Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka to swoista sesja terapeutyczna, w trakcie której człowiek może nauczyć się zmierzyć z Przekleństwem Bycia Miłym. Stanowi niezbędne źródło wiedzy dla wszystkich osób mających problem z mówieniem nie.
Autorka zabiera czytelnika w podróż do poznania siebie i własnych potrzeb. Wyjaśnia przyczyny i mechanizmy zjawiska bycia miłym, nie ocenia ludzkich zachowań, lecz daje szczegółowe wskazówki, jak zrozumieć i zmienić męczące nas postępowanie – pokazuje, jak skończyć z zapominaniem o własnych potrzebach, zacząć szanować siebie i nauczyć się być miłą dla samej siebie.
Liczne przykłady prawdziwych życiowych historii oraz pełne humoru podejście autorki oraz dystans do samej siebie pozwalają w pełni zobrazować problem i sprawiają, że staje się on bardziej zrozumiały i czytelny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Tytuł oryginału:
The Curse of Lovely How to break free from the demands of others and learn to say NO
Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: &Visual www.andvisual.pl
Zdjęcie na okładce: Creator – N.L. Britton Description – The Cactaceae. v.1. Washington: Carnegie Institution of Washington, 1919–1923. http://biodiversitylibrary.org/page/32090117#page/213/mode/1up Rights – Public Domain
Przekład: Katarzyna Lipnicka-Kołtuniak
Redakcja: Krystyna Dąbrowska
Redaktor prowadzący: Sławomira Gibka
Redaktor techniczny: Karolina Bendykowska
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Zespół
First published in Great Britain in 2013 by Piatkus
© 2013 Jacqui Marson
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2015, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-287-2852-3
MUZA SA
Warszawa 2024
Wydanie II
– FRAGMENT –
Pamięci mojej drogiej kuzynki, Debbie Marson (1957–2009), która dopingowała mnie
Krótko po moich czterdziestych piątych urodzinach stało się coś, co pozwoliło mi zdać sobie sprawę, że jestem dotknięta Przekleństwem Bycia Miłą. I jeśli coś z nim nie zrobię, to ono zrobi coś ze mną, złamie mnie…
Wspólnie z mężem pojechaliśmy przykładnie do córki mojej kuzynki na przyjęcie z okazji jej trzydziestych urodzin. I mimo że odbywało się ono o dwie godziny drogi od nas, miałam ochotę dobrze się tam zabawić, gdyż bardzo lubię tych krewnych, niezmiernie też lubię sobie potańczyć, a zapowiadała się niezła potańcówka. Około godziny dwudziestej trzeciej, mając naprawdę znikome ilości alkoholu we krwi, pogalopowałam (tak, właśnie tego słowa chciałam użyć) z entuzjazmem pomiędzy dwoma rzędami tańczących, ale w pewnym momencie poślizgnęłam się i upadłam. Mojemu upadkowi towarzyszył spory łomot. Sama nie wiem, jak go określić: czy jako głuchy odgłos upadku, czy też odgłos pęknięcia. Jednak był on na tyle głośny, że wiele osób wstrzymało oddech, a inni zaczęli się dopytywać, czy nic mi się nie stało.
Ja, oczywiście, poderwałam się z podłogi, szczebiocząc, że absolutnie nic mi nie jest i żeby nie zawracali sobie mną głowy. Następnie dzielnie zatańczyłam jeszcze trzy kawałki, mimo że nie najlepiej się czułam po upadku. Do tego jeszcze usiadłam za kierownicą i ruszyłam w drogę powrotną, ponieważ wypadała właśnie moja kolej na prowadzenie samochodu. Ramię rwało mnie przy każdej zmianie biegu, ale sądziłam, że rano będzie lepiej.
Gdy obudziłam się następnego dnia, ramię było sztywne i obolałe, ale nie zdecydowałam się pójść z tym do doktora. Nie chciałam dokładać pracy zabieganym lekarzom na dyżurze, bo wychowano mnie tak, żeby nie marudzić i nie użalać się nad sobą.
W szkole akurat była przerwa, dzieci nie miały lekcji, więc następne dziesięć dni spędziłam, wożąc je na różne zajęcia. Odwiedziłam nawet przyjaciółkę mieszkającą w Somerset, o dwieście mil drogi ode mnie. Poszłyśmy popływać łódką po jeziorze. Kiedy powiedziałam jej, że boli mnie ramię i całe jest w siniakach, nalegała, abym nie wiosłowała, ale ja, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, albo dlatego że chciałam być taka „miła”, stwierdziłam, że byłoby nie fair z mojej strony, gdybym się na to zgodziła. To wszystko obrazuje czyste szaleństwo działania, leżące u podstaw moich przekonań i zachowania. Podpis pod zdjęciem z owej przejażdżki mógłby brzmieć: „Jacqui ze złamaną ręką wiosłuje, a uśmiech nadal nie schodzi jej z ust”.
Kiedy wreszcie trafiłam do przychodni, nikt nie ganił mnie za tracenie cennego czasu pracowników. Za to wszyscy wydawali się szczerze zdumieni i zaskoczeni, że ktoś do tego stopnia i tak długo mógł lekceważyć sygnały wysyłane przez własne ciało. „To naprawdę stało się dziesięć dni temu?”, ponawiali raz po raz pytanie, kręcąc z niedowierzaniem głową. (Tu muszę uspokoić czytelników, że nie było to jedno z tych złamań, kiedy widać kość – aż tak źle jeszcze ze mną nie było. Po prostu złamana kość strzałkowa w łokciu). Dali mi jasnoniebieski temblak, tak więc w końcu miałam jawny zakaz używania ręki i wszyscy wiedzieli o moim oficjalnie stwierdzonym uszczerbku na zdrowiu. Nie mogło więc chodzić o – zakazane i niedopuszczalne dotąd – marudzenie czy sprawianie sobą kłopotu innym. Teraz mogłam już podjąć niemożliwe wcześniej wyzwanie poproszenia innych o pomoc. Mój piękny temblak zdawał się krzyczeć: „Ta kobieta ma złamaną rękę, pomóżcie jej!”.
Moja pasierbica, sprzymierzeniec rodziny, której również nie obce jest Przekleństwo Bycia Miłą, wysłała mi taki SMS: „Joanno d’Arc, trzymaj się daleko od stosu”. Było to zabawne i jakże przenikliwe. Pomyślałam sobie wówczas, że jeśli nadal będę taką męczennicą i zawsze będę stawiać potrzeby innych ponad własnymi, może mi się przydarzyć coś dużo gorszego niż tylko złamana ręka.
Tamtego dnia umówiłam się z terapeutą, z którym chciałam pracować, i podjęłam pierwszą próbę uporania się z Przekleństwem Bycia Miłym (tym samym udało mi się też zasiać ziarno pod tę książkę). W końcu wiele nauczyły mnie własne doświadczenia, a także praca z moimi pacjentami w Londynie. Wielu z nich pozwoliło mi zresztą na podzielenie się również ich doświadczeniami w tej książce. Czuję się zaszczycona, że zaprosili mnie do swojego życia i opowiedzieli o swoich problemach.
DLA KOGO JEST TA KSIĄŻKA?
Oto dwie kwestie poruszane przy okazji omawiania przeze mnie prób przełamywania Przekleństwa Bycia Miłym:
1. Chyba nie chcemy, żeby ludzie stali się mniej mili?
2. Czy ten problem dotyka jedynie kobiet?
Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, to moja książka nie jest skierowana do osób, które z każdym dniem starają się być milsze. Kieruję ją do tych, których standardową postawą jest bycie zawsze miłym (uprzejmym, współczującym, zabiegającym o sympatię innych itp.). I to do tego stopnia, że godzi to w nich samych. Jeśli dotarliście do takiego punktu własnego życia, że czujecie się jak zamknięci w pułapce, ponieważ zawsze wasze myśli idą w tę samą stronę i nie umiecie się inaczej komunikować czy zachowywać niż właśnie „miło”, wówczas ta książka jest dla Was.
Natomiast odpowiedź na drugie pytanie brzmi: Ta książka nie jest wyłącznie dla kobiet. Na pewno każdy z czytelników zna co najmniej jednego mężczyznę, o którym inni wypowiadają się jako o bardzo miłym, i mam przeczucie, że on, tak jak i wszystkie miłe kobiety, również postrzega to jako coś problematycznego.
Jestem dyplomowanym psychologiem klinicznym, od piętnastu lat obserwuję, jak życie, relacje z innymi, kariera zawodowa i osobiste zadowolenie wielu kobiet i mężczyzn pozostają przyćmione przekonaniem, że aby być lubianym, kochanym i akceptowanym, oni muszą nagiąć swoje zachowanie do oczekiwań innych ludzi. Objawia się to tym, że: zawsze są mili i grzeczni, pomocni, urokliwi, zabawni, wprawiają otoczenie w dobry humor, nie zawodzą nikogo, nigdy nie mówią nie, unikają konfliktów i stawiają potrzeby innych na pierwszym miejscu.
Zdecydowałam się nazwać ten syndrom Przekleństwem Bycia Miłym, bo to w końcu paradoks. Zwłaszcza że większość ludzi pragnie być postrzeganym jako miła osoba. Jednak dla niektórych ludzi takie postępowanie jest przekleństwem, które rzuciła na nich zła czarownica w momencie ich narodzin. Tacy ludzie w pewien sposób czują się zaszczuci, uginają się pod ciężarem oczekiwań innych i są przekonani, że jakakolwiek zmiana nie wchodzi w grę. Mili uważają, że wyrażanie własnych potrzeb będzie jednoznaczne z ich odtrąceniem i brakiem miłości ze strony otoczenia. W związku z tym tłumią chęć wyrażania siebie, zwłaszcza okazywania gniewu czy rozgoryczenia, które później ich dręczą. Nikt postronny nie zdaje sobie z tego sprawy, bo przecież ci Mili zawsze są tacy uprzejmi, zgodni i uśmiechnięci. A tymczasem pewnego dnia taka osoba wybucha i wszyscy są zszokowani. Miły czuje brak akceptacji swojego zachowania i utwierdza się w niczemu niesłużącym przekonaniu, że gniew jest nieakceptowany przez innych. I w ten sposób koło się zamyka.
Ta książka podsuwa rozwiązania, jak powoli rozpocząć walkę z Przekleństwem Bycia Miłym, uwolnić się od krępujących oczekiwań innych ludzi i zacząć żyć pełnią życia.
JAK KORZYSTAĆ Z TEJ KSIĄŻKI
Uważam, że zawsze najlepiej jest zacząć od metody małych kroków, ponieważ nawet drobny sukces jest doskonałym elementem wzmacniającym i motywującym do dalszego działania. Jednak proszę korzystać z tej książki tak, jak komu wygodnie. Ktoś kiedyś zażartował, że jako perfekcjonista zacznie lekturę od razu od dziewiątego rozdziału, czyli od zaawansowanych eksperymentów behawioralnych. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli czytelnikowi tak będzie łatwiej i lepiej, gdyż nie ma w tym względzie żadnych obowiązujących reguł. Radziłabym jednak przeczytać książkę w całości, aby zobaczyć szerszy kontekst omawianego zjawiska i sprawdzić, co najlepiej do nas przemawia. Jeśli komuś przyjdzie coś na myśl lub zastosuje się do jednej z moich rad, będę zachwycona, wiedząc sama, ile w ten sposób wyniosłam ze swoich ulubionych poradników. Po ich przeczytaniu zwykle od czasu do czasu do nich wracam i często przychodzi mi do głowy kolejna refleksja, nowa myśl czy rozwiązanie. Może niektórym czytelnikom będzie łatwiej zapisywać w zeszycie ciekawe pomysły z książki, a także własne sposoby lub myśli, które przychodzą do głowy podczas lektury. Jednak, nie należy zmuszać się do zapisywania jeśli ten pomysł nie wydaje się przekonujący!
Może się też okazać, że lektura wyzwoli w kimś potrzebę omówienia kilku kwestii z zaufanym przyjacielem lub członkiem rodziny albo skłoni do pójścia do psychologa. W każdym razie – powodzenia. Proszę też pamiętać, że nie jest to olimpijska konkurencja z jazdy figurowej na lodzie i nikt nie będzie nikogo oceniał. Proponuję podejść do tematu z ciekawością. Mam nadzieję że wówczas nabierze się do niego pewnego dystansu, proponowane zmiany wyjdą na dobre, a i sama lektura sprawi przyjemność czytelnikowi.
