Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Caroline Mansfield upięła swoje gęste jasne włosy w węzeł i narzuciła biały kitel. Zaczynał się jej nocny dyżur w szpitalu na Manhattanie. Kiedy szła do dyżurki, miała wrażenie, że tej nocy nie powinno zdarzyć się nic wyjątkowego. Jej dwie koleżanki, Kathy Jenkins i Louise Forrester, siedziały już za biurkami, przeglądając karty chorych. Światła na korytarzach były już przygaszone.
[opis okładkowy]
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 142
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W tym miesiącu z seriiWyspy Szczęściaukażą się:
Ostatni kwiat lata
Julia Hunter
Czas spełnionych marzeń
Jane Christopher
Kryształowa sieć
Katherine Lee
Zapisane w gwiazdach
Katherine Lee
Wiosenne serce
Allison Potter
Jane Christopher
Czasspełnionych marzeń
Przełożyła
Renata Kochan
WYDAWNICTWO »ARAMIS«
Tytuł oryginału: Sweet Summer Dreams © Copyright by Kim Publishing Corp.
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo »ARAMIS«, Krakow 1992
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie.
Druk z dostarczonych diapozytywów. Zam. 6011/92.
Caroline Mansfield upięła swoje gęste jasne włosy w węzeł i narzuciła biały kitel. Zaczynał się jej nocny dyżur w szpitalu na Manhattanie.
Kiedy szła do dyżurki, miała wrażenie, że tej nocy nie powinno zdarzyć się nic wyjątkowego. Jej dwie koleżanki, Kathy Jenkins i Louise Forrester, siedziały już za biurkami, przeglądając karty chorych.
Światła na korytarzach były już przygaszone. Siostra przełożona, Flora Robertson, rozmawiała właśnie przez telefon z jednym z lekarzy. Skinęła głową Caroline, gdy ta weszła do pokoju.
— Hallo, Caroline! — zawołała Kathy. — No, jak ci się podoba twój nowy apartament? — Kathy była delikatna i wyjątkowo ładna.
— Och, jest cudowny — powiedziała Caroline. — Trochę się spóźniłam, przykro mi, ale ciągle jeszcze nie wiem, kiedy muszę wyjść, aby być punktualnie.
— To gdzie teraz mieszkasz? chciała wiedzieć Louise.
— Na Osiemdziesiątej Siódmej Ulicy — odrzekła przeglądając listę nowo przyjętych pacjentów.
— Tam mieszka całe mnóstwo nieżonatych, a do tego przystojnych mężczyzn — wyjaśniła ze śmiechem Louise odrzucając do tyłu swoje rude włosy.
— Takich i gdzie indziej nie brakuje — przerwała jej Kathy. — Wystarczy, że zobaczysz tego faceta z wrzodem żołądka, którego przyjęto ostatnio.
Caroline zrobiła zaskoczoną minę.
— A cóż w nim jest takiego szczególnego?
Twarze Kathy i Louise zdradzały niekłamany zachwyt.
— Jest po prostu boski — oświadczyła w końcu Louise. — Prawda, Kathy?
Kathy jednak potrząsnęła głową.
— Owszem, prezentuje się doskonale, ale to prawdziwy obrzydliwiec, arogancki, bezwstydny i nieznośny.
— Spokój, dziewczęta! — upominała Mrs Robertson, zasłaniając dłonią słuchawkę.
Na wielkiej tablicy zgłoszeń zapaliło się światło pod numerem K 719.
— Kto tam leży? — spytała Caroline wstając. Mr Kruger?
— Nie, dziś został wypisany — wyjaśniła Louise uśmiechając się kpiąco. — To ten bóg w ludzkiej postaci.
— Dobrej zabawy! — zawołała jeszcze za nią Kathy. — On jest naprawdę bezczelny, nie da się ukryć!
Caroline czuła się odrobinę nieswojo, idąc długim korytarzem. Bez względu na to, czy ten nowy był przystojny, czy nie, z pewnością uosabiał typ pacjenta, jakim niechętnie się opiekowała. Jej praca była i tak dość wyczerpująca, nie miała więc ochoty poświęcać za wiele czasu kłótliwym, zawsze źle usposobionym i narzekającym pacjentom.
Sala K 719 znajdowała się na końcu korytarza. Serce Caroline biło jak szalone, kiedy stanęła pod drzwiami i przeczytała na wywieszce imię i nazwisko pacjenta: Erik Houston.
Kiedy weszła, napotkała spojrzenie najbardziej atrakcyjnego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek przyszło jej spotkać. Nawet w łóżku szpitalnym wyglądał nieprawdopodobnie męsko.
— Uruchamiając przycisk dzwonka liczyłem na to, że przyjdzie tu jakaś wykwalifikowana siła, a nie adeptka sztuki pielęgniarskiej — natarł na nią bez skrępowania.
Caroline zaczerwieniła się po czubki włosów, mimo to odrzuciła hardo głowę do tyłu.
— Nie jestem tutaj na praktyce, Mr Houston, mam ją już za sobą. Co mogę dla pana zrobić?
Wpatrywał się w nią swymi ciemnymi, prawie czarnymi oczami, które błyszczały niebezpiecznie.
— Chciałbym się na przykład dowiedzieć, dlaczego z tego przeklętego szpitala nie można odbyć prostej rozmowy telefonicznej — rzucił gniewnie. — Po prostu nie ma sygnału.
Caroline odetchnęła, dowiedziawszy się, że chodzi o taką banalną sprawę.
— Po dziesiątej centrala nie łączy z miastem. Takie są przepisy.
— Nieczęsto dane mi jest słyszeć coś tak równie głupiego — rozzłościł się na dobre. — Muszę załatwić kilka ważnych spraw, i to dokładnie za godzinę.
— Może mógłby pan zapowiedzieć, że przez cały okres pobytu w szpitalu będzie się pan kontaktował między dziewiątą rano a piątą po południu — zaproponowała uprzejmie Caroline. — Inna możliwość...
— Do diabła! Niechże pani przestanie zwracać się do mnie tym swoim słodziutkim głosikiem jak do chorego umysłowo. Nie ma pani przecież pojęcia o moich interesach...
— Jestem pielęgniarką, Mr Houston, a to oznacza, że nie mogę wszystkiego wiedzieć — oświadczyła, ciągle jeszcze uprzejma i opanowana, choć przyszło jej to z trudem. Doskonale wiedziała, że z cierpiącymi na wrzody żołądka pacjentami należy być ostrożnym. Zdenerwowanie mogło tylko pogorszyć ich stan.
Naraz Houston odrzucił kołdrę, spuścił nogi z łóżka i stanął — wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w jasnoniebieskich spodniach od piżamy.
— A więc dobrze, pani pielęgniarko.
— Mansfield — przedstawiła się. — Caroline Mansfield.
Przyglądała się, jak podchodzi do okna i w milczeniu spogląda przez dłuższą chwilę na dziedziniec.
— Nie mogę zatem niczego dla pana zrobić — stwierdziła — a i panu niestety nie uda się zmienić przepisów szpitalnych. Teraz proszę się położyć i odrobinę przespać. Dwie godziny wypoczynku z pewnością dobrze panu zrobią. W tym czasie nikt panu nie będzie przeszkadzał.
Erik Houston odwrócił się szybko i przeszył Caroline spojrzeniem swych ciemnych oczu.
— Co pani powiedziała? Tylko dwie godziny? To przecież nie może być prawda!
Westchnęła. Najwyraźniej lekarz prowadzący nie wytłumaczył temu nieznośnemu człowiekowi, jaką metodą leczy się wrzody żołądka. Jeszcze więc i to przyjdzie jej znieść.
— Mr Houston — zaczęła ostrożnie. — Pacjenci z wrzodem żołądka poddawani są u nas intensywnej, ale bardzo skuteczniej terapii. Oznacza to ścisłą dietę oraz mleko i lekarstwa najrzadziej co dwie godziny — a niekiedy nawet co godzinę. Ta metoda wydaje się prosta, lecz już zdążyła się sprawdzić w wielu przypadkach.
— Moim zdaniem wcale nie jest prosta — burknął niechętnie.
— W każdym razie jest prostsza niż interwencja chirurgiczna — wyjaśniła Caroline ze spokojem — i bardzo odpowiednia dla człowieka tak zajętego jak pan.
— Proszę mówić dalej — wycedził przez zęby, przyglądając jej się z nieruchomą twarzą.
Pokręciła z westchnieniem głową.
— Chcę panu powiedzieć, że nawet najdoskonalsza i sprawdzona na wszystkie strony terapia nie odniesie skutku, jeśli pacjent nie będzie współdziałał, trzymając się ściśle wskazówek lekarza i pielęgniarek.
Erik Houston wrócił wolnym krokiem do łóżka, położył się i naciągnął kołdrę aż pod brodę.
— Tak dobrze? Jestem teraz zdyscyplinowanym pacjentem? Nie trzymam się w najdrobniejszym szczególe wskazówek, pani pielęgniarko?
— Doskonale — pochwaliła Caroline, udając, że nie słyszy w jego głosie drwiny. — Tak ma być.
— Tak ma być — przedrzeźniał ją złośliwie. — A może jeszcze skłonna byłaby mi pani powiedzieć, jak długo będzie trwała ta cała procedura?
— Jestem pewna, że doktor Sheridan rozmawiał już o tym z panem — opowiedziała starając się zachować spokój mimo przenikliwego spojrzenia jego ciemnych oczu.
— Owszem, zrobił to — przyznał niechętnie Houston. — Prawdopodobnie jednak pani wie więcej na ten temat.
Wzruszyła ramionami.
— Tego typu informacji udziela tylko lekarz prowadzący.
— Czy pani wie, że może mnie pani już nigdy więcej nie zobaczyć? — spytał raptem zmienionym, teraz już nieledwie czule dźwięczącym głosem.
— Co pan przez to rozumie? — popatrzyła na niego zirytowana.
— Jeśli to w jakikolwiek sposób okaże się możliwe, jutro zaraz z rana opuszczę klinikę i kiedy pani przyjdzie szukać swymi błękitnymi jak niebo oczami ulubionego pacjenta, jego już tu nie będzie.
— Tak czy owak nie będzie mnie tutaj jutro w nocy — odparła sucho. — Pojutrze mam dniówkę, a więc jutro przysługuje mi wolne. Założę się o swoją miesięczną pensję, że gdy wrócę tutaj w środę, pan jeszcze będzie leżał w tym pokoju.
— Nie wierzy mi pani... Mówię poważnie, zobaczy pani. Ach, wy uzdrowiciele z bożej łaski, wydaje się wam, żeście wszystkie rozumy zjedli! — krzyknął, na nowo wpadając w złość. — Wy i te wasze terapie od siedmiu boleści! A głupi pacjenci wierzą, że im to pomoże! Ale ja nie! Ja z całą pewnością nigdy nie uwierzę! — Omiótł wzrokiem salę. — Ten cały budynek to jeden koszmar, w tym okropnym pokoju wpadnę w klaustrofobię i...
— Klinika z pewnością nie została zbudowana po to, aby zaspokoić estetyczne gusty naszych pacjentów, Mr Houston — rzuciła porywczo.
Ten człowiek może doprowadzić do szału, pomyślała.
— I to jest właściwie błędne rozumowanie — żachnął się. — Kiedyś projektowałem klinikę w Houston. Powinna ją pani zobaczyć. To nie jest żaden żałosny anonimowy blok, który ma spełniać wyłącznie praktyczne cele.
— Jest pan architektem? — spytała z zainteresowaniem.
Skinął głową i przetarł oczy.
— Byłem nim, w każdym razie do momentu, kiedy mnie dostarczono tutaj. Ładnie będą wyglądać moje interesy, jak będziecie mnie tu trzymać przez parę tygodni.
Co za bezczelny facet! Wydaje mu się, że jest pępkiem świata! Caroline nie umiała się już zmusić do uprzejmości. Niewykluczone, że nie powiedział słowa prawdy. Znała takie przypadki, że pacjenci wymyślali niestworzone historie.
— Proszę spróbować zasnąć, Mr Houston. Wrócę później.
Kiedy szła korytarzem, przyszło jej do głowy, że jeszcze nigdy nie miała tak nieprzyjemnego pacjenta, który zarazem byłby tak nieprzyzwoicie przystojny. Z pewnością szpital nie należał do najprzyjemniejszych miejsc pod słońcem, ale gdy szło o zdrowie... A temu aroganckiemu, upartemu, zarozumiałemu Houstonowi własny stan zdrowia wydawał się rzeczą absolutnie obojętną.
— No, jak było? — spytała ciekawie Louise, gdy Caroline weszła do dyżurki.
Ta potrząsnęła tylko głową.
— Kathy miała rację. Ten człowiek jest po prostu nie do zniesienia.
— Ale za to jaki przystojny! — rozmarzyła się Louise.
— Zostawiam go tobie z tą całą jego urodą — skrzywiła się Caroline. — Mnie wydaje się nieznośny i tyle.
Louise uśmiechnęła się lekko.
— Rzeczywiście tak myślisz, jak mówisz?
— Owszem, i nie sądzę, abym tak szybko miała zmienić zdanie. To naprawdę niesympatyczny facet. — Starała się nadać swemu głosowi zdecydowany ton.
— Jeśli tak — Louise pokazała w uśmiechu wszystkie zęby — to będę się nim zajmować przez resztę nocy, dobrze?
— Mogę ci tylko podziękować — odparła Caroline, ale tym razem nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. — Nie chcę mieć z nim więcej do czynienia. Gdyby się dało tak urządzić, byłabym ci wdzięczna.
Kiedy w środę rano Caroline pojawiła się w dyżurce, przypadła do niej podniecona Louise.
— Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość!
Caroline popatrzyła na nią zdziwiona. Nie miała pojęcia, co to by miała być za nowość.
— Będziemy teraz pracować w charakterze pielęgniarek prywatnych!
— To cudownie! — ucieszyła się Caroline i rzuciła się koleżance na szyję.
— Nie podniecajcie się tak — usiłowała je uspokoić Kathy. — Ja też się z tego cieszę, ale Louise szaleje tak już od kwadransa, a mnie to działa na nerwy. Mam nadzieję, że ty nie pójdziesz w jej ślady, Caroline.
— Ależ z ciebie nudziara — obruszyła się Louise. — Pozwól jej się nacieszyć tą rewelacyjną wieścią.
Caroline wiele już słyszała o nowym programie w zakresie opieki prywatnej. Z początku była do niego usposobiona nieco sceptycznie, ale potem Kathy jej opowiedziała, jak to wygląda w innych miastach, gdzie zarówno pacjenci, jak i pielęgniarki są bardzo zadowoleni, nie znajdując słów pochwały.
To ostatecznie przekonało Caroline, nie mówiąc już o nęcącej perspektywie wyrwania się z szarej codzienności szpitalnej.
— Moje panie — wtrąciła się surowo Mrs Shriner, siostra przełożona dziennej zmiany. — Tablica zgłoszeń błyszczy jak choinka. Może byłybyście tak dobre zacząć wreszcie pracę?
Dziewczęta skoczyły na równe nogi i pobiegły do sal, z których wzywali je pacjenci. Przed Mrs Shriner miały wszystkie bez wyjątku respekt. Uważano ją co prawda nieledwie za nadozorcę niewolników, ale na swoim fachu znała się dobrze. Każdy musiał to przyznać.
Niewiele się zastanawiając, Caroline pospieszyła do sali K 719. W połowie drogi uświadomiła sobie, że leży tam ten nieznośny Erik Houston, mało tego, przypomniała sobie, że ostatniej nocy śniło jej się, jak leży w jego ramionach...
Kiedy weszła, Erik Houston stał przy oknie. Włosy opadały mu na czoło, a choć wyglądał na wyczerpanego, jego oczy zdradzały wewnętrzną pasję.
— Chyba pani widzi, że jest mi niedobrze, więc niech pani coś natychmiast zrobi, i to szybko! Urządzenie klimatyzacyjne nie działa!
Caroline zawrzała z wściekłości, widząc jego bezczelne zachowanie. Najchętniej rzuciłaby czymś w niego, ale ostatecznie był pacjentem, w dodatku z wrzodem żołądka, a z takimi trzeba się było wyjątkowo łagodnie obchodzić.
— Mr Houston — zaczęła opanowanym głosem — jak pan z pewnością wie, w tutejszej klinice istnieje jedno centralne urządzenie klimatyzacyjne, zdaje pan też sobie chyba sprawę, że takie urządzenie ma prawo od czasu do czasu się popsuć. Przykro mi, że stało się to właśnie dziś.
— Ma prawo się popsuć! — rzucił ze złością. — Nawet w tropikach klimat jest znośniejszy, i nie tylko klimat...
— Niestety, Mr Houston, nie jestem elektrykiem, tylko pielęgniarką, która jest upoważniona pomagać panu wyłącznie w sprawach związanych z terapią.
— Przysyła się do mnie przebrane za siostrę takie młode stworzenie... a ja...
— Dziękuję, Mr Houston — skomentowała ostro — za uroczy komplement.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, zaraz jednak znikł.
— Pani doskonale wie, co mam na myśli, miss Mansfield. — Pani dopiero co skończyła naukę...
— Louise Forrester i ja kształciłyśmy się wspólnie w mieście Columbia, Mr Houston, i jesteśmy obie w pełni kompetentne, aby pomóc panu w tych wszystkich błahych sprawach, które dla pana wydają się być problemem.
Przerażona zakryła dłonią usta. Wdała się w kłótnię z pacjentem!
— Błahe czy nie, pani tu już i tak nie przyjdzie — rzucił niedbale.
O czym on mówi? Co przez to rozumie? Próbowała coś wyczytać z jego oczu, widziała w nich jednak tylko irytujące błyski. Doprawdy nie wiedziała, jak się teraz powinna zachować.
— Mr Houston — przemówiła ostrożnie. — Jeśli sobie dobrze przypominam, dzwonił pan po pielęgniarkę. Chodziło panu tylko o urządzenie klimatyzacyjne, czy też mogę panu być pomocna w jakiś inny sposób?
— Jak widzę, nie ma pani już ochoty dotrzymywać mi towarzystwa.
— To nie ma nic do rzeczy. Tu w szpitalu leżą jeszcze inni pacjenci, a ja jestem opłacana za to, że zajmuję się wszystkimi, więc nie mogę wystawać tutaj z panem i dyskutować tylko dlatego, iż pan się prawdopodobnie nudzi.
— To z powodu tego okropnego upału zadzwoniłem po panią, przypuszczam zresztą, że jeszcz nieraz zadzwonię, miss Mansfield. Jest potwornie gorąco.
Caroline musiała mu przyznać rację. W sali panował zaduch.
— Zresztą mniejsza o to. Proszę powiedzieć doktorowi Sheridanowi, aby zajrzał do mnie, jak tylko przyjdzie do kliniki.
— To nie będzie możliwe, Mr Houston. Doktora Sheridana nie spodziewamy się dzisiaj po południu, dopiero jutro rano.
Wpatrzył się w nią niemile zaskoczony.
— Jak mam to rozumieć?
— Zwykle robi obchód raz dziennie, koło szóstej rano.
— Tam do licha! No dobrze, w każdym razie jeśli pani go zobaczy, niech mu pani przekaże moją prośbę.
— Może mogłabym panu pomóc w czym innym — zaproponowała.
— Nie, chodzi mi tylko o to, abym jak najszybciej mógł opuścić tę cholerną klinikę.
Właśnie otwierała usta, aby odpowiedzieć, gdy nagle usłyszała dochodzące z korytarza donośne głosy, pospieszyła więc zobaczyć, co się stało.
Do sali wtargnęła wysoka blondynka, o mały włos jej nie przewracając, podbiegła do Erika Houstona i objęła go. Miała na sobie sukienkę o dość prostym kroju, ale z pewnością obłębnie drogą, a w ręku małą, kunsztownie wykonaną skórzaną torebkę.
— Kochanie! — krzyknęła z egzaltacją w głosie. — Dopiero dziś rano dowiedziałam się o tej strasznej historii i natychmiast tu przyjechałam. — Odwróciła się do Caroline, jakby dopiero teraz zauważyła jej obecność, i zmierzała ją swymi szarymi zimnymi oczyma. — Byłaby pani tak uprzejma zostawić nas na moment samych? Proszę także przynieść nam coś zimnego do picia, dobrze?
W Caroline wszystko zawrzało. Nieraz już jej się zdarzyło, że odwiedzający brali ją za kogoś w rodzaju służącej lub kelnerki, lecz do takiego rozkazującego tonu nigdy się nie przyzwyczai!
Odrzuciła głowę i dumnie popatrzyła na kobietę.
— Jestem pielęgniarką, a nie kelnerką. Pacjentowi w tym stanie nie wolno pić niczego zimnego, zresztą nie ma tu zwyczaju podejmowania odwiedzających drinkami. W tym szpitalu odwiedziny trwają maksimum godzinę. Proszę mieć to na uwadze. — Odwróciła się i wyszła.
— Co za bezczelność! — usłyszała za sobą głos kobiety. — Kochanie, jak ty możesz wytrzymać w tym strasznym miejscu?!
Wróciwszy do dyżurki, Caroline spytała Mrs Shriner, czy tego dnia można jeszcze spodziewać się doktora Sheridana.
— Nie, Caroline. Dlaczego pani pyta?
— Ponieważ Mr Houston koniecznie chce się wypisać.
— Bardziej prawdopodobna jest burza śnieżna w lecie niż to, że doktor Sheridan puści go do domu — skomentowała Mrs Shriner.
Caroline roześmiała się, ale gdy zobaczyła wchodzącego Johna Watkinsa, śmiech od razu zamarł jej na ustach. John Watkins był świeżo upieczonym internistą, który zachowywał się tak, jakby wszystkie zdobycze współczesnej medycyny były jego zasługą.
Zapadła raptowna cisza.
— Mrs Shriner!
— Tak, panie doktorze?
— Kto był w sali 719 — tam gdzie leży Houston?
— Ja — oświadczyła Caroline zdecydowanym głosem.
Zwrócił się w jej stronę, obrzucając ją niechętnym spojrzeniem spod zmrużonych powiek.
— Co ma pani na swoje usprawiedliwienie, miss Mansfiled?
Caroline wytrzymała jego spojrzenie.
— Gdybym wiedziała, z jakiego powodu mam się usprawiedliwić, na pewno bym to zrobiła.
Jego oczy pociemniały ze złości.
— Miss Mansfield, byłaby pani tak dobra uprzejmiej odnosić się do naszych pacjentów i ich gości? Szczególnie wtedy, gdy chodzi o wpływowe osoby.
— O ile mi wiadomo, Erik Houston jest zwykłym architektem.
— Nie jego mam na myśli. Chodzi o osobę, która go odwiedziła: miss Madeline Sinclair.
Caroline spojrzała na niego niedowierzająco.
— Skarżyła się?
— Przed kilkoma minutami — potwierdził doktor Watkins.
— Nie, ona jest naprawdę zabawna! — prychnęła Caroline lekceważąco.
— Caroline! — upomniała ją surowo Mrs Shriner.
— Ale to prawda — Caroline nie dała się zbić z tropu. Komenderowała mną, jakbym była zwykłą podkuchenną. Ja jej tylko uświadomiłam, że nie jestem tym, za kogo mnie bierze, i to całkiem spokojnym tonem.
— Czego od pani chciała? — spytał nieufnie doktor Watkins. — Mnie powiedziała, że prosiła tylko o szklankę wody.
— Ach tak! Obsługiwanie odwiedzających nie należy do moich obowiązków. Ostatecznie jestem dyplomowaną pielęgniarką. Poza tym nie chodzi mi o to, czego ona ode mnie żądała, tylko w jaki sposób to zrobiła!
— Możliwe — doktor Watkins był usposobiony sceptycznie. — W przyszłości jednak proszę być dla niej bardziej uprzejmą. Ojciec miss Sinclair nosi się z zamiarem przekazania pokaźnej sumy na nasze nowe centrum badawcze.
— ...które bez wątpienia zostanie zaprojektowane przez Erika Houstona — rzuciła z ironią Caroline.
— Caroline! — Mrs Shriner znowu ją upomniała.
— Wiem, wiem! Ale po prostu mam dość tego całego teatru wokół osoby Houstona. Gdyby się tak nie podniecał i nie denerwował na każdym kroku, jego wrzody zniknęłyby same z siebie. Leżą tutaj pacjenci, którzy cierpią o wiele bardziej, a nie angażują mnie jak tamten, wzywając z byle powodu.
Doktor Watkins przeniósł wzrok z Caroline na Mrs Shriner, po czym zwrócił się do tej ostatniej:
— Mrs Shriner, mógłbym z panią pomówić w cztery oczy?
Opuścili pokój. Caroline dobiegły tylko urywki zdań. Określenia „uparta”, „zarozumiała” i „przewrażliwiona” mówiły same za siebie. Nie było wątpliwości, o kim rozmawiają.
Mrs Shriner wróciła bez doktora Watkinsa.
— Musi pani bardziej uważać, co pani mówi i do kogo, Caroline — powiedziała opanowanym głosem. — Nie chciałabym powtarzać wszystkiego, co powiedział doktor Watkins, ale jeśli pani chce żyć w przyjaźni z lekarzami, musi się pani o to postarać.
— Mrs Shriner, pani nie wie...
— I nie chcę wiedzieć, Caroline. Chodzi mi tylko, aby w naszych wzajemnych stosunkach nie było większych tarć, a jeśli pojawiają się jakieś problemy, muszę się zatroszczyć o to, aby jak najszybciej zniknęły. Jestem przekonana, że pani doskonale wie, o co mi chodzi.
Caroline nie otworzyła już więcej ust, lecz w duchu poprzysięgła sobie, że miss Sinclair długo będzie czekać, zanim zostanie przez nią obsłużona. Jeśli jest taka bogata, niech sprawi sobie służącą!
Ponieważ zbliżała się pora obiadu, zrobiła obchód, aby rozdzielić wśród pacjentów lekarstwa, które mieli zażyć podczas posiłku. Do Erika Houstona zajrzała na samym końcu.
— Tu są pańskie lekarstwa — powiedziała uprzejmie wchodząc.
Houston siedział na kółkach z obiadem przed nim, a po jego lewej stronie na brzegu łóżka Madeline Sinclair.
— Odwiedzającym nie wolno siadać na łóżkach — zwróciła uwagę Caroline.
— To takie wewnętrzne zarządzenie? — spytała Madeline Sinclair nie ruszając się z miejsca.
— Tak. A inny przepis mówi, że odwiedzający, którzy się do tego nie stosują, muszą opuścić klinikę, co przecież jest zrozumiałe. Ostatecznie chodzi o dobro pacjentów.
Madeline Sinclair podniosła się niechętnie i rzuciła Caroline złe spojrzenie. Erik Houston uśmiechnął się rozbawiony, co było zaskoczeniem dla Caroline.
— Dziś jedzenie jest równie doskonałe jak wczoraj — zauważył zgryźliwie. — I tak jak pani koleżanka wczoraj, przynosi mi pani z opóźnieniem lekarstwa.
Caroline uśmiechnęła się słodko.
— To nie ma znaczenia, Mr Houston, i nie powinno być powodem pańskiego zdenerwowania. Te tabletki bierze się dopiero po jedzeniu, a jak widzę, jeszcze pan nie skończył.
Houston uderzył pięścią w stół.
— Obrzydliwe żarcie! Już na sam jego widok robi się niedobrze. Trwa wieki, zanim uda mi się przełknąć odrobinę tego paskudztwa, a o soczystym steku nie wolno mi nawet marzyć...
Caroline nie mogła opanować uśmiechu. Zachowywał się jak uparte dziecko i miała wielką ochotę przywołać go do porządku. Niestety, musiała z tego zrezygnować, nie chcąc przysparzać sobie kłopotów.
— Mr Houston, otrzymuje pan to samo jedzenie co i inni pacjenci z wrzodami żołądka, a tylko pan się skarży. Sam pan przecież wie: im mniej pan będzie jadł, tym dłużej będzie trwał okres leczenia. Musi pan przestawić swój system trawienia na...
Wzniósł obronnym gestem rękę.
— Proszę! Moja choroba jest ostatnią rzeczą, o jakiej chciałbym mówić. Niech pani zostawi te tabletki, przyrzekam, że zażyję je po obiedzie...
— Dobrze — zgodziła się wspaniałomyślnie Caroline. — Mimo to na pańskim miejscu pospieszyłabym się nieco z jedzeniem, bo wystygnie i wtedy już na pewno nie będzie smakowało.
— A pani sobie wyobraża, że niby kim jest? — ofuknęła ją raptem Madeline. — Jak pani śmie dyktować mu, co powinien robić!
— Radziłabym jednak nie kwestionować moich zaleceń, miss Sinclair. Przecież tu chodzi o zdrowie pan Houstona.
Madeline Sinclair zwróciła się w poczuciu bezradności do Houstona.
— Musisz jak najszybciej wynieść się stąd, Erik.
Wzruszył ramionami.
— Najpierw jeszcze zjem przykładnie te rozgotowane kartofle — mrugnął porozumiewawczo do Caroline.
Na szczęście udało jej się zachować powagę. Nigdy by nie przypuszczała, że ma poczucie humoru.
W dyżurce opadła wyczerpana na krzesło. W parę minut później zajrzał tam całkiem nieoczekiwanie doktor Sheridan i zapytał, jak się czuje Houston.
Mrs Shriner zdała dokładną relację o jego stanie.
— Wypisuję go — oświadczył wysłuchawszy doktor Sheridan.
— Co? — zawołała Caroline, nie posiadając się ze zdumienia.
— Wystarczy, że pielęgniarka będzie się nim opiekować w domu. Tam będzie miał więcej spokoju. Wychodzi dziś po południu.
Tego samego dnia Caroline dowiedziała się, że to ona została wybrana, aby opiekować się Erikiem Houstonem.
Caroline wiedziała, że nie wolno jej odrzucić oferty, jeśli chce dalej pracować w swoim zawodzie, świadoma, że w przypadku Erika Houstona musi dać z siebie wszystko, by później wolno jej było pracować jako pielęgniarce prywatnej. Oprócz tego chciała zasłużyć na dobrą ocenę, a to wymagało dużego nakładu pracy.
Następnego dnia wyruszyła w drogę do Cape Cod. Samolotem dotarła do New Bedford, aby potem dojechać autobusem do Truro.
Podróż minęła względnie spokojnie. Caroline cieszyła się na świeże morskie powietrze i słońce, którego w Nowym Jorku tak bardzo jej brakowało. Obok obowiązków służbowych powinna mieć także sporo czasu dla siebie. Chciała to wykorzystać i najczęściej, jak to możliwe, odwiedzać wspaniałe plaże, tym bardziej że jak się zdążyła dowiedzieć, miano jej oddać do dyspozycji samochód.
Kiedy wysiadła w Truro, rozejrzała się dokoła, czy przypadkiem nie ma kogoś, kto by jej oczekiwał. Oczywiście wokoło było wiele osób zmierzających w różnych kierunkach, poczekała więc, aż tłum trochę się przerzedzi. Wtedy zorientowała się, że obserwuje ją sympatyczna dama o szpakowatych włosach i błyszczących niebieskich oczach, mniej więcej pod sześćdziesiątkę. Caroline postanowiła do niej podejśćś
— Miss Caroline Mansfield? — krzyknęła w jej stronę starsza dama.
— Tak — odpowiedziała ucieszona Caroline.
— Hallo, Caroline. Jestem Grace Houston, ciotka Erika. — Uśmiechnęła się. — Cieszy mnie, że to panią zaskoczyło, moja kochana. Jestem młodszą siostrą jego ojca. — To pani cały bagaż?
Caroline popatrzyła na swoją sfatygowaną walizkę.
— No cóż, letnie rzeczy nie potrzebują aż tak wiele miejsca, Mrs Houston.
— Proszę mówić do mnie Grace.
— Chętnie, Grace — uśmiechnęła się Caroline.
— Możemy już jechać?
Wsiadły do starego forda. Caroline sprawiła przyjemność jazda z odkrytym dachem. Z rozkoszą wdychała krystaliczne morskie powietrze, przyrzekając sobie w duchu, że każdą wolną chwilę spędzi na plaży.
Grace opowiedziała jej o okolicy, o wycieczkach, które może zrobić, wymieniła najbardziej liczące się restauracje i najlepiej zaopatrzone sklepy.
— Co słychać u Mr Houstona? — spytała w końcu Caroline. Dziwiło ją to, że Grace traktuje ją raczej jak gościa niż płatną pielęgniarkę, która z obowiązku ma się zajmować jej bratankiem.
— Och, wszystko w porządku. Jeśli chodzi o jego zdrowie, nie poczynił co prawda widocznych postępów, uważam jednak, że zabranie go z kliniki do domu było słuszną decyzją. Nie wytrzymałby tam długo, to więcej niż pewne. Zresztą nie trzeba studiować wcześniej medycyny, żeby stwierdzić, iż tym, co mu przede wszystkim potrzeba, są spokój i wypoczynek.
— Jak często brał lekarstwa? Doktor Sheridan jest zdania, że powoli powinnam zacząć zmniejszać dawki. A pani co powiedział?
— Z początku podawałam mu lekarstwa co dwie godziny, tak jak robiono w szpitalu. Potem jednak Erik zbuntował się przeciwko tej terapii, aby ją ostatecznie zarzucić. To dziwne, ale mu się przy tym nie pogorszyło. Wczoraj znowu tak się zdenerwował, że zaczęłam się bać, na szczęście jednak szybko się uspokoił.
— No cóż — zastanawiała się głośno Caroline. — Może nie byłoby źle, gdyby mu się pozwoliło pracować.
— Moja droga, jak to sobie pani wyobraża? To właśnie stres przy pracy był bezpośrednią przyczyną wrzodów żołądka.
— Możliwe — szepnęła Caroline — choć kto wie, czy stres wywołany brakiem zajęcia, i to w dodatku we własnym domu, nie jest większy.
— Wydaje mi się, że wiem, co pani ma na myśli — zgodziła się Grace. — Ostatecznie będzie z nami rozumna młoda pielęgniarka. Bardzo się z tego cieszę.
Caroline uśmiechnęła się, zaraz jednak oniemiała ze zdumienia, kiedy zobaczyła bramę wjazdową. Za nią rozpoczynała się kręta droga dojazdowa, która wydawała się nie mieć końca. A więc tak wyglądała posiadłość Houstonów!
Była przygotowana na coś skromniejszego, może najwyżej na mały podjazd. Co prawda wiedziała, że Erik Houston nie jest ubogim człowiekiem, lecz to, co zobaczyła teraz, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Wzniesiony z rozmachem, kryty gontem dom, skutecznie zabezpieczony od kaprysów pogody, lecz elegancki i wręcz zapraszający do wejścia pojawił się tak nagle, że Caroline zaparło dech z wrażenia. Wydał jej się nieopisanie piękny.
Może jeszcze piękniejszy był sam widok. Dom wzniesiono nad samą plażą. Przed głównym wejściem rozpościerał się olbrzymi trawnik, tylne drzwi wychodziły wprost na piasek plaży. Wokół całej posiadłości rosły wspaniałe drzewa.
Caroline była oczarowana.
— Jak tu cudownie! Mieszkają państwo tutaj przez cały rok?
— Zwykle tak. Erik przyjeżdża tu na lato, a zdarza się, że także wiosną i jesienią. W zimie mieszkam tu sama.
— Wtedy też musi tu być pięknie.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i horyzont rozpalił się złocistą czerwienią. Cały krajobraz tonął w różowawej poświacie.
— Ach, moja kochana! — doszedł ich z tyłu przenikliwy kobiecy głos. Caroline z miejsca poznała, do kogo należał. Odwróciła się i stanęła oko w oko z Madeline Sinclair. Madeline miała na sobie szykowne białe spodnie oraz podkoszulek w czarne i białe paski. W jednej ręce trzymała szklankę z drinkiem, w drugiej papierosa.
— A więc to naprawdę pani — skonstatowała Madeline tym samym, niezbyt przychylnym tonem.
Grace przeniosła zdumiony wzrok z Madeline na Caroline.
— Znacie się?
— Przecież to ta sam pielęgniarka, o której ci opowiadałam!
— Jak to opowiadałaś?
— To ta, na którą poskarżyłam się u doktora.
— Madeline, proszę cię — ofuknęła ją Grace. — Miss Mansfield będzie mieszkać w moim domu jako pielęgniarka, a zarazem i gość, i będziesz się zachowywała wobec niej odpowiednio. W każdym razie ja tego wymagam.
Madeline odrzuciła do tyłu swe długie włosy i posłała jadowite spojrzenie, najpierw Grace, a potem Caroline.
— Oczywiście — burknęła. — Witam, miss Mansfield — rzuciła chłodno. — Ma pani ochotę na drinka?
— Nie, dziękuję — rzekła Caroline uprzejmie i odwróciła się do Grace: — Najpierw chcę zajrzeć do Mr Houstona.
— Oczywiście. — Grace wzięła ją pod rękę i poprowadziła obok trzęsącej się ze złości Madeline. — Erik się ucieszy, gdy panią zobaczy, jestem pewna. Proszę nazywać go po imieniu.
— Dobrze — zgodziła się z niepewnym uśmiechem Caroline. Wołałaby, aby to sam Houston wystąpił z taką propozycją.
— Gdyby Madeline usłyszała, że pani zwraca się do Erika „Mr Houston”, z pewnością by od razu zaczęła panią traktować jak służącą.
Grace poprowadziła ją schodami z piaskowca do chłodnego, ciemnego hallu. Caroline wiedziała już, że powinna się cieszyć, iż to właśnie ją obarczono zadaniem opieki nad Houstonem. Nawet jeśli będzie jej trudno wytrzymać z Madeline i Erikiem, dom i całe otoczenie były naprawdę wspaniałe, a czas wolny od zajęć będzie czymś w rodzaju płatnego urlopu w Cape Cod, jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie.
— Macie państwo cudowny dom — powiedziała do Grace, kiedy wyszły na schody.
— To prawda, przyjemnie się w nim mieszka — odparła ucieszona Grace. — Tam jest pani pokój, Caroline, ostatni po prawej stronie.
Pokój, zresztą przepiękny, był utrzymany w białej tonacji. W jednym kącie stał komplet wyplatanych mebli, w drugim szerokie łóżko z białą pościelą. Dywan odznaczał się delikatną pastelową tonacją.
Grace zostawiła ją samą, aby miała czas na wypad-kowanie rzeczy, wyjaśniwszy wcześniej, jak trafi do pokoju
Erika, i zaprosiwszy na cocktail w salonie, kiedy będzie gotowa.
Caroline zdecydowała się zajrzeć od razu do Erika. Przed wyjściej spojrzała jeszcze tylko w lustro.