Brudna zabaweczka - K. Webster - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Brudna zabaweczka ebook i audiobook

K. Webster

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny.

Braxton Kennedy bardzo lubi swoje zabaweczki, ale kiedy dotychczasowe zaczynają go męczyć, desperacko szuka nowej. Do tej pory było ich dziewiętnaście, teraz pora na dwudziestą. Mężczyzna czuje, że ta okaże się wyjątkowa.

Kiedy zabiera z ulicy Jessicę, narkomankę i prostytutkę, która zrobi wszystko za kolejną działkę, na początku czuje do niej obrzydzenie. W jego oczach jest brudna, wstrętna, odrażająca. Jednak Braxton właśnie takiej zabaweczki teraz szukał i jest zadowolony, że udało mu się ją znaleźć. W jego oczach sprawia wrażenie idealnej do tego, co zamierza z nią zrobić.

Kobieta nie ma pojęcia, że przez najbliższe sześć miesięcy będzie należała do niego. Stanie się jego własnością. Szybko się jednak okazuje, że z tą zabaweczką nic nie jest takie jak z innymi. Ta zabaweczka go nie słucha i fascynuje bardziej niż którakolwiek wcześniej.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                             Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 469

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 9 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,5 (370 ocen)
241
80
32
11
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agataazet

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka, dla mnie osobiście mocno zaskakująca. Spodziewałam się zupełnie innego głównego bohatera, przyznam, że na początku dałam się lekko oszukać :) fajnie poprowadzone wątki, trzyma w napięciu. Polecam!
70
wissienka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czytało chociaż to nie jest książka dla wszystkich, trochę autorkę poniosło na koniec ale ostatecznie stwierdzam że całość to mocna pozycja.
50
monika201038

Nie oderwiesz się od lektury

Sztos! Nie jest to typowy romans, książka nie dla wszystkich. Polecam
40
Lidia1979

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!!!
41
Martusia12345678910

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra,nie mogłam się oderwać
30

Popularność




Tytuł oryginału: Dirty Ugly Toy

Copyright © K Webster 2016

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Agata Bogusławska

Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Wiktoria Garczewska, Barbara Hauzińska

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-576-8 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

OSTRZEŻENIE

Brudna zabaweczka to powieść, w której zacierają się granice pomiędzy dobrem a złem – pojawiają się w niej wątki związane z wykorzystywaniem i wątpliwą zgodą, przewija się tu tematyka przeznaczona wyłącznie dla dorosłych czytelników.

Jeśli nie czujesz się komfortowo, czytając opisy brutalnych scen erotycznych, ta książka może nie być dla Ciebie. Niektóre elementy są trudne i nie wszystkim przypadną do gustu. Jednak te osoby, które zachowają otwarty umysł i przeczytają powieść do końca, z pewnością się nie zawiodą.

Z wiekiem zabawki mężczyzn stają się coraz droższe.

~Marvin Davis

PROLOG

On

Dwa tygodnie wcześniej…

Po jej zaróżowionych policzkach toczą się łzy, a wraz z każdą kolejną milą jej bełkotliwe prośby stają się coraz bardziej rozgorączkowane. Jeszcze w posiadłości Dubois mocno ją związał – nadgarstki ciasno skrępował za plecami za pomocą plastikowej opaski, jeszcze jedna okala jej nagie kostki, a z rozchylonych ust wystaje apaszka, którą dziewczyna niemal się dławi. Z pewnością po tej szamotaninie, kiedy usiłowała się uwolnić, jej ręce będą ozdobione krwawymi śladami.

Myśl o jej oliwkowej skórze pokrytej krwią sprawia, że w moich żyłach budzi się podniecenie.

Koniec końców wszystkie próbują uciec przed tym, co nieuniknione. I, kurwa, za każdym razem historia się powtarza.

„Proszę się mnie nie pozbywać, proszę pana”.

Odwracam wzrok od osławionej dziwki i skupiam znudzone spojrzenie na linii drzew rosnących wzdłuż drogi ekspresowej stanu Waszyngton. Jesteśmy prawie na miejscu – tam, gdzie każdą zabaweczkę spotyka koniec. Gdzie umywam ręce i zaczynam od nowa.

– Zostało nam dziesięć minut, proszę pana – informuje mnie Dubois siedzący na fotelu kierowcy.

Nasze spojrzenia spotykają się w lusterku wstecznym, po czym kiwam głową i ponownie odwracam się w stronę okna. Kiedy zwalniamy i skręcamy w szutrową drogę prowadzącą w pogrążony w mroku, gęsty las, przez apaszkę daje się słyszeć jej histeryczny krzyk.

Spoglądam na nią i jednocześnie prycham ze złością.

Zabaweczka, którą nawet przez pewien czas się cieszyłem, zaczyna już działać mi na nerwy. Jej migdałowe oczy są zapuchnięte od dwugodzinnego płaczu przez całą drogę tutaj. Gdy samochód zwalnia, zaczyna lśnić w nich strach.

– Przez krótką chwilę nieźle się z tobą bawiłem – oznajmiam, ziewając.

Zamierzam przespać cały kolejny jebany tydzień, zanim wyruszę w drogę powrotną do Londynu. Ten szajs, niezależnie od tego, jak wiele satysfakcji mi przynosi, cholernie mnie męczy. Zwłaszcza pod koniec. Jestem znudzony i wyczerpany. A zabaweczką już się pobawiłem i właśnie z nią kończę.

Kiedy Dubois wysiada z samochodu, słyszę, jak wymienia parę zdań po rosyjsku z Matveiem. Zabaweczka, mimo że nie zna ani słowa w tym języku, wpada w prawdziwą histerię. Zakładam, że wie już, jaki los ją spotka – zwykle w tym momencie dociera to do wszystkich.

– Czas się pożegnać, Łabądku.

Chciałbym jeszcze raz skosztować jej ust, by móc delektować się tym smakiem w drodze powrotnej do domu.

Wzdryga się, gdy sięgam po apaszkę, którą następnie wysuwam spomiędzy jej opuchniętych warg, ale nie traci czasu na błagania.

– Proszę, mój władco. Nie rób tego! – woła rozpaczliwie. – Nie musisz tego robić!

Mrużę lekko oczy i przesuwam leniwie wzrokiem od jej gardła po sterczące piersi ukryte pod cienką czarną sukienką, która skrywa sińce i ślady moich zębów. Fiut ani drgnie na tę myśl i właśnie dlatego wiem, że muszę się pozbyć tej dziewczyny.

Znudziła mi się.

– Łabądku, proponowałbym, żebyś zamknęła tę wyszczekaną jadaczkę, zanim uduszę cię tą chustą – warczę. – Należysz do mnie aż do ostatniej sekundy. Rozumiesz, co mówię?

W jej oczach pojawia się nadzieja, którą mam ochotę zgasić. Zachowuje się, jakby wcale mnie nie znała.

– M-m-mógłbyś m-m-mnie sobie z-zatrzymać – papla uparcie, choć drży jak osika pod wpływem mroźnego powietrza, które wdziera się przez otwarte drzwi od strony Dubois.

Uśmiecham się drwiąco.

– I co miałbym z tobą zrobić? Ożenić się? Wychowywać wspólnie, kurwa, skośnooką gromadkę maluchów?

Potakuje gwałtownie i w tym momencie szlag mnie trafia. Błyskawicznie chwytam garść jej czarnych włosów i przyciągam ją do siebie.

Szeroko otwarte, przerażone oczy patrzą wprost w moje i przez chwilę faktycznie coś się dzieje w moich spodniach. Właściwie mógłbym ją zerżnąć ostatni raz – przez wzgląd na stare czasy.

– Czy jest pan gotowy, proszę pana?

Głos Dubois dobiegający z przodu odciąga mnie od tego głupiego pomysłu. Całą uwagę koncentruję na nim.

– Tak. Przynieś nożyczki.

Kiedy ponownie na nią spoglądam, postanawiam ostatni raz zaciągnąć się jej zapachem. Łabądek, która z takim zamiłowaniem oddawała się gotowaniu, pachnie teraz imbirem i wasabi. Była w trakcie przygotowywania dla mnie sushi, kiedy zdecydowałem, że pora z nią skończyć.

– Błagam, proszę pana – zaczyna raz jeszcze. – Nie rób tego. Kocham cię!

Wszystkie mnie kochają. Jak mogłoby być inaczej?

– Łabądku, nigdy nie pokochałbym dziwki. Byłaś dla mnie jedynie zabaweczką. I teraz nadszedł twój czas, złotko.

Gdy Dubois otwiera drzwi po mojej stronie, na tył samochodu wdziera się lodowaty podmuch. W nożyczkach odbija się hipnotyzujący blask księżyca, a w gardle Łabądka rodzi się krzyk.

Chrząkam, gdy dziewczyna stara się wykręcić z mojego uścisku.

– Przytrzymaj jej usta, D.

Dubois wspina się na miejsce obok niej i zakrywa jej usta dłonią odzianą w czarną, skórzaną rękawiczkę.

Może D nie należy do wyjątkowo postawnych, ale jest sprytny i silny. Zatrudniłem go jako moją prawą rękę, kiedy podczas porachunków gangów w Los Angeles zobaczyłem, co potrafi. Sześciu skurwieli usiłowało załatwić tego szczupłego, ciemnoskórego gościa, a jemu prawie udało się wypatroszyć czterech z nich, aż w końcu jeden sięgnął po broń i strzelił mu prosto w brzuch. Zostawili go na pewną śmierć, ale w szpitalu, gdy w końcu się ocknął, czekałem już na niego ja, by złożyć mu propozycję nie do odrzucenia.

Jakoś nikt mi nigdy nie odmówił.

Chwytam nożyczki leżące na siedzeniu obok mnie i wymachuję nimi zabaweczce przed nosem. Ten widok, kiedy tak zmaga się z uściskiem Dubois, jara mnie, kurwa, wręcz niewyobrażalnie. Gdybyśmy byli w domu, chciałbym, żeby ją wyruchał na moich oczach.

Ale wtedy przypominam sobie, że jej czas dobiegł końca.

Pora na nową zabaweczkę. Taką, której będę mógł przywrócić utracone piękno. Coś brzydkiego, co z czasem stanie się nieskazitelnie piękne i lśniące.

– Potrzebuję pamiątki, którą umieszczę w swoim albumie.

Wybucham krótkim śmiechem i odcinam długi pukiel jej cudownych włosów. Z prawdziwą przyjemnością zaciągam się jego zapachem, a wówczas w moje nozdrza uderza połączenie imbiru i wasabi. Idealne. Podobnie jak kiedyś ta zabaweczka.

Skinieniem głowy daję znak D, który natychmiast opuszcza rękę.

– Jakieś ostatnie słowa, Łabądku?

Szlocha, ale z jej ust nie padają żadne słowa. W wyrazie litości, która ogarnia mnie, gdy patrzę na jej żałosną dupę, pochylam się i składam na jej ustach delikatny pocałunek.

Za tą na pewno będę tęsknił. Oczywiście, dopóki nie zdobędę nowej.

– Żegnaj – zwracam się do niej, a mój oddech staje się ostatnią częścią mnie, którą jej ofiarowuję.

Zaczyna krzyczeć, gdy Dubois wyszarpuje ją za sobą z samochodu, a Matvei pomaga mu ją odciągnąć z dala ode mnie. Razem robią to, co mnie nie sprawia przyjemności. Moja część zawsze należy do łatwiejszych. Im zostawiam tę trudniejszą robotę.

Znajduję nowe zabaweczki, bawię się nimi, po czym nadchodzi czas pożegnania.

Wtedy moi chłopcy zajmują się resztą.

Jesienne, nocne powietrze przeszywa mnie chłodem, więc zamykam drzwi. Czuję, że mój umysł się oczyszcza i zaczynam się zastanawiać, na co miałbym tym razem ochotę.

Dziś wieczorem zrobię rozeznanie. Zobaczę, czy coś wpadnie mi w oko.

Być może moją następną zabaweczką stanie się dziewczyna w rozmiarze plus size – zawsze miałem słabość do krągłości i dużych cycków. A może trafi mi się lesbijka obcięta na chłopaka? Zepsucie takiej zabaweczki na pewno sprawiłoby mi frajdę. Rude też wydają się teraz na topie, więc może laleczka, którą znajdę, będzie rudowłosa i upstrzona piegami…

Uśmiecham się, czując, że fiut twardnieje mi w spodniach.

To był idealny moment, żeby pozbyć się Łabądka. Dosłownie przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy jednak jej nie zatrzymać. Niemniej zaraz potem przypomniałem sobie, że nie lubię rutyny. Jestem rozpaskudzony i uwielbiam nowości.

Kiedy wrzaski Łabądka w końcu milkną, Dubois wraca do samochodu. Wrzuca bieg, po czym ruszamy w drogę powrotną do domu.

Spuszczam wzrok na pasmo włosów, które przesuwam między palcami, i wówczas moje usta rozciągają się w uśmiechu.

Dziewiętnaście zabaweczek.

Dziewiętnaście pukli.

Dziewiętnaście razy folgowałem swoim najśmielszym fantazjom.

Wierzę, że ta dwudziesta będzie absolutnie wyjątkowa i wprost nie mogę się doczekać, by uczynić ją moją.

Przynajmniej na jakiś czas…

1.

Ona

W ostatniej parze szpilek przemierzam chwiejnym krokiem Breightmet Street, mając nadzieję, że przynajmniej włosy mam w przyzwoitym stanie. Obudziłam się niecałe pół godziny temu na podłodze pubu przy Shifnall, z majtkami spuszczonymi do kolan. Aż drżałam, tęskniąc za kolejną działką, ale jakiś debil nie tylko ukradł mi ostatnią porcję towaru, ale też pozbawił mnie reszty gotówki. W głowie mam zbyt duży zamęt, żeby przejmować się tym, co robił ze mną wcześniej, gdy leżałam nieprzytomna. Nie żeby to w ogóle miało znaczenie. Nic mnie specjalnie nie boli, więc jego mały fiutek nie mógł wyrządzić zbyt wielkich szkód.

– To mój teren, parszywa szmato – rzuca dziwka, gdy się do niej zbliżam. – Zabieraj swoją śmierdzącą dupę gdzie indziej.

Wykrzywiam usta w wyrazie obrzydzenia. Jakby ta zdzira miała cokolwiek do gadania. Jej czarne kołtuny przypominają sploty porastające głowę Meduzy. Założę się, że po tej jebanej cipce pełzają same mendy.

– Pierdol się, labadziaro. Nie jesteś właścicielką całego pieprzonego Bolton. – Spluwam pogardliwie i przystaję jakieś dwadzieścia stóp od niej.

Nadal psioczy pod nosem, ale nie przejmuję się tym, bo grzebię w torebce, szukając fajek. Cała dygoczę, tak bardzo potrzebuję kolejnej działki hery. Kiedy się obudziłam, po moich igłach i reszcie gratów nie było nawet śladu. Zamiast umyć się w umywalce jak każdy normalny człowiek, wytarłam tylko zaschniętą ślinę z policzka, podciągnęłam z powrotem majtki i ruszyłam szukać kolejnego klienta. Oni zwykle oznaczają kasę. A kasa równa się heroina.

Powoli zbliża się jakiś rozklekotany grat, który – mam nadzieję – zatrzyma się przy mnie. Meduza myśli, że ma ten zaułek na wyłączność, ale ja mogę zgarnąć każdego klienta, jakiego tylko zechcę. W przeciwieństwie do niej i jej zasranych standardów ja nie mam ich wcale. Jeśli klient chce pokombinować za opierdolenie pały, biorę, co daje, i robię mu laskę. Sześć funtów to zawsze sześć funtów bliżej do prochów, których tak bardzo potrzebuję.

Hera uśmierza ból, już nie potrafię poradzić sobie bez kolejnej działki. Zwłaszcza że otwarta rana w mojej piersi, która jątrzy się i tętni smutkiem oraz nienawiścią do samej siebie, towarzyszy mi każdego dnia. W tej chwili wspomnienia przeplatają się z rzeczywistością. Przeszłość i teraźniejszość zlewają się w jedno.

Tak bardzo potrzeba mi teraz mojej jedynej, pieprzonej formy ucieczki…

– Ile za tę słodką pizdeczkę?

Wyrywam się z zamyślenia i uśmiecham do tłustego skurwiela siedzącego w samochodzie.

– A ile płacisz?

Drapie się po policzku i przygląda mi się z uśmiechem, ukazując bezzębne dziąsła.

– Jestem na minusie, mała. Mam tylko dychę aż do wypłaty.

Przeszywa mnie dreszcz. Taki dziad powinien wybulić co najmniej pięćdziesiąt, ale dziesięć też się nada. Brewster, jeden z dilerów, których odwiedzam w tych okolicach, poniżej dychy nie schodzi.

– Za tyle mogę ci obciągnąć – oznajmiam, mając nadzieję, że skorzysta z propozycji.

Marszczy brwi, rozglądając się niespokojnie, po czym pochyla się i zagaduje drugiego faceta, który siedzi na miejscu kierowcy. Kiedy ponownie wysuwa głowę przez okno, wymachuje mi przed nosem torebką z maleńkimi kryształkami.

– Dycha za twoją dupeczkę – zaczyna negocjować, jakby anal z mojej perspektywy miał być lepszy niż zwykłe ruchanie. – I trochę brązowego cukru.

Gdy słyszę tę ofertę, serce zaczyna mi łomotać w piersi i muszę zmobilizować wszystkie siły, żeby z miejsca nie puścić się pędem, gubiąc ostatnią parę butów, i nie wskoczyć do tego pieprzonego auta.

– Ile masz towaru? – pytam i próbuję nie wyglądać na aż nadto chętną.

Uśmiecha się, bo już wie, że mnie ma.

– Wystarczająco dużo, żebyś mogła być na haju przez całą noc, kotku. Wsiadaj do środka.