Przyjrzyjmy się hipotetycznemu dniowi z życia kogoś dotkniętego Przekleństwem Bycia Miłym, abyś mógł stwierdzić, czytelniku, czy i ciebie ono dotknęło. Miły budzi się i w idealnych okolicznościach chciałby sobie zrobić herbatę, posłuchać radia, wziąć prysznic, ubrać się, zjeść śniadanie, a następnie pójść do pracy i zmierzyć się z nadchodzącym dniem. Szczytem szczęścia byłaby możliwość zaparzenia ulubionej herbaty w czajniczku, zrelaksowania się w pachnącej kąpieli w wannie, spokojne wybranie stroju oraz odpowiednich i do tego wygodnych butów, w czym poczuje się pewnie i komfortowo. Tymczasem pewna młoda osóbka (choć może nie taka mała) krzyczy: „Gdzie jest mój niebieski sweter?”; inna znów chce wiedzieć, dlaczego w lodówce nie ma mleka; w dodatku dzwoni ciotka z prośbą, aby ją odwiedzić, bo „ona biedna jest sama”; przyszedł też SMS od przyjaciółki, która pilnie musi pogadać, gdyż jej chłopak od dwudziestu czterech godzin nie odpowiada na telefony.
W pierwszych minutach po przebudzeniu żaden punkt z listy marzeń nie jest osiągalny, bo Miły już zapomniał o swoich podstawowych potrzebach, aby zająć się potrzebami wszystkich domowników. Każdego ranka bez problemu wychodzi do pracy bez śniadania, w uwierających go butach i z suchym szamponem na włosach, głodny, w pośpiechu, nieco poirytowany, ale pocieszony myślą, że wszyscy dookoła są zadbani i zadowoleni. Niebezpieczeństwo potencjalnie złego humoru innych osób zostało zażegnane i w domu udało się uniknąć krzyków czy oznak niezadowolenia. Na głębszym (prawdopodobnie nieuświadomionym) poziomie emocji Mili czują się dobrze i mają pewność, że nadal będą kochani, bo zadbali przecież o wszystkich dookoła siebie. Może też dzięki temu nie popadną w kłopoty, ponieważ nikogo nie zawiedli.
ZMIANY SĄ MOŻLIWE
Oczywiście nie wszyscy prezentują ten sam typ czy natężenie Bycia Miłym. Są różne tego odmiany, ale wszystkich Miłych łączy to, że choć często są przygnieceni ciężarem oczekiwań innych ludzi, to je spełniają, ponieważ zupełnie nie umieją zachowywać się inaczej. Sama myśl, że można by postąpić inaczej, na przykład odmówić udzielenia komuś pomocy, przeważnie ich przeraża. Mili poniekąd sami tworzą te oczekiwania, a następnie wpadają w ich pułapkę. Zmiana postępowania wymaga zupełnie innego sposobu myślenia. Trzeba wypracować mechanizmy dokładnie odwrotne od tych, które tworzą oczekiwania.
Indira, którą spotkamy też w rozdziale szóstym, opowiada, że rodzina traktowała ją jak całodobową pomoc doraźną, do której o każdej porze dnia i nocy można się zwrócić o podrzucenie czegoś, wpuszczenie hydraulika do wynajmowanych mieszkań, zapisania kogoś do dentysty czy służenia noclegiem dla krewnych z ojczyzny. Jako jedyna niezamężna córka z przerażeniem myślała o opiece nad niedomagającymi rodzicami, jednocześnie czując się z tymi myślami jak „niewdzięczna córka”. Wpadała również w panikę, nie mając sama ani sił, ani energii, by szukać mężczyzny, który mógłby ją uchronić przed losem niezamężnej córki.
Jak pokażą historie innych osób, również moich pacjentów, nigdy nie ma jednego prostego rozwiązania. Nasze sposoby myślenia, emocje czy zachowania towarzyszyły nam od zawsze i często dobrze z nimi funkcjonowaliśmy do czasu dojścia do punktu, kiedy z naszych sojuszników stały się naszymi wrogami.
Można spróbować powoli je zmieniać, ale trzeba mieć świadomość, że zmiany, które chcemy wprowadzić w naszym życiu, często stanowią wyzwanie. Indira, która miała w głowie metaforę o sklepie całodobowym, uznała, że nie chce już nim być, może go zamknąć w określonych godzinach i zbliżyć się formułą działania do sklepów nocnych, otwartych do godziny dwudziestej drugiej. To nadal może wydawać się dużym poświęceniem z jej strony, ale nagłe przejście do modelu od godziny szóstej do dziewiętnastej byłoby zbyt dużym szokiem i dla Indiry, i dla jej przyjaciół oraz rodziny.
Terapeutka Harriet Lerner mawia, że jeśli chce się zbyt dużo zmienić w zbyt krótkim czasie, otoczenie głośno zaprotestuje: „Chcemy cię taką, jaką byłaś kiedyś!”. I wówczas wszystko spali na panewce.
PRZEKLEŃSTWO BYCIA MIŁYM: O CO W TYM CHODZI
Powróćmy do historii mojej złamanej ręki, aby dowiedzieć się, o co chodzi z tym przekleństwem. Gdzie leży jego geneza i jak potem z nim żyjemy.
Generalnie rzecz biorąc, każdy z nas kieruje się jakimiś zasadami w życiu, które można by nazwać „osobistymi” lub „życiowymi”. Chodzi o to, że od dzieciństwa formułujemy różne przekonania dotyczące nas samych i naszych światów (indywidualne wyobrażenia o otaczającym nas świecie). Te tak zwane przekonania kluczowe ukształtowały się we wczesnym dzieciństwie, kiedy nie posiadaliśmy jeszcze refleksyjnej świadomości i kiedy przekonania osób odgrywających w naszym życiu dużą rolę (rodziców, dziadków, opiekunów, a także pracodawców), czy też wpojone nam przez placówki państwowe (jak policja, a nawet rząd) stawały się naszymi przekonaniami. Niektóre z nich są regulowane prawem i przepisami, a jeśli się je łamie, kara jest nieuchronna. Inne, typu: „Nie bawimy się zapałkami” czy „Dobrze się rozejrzyj, zanim przejdziesz przez ulicę”, a więc dotyczące bezpieczeństwa, przyswajamy jako dzieci. Są one później skrywane przez naszą podświadomość. Wpojone nam przez rodziców czy opiekunów, mogą odegrać bardzo dużą rolę w naszym życiu, choć często o nich nawet nie mówimy (szczególnie w dorosłym życiu), bądź nie zastanawiamy się (zwłaszcza jako dorośli), czy nadal chcemy żyć w zgodzie z nimi i czy nadal są one aktualne na obecnym etapie życia. Jeśli zaczniemy się im przyglądać, może się okazać, że niektóre z nich (lub nawet wiele) pozostały w dychotomicznym trybie, „wszystko albo nic”: przestały być elastyczne i stały się, jak to nazywa Aaron Beck, twórca terapii poznawczo-behawioralnej (CBT) przekonaniami kluczowymi. Można je łatwo rozpoznać, bo często towarzyszą im myśli zaczynające się od słów typu: „powinnam”, „muszę”, „zawsze”, „nigdy” (przyjrzymy się im bliżej w rozdziale piątym). Aby łatwiej je rozpoznać, w całej książce wyróżniam je i piszę wersalikami.
W mojej historii o złamanej ręce zasada: NIGDY NIE STWARZAJ PROBLEMÓW była właśnie owym przekonaniem kluczowym. Było ono we mnie tak mocno utrwalone (i właściwie wyryte w mojej podświadomości), że byłam w stanie zbagatelizować sygnały ostrzegawcze wysyłane przez moje ciało i zapewniać wszystkich dookoła, że nic mi się nie stało. Dodatkowo nadal miałam na twarzy przyklejony uśmiech, dalej tańczyłam, a następnie przez dziesięć dni nie udałam się do lekarza i jeszcze po drodze wiosłowałam.
To przekonanie ma zapewne swoje korzenie w dzieciństwie: jeśli dziecko płacze, bo się zraniło, a mama stwierdza „nie ma co płakać, nic się nie stało”, oznacza to naganę takiego zachowania (dezaprobata), lub też o dziecku, które nie płacze, mówi na przykład: „mój dzielny żołnierz”, co oznacza pochwałę (aprobata). Wówczas dzieci zostają zaprogramowane niczym pies Pawłowa, śliniący się na sam dźwięk dzwonka, kojarzącego mu się z pojawieniem jedzenia. I powtarzają zachowania, za które są wynagradzane (pochwałą, akceptacją lub plusikami), natomiast unikają tych, które są niepożądane, karane i krytykowane.
