Cool for the Summer - Dahlia Adler - ebook + audiobook + książka

Cool for the Summer audiobook

Adler Dahlia

3,7

Audiobook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Larissa Bogdan wróciła z wakacji z piękną opalenizną i cudownymi wspomnieniami. Początek nowego roku szkolnego zapowiadał się również nieźle - właściwie to nawet bardziej niż obiecująco. Chase Harding, najseksowniejszy chłopak w szkole, do którego Larissa wzdychała od trzech lat, wreszcie zwrócił na nią uwagę! Był wysoki, silny, przystojny - mógłby zdobyć każdą dziewczynę, a flirtował właśnie z nią!

Na pozór było idealnie. Larissa rozpoczynała ostatnią klasę liceum i wydawało się, że świat dał jej wszystko, o czym marzyła: zgraną paczkę przyjaciół, fajną pracę i wspaniałego chłopaka. Tyle że było coś jeszcze: wspomnienie kilku wakacyjnych tygodni, które spędziła z Jasmine Killary. To były cudownie pokręcone i dziwnie romantyczne dni... i noce. Teraz, gdy wakacje minęły, chciała potraktować je jak swój słodki sekret. Był przecież Chase.

Wszystko się skomplikowało, kiedy w drzwiach szkoły Larissa zobaczyła Jasmine. Przecież powinna być gdzieś w Karolinie Północnej, a nie tu, w szkole na przedmieściach Nowego Jorku. Do tego zachowywała się, jakby między nimi nic nie zaszło... Trzymała się z daleka od Larissy, jakby to dziwne lato było tylko pięknym snem. A przecież Larissa z nikim nie czuła się tak dobrze, tak pewnie i bezpiecznie! Wkrótce sobie uświadomiła, że chodzi o coś znacznie głębszego niż letni romans. Pojawiły się niepokojące myśli i pytania, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi...

Zdobyła serce wymarzonego chłopaka. Tylko czy to jej wystarczy?

Posłuchaj audiobooka:

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 42 min

Lektor: Czyta: Katarzyna Gałązka
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GwenBunny

Z braku laku…

Mocno średnia
10
iCate0

Całkiem niezła

3.5 ✰ Przyjemna i lekka wakacyjna lektura o poszukiwaniu swojego własnego ja. Z tym wydawnictwem przygody mam różne, ale wiem, że mogę się po nich spodziewać lekkich i niewymagających lektur, a ta idealnie wpasowała się w moje niezdecydowanie. Do pewnego momentu słuchało się bardzo przyjemnie, końcówka jednak zaczęła mi się trochę dłużyć i mimo, że zostało mi wieczorem niewiele, to nie dałam rady dokończyć. Musiałam odłożyć, zanim nie przegrzały mi się zwoje mózgowe - trochę za dużo teen dramy jak na moje starcze nerwy. Absolutnie nie zmieni to mojego życia, ale stanowiła przyjemną wieczorną rozrywkę i dzięki ci za to.
10



Dahlia Adler

Cool for the Summer

Przekład: Piotr Cieślak

Tytuł oryginału: Cool for the Summer

Tłumaczenie: Piotr Cieślak Redakcja: Karolina Frączak

ISBN: 978-83-283-9567-1

COOL FOR THE SUMMER © 2021 by Dahlia Adler

Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A. All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/coolfo_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: https://beya.pl

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla Tamar

Może nie jest to książka o siostrach, alejaka fikcja mogłaby się równać z rzeczywistością?

Rozdział pierwszy

Teraz

Liceum zasadniczo wspominam całkiem nieźle. Tak, wiem — kiedy tylko bierze mnie na zrzędzenie z dowolnego powodu, matka zaczyna porównywać moje problemy pierwszego świata, choćby te związane z brakiem samochodu, z własnymi doświadczeniami, takimi jak brak butów w Rosji, gdzie dorastała. Ale nawet w chwilach najgorszego młodzieńczego rozpasania wiem, że jestem szczęściarą, bo mam dobrych przyjaciół, niezłe oceny, nieskazitelną skórę i nie mogę narzekać na brak zaproszeń na imprezy.

Okej, mój ojciec okazał się dupkiem, który poszedł w długą, a na dziewiąte urodziny nie dostałam wymarzonego kucyka, ale powiedziałabym, że moje życie układa się raczej znośnie.

Czemu więc tuż po przekroczeniu progu szkoły Stratford High w pierwszym dniu ostatniego roku nauki natychmiast przychodzi mi na myśl wszystko, czego nie mam? Dlaczego akurat Chase Harding, metr dziewięćdziesiąt nieodwzajemnionej miłości mego życia, musi być pierwszą osobą, jaką widzę? Czemu to właśnie on stoi na wprost wejścia i wydurnia się z kolegami z drużyny futbolowej, którzy robią pokaz diabelnie umięśnionych łydek?

Jak śmiesz, wszechświecie, jak śmiesz.

— Nie śliń się tak, Rissy. Jeszcze ktoś się poślizgnie.

— Miałam nadzieję, że to będziesz ty — odparowuję, nie odrywając wzroku od obserwowanej sceny. Zresztą nie muszę się nawet odwracać, żeby wiedzieć, kto mówi. Tylko Shannon Salter jest na tyle bezczelna, by nazwać mnie Rissy. Jedyna osoba, której nie wydłubałabym za to gałek ocznych żelowymi paznokciami.

Mimo wszystko po chwili się odwracam. Nawet ja zdaję sobie sprawę z tego, że zaczynam zachowywać się żałośnie.

— Tęskniłam za tobą, łajzo — mówi Shannon, szczypiąc mnie w policzek. — Obrzydliwie się opaliłaś.

— Chciałabyś się tak opalić.

— Oczywiście, że bym chciała! — Shannon zgarnia z ramienia kosmyk moich jasnych loków, owija go sobie wokół palca wskazującego i pociąga. — Fajny fryz. Niezły blond podłapałaś. Jak śmiesz spędzać lato na plaży beze mnie?!

— Bo poniosło cię na drugi koniec świata, Shan?

— Fakt, byłam w Paryżu. — Uśmiecha się tak szeroko, że w brzoskwiniowych policzkach zarysowują się dołeczki. — Niezła jestem, co?

Niestety, trudno temu zaprzeczyć. Nawet podczas tej krótkiej rozmowy różni osobnicy rzucają w naszą stronę „cześć, dziewczyny!”, lecz większość mówi po prostu „cześć, Shannon!”, machając albo uśmiechając się na tyle subtelnie, by nie przeszkadzać nam w powakacyjnym spotkaniu, choć wyraźnie widać, że chętnie rozpoczęliby rok od bliższego tête-à-tête z najbardziej rozchwytywaną dziewczyną w Stratford.

Zupełnie jakby Shannon cierpiała na dotkliwy brak nowych znajomości…

Dziwnie było spędzić oddzielnie całe wakacje. Nie robiłyśmy tego od dawna, a w liceum — ani razu. Z drugiej strony szef mojej matki nigdy dotąd nie prosił jej, by przeniosła się na lato do jego posiadłości w Outer Banks. A ona nigdy dotąd nie zabierała ze sobą córki, by nie zostawiać jej samej w domu w Stratford.

To lato obfitowało w „nigdy dotąd”.

— Nie da się ukryć — potwierdzam, dając jej buziaka, który pozostawia na policzku koralowy odcisk warg. — Ale znowu jesteśmy razem i przede wszystkim to…

— Cześć, dziewczyny.

W odróżnieniu od poprzednich to powitanie nie pada w przelocie i towarzyszy mu cień. Cień godny kogoś prawie dwumetrowego wzrostu. Nie jestem typem wiecznie piszczącej panienki, ale gdybym była, parę bębenków mogłoby właśnie popękać.

— Cześć, Chase.

Czyżbym nadała głosowi zbyt kokieteryjny ton? Cóż, to możliwe. Ale sposób, w jaki Chase opiera się o moją szafkę, jest kokieteryjny jak diabli, nie zachowuję się więc jak wariatka.

— Urosłeś przez to lato czy co…?

No dobrze; teraz już dokładnie tak się zachowuję.

— Owszem, miło, że zauważyłaś. — Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek, jakby chciał uważnie zlustrować moją twarz. — Ty też się zmieniłaś, Larisso.

— Na dobre?

Uśmiecha się, odsłaniając odrobinę krzywe zęby, które tylko dodają mu uroku. — Na bardzo dobre.

— To samo jej przed chwilą powiedziałam — oznajmia Shannon, obejmując mnie ramieniem. — Spójrz tylko na ten towar.

— Patrzę właśnie — mówi Chase z szerokim uśmiechem, lecz jego słowa ledwie docierają do moich uszu, bo przez drzwi wejściowe przechodzi zjawa. Zjawa o gładkiej brązowej skórze, pełnych wargach, bujnych ciemnych włosach i bursztynowych oczach, które, jak wiem z własnego doświadczenia, mogą przekonać cię do robienia rzeczy, o jakich nigdy ci się nie śniło.

Rzeczy, które się lubiło. Uwielbiało. O których od tamtej pory myślało się przy zgaszonym świetle.

Dlaczego Stratford nawiedza zjawa o wyglądzie Jasmine Killary?

Czy ona mnie prześladuje?

— Ejże, Lara! — Przed oczami migają mi idealnie wypielęgnowane paznokcie Shannon. — Na czym się tak zawiesiłaś?

Mrugam, jakbym chciała upewnić się, że nic mi się nie przywidziało, lecz Jasmine nie znika. Choć jej twarz aktualnie częściowo zasłania telefon, wciąż mam przed sobą istotę z krwi i kości, której bardzo realne istnienie jest tak samo niezaprzeczalne jak wywołany jej obecnością łomot w moich piersiach.

Na czym się tak zawiesiłaś?

Jak mam wyznać swej najlepszej przyjaciółce, że nie wiem, od czego zacząć odpowiadać na to pytanie?

Wtedy

Powietrze w Outer Banks jest inne, jak wszystko tutaj. Domy wznoszą się na drewnianych podporach, co pozwala im uniknąć podtopienia. Główna droga, biegnąca na południe od strony kontynentu, jest szeroka, płaska i pusta. Tutejsze budynki nie mają więcej niż dwie czy trzy kondygnacje. Ten świat całkowicie różni się od przedmieść Nowego Jorku i od lata, które miałam spędzić na sprzedawaniu książek, opychaniu się po uszy mrożonymi jogurtami, opiekowaniu trojaczkami Sullivanów i zazdrosnemu przeglądaniu selfie ze szczytu wieży Eiffla, umieszczanych na Instagramie przez Shannon.

Nie miałam może wielkich wakacyjnych planów, ale były moje, dopóki nie legły w gruzach, gdy mama weszła do domu i ogłosiła, że mam tydzień na spakowanie się na całe lato. Nie byłam z tego powodu zadowolona — skądże znowu — ale nie mam jeszcze osiemnastki, a nie mogłam przecież po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zjawić się u mojego ojca i prosić, by się mną zajął. Po markotnym tygodniu spędzonym na gapieniu się w ekran telewizora spakowałam więc torbę z ciuchami równie smętnymi jak ja, pożegnałam się z przyjaciółmi i wyruszyłyśmy.

Zakwaterowanie w apartamencie gościnnym usytuowanego na plaży wielkiego domu szefa mojej mamy zdawało mi się ciut upokarzające, ale na pocieszenie dostałam tylko dla siebie małą sypialnię z niesamowitym widokiem na Atlantyk. Declan Killary, dyrektor generalny Decker Industries, musiał zasłużyć się czymś wyjątkowo szlachetnym w swoim poprzednim wcieleniu albo popełnić coś wręcz przeciwnego w obecnym.

Minęło zaledwie pół godziny, które spędziłyśmy na aklimatyzowaniu się w nowym lokum, nim zaproszono nas do kuchni — a ściślej, zaproszona została moja mama. Przyłączyłam się, bo co innego miałam zrobić, do licha?

Poza tym byłam głodna.

Na szczęście pan Killary wyznaje zasadę „czym lodówka bogata” i dał mi wolną rękę w kwestii jedzenia, a zaraz potem zwrócił się do mamy z prośbą o przegląd planów na dzisiejszy wieczór. Sądziłam, że będą dość luźne, zważywszy na pobyt w wakacyjnej rezydencji, lecz zanim na dobre dorwałam się do selera i masła orzechowego, pojawiły się informacje o trzech telekonferencjach i prezentacji projektu remontu biura w Dallas; pan Killary dodał też, że ma randkę o 22.00 w winiarni w Kill Devil Hills. Udałam, że ostatnią uwagę puściłam mimo uszu. Wydawało mi się to trochę żenujące — omawiać z sekretarką swoje romantyczne plany w towarzystwie siedemnastolatki, ale w zasadzie nic nie wskazywało na to, by moja obecność w ogóle została dostrzeżona.

Postanowiłam skupić całą uwagę na maśle orzechowym.

Kiedy zaczęli omawiać agendę na jutrzejszy poranek, nagle do kuchni niczym trąba powietrzna wpadła smuga długich czarnych loków i jeszcze dłuższych opalonych nóg. Przemknęła obok mnie, rzuciła się do lodówki, prawie znokautowała mnie jej drzwiami, wyjęła napój kokosowy i — tak, to była dziewczyna — wziąwszy długi, łapczywy łyk, wydała z siebie jęk tak głośny, że zadrżały ściany.

Najpierw sprawiała wrażenie, jakby w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niej.

— Jaki cholerny upał. Muszę wskoczyć do basenu — odezwała się wreszcie, a potem obrzuciła mnie spojrzeniem oczu, których koloru nie sposób było nazwać inaczej niż złotym. — A ty to kto?

— Zachowuj się, Jasmine — skarcił ją pan Killary. — Pamiętasz moją asystentkę Anyę? — Wskazał gestem moją mamę, która zachowywała stoicki spokój. — To jej córka, Larissa. Zostają z nami tego lata. Mama ci nie mówiła?

Jasmine wzruszyła ramionami.

— Może akurat jej nie słuchałam.

Przynajmniej jest szczera.

— Masz kostium kąpielowy? — zwróciła się do mnie.

Owszem, miałam, choć byłam przekonana, że jest jakieś pięćset dolców tańszy niż dowolna rzecz, jaką założy Jasmine.

— Mhm.

— Super. To chodźmy. — Wyszła z kuchni z napojem kokosowym w ręce, nie dając mi innego wyboru, jak tylko pójść za nią.

Właściwie to znienawidziłam ją od pierwszego wejrzenia. Widać było po niej, że jest jedną z dziewczyn, które zawsze dostają to, czego chcą. Przy okazji trochę znienawidziłam też sama siebie, bo domyśliłam się, że będę narażona na jej humory tak samo jak wszyscy, którzy chcą ją uszczęśliwiać. Po trzech latach bycia najlepszą psiapsiółką Shannon Salter nauczyłam się rozpoznawać tego rodzaju osoby szybciej niż idealne dżinsy na wyprzedaży w Nordstromie. Wiem też, że nawiązywanie z nimi znajomości zawsze jest denerwujące.

Uwielbiam Shannon, ale wystarczy mi odgrywanie drugoplanowej roli przez cały rok szkolny. Doprawdy nie uśmiechały mi się występy na bis podczas wakacji.

Kąpieli w basenie się jednak nie odmawia, a skoro jestem skazana na tkwienie tu przez całe lato, to przynajmniej zafunduję sobie obłędną opaleniznę.

Trochę dłużej, niż powinno, zajmuje mi podjęcie decyzji w kwestii stroju: lepiej pokazać się w ulubionym bikini w kratkę czy w seksowniejszym, ale bardziej banalnym różowym? Wolę pochwalić się wyczuciem mody czy talią wygraną w loterii genetycznej? Ostatecznie wybieram pierwszą opcję. Jasmine oczywiście ma na sobie nieskończenie fajniejszy niż mój, skąpy metaliczny kostium, połyskujący subtelnymi wzorkami i odsłaniający ciało tyleż krągłe, co umięśnione — bo ten typ tak właśnie ma. Tylko wzdycham i zanurzam się w wodzie.

Trzeba jej oddać, że nie bardzo starała się ze mną rozmawiać. Nie było drobiazgowego prześwietlania mózgu intruza i oceny zagrożenia. Może więc nie jest taka sama jak Shannon. Ba; sięgnęła po prawdziwą książkę, czego Shannon nigdy, przenigdy by nie zrobiła.

Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.

Zanim zdołałam się zorientować, sama zaczęłam rozmowę.

— Przygotowujesz się do szkoły?

Nie odrywając wzroku od strony, unosi książkę wystarczająco wysoko, bym mogła zobaczyć, że z pewnością nie chodzi o szkolną lekturę zadaną na wakacje — o ile nie mówimy o skrajnie liberalnej szkole, która zamiast klasyków napisanych przez dawno już nieżyjących białych ludzi ma w kanonie lektur komiksy. Co oczywiście też nie jest wykluczone, bo Jasmine deklasuje mnie pod każdym względem.

— Fajnie. Ja też czytam dla odprężenia. — Czy ja naprawdę to powiedziałam? Proszę, niech się okaże, że to nie padło z moich ust. Jeszcze chwila i zacznę rozwodzić się nad pięćsetną nieudaną próbą napisania romansu. — Nawet nie wiedziałam, że twój ojciec ma dzieci — ciągnę, nienawidząc samej siebie za mielenie ozorem, podczas gdy ona wyraźnie daje do zrozumienia, że nie ma ochoty na pogaduszki.

— Dziecko. — Wystawia twarz w stronę słońca, a jego promienie odbijają się od designerskich okularów przeciwsłonecznych. — Tylko mnie. Mieszkam z mamą w Asheville. Nie wiedziałaś, że się rozwiódł? A może wydawało ci się, że twoja matka bzyka się z żonatym facetem?

Szlag, co z niej za typiara. Ale ja przywykłam do typiar. Radzę sobie z typiarami.

— Wiedziałam. Wiem też, że się nie bzykają. A jeśli szukasz wspólnika zbrodni w rodzaju Nie wierzciebliźniaczkom, to masz pecha.

Błyska białymi zębami w szczerym uśmiechu.

— Rany boskie, nic gorszego nie mogłoby mnie spotkać! — Siada i chyba na mnie patrzy, ale przez lustrzane szkła pilotek nie sposób tego dostrzec. — Dasz się wyciągnąć jako niepijąca na dzisiejszą imprezę? Przydałby mi się kierowca. Będzie nieźle. Obiecuję.

W ciągu godziny od pierwszego spotkania zaprosić mnie na basen i na imprezę? Albo Jasmine jest o wiele bardziej towarzyska, niż się wydaje, albo o wiele bardziej samotna. Właściwie nie ma to większego znaczenia. Nie znam tu nikogo, więc uznaję, że nie mam wyjścia, i przyjmuję propozycję.

Tego dnia dowiedziałam się o Jasmine jednego: kiedy już coś obiecuje, mówi poważnie.

Rozdział drugi

Teraz

Mamrocząc jakieś wymówki, wymiksowałam się z rozmowy z Shannon i Chase’em, ale zanim umościłam się na krześle dokładnie za nim na zajęciach z rachunku różniczkowego, całą lekcję historii początków Stanów Zjednoczonych poświęciłam na bezowocne przetrząsanie wszystkich serwisów społecznościowych, usiłując się dowiedzieć, co do cholery Jasmine robi w mojej szkole. Teraz jednak postanawiam wyrzucić ją z pamięci i zacząć bezwstydny flirt.

Chase najwyraźniej też.

— Wbijesz na mój mecz w piątek wieczorem? — Odwraca się tylko na tyle, by pokazać, że mówi do mnie, a ja mam okazję podziwiać w pełnej krasie dołeczek w prawym policzku. Marzę o robieniu różnych dziwnych rzeczy obu jego dołeczkom.

— Zobaczy się. — Zasadniczo staram się ograniczać wyjścia na mecze futbolowe. Za bardzo żal mi samej siebie, bym miała spędzać cały wolny czas na ślinieniu się do Chase’a i jego niezwykłych barków. (Albo na patrzeniu, jak ociera twarz koszulką i odsłania mizialskie mięśnie brzucha. Albo napawaniu się widokiem jego tyłka). A już na pewno nie chcę, by się dowiedział, z jaką radością zarwałabym dowolny wieczór, żeby popatrzeć na jego grę. Shannon wyznaczyła mi ścisły limit dwóch meczów na miesiąc i uznałam to za słuszną zasadę. — Myślę, że pójdziemy do Kiki się popluskać, trzeba korzystać z możliwości wieczornego pływania, póki pogoda dopisuje.

Tłumaczenie: „Nie jestem tobą zainteresowana i wolę codziennie spędzać czas z tymi samymi dziewczynami. A poza tym będę w bikini”.

— Czyli będziesz w bikini.

Uśmiecham się słodko.

— Całkiem niewykluczone.

— Jakoś nagle odechciało mi się iść na własny mecz. — Dołeczek pojawia się ponownie, ale chwilę później pan Howard prosi wszystkich o uwagę i Chase musi się odwrócić.

Co tu się do cholery wyprawia? Przez trzy lata liceum próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, a wcześniej Bóg raczy wiedzieć, ile lat gimnazjum tylko do niego wzdychałam, nawet nie startując. A on teraz tak po prostu… podaje mi się na talerzu.

Powinnam była chyba dać znacznie większy napiwek za tę fryzurę.

Gdy pan Howard przedstawia się tym, którzy go nie znają — ja pamiętam go z zajęć algebry na pierwszym roku — wsuwam telefon pod biurko i zaglądam na kultowy czat z Shannon, Kiki Takayamą i Gią Peretti.

Basen u Kiki w piątek wieczorem? Tylko my? — piszę.

Shannon odpisuje prawie od razu. Nie udawaj, że nie chcesziść na piątkowy mecz Chase’a…

Grzeczna dziewczynka — dorzuca po chwili.

Ja muszę iść na ten mecz — przypomina nam Gia, dodając emoji z megafonem; słusznie, w końcu jest główną cheerleaderką. W pierwszej i drugiej klasie, kiedy jeszcze wszystkie byłyśmy w składzie, dostawałyśmy konkretne smary za każdą nieobecność na meczu bez naprawdę ważnego powodu. (I właśnie dlatego tylko jedna z nas nadal jest w drużynie). Inna sprawa, że Gia nie odpuściłaby rozgrywek, o ile nie zostałaby wpakowana w gips od stóp do głów. Od bycia cheerleaderką bardziej kocha chyba tylko bycie partnerką.

A może spotkamy się u Huntera? — pada na czacie.

Pominięcie dorocznej inauguracyjnej imprezy u Huntera Ferrisa uchodzi w Stratford za świętokradztwo, lecz po namyśle uświadamiam sobie, że od rana nie słyszałam na jej temat ani słowa. Przy wcześniejszych okazjach cały ekran miałam zawalony jego głupimi wpisami o szafkach pełnych alkoholu i urokach wanny z hydromasażem.

Nie urządza wtym roku — pisze Shannon, a ja nawet przez ekran telefonu czuję jej samozadowolenie i jestem przekonana, że doskonale zna przyczynę. I oczywiście jej nie zdradzi. Mam rację, nie odzywa się na ten temat nawet słowem. Detonuje za to inną bombę. Ale jakaś nowa dziewczyna to robi.

Jasmine. Dałabym sobie rękę uciąć. To bardzo do niej podobne — zrobić wjazd i mały rozpierdziel. Bo może. Lubi roztaczać wokół siebie aurę osoby, której nic nie jest w stanie speszyć. I muszę przyznać, że o ile mi wiadomo, faktycznie mało co zbija ją z tropu. Co jest irytująco fascynujące.

Niemal równie irytująco fascynujące jak możliwość obserwowania, co potrafi przebić się przez jej pancerz.

Spokój, nakazuję przyspieszającemu pulsowi, gdy Gia wysyła emoji z zaskoczoną buźką.

Nienawidzę ściemniać przyjaciółkom, zwłaszcza po wszystkich tych latach, kiedy pomagały mi przetrwać obsesję na punkcie Chase’a, ale po prostu nie mogę powiedzieć im o Jasmine. Jakich słów miałabym niby użyć? Jak wytłumaczyć laskom, które od tysiąca lat wysłuchują mojego bełkotu o zauroczeniu jakimś facetem, że ot tak, po prostu, całe lato figlowałam z dziewczyną? Zwłaszcza nie mając pojęcia, co to dla każdej z nas oznaczało… Zwłaszcza jeśli ta dziewczyna najwyraźniej zamknęła ów rozdział na tyle dobitnie, że przeniosła się do mojej szkoły, nic mi o tym nie mówiąc.

Jedyne, co mogę zrobić, to udawać całkowitą niewiedzę i starać się trzymać Jasmine z daleka od mojej ekipy. Z bardzo daleka.

Chyba nie zamierzamy iść na pałę do kogoś nieznajomego? — piszę, choć jestem przekonana, że nie mam szans na obronę tego frontu.

Żartujesz? Wywiad to podstawa. Kiki do bólu uwielbia przeszpiegi. Zależnie od tego, którą nogą wstanie, chce zostać prywatnym detektywem albo dziennikarzem śledczym. Idziemy.

Choć dokładnie tego się spodziewałam, tętno znów przyspiesza mi na samą myśl o tej imprezie. Od razu zaczynam się zastanawiać, co moje przyjaciółki pomyślą o Jasmine.

Jako urodzony detektyw Kiki na pewno zacznie węszyć, co mogło skłonić Jasmine do przeniesienia się do naszej szkoły dopiero w ostatnim roku nauki, i trudno będzie mi ją za to winić, skoro sama umieram z ciekawości. Przez całe lato Jasmine nawet słowem nie wspomniała o innych scenariuszach niż powrót do mamy w Asheville. Jak mogła przemilczeć, że przeprowadza się do ojca? Jak mogła nie powiedzieć, że nasze pożegnanie wcale nie było na zawsze? Jak mogła pojawić się tak nagle i oczekiwać, że nie będę zachodziła w głowę, co to oznacza?

Przyznaję w duchu, że gdyby Kiki udało się dowiedzieć tego i owego, wcale bym się nie obraziła.

Zgaduję, że Shannon nie znajdzie wspólnego języka z Jasmine. Właściwie nie lubi nikogo spoza naszego małego grona. Czasami nie jestem pewna, czy lubi nawet mnie. Ale Jasmine jest wystarczająco atrakcyjna i bogata, żeby mocno zapikać na radarze „ważności” Shannon, moja szkolna kumpela będzie więc udawać sympatię i otwartość, dopóki nie zorientuje się, czy Jasmine zagraża jej popularności, perspektywom dostania się na studia albo jednemu i drugiemu. Krótko mówiąc, jeśli Kiki czegoś z niej nie wyciągnie, Shannon zrobi to na pewno. Zaczynam kombinować, jak zapobiec ich spotkaniom aż do dnia ukończenia szkoły.

Gia spędzi wieczór, zastanawiając się, czy Jasmine jest od niej ładniejsza. Owszem, jest, ale Gia będzie udawać, że nie doszła do takiego wniosku, mimo że dojdzie do niego ze stuprocentową pewnością. Fascynuje mnie, że ona zawsze stara się urealniać swoje wydumane prawdy. To nie tak, że kłamie; po prostu głęboko wierzy w prawdziwość hasła: „Jeśli tylko zechcecie, nie będzie to snem”. Nauczył ją tego jej były. Pewnie nie zna słynnego cytatu, często przytaczanego w szkolnych kronikach i jest przekonana, że sam to wymyślił. Tak czy inaczej, zrobiła sobie z niego życiowe motto. Faktem jest jednak, że została kapitanem drużyny cheerleaderek, ma uroczego chłopaka, który jest w niej zadurzony bez pamięci, a do tego przyjaźni się z najfajniejszymi ludźmi w Stratford, więc może w tym szaleństwie jest metoda.

Nigdy się do tego nie przyznałam, ale to właśnie jej sukcesy zainspirowały mnie do podjęcia próby z Chase’em; do pytania go o podrzucenie do domu albo przymawiania się o zaproszenie do tańca na imprezie. Wróciłam myślami do naszego porannego flirtu i przyszło mi do głowy, że być może moje starania zaowocowały z dużym poślizgiem… I w fatalnym momencie.

Chase na pewno będzie na imprezie; futboliści zawsze się na nich pojawiają, niezależnie od wyniku meczu otwierającego sezon. I bez względu na to, czy pójdę tam, czy nie, on znajdzie się w tym samym pomieszczeniu co Jasmine i dojdzie do kolizji światów. Zastanawiam się, czy Chase pomyśli, że jest ładna. (Nie widzę inaczej). Zastanawiam się, czy Jasmine pomyśli, jakie z niego ciacho. (Nie widzę inaczej). Czy ja jej o nim wspominałam? Nie przypominam sobie rozmów na jego temat, ale przecież niemożliwe, żebym przez całe lato nie napomknęła o nim nawet słowem. Z drugiej strony, kiedy byłam z nią, Chase wydawał mi się dziwnie nieważny. Tylko teraz zdecydowanie taki nie jest.

Sęk w tym, że ona też nie.

Ale się narobiło…

Z przodu sali dobiega mnie donośne odkaszlnięcie — to pan Howard próbuje zwrócić moją uwagę. Szczerze mówiąc, to idealny moment, więc bez cienia żalu chowam telefon do torby i koncentruję się na zapisanym na tablicy ognistą czerwienią temacie „rachunek różniczkowy”.

Ale wystarczy kilka minut, by całe moje skupienie zniknęło bez śladu. Jasmine nie ma na tych zajęciach i nie było jej też godzinę wcześniej na historii. Jaki program wybrała? Matematykę dla zaawansowanych, jak Kiki? A może jest na prowadzonej równolegle lekcji z rachunku różniczkowego dla drugiej grupy, razem z Shan i Gią? Nie było jej w laboratorium i nie ma jej ze mną teraz; raczej nie spotkamy się też na kursie językowym, bo biegle zna francuski.

Mam. To. Gdzieś. Nie jestem niańką Jasmine Killary. Nie jestem już nawet jej przyjaciółką. Gdybym nią była, wiedziałabym, że tu przyjeżdża. Wiedziałabym, dlaczego rodzice przekazali sobie opiekę nad nią, i przyjechałybyśmy do szkoły razem — tak samo nierozłączne, jak byłyśmy podczas wakacji.

Tymczasem wiem jedynie, że nie rozmawiałyśmy od czasu mojego wyjazdu z Outer Banks i może najlepiej byłoby to tak zostawić.

Wbijam wzrok w potylicę Chase’a, rozpamiętując jego uwodzicielski ton z porannej rozmowy. Tym powinnam zaprzątać sobie myśli.

Kilka minut później na moją ławkę trafia pognieciona i splamiona tuszem notatka. „Pomyśl jeszcze o piątkowym wieczorze — czytam. — Przydałaby mi się osobista cheerleaderka”.

Wpatruję się w pismo, którego życzyłabym sobie nie znać aż tak dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że to pierwszy liścik, w którym Chase nie prosi mnie o pracę domową. Ale o co mu właściwie chodzi? Pamięta, że kiedyś faktycznie byłam cheerleaderką, która stała za linią boczną w kusym topie i jeszcze krótszej spódniczce? A może myśli, że zależy mi na nim tak bardzo, że będę mu kibicować bez względu na wszystko? Czy po prostu ma taki pomysł na flirt?

Ech… nie jestem pewna, czy nie wolałam, kiedy traktował mnie jak młodszą siostrę. Romantyczne intrygi nie są moją mocną stroną — kiedy niby miałam się w nich szkolić, skoro od zawsze platonicznie wzdychałam do tego samego obiektu marzeń? To nie tak, że nie chodziłam na randki, nie całowałam się z facetami czy coś w tym rodzaju — nie wspominając o tym, co działo się tego lata — lecz były to tylko głupoty i podchody, flirtowanie i imprezowanie z Gią, Tommym, Shannon i aktualnym „rodzynkiem miesiąca”. Chase był zawsze prawdziwy, zbyt prawdziwy… i zbyt nierealny zarazem.

Rozważam pozostawienie notki bez odpowiedzi, ale kogo ja próbuję oszukać? „Jeszcze się zastanowię”. Aha.

Niby wpatruję się w tablicę, ale z najdrobniejszymi szczegółami odnotowuję zadowolony uśmiech, który pojawia się na jego twarzy po rozwinięciu mojego liściku.

Nie mogę powiedzieć, żeby mi się to nie podobało.

Zgodnie z oczekiwaniami nie spotykam się tego ranka z Jasmine na żadnych zajęciach. Nie widzę jej także w porze lunchu, bo Shannon od razu pakuje mnie, Gię i Kiki do swojego auta, aby pierwszy raz skorzystać z przywileju czwartoklasistów — wyjścia do knajpy poza kampusem. Do moich uszu dociera jednak wiele wieści na jej temat, bo widział ją chyba każdy i każdy wyrobił sobie jakąś opinię.

— Przeprowadziła się tutaj z Asheville w Karolinie Północnej — mówi Kiki, gestykulując jak zwykle, gdy podekscytowana dzieli się świeżymi plotkami, a w jej gładkich, pomalowanych na czarno paznokciach przeglądają się światła Lily’s Café. — Jej mama została tam, a ona zamieszkała z tatą. Z tego, co wiem, jej ojciec jest jakimś ważnym dyrektorem i ma niesamowitą chatę.

— Taka lala z takiego zadupia… kto by pomyślał? — Shannon metodycznie dźga liść sałaty. Zawsze je tak, jakby przeprowadzała sekcję zwłok laboratoryjnego szczura.

— A o co chodzi z tą jej imprezą? — dopytuje Gia.

— Chodzi plotka, że Hunter próbował na niej swoich sztuczek i zaprosił ją do siebie, ale patrząc mu prosto w oczy, odpowiedziała, że tego wieczoru impreza jest u niej i jeśli ma chęć przyjść, to może czuć się zaproszony. Chwilę później rozpowiadał już wszystkim, że doroczna impreza się przeniosła. — Kiki wyrzuca z siebie zdania, ledwie robiąc między nimi przerwy na skubanie pizzy. Nie uzyskuję co prawda żadnej z informacji, na których mi najbardziej zależy, na przykład dlaczego mieszka teraz z ojcem i dlaczego nie powiedziała mi o przeprowadzce, ale łapczywie spijam każde słowo i nie wybrzydzam.

W milczeniu słucham, jak moje trzy najlepsze przyjaciółki dokonują wiwisekcji Jasmine — od garderoby (droga), przez włosy (za długie, stwierdza Gia, a ja zatykam sobie usta trzema frytkami naraz, by nie palnąć, że zmieniłaby zdanie, gdyby pieszczotliwie owijała je sobie wokół palców), aż po znakomity francuski (istotnie, czapki z głów).

Jasmine miała być moją tajemnicą, a dziś nagle wjechała na czołówki serwisów informacyjnych.

Czuję palącą potrzebę zmiany tematu.

— Naprawdę będziemy gadać o tej lasce, gdy Chase Harding podrywał mnie przez cały ranek? — pytam z żałosnym westchnieniem, bo choć z jednej strony faktycznie chciałam pogadać o czymś innym, z drugiej byłam nieco rozczarowana. Zadręczałam te trzy dziewczyny, godzinami nurzając się w swej obsesji na punkcie Chase’a, aż tu nagle pierwszego dnia, w którym zwrócił na mnie jakąkolwiek uwagę, nie ma peanów na moją cześć. Co z wami, drogie panie? Jak mam sobie z tym poradzić bez waszego udziału?

— Myślałam, że rozgrywamy to na chłodno — mówi Shannon, uśmiechając się złośliwie, jakby mnie na czymś przyłapała. — Ale najwyraźniej się myliłam.

— Do czego zmierzasz?

— Powiedział Alexowi, że zgrywasz trudną do zdobycia — obwieszcza Kiki, bezceremonialnie częstując się moimi frytkami. — W kwestii piątkowego meczu zostawiłaś go ponoć z teatralnym „moooże”.

— Ale przecież idziesz? — pyta Gia, która najpierw bezwiednie naśladuje Kiki w kwestii frytek, po czym cofa dłoń, jakby orientując się, że początek sezonu nie jest dobrym momentem na objadanie się. — Obiecałyście, że przyjdziecie mnie zobaczyć.

Serio coś takiego obiecałyśmy? Cholera… Nici z mojego udawania trudnej.

— Oczywiście, że przyjdziemy — decyduje Shannon, nim zdążę powiedzieć choć pół słowa. — Rissy po prostu droczy się z Chase’em i tyle.

— Będziemy — obiecuję Gii, a Kiki kiwa głową na zgodę.

— A potem wpadniemy na imprezę do tej nowej — dodaje zaraz. Rozmowa gładko schodzi z powrotem na Jasmine, a ja zastanawiam się, czy człowiek może się utopić w miseczce z keczupem.

* * *

Jasmine widzę dopiero na ostatniej lekcji; angielski to nasz wspólny ulubiony przedmiot. Wchodzi na salę równo z dzwonkiem, nie dając mi szansy na nawiązanie kontaktu wzrokowego. Nawet nie wiem, czy mnie zauważa. Ale nie mam cienia wątpliwości, że to ona; słyszę jej dźwięczące bransoletki i chropawy głos mówiący „jestem”. Rany boskie, ten głos w jednej chwili sprawia, że zapominam, gdzie się znajduję.

Przez resztę zajęć nie odzywa się ani słowem — ja zresztą też nie — ale nie spieszę się z zabieraniem swoich rzeczy z nadzieją, że mijając mnie przy wychodzeniu z klasy, rzuci: „Cześć, Dzwoneczku”. Na samą myśl o tym oblewam się rumieńcem. Pakuję się opieszale, węsząc za zapachem jej ulubionego brzoskwiniowego balsamu. Gdy oczekiwanie staje się nie do zniesienia, rozglądam się… Ale sala jest pusta.

Co jest, do cholery? Nawet jeśli nie widziała mnie, wchodząc, musiała usłyszeć „Larissa Bogdan” podczas sprawdzania listy obecności… Nie pozwolę jej się ignorować. Zaledwie kilka tygodni temu spędzałyśmy wieczory, oglądając filmy ze splecionymi w ciemności nogami, i zlizywałyśmy wzajemnie ze swych ust słony smak popcornu przemieszany ze słodyczą m&m’sów, a teraz… to?

Jak dzika gnam przed siebie i dopadam ją dopiero na zewnątrz, kiedy wsiada do jeepa, którego zdążyłam poznać lepiej niż starą toyotę własnej matki.

— Jasmine!

Zatrzymuje się. Robi krok na zewnątrz. Powoli. Jakby się tego spodziewała i obawiała przez cały dzień. Nie mówi ani słowa, tylko zamiera w bezruchu. To dla niej typowe — nigdy za nikim nie goni; zawsze sama jest celem. Myślałam, że jestem wyjątkiem.

— Jasmine… — powtarzam, stojąc dwa metry przed nią, jakbym szukała potwierdzenia u samej siebie.

— Larissa.

Nie „Dzwoneczek” ani pieszczotliwie brzmiąca „Laroczka”, jak zwraca się do mnie mama. Tylko po prostu… Larissa.

— Skąd się tu wzięłaś? Dlaczego nie powiedziałaś mi, że się tu przeprowadzasz? — Czuję się jak idiotka, zadając te najprostsze w świecie pytania, ale nie mam pojęcia, jak inaczej mogłabym zagadać.

Wzrusza ramionami.

— Kiedy rodzice podjęli decyzję, właściwie już ze sobą nie rozmawiałyśmy…

— Rozumiem, ale nie rozmawiałyśmy, bo… — Potok moich słów nagle się urywa. Nie rozmawiałyśmy, bo po tym, co działo się między nami przez wakacje, nie mogłam zdobyć się na nawiązanie kontaktu. Nie zliczę, ile razy próbowałam, ale trzęsły mi się ręce, kiedy w kółko pisałam i wymazywałam, pisałam i znów wymazywałam tekst. Nie potrafiłam sprowadzić naszej komunikacji do esemesów czy nawet rozmów telefonicznych; nie miałam pojęcia, co mówić, od czego zacząć, więc milczałam. I ona też.

— Ale jesteś tutaj… — Tylko na tyle mnie stać. W powietrzu zawisa niewypowiedziane: Nie chcesz się już przyjaźnić? Nie potrafię wydobyć z siebie tych słów, gdyż „przyjaźń” nie jest właściwym słowem na określenie tego, kim dla siebie byłyśmy. A bycie kimś innym tutaj, w Stratford, z dala od magii wybrzeża Karoliny Północnej, obok Shannon, Chase’a i prawdziwego życia, nie ma za grosz sensu.

— Jestem, ale nie znam tu nikogo, muszę poznawać ludzi i cały ten szajs… — Sięga do szyi i pociąga za dobrze mi znany złoty naszyjnik z ręką Fatimy, która z cichutkim brzęknięciem zderza się z zawieszoną obok sześcioramienną gwiazdą. — Role się odwróciły.

— Znałaś jedną osobę — zauważam. — O jedną więcej niż ja.

— No cóż; kiedy weszłam, jedyna znana mi osoba była, nazwijmy to, zajęta — mówi jakby od niechcenia, a ja uświadamiam sobie, że chodzi jej o moje kokieteryjne pogaduszki z Chase’em w korytarzu. Odbieram to jak prztyczek w nos i wiem, że właśnie tak faktycznie wyglądało jej „powitanie” w Stratford. Czuję wręcz, że powinnam ją przeprosić, ale… za co?

— Mogłaś się wmieszać.

— Wbić między ciebie a legendarnego Chase’a Hardinga? Nie śmiałabym.

Same słowa sugerują, że czuje się zraniona albo wściekła, a może jedno i drugie, lecz z ich neutralnego brzmienia nie wynika nic. Dochodzę do wniosku, że najpewniej żartuje.

Jak powinnam zareagować?

— Tak czy inaczej okazało się, że nie potrzebuję znajomości, żeby dostać zaproszenie na imprezę…

— Słyszałam. Mało tego, teraz po zaproszenie trzeba zwracać się do ciebie.

Jej pełne usta, o dziwo nieumalowane i lekko spierzchnięte, wyginają się w łagodnym uśmiechu.

— Jakoś tak się złożyło.

— Czy w takim razie — zaczynam, żywiąc szczerą niepewność — łapię się na listę obecności na twojej inauguracyjnej imprezie w Stratford?

Siada za kierownicą i zamyka auto. Szyba w drzwiach jest opuszczona do samego dołu.

— Zastanowię się.

Rozdział trzeci

Teraz

— Nie wspominałaś, że Jasmine się tutaj sprowadza — rzucam oskarżycielsko do mamy, która właśnie wchodzi do kuchni po całym dniu zarządzania informacjami spływającymi do ojca mojej byłej przyjaciółki. — Fajnie byłoby dowiedzieć się o tym z jakimś wyprzedzeniem.

— Mam nadzieję, że też miałaś dobry dzień, miłaja. — Z brzękiem kładzie kluczyki obok leżącej na laminowanym blacie torby i zerka na stojącą przede mną miseczkę z solonym edamame. Normalnie wymieszałabym popcorn z solidną porcją m&m’sów, jak robiłam każdego dnia od powrotu do domu, lecz po spotkaniu z Jasmine straciłam na to ochotę. Niestety, kolejną pod względem apetyczności przekąską w całym domu była właśnie soja. — Nie sądziłam, że trzeba cię o tym informować. Przecież przez całe lato byłyście nierozłączne. Nie zadzwoniła do ciebie?

Postanawiam nie zaszczycać tego pytania odpowiedzią i wgryzam się w kolejny zielony strączek, by dobrać się do jego wnętrza.

— Poza tym… może pocieszy cię, że o ile wiem, decyzja została podjęta w ostatniej chwili. Declan nawet nie poprosił mnie o wsparcie w tej kwestii. O większości rzeczy dowiedziałam się, kiedy dzisiaj zlecił mi zamówienie do jego domu kwiatów na powitanie córki.

Trochę mnie to uspokaja, ale wciąż czuję się lekko poirytowana.

— Mogę wyskoczyć do Shannon na obiad?

Mama wzdycha.

— To twój pierwszy dzień ostatniej klasy liceum, Laroczka. I pewnie ostatni pierwszy dzień szkoły, w którym jeszcze mieszkasz w domu. Mogłabyś zrobić matce przyjemność i opowiedzieć o nim przy pizzy?

Robi mi się głupio. Mama nie jest odpowiedzialna za to, że Jasmine zachowała się poniżej wszelkiej krytyki.

— Jakie mamy dodatki?

— Tylko pół słoiczka oliwek, ale pizza i tak będzie pyszna, bo zrobiona z miłością. — Całuje mnie w czubek głowy. — Leć odrobić lekcje, a ja cię zawołam, jak będzie gotowa.

* * *

Idę do swojego pokoju, ale nie zabieram się za pracę domową. Otwieram szafę i staję na najniższej półce, by sięgnąć po pamiętnik z wycinkami, schowany na samej górze. Shannon dostałaby głupawy ze śmiechu, gdyby dowiedziała się, że mam takie sentymentalne przyzwyczajenia. Jasmine zresztą też. Ale ja cieszę się, że mam ten tomik, a w nim pamiątki z tego lata, dowodzące, że wydarzyło się ono naprawdę, a nie tylko mi się przyśniło.

Mam tu mnóstwo rzeczy. Wejściówki do Elizabethan Gardens i na sztukę Lost Colony, skasowane bilety do kina w Kill Devil Hills i z przeprawy promowej na Knotts Island. Zdjęcia, na których tulimy się do latarni morskich i robimy jaskółki przed pomnikiem braci Wright. Papierki po lodowych rożkach, płaskie muszelki z plaży, jokera z mocno zgranej talii kart, a nawet szypułkę wiśni, którą podczas jednej z imprez Jasmine zawiązała językiem na supełek. Na tych stronach roi się od wspomnień.

Tak naprawdę wcale nie potrzebuję fotek, papierków ani biletów, żeby odświeżyć w pamięci wrażenia tego lata, choć niektóre epizody były jak sen nawet wtedy, gdy wciąż się działy. Cholera, choć z pierwszej imprezy wróciłam koncertowo ululana, pamiętam każdą minutę… mniej więcej do trzeciego drinka.

Wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że te wakacje nie muszą być takie złe.

Wtedy

Nie wiem, co powinnam założyć na imprezę u przyjaciół Jasmine, ale nie dlatego, że mam jakiś problem z dobieraniem ciuchów. Letnie wieczory miałam spędzać głównie na zaleganiu na kanapie i oglądaniu z mamą Netflixa. Zabrałam ze sobą mnóstwo kostiumów kąpielowych, szortów i koszulek, ale z myślą o wieczorach wzięłam tylko dwie pary dżinsów i przytulaśne długie spodnie od piżamy, na wypadek gdybym chciała posiedzieć nad wodą pomimo chłodu. Strojów imprezowych w ogóle nie brałam pod uwagę.

Muszą mi zatem wystarczyć zwykłe dżinsy i top w kropki. Shannon skrzywiłaby się, widząc, że idę na balangę w klapkach, ale ona aktualnie gania po Paryżu w szpilkach i apaszce na szyi.

Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, jestem gotowa tak punktualnie, że uznaję to za żałosne. Nie chcę jednak wyjść na nadgorliwca, więc zamykam się w swoim pokoju, wymieniam parę wiadomości z Kiki i oglądam głupie filmy na YouTube. Wreszcie słyszę jakieś odgłosy na zewnątrz, a zaraz po nich krzyk rozeźlonej strzygi:

— Dzwoneczku, gdzie cię wcięło?!

Łapię torebkę i wyskakuję z łóżka, by zaraz wpaść na Jasmine, która w białym tank topie, różowych spodniach trzy czwarte i z rzędem brzęczących na nadgarstku bransoletek prezentuje się sto razy bardziej stylowo ode mnie. Unikam bieli, dopóki nie miną co najmniej dwa tygodnie lata, lecz Jasmine ze swą naturalnie ciemną karnacją i czarnymi lśniącymi włosami w białej koszulce wygląda jak milion dolarów.

Czekam na wymianę ostatnich kontrolnych spojrzeń, podobnie jak w ramach przedimprezowego rytuału robimy to z Shannon, Gią i Kiki, ale Jasmine rzuca tylko:

— Gotowa?

Kiwam głową.

— Dzwoneczku? — pytam dopiero po chwili, gdy już podchodzimy do jej auta.

— Drobniutka, jasnowłosa i pewnie mieścisz się w kieszeni. Poza tym wciąż nie opanowałam „Laroczki” twojej mamy.

Wybucham śmiechem, słysząc jej nieudolne próby wypowiedzenia długiego otwartego „a” i miękkiego rosyjskiego „r”. Mama mieszka w Stanach od czasów studenckich, a podczas normalnej rozmowy jej akcent jest prawie niesłyszalny, lecz gdy zwraca się do mnie w ten pieszczotliwy sposób, wyczuwam go doskonale i uważam, że to jeden z najpiękniejszych dźwięków na świecie. Mało kto w ciągu jednego dnia zwróciłby uwagę na ten szczegół. Najwyraźniej Jasmine ma zmysł obserwacji.

Uśmiecha się szeroko, kiedy wskakujemy do jeepa, opuszczamy szyby i podkręcamy muzykę na maksa. Nie znam tego zespołu — gniewne wokale i dziewczęce szepty przemieniają się w krzyki, a ja mam wrażenie, jakby ktoś czerwoną szminką wypisał na niebie moje imię. Przesycone solą powietrze i domy na palach są obłędnie nienowojorskie. Wprawdzie zupełnie nie tego oczekiwałam po tych wakacjach i nie mają one nic wspólnego z moimi decyzjami, więc wszystko to trochę gra mi na nerwach, ale ten wieczór uznaję za swoisty powiew wolności.

Ani razu nie zaglądam na profil Shannon na Instagramie. Nie sprawdzam nawet, co u Chase’a.

Dom, w którym odbywa się impreza, nie jest aż tak imponujący jak ten Killarych, lecz bez wątpienia został przygotowany przez kogoś, kto wie, jak dogodzić gościom. Idziemy prosto na plażę, gdzie płomienie wielkiego ogniska liżą niebo, powietrze wibruje od tanecznej muzyki, a wokół stoją chłodziarki z napojami, piwem i lodami. Stół zastawiono małymi półmiskami z krewetkami koktajlowymi, krakersami i serowymi dipami, zaś leżaki i krzesła ściągnięto chyba z całych Outer Banks, a na każdym z nich tkwi czyjś tyłek… a czasem nawet dwa tyłki należące do wtulonej w siebie pary.

— Czyja to chata? — pytam, gdy podchodzimy do napojów. Ponieważ mam prowadzić w drodze powrotnej, uznaję, że dobrym wyborem będzie dietetyczny dr Pepper.

— Cartera Thomasa — odpowiada Jasmine, zabierając mi z ręki puszkę i wtykając w zamian butelkę corony. — Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że sadzanie cię za kółkiem po pierwszej imprezie w Outer Banks byłoby zbytnim okrucieństwem, więc biorę to na siebie… tylko tym razem. — Z trzaskiem otwiera puszkę i bierze przesadnie długi łyk, jakby dla przypieczętowania swej decyzji. W każdym razie tak to odbieram i zaraz później już sączę piwo, a Jasmine zapoznaje mnie z ludźmi.

Znalezienie Cartera zajmuje dłuższą chwilę i zanim się na niego natykamy, poznaję kilka innych osób. Owena, białego chłopaka o ogorzałej twarzy, burzy marchewkowych włosów i niewymuszonym uśmiechu, odsłaniającym zęby z nieco zbyt dużą szparą między jedynkami. Kuzynkę Cartera, Keishę, której ciemna skóra mieni się brokatem o przyjemnym kokosowym zapachu łechcącym mój nos, gdy dziewczyna obejmuje mnie w ciepłym uścisku, a ja wplątuję się w jej koszulkę z Minecraftem. Breę, o której nie potrafię powiedzieć, czy jest raczej biała, czy ma latynoskie korzenie — a może jedno i drugie — obdarzonej długimi, powiewającymi na wietrze blond warkoczami oraz śmiechem czasami przechodzącym w parsknięcie, czyli najlepszym z możliwych. Seksownego Dereka o wschodnioazjatyckiej urodzie, który z pewnością byłby interesującym obiektem westchnień na lato, gdyby nie fakt, że od razu dołącza do niego Jack — wyglądający toczka w toczkę jak Dax Shepard — splata palce z jego palcami i nie odstępuje go przez cały wieczór.

Zabawne w byciu w Outer Banks latem jest to, że wszyscy