Czuję falę szczęścia płynącą ze świadomości, że zaraz znowu się naćpam. Na dobrą sprawę obaj mogą zerżnąć mnie w dupę, jeśli tylko mają ochotę, o ile dotrzymają swojej części umowy, że będziemy imprezować przez całą noc. Piszczę z radości i kopniakiem zrzucam szpilki w stronę tej dziwki, Meduzy, a następnie podbiegam do czekających w aucie facetów, ignorując ukłucia lodowatego betonu pod stopami. Niemal udaje mi się dobiec do samochodu, kiedy z piskiem opon zatrzymuje się za nimi inny elegancki, czarny pojazd.

– Pieprzone psy – prycha z obrzydzeniem typ, po czym odjeżdżają, zostawiając mnie, bym sama uporała się z glinami.

Jestem o włos od zalania się łzami na myśl o tym, że właśnie hera przeszła mi koło nosa. Słysząc dźwięk zatrzaskujących się drzwi samochodu, odwracam głowę w kierunku podchodzącego policjanta. Może ominęła mnie kolejna działka, ale za to perspektywa ciepłego, suchego miejsca, w którym mogłabym się spokojnie przespać, wydaje się prawie tak samo kusząca. Podkreślam: prawie.

– Jak się nazywasz? – odzywa się do mnie wysoki, smukły, czarnoskóry mężczyzna w dopasowanym garniturze, spoglądając na mnie pytająco.

Po akcencie poznaję, że raczej nie jest tutejszy. Brzmi jak Amerykanin, a to z kolei sprawia, że w mojej głowie zaczynają powiewać wszystkie możliwe czerwone flagi.

– Jesteś psem czy czymś?

Potrząsa głową i odpowiada:

– Czy czymś. Powiedz, jak masz na imię.

– Jessica Rabbit1 – kłamię, śmiejąc się szorstko. – Ile dajesz?

Jego usta zaciskają się w cienką linię, jakby był z czegoś niezadowolony.

– Pięćset.

Oczy niemal wychodzą mi z orbit.

Jasna cholera. Za taką sumę zrobiłabym właściwie wszystko.

– Ile? I chcesz wtedy zaliczyć moją dupkę? Czy wolisz takie fantazje, w których nazywam cię „tatuśkiem”, co, kotku? – mruczę, sięgając do klapy jego garnituru. – Za pięćset funtów zrobię wszystko, co zechcesz.

Odpycha moją rękę z obrzydzeniem.

– Nie pięćset funtów, kobieto.

Wydymam usta, słysząc te słowa. Czyżbym go źle zrozumiała? Jestem na głodzie, a wtedy robię się zdezorientowana jak cholera. Potrzebuję kolejnej działki do tego stopnia, że dłużej tego nie wytrzymam.

– Czyli dajesz piątaka? – prycham. – Dobra, obojętnie. Mogę cię wziąć w dupę, jeśli chcesz, bylebyś zapłacił z góry i wszystko jest cacy. Zrobimy to u ciebie w samochodzie?

Chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą, a do moich nozdrzy dociera jego zapach – pachnie męsko, a zarazem egzotycznie. Kosztownie.

– Mynic nie będziemy robić. Za to mój szef chciałby skorzystać z twoich usług.

Przełykam strach, który towarzyszy mi od zawsze, ale przytakuję. Jeśli zrobi się dziwnie, najwyżej zwieję. Nawet tak daleko, w Anglii, ciągle czuję, że coś mi grozi z jego strony.

– Fajnie. A gdzie on?

Zerka przez ramię na samochód, a potem patrzy z powrotem na mnie.

– Czeka tutaj. Chcesz tę robotę?

Otwieram szeroko oczy, jakbym gadała z jakimś przygłupem.

– Kurwa, niezły z ciebie numer, Bruno. W porządku, jasne. Biorę tę fuchę. A możemy mu nie wspominać, że zaproponowałam wzięcie w tyłek? Fantastycznie obciągam.

Facet wzdycha i świdruje mnie intensywnym spojrzeniem oczu, które są niemal równie ciemne, jak jego skóra.

– Nazywam się Dubois, nie Bruno. A pan Kennedy pragnie cię zatrudnić, oferując pięćset tysięcy. Jesteś zainteresowana?

Kiedy do moich uszu dociera nazwisko, które nie brzmi znajomo, pozwalam sobie wypuścić pełen ulgi oddech, ale mój umysł zdaje się znowu płatać mi figle, więc po chwili wybucham nerwowym śmiechem.

– O, wow, przez moment myślałam, że powiedziałeś pięćset tysięcy.

Nie śmieje się razem ze mną, a do mnie nareszcie wszystko dociera.

Jasna cholera, właśnie przeżywam moment w stylu Julii Roberts. Może i mieszkam teraz w Wielkiej Brytanii, ale wychowałam się w Ameryce i obejrzałam Pretty Woman wystarczająco dużo razy, żeby znać ten film na pamięć, słowo w słowo. Dzięki tej robocie mogłabym zdobyć tyle heroiny, że nie musiałabym się dawać za nią dymać. W sumie pomysł jest całkiem kuszący.

– Zapraszam. Pan Kennedy już na ciebie czeka.

Zachowując stoicki spokój, Dubois ciągnie mnie za sobą w stronę czekającego samochodu. Gdy otwiera tylne drzwi, wybucham śmiechem.

Kennedy, ten bogaty skurwiel, ma własnego kierowcę. Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje.

Odwracam głowę i widzę, jak ta suka, Meduza, się na mnie gapi. Wystawiam do niej środkowy palec i obrzucam odpowiednim epitetem, po czym czuję, jak ciepła dłoń chwyta mnie za łokieć i wciąga do samochodu. Kiedy uderzam kolanami w skórzane siedzenie, słyszę, jak moja torebka upada na chodnik przed samochodem, a cała jej zawartość się rozsypuje. Stanowczy dotyk dużej dłoni na moim łokciu nie słabnie nawet na moment, więc powoli podnoszę wzrok na mężczyznę i nawet przez spowijającą mnie mgłę wywołaną głodem dostrzegam, że jest wprost piękny, i dziękuję Bogu, że to nie on. W tych okolicach to rzadkość, by trafił się przystojny mężczyzna, z którym można się pieprzyć przez całą noc.

– Jezu, śmierdzisz, jakbyś wykąpała się w śmietniku. Kurewsko obrzydliwe.

Jego obelgi spływają po mnie jak woda po kaczce, bo właśnie oddaję się wdychaniu jego zapachu. Może i śmierdzę, ale za to on pachnie wręcz cudownie – przyprawami i czymś męskim. Jestem gotowa się założyć, że jego fiut smakuje wybornie.

– Chcesz, żebym possała tego twojego wielkiego kutasa? – mruczę, starając się nieco rozkręcić imprezę.

Przewraca oczami i wciąga mnie całkiem do środka. Kiedy w końcu udaje mu się usadowić mnie na fotelu, przesiada się na miejsce naprzeciwko.

Dubois zamyka drzwi, a ja rozkoszuję się ciepłym wnętrzem samochodu. Dziś w nocy jest naprawdę lodowato, więc zdążyłam już zdrętwieć z zimna. Moja licha puchowa kurtka w ogóle nie chroni przed chłodem, a gołe nogi pod spódniczką mam zmarznięte na amen.

– Chcę, żebyś była moją zabaweczką – oznajmia znudzonym tonem, wyciągając z kieszeni na piersi złożoną kartkę.

– Spoko, to zabaw się ze mną – rzucam. – Kiedy mi zapłacisz? I co miałabym robić?

Spogląda na mnie spod na wpół przymkniętych powiek.

Jestem skołowana, a przez słabe światło wnętrza samochodu nie potrafię ustalić, jakiego, kurwa, koloru są jego oczy.

– Chcę, żebyś była moją zabaweczką przez sześć miesięcy.

Unoszę pytająco brew.

– Za pięćset tysięcy?

Kiwa głową i uśmiecha się, czekając na moją odpowiedź.

– A możesz mi załatwić herę? – pytam wprost, bo wiem, że bogacze zawsze mają dostęp do najlepszych dragów.

Jego nozdrza poruszają się gniewnie, po czym uśmiecha się, groźnie obnażając zęby.

– Obiecuję, że zajmę się tym twoim małym uzależnieniem.

– Stoi. Chcesz, żebym zrobiła ci teraz loda? Wręcz desperacko potrzebuję działki. Bierzmy się do roboty, Kenie od Barbie.

Bawi mnie sposób, w jaki pulsuje mu żyłka na czole. Jest wkurwiony, a mnie to bardzo śmieszy.

– Podpisz umowę i możemy zaczynać – odpowiada zdystansowanym tonem. – I nigdy więcej, kurwa, nie nazywaj mnie Kenem, bo przefasonuję ci tę twarzyczkę taniej dziwki.

Większość normalnych lasek uciekłaby od kutafona siedzącego na siedzeniu przede mną, jednakże ja w swoim życiu miałam do czynienia z wieloma dużo gorszymi typami. Ludzie tacy jak pan Ken Zrzęda to nic. Pierdolone nic w porównaniu z nim.

Przewracam teatralnie oczami, po czym wyrywam mu długopis i papier. Czarne litery tańczą mi przed oczami, przez co czuję się jeszcze bardziej skołowana.

– Sześć miesięcy? Mam być twoją zabaweczką do dymania? Płacisz pięćset tysięcy? Coś mi umknęło?

Uśmiecha się i wzrusza ramionami.

– Wygląda na to, że tyle wystarczy. Jesteś pewna, że nie chcesz poświęcić więcej czasu na przeczytanie umowy?

Gdy ciepłe powietrze powoli rozgrzewa moje zmarznięte ciało, zaczyna mnie swędzieć skóra. Drapię się długopisem po udzie, żeby poczuć choć chwilową ulgę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kiedy zacznie się zjazd, będę chciała ją sobie rozorać paznokciami. A to dopiero początek. Muszę się naćpać, i to szybko.

– Nieważne. Jak dla mnie wygląda okej. Bylebyś dał mi dragi – oznajmiam stanowczo.

Czeka, aż podpiszę się koślawo swoim fałszywym imieniem i nazwiskiem, Jessica Rabbit, i oddam mu kartkę. Chciałabym zatrzymać długopis, bo świetnie sprawdza się jako drapaczka, ale on szybko wyciąga po niego rękę, więc podaję mu go niechętnie.

Przesuwa wzrokiem po umowie i w końcu składa na dole swój podpis.

– Gotowa na powrót do domu i zabawę, Króliczku?

Wzdrygam się, słysząc głupią ksywkę, którą mi nadał.

– Jasne, Kenie od Barbie. Zabawmy się.

Ten cały „Ken” wymsknął mi się, sama nie wiem skąd. Widzę, jak drży mu ręka, jakby za chwilę miał zamiar spełnić swoją groźbę i mnie grzmotnąć, ale zanim jeszcze mam okazję przekonać się, czy faktycznie to zrobi, wszystko spowija błoga ciemność.

2.

On

Ta kobieta to chodzący obraz nędzy i rozpaczy. Obleśna, naćpana i w dodatku odpychająca. Bije od niej odór brudnego ciała i moczu, wyczuwam również stęchły dym papierosowy. Nigdy nie miałem tak brudnej zabaweczki i dlatego ciekawi mnie, do jakich wyuzdanych rzeczy uda mi się ją nakłonić. Ta myśl sprawia, że mój kutas się wypręża, gotowy do zabawy. Oczywiście, teraz nie jest na to odpowiedni moment, bo mam jeszcze wiele do zrobienia, aby ją odpowiednio przygotować.

– Jest pan pewien, że nie chce pan wyrzucić tej i znaleźć jakiejś lepszej? – pyta Dubois z przedniego siedzenia, gdy prowadzi samochód do naszego londyńskiego hotelu.

Zirytowany ton pobrzmiewający w jego głosie powoduje, że moje usta wykrzywia pełen zadowolenia uśmiech. Nigdy wcześniej nie miałem takiej zabaweczki jak ta. Jest pyskata, zuchwała i cholernie odpychająca. Całkowicie mnie zaintrygowała.

– Ta jest idealna.

To zapewnienie chyba go uspokaja, bo nie porusza już więcej tej kwestii i milczy przez pozostałe cztery godziny, które zajmuje nam pokonanie drogi do miasta.

– Mmm – jęczy dziewczyna, siedząc zgarbiona na skórzanym fotelu przede mną.

Unoszę brew i zastanawiam się, czy się obudzi. Zanim zemdlała, byłem gotów ją uderzyć, mimo że wiedziałem, że to nierozsądne. Jasne, lubię je karać, ale z drugiej strony nie podoba mi się, gdy tak łatwo tracę zimną krew. W tym przypadku ręka aż mnie świerzbiła, by wymierzyć karę tej bezczelnej kobiecie. By uświadomić jej, że stanowi jedynie transakcję.

Krew nadal się we mnie gotuje. W dupę niech sobie wsadzi tego Kena. Naprawdę daleko mi do dobrego i przyzwoitego faceta, nie zrobiono mnie też z plastiku i nie mam blond włosów.

Wszystko we mnie jasno świadczy o tym, że jestem potworem.

Dzika, ledwie dająca się poskromić czarna czupryna porastająca skórę mojej głowy pasuje do nieokiełznanych myśli. Moje przenikliwe, ciemnoniebieskie oczy stają się niemal szare, gdy się wściekam, czyli są takie przez większość czasu. Mam kwadratową, ostro zarysowaną szczękę.

Większość kobiet potrafię przerazić samym przeszywającym, wyrachowanym spojrzeniem. Trafiło mi się nawet kilka zabaweczek, które po prostu posikały się ze strachu w mojej obecności. A to wszystko jeszcze zanim dotknąłem choćby włosa na ich małych główkach.

Kiedy już mnie poznają, dociera do nich, że wewnątrz stanowię uosobienie czystego zła i w każdym calu jestem tym samym potworem, którego widać na zewnątrz. Mam chore, pokręcone fantazje, które lubię przekuwać w rzeczywistość, a moje zabaweczki stanowią nieodzowny element gierek.

– Weź się ogarnij, dziwko – prycham.

– A ja już sądziłam, że dasz pokaz manier, etykiety i podobnych dupereli.

Jej chrapliwy głos wyrywa mnie z wewnętrznych rozmyślań, dlatego szybko skupiam wzrok na jej zgarbionej sylwetce.

Ostrożnie się prostuje i odsuwa z oczu matowe blond włosy o nieco truskawkowym odcieniu. Suka nadal jest całkowicie zajechana tym, co wzięła, zanim ją znalazłem. Niegdyś jasne, zielone oczy zostały pozbawione blasku, a jej długie, pokryte tuszem rzęsy raz po raz trzepoczą, kiedy ciężkie powieki jej opadają. Makijaż pokrywający jej twarz przypomina jakąś breję – chyba wsmarowywała ją w siebie warstwa po warstwie. Zastanawiam się, kiedy ostatni raz brała kąpiel.

– Dokąd jedziemy? – pyta, wbijając sobie paznokcie w udo.

Nie muszę jej o niczym informować, ale tym razem postanawiam być wspaniałomyślny.

– Do Londynu. Na jakiś czas.

Wydaje się zadowolona z odpowiedzi, którą usłyszała, choć nadal wpatruje się w okno, a ostrymi paznokciami niestrudzenie kaleczy swoje uda.

– Czyli co? Jarają cię dziwki, Ke… eee… Jak właściwie mam do ciebie mówić?

Dzięki Bogu, że nie nazwała mnie znowu „Kenem od Barbie”. Nie chciałbym uszkodzić jej twarzy, zanim jeszcze zdążę się jej porządnie przyjrzeć. Ostatnim razem było, kurwa, naprawdę blisko.

– Nazywam się Braxton Kennedy. Masz zwracać się do mnie „panie” lub „mój władco”.

Unosi lekko ciemną brew, jakby coś ją rozdrażniło. Większość dziwek po prostu potakuje i posłusznie wykonuje polecenia. Ta musi się wręcz zmuszać do uległości. Robi się coraz odważniejsza, w miarę jak coraz mniej narkotyków krąży w jej żyłach, a do mnie zaczyna docierać, że może okazać się dużo trudniejsza do wytresowania, niż przypuszczałem. A to z kolei sprawia, że mój fiut robi się naprawdę kurewsko twardy.

– A jeśli nazwę cię Brax?

– Wtedy zrobię ci krzywdę.

Kiedy jej zielone oczy spotykają się z moimi i dostrzegam w nich nagły błysk, staram się zwalczyć uśmiech. Już teraz podoba mi się, że ta kobieta mnie podnieca. Czeka mnie mnóstwo zabawy, kiedy naprawdę zacznę się nad nią pastwić.

– Zatem będę cię tak przypadkowo nazywać, więc równie dobrze od razu możesz mi powiedzieć, jak masz zamiar mnie dręczyć. Wiesz, lubię być przygotowana… – przyznaje, po czym wzdycha i dodaje ostatni fragment zdania, który wprost ocieka sarkazmem: – Proszę pana.

Znów zaczyna orać uda paznokciami, a ja, widząc to, zastanawiam się, czy w końcu przebije sobie skórę. Jej krew będzie wszędzie, a przecież nie zdążyła jeszcze przejść badań. Szkoda byłoby zarazić się od niej jakimś syfem i nawet jej wcześniej nie zerżnąć.

– Przestań się drapać – rozkazuję niskim warknięciem. – Wkurza mnie to.

Zaciska pełne usta w wąską linię i krzyżuje ręce na piersiach.

– Jestem głodna – oznajmia.

Za sprawą wspomnień, które w tej chwili nacierają na mnie wbrew mojej woli, klatkę piersiową przeszywa mi nagły, ostry ból, dlatego czym prędzej staram się przełknąć żółć wzbierającą w gardle.

– Nakarmię cię. Chodź tu, Króliczku.

Jej nozdrza falują, gdy słyszy, jak ją nazwałem, ale nie waha się; wpełza pomiędzy moje rozstawione nogi i klęka przede mną. Założę się, że gdybym tylko poprosił, obciągnęłaby mi bez gadania. Ale ja przecież nie proszę.

– Zamknij oczy i otwórz usta.

Opiera mi dłonie na kolanach i przez chwilę mam ochotę ją od siebie odepchnąć. Mają mnie dotykać, kiedy im każę, a nie wtedy, kiedy, kurwa, im się żywnie podoba. Jednak burczenie w jej brzuchu uspokaja mój gniew i na razie ignoruję jej gest. Zasady wyjaśnię jej później.

Sięgając do bocznego schowka, wyjmuję butelkę wody i banana.

Jęczy, gdy tylko odłamuję końcówkę owocu, a jego zapach jakoś przebija się przez otaczający ją smród. Ta żałosna istota mówi, że zrobiłaby wszystko dla narkotyków, ale praktycznie umiera z głodu. Zżera mnie to od środka, więc szybko obieram owoc, zanim odwalę coś głupiego, jak trzymanie jej w ramionach na przykład.

– Masz ochotę? – pytam, przeciągając czubkiem banana po jej ustach.

Przytakuje, wbijając kciuki w wewnętrzną stronę moich ud i rozsuwając je na boki, dzięki czemu zyskuje lepszy dostęp do mnie i tego, czym ją częstuję. Ten gest powinien mnie wkurzyć, ale moje przyrodzenie niemal przebija się przez bokserki, by móc się do niej dostać.

– Zjedz, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, a potem dostaniesz więcej.

Wydaje się, że moje zapewnienie ją uspokaja, więc bez oporu pochłania banana i zupełnie nie przejmuje się tym, że wygląda przy tym jak wygłodzony pies. Kiedy kończy, potrząsam butelką wody. Wiruje w niej biały osad z rozpuszczonych wcześniej tabletek.

– Wypij. Do dna.

Rozchyla usta, a ja przykładam butelkę do jej warg. Pije łakomie i nie przestaje, dopóki do jej gardła nie spływa ostatnia kropla.

– Czego tam dosypałeś? Zostawia posmak. Teraz będzie dymanko?

Wkurza mnie gotowość, którą dostrzegam w jej oczach. Mam ochotę zetrzeć ją z jej twarzy. Nawet nie raczę jej odpowiedzieć, zamiast tego wbijam wzrok w jej pełne pytań oczy, które po raz kolejny zachodzą mgłą.

Dubois zatrzymuje samochód, przez co kobieta opada na moją klatkę piersiową, a jej brzuch dociska się do mojej twardej, pulsującej erekcji. Z ust wyrywa mi się jęk, bo teraz miałbym ochotę ją przelecieć.

Już mam zamiar zepchnąć ją na podłogę, żeby się ode mnie odsunęła, zanim odjebię coś naprawdę głupiego i impulsywnego, ale powstrzymuję się, kiedy czuję, jak obejmuje mnie w pasie ramionami, a następnie zasypia. Wydaje przy tym z siebie ciche, spokojne westchnienie, a ja po chwili głaszczę jej długie, pokryte brudem włosy.

– Mmm – mruczy, gdy tabletki zaczynają działać. – Dziękuję, że mnie uratowałeś.

Jej słowa, które niczym nóż przeszywają moje wnętrzności, sprawiają, że mam ochotę na nią nawrzeszczeć. Wykrzyczeć jej w twarz, że jestem pieprzonym potworem i że zamienię jej życie w istne piekło. Chcę napluć jej w twarz i wyjaśnić, że zamierzam złamać jej ducha, że będę odczuwał czystą rozkosz, rozrywając go kawałek po kawałku.

– Nie dziękuj mi jeszcze, Króliczku – odpowiadam łagodnie, mimo że wiem, że już odpłynęła. – W tej historii to ja jestem myśliwym i właśnie zaczęło się polowanie.

***

– Proszę pana – odzywa się z przodu miękkim głosem Dubois – jesteśmy na miejscu.

Wybudzam się gwałtownie i wyrzucam sobie, że zasnąłem w drodze. To zupełnie nie w moim stylu. Zawsze musiałem mieć się na baczności, ale tym razem z jakiegoś powodu dałem się zaskoczyć. Przecież ta dziwka mogła mnie zadźgać, kiedy spałem.

Jęczy, a ja kręcę zirytowany głową, bo widzę, że jakimś cudem wgramoliła mi się na kolana. Trzymam ją w objęciach, chociaż zaklinałem się, że tego nie zrobię.

Ale była głodna.

Pozwalam, by ogarnęło mnie poczucie winy, po czym uspokajam swój gniew na samego siebie. To tylko jeden raz. Mam za sobą długą podróż, a do tego nie jestem już tak młody jak kiedyś. Nie żeby trzydzieści osiem lat to był jakiś szczególnie sędziwy wiek, ale z czasem ten szajs zawsze człowieka dopada.

Dubois wychodzi i otwiera tylne drzwi. Jego zmarszczone brwi świadczą o tym, że chciałby mnie zapytać, czy wszystko w porządku. W moich ramionach leży cuchnąca dziewczyna, co, jak obaj wiemy, wcale nie jest normalne. Jednak, ponieważ zna swoje miejsce, powstrzymuje się od jakichkolwiek pytań.

Dbam o swoje zabaweczki, a ta dzisiejsza wymaga szczególnej troski. Gdybym poprosił Dubois, żeby zaniósł ją do hotelu, z pewnością by to zrobił, ale wie, że ogromnie lubię ten element. Wysiadam, tuląc do siebie drobną dziewczynę, a kiedy on zatrzaskuje za nami drzwi, ruszamy razem do środka bocznym wejściem.

Dubois przeciąga dyskretnie kartą przez czytnik, po czym wsiadamy do niewielkiej windy. Gdy naciska przycisk P, zaczynamy powoli wjeżdżać na ostatnie piętro.

– Tak się cieszę, że w końcu nadszedł czas na kąpiel – mamrocze pod nosem.

Rzucam mu znaczące spojrzenie.

– Ktoś tu się dzisiaj zapomina. A przecież płacę ci olbrzymie pieniądze za to, żebyś pamiętał, gdzie twoje miejsce.

Na krótką chwilę otwiera szeroko oczy, po czym odwraca wzrok, jakbym czymś go zszokował czy uraził. Grzecznie kiwa głową, a ja spoglądam z powrotem na nią. W lepszym świetle dostrzegam ciemne odrosty tuż przy skórze głowy, co sprawia, że z moich ust wyrywa się warknięcie. Wewnątrz mnie rodzi się gniew tak wielki, że mam ochotę upuścić ją na podłogę i wypluć z siebie kolejne oskarżenia.

– Brunetka – warczę.

Dubois robi krok w moją stronę i przygląda się jej włosom.

– Zgadza się, proszę pana. Czy w takim razie ją odsyłamy?

Po tym, jak pozbyłem się Łabądka, poświęciłem dwa pieprzone tygodnie na szukanie mojej kolejnej zabaweczki. Zdecydowałem, że tym razem będzie to ładna truskawkowa blondynka. Zjechaliśmy cały Londyn wzdłuż i wszerz, i nigdzie nie znaleźliśmy ani jednej dziwki, która spełniałaby to jedno proste kryterium. W końcu wylądowaliśmy z Dubois w Bolton oddalonym o cztery godziny drogi od stolicy, gdzie udało nam się znaleźć tę jedyną.

Wzdycham, nadąsany.

– Miała być truskawkowa blondynka.

Jego ciemne oczy spotykają się z moimi.

– W Ameryce było ich mnóstwo. Może powinniśmy byli pojechać do Teksasu, a nie do Wielkiej Brytanii.

Gdybym nie trzymał w ręku tej bezwartościowej zabawki, zaraz skopałbym mu ten bezczelny tyłek.

– Wiesz, że po swoje zabawki przyjeżdżam do Wielkiej Brytanii, a nie do Stanów. Koniec i pierdolona kropka. Będzie musiała wystarczyć.

Wzrusza tylko ramionami, a ja zachodzę w głowę, co w niego dzisiaj wstąpiło.

– Przecież mają tu farbę do włosów. Możemy sprawić, że będzie pasować do pana oczekiwań.

Zniesmaczony, wykrzywiam usta.

– Ale wówczas nie przywracałbym jej do życia, prawda? Tylko dostosowywałbym ją do własnych potrzeb. A ja tak nie postępuję. Sprawdzimy te odrosty i przywrócimy naturalny kolor włosów.

Kiwa głową.

Jak tylko winda dociera na miejsce, wysiadamy i podążamy długim korytarzem, na którego końcu znajdują się ogromne podwójne drzwi. Dubois bez dalszych dyskusji otwiera penthouse i przytrzymuje dla mnie skrzydło, abym mógł wejść do środka. Gdy tylko przekraczam próg, zamyka je i zostawia mnie samego z najnowszym prezentem dla samego siebie.

Spoglądam na nią i z zaskoczeniem stwierdzam, że mnie obserwuje. Ogarnia mnie podekscytowanie, więc czym prędzej wchodzę do ogromnej łazienki, nawet nie odzywając się do dziewczyny. Powinienem przewidzieć, że potrzebuje większej dawki niż to, co jej podałem. Nie jest taka jak inne, które tylko od czasu do czasu częstują się prochami, jej życie kręci się wokół nich.

Sadzam ją na brzegu wanny i przytrzymuję, gdy odkręcam kurki. Wstrząsają nią dreszcze, więc staram się ustawić temperaturę tak, by kąpiel była przyjemnie gorąca. Kiedy wokół nas zaczyna unosić się para, odwracam się do dziewczyny.