W ostatnim dziesięcioleciu dzięki szerokiemu propagowaniu naukowych tez w programach telewizyjnych typu „Superniania”, czy w łatwo dostępnych poradnikach rodzice, nauczyciele i opiekunowie wiedzą już, że należy nagradzać zachowania pożądane oraz ignorować te niemile widziane. Jednak za moich czasów – i nadal jeszcze tak jest w niektórych kulturach – dzieci były ośmieszane, zawstydzane, poniżane lub karane za niepożądane cechy czy zachowania.
ŁAMANIE ZASAD
Nie chcę tutaj winić moich czy innych rodziców. Oni robili to, co im się wydawało dla nas najlepsze, świadomie bądź nieświadomie przekazując dzieciom wpojone im zasady (często sami właśnie w taki sposób byli wychowywani). Niektóre zachowania, postrzegane jako lepsze od innych, są propagowane w różnych systemach rodzinnych i przekazywane pewnie przez wieki.
Myślę, że nikogo nie skrzywdzę, mówiąc, że w mojej rodzinie propagowano zasadę bycia twardym. W przypadku takich kryteriów można by uznać, że najlepsze chwile, które spędziłam na koniach jako ich wielka miłośniczka, przypadły na okres, gdy miałam sześć lat, kiedy to na świeże rżysko zrzucił mnie mały kucyk. Pech chciał, że zaplątała mi się stopa w strzemię i przez dziesięć minut szorowałam plecami po świeżo skoszonym zbożu. Plecy miałam całe we krwi. Nie pamiętam, czy płakałam, ale pewnie tak. Pamiętam jednak, że pierwsze, co zrobiłam, kiedy już zostałam uwolniona ze strzemienia, to to, że mimo strachu wsiadłam z powrotem na grzbiet kucyka. Historia ta w mojej rodzinie od lat jest opowiadana z dumą, tak więc przyjmowałam ten heroizm jako coś pozytywnego (zakładając jednocześnie, że powinnam walczyć ze „słabą”, małą dziewczynką, która sobie popłakuje).
W przypadku przekonań kluczowych nie należy się zatrzymywać na etapie uświadomienia sobie, ile owe przekonania nas kosztowały, ale należy się cofnąć o krok, aby zobaczyć, ile możemy z nich wynieść. Z jednej strony mogłabym więc powiedzieć: „No, zobacz, jak ta biedaczka nauczyła się panować nad własnym bólem i być twarda za wszelką cenę”, a z drugiej muszę przyznać, że dzięki temu byłam w stanie przetrwać moje początki pracy zawodowej jako reporter wojenny. Potrafiłam znosić ekstremalne gorąco na pustyni bez jedzenia i bez picia, dźwigać ciężki ekwipunek, uchylać się przed pociskami, i nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek się skarżyła. Przeważnie uśmiechałam się i troszczyłam o wszystkich dookoła, opowiadałam dowcipy i dbałam o dobre samopoczucie współtowarzyszy. Trzeba przyznać, że kiedy jesteśmy mili, życzliwi, dużo z siebie dajemy – wszyscy nas lubią, bo zawdzięczamy to naszemu zachowaniu. Jednak kiedy za takie zachowanie płacimy zbyt wysoką cenę, kiedy to nas wykańcza, tłumimy gniew, denerwujemy się, że nie umiemy inaczej, wówczas musimy być przygotowani na zrezygnowanie ze starego podejścia i na utratę płynących stąd zysków.
Oczywiście, łatwo to powiedzieć, trudniej wprowadzić w czyn. Musimy zacząć budować pewność siebie w inny niż dotąd sposób. A trzeba to zrobić, zanim nawet pomyślimy o porzuceniu starych, bezpiecznych rozwiązań.
Rodzicielstwo wydaje się jeszcze bardziej potęgować niszczącą nas potrzebę Bycia Miłym. Cechy, które umacniają to uczucie, aż dojdzie ono do etapu przekleństwa (dobro, bezinteresowność, troska o innych i stawianie ich potrzeb ponad własnymi), wpisują się w dzisiejszy idealny model perfekcyjnego rodzica (szczególnie matki). Wiele kobiet długo nie odczuwa, że Bycie Miłą jest przekleństwem, aż po upływie kilku lat przychodzi moment, kiedy zdają sobie sprawę, że to, co wcześniej dawały z miłości, teraz jest traktowane jak oczywistość, wszyscy wręcz oczekują, by tak właśnie się zachowywały.
* * *
koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz