Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść New Adult autorki Po zachodzie słońca i Dotyku niebezpieczeństwa!
Lilianna Williams jest dziewczyną z dobrego domu, którą kusi ryzyko.
Damien Spring ma za sobą trudną przeszłość i nie ufa ludziom.
Połączą ich nielegalne wyścigi. Dla Lilianny to rozrywka, dla Damiena - sposób na życie.
Im dalej chcą od siebie być, tym coraz bardziej przyciągają siebie.
Czy dwoje różnych, a jednocześnie tak podobnych do siebie ludzi połączy coś więcej? Czy pokonają przeciwności losu?
Tego dowiesz się czytając "Complicated love".
Fragment:
"Lily stawała się dla mnie jak papieros. Zaczynała być moim uzależnieniem, które potrafiło spalić od środka."
Motywy:
[ ] Nielegalne wyścigi
[ ] Bad Boys good girl
[ ] He fell first
[ ] Mroczna przeszłość
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Lily
Rozdział 2
Lily
Rozdział 3
Damien
Rozdział 4
Lily
Rozdział 5
Lily
Rozdział 6
Damien
Rozdział 7
Lily
Rozdział 8
Lily
Rozdział 9
Lily
Rozdział 10
Lily
Rozdział 11
Damien
Rozdział 12
Lily
Rozdział 13
Lily
Rozdział 14
Lily
Rozdział 15
Lily
Rozdział 16
Lily
Rozdział 17
Lily
Rozdział 18
Damien
Rozdział 19
Lily
Rozdział 20
Damien
Rozdział 21
Lily
Rozdział 22
Lily
Rozdział 23
Damien
Rozdział 24
Lily
Rozdział 25
Lily
Rozdział 26
Lily
Rozdział 27
Lily
Rozdział 28
Lily
Rozdział 29
Lily
Epilog
Lily
Listy
Playlista
Complicated love
Copyright by © Kinga Lis
Wszystkie prawa zastrzeżone, All rights reserved
Wydanie pierwsze, Tarnów 2024
Redakcja: Sylwia Bronk
Korekta: Sylwia Bronk
Projekt okładki i stron tytułowych: Karolina Karpińska
Skład: Agnieszka Makowska
Konwersja elektroniczna: Agnieszka Makowska
Kinga Lis
https://www.instagram.com/kingalis.autorka?igsh=MTJ5bmJhZGRiM3djdw==
https://www.facebook.com/share/aHMTWgkrCDtATwPd/
https://www.tiktok.com/@kingalis.autorka?_t=8o58RzJ73Kb&_r=1
ISBN 978-83-972583-0-3
Dla każdej osoby, która straciła kogoś ważnego w życiu. Mimo, że nie ma już tej osoby koło nas, na zawsze będzie żyła w naszych sercach i myślach.
„Baby, I’m dancing in the dark
With you between my arms...”
Gdy ja nie miałem nic, inni mieli wszystko. Żeby zacząć żyć jak oni, musiałem popełnić w życiu kilka, jeśli nie kilkanaście błędów. Nie przeszkadzało mi to. Do momentu, kiedy w moje życie wkroczyła ona. Wydawała się taka niewinna i pogodna.
Otoczona aurą jasności, którą próbowała się przebić przez panujący w moim wnętrzu mrok. Jak się później okazało, nie była wcale tak niewinna, jak się wydawało. Była wulkanem energii. Trudno było ją okiełznać. Chciałem zmienić się dla niej, ona planowała zostawić dla mnie wszystko, co dotychczas znała. Nie udało nam się jednak tego dokonać. Dogoniła nas moja przeszłość, a ostatecznie przerosła jej teraźniejszość. Pociągnąłem ją za sobą na samo dno, z którego już nie było odwrotu. Jej to nie przeszkadzało, mnie wtedy też nie. Dla nas nie było światełka na końcu tunelu. Nasz koniec nadszedł szybciej, niż ktokolwiek przewidywał. Choć chciałem bronić naszej miłości przed innymi, chciałem nas zamknąć w szklanej kuli albo złotej klatce, ale nie udało mi się. Chciałem być przy niej zawsze i na zawsze. Jedną z tych obietnic udało mi się spełnić. Teraz mogę powiedzieć, że było zajebiście. Czy gdybym mógł cofnąć czas i zignorować jej pojawienie się w na horyzoncie, zrobiłbym to? Absolutnie nie. Dzięki niej w moim ponurym życiu choć na chwilę pojawiło się światełko. „Complicated love” to historia naszej miłości. Była gwałtowna, szybka i piękna.
Był piękny październikowy dzień. Siedziałam w jadalni razem z rodzicami, ubrana w niewygodny kostium, który kosztował kilka tysięcy. Kto bogatemu zabroni? Tylko, że ja nie chciałam tak żyć. Pragnęłam być jak reszta dziewczyn w moim wieku: spotykać się z przyjaciółmi, chodzić na imprezy czy domówki. Po prostu chciałam być kimś, kim nie byłam. Naprzeciw mnie przy stole siedzieli przyjaciele rodziny. W tych swoich drogich garniturkach i kostiumach takich jak mój. Mieli syna trzy lata starszego ode mnie. Paul Bolton. Idealny pod każdym względem. Dla kogoś, kto widział nas na ulicy lub okładkach gazet, tacy właśnie byliśmy. Idealni rodzice, idealna córka, która chodzi do najlepszej szkoły. To wszystko było na pokaz. Przynajmniej jeśli chodziło o mnie. W nocy, kiedy wszyscy już spali, mogłam być sobą. Dziewczyną, która kocha wyścigi.
Koleżanka, z którą utrzymuję potajemny kontakt, zabrała mnie na nie kilka tygodni temu i tak się wciągnęłam. Czemu potajemny? Bo moi rodzice stwierdzili, że to nie towarzystwo dla mnie. Poznali ją, ale Rebecca była dla nich tematem tabu od samego początku. Zajmują się prowadzeniem firmy, która oferuje pomoc finansową dla innych, mniejszych przedsiębiorstw. W przyszłości miałam ją odziedziczyć. Nie mogłam nawet zaplanować swojej przyszłości: ona już dawno została zaplanowana za mnie. Studia na prestiżowej uczelni, później przejęcie interesu i ślub, który przyniesie zyski obu rodzinom. To miała być moja przyszłość. Albo raczej: ich przyszłość. Byłam pionkiem w grze, którą prowadzili od chwili mojego urodzenia. Lilianna miała robić wszystko, co oni powiedzą. Los Angeles było pod ich wpływem, a co za tym idzie, ja również.
‒ Dziecko, co ty na to? ‒ odezwał się do mnie ojciec tym swoim dyrektorskim tonem. Nienawidziłam go tak bardzo.
‒ Na co? ‒ Podniosłam nieprzytomny wzrok znad talerza. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłabym już martwa.
‒ Od kilku minut rozmawiamy na temat popytu i podaży nieruchomości w naszej okolicy. Powinnaś się przyłączyć do rozmowy, a nie bujać w obłokach. Nie tak cię wychowaliśmy. ‒ Ojciec pokręcił głową.
‒ Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy. ‒ Dzielnie wytrwałam przy stole do końca kolacji.
Kiedy nasi goście opuścili dom, zamierzałam pójść na górę, do swojego pokoju. Zatrzymał mnie jednak głos mojego ojca. Wiedziałam, że oberwie mi się za moje zachowanie. Mało kiedy podobało im się coś, co robiłam. Kiedy próbowałam być sobą, nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze.
‒ Lilianno Williams, nie masz mi ani matce nic do powiedzenia? Nie tak cię wychowaliśmy. Miałaś świecić przykładem, a nie my za ciebie oczami. Wiedziałaś, że przychodzą do nas ważni goście. Mogłaś się choć trochę skupić na rozmowie. Zawiedliśmy się na tobie po raz kolejny. Chcesz, żebyśmy odebrali ci wszystko to, co masz dzięki nam? Odpowiedz w końcu! ‒ Moja matka tylko stała obok i przytakiwała ojcu. Cali rodzice. Nie życzyłabym takich najgorszemu wrogowi.
‒ Jak chcecie, to zabierzcie mi wszystko! Nie chcę od was niczego. Nawet nie wiecie, ile razy marzyłam, by być normalną dziewczyną z normalnego domu. A nie z domu, w którym wszyscy chodzą jak w pieprzonym zegarku. Mam was dość, rozumiecie?! Dość! ‒ Ojciec w paru krokach przemierzył pokój i uderzył mnie w twarz. Głowa pod wpływem uderzenia przekręciła się w bok. To nie pierwszy raz, kiedy to zrobił. Prawdziwi rodzice tak nie postępują, ale oni nie są normalni. Powinnam mieć oparcie we własnej matce, ale nigdy go nie doświadczyłam. Czułam się, jakbym nigdy jej nie miała.
‒ Teraz marsz do swojego pokoju! Przemyśl swoje zachowanie.
‒ Oczywiście, już biegnę do swojej wieży. ‒ Kiedy już wdrapałam się na górę, stanęłam przed lustrem i spojrzałam na osobę, która się w nim odbijała.
To nie byłam ja. Twarz może ta sama, ale jednak to nie byłam ja. Te ciuchy, te włosy, te drogie kosmetyki. W szale wpadłam do garderoby i pozrywałam z wieszaków wszystkie drogie rzeczy, które kupiła mi matka, zostawiając tylko te moje. Z włosów powyciągałam wsuwki, które podtrzymywały idealnego koka. Szybko napisałam SMS–a do Rebeccy, mojej jedynej prawdziwej przyjaciółki, z pytaniem, czy są dzisiaj wyścigi. Kiedy po kilku minutach przyszła twierdząca odpowiedź, zaczęłam się przygotowywać do wyjścia.
W pełni ubrana i umalowana, siedziałam na łóżku, czekając na SMS–a, że Becca jest już na mojej ulicy i na mnie czeka. Po niecałych piętnastu minutach otrzymałam od niej wiadomość.
Uśmiechnęłam się do siebie i wystawiłam głowę zza drzwi, sprawdzając, czy rodzice już śpią. Nie usłyszałam żadnego dźwięku, więc chwyciłam przygotowaną torebkę oraz szpilki i szybko zbiegłam na dół, uważając, aby nie spaść ze schodów. Zamknęłam za sobą drzwi, włożyłam buty i biegiem rzuciłam się w stronę samochodu, który stał nieopodal. Tam zawsze było nasze miejsce spotkań. Nieważne, czy miałyśmy tylko pogadać, czy jechać na wyścigi. To było tylko nasze miejsce. Otworzyłam gwałtownie drzwi do jej samochodu i wsiadłam do środka, nawet się z nią nie witając.
‒ Cześć, Lily! Psy cię goniły, że tak szybko biegłaś? ‒ zapytała ze śmiechem przyjaciółka, kiedy ja mocowałam się z pasem bezpieczeństwa.
‒ Nie. Wiesz, że muszę szybko się zmywać. ‒ Popatrzyłam na nią i szybko chciałam odwrócić głowę, ale mnie ubiegła. Becca szybko złapała mnie za brodę i przysunęła w swoją stronę.
‒ Znowu ci to zrobił? ‒ zapytała, patrząc w moje oczy, lecz ja szybko odwróciłam wzrok. ‒ Pamiętaj, że drzwi mojego domu zawsze są dla ciebie otwarte. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, prawie siostrą. Nie chcę, żeby działa ci się krzywda.
‒ Dziękuję – odpowiedziałam tylko.
Becca ruszyła w stronę obrzeży miasta. Jej matka, pani Theresa, była bardzo miła. Była po prostu mamą, taką, jakiej ja nigdy nie miałam. Ona wiedziała nawet, gdzie jej córka wychodzi w piątkowe albo sobotnie wieczory. Tata Beccy zmarł na raka kilka lat wcześniej. Była to dla nich obu wielka strata, ale jakoś się z niej podniosły. Wiele razy zazdrościłam im tej relacji. Ale cóż rodziców się nie wybiera, raczej nikt nie chciałby mieć takich jak ja.
‒ To jak? Gotowa zaszaleć? ‒ Becca popatrzyła się na mnie z uśmiechem.
‒ Na tyle, na ile pozwalają mi moje granice.
‒ Pamiętaj, że granice zawsze można przesunąć. ‒ Mrugnęła do mnie.
‒ Można, jeżeli ma się normalnych rodziców. ‒ Rebecca już nic się nie odezwała, tylko kierowała się w stronę miejsca wyścigów. Obie wiedziałyśmy, że słowa są zbędne. Miałyśmy na tę noc tylko jeden cel.
Po dotarciu na miejsce wysiadłyśmy z auta i poszłyśmy w stronę baru. Ja wzięłam sobie drinka, a Becca ‒ sok. Poszłyśmy w kierunku linii mety i obserwowałyśmy wyścig, który właśnie się zaczął. Po chwili dołączyli do nas znajomi. Znajomi, którzy znają Lily, nie Liliannę. Nigdy nie pytali mnie o życie prywatne, za co byłam im ogromnie wdzięczna.
‒ Hejka, dziewczyny ‒ odezwał się Max, kolega Beccy. Dla mnie był dalekim znajomym, z którym spotykałam się tylko na wyścigach.
‒ Hej, Max ‒ odpowiedziałam mu z uśmiechem.
‒ Wygrałem wyścig, kiedy was jeszcze nie było ‒ powiedział dumnie patrząc w stronę Rebeccy, która pożerała wzrokiem Thomasa. Nie od dziś wiadomo, że Becca podoba się Maxowi. Jednak dla niej Max był tylko przyjacielem. Przykro było tak patrzeć, kiedy miłość nie była odwzajemniona.
‒ Gratuluję ‒ odezwałam się, żeby zabić niezręczną ciszę. Max wrócił do mnie wzrokiem, uśmiechając się, ale ten uśmiech nie był widoczny w jego oczach. Było mi go szkoda.
‒ Kto teraz się ściga? ‒ chciałam jak najszybciej zmienić temat.
‒ Damien Spring.
‒ Kto to? Jakoś nie kojarzę tego nazwiska, odkąd tu przychodzę – zmarszczyłam brwi.
‒ Wrócił tydzień temu. Dwa lata go nie było na naszych wyścigach. Nikt nie wie, co się z nim działo, ale zmienił się, i to bardzo. Kiedyś to był zwykły, normalny chłopak, a teraz najlepsze auto i krąg lasek.
‒ Mówi się, że mógł się uwikłać w ciemne interesy ‒ wtrącił Thomas.
‒ Ciekawie się zapowiada ‒ mruknęłam cicho.
Organizator wyścigów zapowiedział następną turę. Na linię startu podjechał piękny czarny Mustang. Już wiedziałam, że właśnie nim będzie jechał ten nowy. Następne samochody były o wiele starsze. Inni kierowcy byli strasznie skupieni na dziewczynie, która miała machnąć im flagą w szachownicę, ale nowy wydawał się całkiem odprężony i ze znudzeniem czekał na rozpoczęcie wyścigu. Kiedy ruszyli, ten z Mustanga najpierw był na ostatnim miejscu. Wyścig liczył dwa okrążenia, więc jeśli chciał wygrać musiał dodać gazu. Rzuciłam szybko okiem na znajomych i każdy z nich miał utkwiony wzrok na torze, obserwując, co się za chwilę wydarzy.
Przy następnym okrążeniu przyśpieszył, wyprzedzając po kolei swoich rywali i zostawiając ich w tyle. Wygrał wyścig z dość dużą przewagą. Przez cały czas nie mogłam oderwać wzroku od samochodu, który robił naprawdę wielkie wrażenie. Gdy nowy przejechał linię mety i zatrzymał się, wokół auta od razu zebrał się tłum ludzi, gratulując mu wygranej. Ciekawiło mnie, ilu z tych ludzi znało go jeszcze z przed wyjazdu z LA.
‒ Chodźcie, pójdziemy mu pogratulować! ‒ Niechętnie podążyłam za grupą znajomych.
Chłopcy chcieli dopchać się do zwycięzcy jak najszybciej przez wciąż napierający tłum. Nie rozumiałam, o co im chodziło. Nigdy na żadnego zwycięzcę tak nie reagowali. Widocznie nowy musiał mieć coś w sobie, na co reagowali.
‒ Damien! ‒ krzyknął Max, podchodząc do niego i z wyciągniętą w górę ręką, gotową do zbicia piątki. ‒ Jak się masz, stary? Postanowiłeś w końcu wrócić na stare śmieci?
‒ Siema, Max! Tak się złożyło. Przedstawisz mi swoich znajomych? ‒ Stałam odwrócona do nich bokiem, obserwując następny wyścig. To wydało mi się ciekawsze niż poznanie kolejnego chłopaka. A to przecież przez nich jest najwięcej problemów.
‒ Pewnie. To są Thomas, Rebecca oraz Lily... ‒ Dopiero na dźwięk swojego imienia odwróciłam się do nich.
To był mój błąd, za który słono miałam zapłacić w przyszłości.
Te brązowe oczy, które wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Czułam się, jakby prześwietlał mi duszę. Ciężko przełknęłam ślinę, bo mimo wszystko nie umiałam odwrócić wzroku od niego. Damien był dobrze zbudowanym brunetem z brązowymi oczami i dużo wyższy ode mnie. Był absolutnie w moim typie. Był chłopakiem, za którym na pewno odwróciłabym się na ulicy.
‒ Miło mi was poznać. Lily to twoje pełne imię czy skrócone? Miałam powiedzieć, że skrócone, ale przypomniałam sobie, że nie jestem sama z Rebeccą i muszę się ukrywać.
‒ Pełne imię ‒ odpowiedziałam, patrząc w bok. Zachowywałam się niegrzecznie, ale to był mój sposób na obronę przed jego natarczywym spojrzeniem.
‒ Może wyskoczymy gdzieś na drinka? ‒ zapytał, zmieniając temat, za co w duchu mu podziękowałam.
‒ Ja pasuje ‒ odpowiedziałam.
‒ Ja tak samo ‒ zgodziła się ze mną Rebecca.
‒ No to jak chcecie, dziewczyny, ale my sobie tego nie odpuścimy. Wpadniecie też jutro? ‒ Thomas popatrzył na nas pytająco. Na jego pytanie wzruszyłam ramionami, a Rebecca przytaknęła. Zdziwiona bym była, gdyby przyjaciółka mu odmówiła.
Odwróciłam się, żeby odejść, ale zatrzymała mnie ręka, którą poczułam na ramieniu. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że to dłoń Damiena.
‒ Lily, kto ci to zrobił? ‒ Damien wskazał na mój policzek. Czyli nie udało mi się, aż tak zakryć sińca makijażem.
‒ Nikt. Nie interesuj się, to mój problem. Więc z łaski swojej puść mnie i zajmij się sobą albo którąś z panienek, które tylko czekają, byś na nie spojrzał i przeleciał. ‒ Wyszarpałam rękę.
Na odchodne usłyszałam, jak coś mruczy pod nosem, ale byłam za daleko, żeby zrozumieć co.
Po kilkunastu minutach pojawiła się Becca. Otworzyła drzwi auta i po chwili już ruszyłyśmy w kierunku mojego domu. Wyjeżdżając jeszcze z placu, widziałam jak Damien stał oparty o swój samochód i patrzył na nas.
Rebecca po kilku minutach zatrzymała się przecznicę od mojego domu. Spojrzała na mnie z troską wypisaną na twarzy, jednak ja dałam jej głową znak, żeby nic nie mówiła. Nie potrzebowałam użalania się nade mną. To był na pewno nie ostatni raz.
‒ Pamiętaj, Lily. Zawsze możesz do mnie przyjść i pogadać.
‒ Wiem, Becca, wiem ‒ westchnęłam cicho. ‒ Do zobaczenia ‒ powiedziałam i wysiadłam z auta. Po chwili usłyszałam, jak odjeżdża w kierunku swojego domu.
Dziewczyna była osobą, której mogłam wszystko powiedzieć. Poznałyśmy się, kiedy ja musiałam pobyć sama po kłótni z rodzicami. Zresztą nie pierwszej. Nie patrzyłam, gdzie idę, po prostu w pewnym momencie poczułam, jak w kogoś weszłam. Podniosłam wzrok. To była dziewczyna. Blondynka z niebieskimi oczami. Była moim przeciwieństwem. Była normalna. To dzięki niej czasem czułam, na czym polega prawdziwe życie. Zaczęłyśmy się dogadywać od razu. W ramach przeprosin postawiłam jej kawę, później wymieniłyśmy się numerami telefonów. Od tamtego czasu minął ponad rok, a Becca nadal była przy mnie.
Po cichu weszłam do domu i skierowałam się do swojego pokoju, choć trafniejszym określeniem byłaby „moja wieża”. Torebkę oraz szpilki schowałam głęboko w szafie. Widząc swoje odbicie w wielkim lustrze, westchnęłam przeciągle i uśmiechnęłam. Sama widziałam, że ten uśmiech nie sięgnął oczu. Obróciłam profilem głowę i zobaczyłam, że podkład dokładnie w miejscu siniaka starł się trochę. Dotknęłam delikatnie dłonią to miejsce i przymknęłam na chwilę oczy, jakby ten widok miał za chwilę zniknąć. Jednak po ich otworzeniu ten ślad dalej był. Odeszłam od lustra i skierowałam się w stronę łóżka. Wzięłam piżamę i poszłam do łazienki połączonej z pokojem. Po wieczornej toalecie odłożyłam ciuchy na miejsce i poszłam spać.
Miałem już tego dość.
Od przeszło dwóch lat ukrywałem się przed moimi „przyjaciółmi”. Zacząłem jako szesnastolatek dla nich dilować, zbierać haracze, albo robić włamy do kogoś do domu. Nauczyli mnie nawet strzelać, żebym umiał się obronić. Wpadłem w to towarzystwo tak naprawdę przez przypadek i jedna akcję, w której oni zobaczyli we mnie „to coś”. Na fałszywym prawku mogłem już wtedy jeździć najnowszymi samochodami, jakimi tylko chciałem. Jeden z nich wziął mnie na wyścigi, które były organizowane w Los Angeles. Dopiero wtedy zobaczyłem, jak wiele jeszcze przede mną było ukryte tego nocnego świata.
Pierwszy wyścig, jechałem z jednym z nich na miejscu pasażera, ale tydzień później, już siedziałem na miejscu kierowcy. To był pierwszy raz, gdy prowadziłem jeden ze sportowych samochodów, a nie stare rozlatujące się sedany, których lata świetności miały już za sobą. To, że pozwalali mi kraść młode samochody, to nie znaczyło, że później pozwalali nimi jeździć dłużej, niż to było potrzebne. Zawsze słyszałem słowa jednego z nich; „Przyjdzie jeszcze na to czas, młody”. Widocznie wtedy, tej pamiętnej nocy przyszedł.
Mój pierwszy wyścig wygrałem. Przejeżdżając linie mety, spojrzałem na faceta, który miał mnie pod skrzydłami. Jego zazwyczaj nieruchome wargi wygięły się w uśmiechu i kiwnął głową, wyrzucając niedopałek papierosa. Po chwili miałem już przy sobie krąg ludzi, którzy gratulowali mi wygranej, a dziewczyny całowały w oba policzki.
Pierwsze tysiące, jakie z niego zarobiłem przepieprzyłem, na co tylko chciałem. Jeszcze wtedy nie umiałem szanować pieniądze. Laski, co chwilę uwieszały mi się na ramieniu, a z każdym wyścigiem było ich coraz więcej. Imponowało mi to. Byłem młody, głupi, a dziewczyny starsze i bardziej doświadczone. Właśnie z taką jedną miałem swój pierwszy raz, bo później tego było o wiele więcej.
Oni zrobili ze mnie skarbonkę do zarabiania, a ja za to miałem sławę, kasę i laski, które zacząłem bardzo szybko zmieniać na nowe. Zaczęli mnie traktować jak równego sobie, a nie młodego chłopaka, który nic nie umiał. Część pieniędzy, które wygrałem oddawałem im, a część zostawiałem sobie. Wtedy właśnie w Los Angeles wszyscy poznali nowe nazwisko.
Spring.
Damien Spring stał się wyznacznikiem tego, co najlepsze na wyścigach. Miałem kilkoro znajomych, których to nie interesowało. Takim kimś był właśnie Max. Chłopak był młodszy ode mnie, ale czasami w rozmowie wydawało mi się, że jest o wiele dojrzalszy od swoich rówieśników. Był chłopakiem, który nigdy nikogo nie oceniał i to w nim lubiłem najbardziej.
Jednak w pewnym momencie, niektóre fakty zacząłem ze sobą łączyć, a wtedy już tak kolorowo nie było. W moich myślach coraz bardziej pojawiała się myśl o ucieczce od nich. Pierwszym razem się nie udało, ale następnym już tak.
W nocy spakowałem wszystkie potrzebne pieniądze oraz rzeczy i w wieku osiemnastu lat uciekłem od nich. Z nałożonym kapturem na głowę i wypchanym workiem, zostawiłem swoje życie i moje rodzinne miasto daleko w tyle.
Doszedłem do drogi międzystanowej i zacząłem machać przejeżdżającym ciężarówkom. W końcu jedna z nich się zatrzymała, więc nie wiele myśląc podbiegłem do niej i otworzyłem drzwi, wspinając się po stopniach na górę.
– Dokąd chcesz jechać chłopcze? – zapytał mężczyzna z siwym wąsem.
– A pan dokąd jedzie?
– Salt Lake City.
– Ja dokładnie też tam.
Wrzuciłem torbę i usiadłem na miejscu obok. Mężczyzna tylko zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie mówiąc odjechaliśmy.
Tak więc, dwa stany dalej i dziesięć godzin później, zaczynałem swoje nowe życie.
Dzięki pieniądzom, które zaoszczędziłem mogłem kupić najnowszego czarnego Mustanga GT i zacząć brać udział w ich nielegalnych wyścigach. Wystarczyło pojawić się na nich parę razy, wygrać i każdy już wtedy poznał, kim był Damien Spring. Był chłopakiem, który nie przepuścił okazji do wyścigu, łamiąc przy tym prawo, dziewczęce serca i zostawiając puste portfele przeciwników. Moim charakterystycznym znakiem był czarny Mustang, papieros i czarne ubranie, które już zawsze mi towarzyszyło.
– Damien – poczułem mocne uderzenie w bark. – Odpłynąłeś.
– Zdarza się – zaciągnąłem ostatni raz i wyrzuciłem niedopałek. – Co mówiłeś? – odwróciłem głowę do Xaviera.
Xavier, był pierwszym chłopakiem, którego poznałem przyjeżdżając tu. Poznaliśmy się na jednym z wyścigów. Pomógł mi poznać tutejsze zasady, jak i okolicę. Mieszkałem jeszcze wtedy w motelu, ale później zaproponował mi, żebym wprowadził się do niego, bo i tak wynajmował mieszkanie.
– W sumie nic ważnego. – Wzruszył ramionami, obracając w palcach monetę. – Jedziesz dzisiaj?
– Jak, co piątek. Trzeba trochę siana zarobić – zaśmiałem się. – A co? Odpuszczasz tym razem?
– Alex, chciała dziś ze mną pojechać, ale nie wiem, czy to odpowiednie towarzystwo dla niej.
– Weź ja, to się przekonasz. Nie każda laska lubi zapach spalonej gumy i benzyny, ale może ona polubi. Ty ja znasz, a nie ja. Co ci będę doradzał w związku, jak sam od nich stronie.
– Nie obrazisz się? – Spojrzał na mnie katem oka.
– A co ja laska, żebym się obrażał? Mamy po dwadzieścia lat, więc ten etap za nami, a i tak myślę, czy już nie czas się zawinąć do korzeni.
– Już?
– Nie lubię być w jednym miejscu zbyt długo, a mam parę spraw do zamknięcia.
– Rozumiem. Ja teraz lecę, to do zobaczenia. – Zbił ze mną piątkę i wyszedł z mieszkania.
– Raczej już nie do zobaczenia – mruknąłem ciszej i wróciłem do mieszkania po paczkę fajek.
Wspiąłem się na murek na balkonie i opierając się o ścianę za mną, odpaliłem następnego papierosa. Uwielbiałem, gdy to trujące cholerstwo drapało mnie po gardle. Nikotyna na swój sposób mnie uspokajała.
Zaciągałem się pomału, patrząc na widok miasteczka, które miałem przed sobą. W chuj różniło się od Los Angeles. Tutaj wszystko było takie spokojne, a w LA szybkie. Ludzie byli całkiem inni. Bardziej uprzejmi, a nie goniący tylko za pieniądzem i lansowaniem się drogim życiem. W ogóle nie lubiłem takiego typu ludzi. Takich bogaczy. Zawsze patrzyli na zasobność portfela innych i wtedy dopiero wybierali ich jako swoich znajomych. W dość popieprzony i cholernie niesprawiedliwy sposób.
Kiedy na dworze zrobiło się całkiem ciemno, poszedłem do swojego pokoju i spakowałem wszystkie swoje rzeczy w dwa materiałowe worki. Rozglądnąłem się jeszcze po pokoju, czy przypadkiem czegoś nie zostawiłem, ale był całkiem pusty. Wyglądał tak, jakby nikt tutaj nie mieszkał. Uniosłem kącik ust i prychnąłem. Całe swoje życie w Salt Lake City spakowałem w dwa worki.
Zamknąłem mieszkanie, a klucz wsadziłem mu do skrzynki. Pokonałem jeszcze parę stopni i wrzuciłem wszystko do bagażnika Mustanga. Wsiadłem do środka i z piskiem opon odjechałem spod mieszkania.
Na placu, na którym były organizowane wyścigi, zebrał się już dość pokaźny tłum osób. Zatrąbiłem parę razy, a wtedy tłum się rozstąpił. Paru chłopaków machnęło mi ręką na przywitanie, a dziewczyny, które nawet stały uwieszone na ich ramieniu, obrzuciły mnie zainteresowanym spojrzeniem.
Taaa…. Zdecydowanie kochałem ten świat.
Stanąłem na miejscu niedaleko startu i wysiadłem z samochodu, odpalając papierosa.
– Siema. – Przybiłem parę piątek z chłopakami i oparłem się o swój wóz. – Mamy dzisiaj kogoś ciekawego?
– Sami starzy bywalcy. Nie masz się czym przejmować.
– Łatwa wygrana – poruszałem brwiami.
– Zgadza się. Choć dla ciebie wszystko jest łatwe.
– Ma się tą charyzmę i urok osobisty, chłopcy – zaśmiałem się, a moi znajomi mi zafturowali. – Jest może Xavier?
– Stoi, gdzieś z boku z jakąś laską, którą przyprowadził – zaczął się rozglądać Ben.
– To niech stoi. Idę ustawić się na start, bo widzę, że tamci już skończyli – kiwnąłem głową, wyrzucając niedopałek papierosa.
Wsiadłem do samochodu i podjechałem w wyznaczone miejsce. Poczekałem, aż chłopaki ustawią się koło mnie, a na widok ich poprzerabianych samochodów, które miały udawać tak zajebiście sportowe, tylko uśmiechnąłem się do siebie.
– Spring, jak tam? – Nachylił się przez otwarte okno Jacks.
– Było zajebiście, dopóki ciebie nie zobaczyłem – zaśmiałem się.
– Jak zawsze w zajebistym humorze.
– Jaka stawka? – Zapytałem od razu, otwierając schowek.
– Dwadzieścia patyków.
– Liczyłem na więcej – wyjąłem odpowiedni plik gotówki i mu go podałem.
– I tak wszyscy wiemy, że wygrasz więc to – pomachał mi gotówką, którą mu dałem – przerodzi się dla ciebie na prawie sto patyków, więc nie masz, co narzekać.
– Ale zawsze mogło być więcej.
– Ale z ciebie zachłanny skurwysyn – zaśmiał się i poklepał parę razy karoserię Mustanga. Machnął do kogoś ręką, a skąpo ubrana dziewczyna wyszła na środek .
Włączyłem „Deira City Centre – Night Lovell” przy której zawsze się ścigałem i zasunąłem szybę. Dudniący bass zaczął napływać z głośników i mogłem wtedy się wyciszyć. Dziewczyna popatrzyła po nas wzrokiem i dopiero wtedy wyciągnęła z tylnej kieszeni spodenek poskładaną flagę w szachownicę. Upuściła ją, a to znaczyło start wyścigu. Docisnąłem pedał gazu do podłogi i jeszcze przed pierwszym zakrętem, miałem ich wszystkich za sobą.
„Cieniasy”
Kiedy byłem z jednej strony zakrętu, a oni z drugiej, pokazałem im środkowy palec. Wkurwienie, jakie zobaczyłem na twarzy jednego z nich, tylko napawało mnie dziwną satysfakcją. Może następnym razem chłopakowi się uda. Chyba, że przyjedzie ktoś lepszy i znów objedzie jego i jego samochodzik, który miał udawać sportowy.
Przekraczając linie mety, gwałtownie zahamowałem, aż kurz, który był za mną poleciał do przodu. Wysiadłem z samochodu, a Jacks od razu przybił ze mną piątkę i w parcianej torbie rzucił na maskę wygrana.
– Mówiłem – rzucił, celując we mnie palcem.
– Mówiłeś – wyszczerzyłem się w uśmiechu. – A teraz będę leciał, chłopaki. – Zgarnąłem torbę wypełnioną forsą i wsiadłem do samochodu.
– Gdzie? – zmarszczył brwi.
– Do domu.
Kiwnąłem mu głową i odjechałem z miejsca. Przejeżdżając obok rzędu samochodów, zauważyłem Xaviera. Zatrąbiłem na niego, a później podniosłem dłoń w geście pożegnania. Potaknął głową, bo dokładnie wiedział, co miałem na myśli i wyjechałem z miejsca wyścigów,
Będąc w drodze, cały czas myślałem, czy w ogóle dobrze robię, wracając do LA. W Salt Lake City miałem otwartą nową kartę, w Los Angeles wracałem do tego, co znałem i co przestało mi służyć. Jednak z niewiadomych względów, naprawdę mnie tam ciągnęło. Czułem, że muszę tam wrócić i naprawić wszystko, co przypominało mi o poprzednim życiu. Starzy koledzy na pewno będą poinformowani zanim znajdę choć jakiś przydrożny motel na kilka nocy. Myślałem wynająć lub kupić tu mieszkanie, ale sam nie wiedziałem, co jeszcze z tych planów wyjdzie w przyszłości.
Przekraczając tablicę z nazwą Los Angeles, sam nie wiedziałem, co czuje. Na pewno coś niebezpiecznie zakuło mnie w piersiach za sprawą wspomnień. Cholerne miasto, które tak bardzo mnie zniszczyło, jak i odbudowało jednocześnie.
Przejeżdżając przez jego obrzeża, zauważyłem opustoszały parking. Wjechałem na niego i zatrzymałem się na środku. Był z niego bardzo dobry widok na panoramę miasta. Wysiadłem, wyciągnąłem papierosa z paczki i z zapalniczką w dłoni przeszedłem na przód samochodu. Oparłem się o maskę i chwilę bawiłem się w dłoni papierosem, aż w końcu go odpaliłem. Zaciągnąłem się dość mocno, aż dym zaczął drapać mnie w gardle i go wypuściłem.
Cały czas obserwowałem miasto, topiąc się w swoich myślach. Musiałem się z czegoś utrzymywać, więc to było wiadome, że w najbliższych wyścigach, jakie tylko będą organizowane wezmę udział. Koszty tymczasowego domu, jakim będzie motel, trochę pochłonie pieniędzy, a nie mogłem wszystkiego stracić w razie następnej ucieczki przed przeszłością, bądź zainwestowania je w jakiś biznes, żebym mógł na stałe gdzieś się osiedlić.
Odepchnąłem się od maski i wróciłem do samochodu. Wyjechałem z miejsca, które wiedziałem, że stanie się moją ucieczką do rozmyśleń i udałem się w poszukiwaniu noclegu na prę dni. Po przejechaniu kilku mil, natrafiłem na przydrożny motel. Na parkingu było zajętych tylko kilka miejsc.
Ustawiłem się na jednym z nich i poszedłem do drzwi, nad którymi pisało „recepcja”. W pomieszczeniu siedziała starsza kobieta, a wnętrze zatrzymało się raczej w latach osiemdziesiątych. Wszystko było w kolorach czerwieni w kratę, drewna oraz czerni. Za staruszką napis z nazwą motelu świecił tylko w połowie, a jarzeniówka migała jak jej się chciało. Na horrory miejscówka idealna.
– Chciałbym wynająć pokój – Podszedłem do drewnianego kontuaru.
– Na ile? – Uniosła na mnie wzrok znad krzyżówki, którą rozwiązywała.
– Tydzień? – Odpowiedziałem niepewnie.
– Tutaj? – Nie kryła zdziwienia, a ja jedynie kiwnąłem jej głową. – Dziwny z ciebie chłopak. Nikt normalny tutaj by nie zostawał, aż tyle. Bardziej wolą hotele.
– A ja takie miejsca. Daleko od ludzi.
– Jak kto woli – Wzruszyła ramionami. – Siedemset dolarów.
Podałem wyliczoną kwotę, zabrałem klucze i wyszedłem z pomieszczenia. Zebrałem wszystkie rzeczy z bagażnika i odszukałem odpowiedni numer na drzwiach. Po przekroczeniu drzwi, tylko prychnąłem. Zdecydowanie ten motel zatrzymał się w latach osiemdziesiątych. Łóżko, które miało lata świetności już za sobą, drewniane krzesło, stolik i telewizor jeszcze kineskopowy, który pewnie był z lat młodości tej kobiety. Po przekroczeniu progu łazienki nie było wcale lepiej. Brodzik był zasłonięty jedynie kawałkiem materiału, który powyrywał się z prowadnicy od reszty łazienki, a drzwi nawet nie można było zamknąć, bo były takie wykrzywione.
– Kurwa – zaśmiałem się do siebie i usiadłem na łóżku.
Zdecydowanie czułem się jak w pieprzonym domu.
***
Kilka dni później dowiedziałem się kiedy i gdzie odbywały się najbliższe wyścigi. Mimo tego, że nie było mnie tu dwa lata, to i tak dalej wiedziałem gdzie i do kogo uderzyć o informacje. Spotkałem też paru dobrych znajomych, którzy byli w tym najlepsi i w ogóle nie zdziwieni moim widokiem.
– Wiesz, na mieście już mówią, że Spring wrócił.
Odpowiedział, gdy zapytałem się go o miejscówkę. Wtedy też zrozumiałem, że na pewno nie tylko on o tym wiedział. Albo przynajmniej miałem nadzieję, że ONI jeszcze o tym nie wiedzieli.
Podejrzewałem, że w Los Angeles stawki za wyścig nie sięgały kwoty dwudziestu tysięcy jak w Salt Lake City, dlatego wziąłem parę plików więcej. Schowałem je, jak zawsze do schowka, a widok broni, którą miałem głęboko schowaną wdarł w mój umysł jak otrzeźwienie w czym tak naprawdę w dalszym ciągu siedzę.
Przymknąłem na chwilę powieki, wziąłem głęboki oddech i odpaliłem samochód. Odjechałem spod motelu i kilka przecznic dalej znalazłem się już na tutejszych wyścigach. Było czuć tutaj pieniądze. Bryki były już o wiele lepiej zrobione, dziewczyny już o wiele skąpiej ubrane, a chłopaki z o wiele większymi nadziejami, że zostaną najlepszymi na wyścigu.
Podjechałem idealnie na start, gdy miał zaczynać się następny wyścig. Mojej uwadze nie umknęło to, że parę osób zaczęło szeptać ze sobą, albo przekrzyczeć, żeby cokolwiek usłyszeć przy tej głośnej muzyce. Wiedziałem, że za późno jest by dać jakąkolwiek kwotę, dlatego chłopakowi, którego bardzo dobrze kojarzyłem, a on mnie – Hectorowi – pokazałem pięć palców, co znaczyło, że daje pięćdziesiąt patyków. Uniósł kciuk w górę, a następnie do wszystkich, czy możemy zaczynać. Samochody, które ustawiły się koło mnie były o wiele starsze, co tylko napawało mnie chęcią, jak i poczuciem wygranej. Mój Mustang takie auta mógł połknąć na ćwierć mili, a co dopiero przy dwóch okrążeniach. Na środek wyszła dość ładna blondynka, aby machnąć flagą w szachownicę, Jak zawsze puściłem swoją piosenkę na start i czekałem na rozpoczęcie wyścigu. Kiedy ruszyliśmy, byłem na ostatnim miejscu. Chciałem dać chłopakom, choć na chwilę poczucie zwycięstwa, bo inaczej nie miałbym z tego zabawy. Wyścig liczył dwa okrążenia, więc miałem jeszcze trochę, aby każdy znów zobaczył, że Damien Spring wrócił.
Przy następnym okrążeniu przyśpieszyłem, wyprzedzając po kolei swoich rywali i zostawiając ich w tyle. Rzuciłem okiem w lusterko wsteczne, jak znikają coraz bardziej za mną z każdym następnym naciśnięciem pedału gazu.
Zajebiste uczucie.
Gdy przejechałem linię mety wokół auta od razu zebrał się tłum ludzi, gratulując mi wygranej. Z każdym zbiłem piątkę, albo przyjąłem po buziaku w policzek od dziewczyn, które jeszcze wcześniej stały z chłopakami, z którymi wygrałem.
‒ Damien! ‒ usłyszałem swoje imię i odwróciłem się w kierunku, z którego napłynęło. ‒ Jak się masz, stary? Postanowiłeś w końcu wrócić na stare śmieci? – to był Max. Dokładnie ten sam, którego tutaj poznałem.
‒ Siema, Max! Tak się złożyło. Przedstawisz mi swoich znajomych? ‒ przesunąłem wzrokiem po każdym z nich. Najmniej zainteresowana wydawała się mną być brunetka.
‒ Pewnie. To są Thomas, Rebecca oraz Lily... ‒ dopiero, gdy powiedział ostatnie imię, odwróciła się przodem do mnie.
Od razu widziałem po niej, że jest ode mnie młodsza. Miała delikatne rysy twarzy, choć ukryte pod mocnym makijażem. Była ładna. Nawet bardzo ładna, przez co nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wydawała się nie pasująca tutaj, do tego towarzystwa, ale jeśli była tutaj w towarzystwie Maxa, to znaczyło, że zna ich już bardzo dobrze i wiedziała, co tu robię.
‒ Miło mi was poznać. Lily to twoje pełne imię czy skrócone? – zdecydowanie jej imię dobrze brzmiało w moich ustach.
‒ Pełne imię ‒ odpowiedziała, odwracając już ode mnie wzrok.
Zaproponowałem wyście do baru, ale dziewczyny odmówiły. Zauważyłem na jej twarzy ślad, który ewidentnie nie był zrobiony wskutek nieszczęśliwego wypadku. Coś mnie ścisnęło w piersi na ten widok. Była nieznajomą, ale na tą chwilę, miałem nieodparte uczucie, żeby ją chronić, a nawet się nią opiekować. Była jak księżniczka, która potrzebowała kogoś, aby ochronił ja przed złymi smokami.
Gdy odchodziły, miałem wzrok cały czas utkwiony w brunetce, która niemal biegła na swoich obcasach. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, bo coś mi mówiło, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Przynajmniej miałem na to wielką nadzieję.
Lily… idealne imię dla delikatnej dziewczyny, która widać było miała swoje tajemnice.
Może jednak powrót do domu będzie o wiele lepszy, niż sądziłem.
Następnego dnia wstałam i wybrałam moje codzienne ciuchy. Wszystko drogie, modne, piękne. Zupełnie nie dla mnie. Podeszłam do lustra i spojrzałam na siebie. Siniak na policzku dalej był widoczny. Trochę mocniejszy makijaż pozwolił jednak temu zaradzić. Westchnęłam i zeszłam do jadalni. Na stole już czekało jedzenie, które przygotowała nam gosposia. Usiadłam i zaczęłam jeść sama.
To było normalne: każdy żył jakby sam ze sobą. Tylko gdy przychodzili goście, byliśmy szczęśliwą rodzinką i musieliśmy spędzać ze sobą czas. Dawniej to było normalne, jednak od pewnego momentu to się zmieniło i było bardziej przymusem. Nasze wspólne wyjścia, zdjęcia, czy spożywanie posiłków było otoczone dozą sztuczności.
Akurat skończyłam posiłek, kiedy do środka weszli ojciec z matką. Zacisnęłam na moment wargi, które zagryzłam, a później podniosłam na nich wzrok.
‒ Dzień dobry. ‒ Przywitałam się, żeby nie zezłościć ojca i przypadkiem nie dostać drugi raz.
‒ Dzień dobry, Lilianno. Przemyślałaś swoje wczorajsze zachowanie? ‒ Zapytał stając naprzeciw mnie.
‒ Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy ‒ powiedziałam swoją tradycyjną formułkę.
‒ Oby. Nie mamy zamiaru więcej się za ciebie wstydzić. ‒ Usiadł do stołu, a w jego ślady poszła matka.
‒ A, córeczko, pamiętaj, że dzisiaj przychodzi do ciebie nauczyciel włoskiego ‒ dodała matka.
‒ Ale dzisiaj jest sobota ‒ powiedziałam lekko podłamanym głosem, przeskakując wzrokiem pomiędzy nimi.
‒ Chcesz być taka jak inni? Nie grzeszyć wiedzą?
‒ Oczywiście, że nie. Przepraszam m–mamo. ‒ To ostatnie słowo nie potrafiło mi w całości przejść przez gardło już od kilku lat.
Kiedy byłam mała, to słowo było dla mnie ważne i piękne. Zmieniło się to, gdy zrozumiałam, że te wszystkie sukienki, w których wyglądam jak księżniczka, są na pokaz. Kiedy miałam kilka lat, przestała się ze mną bawić i spędzać czas, jak każdy z rodziców. Nie rozumiałam, dlaczego tak się stało. Jakby moją kochającą mamę nagle ktoś podmienił. A później wszystko zmieniło się jeszcze bardziej. Mając kilkanaście lat, zrozumiałam już, że nie mam rodziców, tylko roboty, które ich przypominają. Nieraz dostawało mi się za nic, oczywiście wtedy, kiedy nikt nie mógł tego zobaczyć. Ojciec zwykle nie patrzył, gdzie bije, po prostu tłumaczył, że należało mi się, i tyle. Wystarczyło krzywe spojrzenie, to, że stanęłam nie tam, gdzie powinnam, albo brak uśmiechu w odpowiednim momencie. Nie wiedziałam, czy byłam silna, czy słaba psychicznie, jednak zawsze wiedziałam, że przyjdzie taki czas, w którym to wszystko za sobą zostawię i pójdę własną drogą. Ale nie wybrałam dobrze. Po równi pochyłej szłam ku ciemności, w której on się znajdował. Czy mi to przeszkadzało? Nie. Sama tego chciałam, choć na początku naiwnie myślałam, że wyciągam go na powierzchnię. A tak naprawdę, chyba oboje ciągnęliśmy siebie wzajemnie w swoje ciemne strony.
Już nic więcej się nic nie odzywając, odeszłam od stołu. Ciepłym uśmiechem podziękowałam gosposi za posiłek i poszłam na ogród. Usiadłam na jeszcze mokrej trawie. Położyłam ręce na kolanach, a później na nich oparłam głowę, wpatrując się w dal, zatapiając się w myślach. Czasami naprawdę chciałam mieć normalne kontakty z rodzicami. Nie musiały to być na poziomie Rebeccy i jej mamy, ale nawet takie jakie miała Victoria, koleżanka z mojego roku. Była bogata, ale umiała się ze swoimi rodzicami porozumieć. Ja już chyba nawet straciłam wszelkie nadzieje, że może być lepiej.
Mimowolnie dotknęłam swojego policzka, gdzie pod toną makijażu był siniak. Zabolało, gdy docisnęłam bardziej. Zabolało również w środku, bo choć oboje mnie ranili, to i tak dalej byli moimi rodzicami, których kochałam i potrzebowałam. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni i wstałam z trawy.
Przechodząc przez salon, zauważyłam, że moich rodziców już nie było w jadalni, co znaczyło, że pewnie przeszli do gabinetu. Wspięłam się po schodach do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Wzięłam z biurka laptopa oraz słuchawki i zaczęłam przeglądać strony związane z modą, którą uwielbiałam. Zawsze chciałam iść w tym kierunku, ale moja przyszłość była już z góry podyktowana czym innym.
Po południu przyszedł mój nauczyciel włoskiego. Oboje wiedzieliśmy, że uczenie mnie tego języka nie ma najmniejszego sensu. Nic mi nie wchodziło do głowy, oprócz najłatwiejszych słówek, które i tak już znałam z social mediów. Próbował uczyć mnie dosłownie na wszystkim; czy to scenki z filmów, piosenki lub bajki, ale na jakim poziomie zaczynaliśmy, na takim byliśmy do dzisiaj. Mnie było to obojętne, jemu już trochę mniej. Rodzice płacili mu przecież całkiem niezłą sumkę za to, żeby mnie uczył. Podejrzewałam, że jeśli zobaczyliby, że nie ma żadnych efektów, to jeszcze tego samego wieczoru by stracił pracę, a tego jednak nie chciałam.
‒ Buongiorno, signorina Williams – zaczął starszy mężczyzna.
‒ Buongiorno.
‒ Come ti senti oggi?
‒ Bene, grazie
Rozmawialiśmy po włosku przez kolejną godzinę. Ściślej mówiąc, to głównie on mówił, a ja go słuchałam i udawałam, że cokolwiek rozumiem z tego, co do mnie mówił. Zostawił mi kilka kartek z ćwiczeniami, które miałam zrobić na następne korepetycje. Spojrzałam na nie, ale wiedziałam odpowiedź na raptem dwa pytania, a było ich dziesięć. Chyba wierzył bardziej we mnie, niż ja sama, że je zrobię.
Kiedy nareszcie poszedł, mogłam odpocząć, bo jednak ucząc się czegoś pod przymusem męczy o wiele bardziej. Jednak nie na długo. Po jakiś dwóch godzinach przyszedł do nas Paul. Syn przyjaciół moich rodziców, tych, którzy wczoraj byli u nas z wizytą. Nie chcąc więcej problemów, spełniłam prośbę matki, aby do nich dołączyć. Kulturalnie zeszłam do salonu, gdzie już wszyscy siedzieli, czekając, aż do nich dołączę. Kiedy usiadłam na wolnym miejscu, ojciec z Paulem zaczęli rozmawiać o finansach, a ja siedziałam tam jakby nieobecna i nie pasująca do nich.
‒ Dziecko, może pójdziesz się przejść z Paulem? ‒ Zapytał ojciec, ale zobaczyłam w jego oczach rozkaz. Westchnęłam tylko.
‒ Naturalnie. ‒ Podniosłam się z kanapy, a za mną ruszył Paul. Przewróciłam oczami na jego, aż nad zbyt idealne zachowanie.
Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę parku, który był nieopodal. Cisza, w której przemierzyliśmy kilka metrów, jak dla mnie w ogóle nie była napięta, ale widocznie on sądził inaczej, gdyż w końcu ją przerwał.
‒ Więc jak się masz? ‒ zapytał.
‒ Dobrze, a ty? ‒ Spojrzałam na niego kątem oka.
‒ Również. Miło, że pytasz. ‒ Tylko z obowiązku, pomyślałam.
‒ O czym chcesz rozmawiać? ‒ Zapytałam znudzonym tonem. Paul był ostatnią osobą, z którą chciałam spędzać wolny czas. A on wydawał się w ogóle tego nie widzieć, albo zachowywał tylko pozory dobrze wychowanego.
‒ Co lubisz robić?
‒ Ty serio pytasz? ‒ Popatrzyłam na niego z ukosa. ‒ Przepraszam, Paul, ale to nie ma sensu. Nie rób sobie nawet nadziei, że między nami coś będzie. To się nie uda. – Wolałam być z nim szczera, niż obiecywać coś, co i tak się nie pokryje w rzeczywistości.
‒ Tylko to już się stało. Zakochałem się w tobie. Od kilku lat przychodzę do twojego domu. Gdy widziałem jak się zmieniasz, dojrzewasz, zacząłem coś do ciebie czuć. Może jednak spróbujemy być razem?
‒ Paul – westchnęłam ‒ to się nie uda. Ty widzisz mnie jako dziewczynę wykreowaną przez rodziców. Ja taka nie jestem. Nie znasz mnie. Proszę, odpuść, póki to jeszcze możliwe. ‒Odwróciłam się już w stronę domu, kiedy dobiegł mnie głos Paula:
‒ Ja nie odpuszczę, Lilianno!
Pokręciłam głową na jego słowa, nie odwracając się w jego kierunku. Byłam niemal pewna, że to nasi rodzice też do tego się przyczynili, a Paul nawet nie chciał mieć nic przeciwko temu. Jeśli się we mnie zakochał, to i tak to nie miała prawa bytu. W ogóle się nie znaliśmy, a z mojej strony nawet nie lubiliśmy. On był sztywniakiem z bogatej rodziny, a ja dziewczyną, która za wszelką cenę chciała się stąd wyrwać jak najdalej od rodziców i żyć w końcu tak, jak chciała.
Kiedy dotarłam do domu oczywiście nie obyło się bez pytań, jak było na spacerze. Zbyłam ich, mówiąc, że bardzo dobrze, choć prawdę zostawiłam dla siebie. Nie musieli wiedzieć wszystkiego. Jednak już w niedalekiej przyszłości odczułam konsekwencje tamtych słów.
Siedząc na łóżku, rozmyślałam nad sensem mojego życia. Choć przecież nie żyłam. Byłam osobą zamkniętą w ciele innej dziewczyny. Ta pogodna, sarkastyczna i czerpiąca z życia, ile się dało Lily tak naprawdę była gdzieś schowana przed światem. Za to Lilianna zawsze była na widoku. Każdy, kto na mnie spojrzał, widział przecież Liliannę. Byłam bogata, mogłam mieć wszystko, co chciałam. Zamarzyło mi się mieć co tydzień inne auto? To nie problem. Jednak co z tego, że miałam to wszystko, kiedy nie miałam jednej rzeczy, której pragnęłam od dawna.
Miłości.
Zawsze chciałam właśnie tego doświadczyć od rodziców. Ale nigdy jej nie doświadczyłam. Jedyną osobą, która mnie kochała, była babcia. Czy mi wystarczała ta miłość? Nie wiem. Przynajmniej nie wiedziałam do tamtej chwili, bo tego samego wieczoru stało się coś, przez co cały mój poukładany, pozornie idealny świat runął niczym domek z kart.
„Masz ochotę wyskoczyć gdzieś dziś w nocy?”
Dostałam w czasie nauki wiadomość od mojej przyjaciółki. Uśmiech mimowolnie pojawił się na moich ustach. Jakby wiedziała, że właśnie tego w tej chwili potrzebowałam. Potrzebowałam takiego wyrwania się po rewelacjach z Paulem.
„Jeśli tam, gdzie myślę, to bardzo chętnie :)”
Odpisałam szybko i odłożyłam telefon z boku. W odpowiedzi dostałam łapkę w górę, co znaczyło, że jesteśmy umówione. Jeszcze dzisiaj mogłam sobie na to pozwolić, bo jest weekend, jutro byłoby o wiele gorzej.
Usłyszałam obcasy na schodach, więc szybko zablokowałam telefon i chwyciłam ołówek do ręki, bawiąc się nim. Udawałam, że jestem bardzo zajęta wypełnianiem następnych ćwiczeń, które dostałam.
– Co robisz? – Moja matka zaglądnęła przez otwarte drzwi.
– Uczę się – pokazałam jej plik kartek. – Wypełniam ćwiczenia z włoskiego.
– Wiesz, że to dla twojego dobra, Lilianno. Chcemy razem z tatą, abyś miała jak najlepiej w życiu i nie musiała ciężko pracować – dotknęła moich włosów, a mnie automatycznie zmroziło. Nie umiałam już od nich przyjmować jakiegokolwiek gestu, który choć trochę miał wytwarzać dobre uczucia względem mnie. Byłam przygotowana jedynie na ból, który umieli zadać.
– Dobrze wiecie, że to nie jest to, co chcę robić. Dlaczego i tak mnie do tego zmuszacie? – Odwróciłam na fotelu w jej stronę.
– To czym się zajmujemy, da ci pewny grunt. A bycie projektantką mody szybko przemija i jeśli się nie wybijesz, nigdy tak naprawdę nikt o tobie nie usłyszy. Nie widzisz tej różnicy? – Przekrzywiła głowę, unosząc brwi.
– Widzę i wiem, że chcecie dla mnie dobrze, ale to wasz pomysł na moje życie, a nie mój.
– A teraz od nowa zaczynasz prawić swoje mądrości?
– Ja chcę być tylko sobą, a nie narzuconą przez was osobą.
– Jesteś Lilianną Williams – wyprostowała się, mówiąc to. – A to do czegoś zobowiązuje. Nie możemy zhańbić naszego nazwiska i tobie jednak radzę zmienić myślenie na temat przyszłości twojej, jak i naszego nazwiska. Rozumiemy się?