Przy zwłokach Sir Gordona Bedforda, słynącego z uczciwości wybitnego naukowca, zostaje znaleziony list pożegnalny, w którym zmarły przyznaje się do finansowych oszustw. Wszystko wskazywałoby na samobójstwo, gdyby nie drugi list mężczyzny, podający całkowicie odmienne powody śmierci. Prywatne śledztwo prowadzi detektyw-amator Joe Alex, który spróbuje odkryć, co naprawdę wydarzyło się w willi na przedmieściach Londynu. Wciągająca powieść, w której chłodne rozumowanie i żelazna logika wygrywają w starciu ze zranionymi uczuciami, intrygami i skomplikowanymi relacjami rodzinnymi. A wszystko to z istotnym udziałem jednej martwej ćmy.
IWONA MEJZA (KlubMOrd.com):
Doskonale skonstruowana intryga. W tym wszystkim Joe Alex jak zawsze pociągający, momentami senny i rozkojarzony, budzący ciepłe uczucia. W tej atmosferze, w tej książce, jakiś taki bardziej niż zazwyczaj prawdziwy. Od pierwszej po ostatnią stronę zadawałam sobie pytanie: Ile w tej książce Joe Alexa, a ile Macieja Słomczyńskiego? Czy to tylko przypadek, czy też zamysł autora spowodował, że „Cichym ścigałam go lotem” czyta się jak książkę w jakimś stopniu odsłaniającą pisarza, przybliżającą jego marzenia i zamierzenia. Książkę napisaną oczywiście w konwencji kryminału przez Joe Alexa. Przyznaję, dla mnie samej, takie pytanie, pojawiające się na samym początku książki było zaskoczeniem.
AMEL V (lubimyczytac.pl):
Ktoś zamordował Gordona Bedforda, który jest słynnym z uczciwości ekspertem finansowym (doradcą państw i wielkich firm), a w wolnych chwilach jest światowej sławy specjalistą od zwyczajów ciem (a zwłaszcza ćmy trupiej główki). Jego domownicy, to jego (dużo młodsza) żona, jego brat (przystojny utracjusz), bratowa, wierny sekretarz (oczywiście sypia z żoną Gordona) i atrakcyjna szkocka pokojówka. Pierwotnie morderstwo przypomina samobójstwo. Ben Parker i Joe Alex są zdziwieni tylko tym, że samobójca zostawił aż dwa pożegnalne listy a na jednym z nich nie ma jego odcisków palców.
RADULS01 (nakanapie.pl):
Po raz pierwszy spotykam się z twórczością Macieja Słomczyńskiego i muszę powiedzieć, że jestem bardzo mile zaskoczony. Jeżeli sięgałem po kryminał, to zawsze była to książka Agaty Christie. Dlaczego? Nie sądziłem, żeby polski autor mógł pisać tak wspaniale jak ona. Teraz już wiem, że byłem w wielkim błędzie. Autor z lekkością opisuje zdarzenia i za nic w świecie nie pozwala domyślić się czytelnikowi kto tak naprawdę zabił. Pan Maciej pozwala odbiorcy błądzić w nietrafnych domysłach, a prawdę, która zaskakuje, ujawnia na samym końcu. Taki właśnie powinien być każdy kryminał i jestem bardzo dumny z tego, że Polak potrafi tak samo dobrze pisać, jak zagraniczni autorzy. Kto chciałby się nauczyć pisać kryminały niech czyta Joe Alexa.
Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji.
Książka ta jest jedną z ośmiu klasycznych powieści kryminalnych, których bohaterem jest Joe Alex – detektyw-amator, a przy tym stuprocentowy angielski gentelman. W rozwiązywaniu kryminalnych zagadek pomaga mu Beniamin Parker, przyjaciel Alexa z czasów wojny, obecnie oficer Scotland Yardu, oraz archeolog Karolina Beacon, przyjaciółka i muza pisarza. Wszystkie te świetne powieści cechuje precyzyjnie nakreślona, trzymająca w napięciu akcja, chłodna logika kryminalnej zagadki, którą tytułowy bohater rozwiązuje posługując się jedynie dedukcją, oraz tytuł i motto zaczerpnięte z literatury starożytnej lub z angielskiej klasyki. Ich wielką zaletą jest też to, że są doskonale napisane – jest to po prostu dobra, ponadczasowa literatura, uwodząca czytelnika wartką narracją, świetnymi dialogami, niebanalnymi obserwacjami obyczajowymi i ciekawymi dygresjami. Wszystko to sprawia, że powieści z Joe Alexem w roli głównej ciszą się niesłabnącym powodzeniem wśród kolejnych pokoleń czytelników.
