. – Przymknęłam na moment powieki, odkładając kubeczek.

– Nie był taki zły, mnie smakował. – Parsknęłam na słowa dziewczyny. – Dziwnie, gdyby było inaczej, nie?

– Zdecydowanie, Vi, zdecydowanie.

Obok nas pojawił się Colton. Zarzucił swoje ręce na nasze barki. Brązowe włosy, które kręciły się w małe loczki, miał roztrzepane, a wargi rozciągnięte w szerokim, lśniącym uśmiechu. Policzki płonęły mu od wypieków.

– Widzę, że udało wam się dotrzeć. – Wyczułam nutkę ekscytacji w głosie chłopaka. Zerknął kątem oka na blondynkę i przyjrzał się jej z uwagą. – Co u twojego chłopaka, Viviano? Nadal jest takim dupkiem?

– Spierdalaj – odburknęła, strzepując z siebie jego rękę.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze, bo ta wymiana zdań oznaczała jedno: wojnę. Między moim bratem a najlepszą przyjaciółką. Nie było to dla mnie nic nowego. Docierając się, wywoływali wokół siebie tornado, dlatego żeby uniknąć awantury, szturchnęłam łokciem chłopaka, sygnalizując mu, aby nie przeginał. Posłał mi niezrozumiałe spojrzenie.

– Daj jej spokój – upomniałam go.

Kiwnął głową.

– W porządku. – Jego uśmiech stał się podejrzliwy. – Zatańczymy na zgodę? – zwrócił się do dziewczyny. Przymknęłam powieki na sekundę, starając się przetworzyć słowa, które padły z jego ust. Aż trudno mi było uwierzyć w to, jak wielkim był idiotą. Viviana rozchyliła delikatnie wargi, zapewne gotowa do odrzucenia propozycji. Nie było jej dane tego zrobić. Colton, uprzedzając reakcję dziewczyny, chwycił Vi pod ramię i zaciągnął w stronę parkietu.

Po krótkiej chwili znaleźli się na samym środku salonu. Zeskoczyłam z blatu, po czym oparłam ciężar ciała o wyspę kuchenną. W ten sposób mogłam się im lepiej przyjrzeć. Osoby, które dotąd zajmowały parkiet, wycofały się, zwalniając przestrzeń.

Z głośników wybrzmiał dźwięk Disco Surf Curse. Uniosłam kącik ust, to była ich piosenka. Często zdarzało się tak, że wieczory wspólnie spędzaliśmy w domu z amatorskim sprzętem do karaoke. Oboje wybierali właśnie ten utwór, co doprowadzało do tego, że kłócili się o to, kto zaśpiewa go lepiej. Koniec końców nie potrafili dojść do sensownego porozumienia, więc jednocześnie zdzierali gardła, wykrzykując słowa piosenki.

– Nie pękaj! – rzucił w pełni rozbawiony Colton.

– Nie żartuj sobie ze mnie. – Mimo powagi, z jaką wypowiadała słowa, wiedziałam, że powoli się łamała.

– Och, dobrze wiesz, że nie żartuję. – Poruszał na zmianę barkami w górę i dół, a promienny uśmiech nie schodził mu z ust.

Ludzie zgromadzeni wokół klaskali w rytm piosenki. Viviana przygryzała dolną wargę, bijąc się z myślami. Znałam ją na tyle dobrze, że byłam pewna jej rozterki. W końcu wzruszyła ramionami i całkowicie mu uległa. Przyjęła dłoń Coltona, a on przyciągnął ją do siebie.

– Nienawidzę cię – sapnęła, ledwo powstrzymując unoszące się kąciki ust.

Roześmiałam się pod nosem. Miło było ich zobaczyć, gdy nie skaczą sobie do gardeł. No, prawie… Docinki to nieodłączny element ich znajomości. W tym jednym momencie byli skupieni jedynie na sobie. Tylko siebie obdarzali spojrzeniem tak, jakby świat wokół nich nie istniał. Tekst piosenki opuszczał ich usta, a przy tym poruszali się w jej rytmie. Mimo że taniec nie był ich mocną stroną, to szło im całkiem dobrze. Czerpali z tego czystą radość, i to było najważniejsze.

Moją uwagę przykuła specyficzna barwa śmiechu rozlegającego się w pomieszczeniu. Uniosłam wzrok i natrafiłam na zielone, mieniące się tęczówki. Zlustrowałam wzrokiem bruneta, który wkroczył w głąb kuchni. Włosy miał krótko ścięte, nos lekko zadarty, a gęste brwi uniósł wysoko. Obok niego znajdowała się dziewczyna o długich, błyszczących czarnych włosach, których momentalnie jej pozazdrościłam. Z grymasem na twarzy zerkała na wcześniej wspomnianego chłopaka.

– Lucas, czy ty jesteś normalny? – westchnęła.

– Alex kazał mi zaznaczyć swój teren! – odpowiedział podniesionym głosem.

– Nie zwalaj tego na mnie. – Dołączył do nich rzekomy Alex. Nie powinnam interesować się ich rozmową, ale coś sprawiało, że nie mogłam przestać ich słuchać. – Nie chodziło mi o to, żebyś dosłownie zaznaczył teren. Czy ty, kurwa, jesteś zwierzęciem?

– Chciało mi się lać, a łazienka była zajęta. – Wyrzucił ręce w powietrze.

– Komu Hollins podlał doniczkę? – zapytał mój brat, zaskakując mnie tym. Nawet nie zauważyłam, kiedy zszedł z parkietu. Dodatkowo zwrócił się do nich w sposób, jakby dobrze się ze sobą znali. – Zresztą, nie potrzebuję odpowiedzi na to pytanie, sam się domyślam.

– Odwalcie się, co? – Lucas zmrużył złowrogo powieki, wymierzając w nich palcem.

Każde z nich parsknęło pod nosem.

Urządzenie zawibrowało obok mnie. Podniosłam telefon, a moim oczom ukazała się wiadomość od przyjaciółki.

Viviana:

Wracam do domu.

Ściągnęłam brwi w zakłopotaniu. Jeszcze chwilę temu dobrze się bawiła. Zanim zdążyłam zapytać, napłynęła kolejna wiadomość.

Viviana:

Pokłóciłam się z tym pierdolonym idiotą, zepsuł mi humor.

Nie chodzi o Coltona, jak coś.

Bo określenie może być mylące.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

Madeline:

Co Cole znów zrobił?

Cole był chłopakiem Viviany. Nie darzyłam go szczególną sympatią.

Viviana:

To, co zwykle.

Wkurwił się o byle gówno, by mieć pretekst do awantury.

Madeline:

Który to raz w tym tygodniu? Piąty?

Viviana:

Przestałam liczyć na siódmym.

Wywróciłam oczami, zirytowana. Viviana nie zasługiwała na takie traktowanie.

Madeline:

Rzuć go w końcu, widzisz, jak źle Cię traktuje.

Viviana:

To nie takie proste, jak może się wydawać.

Jutro o tym pomyślę.

Madeline:

Wrócić z Tobą?

Viviana:

Wrócę sama, nie martw się o mnie, najem się lodami i pójdę spać.

A Ty się baw, poznaj przyjaciół Coltona i opowiedz mi potem, czy też są tacy głupi jak On.

Cicho parsknęłam.

Madeline:

Dobra.

Wróć bezpiecznie.

– Poznaliście Madeline? – odezwał się Colton, zmieniając temat. Gwałtownie uniosłam wzrok znad telefonu. Coś ścisnęło się w moim żołądku, gdy brat wskazał dłonią na mnie, a trzy spojrzenia powędrowały w tym kierunku. Miałam ochotę rozszarpać go na strzępy za postawienie mnie w niekomfortowej sytuacji. Nie wiedziałam, jak się zachować, mimo że nigdy nie sprawiało mi problemu nawiązywanie nowych znajomości. Chciałam pokazać się z dobrej strony, a nasilający się stres tylko mi to uniemożliwiał.

– Cześć – wydusiłam w końcu z siebie, zdobywając się na lekki uśmiech.

– Nie chwaliłeś się, że masz tak atrakcyjną siostrę, zupełne przeciwieństwo ciebie. – Zmierzył chłopaka oceniającym spojrzeniem, a następnie wrócił nim do mnie. – Jestem Lucas Hollins.

– Nie zapominaj się – warknął Colton.

– Idioci. – Dziewczyna wyminęła ich i podeszła do mnie. – Kelly. – Wyciągnęła dłoń, a ja odwzajemniłam uścisk. – Miło cię nareszcie poznać. – Uśmiechnęła się ciepło, więc również to zrobiłam.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odezwał się Lucas. Zerknęłam na niego. Wzrok nieznajomego skupiony był na ekranie telefonu.

– Mam złe wieści do przekazania. Głównie, a w sumie jedynie dla Coltona.

– Co mogło się wydarzyć w ciągu dziesięciu minut, w których mnie nie było? – Nie wyglądał na pocieszonego tym faktem.

– Clyde przyjechał.

ROZDZIAŁ 3

MADELINE

Wyraz twarzy Coltona diametralnie się zmienił. Po radosnym uśmiechu, który jeszcze przed chwilą zdobił tę twarz, nie było najmniejszego śladu. Mięśnie ciała chłopaka były wyraźnie napięte, co było doskonale widoczne przez obcisły T-shirt. Szczęki zaciskał na tyle mocno, że zęby zgrzytały o siebie. Nie miałam za grosz pojęcia, kogo miał na myśli Lucas i czemu ta osoba wywoływała w moim bracie tak skrajne emocje.

– Dzisiaj miało go nie być. – Palcami przywarł do skroni, rozmasowując ją delikatnie. Hollins w odpowiedzi wzruszył ramionami. – Za ile tutaj będzie?

– Już jest.

Zapadła cisza, a mijające sekundy zamieniały się w wieczność. Dało się wyczuć, że atmosfera zgęstniała. Przyjaciele Coltona posyłali między sobą ukradkowe spojrzenia, natomiast ja utkwiłam wzrok w swoich paznokciach. Przyglądałam się im z uwagą i zaciekawieniem, tak jakbym wcześniej nie miała okazji ich widzieć. Towarzyszył mi dyskomfort. Nie czułam się na tyle dobrze, aby móc dalej pozostać w tym miejscu. Potrzebowałam wymówki, która stanie się moją drogą ucieczki, jak źle by to nie brzmiało. Rozumiałam fakt, że nie czuli się w moim towarzystwie na tyle swobodnie, aby poruszyć niewygodny temat. Byłam dla nich obcą osobą, podobnie jak oni dla mnie.

– Pozwólcie, że pójdę zapalić – odezwałam się, przerywając ciszę. Uniosłam głowę i napotkałam pełne niezrozumienia spojrzenie brata.

– Ty nie palisz – wytknął mi słusznie.

– Palę w towarzystwie.

– Więc ja będę twoim towarzystwem.

Wywróciłam oczami, ale powstrzymałam się przed złośliwym komentarzem. Wyszliśmy wspólnie na tył domu, gdzie rozprzestrzeniał się nieziemsko piękny ogród. Podmuch świeżego powietrza okazał się wyjątkowo przyjemny. Oparłam plecy o kamienne ściany domu, zahipnotyzowanym spojrzeniem wciąż omiatałam przeróżne krzewy, pokryte kwiatami. Niektóre w oddali znikały pod pokrywą ciemności, i nawet to nie odejmowało im uroku.

– Podejrzewam, że nie masz swoich. – Zerknęłam na brata, który wystawił w moim kierunku papierosy. Zajął miejsce obok mnie, również opierając się o ścianę.

– Masz mnie. – Uśmiechnęłam się lekko i chwyciłam paczkę. Wyciągnęłam papierosa, a resztę schowałam do kieszeni. Umieściłam fajkę między wargami, a Colton podał ogień. Po chwili zaciągnęłam się głęboko, po czym wypuściłam dym z płuc.

Przymknęłam powieki, licząc, że na moment zaznam spokoju i zanurzę się w komfortowej ciszy. Na moje nieszczęście coś ją zakłócało, a bardziej ktoś. Otworzyłam oczy i niechętnie obróciłam głowę w kierunku licznie padających przekleństw.

Dostrzegłam wysokiego mężczyznę, który w napięciu prowadził rozmowę telefoniczną. Przyjrzałam się mu z uwagą. Idealnie zarysowana szczęka była mocno zaciśnięta. Wyraz twarzy ociekał obojętnością i cynizmem jednocześnie. Ciemne, gęste brwi były mocno ściągnięte i wyglądały, jakby mężczyzna lada moment miał wybuchnąć gotującą się w nim złością. Jednak – ku mojemu zdziwieniu – z sekundy na sekundę przybierał coraz to bardziej beznamiętną postawę. Wzrokiem przejechałam wzdłuż ciągnących się tatuaży, które pokrywały prawe ramię nieznajomego i znikały pod rękawem koszulki. Nawet pomimo dystansu, który nas dzielił, mogłam, że był umięśniony i cholernie atrakcyjny.

– Znasz go? – zapytałam ciekawsko. Chciałam wiedzieć, kim był.

– A co, spodobał ci się? – Brat wrzucił niedopałek do popielniczki, ja również.

Parsknęłam cicho.

– Nie interesują mnie związki ani bliższe relacje, nieraz ci o tym mówiłam. – Prawdą było to, że ten mężczyzna mnie zainteresował, sprawiał, że nie mogłam oderwać od niego spojrzenia, ale nie zmieniało to faktu, że to była czysta ciekawość, nic więcej.

– Nie znam go – odparł, na co przytaknęłam.

Nieznajomy rozłączył się i zdecydowanym ruchem wepchnął telefon do tylnej kieszeni spodni. Podniósł wzrok i rozejrzał się wokół. Niemal zachłysnęłam się śliną, kiedy jego spojrzenie powędrowało w naszym kierunku. Podniósł dłoń i zaczął do nas zmierzać.

Czemu moje serce zaczęło bić w nieregularnym rytmie? Policzki pokryły się rumieńcem, a dłonie zaczęły drżeć. Nie rozumiałam, co się ze mną działo. Nie bywałam nieśmiała i raczej rzadko się zdarzało, że odbierało mi mowę czy zastygałam w bezruchu. Byłam typem osoby, która pierwsza zaczynała rozmowy, inicjowała kontakt. Trochę jak w podstawówce – ktoś pukał do gabinetu nauczyciela, ale to ja omawiałam dany problem. Miałam w sobie śmiałość, więc czemu obcy mężczyzna mi ją odebrał?

– Cześć, bracie – odezwał się nieznajomy i wystawił w kierunku Coltona swoją dłoń. Wpatrywałam się w nią tępo, przetwarzając w głowie te słowa.

Czemu mnie, do cholery, okłamałeś, Coltonie?

– Cześć, Caswell. – Uścisnął jego dłoń, a następnie nawzajem poklepali się po plecach.

Zamurowało mnie. Nazwisko Caswell często przewijało się w moim otoczeniu, choć nigdy nie przywiązywałam do niego większej wagi. Mimo to doskonale wiedziałam, kim był. Każdy wiedział. Clyde Caswell uznawany był za króla Rzymu. Swoją rozpoznawalność zyskał dzięki Rzymskim Igrzyskom1 – brutalnym pojedynkom, które odbywały się kilka razy do roku. To wydarzenie było legalne, organizowane przez wpływowych ludzi, a osoba, która stała na czele Rzymu, jedynie temu przytakiwała. W rzeczywistości stanowiło to przykrywkę dla znacznie większych interesów. Za fasadą zawodów kryły się nielegalne przedsięwzięcia, na których ludzie zbijali fortuny. Ustawianie walk było powszechne. Nie każda walka taka była, ale spora ich część na pewno.

Pojedynki odbywały się w formule mieszanych sztuk walki. Każde starcie trwało trzy rundy, jednak mistrzowski pojedynek nie miał określonego czasu. Walka toczyła się do pierwszego upadku, kiedy to wyczerpany przeciwnik lądował na deskach – to oznaczało jego poddanie. Igrzyska były hołdem dla gladiatorów ze starożytnego Rzymu, lecz w odróżnieniu od tamtych czasów współczesne walki nie kończyły się śmiercią. Choć były przepełnione brutalnością, nikt nie dopuszczał się czynu niewybaczalnego.

Niski głos wytrącił mnie z zamyślenia.

– Masz może coś zapalić? – Dało się wyczuć to, jak bardzo był sfrustrowany.

– Maddie ma. – Colton spojrzał na mnie, na co zrobiłam wielkie oczy.

– To twoja? – zapytał, jednak nie brzmiał na zainteresowanego.

– Siostra.

Caswell przeniósł na mnie spojrzenie, a gdy zetknęło się ono z moim, miałam wrażenie, że to nie pierwsze nasze spotkanie. Wybiłam tę myśl z głowy tak szybko, jak nadeszła, i wyciągnęłam z kieszeni opakowanie papierosów.

– Madeline. – Podałam mu fajkę, zdobywając się na delikatny uśmiech.

– Dzięki – mruknął, wkładając używkę pomiędzy malinowe wargi. Kompletnie zignorował fakt, że się mu przedstawiłam. Uważałam to za niekulturalne zachowanie. Uczono mnie, że jeśli ktoś jest uprzejmy, to odpłaca się mu tym samym.

– Cham – wykrztusiłam, jednocześnie kaszląc, by nieco zamaskować swoje słowa.

– Chcesz powtórzyć to, co powiedziałaś? – Zabrzmiał chłodno, a na jego twarzy malowała się kpina. Nie podobało mi się to. Przełknęłam z trudem ślinę, gdy nachylił się w moim kierunku. Zwróciłam uwagę na spojrzenie, którym mnie obdarzył. Było znajome. Ten granat, który wypełniał jego tęczówki, przypominał mi ocean nocą.

Wstrzymałam oddech, uświadamiając sobie, że już raz spotkałam się z podobnym określeniem. Pojedyncze momenty wczorajszego wieczoru przelatywały przez moje myśli. Nogi zrobiły mi się jak z waty, bo jak, do cholery, było to możliwe? Wyrzuty sumienia, które kumulowały się we mnie od rana, wyparowały. Clyde nie był jedynie królem Rzymu, a również wandalem, nieszanującym czyjegoś mienia.

– Czy chcę powtórzyć, że jesteś chamem? – Przycisnęłam palec do brody, udając, że zagłębiam się w przemyśleniach, a po chwili dodałam: – Hm, chyba nie.

Zmrużył powieki, a następnie przejechał językiem po zębach, mimowolnie się przy tym uśmiechając.

– Właśnie to zrobiłaś.

– No co ty – rzuciłam. – Niemożliwe. – Mój głos ociekał ironią.

– Dajcie spokój – wtrącił się Colton, ale żadne z nas nie zwróciło na niego najmniejszej uwagi.

– Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz – kontynuował Clyde z namacalną wyższością, a ja miałam ochotę się roześmiać.

Chryste… Ktoś musi sprowadzić tego chłopaka na ziemię.

Ta niepewność, którą w sobie zgromadziłam, nagle znalazła ujście.

– Chyba właśnie wiem i to jest w tym wszystkim najgorsze. – Ściągnął brwi, zapewne nie rozumiejąc, co mam na myśli. – Wiem, że będzie to brutalne zderzenie z rzeczywistością, ale nie interesuje mnie to, kim jesteś.

Zamrugał dwa razy, ale wciąż pozostał niewzruszony.

– Madeline – warknął Colton, na co wzruszyłam ramionami.

Clyde Caswell, który minionej nocy przestrzegał mnie, abym trzymała się z dala od kłopotów, nie zdawał sobie sprawy, że sam właśnie na jeden trafił.

Jego kłopot nosił moje imię i nazwisko.

Przekroczyłam próg domu, niemal padając ze zmęczenia. Marzyłam o chwili, w której zatapiam się w satynowej pościeli.

– Ciebie do reszty pojebało! – Podniesiony głos Coltona nie dawał mi spokoju.

Westchnęłam ciężko i ze znużeniem spojrzałam na chłopaka, który gotował się ze złości.

– Proszę, daj mi spokój. Idę spać, bo zaraz pęknie mi przez ciebie głowa. – Zaczęłam się wspinać po kamiennych schodach.

– Nie, Madeline. – Zatrzymałam się w miejscu, wywracając przy tym oczami. – Tym razem, kurwa, przesadziłaś.

– Bo co? – Uniosłam brew, a irytacja zaczynała się we mnie gromadzić. – Powiedziałam prawdę i to nie moja wina, że Clyde nie był w stanie tego udźwignąć. Może byłoby inaczej, gdybyś mnie nie okłamał i uprzedził, że twój przyjaciel ma kruche ego.

Zacisnął usta w wąską linię.

– Czemu skłamałeś, że go nie znasz? – Cisza. Na tyle było go stać. – Może jeszcze mi powiesz, że ty też bierzesz udział w tym syfie – rzuciłam prześmiewczo, ale również nie doczekałam się odpowiedzi. – Nie zaprzeczyłeś. – Spojrzał na mnie litościwym wzrokiem. Prychnęłam pod nosem. – Dobranoc.

– Madeline – westchnął. – Nie rozumiesz.

– I dzięki Bogu.

ROZDZIAŁ 4

MADELINE

Szurając po panelach puchatymi, różowymi kapciami, wpadłam do kuchni. Z promiennym uśmiechem na ustach sięgnęłam po swój ulubiony kubek. Był wykonany z gliny i zdobiły go małe kokardki, które dodawały uroku. Tryskałam dobrym humorem, pomimo tego, jak zakończył się wczorajszy wieczór.

Zasiadłam przy wyspie kuchennej. Popijałam gorącą czekoladę i w ciszy przyglądałam się temu, jak promienie słońca powoli wdzierały się do domu przez przestronne okna. Szmer dochodzący z góry oznaczał, że Colton wstał, a to dla niego nietypowe. Było stosunkowo wcześnie, dochodziła ósma rano. Jedynym powodem, dla którego mógł otworzyć powieki o tak nieludzkiej dla niego porze, był trening. W innym przypadku musiałabym ściągać go siłą z łóżka. Po chwili pojawił się w kuchni, unikając mojego spojrzenia.

– Nie żeby coś, ale to ja powinnam się gniewać za twoje kłamstwa, a nie na odwrót – odezwałam się, po czym upiłam łyk rozgrzewającego napoju.

– Odpieprz się – burknął pod nosem.

– Złośliwiec – mruknęłam. – Daj spokój, jestem twoją ulubioną siostrą.

– Jesteś moją jedyną siostrą. – Wywrócił oczami, a następnie otworzył drzwiczki lodówki, by sięgnąć po czekoladowy jogurt.

– To nic nie zmienia, i to mój jogurt, zostaw go.

– Zmienia wiele, i wali mnie to.

Niemiły komentarz cisnął mi się na usta i już miałam syknąć w stronę brata, ale uprzedził mnie rozlegający się dźwięk dzwonka do drzwi. Zeskoczyłam ze stołka i udałam się do ganku. Przekręciłam zamek w drzwiach i uchyliłam je lekko.

– Cze… – Głos chłopaka urwał się w połowie, gdy zlustrował mnie spojrzeniem.

Mój dobry humor wyparował w chwili, w której Clyde stanął na progu mojego domu. Niezadowolona, wywróciłam oczami i popchnęłam drzwi, łudząc się, że zdążą zatrzasnąć się prosto przed jego nosem. Przeklęłam, bo w ostatnim momencie zatrzymał je swoją dłonią.

– Poważnie? – rzucił rozdrażniony.

– Przypadkiem. – Wzruszyłam ramionami, a Clyde wziął głęboki wdech. – Jesteś ostatnią osobą, którą chciałam zobaczyć tego poranka.

– Ciepłe przywitanie. – Wysilił się na lekki uśmieszek.

– Do usług.

Z wyraźną niechęcią przepuściłam chłopaka. Wszedł w głąb domu, więc ruszyłam za nim, upewniwszy się, że drzwi wejściowe były zamknięte. Dotarliśmy do kuchni, a Colton od razu zmierzył się z moim złowrogim spojrzeniem. Ten poranek zapowiadał się pięknie. W ciszy mogłam się delektować ulubionym napojem i podziwiać budzący się do życia Rzym. Niestety, nie było mi to dane. Czar prysł w momencie, gdy ta dwójka niespodziewanie przerwała moją sielankę, sprawiając, że mój nastrój uległ zmianie. Promienny uśmiech zamienił się w kwaśny, wymuszony grymas.

– Myślałem, że Lucas po mnie przyjedzie – wymamrotał pod nosem Colton, jednocześnie pożerając mój jogurt. Wdech i wydech.

– Też tak myślałem, ale okazało się, że pomylił godziny, więc zamiast niego przyjechałem ja – wyjaśnił.

Ze znużeniem przysłuchiwałam się ich rozmowie. Nie interesowała mnie, dlatego chwyciłam swój kubek, pragnąc jak najszybciej się stąd ulotnić. Zanim jednak wspięłam się po schodach, zatrzymał mnie głos Clyde’a:

– Madeline? – odezwał się, co mnie zaskoczyło.

Spojrzałam na niego znad ramienia. Łokciami zaparł się o blat po przeciwnej stronie wyspy. Wzrok miał skupiony na mnie, więc i ja swój skupiłam na nim. Czarne włosy chłopaka były w nieładzie, całe rozczochrane, a oprócz tego wydawały się tak miękkie. Rozmarzyłam się na myśl, jak przyjemne musiały być w dotyku. Kilka pojedynczych kosmyków opadało na czoło, co powodowało, że wyglądał całkiem uroczo. W świetle dziennym mogłam przyjrzeć się mu nieco dokładniej. Jego policzki zdobiły lekkie rumieńce, a wachlarze długich rzęs przykrywały chłodne spojrzenie. Miałam ochotę się skarcić, że myślałam o nim w ten sposób. Wzbudzał we mnie sprzeczne emocje i najchętniej rozerwałabym go na strzępy, ale mimo to nie mogłam zaprzeczyć, że był przystojny.

Przełknęłam ślinę, która zebrała mi się w ustach, i wydukałam:

– Clyde? – Kącik ust chłopaka drgnął, gdy wypowiedziałam jego imię.

– Przydałoby ci się nieco więcej uśmiechu. – Puścił do mnie oczko. Rozdziawiłam wargi, tkwiąc w ten sposób przez chwilę. Zabrakło mi cholernych słów. Przysięgam, że ten chłopak doprowadzał mnie na skraj załamania. Głęboko zaczerpnęłam powietrze i gdy poczułam się w pełni gotowa do zmierzenia się z Clyde’em, odwróciłam się na pięcie.

– Jesteś specjalistą w pouczaniu innych?

– Też, ale nie tylko to jest moją specjalnością. – Wzruszył ramionami, odpowiadając beznamiętnie.

– Niszczenie czyjegoś mienia również nią jest? – spytałam. Przygryzł wargę i delikatnie się uśmiechnął.

– Co? – wtrącił się Colton, prawie zachłystując się jedzeniem.

– Co? – powtórzyłam głupio. – Wychodzę do Viviany – dodałam pośpiesznie, zmieniając temat.

– Nie będzie mnie wieczorem, weź klucze – odpowiedział.

– Mhm, będę pamiętać. – Ruszyłam w stronę wyjścia.

– Do zobaczenia, Madeline – dodał Clyde.

Po moim trupie.

Zanim zniknęłam za rogiem, uniosłam środkowy palec, by dobitnie pokazać, jak wiele znaczyły dla mnie jego słowa.

Dopiero za zamkniętymi drzwiami pokoju wypuściłam powietrze, które zalegało mi w płucach. Przywarłam plecami do drewna i osuwałam się powoli, aż zetknęłam się z zimną podłogą. Kubek odłożyłam na bok. Kolana przyciągnęłam do siebie, a następnie zahaczyłam o nie brodą. W tej pozycji czułam, w jakim zawrotnym tempie unosi się moja klatka piersiowa.

Dawno nie odczuwałam czegoś takiego i nie wiem, jak mogłam sensownie nazwać moje zachowanie. Peszyłam się, kiedy lądował na mnie wzrok chłopaka, co nie było w moim stylu, a jednocześnie pękałam z irytacji, którą gromadził we mnie ten upierdliwy człowiek.

Nie rozumiałam, co się ze mną działo, albo może wcale nie chciałam tego rozumieć.

Tuż po przekroczeniu progu domu Viviany wiśniowy zapach wkradł się do moich nozdrzy. Przeczuwałam, że ciocia Jane znów zaszyła się w swoim małym królestwie. Każdy z nas posiadał miejsce, w które uciekał, gdy otaczająca rzeczywistość przybierała zbyt szare odcienie. Takim miejscem dla mamy Viviany była przytulna kuchnia, w której mogła tworzyć przeróżne wypieki. Do ostatnich swoich dni mogłabym się zajadać wszystkim, co wyszłoby spod jej dłoni. Ta kobieta była istną mistrzynią wypieków i zdecydowanie nie miała sobie równych.

Pośpiesznie zdjęłam buty i wślizgnęłam się do przestronnego salonu, który łączył się z kuchnią. Do niej właśnie zmierzałam. Ślina zbierała się w moich ustach na samą myśl, co tym razem upichciła ciocia. Łokcie oparłam o blat, na którym osadziła się warstwa mąki. Uniosłam wzrok, napotykając burzę złocistych włosów. Jane krzątała się w kółko, nie wiedząc, w co włożyć ręce. Czerwony fartuch, którym oplotła biodra, przypominał pobojowisko. Umazany był wszystkim, czym się dało. Zaśmiałam się, bo taka właśnie była ciocia. Roztrzepana i niezorganizowana, ale miało to swój wyjątkowy urok.

– Cześć, ciociu – odezwałam się ciepło, a kobieta przeniosła na mnie swoją uwagę.

– Cześć, słońce. – Odwróciła się, w dłoni trzymała miskę i nieustannie mieszała jej zawartość. – Nawet cię nie zauważyłam. Kiedy przyszłaś?

– Dopiero teraz – odparłam. – Podglądam, co pieczesz.

– Tartę wypełnioną po brzegi wiśniami – odparła. Jęknęłam z zadowolenia.

– Colton dałby się pokroić za jeden kawałek. Nie będę ukrywać, że ja też.

– Zrobiłam jej tak wiele, że zapakuję ci trochę i weźmiesz do domu.

– Zdajesz sobie sprawę, że cię kocham, prawda?

– Nie przyjmuję do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. – Roześmiała się, a jej błękitne oczy zabłysnęły.

Jane określałam mianem złotej kobiety. Zasługiwała na to jak nikt inny. Zaopiekowała się mną i opatuliła matczynym ciepłem, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Stworzyła dla mnie drugi dom, nigdy nie starając się zastąpić pierwszego. W dniu śmierci Margaret miałam zaledwie trzynaście lat. Nie wiedziałam, jak poradzić sobie z pierwszą miesiączką czy złamanym na pół sercem. Ciocia o mnie zadbała, za co byłam jej wdzięczna. W niej również gromadził się ból. Odebrano jej przyjaciółkę, którą znała, odkąd wypowiedziała swoje pierwsze słowa. Razem walczyłyśmy. Jestem pewna, że mama byłaby dumna z więzi, którą zbudowałyśmy ze sobą.

– Viviana na górze? – wymamrotałam, podkradając jedną z wiśni.

– Tak. Dobrze, że jesteś. Przyda się jej twoja obecność, bardziej niż moja. – Zmartwiły mnie te słowa, ale nie dopytywałam o więcej. Sama miałam zamiar przekonać się, co jest nie tak.

Wspięłam się na górę i stanęłam przed odpowiednimi drzwiami. Bez pukania uchyliłam je i weszłam do środka. Zastałam przyjaciółkę zwiniętą w kłębek. Otaczały ją sterty poduszek i koców, tak samo jak w dzieciństwie, gdy obawiała się, że dorwą ją potwory czyhające pod łóżkiem.

– Viviana? – spytałam zmartwiona. – Vi? – Usiadłam na skraju łóżka. – Co się dzieje? – dopytywałam. – Wszystko w porządku?

– Nic nie jest w porządku – jęknęła rozpaczliwie, zatapiając twarz w poduszce.

Chwyciłam przyjaciółkę za bark i pociągnęłam do siebie. Zerknęła na mnie. Włosy miała związane w niechlujnego koka, a jej kryształowe oczy były pełne łez. Powieki miała opuchnięte. Ujęłam policzki dziewczyny w dłonie, a kciukiem na bieżąco ścierałam płynące łzy.

– Przerażasz mnie. Powiedz mi, co się dzieje.

– Ja… ja – westchnęła. Nie zamierzałam na nią napierać. Wytrwale czekałam, aż zdoła wykrztusić z siebie bolesne wieści. – Cole mnie zdradził, po czym ze mną zerwał. – Zerknęłam na nią z żalem. Tak bardzo było mi jej szkoda. – Myślałam, że to coś poważnego, a jak się okazało, jednak wcale takie nie było. – Szczęka dziewczyny drżała z każdym wypowiadanym przez nią słowem.

Usilnie próbowałam przełknąć gulę, która niespodziewanie wyrosła mi w gardle.

– Jeśli czujesz się na siłach, opowiedz mi o tym – zaproponowałam. Wiedziałam, że wolała wyrzucać z siebie to, co ją męczyło, niż trzymać w środku. Kiwnęła głową, ścierając z policzka łzę. Serce mi pękało. Gdybym otrzymała możliwość zabrania całego bólu, który jej doskwiera, kosztem siebie, zrobiłabym to.

– Wszystko przez to, że dodałam luźne, nic nieznaczące zdjęcie z Coltonem na instastory – wyznała, a ja na chwilę przymknęłam powieki, czując ciężar tego wyznania. – Kurwa – jęknęła zrozpaczona. – Nawet nie byliśmy na nim blisko siebie, a na dodatek pozowały z nami też inne osoby, ale jak widać, nie miało to żadnego znaczenia. Cole się wkurzył, był pijany i rzucił, że kleję się do tego, jak on to powiedział, frajera. Tłumaczyłam mu, że znam się z Coltonem od dziecka i traktuję go jak starszego brata, ale ten idiota nawet nie chciał mnie wysłuchać. Przyznał też, że moje zachowanie jest mu na rękę, bo i tak mnie zdradził. Potem stwierdził, że jestem najgorszym, co go w życiu spotkało. – Głos się jej łamał. Nie czekając dłużej, przyciągnęłam do siebie przyjaciółkę i zamknęłam ją w szczelnym uścisku.

– Nie wierzę w to, jakim jest skończonym kretynem. – Łzy dziewczyny wsiąkały w materiał mojej bluzy. – Zadziwiające jest to, że Colton miał rację. Cole to zwykły dupek, którego powinni, kurwa, wykastrować. – Do moich uszu dotarło stłumione parsknięcie. Uśmiechnęłam się posępnie. – Daj telefon – zażądałam. Viviana wyswobodziła się z mojego uścisku i zerknęła na mnie pytającym wzrokiem. – Zamierzam zablokować go wszędzie, gdzie będzie to możliwe – wyjaśniłam swoje zamiary. – Viviana Hamilton zasługuje na cały świat – powiedziałam czule, a ciepło, które biło od spojrzenia przyjaciółki, rozpalało mnie.

– Skąd możesz to wiedzieć? – Znów posmutniała. – No wiesz, że zasługuję na więcej? A może wcale nie? Może nie jestem tak wiele warta.

– Proszę, wypluj te słowa. Masz w sobie coś, czego nie mają inni. Sprawiasz, że chcę przebywać w twoim otoczeniu, mimo że obecność innych mnie męczy. Dzięki tobie się uśmiecham, choć nie zawsze mam na to ochotę. Nieważne, jak bardzo pochmurny będę miała dzień, wiem, że ty go rozświetlisz. Ponieważ taka już jesteś. Jedyna w swoim rodzaju.

– Dziękuję, że cię mam. – Uśmiech wypłynął na jej zaczerwienione policzki. – Kto inny powiedziałby mi tyle mądrych rzeczy?

– Obawiam się, że nikt. – Roześmiałam się.

W moje ręce trafił odblokowany telefon.

– Usuń tego skurwysyna. Nie chcę więcej go oglądać.

Przytaknęłam i odsunęłam się od Viviany, aby położyć się obok niej. Ułożyła głowę na mnie, a ja przywarłam do niej lewą stroną twarzy. Usuwałam wszystko. Bez żadnych skrupułów wymazywałam Cole’a z życia dziewczyny.

Cisza wypełniła pomieszczenie, jedynie rytmiczne bicie naszych serc wybijało się na jej tle. Niektórzy nie pojmą tego, co masz do przekazania, bez względu na to, jak wiele słów opuści twoje usta, za to inni cię zrozumieją, nawet jeśli nie wypowiesz ani słowa. Wystarczyło spojrzenie Viviany, żebym zrozumiała, jak wiele bólu w sobie skrywa i jak bardzo pragnę go ukoić.

Zacisnęłam mocniej ramiona wokół sylwetki dziewczyny. Chciałam, by wiedziała, że jestem przy niej.

Ze spokojem przymknęłam oczy. Przychodząc tu, sądziłam, że podzielę się z przyjaciółką wieściami o Clydzie i o tym, co wokół mnie się działo, bo zaczynało mnie to przerastać. Jednak swoje problemy odłożyłam na bok w momencie przekroczenia progu pokoju Viviany. Ona była ważniejsza. Potrzebowała mnie.

Uchyliłam powieki, a w pokoju panował mrok. Sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Dochodziła północ. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Zerknęłam w bok i dostrzegłam Vivianę, pogrążoną w głębokim śnie. Nie miałam zamiaru jej wybudzać. Potrzebowała porządnej dawki wypoczynku. Najdelikatniej jak mogłam, wysunęłam się spod jej ręki, a następnie po cichu wymknęłam się z pokoju. Skrzypiące panele nie ułatwiały mi tego zadania. Krzywiłam się z każdym krokiem, który ostrożnie stawiałam. Napisałam szybką wiadomość do dziewczyny, że wracam do domu, po czym zgarnęłam z kuchni przygotowaną dla mnie tartę wiśniową.

Po krótkim spacerze dotarłam na swoją posesję. Stanęłam przed drzwiami wejściowymi i sięgnęłam po torebkę. Zaczęłam ją przeszukiwać. Na oślep macałam każdy przedmiot, który napatoczył mi się w dłoń, jednak żaden z nich nie przypominał mojej zguby. Powoli irytował mnie fakt, że mijały kolejne minuty, a ja wciąż nie odnalazłam kluczy. Wysypałam zawartość torebki na wycieraczkę. Spojrzeniem omiotłam wszystko, co się w niej znajdowało. Błyszczyk, sterta paragonów, mały flakon perfum, gumy jagodowe, ale po kluczach nie było ani śladu. Zapomniałam ich.

– Kurwa – jęknęłam pod nosem.

Chwyciłam za komórkę i wybrałam numer brata. Przygryzłam policzek, oczekując, aż odbierze połączenie.

– Zapomniałam kluczy – wypaliłam, gdy pikanie sygnału ustąpiło.

Lekki śmiech wybrzmiał w słuchawce. Ściągnęłam brwi.

– Nie dość, że pyskata, to dodatkowo zapominalska. Co w sobie jeszcze skrywasz?

Ja pierdolę. Wywróciłam oczami. Czy ten chłopak może ustąpić?

– Gówno, a teraz daj mi mojego brata.

Cicho westchnął.

– Colton nie jest w stanie podejść do telefonu, dlatego rozmawiasz ze mną, a nie z nim. Jeśli chcesz, mogę po ciebie przyjechać i sama weźmiesz od niego to, czego potrzebujesz.

Klucze od mojego samochodu były spięte razem z tymi od mieszkania. Zdusiłam w sobie pełen niezadowolenia jęk. Miałam dwie możliwości: albo spędzę noc na tarasie, licząc na to, że Colton wróci niebawem, co było mało prawdopodobne, albo przeboleję chwilowe towarzystwo Clyde’a.

Życie w ostatnich dniach ewidentnie wystawiało mnie na próbę.

1 Jest to wydarzenie fikcyjne (przyp. red.).