– Możesz tu chwilę posiedzieć, a ja w tym czasie przyniosę parę drobiazgów.

Kiwa głową i przygląda mi się z zainteresowaniem, kiedy wychodzę po ręczniki i płyn do kąpieli, który po powrocie wlewam do wanny. Gdy woda osiąga satysfakcjonujący mnie poziom, zakręcam kurek i pomagam kobiecie wstać.

– Mam ci pomóc czy sama potrafisz się rozebrać? – pytam.

Jej oczy nieco się rozjaśniają, a kąciki ust lekko unoszą, z pewnością uznaje moją uprzejmość za jakieś cieplejsze uczucie.

– Poradzę sobie.

Uwalniam ją z uścisku i się odsuwam. Patrzę, jak zrzuca z siebie znoszoną kurtkę, a kiedy odkrywam, że pod spodem ma tylko wytarty, zniszczony biustonosz, marszczę brwi.

– Gdzie masz bluzkę? – pytam ostrym tonem.

Nie wydaje się tym ani trochę zaskoczona.

– Musiałam ją gdzieś zapodziać. Kiedy dostanę kolejną działkę?

Wkurzam się, że bardziej martwi się o jebane prochy niż o to, że paraduje półnaga po mieście.

– O heroinie porozmawiamy później. Rozbieraj się.

Wydyma lekko usta, a ja stwierdzam, że podoba mi się moja nietypowa, nadąsana zabaweczka. Kiedy do pozostałych docierało, że nie kierują mną dobre intencje, zaczynały się bać, natomiast Króliczek wydaje się gotowa na wszystko. Ta myśl mnie podnieca.

Ku mojemu zaskoczeniu ma ładne cycki, szczególnie cieszy mnie widok małych, różowych brodawek. Łabądek miała wielkie, wielkości sporego plasterka pepperoni, natomiast te Króliczka są w sam raz na jeden kęs. Wzrokiem wędruję do wystających żeber, co sprawia, że z mojego gardła wydobywa się pomruk. Szybko prześlizguję się po jej płaskim brzuchu, aż docieram do spódniczki, a wówczas unoszę brew, dając jej znak, by kontynuowała.

Rozpina tył czarnej mini i zsuwa ją z bioder. Majtki ma brudne i całe poplamione, najprawdopodobniej spermą innych mężczyzn. Gdybyśmy byli w domu, kazałbym Dubois natychmiast spalić tę część jej garderoby. Gdy obrzydliwa szmatka opada z jej ciała, moim oczom ukazuje się kosmyk ciemnych włosów między jej nogami.

Wzdycham, bo nadal nie mogę uwierzyć, że upolowałem brunetkę.

– Nie stać cię na jedzenie, nie masz dachu nad głową i chodzisz w tym paskudztwie – zgrzytam zębami – a jednak masz kasę i możliwość, żeby się przefarbować?

Jej uśmiech staje się drapieżny, gdy zbliża się do mnie chwiejnym krokiem.

– Przeleciałam właścicielkę salonu. Tak mi właśnie zapłaciła. – Macha dłonią, wskazując na swoje rozczochrane włosy, jakby były jakimś szczególnym powodem do dumy.

– „Ona”? Jak mogłaś przelecieć kobietę? – pytam, zdegustowany.

Króliczek wzrusza ramionami.

– Byłam kreatywna. A ona zadowolona.

Nozdrza mi falują.

– Zrobiłaś palcówkę jakiejś suce i w ramach zapłaty zafundowałaś sobie farbę. Co jest z tobą nie tak, do kurwy nędzy?

Ściąga ciemne brwi, a jej zielone oczy przez chwilę lśnią, gdy rzuca mi równie zniesmaczone spojrzenie.

– Perspektywa umycia włosów była wprost zajebiście kusząca, Brax – cedzi, wiedząc, że się wkurwię. – Nie żeby twoja rozpieszczona dupcia wiedziała cokolwiek na ten temat.

Chwytam ją za szyję i ściskam, a widząc, jak jej oczy rozszerzają się z zaskoczenia, czuję przepływające przeze mnie podniecenie.

– Ostrzegałem cię, żebyś nie nazywała mnie „Brax”.

Jęczy, gdy odwracam ją w ramionach i popycham na blat. Odpinam pasek i ze świstem wyciągam go ze szlufek. Gdy wymierzam jej karę, spowija mnie mrok. Uderzam ją chyba trzy, cztery, a może nawet pięć razy, zanim ktoś mnie od niej odciąga. Ślepa furia sprawia, że nie widzę wyraźnie, więc zaczynam szybko mrugać, próbując odgonić mgłę.

– Proszę pana, proszę pozwolić mi oczyścić pańską zabaweczkę. Proszę nieco odpocząć, a ja przyprowadzę ją do pana, gdy będzie gotowa – odzywa się łagodnie Dubois, przebijając się przez wściekłość szalejącą w moim umyśle.

Sam chcę ją oczyścić. Ona, kurwa, należy do mnie.

Głowa pulsuje mi niemiłosiernie i czuję ból w klatce piersiowej. Po prostu nie jestem w stanie się nią zająć po tym, jak ją wychłostałem. Mój wzrok pada na jej pochyloną nad blatem postać i mrugam z niedowierzania. Jej pośladki pokrywają purpurowe pręgi. Musiałem ją uderzyć ponad dwadzieścia razy, a nie tylko kilka.

Potykając się o własne nogi, wychodzę z łazienki i zostawiam ją w rękach Dubois, bo sam brzydzę się własną utratą kontroli. Ledwo udaje mi się rozebrać do bokserek, a już padam na łóżko, twarzą w dół.

Przez tę zabaweczkę rozsadzi mi łeb, a mam ją zaledwie od sześciu godzin. Czy będzie w stanie wytrzymać całe sześć miesięcy?

3.

Ona

– Przestań się wiercić – upomina Dubois, delikatnie myjąc mi włosy.

W normalnych okolicznościach jęczałabym z rozkoszy, ale będąc skończoną idiotką, przyjęłam ofertę psychopaty, który właśnie wychłostał mnie paskiem, więc teraz, gdy gorąca woda w wannie pali mój obolały tyłek, jestem kurewsko nieszczęśliwa.

Ale nareszcie ci ciepło i wkrótce będziesz czysta. A on obiecał, że cię nakarmi.

Zaczynam drapać się po udach (ten świąd chyba nigdy nie zniknie) i odpycham wszelkie myśli, w których wdzięczność zaczyna brać górę nad nienawiścią względem niego.

– Gdzie moje dragi?

Dubois ignoruje moje pytanie i dalej spłukuje mi włosy.

Krzywię się na widok wody, która zrobiła się brunatna po tym, jak wzięłam kąpiel. Jestem brudnym kundlem prosto z ulicy. Miałam taki okres w życiu, kiedy podobna sytuacja zdjęłaby mnie czystym przerażeniem, jednak teraz wszystkie zasady moralne poszły się walić. Nie dbam o nic ani o nikogo. Życie to jedno wielkie szambo, ot co.

– Potrzebuję prochów, Di-bu-ła – oznajmiam, celowo zniekształcając francuską wymowę.

Ponownie zwilża myjkę i przeciera mi twarz. W ogóle nie chce nawiązać ze mną kontaktu. Nawet na chwilę nie spogląda mi w oczy, w których teraz czuję gromadzące się łzy. To piekielnie upokarzające – być mytą przez pięknego czarnoskórego mężczyznę, jakbym była jakimś zapchlonym zwierzakiem. W jego oczach jestem pewnie przedmiotem jednorazowego użytku i ta świadomość pali mnie bardziej, niż miałabym ochotę przyznać.

Chcę coś dla kogoś znaczyć. Wszystko mi jedno dla kogo.

– Ogolisz sobie pachy i nogi czy ja mam to zrobić? – pyta służbowym tonem, choć tembr jego głosu jest głęboki i dźwięczny.

Słysząc go, czuję, jak otwierają się moje stare wewnętrzne rany, i mam ochotę na niego nawrzeszczeć.

– Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? – pytam przez ściśnięte łkaniem gardło. – Ja też jestem człowiekiem, wiesz?

Marszczy czoło, a jego niemal czarne oczy w końcu napotykają moje. Dostrzegam w nich smutek i od razu robi mi się cieplej, gdy wiem, że coś czuje – nawet do takiego brudnego śmiecia jak ja.

– Spokojnie, panienko. – Wzdycha, kończąc myć mi twarz. – Pan Kennedy zadba o panią. Jego metody są…

Unoszę pytająco brew.

– Paskudne? Okrutne? Podłe?

W jego oczach pojawia się krótki błysk i zauważam, że teraz walczy z uśmiechem.

– Chciałem raczej powiedzieć: niekonwencjonalne. Chociaż to całkiem urocze słyszeć te określenia wypowiedziane z brytyjskim akcentem. Radzę panience zachować je dla siebie. Mój szef dba o swoje interesy, czyli o panienkę i o mnie, ale proszę nie popełnić tego błędu i nie pomylić tego z dobrocią. Potrafi być brutalny i surowy. Jeśli więc chce panienka spędzić z nim miło czas, radzę przykleić uśmiech do tej ślicznej buźki i przestrzegać jego zasad, niezależnie od tego, jak bardzo dziwne się wydają.

Słowa Dubois są urocze, dlatego nie potrafię powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.

– Tak naprawdę nie jestem Brytyjką, ale utrzymam pozory, skoro uważasz, że to słodkie – dodaję zalotnie.

Jego oczy ciemnieją. Nagle gwałtownie chwyta mnie za ramiona i mną potrząsa.

– Jak to „nie jesteś naprawdę Brytyjką”? – syczy, a uścisk jego silnych palców z całą pewnością zostawi siniaki na moim ciele.

Moją twarz wykrzywia grymas bólu.

– Pochodzę z Georgii. Mieszkam tu od sześciu lat. Z konieczności nauczyłam się mówić z brytyjskim akcentem. Kiedy tutejsi kolesie pokapują się, że jesteś ze Stanów, z miejsca cię wykorzystają. Uwierz mi, coś o tym wiem.

Błyskawicznie zerka przez ramię, jakby sprawdzał, czy nie stoi za nim Braxton, a kiedy okazuje się, że nadal jesteśmy sami, odwraca się i uważnie mi się przygląda. Gdyby jego ciemnoskóra twarz mogła zblednąć, wierzę, że w tej chwili zrobiłby się biały jak ściana.

– Obiecaj mi, że nigdy więcej nie wspomnisz o Georgii. Urodziłaś się i wychowałaś w Wielkiej Brytanii. Rozumiesz?

– Właściwie to wcale nie rozumiem…

– Dorzucę jeszcze pięćdziesiąt tysięcy, jeśli nigdy więcej nie poruszysz tego tematu. Zaufaj mi. Pan Kennedy nie bawi się z Amerykankami. Gdyby się dowiedział, czekałoby cię piekło. Jessico, obiecaj mi.

Gdy słyszę swoje imię padające z jego ust, do oczu napływają mi niechciane łzy. Chociaż „Rabbit” to zmyślone nazwisko, zachowałam swoje prawdziwe imię. Dawno temu straciłam wszystko, co wiązało się z tym, kim byłam, ale zawsze pozostanę Jessicą.

– Dobrze. Obiecuję – odpowiadam w końcu i gwałtownie chwytam maszynkę do golenia leżącą na półce łazienkowej.

Chyba mu ulżyło, bo wstaje i pozwala mi dokończyć resztę. Nie zgodziłam się na milczenie z powodu dodatkowych pieniędzy, które zaproponował. Zrobiłam to, ponieważ wszechogarniający strach w jego oczach boleśnie dotknął rany ukrytej głęboko w moim wnętrzu. Widziałam już raz takie spojrzenie u mojego brata – takie, którego nigdy więcej nie chcę oglądać. Jeśli ze względu na Dubois mam zachować swoje pochodzenie w sekrecie przez najbliższe sześć miesięcy, to niech tak będzie.

Przymykam powieki, a wówczas przed oczami staje mi mój starszy brat, którego zielone oczy mają dokładnie taki sam odcień jak moje.

Nie myśl o nim.

Myśl o herze.

Ja pierdolę, myśl o czymkolwiek.

– Dubois – wzdycham i szybko otwieram oczy. – Potrzebuję prochów.

Tym razem jego spojrzenia nie wypełnia strach, a zamiast tego dostrzegam w nim wyraz politowania. Nienawidzę tego, jak na mnie patrzy.

– Wkrótce pan się tobą zajmie, panienko.

Kiedy już jestem czysta, każe mi wziąć prysznic.

Uderzenie kropli wody, spadających na mój poharatany tyłek, sprawia mi ból, ale równocześnie pomaga przedrzeć się przez mgłę wywołaną narkotykami podanymi przez Braxa. Nie cierpię tej wyrazistości, którą teraz odczuwam; przez to do mojego umysłu bez przeszkód dociera cały paskudny pierdolnik, jakim stało się moje życie. A ja nienawidzę tego uczucia.

Odwracając się w stronę strumienia, pozwalam, by woda spływała wzdłuż mojego ciała i dotarła w miejsce, gdzie mnie wychłostał. Dzięki temu potrafię odepchnąć wszystkie myśli o sobie i skupić się na bólu.

Skup się na bólu, Jessico.

Łkam żałośnie, gdy czuję, że woda się wyłącza i ktoś owija mnie w miękki, puszysty ręcznik. Nie muszę podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że to on.

Prześladowca.

Dziwak.

Braxton Kennedy.

Mam ochotę wykrzyczeć mu, że jest ostatnim skurwysynem, a ja nie potrzebuję ani jego prochów, ani jego pieniędzy, ale byłoby to kłamstwo. To najlepsza okazja, jaka mi się trafiła od sześciu przeklętych lat. Nie mogę się jeszcze poddać, tym bardziej że heroina, dzięki której mój umysł stanie się tak cudownie odrętwiały, znajduje się na wyciągnięcie ręki.

Czuję, jak zjedzony wcześniej banan podchodzi mi do gardła, więc wyrywam się z jego uścisku i pędzę do toalety. Gdy zaczynam wymiotować, cieszy mnie dotyk ciepłych dłoni odgarniających mi do tyłu czyste, mokre włosy. Jedyne jedzenie, które miałam w ustach w ciągu ostatnich kilku dni, właśnie opuszcza moje ciało w akompaniamencie przerażających odgłosów wydobywających się z mojego gardła. Brax nie pociesza mnie ani słowami, ani delikatnymi gestami. Jedyne, na co mogę liczyć z jego strony, to odgarnięcie włosów i przytrzymanie ich tak, by nie opadały mi na twarz.

Kiedy w moim żołądku już nic nie zostaje, opieram się czołem o chłodną porcelanową powierzchnię. Może po maleńkiej drzemce poczuję się lepiej… Wtem czuję, że mężczyzna wynosi mnie z łazienki, a świat bezlitośnie wiruje, grożąc kolejną falą wymiotów. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega lodowaty dreszcz, a po chwili już cała drżę w jego ramionach.

– T-t-tak mi z-z-zimno.

Na dowód tego, że rozumie, chrząka cicho, po czym kładzie mnie na łóżku, z którego wcześniej odsunął kołdrę. Wiem, że pewnie chciałby uprawiać teraz seks, i prawdę powiedziawszy, na tym właśnie polega moja praca, ale w tej chwili czuję, że jestem bliska omdlenia.

– Heroina, Brax – mamroczę, gdy układa się za mną na materacu.

Ciepło bijące od jego ciała łagodzi wstrząsające mną dreszcze, więc pozwalam, by mnie do siebie przyciągnął, i staram się zapomnieć o piekącym bólu na pośladkach.

Jego wargi spoczywają na moim ramieniu, a gorący oddech pieści moje ciało.

– Ciii… Śpij już, Króliczku.

***

Budzę się nagle i mrużę oczy z powodu porannego słońca, które świeci mi prosto w twarz. Chce mi się wyć z bólu, bo czuję dosłownie każdy mięsień w ciele. Do diabła, odnoszę nawet wrażenie, że moje kruche kości zaraz się połamią.

– Mój Boże – jęczę. – Muszę wziąć coś przeciwbólowego.

Masywne ramię oplatające moją talię rozgrzewa moje i tak rozpalone ciało. W każdej chwili może dojść do samozapłonu. Jego ciężki oddech wskazuje na to, że nadal jest pogrążony we śnie, dlatego zsuwam się z łóżka i na chwiejnych nogach kieruję się do łazienki.

Rozglądam się po pomieszczeniu, aż znajduję męską torbę, a w niej coś, co wygląda jak jego szczoteczka do zębów. Nie przejmuję się specjalnie tym, że mam zamiar użyć jednego z przedmiotów osobistego użytku bez jego zgody, tylko spokojnie ją wyciągam i nakładam pastę.

Mycie zębów to kolejny luksus, którego mi brakowało. W torebce miałam swoją szczoteczkę, ale w tej chwili nie wiem nawet, gdzie ona może się znajdować. Wszystko widzę jak przez mgłę, wszystko mi się plącze. Myjąc zęby, szperam w torbie w poszukiwaniu oksykodonu czy xanaxu, ale ku mojemu rozczarowaniu znajduję tylko ibuprofen. Z pełnym frustracji westchnieniem płuczę usta i wypluwam pianę, a następnie odkręcam wodę pod prysznicem.

Zimną.

Jestem zlana potem i muszę jakoś pozbyć się tej gorączki rozpalającej mi skórę. Gdy tylko wchodzę pod lodowaty strumień, aż skomlę z rozkoszy. Dzięki zimnemu prysznicowi udaje mi się pozbyć szalejących płomieni i powoli zanurzam się w cudowną krainę odrętwienia, które przynosi ulgę i sięga aż w głąb mojej duszy.

Wtem moich uszu dobiega głośne przekleństwo.

– Co ty, do cholery, wyprawiasz?

Otwieram oczy i spoglądam na niego. Zęby mi szczękają i wtedy dociera do mnie, że nie czuję palców u stóp. Ponownie uderza we mnie fala bólu, tak silna, że niemal upadam. W ostatniej chwili chwytają mnie jego potężne ramiona. Kurek skrzypi w cichym proteście, gdy go przekręca i puszcza ciepłą wodę. Zsuwa bokserki i wprowadza mnie z powrotem pod strumień.

Nie mam pewności, kim, do cholery, jest ten facet, ale chcę, żeby mnie po prostu przytulił i obiecał, że wszystko skończy się dobrze. Ledwo mogę stać, więc jestem wdzięczna, gdy mnie do siebie przyciąga. Oplatam ramionami jego muskularną klatkę piersiową, a z moich ust wyrywa się cichy jęk na widok grubości jego zwiotczałego przyrodzenia, które znajduje się między nami.

Kiedy czuję, jak jego jędrne ciało przyciska się do mojego, uzmysławiam sobie pewien fakt: od lat pieprzę się z tłuściochami i cuchnącymi fagasami. Ostatni raz miałam przy sobie równie miłe ciało, gdy jakiś przystojny studenciak zapłacił mi, żebym mu obciągnęła. Wkrótce potem okazało się, że miało być ich pięciu w cenie jednego. Cała piątka posuwała mnie na zmianę, nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Każdy z nich był na swój sposób ładny, pomimo ohydnych określeń, którymi mnie obrzucali. A kiedy jeden z nich rzucił mi upragnioną herę, miałam całkowicie w dupie, że właśnie wydymało mnie pięciu skurwieli.

Nie bolało.

I prawie doszłam.

Jeden gość nawet mnie pocałował.

Kiedy wyszli, nie narzekałam. Po prostu porzuciłam szarą rzeczywistość i odpłynęłam w krainę błogości, leżąc z cyckami na wierzchu, a wokół mnie walały się na podłodze zużyte kondomy. Było okej. Przeżyłam.

– Króliczku?

Ten głos wyrywa mnie ze wspomnień i przenosi do teraźniejszości. We wpatrzonych we mnie mrocznych, niebieskich oczach maluje się troska. Ten facet, ze swoją kanciastą szczęką i zadartym nosem, stanowi najpiękniejszą istotę, jaką kiedykolwiek widziałam. Mam ochotę przyjrzeć się z bliska jego kutasowi.

– Nienawidzę tej ksywki – mamroczę. – Nie możesz po prostu mówić do mnie „Jessica”?

Jego ręce obejmują moje pośladki i ściskają je niemal brutalnie.

– Masz na imię Króliczek. Przestań się sprzeczać.

Wzdycham i wzruszam ramionami.

Pięćset tysięcy. No, praktycznie rzecz biorąc już pięćset pięćdziesiąt tysięcy. Teraz muszę tylko zachowywać się bardziej po brytyjsku, by dostać tę ostatnią część. Żadna filozofia, pomarudzę na królową, a na śniadanie poproszę o racuszki, a nie naleśniki.

– Dobra, może być Króliczek. Gdzie moja hera, Br… – urywam, przypominając sobie o chłoście, którą mi zafundował, gdy ostatnim razem tak go nazwałam – …proszę pana?

Jego oczy ciemnieją, aż stają się niemal szare, i przez ułamek sekundy martwię się, że znowu czeka mnie kara.

– Ostatniej nocy uszło ci to na sucho, ale to się już więcej nie powtórzy – ostrzega. – A co do heroiny…

Wstrzymuję oddech, czekając, aż powie, skąd ją wezmę.

– Niczego takiego nie dostaniesz, Króliczku.

Ściągam brwi, przyglądając się jego twarzy, bo na pewno żartuje, jednak minie malującej się na jego twarzy daleko do rozbawienia. Wręcz przeciwnie – wyraża raczej znudzenie.

Krew we mnie wrze i mam ochotę wydłubać mu te głupie oczyska.

– Słucham? – syczę.

Uśmiecha się ironicznie. Kurwa, serio, szczerzy się, więc muszę z całych sił się powstrzymać, by nie wybuchnąć.

– Żadnych prochów, laleczko. Skończyłaś z tym syfem. Moje zabaweczki są czyste od stóp do głów.

Tym razem nie jestem w stanie opanować wściekłości i popycham go mocno, aż uderza plecami o wyłożoną kafelkami ścianę. Przez chwilę wpatruje się we mnie zaskoczony, ale nie daję mu ani sekundy na odpowiedź i uderzam go w twarz. A potem jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu mnie obezwładnia.

Moje cycki rozpłaszczają się na ścianie, gdy Brax chwyta mnie mocno za wilgotne włosy.

– Masz niezłe jaja, kobieto – prycha, mocniej ściskając moje pasma w pięści. – I jeśli nie pamiętasz, to przypominam ci, że podpisałaś umowę.

Umowę?

Wspomnienia z ostatniej nocy wirują w mojej głowie, ale pozostają mgliste i niewyraźne.

Na co się zgodziłam? Myślałam, że mowa była o sześciu miesiącach i pięciuset tysiącach…

– Powiedziałeś, że załatwisz mi dragi – skomlę.

Śmieje się krótko, choć to groźny i pozbawiony wesołości dźwięk.

– Wszystkiego się nauczysz, Króliczku. Jestem kłamcą. Bardzo złym, popieprzonym facetem. Potworem, którego bałaś się, gdy byłaś dzieckiem. A teraz stałaś się moją nową zabaweczką, z którą mogę zrobić, co mi się, kurwa, żywnie podoba.

Żyły ścina mi lód, a następnie przez całe moje ciało przetacza się niepokój. W końcu udało mi się popełnić taką cholerną głupotę, że skończę w czarnym worku. Zupełnie tak, jak przewidział to mój brat, Jude, kiedy próbował uratować mnie od ścigającej mnie przeszłości, jeszcze zanim postawiłam stopę w Wielkiej Brytanii.

Prawdziwy chichot losu, jak sądzę.

– Nie, chcę wrócić do domu.

Taka prawda… szkoda tylko, że go nie mam.

Brax pieści kciukiem mój policzek, a ja omal nie wybucham płaczem, czując ten intymny dotyk.

– Oboje wiemy, że nie masz domu – oznajmia z nutą smutku w głosie. – Dlatego właśnie wrócisz do domu ze mną.

Puszcza mnie, a wówczas zwijam się w kłębek u jego stóp. Łzy nie przestają toczyć się po moich policzkach, kiedy tak się użalam nad samą sobą, jednak kiedy woda przestaje płynąć, znów staję się odrętwiała psychicznie.

Podczas gdy mężczyzna otula mnie ciepłym szlafrokiem, wpatruję się w nicość.

Gdy na śniadanie cierpliwie karmi mnie jajkami i owocami, nie myślę o niczym.

A kiedy on i Dubois szeptem planują, co zrobią dalej, nic nie słyszę.

Moje życie jest niczym.

Mam ochotę uwolnić się od tego świata. Iść tak długo, aż spadnę z urwiska bezkresnego wszechświata. Chcę wczołgać się w nieskończoną, bezdźwięczną, martwą nicość. W mój własny raj. Moją ucieczkę przed ścigającym mnie piekłem.

Dzień zamienia się w noc. Noc w dzień. I tak dalej, bez końca.

Płaczę, wrzeszczę i błagam, ale nic nie jest w stanie ukoić bólu, który domaga się uwolnienia. Jedyny środek, który pozwoliłby mi się tego pozbyć, został mi odebrany. Sama się pod tym podpisałam, gryzmoląc niechlujnie na kartce swoje fałszywe nazwisko. Moje zasrane życie zostało oddane na sześć miesięcy w ręce jakiegoś potwora, który nawet nie chce, bym wypowiadała jego imię.

Jednakże okrutna strona jego natury nigdy więcej się nie ujawniła. Zamiast tego coraz bardziej się ode mnie odsuwał, zostawiając całą brudną robotę w rękach Dubois.

Odstawienie tak potężnego narkotyku jak heroina wygląda paskudnie. Jest wręcz przerażające. Obrzydliwe. A Braxton pierdolony Kennedy najwyraźniej nie ma jaj, żeby poradzić sobie z bezmiarem gówna, jakie towarzyszy zespołowi odstawienia. Codziennie przysięgałam, że zapłaci za to, co mi odebrał, bo kiedy odebrał mi moją nienaruszalność, wepchnął mnie z powrotem w ramiona obłędu.

Wypełniająca mnie nienawiść i koszmary z przeszłości zderzają się z teraźniejszością, co wywołuje moją wściekłość. Aż mnie świerzbi, by rozorać mu pazurami tę śliczną buźkę. Mam ochotę wyrwać mu język, skrzywdzić go tak, jak on skrzywdził mnie. Może mnie chłostać, ile dusza zapragnie, ale zmuszanie mnie do stawienia czoła połamanym kawałkom mojej duszy jest okrutne i do szpiku złe.

Może teraz sądzić, że stałam się jego zabaweczką, ale kiedy w pełni odzyskam swoje pokręcone siły, pokażę mu, jak zabawiam się z całym jego cholernym życiem.

1 Jessica Rabbit – animowana postać, żona Królika Rogera, znana ze swego seksapilu i powabnych kształtów (przyp. tłum.).