Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Siedem rodzin poznaje się przed wojną dzięki sąsiedztwu na warszawskim Żoliborzu. Pochodzą z różnych części kraju, mają rozmaite doświadczenia i korzenie, ale fakt, że wszyscy żyją w oddaleniu od swoich rodzin - sprawia, że ich relacje stają się bliskie i trwałe. To właśnie tacy ludzie tworzą klimat nowej dzielnicy. Od nich wszystko się zaczęło.
Kiedy wybucha wojna, ich dzieci, dawniej bawiące się razem na skwerze w parku Żeromskiego i podwórkach, są już uczniami lub świeżo upieczonymi absolwentami liceów - dziewczynki Liceum Sióstr Zmartwychwstanek, chłopcy, w większości, Liceum im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Młodzi od pierwszych dni wojny angażują się w ruch oporu na Żoliborzu. Niedawni harcerze stopniowo stają się żołnierzami.
Historia nie oszczędza członków rodzin. Z całej grupy młodych żoliborzan przeżyje tylko kilkoro...
"Czas niesprawiedliwych" oparty jest na dokumentach z archiwum obozu KL Auschwitz, na raportach rotmistrza Pileckiego, dokumentacji Archiwum Historii Mówionej, Archiwów m.st. W-wy na Krzywym Kole i w Milanówku, Archiwum Akt Nowych oraz licznych opracowań historycznych dotyczących okresu wojny i okupacji.
W książce pojawia się wiele postaci historycznych. Są tam między innymi: Ludwik Berger, rotmistrz Witold Pilecki, Kazimierz Jakubowski, Zbigniew Krzysik, Hanna Rotwand, Janina Rotwand-Wrzoskowa, Andrzej Ochlewski, Andrzej Rablin, Eugeniusz Bendera, Kazimierz Piechowski, Józef Lempart, Jan Rodowicz "Anoda", Witold Kieżun, Władysław Leśniewski, Danuta Leśniewska, Wiktor Lewicki czy wreszcie rodzina Jasterów z synem Stanisławem, jednym ze słynnych uciekinierów z Auschwitz, przez niektórych kolegów pomówionym o zdradę i straconym.
Elżbieta Jodko-Kula - z zawodu pedagog i socjoterapeutka, autorka sztuk teatralnych oraz książek dla dzieci i młodzieży, w tym dla dzieci ze spektrum autyzmu, a także dla dorosłych: "Zdrady i powroty", "Maria Piłsudska. Zapomniana żona", "Ostatnia miłość Marszałka. Eugenia Lewicka", "Zanim zamkniemy drzwi".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 611
Copyright © Elżbieta Jodko-Kula, 2022
Projekt okładki
Agata Wawryniuk
Zdjęcie na okładce
© Collaboration JS/Arcangel;
albertolopezphoto/Twenty20
Redaktor prowadząca
Anna Derengowska
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8295-566-8
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Rozdział 1
Hanka stała przy oknie i patrzyła na bawiącą się w ogródku córeczkę. Odsunęła mocno wykrochmaloną koronkową firankę, aby lepiej przyjrzeć się Danusi. Nie chciała, by dziewczynka ją zauważyła, pozostała więc ukryta w półmroku salonu.
Od kilku lat życie ich małej, trzyosobowej rodziny płynęło spokojnie w służbowym mieszkaniu na Żoliborzu Urzędniczym. Po przeprowadzce ze Lwowa Franciszkowi Edwardowi udało się uzyskać przydział na część domu przy cichej uliczce i był to widomy znak, że kariera młodego radcy w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zmierza w dobrym kierunku. Sumienny i pracowity urzędnik już we Lwowie wyróżniał się zaangażowaniem, gdy zatem rozpoczął starania o przeniesienie do Warszawy, bez trudu uzyskał zgodę i poparcie przełożonych.
Rodzina Hanki, a właściwie Hildy, bo tak miała w metryce urodzenia, od pokoleń mieszkała we Lwowie. Tam też jej ojciec Seweryn, podoficer armii austriackiej, przywiózł przed laty z Węgier swoją piękną żonę Herminę.