O AUTORZE. Joe Alex napisał osiem powieści kryminalnych ze sobą w roli głównej, Były to, kolejno: (1) Powiem wam jak zginał, (2) Śmierć mówi w moim imieniu, (3) Jesteś tylko diabłem, (4) Cichym ścigałam go lotem, (5) Zmącony spokój Pani Labiryntu, (6) Gdzie przykazań brak dziesięciu, (7) Piekło jest we mnie, (8) Cicha jak ostatnie tchnienie. Książki te przetłumaczono na kilkanaście języków, a ich łączny nakład wyniósł około sześciu milionów egzemplarzy. Joe Alex, to pseudonim literacki polskiego pisarza i tłumacza literatury angielskiej Macieja Słomczyńskiego (1922-1998). Był on też autorem dziesięciu innych powieści sensacyjnych, scenariuszy do trzech filmów kryminalnych („Zbrodniarz i panna”, „Ostatni kurs”, „Gdzie jest trzeci król?”) i 18 spektakli telewizyjnych Teatru Sensacji.
Projekt okładki: Olga Bołdok.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 205
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Joe Alex
CICHYM ŚCIGAŁAM GO LOTEM
Wydawnictwo Estymator
www.estymator.net.pl
Warszawa 2022
ISBN: 978-83-67296-22-9
© Copyright by The Estate of Maciej Słomczyński (2022)
© Copyright for this edition by Estymator Jacek Chołoniewski (2022)
Projekt okładki: Olga Bołdok
Erynia
Nad wodami i lądem, jak żagiel skrzydlaty,
Bezszelestnym i cichym ścigałam go lotem,
Wreszcie tu go dopadłam, skrytego mordercę.
I rozśmiały się do mnie opary krwi ludzkiej.
Ajschylos Eumenidy
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA
czyli EPILOG
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ PIERWSZY w którym mężczyźni sądzą, że kobiety śpią
ROZDZIAŁ DRUGI „…tam będzie tylko pustka i cisza…”
CZĘŚĆ TRZECIA
ROZDZIAŁ TRZECI „…Umarł, to się zdarza każdemu…”
ROZDZIAŁ CZWARTY „Pośrodku gabloty, pomiędzy dwiema ogromnymi ćmami…”
ROZDZIAŁ PIĄTY „Mam już wszystkie raporty…”
ROZDZIAŁ SZÓSTY Spostrzeżenia panny Agnes White
ROZDZIAŁ SIÓDMY „Zanim porozmawiamy z tą rodziną…”
ROZDZIAŁ ÓSMY Przerażony młody człowiek
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Pan Cyril Bedford
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Odciski palców na gablotce i na fotografii należą do…
ROZDZIAŁ JEDENASTY Ćma trupia główka
CZĘŚĆ PIERWSZA
czyli EPILOG
Umieszczony na początku niniejszej książki, a nie na jej końcu, po to, aby wyjaśnić Czytelnikowi, czemu Joe Alex, który do tej pory nie znosił życia na wsi, kupił sobie najniespodziewaniej w świecie domek z ogródkiem i zaprosił tam na weekend troje swych najlepszych przyjaciół: Karolinę Beacon oraz Beniamina Parkera wraz z żoną. Zrobił tak, gdyż:
Po pierwsze – wiedział, że opowieść jego musi ciągnąć się właśnie w tych warunkach: na tarasie, po zachodzie słońca, pośród lasów i ogrodów, kiedy usypiają zwierzęta dnia, a budzą się nietoperze i ćmy – tysiące bezszelestnych, włochatych motyli, które żyją wśród nocy, a zawsze kierują się ku światłu. Jedno z tych pięknych, nieszkodliwych stworzeń przyrodnicy nazywają Acherontia atropos L., ale cała reszta ludzkości zna je wyłącznie pod nazwą Zmora Trupia Główka. Otóż Zmora Trupia Główka, zawdzięczająca swoje imię wizerunkowi trupiej głowy, który natura umieściła na jej włochatym grzbiecie, grała wielką rolę w opowiadaniu Alexa.
Po drugie – Alex wiedział, że opowiadanie to czeka go w najbliższym czasie. Miesiąc minął od dnia morderstwa, zeszło ono już z łamów prasy i zaczęło zacierać się w pamięci ludzkiej, a zarówno panna Karolina Beacon, jak i pani Rosemary Parker nalegały nieustannie, aby wtajemniczono je we wszystkie szczegóły tej zdumiewającej sprawy. Tak więc jeśli chciał kupić domek z ogródkiem, lepiej było to zrobić teraz niż później.
Trzeci powód, który skłonił go do kupna domu, został podany pannie Karolinie Beacon na tydzień przed dniem, kiedy Alex odczytał przyjaciołom swoją opowieść. Cofnijmy się do tej chwili.
Karolina Beacon i Joe Alex siedzieli naprzeciw siebie przy stoliku w restauracji mieszczącej się w dużym sztucznym ogrodzie na dachu ogromnego, kilkunastopiętrowego domu. Ostry, prostokątny kontur gmachu, błyskający niklem i szerokimi taflami szkła, górował nad spadzistym grzbietem domów Pall Mall jak kadłub pancernika nad rzędami niskich fal, uciekających aż po granice płaskiego widnokręgu.
Wieczór był ciepły i Karolina zdjęła lekką narzutkę, okrywającą jej piękne ramiona, opalone równo i gładko na kolor jasnego złota, przygaszonego teraz nadchodzącym zmrokiem. Leciuteńkim ruchem odstawiła filiżankę i przysunęła sobie trójkątny, pachnący ponczem kawałek tortu.
– Czy usłyszałeś, co powiedziałam, Joe? – uśmiechnęła się nieznacznie.
– Oczywiście! – powiedział z przekonaniem tym większym, im mniej uzasadnionym. – Każdą sylabę!
Ale nie słyszał. Słyszał słowa, świadomość rejestrowała całe zdania i układała je w sensownej kolejności, ale nie rozumiał ich zupełnie, chociaż wiedział, że Karolina pyta go już po raz drugi o to samo. O co?
– Oczywiście! – powtórzył. – Ale dlaczego o to pytasz?
Zmarszczyła brwi.
– Teraz jestem już absolutnie pewna, że myślałeś o czym innym, ty oszuście. Pytałam się, kiedy nareszcie opowiesz mi o tej aferze z ćmą. Chciałam ci przy okazji zakomunikować, że za trzy tygodnie wyjeżdżam do Egiptu… – I widząc zdumioną minę Alexa, dodała: – Będziemy kopali niedaleko Sidi Hafra. Profesor Nichols jest absolutnie przekonany, że właśnie tam pogrzebano ostatnich dwóch faraonów VII dynastii. Jeden z nich… ale mniejsza o to. Nie mówmy o faraonach. Jeżeli nie dowiem się niczego o tej ćmie w ciągu najbliższego czasu, nie dowiem się o niej nigdy. Później, kiedy wrócę, będzie już sto innych spraw.
– Niestety, to nie była moja tajemnica… – Joe rozłożył ręce z taką siłą ekspresji, że o mało nie strącił różnobarwnych cynii, które stały na stoliku w płytkim porcelanowym dzbanku. – Parker miał z tym masę kłopotu, rozmaite wysoko postawione osobistości nalegały na absolutną dyskrecję, a skończyło się wszystko tak, że prasa otrzymała wiadomość o samobójstwie. Gdyby ktoś z reporterów wpadł wtedy na ślad całej historii, policja musiałaby się długo i gęsto tłumaczyć. Dlatego postanowiliśmy milczeć obaj, to znaczy Parker i ja, póki nie minie trochę czasu i ludzie nie zapomną o tym. Oczywiście „Sprawa trupiej główki” nadal jest tajemnicą i pozostanie nią, ale… – uśmiechnął się lekko – żona zastępcy kierownika Wydziału Śledczego Scotland Yardu i ty, która jesteś… jesteś… no jesteś! – dokończył nie mogąc znaleźć właściwego słowa – możecie teraz dowiedzieć się o tym. Ale powtarzam raz jeszcze, że…
– Zdaje się, że nigdy jeszcze nie zamieniłam z nikim słowa na temat twoich spraw, Joe? – Panna Beacon była lekko urażona. – A nie muszę ci chyba mówić, że już sto razy najrozmaitsi reporterzy używali różnych wyszukanych sposobów, żeby coś ode mnie wyciągnąć. Jesteś przecież tak obrzydliwie popularny… – Wydęła usta. – Zresztą możesz oczywiście nigdy mi nic na ten temat nie mówić. W końcu wiesz przecież, że nie uważam tej dziedziny życia za najbardziej interesującą…
– Tak… – Joe pokiwał smętnie głową. – Doskonale rozumiem, że wygrzebywanie starych skorup i nadgryzionych przez termity kościotrupów ma swoje uroki i przy odrobinie dobrej woli może uchodzić za najbardziej pasjonujące zajęcie pod słońcem. Archeologia to bardzo piękna nauka. Jestem dumny z ciebie! – Roześmiał się i położył dłoń na jej drobnej, ale silnej dłoni. – Żartuję, kochanie… Przyrzekam ci, że jeszcze w tym tygodniu ty i Rosemary Parker będziecie wiedziały wszystko. Zmieniłem tylko nazwiska, okolicę i cechy charakterystyczne bohaterów. Poza tym wszystko zostało tak, jak było.
– Napisałeś o tym powieść? Kiedy?
– W ciągu ostatnich dwu tygodni.
– Jak się nazywa?
– „Cichym ścigałam go lotem…” – powiedział Joe i zarumienił się lekko, przewidując następne pytanie.
– Boże… – Karolina westchnęła. – A z czego znowu wzięty jest ten tytuł?
– Z „Eumenid”…
– Z Ajschylosa! Każdy twój bestseller profanuje w tytule jakąś bliską mi osobę.
– Zapewne… – Joe skromnie pochylił głowę. – Ale sam tłumaczę te fragmenty i kształcę się przy okazji. – Roześmiał się.– Poza tym popularyzuję tych staruszków, a to też coś znaczy w czasach, kiedy ogromna większość ludzi myśli, że Ajschylos to imię konia wyścigowego albo nazwa odmiany reumatyzmu. Zresztą to takie ładne tytuły dla książek kryminalnych… Łączę przyjemne z pożytecznym.
– Obawiam się… – szepnęła Karolina – że przyjemność i pożytek zostały w tej sprawie zarezerwowane wyłącznie dla ciebie. Ale nie mówmy już o tym. W domu powieszonego nie należy…
– Mówić o prawdziwej literaturze… – Alex pokiwał głową. – Może kiedyś napiszę książkę? – szepnął podejrzanie rozmarzonym głosem. – Książkę na miarę epoki, wielkie, wspaniałe dzieło, które będę co wieczór wyciągał spod poduszki i odczytywał ze skupieniem, żeby potem z czcią ucałować własną rękę. Obawiam się tylko, że nikt tego nie będzie czytał i wszyscy będą mieli mi za złe, że marnuję czas, zamiast pisać dobre, precyzyjnie zbudowane zagadki dla domorosłych detektywów, jakimi stają się moi czytelnicy po zapłaceniu zdawkowej sumy za egzemplarz któregokolwiek z moich traktacików o zbrodni – roześmiał się.
Łabędzie pióra marzeń!
Może czas wyzwoli
Was, kiedy przyjdzie starość?…
– Przepraszam za jeszcze jeden cytat. Ale jeżeli mamy już mówić o mnie, to przyznaję, że nie słuchałem cię przed chwilą z taką uwagą, na jaką zasługuje każde twoje śliczne słowo. Zgadnij, o czym myślałem.
– Najprawdopodobniej o jakimś nieboszczyku, którego ktoś nieznany odesłał do Boga Ojca Wszechmogącego.
Karolina wypiła resztę kawy i rozejrzała się. W przepaści pod nimi zapalił się pierwszy neon i błękitnymi błyskami zaczął wzywać dzieci do zjadania jak największej ilości mączki Nestlé.
– Nic podobnego! Myślałem o czymś najbardziej spokojnym, o… – urwał, potem spojrzał na nią spod oka. – Zawsze wiedziałem, że nie należę do ludzi o najbardziej niezmiennych poglądach i stałych upodobaniach. Ale wydawało mi się, że w zamian za to wiem doskonale, czego nie lubię…
– Zgoda na to pierwsze – Karolina kiwnęła głową. Drugi neon, który ożył nad dachem domu stojącego naprzeciw, zapalił fioletowe ogniki w jej oczach.
– Między innymi – ciągnął nie zrażony tą uwagą Joe – byłem przekonany, że nie lubię życia na wsi. Urodziłem się w Londynie i chociaż wiele podróżowałem, a czasem nawet przyjmuję zaproszenia od znajomych mieszkających na wsi, to jednak zawsze wydawało mi się, że nie potrafiłbym żyć z dala od miasta…
– Jaki śliczny fragment autobiografii… – Karolina westchnęła. – Wydawało mi się przez chwilę, że umarłeś i czytam o tobie w gazecie. Wyobrażam sobie twój kondukt pogrzebowy: wszyscy policjanci i wszyscy poważniejsi zbrodniarze Londynu idący razem w takt… zdaje się, że lubisz muzykę żałobną Chopina, prawda?
– Och, oczywiście! Ale myślę, że w kondukcie tym znalazłaby się i pewna znajoma dama, o ile oczywiście nie byłaby właśnie w jakimś zakazanym punkcie globu zajęta adoracją mumii Amenhotepa Średniego. Czy płakałabyś po mnie?
Pytanie było zadane tak lekkim tonem, że Karolina otworzyła usta, żeby wyjaśnić mu, jak bardzo rozśmieszyłaby ją ta wiadomość, ale nie powiedziała nic. Spuściła oczy.
– Wiesz przecież, jak bardzo bym płakała, Joe… – powiedziała cicho.
– Hm… – Alex chrząknął. – Właśnie. O śmierci nie należy mówić po dobrym posiłku, bo człowiek natychmiast staje się sentymentalny. Wracając do tematu: widzę, że nie zgadniesz, o czym myślałem.
– Nie… – Karolina potrząsnęła głową. Zbyt często bała się o niego, kiedy znikał z tym swoim ironicznym uśmiechem na ustach na skutek jakiegoś niezrozumiałego telefonu, którego treścią była przeważnie wiadomość o znalezieniu zwłok ludzkich.
– Otóż postanowiłem przenieść się na wieś.
– Na wieś? – otworzyła szeroko oczy. – Jak to na wieś? Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
– Nie, niezupełnie. To znaczy – nie chcę powiedzieć, że wyprowadzam się na koniec świata. Ale kupiłem wczoraj domek z dużym, mrocznym ogrodem od północy i przystrzyżonym jak kort tenisowy trawnikiem od południa. Mam tam róże, jaśmin, magnolie i… nie nauczyłem się jeszcze wszystkich nazw. Szczerze mówiąc, lubię tylko cynie. Nigdy nie byłem mocny w botanice. Miałem nawet w związku z tym pewne kłopoty w szkole, a później…
– Jak to! – Karolina jeszcze nie ochłonęła. – Chcesz mi wmówić, że będziesz odtąd mieszkał z dala od Londynu?
– Nie. Mój domek leży w Londynie, ściślej biorąc, niedaleko Richmond Parku.
– No, to jeszcze nie tak strasznie… – Odetchnęła, ale natychmiast spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Słuchaj, czy to nie tam właśnie rozegrała się ta tragedia?
Skinął głową.
– Tak, jestem nawet sąsiadem, jeżeli wolno użyć tego określenia, domu, w którym rozegrała się „tajemnica trupiej główki”. I właśnie tam mam zamiar zaprosić was wszystkich, żeby po kolacji, w otoczeniu idealnie stosownym dla tej tragedii, mając przed oczami tamten ogród i widząc nawet światła w oknach tamtego domu, przeczytać wam moje sprawozdanie ze śledztwa.
– No dobrze, ale przecież nie kupiłeś tego domku tylko po to, żeby przeczytać nam w nim swoją nową książkę?
– Oczywiście, że nie. Chcę tam pozostać. Tam jest bardzo ładnie, Karolino. Dom jest blisko wierzchołka wzgórza, na północ mam całą panoramę miasta z rzeką, nie mówiąc o Ogrodach Kew, które są najbliżej. Co pół minuty, w dzień i w nocy, przelatuje mi nad głową samolot startujący z Heathrow. Podobno ludzie narzekają na to, ale ja uwielbiam dźwięk silników tych najcięższych maszyn idących w górę. Słowem, wydaje mi się, że chcę tam mieszkać. Jeżeli się mylę, wyjdzie to na jaw bardzo szybko. Wtedy zwinę gospodarstwo i wrócę do siebie.
– A co z twoim obecnym mieszkaniem? Przecież marzyłeś o nim przez rok, planowałeś je przez pół roku i meblowałeś przez kilka miesięcy. Chcesz je zatrzymać?
– I tak, i nie – Joe potrząsnął głową. – Nie pozbędę się go, ale widzisz, mam pewien plan. Chciałbym… chciałbym naprawdę trochę przestać pisać te… te, no wiesz przecież. Sama nie zanadto szanujesz te moje książeczki. Chciałbym napisać coś, co nie będzie stworzone wyłącznie dla pieniędzy. Myślę, że taki dom idealnie się do tego nadaje.
– Zapewne…
W głosie Karoliny było nieco powątpiewania. Mniej więcej raz na rok Joe wybuchał obrzydzeniem na sam widok płaskiej maszyny „Olivetti” i wkręconego w nią papieru. Chodził wtedy po pokojach i planował wstrząsającą, wiekopomną literaturę. Trwało to zwykle tydzień, dwa i kończyło się niespodziewanym zamówieniem miejsca na pokładzie jednego ze statków albo samolotów kierujących się ku egzotycznym stronom. Wracał opalony, wesoły i pogodzony z losem. Znowu dzwonili wydawcy i znowu zasiadał do opisywania przygód bohatera, którym był on sam. Poza tym telefonował wówczas albo zjawiał się Beniamin Parker, gdyż w tak olbrzymim mieście, jakim jest Londyn, ludzie nieustannie umierają z nie ustalonych przyczyn albo po prostu giną z ręki nieznanych morderców. I Joe znikał wówczas z pola widzenia, aby wynurzyć się później na światło dzienne jak kometa, ze sforą reporterów i fotografów tworzących jej ogon. Prasa lubiła go, lubiła go także publiczność. A ponieważ pisał dużo, więc popularność jego rosła z każdym rokiem. Karolina nie sądziła, aby w tej sytuacji porzucił swój tryb życia dla walki o wiele trudniejszej niż starcie z najprzebieglejszym zbrodniarzem. Bo chociaż wierzyła, że Alex mógłby być pisarzem wielkiego formatu, nie wyobrażała sobie, aby znalazł kiedykolwiek dość silnej woli dla stworzenia chociażby jednej książki, którą mógłby podpisać swoim prawdziwym nazwiskiem. Bo Joe Alex był to oczywiście pseudonim, pod którym znała go publiczność, policjanci i zbrodniarze. Tylko Parker, który wraz z Alexem przebył całą wojnę na pokładzie bombowca nocnego, przeznaczonego do nalotów na Niemcy, znał jego prawdziwe nazwisko. Znała je także Karolina, chociaż nigdy nie była na pokładzie żadnego bombowca. Ale Karolina nigdy nie chciała wyjść za mąż za tego zdumiewającego człowieka, którego kochała od lat prawdziwą i absolutnie szczerą miłością. Było w nim coś nieuchwytnego i tak nieprawdziwego, że chwilami wydawało jej się, jak gdyby nieustannie grał bliżej nie sprecyzowaną rolę w sztuce, której początku, środka i zakończenia sam nie znał, a wiedział tylko, że w pewnych sytuacjach niewidzialny reżyser nakazuje mu zachować się w pewien ściśle określony sposób. Bała się tego i nie rozumiała. Może dlatego pokrywała swój lęk lekceważeniem dla jego zawodu: autora powieści kryminalnych. Sama była jednym z czołowych młodych archeologów angielskich i wiedziała, że wszyscy wróżą jej wielką przyszłość. Ale bywały chwile, kiedy wydawała się sobie groteskowo mała wraz ze wszystkimi swoimi poważnymi zainteresowaniami, a ten mężczyzna – który na pozór nie przykładał do niczego specjalnej wagi, pracował tylko wtedy, kiedy miał na to ochotę, i robił wówczas zawsze rzeczy absolutnie go nie interesujące (bo wierzyła mu, kiedy twierdził, że pisuje tylko dla pieniędzy) – wydawał się jej prawdziwszy i znacznie głębszy niż ona. I dlatego może bała się, że któregoś dnia Joe poda jej obojętnym ruchem rękopis, który będzie objawieniem literackim epoki. Miał wszystkie dane po temu: znał znakomicie życie, był nieprawdopodobnie inteligentny, a szybkość kojarzenia faktów i idei pozwalała mu przecież z taką zdumiewającą łatwością odkrywać ponure tajemnice, wobec których Scotland Yard, wraz z całym swoim potężnym aparatem naukowym i tysiącami współpracowników, stawał czasem bezradny jak dziecko. Karolina bała się owej chwili podświadomie, gdyż wiedziała, że wtedy wyjdzie za niego za mąż i będzie… nieszczęśliwa.
– Zapewne taki dom lepiej będzie się nadawał do poważnej pracy literackiej niż mieszkanie w śródmieściu, ale nie jestem pewna, czy do tej pory nie napisałeś nic poważnego tylko dlatego, że brak ci było domu i ogrodu.
– Och, nie! Nie napisałem do tej pory nic poważnego dla tej prostej przyczyny, że… – zająknął się – jakoś nie czułem, że nadszedł czas pisania… Trudno mi to wytłumaczyć…
– A czy teraz czujesz, że ten czas nadszedł?
– Tak.
– Czy jesteś tego pewien?
– Tak – ale w głosie jego nie było pewności.
Karolina umilkła, potem uniosła głowę.
– Jestem całym sercem z tobą… Ale przecież przed chwilą powiedziałeś, że odczytasz nam swoją ostatnią książkę kryminalną. Czy… czy ona naprawdę ma być ostatnia?… To znaczy, czy nie będziesz już pisał więcej tego rodzaju utworów?
– Ależ skąd! Oczywiście, że będę! – Uśmiechnął się. – Nie umiałbym tworzyć na poddaszu. A przecież ze sztuki mało kto potrafi się utrzymać na tym tak przepełnionym szacunkiem dla sztuki świecie. Tragedii część pierwsza polega na tym, że ludzie o wiele chętniej dają artystom szacunek niż pieniądze, a tragedii część druga na tym, że bez pieniędzy jest niesłychanie trudno na dłuższy dystans utrzymać szacunek dla samego siebie. Człowiek biedny znosić musi tak niezliczoną ilość przykrości, niewygód i upokorzeń, od których wolny jest człowiek zamożny, że Joe Alex będzie pisał swoje zagadki detektywistyczne, dopóki ludzie będą chcieli je czytać i płacić za nie. Ale przecież jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Po prostu pisać takie rzeczy tylko dla pieniędzy jest w ostatecznym obrachunku rzeczą niemoralną. Jeżeli natomiast mają one służyć wyższemu – znowu się uśmiechnął – celowi, wtedy wszystko jest usprawiedliwione.
KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI