20,00 zł
Czad to krótkie opowiadanie z gatunku horroru autorstwa przedwojennego mistrza literatury grozy, Stefana Grabińskiego.
Zabłądziwszy w zawiei, młody inżynier przybywa do karczmy, w której spotyka dwie osoby – właściciela, krzepkiego staruszka, oraz rozerotyzowaną dziewczynę. W nocy okazuje się, że obydwoje są jedną, demoniczną i pożądliwą istotą.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Stefan Grabiński
Czad
Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne Rodzaj: Epika Gatunek: Nowela
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 18
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN-978-83-288-3240-4
Od jarów wypadł nowy tabun poświstów wiatrowych i rozkiełznawszy się szeroko po zaśnieżonych polach, zarył rozwścieczonym łbem po zadmach. Poderwany z miękkiej pościeli śnieg skręcał się w potworne trąby, leje bez dna, śmigłe biczyska i zawinąwszy się stokrotnym wirem, rozpylał w białą, sypką kurzawę.
Począł zapadać wczesny, zimowy wieczór.
Oślepiająca biel zamieci przybierała z wolna zabarwienie sinawe, perłowa śrzeżoga1 horyzontu przechodziła w ponurą czerń. Śnieg paździerzył bez przerwy. Duże, włochate kosmy zesuwały się skądś z góry bezszelestnym ruchem i ścieliły warstwami po ziemi. Piętrzyły się zwiewne kopice, stożyły setne czapy; gdzie mocniej nawiało, pęczniały przepastne zaspy na trzech chłopów z górą, wierszyły się2 śnieżne mrowiska, ustępliwe jak puch — wydmuchy; gdzie wicher zawadził gryzącym jęzorem i wymiótł do czysta, przeglądała szczera3, na grudź zmarzła ziemia.
Powoli wiatr się ukoił i zwinąwszy zdrożone skrzydła, nucił lękliwie gdzieś w debrze4. Krajobraz jął się ustalać i krzepnąć w podnocnym przymrozie...
Ożarski brnął niezmordowanie środkiem gościńca. Odziany w ciężką burkę, w grubych do kolan butach, objuczony przyrządami mierniczymi, przebierał się młody inżynier z trudem tylko poprzez zwały śniegu zastępujące mu drogę. Przed dwiema godzinami oddaliwszy się zanadto od towarzyszących mu współpracowników, oślepiony przez oćmę zgubił się w skrajnym polu i po bezskutecznym krążeniu na wsze strony, wreszcie zrezygnowany — ruszył przed się traktem. Teraz na widok szybko zapadającego wieczoru wytężał wszystkie siły, by przed zupełnym mrokiem dotrzeć do ludzkich siedzib i zawinąć gdzieś na noc. Lecz gościniec ciągnął się bez przerwy pustym, jałowym szlakiem, nieurozmaicony stronami choćby lichą chatyną, choćby kuźnią przydrożną. Ogarnęło go przykre uczucie osamotnienia. Na chwilę zdjął sperloną potem czapkę futrzaną i wytarłszy wnętrze chustką, zaczerpnął tchu w zmęczone piersi.
Ruszył dalej. Gościniec z wolna zmieniał bieg i wygięty szerokim łukiem spadał w dół na zachód. Inżynier przebył skręt i minąwszy wystające urwisko, przyspieszonym krokiem zaczął schodzić w dolinę. Wtem, wpiwszy bystrzej w przestrzeń siwe oczy ostrowidza5, wydał mimo woli okrzyk radości. Po prawej stronie toczącej się spodem drogi zabłysło mdłe6