Dla Franciszka Edwarda Góreckiego Opatrzność była mniej łaskawa. Osierocony we wczesnej młodości musiał samodzielnie zmagać się z losem. Po rodzicach nie odziedziczył żadnego majątku, a jedyną bliską mu osobą była niezamożna ciotka, która starała się zastąpić chłopcu rodzinę. Niekorzystne okoliczności sprawiły jednak, że pojętny Franciszek Edward prędko nauczył się radzić sobie w życiu. Podczas nauki w gimnazjum i w czasie studiów dorabiał korepetycjami, a potem zamieszkał we Lwowie i rozpoczął pracę urzędniczą. Szybko polubił biurową codzienność i systematycznie piął się po szczeblach kariery.
Czas wielkiej wojny i pierwsze lata po jej zakończeniu wymagały od wszystkich dużego wysiłku. Słabe zdrowie fizyczne całkowicie wykluczało Franciszka Edwarda z regularnej służby wojskowej, ale drobny i chorowity mężczyzna był silny duchem i konsekwentnie zmierzał do wytyczonych sobie celów. Jednym z nich stało się założenie rodziny i obdarzenie jej tym, czego sam nie doświadczył. Pragnął w ten sposób wziąć od losu rekompensatę za trudne dzieciństwo i smutną młodość.
Kiedy Franciszek Edward rozpoczynał karierę we Lwowie, poznał tam swoją przyszłą żonę Hildę Boossównę, która wraz z siostrą pracowała w Izbie Skarbowej. Dziewczyny pod czujnym okiem ojca dorabiały do zarządzanego przez matkę rodzinnego budżetu, a Seweryn Booss, pracując na eksponowanym stanowisku w tej samej Izbie, dbał o dobre imię rodziny, w tym swoich czterech ładnych córek.
Po skromnym ślubie wielki optymizm Hanki i Franciszka Edwarda wydawał się mieć całkiem solidne podstawy, jednakże trudna sytuacja polityczna na wschodnich rubieżach w krótkim czasie skomplikowała ich plany osiągnięcia stabilizacji we Lwowie. Franciszek Edward zbyt długo marzył o własnej rodzinie, by teraz nie brać pod uwagę spokoju młodej żony i nienarodzonych jeszcze dzieci.
Staraniem życzliwych przełożonych Góreckiego przeniesiono do Warszawy, a otrzymany etat w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego stał się dla młodego urzędnika zwieńczeniem dotychczasowej pracy, dającym przepustkę do dalszej kariery.
W latach dwudziestych zielony Żoliborz, gdzie zamieszkali Góreccy, był jeszcze placem budowy, a na przydzielonych przez państwo gruntach powstawały prywatne domy, kolonie bloków spółdzielczych i nieduże szeregówki.
Góreccy zamieszkali w domu, który wraz z przynależnym mu niewielkim skrawkiem gruntu stanowił część większej całości. Prócz kilku grządek z kwiatami, ziołami i warzywami w przydomowym ogródku znalazła się nieduża komórka, gdzie Hanka trzymała kury. Przyzwyczajenie żony wyniesione z rodzinnego domu nieco śmieszyło Franciszka Edwarda, ale na szczęście nie tylko ona uparła się, by w mieście hodować drób. Każdego ranka z kilku okolicznych ogródków dobiegało pianie kogutów, co ani nie dziwiło, ani nie irytowało sąsiadów.
W tej cichej okolicy małżonkowie czuli się wybrańcami losu. Mimo niezbyt dużego mieszkania cieszyli się szczęściem i sympatią podobnie jak oni młodych i pełnych entuzjazmu sąsiadów.
Od wyjazdu ze Lwowa Hanka nie pracowała, tylko zajmowała się domem i wychowaniem urodzonej w tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim roku Danusi. Latem tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego roku spodziewała się drugiego dziecka i mimo nie najlepszego samopoczucia wierzyła, że dobra passa ich nie opuści.
Teraz zza firanki przyglądała się, jak jej córka zakopuje pod drzewem różnobarwne szkiełka. Poprzedniego dnia dziewczynka przyniosła je ze spaceru, na który wybrali się z ojcem. W okolicy powstawało wiele nowych domów i wnętrza niektórych ciekawie ozdabiano. Uważnie wypatrując skarbów na okolicznych placach budowy, można było znaleźć wiele interesujących błyskotek. Danusia uwielbiała swoje znaleziska i chociaż Hanka niechętnie patrzyła na zabawę szkiełkami, to niewiele mogła na to poradzić. W kwestii świecidełek jej zdanie znacznie się różniło od opinii Franciszka Edwarda, który nie potrafił odmówić córeczce wypraw po skarby, co stawało się czasem przyczyną nieporozumień. Pewnego dnia po krótkiej wymianie zdań z mężem Hanka jednak zrozumiała, że dla świętego spokoju będzie musiała ustąpić.
– Przecież szlifuję brzegi szkiełek, a mała jest ostrożna i naprawdę rozważnie się nimi bawi – tłumaczył Eduś zniecierpliwionym tonem. – Czy uważasz, że dałbym dziecku coś, co jest niebezpieczne? – dodał nadąsany i odwrócił się do żony tyłem, a to zwykle oznaczało, że czuje się urażony.
Hanka westchnęła i nie powiedziała nic więcej. Nie chciała zadrażniać sytuacji i mimo że w dalszym ciągu miała liczne obawy, to postanowiła już o nich nie wspominać. Mąż faktycznie starannie glansował znalezione szkiełka i prawdopodobieństwo, że po tej obróbce znajdzie się gdzieś ostry kant, który zagrozi bezpieczeństwu córeczki, było nieduże. Dała więc za wygraną i przestała utyskiwać na upodobania dziecka.
Mała Danusia uwielbiała bawić się swoimi skarbami i po powrocie z przedszkola zwykle przez godzinę układała z nich różne wzory. Teraz wykopała niewielki dołek, włożyła do niego kilka zasuszonych kwiatków i przyozdobiwszy obrazek kolorowymi szkiełkami, przysłoniła go kawałkiem przezroczystej szybki. Przysypane warstwą ziemi i piasku obrazeczki córki zajmowały już całkiem spory fragment niewielkiego ogródka, ale na szczęście dziewczynka co jakiś czas wymieniała maleńkie arcydzieła i poprawiała ich wygląd, dzięki temu do tej pory nie rozkopała jeszcze niedużych zagonów, na których Hanka siała rzodkiewkę, kalarepę, mieczyki, astry i pomidory. Córka karnie trzymała się ustaleń i zakazu zbliżania się ze swoimi arcydziełkami do grządek.
W zielonej dzielnicy domy wybudowane na prywatnych lub należących do państwowych urzędów działkach okalały niewielkie ogródki, w których uprawiano przeważnie kwiaty i niewielkie ilości warzyw. Gdzieniegdzie wyrastały drzewka owocowe i krzewy agrestu, porzeczek oraz malin. Rośliny były jednak bardzo młode i musiało minąć jeszcze kilka lat, by zaczęły na dobre owocować. Na razie w okolicach placu Wilsona wszystko było nowe i młode, tak jak większość mieszkańców zasiedlających domy kolonii urzędniczej, dziennikarskiej i oficerskiej, a także spółdzielcze bloki powstające wzdłuż ulic Krasińskiego, Mickiewicza i Słowackiego.
Danusia podniosła się z klęczek i wyprostowawszy się, z zadowoleniem oglądała efekt swojej pracy, a obserwująca ją matka cofnęła się i firanka wróciła na swoje miejsce. Hanka wiedziała, że ukończywszy dzieło, córeczka na pewno zechce pokazać je matce i będzie próbowała zmusić ją do wyjścia do ogrodu, na co ona wcale nie miała ochoty. Od samego rana była rozdrażniona i miała mdłości, dlatego wolałaby, żeby Danusia zostawiła ją w spokoju. Wróciła więc do stołu, przy którym wcześniej siedziała, popijając herbatę, i liczyła po cichu na to, że w tej pozycji spędzi spokojnie jeszcze jakiś czas.
Początek lata nie nastrajał Hanki optymistycznie, a ciepło i słońce, zamiast cieszyć, wprawiały ją w nastrój melancholii. Tego roku wakacje Góreckich miały wyglądać inaczej niż do tej pory.
– Mamusiu, mamusiu, proszę zobaczyć, jaki piękny zrobiłam obrazek. A tam za murkiem kurnika sąsiadów chodzi kotek pani Kwiecińskiej. Czy mogę pobawić się z Helusią? Przecież mamusia obiecała, że dzisiaj będę mogła pójść do niej w odwiedziny…
Potok słów, jaki spłynął z ust córeczki, oprzytomnił Hankę, ale też trochę rozdrażnił. Niezbyt uważnie popatrzyła na dziecko, jakby nie do końca rozumiała, gdzie jest i kto do niej mówi. Dziewczynka stała w progu pokoju w ubłoconych sandałkach i z napięciem wpatrywała się w matkę. Widząc wyczekiwanie malujące się na dziecięcej twarzyczce, Hanka zmarszczyła brwi i usiłowała wydobyć z pamięci, jaką właściwie obietnicę córka ma na myśli. Zaraz jednak uprzytomniła sobie, że kiedy ostatnim razem widziały się z sąsiadką, Zofią Kwiecińską, jej mała córeczka Helusia zaprosiła Danusię w odwiedziny i na wspólną zabawę. Kwiecińska wcale nie sprzeciwiła się temu pomysłowi i kobiety ustaliły, że odwiedziny odbędą się następnego dnia lub w bliżej nieokreślonej przyszłości. Teraz jednak kiepskie samopoczucie sprawiło, że Hanka nie czuła się na siłach podejmować tematu.
Fale mdłości i wahania nastroju bardzo ją męczyły i wprawiały w stan rozdrażnienia, a złe samopoczucie wywoływało napady lęku, z którymi trudno jej było sobie poradzić. Działo się tak zwykle pod nieobecność w domu męża, kiedy konieczność opieki nad energiczną córką wydawała jej się zbyt dużym obciążeniem. Wszystko się jednak zmieniało, gdy Franciszek Edward wracał do domu, niepokój i rozdrażnienie natychmiast wtedy ustępowały.
– Mamusiu, chodźmy do ogrodu, tam jest tak ładnie – zawołała Danusia i matka z ciężkim westchnieniem odsunęła się od stołu, po czym wstała i ruszyła za córką.
Sprytna dziewczynka doskonale wiedziała, po co tak naprawdę zwabiła Hankę do ogrodu. Za niewielkim murkiem widać było szczupłą sylwetkę pani Kwiecińskiej i dwa jasne warkoczyki Helusi, która ujrzawszy Danusię, wspięła się na ławkę stojącą przy ogrodzeniu pomiędzy ogródkami.
Chwilę później przy niewysokim murku pojawiła się uśmiechnięta twarz sąsiadki. Grzecznemu przywitaniu kobiet towarzyszyły radosne okrzyki dziewczynek i obie mamy natychmiast zrozumiały, że właśnie nadszedł czas realizacji obietnicy, którą złożyły dzieciom.
– Może lepiej byłoby, żeby Helusia przyszła do nas? – zapytała Hanka, uważnie przyglądając się córce. W duchu pragnęła jednak, by jej propozycja została odrzucona, gdyż perspektywa głośnej zabawy dziewczynek wydawała się jej teraz irytująca.
– Ależ nie – zaprotestowała sąsiadka. – Danusia oczywiście może nas odwiedzić. Hela już od dawna mnie męczy, żebyśmy ją zaprosiły.
Hanka uśmiechnęła się z przymusem. Delikatny zawrót głowy, który właśnie poczuła, sprawił, że musiała się przytrzymać ławki. Starała się jednak, by Kwiecińska nie zauważyła, co się z nią dzieje, i chyba jej się to udało.
– Dobrze, jeżeli to nie stanowi dla pani problemu, to zgadzam się, ale gdyby Danusia była niegrzeczna…
– Nic podobnego – przerwała jej energicznie Zofia. – Cieszę się, że nasze panienki pobawią się razem, bo będę miała większy spokój – dodała, uśmiechając się szeroko.
Danusia, raźno podskakując, pobiegła w stronę domu, a Hanka, kiwnąwszy głową, grzecznie pożegnała się z sąsiadką i poszła dopilnować, by córka wyczyściła buty i umyła ręce przed wizytą u sąsiadów.
Stojąc przy drzwiach wyjściowych, odczekała chwilę, po czym upewniwszy się, że mała bezpiecznie dotarła do drzwi sąsiadów, wróciła do mieszkania.
– Co będziemy robić? – zapytała Danusia, biegnąc za koleżanką do ogrodu. Podobnie jak Helenka miała tego dnia na sobie letnią sukienkę w kwiatuszki i sandałki, które przed chwilą matka dokładnie oczyściła z błota.
Helenka odwróciła się i tylko machnęła dłonią, po czym dała znak, żeby koleżanka była cicho i nie zadawała zbędnych pytań.
– Biegniemy tam. – Wskazała ręką komórkę na końcu ogrodu, w której Kwiecińscy trzymali grabie i łopaty. Niewielki murowany składzik miał jedną wspólną ścianę z kurnikiem Góreckich, ale za nim znajdował się jeszcze spory kawałek ziemi, jakiego przy segmencie zamieszkanym przez rodziców Danusi nie było.
Większa i bardziej okazała część domu, którą zajmowali Kwiecińscy, należała do Ministerstwa Skarbu, a ojciec rodziny piastował tam urząd zastępcy naczelnika jednego z wydziałów.
Zofia i Tadeusz Kwiecińscy wprowadzili się do domu przy Towiańskiego nieco później niż Góreccy, ale bardzo szybko urządzili swoje gospodarstwo i zadomowili się w zielonej dzielnicy.
Podobnie jak sąsiedzi pochodzili z Galicji i po przeprowadzce z Krakowa do Warszawy rozpoczęli życie w całkiem nowej dla siebie rzeczywistości. Zofia zajmowała się domem i wychowaniem bliźniaków, Helenki oraz Sławka, którzy byli o rok starsi od małej Danusi.
– Chodź, to coś ci pokażę! – powiedziała Hela teatralnym szeptem, kiedy znalazły się przy ścianie komórki, po czym złapawszy koleżankę za rękaw, pociągnęła ją za sobą. Po chwili były już przy krzaku czarnego bzu, którego gałęzie sięgały ziemi.
Danusia posłusznie ukucnęła obok Helenki i pochyliła głowę nad stertą zeschłych liści.
– Co tam masz? – szepnęła podekscytowana, widząc, że koleżanka czegoś szuka, ale Helenka tylko syknęła i położyła palec na ustach.
– To skarb! – mruknęła, podnosząc wzrok, a gdy zauważyła, że na twarzy Danusi maluje się odpowiednie do powagi chwili napięcie, dodała uroczyście: – To jest największa tajemnica Sławka. Zakopał to w środku nocy, przed samym wyjazdem z tatą!
Danusia z uwagą przyglądała się ubrudzonemu gliną metalowemu pudełku po cygarach, którego zawartość miała nadzieję poznać.
Helenka ukryła przed nią fakt, że dla podkreślenia wagi znaleziska celowo zmieniła miejsce skarbu brata.
Przed wyprawą na górską wędrówkę, którą odbywał z ojcem bez uczestnictwa kobiet, Sławek rzeczywiście ukrył pudełko w ogrodzie, ale nie robił tego nocą, tylko wieczorem, i wcale go nie zakopywał, lecz wsunął pomiędzy daszek a ścianę komórki.
Brat Helenki po raz pierwszy w życiu pozwolił sobie zrobić coś bez konsultacji z rodzicami i ani on, ani kolega, z którym dokonał zamiany, nie powiedzieli o niczym dorosłym. W wieku niespełna dziewięciu lat chłopiec stał się posiadaczem ostrego nożyka z inkrustowaną rękojeścią, który tydzień wcześniej pokazał mu kolega z sąsiedniej ulicy.
Mały Bogdanek twierdził, że jest właścicielem nożyka i może nim dowolnie dysponować, a Sławek chętnie w to uwierzył, gdyż bardzo spodobała mu się inkrustowana masą perłową rękojeść. Bez żalu oddał więc Bogdanowi swoją ulubioną zabawkę i od tego czasu mały Postworski stał się właścicielem metalowego modelu mercedesa, który Tadeusz Kwieciński przywiózł synowi ze swojej jedynej jak dotąd służbowej podróży do Francji.
– Co to jest? – zapytała szeptem Danusia, kiedy Helenka uroczyście podniosła wieczko.
– To nóż sułtana tureckiego – oznajmiła uroczystym szeptem z udaną powagą, rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje. – Zabijał nim swoich wrogów! – dodała, nachylając się do ucha koleżanki.
– A skąd Sławek ma ten nóż? – spytała dziewczynka, patrząc na sąsiadkę szeroko otwartymi oczami.
Helenka zmarszczyła brwi i nisko pochyliła głowę. Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym przysunęła się do Danusi i powiedziała jej wprost do ucha:
– Mój brat został wybrany przez sułtana i powierzono mu ten nóż, aby go pilnował!
Danusia ze zrozumieniem kiwnęła głową i obserwowała majestatyczne ruchy koleżanki. Chwilę później przyglądała się, jak Hela zagrzebuje pudełko w ziemnym zagłębieniu. Nie przypuszczała nawet, że niemal natychmiast po jej wyjściu siostra Sławka wróci w to miejsce i wygrzebie pudełko, by przed przyjazdem brata schować je tam, gdzie było.
Obdarzona bujną wyobraźnią Helena bardzo lubiła opowiadać sąsiadce przerażające historie, na które pomysły czerpała z przeczytanych lektur lub z wyobraźni. Historia z pudełkiem wydała jej się wręcz idealna do zrobienia wrażenia na małej sąsiadce. I jak zwykle jej się to udało.
Hela nie wiedziała wcześniej o zamianie, jakiej Sławek dokonał przed wyjazdem w góry, ale o swoim odkryciu nie zamierzała mówić dorosłym. Dotąd miała dobre relacje z bratem i spodziewała się, że sam jej powie o nożu. Nie była wścibska, ale trochę ciekawska i sama też miała przed nim dziewczyńskie sekrety, których z upływem czasu pojawiało się coraz więcej.
Kiedy Hela usłyszała niespokojne wołanie matki, obie dziewczynki podniosły się z ziemi i pobiegły do domu. Nie widząc ich przez dłuższą chwilę, Zofia odrobinę się zaniepokoiła. Wprawdzie Danusia była spokojnym dzieckiem, ale Kwiecińska dobrze znała swoją Helę i zdawała sobie sprawę, że jej wyobraźnia może przysporzyć kłopotów.
Dziewczynki na szczęście szybko wyłoniły się zza komórki i Hela ponaglająco pociągnęła Danusię za rękawek sukienki. Jak zwykle w sytuacjach, kiedy dociekliwość matki nie była jej na rękę, przybrała niewinną minę.
– Już jesteśmy – wyjaśniła szybko, po czym dodała: – Pokazywałam Danusi gniazdo jaskółek.
Zofia uśmiechnęła się do dzieci i wróciła do domu, nie zauważywszy, że Danusia jest trochę blada, a Hela znów ma tajemniczą i poważną minę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI