Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czasy Konstantyna Wielkiego” to dzieło wybitnego szwajcarskiego historyka i historyka sztuki Jacoba Burckhardta. Książka należy, bez wątpienia, do najważniejszych prac naukowych z zakresu historii późnoantycznej. Przyjęte przez autora ramy czasowe (od roku 284, tj. objęcia rządów przez cesarza Dioklecjana, aż po rok 337, w którym zmarł Konstantyn Wielki) sprawiają, że mamy do czynienia, nie tyle z klasyczną biografią cesarza, co z panoramicznym ujęciem niezwykle ważnej dla dziejów rzymskich epoki. W niezwykle zajmujący sposób Burckhardt przedstawia w niej system rządów w Cesarstwie Rzymskim na przełomie III i IV wieku, funkcjonowanie dworu cesarskiego, administracji centralnej i prowincjonalnej, armii rzymskiej, jak również zagadnienia religijne (którym poświęca miejsce szczególne) oraz politykę zewnętrzną.
Chociaż od momentu pierwszego wydania dzieła Jacoba Burckhardta minęło prawie 170 lat, wciąż stanowi ono punkt odniesienia dla współczesnych badaczy i wszystkich zainteresowanych historią późnego antyku. Jest to opracowanie klasyczne, nadal powszechnie cytowane, także na gruncie polskim, oraz regularnie wznawiane w wielu językach europejskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 705
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Die Zeit Constantin des Grossen
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Witold Kowalczyk
Korekta
Bernadeta Lekacz
Wybór ilustracji
Ewa Mazur
Projekt okładki i stron tytułowych AKC / Ewa Majewska
© Copyright for the Polish translation by The Estate of Paweł Hertz
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2022
Wydanie drugie, Warszawa 2022
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN: 978-83-8196-396-1
Celem autora niniejszej książki było opisanie wielce zajmującego półwiecza od objęcia rządów przez Dioklecjana do śmierci Konstantyna, ze szczególnym uwzględnieniem przejściowego charakteru owej epoki. Nie chodziło tu o ukazanie dziejów życia i panowania Konstantyna, a tym bardziej stworzenie jakiejś encyklopedii wszystkiego, co o tym okresie należałoby wiedzieć, choć oczywiście trzeba było zgromadzić oraz w sposób obrazowy przedstawić znamienne i najbardziej charakterystyczne rysy ówczesnego świata.
Jednak książka ta jedynie w ograniczonej mierze spełniła to zamierzenie, toteż czytelnik dostrzeże w niej może tylko zbiór studiów o czasach Konstantyna. Te dziedziny życia owej epoki, których wobec nie dość dokładnego ich zbadania nie można było wpleść w całość w sposób organiczny, pozostały nietknięte; dotyczy to na przykład ówczesnego stanu stosunków własności, finansów państwa, rzemiosła i wielu innych spraw. Autor nie chciał przytaczać tu nowych szczegółów, aby nie przyczyniając się niczym do istotnego ich rozstrzygnięcia, jeszcze bardziej nie pogłębić istniejących sporów naukowych; zresztą nie pisał dla uczonych, tylko dla myślących czytelników wszelkiego stanu, którzy zazwyczaj śledzą rzecz im przedstawioną w tej jedynie mierze, w jakiej ukazuje się im ją w sposób jednoznaczny i wyrazisty. Wielce by mu jednak na tym zależało, aby nowe wyniki, które, jak sądzi, osiągnął w omawianych tu dziedzinach, znalazły również uznanie fachowców. Pomijając już ów siłą rzeczy nie całkiem swobodnie dokonany dobór treści, zasada jej opracowania i ukazania z pewnością również pozostawia wiele do życzenia, toteż autor wcale sobie nie wyobraża, że znalazł tu rozwiązania najlepsze i jedynie słuszne. W pracach dotyczących dziejów powszechnych można się różnić nawet w rzeczach podstawowych i w sprawach zasadniczych, to więc, co jeden uzna za istotne i ważne, innemu wyda się zbędnym, całkowicie pozbawionym znaczenia balastem. Dlatego też autor chętnie godzi się na to, że jego sposób traktowania przedmiotu będzie podawany w wątpliwość jako subiektywny. Byłoby z pewnością znacznie bezpieczniej po dokonaniu krytycznej oceny już istniejących studiów dotyczących dziejów Konstantyna sporządzić nowe ich opracowanie i opatrzyć je odpowiednią liczbą źródłowych przytoczeń, ale takie przedsięwzięcie nie miałoby dla autora owego skrytego uroku, który jeden tylko może nagrodzić podjęty wysiłek. Nie należy oceniać niniejszej pracy według tego, w jaki sposób inni ujmowali jej przedmiot; dość na tym, jeżeli dla naszego sposobu opracowania znajdzie się bodaj najskromniejsze miejsce pod słońcem. Autor postanowił zachować umiar w przytaczaniu źródeł. Znawcy przedmiotu z łatwością spostrzegą, ile zawdzięcza takim swoim poprzednikom, jak Gibbon, Manso, Schlosser, Tzschirner, Clinton i tylu innych, lecz zarazem może nie ujdzie ich uwagi, że w znacznej mierze opiera się też na własnym wnikliwym studium źródeł. Trzeba tu dodać, że w pewnej dziedzinie postanowił całkowicie odstąpić od wybornego dzieła Tzschirnera: sądzi mianowicie, że wpływ chrześcijaństwa na chylący się do upadku poganizm został tam znacznie przeceniony i kierując się względami, nad którymi nie chciałby się tu rozwodzić – uznał za stosowne związane z tą kwestią zjawiska wyjaśnić przebiegiem procesu rozwojowego w obrębie poganizmu.
Poświęconym tej sprawie rozdziałom (piątemu i szóstemu) naszej książki brak niemal całkowicie, jak się to okaże, systematycznego ujęcia. Autor był przekonany, że jego wysiłek w tej mierze winien być raczej mniejszy niż większy, woli bowiem, aby w tym, co dotyczy uogólnień wynikających z obserwacji spraw duchowych, zwłaszcza w dziedzinie historii religii, ganiono go raczej za brak śmiałości niż za zuchwałość.
[1853]
Kiedy prawie przed trzydziestu laty autor, zebrawszy materiał do tej książki, przystąpił do jej opracowania, nie przyświecał mu bynajmniej zamiar stworzenia obejmującej wszystkie szczegóły opowieści historycznej ani też sporządzenia wyczerpującego opisu historii kultury określonej w tytule ważnej epoki przejściowej. Był świadom, że wypadnie mu przy tym dokonać nader subiektywnego wyboru spośród wszystkiego, co należy do pełnego obrazu owych czasów, toteż jedynie życzliwe przyjęcie, z jakim spotkała się książka, pozwoliło mu uwierzyć, że w zasadzie zdołał zaspokoić życzenia wielu czytelników. Od czasu ukazania się tej książki okres, którego dotyczy, został po wielekroć przebadany, w dziedzinie zaś polityki oraz historii Kościoła ukazany w nowy sposób, toteż drugie jej wydanie będzie świadczyć, ile nowego i doniosłego mamy do zawdzięczenia takim badaczom, jak Vogel, Hunziker, Görres i wielu innych, a nade wszystko Preuss, autor znakomitej pracy o Dioklecjanie. Nie można jednak było nadmiernie zwiększyć objętości tej książki ani też, mnożąc szczegóły z dziedziny polityki i biografii, zmienić jej zakresu lub usunąć najbardziej dla niej istotny sposób ujęcia zagadnień historyczno-kulturalnych; musiano więc ograniczyć się do poprawienia licznych błędów rzeczowych i dokonania najistotniejszych uzupełnień kontekstu historycznego tam, gdzie przez te lata lepiej go zbadano. W tej nowej szacie polecamy więc tę książkę życzliwości przeważnie już nowego pokolenia czytelników.
[1880]
Kres panowania dobrych cesarzy – Kommodus i szaleństwo cesarzy – Stanowisko senatu – Niepewność sposobu dziedziczenia władzy cesarskiej – Ostatni przejaw samowoli dawnych pretorianów, licytacja tronu * Septymiusz Sewer jako uosobienie nieograniczonej władzy wojskowej – Chwiejne położenie senatu – Armia przyboczna – Upadek dyscypliny – Przesądy – Karakalla, jego wyprawa wojenna w obrębie cesarstwa – Makryn – Heliogabal – Aleksander Sewer i ostatnie próby odgórnego konstytucjonalizmu * Maksymin, cesarz barbarzyński – Rozpaczliwe próby opanowania rządów przez senat – Nowa władza żołnierska – Gordian i Timesiteus – Filip Arab * Decjusz – Charakter późnego, zbawczego cesarstwa Iliryjczyków – Walerian – Wybór cesarza w ręku wyższych dowódców – Epoka trzydziestu tyranów – Wybawcy rzymskiego Wschodu i Zachodu – Położenie Galiena – Wyrok śmierci na Galiena * Klaudiusz Gocki – Aurelian; ponowne zjednoczenie cesarstwa; senat – Ostatnie postanowienie senatu w sprawie cesarstwa – Tacyt – Probus – Karus – Dioklecjan
Wniniejszym opisie czasów od objęcia władzy przez cesarza Dioklecjana do końca panowania Konstantyna Wielkiego każdy z rozdziałów wymagałby właściwie odrębnej przedmowy, ponieważ nie można tu przedstawić przebiegu rzeczy w porządku chronologicznym ani w kolejności panowań, lecz tylko wedle pewnych przemian życia biorących górę nad innymi. Gdyby jednak ta książka wymagała jakiejś ogólnej przedmowy, należałoby zawrzeć w niej dzieje najwyższej władzy państwowej w upadającym cesarstwie rzymskim w trzecim stuleciu po narodzeniu Chrystusa. I to bynajmniej nie dlatego, że właśnie te dzieje warunkowałyby wszystko inne, lecz dlatego że to one tworzą poniekąd grunt do oceny wielu zarówno materialnych, jak i duchowych wydarzeń czasów późniejszych. Wszystkie formy i stopnie, jakie może osiągnąć despotyzm, od najokropniejszych do najbardziej względnych, pojawiają się tutaj w zdumiewająco barwnym korowodzie. Za dobrych cesarzy drugiego stulecia, od Nerwy do Marka Aureliusza (lata 96–180 po Chrystusie), w państwie trwał spokój i owa epoka mogłaby się okazać szczęśliwa, gdyby choć najlepsi z władców, odznaczający się mądrością i dobrocią, byli w stanie uświadomić sobie najgłębiej ukryte wady starzejących się narodów. Duchowa i zewnętrzna wielkość takiego Trajana, Hadriana, Antonina Piusa czy Marka Aureliusza nie powinna nam przesłaniać spraw, które już wówczas nie były dla nikogo tajemnicą. Trzy potężne siły – cesarz, senat i wojsko – z biegiem czasu znów zaczęły wchodzić sobie w drogę, co doprowadziło do zaniku sztucznie utrzymywanej przez nie wzajemnej harmonii; gdy więc później zbiegły się z tym najazdy barbarzyńskie, zaburzenia w prowincjach i katastrofy żywiołowe, wydawało się, że nic nie zdoła zapobiec zamętowi.
Zapowiedzią takiego stanu rzeczy okazało się już panowanie Marka Aureliusza. Zbędne byłoby rozwodzenie się tu o jego osobowości; pośród nieśmiertelnych postaci czasów starożytnych ów stoicki filozof na tronie świata nie jest oczywiście najpiękniejszą ani też najbardziej młodzieńczą, lecz z pewnością zasługuje na największy szacunek. A przecież i jemu było dane usłyszeć, jak groźne zapowiedzi przyszłego upadku kołaczą do bram cesarstwa. Przede wszystkim z całą wyrazistością okazało się, że mimo systemu adopcji, którym byli złączeni czterej wielcy cesarze, władzę cesarską można sobie przywłaszczyć jednym ruchem ręki. Odważył się na to, choć bez powodzenia, najwybitniejszy z wodzów cesarstwa, Awidiusz Kasjusz, po okresie trwających prawie przez trzy pokolenia dobrych lub przynajmniej łagodnych rządów. A przecież, jeśli o wojsku mowa, to właśnie Marek Aureliusz mógł się poszczycić, że „w swoich przemówieniach nigdy nie schlebiał żołnierzom i niczego nie czynił z obawy przed nimi”; tradycyjnemu złu, jakim było ofiarowywanie wojsku ogromnych sum przy obejmowaniu władzy, podporządkował się w ten sposób, że każdy żołnierz (a przynajmniej każdy żołnierz gwardii przybocznej) posiadał jakieś swoje mienie, wypłacana przez Marka Aureliusza kwota była zaś odtąd uznana przez nich za należną normę. Jeśli chodzi o nieszczęścia zewnętrzne, to były nimi wówczas: pierwsze gwałtowne wtargnięcie w granice cesarstwa rzymskiego połączonych ludów sarmacko-germańskich oraz straszliwa zaraza. Niezwykle niebezpieczna wojna i najgłębsze troski wypełniły ostatnie lata cesarza. Ale Marek Aureliusz również w swoim namiocie nad Dunajem starał się wznieść ponad chwilowe zagrożenia i w głębi duszy oddawał cześć temu, co w życiu ludzkim jest dobre moralnie i boskie.
Dla swojego syna Kommodusa (180–192) utworzył szczególny organ władzy regencyjnej, złożonej z „najlepszych spośród senatu”, i młody władca w pierwszych tygodniach panowania istotnie pozwolił przyjaciołom swojego ojca, aby nim kierowali. Jednak niezwykle szybko opanowało go owo przerażające szaleństwo cesarzy, którego wspomnienie zatarło się już, od czasów Domicjana, w pamięci ogółu. Świadomość władzy sprawowanej nad światem, obawa przed wszystkimi, którzy mogliby dążyć do jej przechwycenia, wreszcie jedyna droga wyjścia: żarłoczne używanie tego, co się posiada, i zagłuszanie wszelkim sposobem nieustającego lęku – wszystko to mogło sprawić, że w nie całkiem zdrowym i od urodzenia słabym człowieku bardzo szybko doszła do głosu owa mieszanina krwiożerczości i rozpusty. Sposobność do tego dał zamach na jego życie, w którym miała udział jego własna rodzina, choć winą obarczono senat. Nic więc dziwnego, że prefekt gwardii przybocznej stał się niebawem pierwszą osobą w państwie, poręczycielem życia cesarza, jak niegdyś za Tyberiusza i Klaudiusza, i że te kilka tysięcy żołnierzy, którym rozkazywał, wraz z nim uważało się za prawdziwych panów cesarstwa. Jednego i zarazem najdzielniejszego z tych prefektów, Perennisa, Kommodus wydał wysłannikom niezadowolonych wojsk stacjonujących w Brytanii, którzy w liczbie tysiąca pięciuset bez przeszkód dotarli do Rzymu; następnego prefekta, Kleandra, rzucił na pastwę rzymskiemu motłochowi podczas rozruchów głodowych, ale Kleander zasłużył sobie na to, ponieważ w swojej niepojętej wprost chciwości, dokonując konfiskat i sprzedając urzędy, nie tylko zraził warstwy wyższe, ale przez wprowadzenie monopolu zbożowego wzniecił też nienawiść ubogiego ludu.
Kiedy więc tchórzliwy i okrutny władca pojawił się w amfiteatrze, aby, przebrany za boga, dać się podziwiać śmiertelnie zagrożonemu senatowi, można by zapytać, czy ów „senat kommodiański”, choć jeszcze współrządził w prowincjach, rozporządzał nominacjami na urzędy, posiadał własne finanse i cieszył się szacunkiem, w ogóle zasługiwał na to dawne miano. Trudno też chyba byłoby nazywać go w ścisłym znaczeniu tego słowa rzymskim, w przeważającej bowiem części nie składał się już choćby z mieszkańców Italii, lecz z prowincjuszy. W ich rodzinach godność senatorska przez pewien czas była nawet dziedziczna. Patrząc z idealistycznego punktu widzenia, łatwo jak najsurowiej wyrokować o tym wyzutym z czci zgromadzeniu, zwłaszcza gdy nie sposób dokładnie zdać sobie sprawy, czym było owo nieustanne zagrożenie życia, które wisiało nad całymi rodzinami i zbiorowościami. Współcześni nie sądzili tak surowo: Klodiusz Albinus, nie chcąc przyjąć tytułu cezara ze splamionych krwią rąk Kommodusa, uważał, że senat jest jeszcze tak żywotny, iż otwarcie opowiedział się wobec swoich oddziałów za przywróceniem rządów republikańskich1. Czy mówił szczerze, to w danym przypadku nie ma znaczenia; dość, że w senacie (jak zobaczymy) zasiadało jeszcze wielu z najszlachetniejszych ludzi owego czasu, którzy w ciężkich chwilach okazywali siłę i stanowczą wolę rządzenia państwem; nawet złudzenia, którym, jak to się okaże, senat ulegał, nie przynoszą mu bynajmniej ujmy. Zrozumiałe więc, że choć w jego szeregi wdarło się chwilowo wielu osobników niegodnych, wciąż stanowił reprezentację jeśli nie państwa, to społeczności rzymskiej, i uważał się za naturalnego zwierzchnika tak zwanych kurii, czyli senatów miast prowincjonalnych2; bez niego trudno byłoby wyobrazić sobie Rzym, choćby nawet przemoc sprawowana przez innych niweczyła nieraz przez długi czas jego działania3.
Kommodus, który zdołał jeszcze ograbić senatorów, aby ogromnymi darami ułagodzić sarkający lud stolicy, zginął wskutek zwykłego spisku pałacowego4.
Okropność zmian na tronie rzymskim polegała na tym, że nikt nie wiedział, kto właściwie jest powołany do mianowania nowego cesarza. Szaleństwo cesarzy, będąc nieodmiennie udziałem wszystkich niezbyt uzdolnionych ludzi na tym tronie, prowadziło w sposób nieunikniony do systematycznie powtarzających się przewrotów, co uniemożliwiało powstanie jakiejkolwiek dynastii. A nawet gdyby nie owe przewroty, bezdzietność rozpustnych cesarzy, i to nawet najlepszych, przekreślała ciągłość prawowitego następstwa, adopcja zaś, która istniała już w domu Oktawiana Augusta, tylko wtedy mogła mieć widoki powodzenia, gdy zarówno przysposabiający ojciec, jak i przysposobiony syn byli obdarzeni takimi cechami, które pozwalały im utrzymać się u władzy.
Wielkie historyczne prawo mianowania nowego cesarza należało w sposób oczywisty do senatu, który boskiemu Augustowi przyznał niegdyś, dwa razy z rzędu, tytuł do sprawowania władzy. Kiedy panujący znienawidzili senat i oparli się wyłącznie na gwardii przybocznej, prawo wyboru cesarza uzurpowali sobie żołnierze; niebawem oddziały prowincjonalne zaczęły w tej mierze współzawodniczyć z koszarami pretorianów w Rzymie. Wkrótce gwardia uznała, że krótkie panowania są korzystniejsze, za każdym bowiem razem otrzymywała nowe dary. Trzeba do tego dodać skryte działania gotowych na wszystko intrygantów, którzy choć z góry przewidywali upadek jednego z pretendentów, a nawet go sobie życzyli, początkowo udzielali mu poparcia.
Tak właśnie mordercy Kommodusa, chcąc jak gdyby usprawiedliwić swój uczynek, wynieśli Helwiusza Pertynaksa, człowieka dzielnego, którego najpierw uznali żołnierze, a potem senat (193). Popierając pierwotnie niejakiego Triariusa Maternusa, pretorianie wymusili na Pertynaksie ogromną donację, na której pokrycie sprzedano kosztowności Kommodusa; oczywistym biegiem rzeczy wkrótce podjęli następną próbę na rzecz konsula Falkona; po raz trzeci jednak zaczęli od tego, że zamordowali cesarza. I oto, rzecz niesłychana, w obozie przystąpiono do licytowania godności cesarskiej. Znalazł się wówczas pewien bogaty głupiec, Dydiusz Julian, który ofiarowując każdemu z żołnierzy kwotę równoważną mniej więcej sześciu tysiącom dzisiejszych franków, kupił sobie kilka tygodni uciech i śmiertelnego strachu. Był to jednak ostatni i najskrajniejszy objaw zuchwałości pretorianów. Trzy armie prowincjonalne równocześnie postanowiły obwołać cesarzami swoich dowódców; jednym z nich był posępny Afrykanin, Septymiusz Sewer. Bezradny Julian najpierw próbował nasłać na niego morderców; był wówczas w Rzymie pewien oficer imieniem Akwiliusz, który już nieraz oddawał podobne usługi, dokonując zabójstw możnych tego świata5, i cieszył się taką sławą, jaka za czasów Nerona stała się udziałem Lokusty. Następnie Julian, który przecież kupił władzę za grubszy grosz, chciał wytoczyć Sewerowi sprawę sądową; wreszcie, gdy tamten już nadciągał, ogłosił go współrządcą, został jednak przez wszystkich wydrwiony i opuszczony, a następnie stracono go z polecenia senatu, gdy Sewer stał jeszcze o wiele dni marszu od Rzymu.
Septymiusz Sewer (193–211) pierwszy uosobił władzę wojskową w sposób doskonały. Jego płynąca ze stanu i stopnia pycha, którą okazywał już jako legat, ma w sobie coś nierzymskiego, wydaje się już nowoczesna6. Jak natomiast niewiele sobie robił z dawnej powagi senatu i jak mało ją szanował, o tym mogło się już przekonać poselstwo złożone ze stu senatorów, którzy wyruszyli, aby go pozdrowić w okolicach Terni, a on od razu kazał ich przeszukać, czy przypadkiem nikt z nich nie ma przy sobie sztyletu. Najbardziej jednak oczywisty wniosek z władzy sprawowanej dzięki wojsku wyciągnął wtedy, gdy w haniebny sposób rozbroił pretorianów i wypędził ich z Rzymu. Taka uprzywilejowana, zepsuta gwardia przyboczna z uroszczeniami w dziedzinie polityki nie mieściła się w tworzonym przez niego systemie. Własnej, sprowadzonej przez siebie armii dał na razie tylko piątą część żądanej donacji. Z taką samą konsekwencją postępował w walce ze swymi konkurentami; wytępił wszystkich ich zwolenników; nie potrafił wprost pojąć, że niektórzy z senatorów mogli wdać się z tamtymi w korespondencję, a nawet że cały senat wołał zachować bezstronność. „To ja przecież – pisał do senatu – dostarczyłem zboże i oliwę ludowi rzymskiemu, który za was prowadzi wojny, i oto jakie teraz otrzymałem podziękowanie […]. Od czasów Trajana i Marka Aureliusza staliście się znacznie gorsi”7. Bizancjum, gdzie stronnicy Pescenniusza bronili się przeszło rok, choć było ważną twierdzą graniczną, wprost niezbędną dla powstrzymywania barbarzyńców pontyjskich, zostało zrównane z ziemią, a całą jego załogę wraz z wieloma mieszkańcami wybito8. Miało to posłużyć światu za przykład, jaki los czeka miasta i stronnictwa, które nie umieją od razu wyszukać tego spośród wielu uzurpatorów, który zasługuje na stałe posłuszeństwo. Nie lepiej powiodło się zwolennikom Albinusa; Sewer znalazł się w posiadaniu ich korespondencji i jak niegdyś wielki Cezar, który otrzymał listy stronników Pompejusza, mógł ją, nie czytając, spalić. Byłoby to wielce szlachetne, ale całkiem nie na czasie, nie szło już bowiem o godzenie czy jednanie zwolenników odmiennych zasad, lecz po prostu o ich podporządkowanie. Stracono wielu senatorów i arystokratów w Rzymie i poza Rzymem; cesarz wobec senatu, ludu i żołnierzy głosił pochwały Kommodusa, nie tyle oczywiście z przekonania, ile chcąc wyszydzić senat. Gdy trwała owa walka o władzę, pewnego razu w Rzymie, podczas igrzysk, rozległy się słowa żalu i refleksji, które obecny tam słuchacz uznał za natchnione przez bogów: „O Rzymie, władco nieśmiertelny! – tak jednym głosem wołały tysiące – jak długo będziemy to jeszcze znosić? Jak długo będzie trwać o nas wojna?”9. Lepiej doprawdy, że wołający nie znali swej przyszłości.
Gdy przywrócono pokój wewnętrzny, okazało się, że władza wojskowa wraz z nieodłącznym dodatkiem wojen prowadzonych poza granicami cesarstwa stanowiła cel sam w sobie. Jej ośrodkiem był Sewer ze swoją na najwyższych urzędach osadzoną rodziną, z której pragnął stworzyć dynastię; tylko brata, który miał ochotę zostać współrządcą, świadomie trzymał z daleka od siebie. Kolejnym instrumentem utrzymania władzy była nowo utworzona gwardia pretoriańska, czterokrotnie liczniejsza od dawnej; mając taką armię przyboczną, można było odtąd całkiem inaczej traktować armie prowincjonalne; można z nią było, jak się później zdarzało, przemierzać całe cesarstwo, wszędzie mordując i rabując. Poprzednia gwardia składała się z mieszkańców Italii, a nawet przeważnie z ludzi pochodzących z okolic Rzymu: teraz Rzym z lekkiej ręki Sewera zapełnił się barbarzyńcami o srogich, przerażających obliczach. Choć Sewer był przedtem oszczędny w donacjach, teraz podniósł żołd, płacąc więcej niż którykolwiek z cesarzy; jednorazowy dotychczas wydatek kilku milionów przemienił się w wyniszczającą skarb państwa stałą daninę na rzecz żołnierzy. Ojcowska rada, której miał Sewer udzielić swoim synom, nie pochodziła chyba od niego, jej autorami byli raczej współcześni świadkowie jego sposobu panowania: „Bądźcie zgodni, czyńcie żołnierzy bogatymi i miejcie w pogardzie wszystkich innych”10.
Można by sądzić, że ów stan żołnierski, otoczony tak wielkim szacunkiem i utrzymywany w stałym pogotowiu przez tak niestrudzonego wodza, przysporzył Rzymowi niezwykłej chwały. Tymczasem tak się nie stało. Sewer sam głośno uskarżał się na upadek dyscypliny, a podczas jego wielkich wypraw azjatyckich zdarzały się przypadki nieposłuszeństwa, z którymi dawał sobie radę, okazując pobłażliwość, a także szczodrobliwość. Czy mógł skryć przed sobą, że choć wprowadzone przez niego innowacje zapewniają bezpieczeństwo jemu i jego panowaniu, będą musiały pociągnąć za sobą upadek każdego następcy, który okazałby się słaby i nieudolny, a zarazem nie byłby, jak on, prefektem swoich własnych pretorianów? A może było mu to obojętne, byle tylko władza żołnierska utrzymała się jako taka?
Mówiąc o tym, tak jak w ogóle o owych ostatnich stuleciach pogaństwa, powinniśmy mieć na uwadze, że nawet najpotężniejsi władcy często nie działali z własnej tylko woli, ulegali bowiem zaleceniom astrologii i przepowiedniom. Tym jedynie można wyjaśnić, dlaczego miłujący sprawiedliwość Sewer z uporem trzymał w gwardii przybocznej tak lekkomyślnego łotra jak Plautian, który w dodatku pozostawał w najściślejszych związkach z jego domem. Przeróżne zabobony towarzyszyły życiu Sewera od młodości aż po grób. Ponieważ tron cesarski stał się czymś w rodzaju głównej wygranej na loterii, rodzice najrozmaitszego stanu z wielką dociekliwością badali przeróżne zjawiska w życiu codziennym swoich zdolniejszych dzieci, spodziewając się, że dostrzegą jakąś zapowiedź ich przyszłego panowania; uchodziło za dobry omen, jeżeli z ust chłopca usłyszano jakieś osobliwie brzmiące wypowiedzi, jeżeli do domu przynoszono żółwie, młode orły lub zgoła purpurowe jajo gołębie, jeżeli pojawiały się węże, wyrastały cytryny i działy się tym podobne rzeczy; kiedy jakieś dziecko przychodziło na świat w czepku, wówczas należało okryć noworodka kawałkiem purpurowej materii, co przesądzało sprawę jego przyszłego cesarzowania11. Takie i podobne przesądne mniemania towarzyszyły wielu cesarzom przez wszystkie lata ich rządów i kierowały ich działaniami w sposób, którego nie potrafimy już zbadać. Ogarnia nas współczucie, gdy sędziwy Sewer po swoich ostatnich zwycięstwach w Brytanii okazuje niepokój i gniew, ponieważ spotkał Murzyna z wieńcem cyprysowym albo przy składaniu ofiary został zaprowadzony do niewłaściwej świątyni i przywiedziono nieodpowiednie, bo ciemnej maści, zwierzęta ofiarne, które potem biegły za nim aż do jego kwatery.
Rzecz jednak nie ograniczyła się do złowróżbnych znaków w pałacu w Yorku; własny syn cesarza, Karakalla, uporczywie i niemal jawnie nastawał na jego życie. Sewer z przemyślanym, niewzruszonym okrucieństwem unicestwiał wszelką myśl o uzurpacji; nie liczył się jednak z tym, że zdrady stanu może się dopuścić jego następca i że straż przyboczna tak śmiało wejdzie z nim w porozumienie. „Nie zabijaj mnie przynajmniej na oczach wszystkich”, te słowa, które Sewer wyszeptał do wyzutego z wszelkiego człowieczeństwa syna, brzmią jak bolesna dewiza jego systemu rządów12. Miał też podobno kilka razy powtórzyć: „Byłem wszystkim, a przecież na nic się to nie zdało”.
I oto na tron cesarski wstępuje odrażający potwór, którego nazywano Karakallą (211–217). Karakalla od lat młodzieńczych okazywał złośliwość i pychę: szczycił się, że za wzór wziął sobie Aleksandra Wielkiego, zarazem jednak wychwalał Tyberiusza i Sullę. Dopiero później, zapewne po zgładzeniu brata, Gety, ogarnęło go owo szaleństwo cesarzy, które sprawiło, że wszystkie środki i całą potęgę państwa obrócił na własną zgubę. Jedynym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa, uznanym przez niego za wystarczający, była koleżeńska zażyłość z żołnierzami, z którymi przynajmniej przez pewien czas dzielił trudy i tryb życia; ponieważ podobnie zachowywał się wobec gladiatorów i woźniców, cieszył się popularnością u motłochu rzymskiego, a tym samym nie musiał się starać o względy ludzi z warstw wyższych i wykształconych. Od chwili zamordowania brata, co z początku wywołało niechętny odruch wojska, Karakalla coraz bardziej poniżał się w swoich pochlebstwach; chcąc zaspokoić żołnierzy, musiał dokonywać ogromnych konfiskat, toteż wymordował dwadzieścia tysięcy obywateli jako zwolenników Gety, a wśród nich jednego z synów Pertynaksa, choć właśnie do najlepszych cech rzymskiego systemu uzurpacji władzy należało to, że krewniaków obalonych cesarzy pozostawiano zwykle przy życiu. Także z myślą o żołnierzach podjął wyprawę wojenną w swoim własnym, najzupełniej spokojnym państwie, okupując się jednocześnie od napaści sąsiadów. Masowa rzeź w Aleksandrii świadczyła o tym, w jaki sposób despotyzm zamierza traktować dowcip i drwinę. Istotną karą dla tyrana za owe zbrodnie (niezależnie od trapiących go wyrzutów sumienia, o czym wspominają źródła) była rosnąca nieufność względem tak uprzywilejowanych przez niego żołnierzy; jeżeli zaś chodzi o jego najbliższe otoczenie, Karakalla w końcu zdał się na najbardziej barbarzyńską straż przyboczną, niezdolną do jakiegokolwiek rozeznania w sprawach rzymskich, na Celtów i Sarmatów, a chcąc ich sobie całkowicie zjednać, nosił ich stroje. Wysłannikom owych ludów zwykł był mawiać, że gdyby go zamordowano, powinni wkroczyć do Italii; Rzym nie będzie trudny do zdobycia13. A mimo to Karakalla został zgładzony, rzec można, właśnie pośród owych straży, z poduszczenia tych, co nie chcąc paść ofiarą, sami musieli go zabić.
Odtąd kolejne nominacje cesarzy znalazły się całkowicie w rękach wszechmocnej armii, która najpierw obwołała jednego z dwóch prefektów gwardii pretoriańskiej, Makryna, nie wiedząc, że on to właśnie był sprawcą mordu popełnionego na ukochanym przez nich Karakalli. Makryn, aby odwrócić od siebie wszelkie podejrzenia, przybrał jego imię i wyprawił mu wspaniały pogrzeb, a następnie, kryjąc swój bezwstyd, pozdrowił senat, który potwierdził owo obwołanie, i nie bez ociągania się przyjął wszystkie ofiarowane mu tytuły władzy cesarskiej. Ale już pierwsze surowe przedsięwzięcia, które podjął, aby okiełznać znarowioną armię, doprowadziły do jego upadku. Na czele państwa stanęli razem dwaj młodzi Syryjczycy, dalecy krewni Antoninów i Sewera – skuzynowani z sobą Heliogabal i nieco od niego młodszy Aleksander Sewer – oraz ich matki, Soemis i Mammea, a także wspólna babka, Julia Meza.
Rządy Heliogabala (218–222), mimo całej ich ohydy i niedorzeczności, mają pewne znaczenie dla dziejów władzy rzymskiej; nieprawdopodobna wprost rozrzutność, azjatycki przepych, wyzute z wszelkiej refleksji życie z dnia na dzień stanowiły po prostu odruchową odpowiedź na żołnierskie na wskroś panowanie Septymiusza Sewera. Choć Heliogabal wypowiedział wojnę wszystkim zwyczajom rzymskim, wprowadził do senatu matkę i babkę, osadził na najwyższych stanowiskach tancerzy, woźniców i balwierzy, a także wyprzedawał niezliczone urzędy, wszystko to nie doprowadziłoby jeszcze do jego obalenia; pewnie po jakimś czasie wybaczono by mu nawet złe zaopatrzenie stolicy; zgubiło go jednak obudzone w żołnierzach poczucie hańby, z którym zbiegło się uknute przeciw niemu przez krewnych sprzysiężenie na rzecz Aleksandra. Żołnierze wiedzieli, że Aleksander znajduje się w niebezpieczeństwie, i zmusili drżącego ze strachu Heliogabala do pozbycia się wielu swoich dworaków; Heliogabal, który tym sposobem zdołał się jeszcze ocalić, wypędził z miasta senat, co przydało temu zgromadzeniu dodatkowej chwały i świadczyło, że w jego skład wchodzili nie tylko, jak wyrażał się o nich Heliogabal, „niewolnicy w togach”. Wreszcie pretorianie zamordowali go i ogłosili cesarzem Aleksandra Sewera.
Niewielu imperatorów wzbudziło w takiej mierze życzliwe zainteresowanie potomnych jak ów niezwykły w porównaniu z całym swoim otoczeniem człowiek, istny Ludwik Święty czasów starożytnych. Upadek Aleksandra Sewera był skutkiem starań, które cesarz ten przedsięwziął, aby porzucić zwyrodniałe formy despotyzmu wojskowego i wstąpić znowu na drogę prawa oraz łagodności. Osiągnięcia Sewera w niczym nie umniejszają chwały jego doprawdy niezwykłej matki, Mammei, choć zasługi syna są znaczniejsze, nie upadając bowiem na duchu, szedł w raz obranym przez siebie kierunku i mocą swojego poczucia moralnego zdołał oprzeć się wszelkim pokusom despotyzmu. Przede wszystkim okazał szacunek względem senatu, co od czasów Marka Aureliusza było rzeczą niesłychaną, a nawet względem od dawna zapomnianego jako czynnik polityczny stanu rycerskiego, uznając, że ów mógłby się stać czymś w rodzaju „przedszkola dla senatu”. Komisja senacka, a także mniej od niej liczna rada państwa, złożona z szesnastu członków, miały udział w rządach; wreszcie nie szczędzono trudu w kształceniu przyzwoitych, sumiennych ludzi przeznaczonych na stanowiska administracyjne, a także w przeprowadzaniu najskrzętniejszych kontroli14. Jedyne, co mogło wytrącić Aleksandra z równowagi, to niesprawiedliwość i przekupność urzędników. Jeśli zaś chodzi o żołnierzy, nie ukrywał, że na nich spoczywa odpowiedzialność za los państwa, szczodrze ich wyposażał i zaopatrywał; podobnie jak mógł się poszczycić zmniejszeniem podatków, nie wahał się, gdy trzeba było rozwiązać jakiś zbuntowany legion. Wiadomo oczywiście o rozmaitych sprawach, które bynajmniej nie licują z tymi jasnymi stronami jego panowania. W armii dawało o sobie znać ustawiczne wrzenie; prefekci gwardii przybocznej zmieniali się pośród gwałtownych okoliczności; kiedy najpotężniejszy z nich, Ulpian, został zamordowany podczas dających do myślenia rozruchów, Aleksander musiał to puścić płazem; dowiadujemy się w związku z tym, że lud i żołnierze gwardii przez trzy dni z rzędu ścierali się na ulicach Rzymu, aż wreszcie pretorianie, uciekając się do wzniecania pożarów, zdołali poskromić mieszkańców stolicy. Przeciw temu wybornemu władcy mieli odwagę występować jako uzurpatorzy ludzie najbardziej niedorzeczni; okazując pełną ironii łagodność, Aleksander jednego z nich, Owiniusza, uczynił współrządcą, rychło jednak obrzydził mu tron, nakazał mu bowiem uczestnictwo w niezwykle uciążliwej wyprawie wojennej; inny uzurpator, wyniesiony przez żołnierzy, umknął; jeszcze innego, niewolnika imieniem Uraniusz, cesarz, jak się zdaje, musiał ukarać15. A ponieważ Aleksandrowi, podobnie jak Markowi Aureliuszowi, którego obrał sobie za wzór i przykład, wyjątkowo nie sprzyjał los, nad wschodnią granicą cesarstwa powstało nowe, wojownicze państwo perskie rządzone przez Sasanidów, które zdołał poskromić z dość wątpliwym powodzeniem, gdy tymczasem nad granicą nadreńską nie ustawały groźne ruchy Germanów. Umysł młodego jeszcze władcy z wolna ulegał zaćmieniu; dopatrzono się, że nabrał skłonności do gromadzenia skarbów, choć może to po prostu oznaczać, że jego najbliższe otoczenie nie potrafiło już dłużej powstrzymać się od chęci zagarnięcia środków przeznaczonych dla wojska. Podczas wyprawy nadreńskiej, w pobliżu Moguncji, żołnierze zamordowali Aleksandra i jego matkę. Wnikanie w podawane zwykle motywy tego czynu jest całkiem bezużyteczne; następca Sewera, Karakalli i Heliogabala, który postanowił usunąć wszystkich bezdusznych urzędników, okazywał surowość względem żołnierzy, a zarazem w najgroźniejszych okolicznościach starał się działać łagodnie, z góry niejako był skazany na gwałtowny upadek; sprzysiężenie było jak gdyby na czasie, można by nawet rzec: wisiało w powietrzu16. W stuleciu, które znało tylko strach, Aleksander daremnie pragnął, aby kierowano się szacunkiem.
Na tron wstąpił jego przypuszczalny morderca, pasterz tracki Maksymin, syn Gota i kobiety z plemienia Alanów, a zatem zupełny barbarzyńca z pochodzenia, na domiar zaś także pod względem wykształcenia (235–238). Armia jednak, która tym razem nie starała się o zachowanie jakichkolwiek pozorów, również składała się wyłącznie z barbarzyńców znad wschodniej granicy, których bynajmniej nie obchodziło, że ich kandydat nie pochodzi z rodu Antoninów, że nie ma należnego wykształcenia i nie był senatorem17. Za to Maksymin mierzył osiem i pół stopy, zatem dwa i pół metra, był obdarzony niezwykłą siłą, a drugiego takiego jak on kaprala trudno byłoby znaleźć w całej armii rzymskiej.
Jego panowanie, jeżeli nie w skutkach, to w każdym razie w swojej istocie, było okropniejsze niż rządy któregokolwiek z cesarzy. Stary świat ze wspaniałymi zabytkami, z życiem nacechowanym kulturą, przyprawiał o wściekłość tego barbarzyńcę, który wstydził się własnego pochodzenia; zresztą przywłaszczonej sobie władzy nie zdołałby utrzymać łagodnością; chcąc opłacić żołnierzy, musiał dokonywać konfiskat: rzymski cesarz postanowił więc, że będzie systematycznie wyniszczał Rzym. Sam nie pojawiał się w znienawidzonej stolicy; swojego syna, który z początku tam właśnie miał rezydować, trzymał przy sobie, w obozach nad Renem i nad Dunajem, skąd rządził państwem. Rzym spostrzegł z przerażeniem, że główna siedziba władzy nad światem mieści się w obozie pogranicznej armii barbarzyńców, która budziła skojarzenia z oddziałami Spartakusa czy Ateniona z czasów powstania niewolników. Maksymin okazywał największą zawziętość wobec wszystkiego, co miało związek z dostojeństwem, bogactwem i wykształceniem, a zwłaszcza względem pogardzającego nim, jak sądził, senatu, przed którego kurią kazał ustawić ogromne wyobrażenia jego zwycięstw w Germanii; mimo to lud stolicy, który zresztą z chęcią przyglądałby się straceniu wszystkich członków senatu, też był rozwścieczony mniejszymi dostawami żywności i ograniczeniem środków na igrzyska. W miastach prowincjonalnych działo się nie lepiej; mienie miejskie, a także poszczególnych bogaczy zostało zrabowane na rzecz armii. Nigdy później na Zachodzie panowanie wojska nie okazało się tak jawne i niczym nieprzysłonięte.
Nastąpił okres nieopisanego zamętu; najciekawszym wówczas zjawiskiem jest niezmienne i stanowcze zachowanie się od dawna lekceważonego senatu18. Desperacja doprowadziła najpierw w Afryce do powstania chłopów i żołnierzy, na których czele stanęli zmuszani do objęcia przywództwa dwaj powszechnie szanowani Rzymianie, Gordian ojciec i Gordian syn. Na wieść o tym senat również opowiedział się przeciw Maksyminowi; z góry można było przewidzieć, że niegodni pośród senatorów pierwsi zdradzą tyranowi owo pierwotnie w tajemnicy podjęte postanowienie; znacznym też ryzykiem były wezwania listowne, w których senat nakłaniał prowincje, aby odstąpiły cesarza; nie było również pewne, czy inne kraje i armie prowincjonalne nie obwołają, obok Gordianów, swoich własnych cesarzy. Niebezpieczeństwo wzmogło się, gdy Kapelian, jeden z dowódców afrykańskich (potajemnie dążący do objęcia władzy), pokonał w imieniu Maksymina młodszego Gordiana, który postradał wówczas życie, ojciec zaś jego się powiesił. W tym stanie rzeczy senat mianował komisję złożoną z dwudziestu członków znających się na sprawach wojskowych i z własnego nadania proklamował dwóch cesarzy, Pupienusa i Balbinusa (238). Chwila istotnie była nad wyraz groźna i niebezpieczna; lud, który natychmiast poparł obwołanie obu cesarzy, uderzył bowiem znowu na pretorianów, a ci, wzburzeni wyborem dokonanym wyłącznie przez senat, żądali wprowadzenia trzeciego cesarza lub następcy. Temu żądaniu zadośćuczyniono, mianując najmłodszego Gordiana, bliskiego krewniaka obu poprzednich. Wobec niejasnych wiadomości, w których na przykład tylko jednym słowem wspomina się o zaciętej walce toczonej w Rzymie przez pretorianów, gladiatorów i rekrutów, trudno ocenić ówczesny kryzys w sposób jednoznaczny, wydaje się jednak, że senat zachował nieugiętą postawę i niezachwianą odwagę, zdołał bowiem, mimo że trzeci cesarz był podopiecznym pretorianów, utrzymać u władzy obu obranych przez siebie cesarzy, dźwigając zarazem na swoich barkach cały trud organizowania obrony przed nadciągającym Maksyminem, gdy tymczasem komisarze senaccy musieli kierować zbrojeniami we wszystkich prowincjach. Staraniom tym sprzyjała oczywiście zawziętość mieszkańców prowincji skierowana przeciw tyranowi, który na przykład Karyntię zastał opustoszałą i ogołoconą z wszelkich zapasów żywności, a gdy wkraczał do bezludnej Homony (Lublany), towarzyszyły mu stada wilków. Wszystko to sprawiło, że kiedy dotarł do Akwilei, jego Mauretańczyków i Celtów ogarnęły zniechęcenie i irytacja. Gdy Akwileja długo i rozpaczliwie broniła się pod dowództwem dwóch senatorów, wygłodniała armia, chcąc zawrzeć pokój z nowymi cesarzami, zgładziła Maksymina.
Trudno obecnie rozstrzygnąć, czy było rzeczą rozsądną poprowadzić wszystkie lub choćby przeważną część tych oddziałów do Rzymu; zresztą w prowincjach byłoby tak samo niebezpiecznie. Należało jednak oczekiwać, że w Rzymie, już choćby wskutek nastrojów panujących wśród wojska, musi dojść do gwałtownych starć między składającymi się przeważnie z Germanów armiami obranych przez senat cesarzy i oddziałami Maksymina; zresztą, jak to przeważnie bywa z każdą zwyciężoną armią czy pokonanym stronnictwem, te właśnie oddziały musiały w jakiś sposób wyładować swoje niezadowolenie. Ofiarą ich padli obaj obrani przez senat cesarze; po ich zamordowaniu żołnierze i motłoch pośród powszechnego zamętu obwołali augustem młodziutkiego Gordiana (238–244). Senat, choć pokonany, jak się zdaje, bynajmniej się nie poddał; żołnierze, którzy wdarli się na jego obrady (wówczas toczące się na Kapitolu), padli z rąk senatorów u stóp ołtarza bogini Zwycięstwa.
Z kolei nastąpiły pałacowe rządy eunuchów i intrygantów, którzy otoczyli niedoświadczonego młodzieńca. Po pewnym czasie zbliżył się do niego człowiek dostojny i poważny, mówca Timesiteus, i zbudził w nim lepszą cząstkę jego natury. Nie wiadomo, w jaki sposób stał się opiekunem, regentem, a także teściem Gordiana, który powierzył mu obie prefektury – gwardii przybocznej i stolicy. Stanowisko zajmowane przez Timesiteusa przypomina we wszystkim, aż po nadane mu przez senat miano „ojca władcy”19, urząd atabegów sułtanów seldżuckich w wieku XII. Brak wszelkich wiadomości o tym, czy Timesiteus w jakiś sposób porozumiewał się z senatem; w każdym razie te dobre rządy nie trwały długo. Podczas jednej z pomyślnych zresztą wypraw przeciw Persom opiekun cesarza został otruty przez Filipa zwanego Arabem, który następnie przez pozyskanych sobie trybunów narzucił się pozbawionemu oparcia Gordianowi jako współrządca i kolejno odbierał mu wszystkie godności, a wreszcie pozbawił go życia.
Na wieść o śmierci Gordiana senat szybko podjął niezbędne kroki, ale mianowany przezeń cesarz Marek Filozof wkrótce zmarł, podobnie jak niejaki Sewer Hostylian, który zdołał po nim objąć tron20. Wtedy dopiero obwołano cesarzem Filipa (244–249), który przybył tymczasem do Rzymu i przymilnymi mowami zjednał sobie znaczniejszych senatorów. Zbyt wielki to zaszczyt dla Filipa, gdy widzi się w nim jakiegoś szejka arabskiego; w istocie pochodził z cieszącego się złą sławą szczepu południowosyryjskiego osiadłego na wschód od Jordanu.
Gdyby władza nie miała tak oślepiającego uroku, trudno byłoby pojąć, czym właściwie kierował się ów człowiek, sądząc, że mimo swoich ograniczonych zdolności wojskowych potrafi – rozdzielając najważniejsze stanowiska między krewnych i zaufanych – utrzymać podstępnie wyłudzone cesarstwo rzymskie. Kiedy święcił w Rzymie tysiąclecie założenia miasta, ze wszystkich stron wdzierali się w granice imperium barbarzyńcy i co najmniej dwie armie obwołały nowych cesarzy. W Syrii przeciw Pryskowi, bratu Filipa, wyniesiono awanturnika Jotapiana, wywodzącego się rzekomo od Aleksandra Wielkiego, którego imię wciąż jeszcze otaczano niemal zabobonną czcią21. W Mezji, gdy wkroczyli Goci, przeciw zięciowi Filipa, Sewerianowi, wystąpił Marinus.
Niewątpliwie wielkie niebezpieczeństwo zagrażające cesarstwu sprawiło, że geniusz Rzymu raz jeszcze się przebudził. Druga połowa trzeciego stulecia należy do okresów, których ocena mogłaby z pewnością wypaść pomyślnie, gdybyśmy więcej, niż na to pozwalają istniejące źródła, wiedzieli o występujących wówczas osobach i lepiej znali motywy ich działania. Choć ci, co kierowali biegiem spraw, pochodzili przeważnie z Ilirii, czyli z okolic położonych między Adriatykiem i Morzem Czarnym, a nie z Rzymu, wychowanie rzymskie i tradycja, zwłaszcza w dziedzinie wojskowości, sprawiły, że raz jeszcze zdołali uratować stary świat. Ktoś, kto w tym momencie zostawał imperatorem rzymskim, nie świętował sukcesu, bo objęcie tego urzędu stwarzało poważne zagrożenie; nawet najmniej tego godni odziewali się w purpurę przeważnie pod przymusem, a najlepsi już się o nią nie ubiegali, lecz traktowali to jako obowiązek lub wyrok losu. Trudno się w tym nie dopatrzyć pewnej moralnej poprawy.
W obliczu tych wielkich niebezpieczeństw rzecz z Filipem została niebawem ukończona. Filip, przerażony, zwrócił się do senatu, oświadczając, że jest gotów zrzec się władzy; zapanowało ogólne milczenie, aż wreszcie dzielny Decjusz obiecał, że poskromi Marinusa. Dokonał tego, lecz zażądał, aby go jak najspieszniej odwołano, zdał sobie bowiem sprawę, że wobec powszechnej pogardy, która otaczała Filipa, armia wkrótce mogłaby zechcieć obwołać go cesarzem. Filip jednak nie przychylił się do jego prośby i nastąpiło to, co nastąpić musiało22. Podczas jakiejś bitwy przeciw Decjuszowi czy też już po jej zakończeniu żołnierze zamordowali Filipa w Weronie. Ponieważ jego brat Pryskus pozostał namiestnikiem Macedonii, należy przyjąć, że Decjusz nie miał sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. Pryskus odpłacił mu się następnie zdradą.
Decjusz (249–251) był nade wszystko idealistą obarczonym wszelkimi złudzeniami, jakie żywią ludzie tak usposobieni. Prawdopodobnie zamierzał całą swoją wojskową potęgę podporządkować władzy moralnie odrodzonego senatu i ożywić dawne rzymskie obyczaje oraz religię, a tym samym wskrzesić potęgę imienia rzymskiego23. Połączył to jednak z prześladowaniem chrześcijan; zapewne sześćdziesiąt lat później z taką samą gorliwością starałby się chrześcijańską gotowość do złożenia ofiary z własnego życia obrócić na ratunek cesarstwa.
Nie było mu jednak dane osiągnąć celu, który sobie wytknął; przez wszystkie granice wdzierali się barbarzyńcy, a do tego szerzyły się głód i zaraza, co musiało wywołać trwałe zmiany w życiu rzymskim, starzejący się lud nie jest już bowiem tak odporny na podobne ciosy jak lud młody. Nagrodą Decjusza była bohaterska śmierć w wojnie z Gotami.
Senat i tym razem uczynił użytek z przysługującego mu prawa i obok obwołanego przez żołnierzy Gallusa mianował (251) własnego cesarza, Hostyliana, który jednak wkrótce się rozchorował i zmarł24. Gdy Gallus okupił się Gotom haraczem, pośród oddziałów naddunajskich znalazł się pewien wyższy dowódca, Mauretańczyk Emilian, który zaczął swoim żołnierzom rozpowiadać o „rzymskiej chwale”25, przyobiecując im w razie zwycięstwa ów haracz, który miano właśnie wypłacić Gotom; żołnierze istotnie pokonali Gotów i obwołali go cesarzem (253). Ale myśl polityczna Decjusza już tak się upowszechniła, że senat mianował Emiliana jedynie wodzem, rządy zaś pozostawały w rękach Decjusza26.
Dotkliwa luka w Historia Augusta utrudnia nam wszelką bardziej stanowczą ocenę następujących kolejno zdarzeń. Emilian ruszył do Italii; Gallus, który przeciw niemu wystąpił, został wraz z synem zamordowany przez własne oddziały, ale nadciągający spod Alp jeden z jego wyższych dowódców, Walerian, w jakiś zagadkowy sposób zdołał sobie pozyskać armię zwycięskiego Emiliana, która zgładziła swojego cesarza, „czy dlatego że ów, będąc dobrym żołnierzem, nie nadawał się na władcę, czy dlatego że Walerian był odpowiedniejszy jako cesarz, czy też dlatego że chciano oszczędzić Rzymianom kolejnej wojny domowej”27. Przezierająca z mroku prawda powiada jednak, że tym razem gromady zbuntowanych żołnierzy o niczym już tu nie stanowiły, a rzecz całą rozstrzygnął z pewnością układ zawarty przez wyższych oficerów trzech armii. W taki tylko sposób mogło dojść do wyniesienia Waleriana (253), który spośród ówczesnych Rzymian może najlepiej nadawał się do sprawowania rządów zarówno cywilnych, jak i wojskowych, gdy tymczasem żołnierze na pewno obstawaliby przy swoim Emilianie lub też obwołali cesarzem jakiegoś dorodnego chwata o zdolnościach podoficera. Odtąd jednak wybór cesarza w ogóle przybiera nową formę. Podczas ciągłych wojen z barbarzyńcami od czasów Aleksandra Sewera ukształtował się zespół znakomitych dowódców, którzy wzajemnie się znali i potrafili ocenić swoją wartość; Walerian, przynajmniej jako cesarz, wydaje się duszą tego zgromadzenia28. Jego korespondencja dotycząca spraw wojskowych, którą celowo w części zachowano, zamieszczając ją w Historia Augusta, świadczy, że wybornie znał się na ludziach oraz umiał oceniać ich zdolności, i pozwala nam wyrobić sobie wysokie mniemanie o kimś, kto poznał się na takich mężach, jak Postumus, Klaudiusz Gocki, Aurelian i Probus, i powierzył im urzędy. Gdyby na granicach zapanował spokój, senat miałby zapewne stały udział we władzy, jak sobie tego życzyli Decjusz czy Emilian; ale najazdy nacierających zza wszystkich granic barbarzyńców groziły cesarstwu całkowitym zalewem, a Rzym prawdziwy musiał na dłuższy czas przenieść się z siedmiu wzgórz nad Tybrem do obozów dzielnych wodzów rzymskich, toteż władza w państwie w coraz większej mierze przechodziła w ich ręce. Odtąd owi wodzowie tworzą jak gdyby zbrojny senat, rozproszony po wszystkich prowincjach nadgranicznych. Cesarstwo na krótki czas istotnie się rozpada, a bezmyślna samowola żołnierzy i rozpacz ogarniająca prowincje sprawiają, że tu i ówdzie purpura okrywa byle kogo, ale gdy tylko mija pierwszy wstrząs, wyżsi dowódcy osadzają na tronie jednego spośród siebie. Można się tylko domyślać, jak w podobnych przypadkach godzono rachuby i rozwagę z ambicją i siłą, a także jakimi to tajnymi przysięgami byli ze sobą związani członkowie tego stowarzyszenia. Senatowi bynajmniej nie okazywano wrogości, w zasadzie otaczano go szacunkiem, toteż senat mógł nawet w pewnej chwili ulec całkowitemu złudzeniu, że znów stał się prawdziwym panem cesarstwa.
Warto jednak zadać sobie trud i dokładniej prześledzić owe godne uwagi przemiany.
Już za Waleriana niektóre krainy zaczęły odpadać od cesarstwa, a gdy ów cesarz skutkiem wiarołomstwa najzupełniej sprzecznego z prawem międzynarodowym znalazł się w niewoli króla Szapura z dynastii sasanidzkiej (260)29, jego syn Galien był zaś zajęty wojną z Germanami, nastąpił ogólny zamęt. Kiedy najazd nieznanych dotychczas nikomu hord zagroził stolicy, a senat musiał pospiesznie wystawić gwardię obywatelską, stopniowo zaczęły się odrywać krainy wschodnie. Zanim jako wybawca rzymskiego Wschodu pierwszy wystąpił Makrian (260) ze swoimi synami i dzielnym prefektem Balistą, Szapur wysunął jako pretendenta do rzymskiego tronu nicponia i ojcobójcę Cyriadesa. Szapur został zmuszony do ucieczki, a jego harem pojmany; możemy tu zaledwie napomknąć o wspaniałej obronie Cezarei w Kapadocji30. Ale rozkład cesarstwa następował coraz szybciej; chcąc ujść z życiem przed innymi uzurpatorami, wodzowie i wyżsi urzędnicy musieli nieustannie wynosić się do godności cesarskiej, lecz już wkrótce gorzko tego żałowali. Tak działo się w Grecji z Walensem o przydomku Tesalonik i z Pizonem, którego przeciw niemu wysłał Makrian; tak też po pewnym czasie (261) stało się z Makrianem, gdy wyruszył przeciw Aureolusowi, wówczas jeszcze trzymającemu z Galienem wodzowi wojsk naddunajskich, który jednak, odniósłszy zwycięstwo, odstąpił swojego cesarza. Miejsce Makriana i jego domu zajął na Wschodzie (262) Odenat, jeden z bogatych prowincjuszy, z których wielu wówczas wydźwigało się na cesarzy, żaden jednak z takim talentem i powodzeniem jak ów patrycjusz z Palmiry, co wraz ze swoją bohaterską małżonką Zenobią zdołał utworzyć wielkie państwo na Wschodzie31. Zenobia, wnuczka Ptolemeuszy egipskich, a także sławnej Kleopatry, wraz ze swoim barwnym dworem, złożonym z dowódców armii wschodnich, panowała później (267–273) w zastępstwie swoich synów nad krainami ciągnącymi się aż po Galację i Egipt, a więc tam, gdzie przedtem dowódcy Galiena zdołali usunąć pomniejszych uzurpatorów, a mianowicie w południowo-wschodniej Azji Mniejszej korsarza Trebelliana, obranego władcą przez Isaurów ustawicznie nękających napadami swoich sąsiadów, w Egipcie zaś dawniejszego komendanta Aleksandrii imieniem Emilian, który śmiertelnie zagrożony przez zbuntowany motłoch, sam przybrał godność cesarza (262–265), chcąc tym sposobem uniknąć odpowiedzialności przed Galienem.
Wspomnieliśmy już o Aureolusie w krajach naddunajskich, którego Galien musiał nawet przez pewien czas uznawać. Ale już znacznie wcześniej (258) oddziały naddunajskie, celem skuteczniejszej obrony kraju przed najazdami barbarzyńców, wyniosły do władzy namiestnika Ingenuusa; Galien pokonał go i srogo ukarał cały kraj; pałający chęcią zemsty mieszkańcy prowincji obwołali wówczas cesarzem bohaterskiego Daka Regiliana (260), który miał pochodzić od króla Decebala, sławnego nieprzyjaciela Trajana; obawiając się jednak, aby Galien, niezwykle wówczas okrutny, powtórnie ich nie ukarał, wkrótce obalili Regiliana. Imię uzurpatora bityńskiego w ogóle nie jest znane; również na Sycylii panowali bezimienni rabusie (latrones). Najciekawiej jednak przedstawia się poczet uzurpatorów na Zachodzie, a mianowicie w Galii, do której na pewien czas przyłączyły się również Hiszpania i Brytania. Tu (od roku 259), pośród nieopisanych klęsk zadawanych przez barbarzyńców, przeciwstawiano Walerianowi, a potem synowi Galiena i jego wodzom, wielkich obrońców kraju, jak Postumus, Lolianus (albo Lelianus) i Wiktoryn, których do godności cesarzy wynosili nie tylko żołnierze, lecz także obywatele prowincji, uczestnicząc w tym z wielką gorliwością i systematycznością32. Powstało prawdziwe państwo zaalpejskie, którego wpływowe osobistości tworzyły senat imperatora rezydującego przeważnie w Trewirze; te daleko położone krainy, wznosząc sztandar na poły już zapomnianej narodowości galijskiej, brytańskiej czy iberyjskiej, chciały utworzyć zachodnie cesarstwo rzymskie i bronić zarówno kultury, jak i instytucji rzymskich przed wdzierającymi się barbarzyńcami; nie można tego powiedzieć w tej samej mierze o państwie Zenobii. Dziwnym zbiegiem okoliczności również inna kobieta, a mianowicie Wiktoria, matka Wiktoryna, zaprowadziła pośród owych cesarzy system adopcji oraz dziedziczenia tronu i jako „matka obozu”, a nawet niczym istota nadludzka sprawowała władzę nad armiami. Była naocznym świadkiem, jak jej syn i wnuk zginęli z rąk rozwścieczonych żołnierzy, którzy zaraz potem, okazując wielką skruchę, prosili ją, aby to ona mianowała nowego cesarza. Chcąc zadośćuczynić ich prośbie, powołała najpierw (267) odznaczającego się ogromną siłą płatnerza Mariusza, a gdy go zamordowano, wyznaczyła, okazując wiele odwagi, człowieka zupełnie armii nieznanego, a mianowicie swojego krewniaka Tetrykusa, którego niewojskowe bynajmniej rządy (od roku 267) żołnierze posłusznie znosili przynajmniej do nagłej śmierci Wiktorii33.
Z tego długiego pocztu uzurpacji ostatniej zapewne, najmniej uzasadnionej i najbardziej ograniczonej w skutkach, dokonał Celsus w Afryce. Bez żadnego powodu, nawet nie usiłując stwarzać pozoru, że barbarzyńcy najechali kraj, Afrykanie (prawdopodobnie tylko Kartagińczycy) za podszeptem swojego prokonsula i jednego z wyższych dowódców obwołali cesarzem trybuna Celsusa; brak prawa boskiego musiano tu zastąpić płaszczem Niebiańskiej Bogini, który sprowadzono ze słynnej z wyroczni świątyni w Kartaginie, aby nim okryć uzurpatora. I tu więc główną rolę odegrała postać kobieca. Po tygodniu za poduszczeniem jednej z krewniaczek Galiena zamordowano Celsusa, a jego zwłoki rzucono na pożarcie psom, na co, chcąc okazać swoją lojalność cesarzowi, nastawali mieszkańcy Sikki. Następnie kukłę Celsusa przybito do krzyża. Jak się zdaje, w całej tej niesłychanej i właściwie niczym przez niego niezawinionej sprawie Galien bynajmniej nie okazał się tak zrezygnowany i tchórzliwy, jak nas chce o tym przekonać Historia Augusta. Choć niektórym z owych tak zwanych trzydziestu tyranów nadał tytuły augustów i cezarów, innych zaciekle zwalczał. Musiał więc tylko na pewien czas ulec owej powszechnie mu przypisywanej bezczynności, z której jednak nagle się otrząsnął, inaczej bowiem wyprawa przeciw Persji celem uwolnienia jego ojca, której się od niego domagano, byłaby w ogóle przedsięwzięciem nie do pomyślenia. Jego stosunek do uznanych przez niego cesarzy prowincjonalnych można porównać do sposobu, w jaki kalifowie odnosili się do obalonych dynastii, tyle tylko, że nie słano mu hołdowniczych darów i nie wymieniano jego imienia w ceremonialnych modłach. Zdołał natomiast z wielkim wysiłkiem zachować wyłączną władzę nad Italią, a poza tym pozostało przy nim wielu z najwybitniejszych wyższych dowódców jego ojca. Z całym rozmysłem starał się utrzymywać senat jak najdalej od wojska, a nawet dbał, aby senatorowie nie odwiedzali armii, prześladowała go bowiem w owych nieparlamentarnych czasach obawa, że senat mógłby ustanowić rządy wojskowe34. Kiedy Aureolus natarł na niego również w Italii, wyruszył przeciw niemu, zmusił do skupienia sił w Mediolanie i tu go oblegał. Położenie Aureolusa było już rozpaczliwe, gdy Galien został zamordowany (268). Sprawcą był pewien dowódca jazdy dalmatyńskiej, a bezpośrednimi inicjatorami prefekt gwardii przybocznej oraz jeden z wyższych dowódców oddziałów naddunajskich. Najważniejszą jednak rolę odegrali w tej sprawie Aurelian (obwołany później cesarzem), który dołączył z jazdą do wojsk oblężniczych, oraz Iliryjczyk Klaudiusz, ulubieniec senatu, a zarazem jeden z najwybitniejszych wodzów owego okresu, który nie krył bynajmniej swojego niezadowolenia, gdy Galien okazywał słabość, i dlatego właśnie trzymał się na uboczu, stacjonując w Pawii. Ci wyżsi dowódcy odbyli z pewnością formalną naradę, rozstrzygając o życiu lub śmierci Galiena; zarazem musieli wówczas postanowić, że jego następcą będzie Klaudiusz35.
Zważywszy dokładnie wszystkie okoliczności, taki spisek w owych niezwykłych czasach można poniekąd usprawiedliwić; był to rodzaj sądu złożonego z osób nie całkiem niepowołanych, który wydał wyrok. Jeżeli cesarstwo miało odzyskać jedność, Galien musiał ustąpić z pola walki, czego dobrowolnie nigdy by nie uczynił, nie potrafił bowiem żyć bez rozkoszy cesarskiego panowania. Klaudiusz przewidywał też zapewne bliski najazd Gotów, najstraszniejszy w owym stuleciu, a taka bieda uzasadniała sprzeniewierzenie się prawu. Wreszcie, kiedy Galien oblegał Mediolan, do Italii wtargnęli właśnie Alamanowie, a ich wyparcie miało być następnym najpilniejszym zadaniem Klaudiusza, z którego się wywiązał, gdy szybko dał sobie radę z Aureolusem w zwycięskiej bitwie pod Pontirolo. W epitafium Aureolusa Klaudiusz powiada, że pozostawiłby go przy życiu, gdyby nie liczył się ze zdaniem swej wybornej armii36. Nie mamy powodu, aby wątpić w prawdziwość tych słów.
Klaudiusz (268–270) mógł zaledwie rozpocząć ogromną pracę nad odbudową państwa i musiał od razu porzucić swoich stronników w Galii; ale to przede wszystkim jego zwycięstwo nad Gotami pod Naissos przedłużyło życie staremu światu. Cesarstwo niewiele miało pożytku z innych szlachetniejszych cech Klaudiusza jako panującego, ponieważ zmarł rok później. Byłoby jednak rzeczą niesłuszną, aby o nich wątpić dlatego tylko, że wzięli go w obroty panegiryści, głosząc w swoich mowach jego wielkość. Prawdziwym tytułem Klaudiusza do chwały jest to, że jazda iliryjska szczyciła się wspólnym z nim pochodzeniem, oraz pełne ufności męstwo, z jakim odparł barbarzyńców, dodając swoim zwycięstwem zapału poszczególnym słabszym miastom i ludności w prowincjach. Hiszpania właśnie odstąpiła Tetrykusa, aby rzucić się w jego ramiona.
Klaudiusz miał obdarzonego wieloma zaletami brata, Kwintyliusza, którego senat, chcąc uczcić zmarłego, mianował cesarzem. Klaudiusz jednak wobec zgromadzonych wyższych dowódców sam na łożu śmierci wyznaczył jako swojego następcę Aureliana, którego armia od razu uznała37. Zgodnie z praktyką owych czasów Kwintyliusz natychmiast otworzył sobie żyły.
Aurelian, pochodzący z okolic Belgradu, wydaje się nam bardziej barbarzyński niż jego poprzednik38, ale w rzeczach istotnych nie mniej od niego godny tronu. W zwycięskiej wyprawie wojennej (272) pokonał Zenobię i podbił Wschód, co sprawiło, że natychmiast niepomiernie wzrosła jego legendarna sława. Marcelin, namiestnik Mezopotamii, którego część wojska zachęcała do przywłaszczenia władzy cesarskiej, sam mu o tym doniósł; Antioch, obwołany cesarzem przez lekkomyślnych obywateli Palmiry, zbiegł za zgodą Aureliana, który ukarał mieszkańców miasta; natomiast bogaty Firmus, sięgający po władzę w Egipcie, został na jego rozkaz ukrzyżowany niby zwykły zbójca, zapewne po to tylko, aby można było okazać przy tej sposobności głęboką, tradycyjną pogardę Rzymian względem narodowego charakteru Egipcjan. Tetrykus wreszcie, który wprost nie mógł znieść swojego fałszywego położenia wobec żołnierzy i w bitwie pod Châlons (272) zdradził własną armię, otrzymał od Aureliana zyskowny urząd. Jeżeli do tych walk o odbudowę cesarstwa dodać nieustannie toczone z barbarzyńcami zwycięskie wojny, łatwo odgadnąć, że okres panowania Aureliana był nieporównaną szkołą wojenną; najwybitniejsi jego następcy wychowali się w czasach, gdy on i Probus zasiadali na tronie.
W znacznie gorszym świetle przedstawia się jego stosunek do senatu, przypominający według przekazanych nam wiadomości sposób, w jaki odnosił się do tego zgromadzenia Septymiusz Sewer. Za wszelkiego rodzaju sprzysiężenia i niepokoje w stolicy cesarz brał również odwet na senacie, którego wielu członków kazał nawet stracić39. Z jakiejkolwiek jednak strony oceniać skąpe zapiski dotyczące owego okresu, nic z nich pewnego nie wynika i trudno orzec, czy Aurelian zamierzał również życie obywateli ująć w żelazne karby dyscypliny obozu wojskowego, czy też może senat nie zdawał sobie sprawy, w jakich działa czasach, i chciał współzawodniczyć w sprawowaniu władzy w państwie z tym, kto je odbudował. Istotnie, posunięcia, których Aurelian dokonał w swoim życiu, świadczą, że nie odznaczał się okrucieństwem i chętnie unikał rozlewu krwi, toteż nie nazywano go „mordercą”, lecz jedynie „wychowawcą senatu”. Trzeba jednak mieć wielką siłę ducha, aby w takim jak jego położeniu nie nabrać pogardy do ludzi i choćby ze zwykłego tchórzostwa i dla własnej wygody nie stać się krwiożerczym. Nie jest doprawdy rzeczą łatwą bodaj w myślach postawić się w położeniu któregoś z owych imperatorów, ale rzeczą całkiem niemożliwą jest stwierdzić, jak, dłużej w nim pozostając, zachowałby się człowiek bodaj najpoczciwszy. O sprawowanym przez Aureliana kulcie Słońca, religii wyznawanej przez przeważającą liczbę żołnierzy w owych kończących się już czasach pogaństwa, będzie jeszcze mowa później.
Podczas jednej z wypraw przeciw Persom spiskowcy z najbliższego otoczenia Aureliana zamordowali go w pobliżu Bizancjum. Jak się zdaje, miał w tym udział tylko jeden z najbardziej szanowanych wyższych dowódców, imieniem Mukapor; pozostali to pretorianie, których za pomocą sfałszowanego podpisu zdołał nastraszyć jakiś spodziewający się kary i skompromitowany sekretarz.
Gdy się to stało, wyżsi dowódcy wspólnie skierowali następujące pismo do senatu: „Zwycięskie i waleczne armie do senatu i ludu rzymskiego. Nasz cesarz Aurelian został zgładzony skutkiem przebiegłości jednego człowieka i omamienia ludzi dobrych przez złych. Czcigodni rządzący ojcowie, wynieście go pomiędzy bogów i przyślijcie nam spośród was takiego cesarza, którego uznacie godnym. Nie ścierpimy bowiem, aby nami rządził jeden z tych, co zbłądzili lub też świadomie dokonali zła”. List ten oddaje każdemu, co mu się należy, zarówno Aurelianowi, który doczekał się tu tak wysokiej oceny, jak i senatowi oraz armiom, w których imieniu wodzowie z pewnością zawarli ugodę40. O jakimś szczerym porywie szlachetności u ludzi, którzy dopomagali zmarłemu w podboju świata, nie mogło oczywiście być mowy.
Ale senat, którego z dawna uświęcony autorytet uznano tu w sposób przewyższający wszelkie oczekiwanie, nie przyjął tego zaszczytu. Po rządach wojskowych, jakimi być musiały wszystkie poprzednie panowania, mianowanie cesarza przez senat było niezwykle kłopotliwe; zresztą musiano liczyć się w Rzymie z tym, że w ciągu dwóch miesięcy, które upłyną od przekazania owej propozycji do udzielenia na nią odpowiedzi, nastrój armii wschodniej sam przez się czy też wskutek intryg mógłby ulec zmianie. Armia jednak trwała przy swoim postanowieniu; trzykrotnie wymieniono listy, aż wreszcie senat zdecydował się na dokonanie wyboru. Przez całe to półrocze wszyscy wyżsi urzędnicy pozostawali na swoich miejscach; ani jedna armia nie śmiała zbliżyć się do armii wschodniej; strach czy też wzajemne poszanowanie sprawiły, że istniejące siły niezwykłym sposobem trwały w bezruchu.
Gdyby po upływie tysiąca pięciuset lat przy tak niedostatecznej znajomości dokumentów wolno było oceniać rzecz całą, musielibyśmy, udzielając senatowi pochwały, że wreszcie mianował cesarza, uznać zarazem, że powinien był na to stanowisko wybrać raczej któregoś ze sławniejszych, niemających udziału w morderstwie wyższych dowódców, na przykład Probusa. Tymczasem na tron wyniesiono Tacyta, starego, czcigodnego, znającego się na sprawach wojny senatora, i nie ukrywano bynajmniej radości, że dokonano tego majstersztyku w sposób zgodny z ustawą. Do wszystkich prowincji skierowano pełne triumfu listy, które głosiły, że senat odzyskał swoje dawne prawo wyboru imperatora, że w przyszłości będzie wydawał ustawy, przyjmował hołdy barbarzyńskich władców oraz rozstrzygał o sprawach wojny i pokoju; senatorowie złożyli ofiarę ze zwierząt białej maści, chodzili w białych togach i w przedsionkach swoich pałaców otworzyli szafki z imagines przodków, gdy tymczasem Tacyt, uznawszy w skrytości ducha swoje życie za stracone, ofiarował państwu stanowiący jego własność ogromny majątek i wyruszył do armii. Senat, kierując się zwykłym kaprysem w kwestii regulaminowej, przekornie zabronił mu mianowania jego brata Floriana konsulem, a ta oznaka odzyskania pewności siebie przez ośrodek władzy ustawodawczej miała podobno uradować cesarza, co przyjmujemy na wiarę.
Tacyt z powodzeniem walczył na Wschodzie przeciw Gotom i Alanom. Ale grupa związanych spiskiem trybunów wojskowych, do których przyłączyli się niepewni swojego bezpieczeństwa zabójcy Aureliana, zgładziła najpierw Maksymiana, dowodzącego wojskiem w Syrii bliskiego krewniaka Tacyta, a następnie, w obawie przed karą, zamordowała cesarza w Poncie. Brat Tacyta, Florian, okazał się wyjątkowo nieostrożny, ogłaszając się w Tarsie jego następcą bez poparcia senatu czy armii, jak gdyby władza w państwie była dziedziczna, co wszakże naturalnym biegiem rzeczy dawałoby pierwszeństwo synom zamordowanego. Po kilku tygodniach Florian również zginął z rąk żołnierzy. Tymczasem samo wojsko wyniosło na tron ogromnego Probusa, ziomka Aureliana, który zresztą z całą świadomością wyznaczył go na swojego następcę41. Senat uznał go bez sprzeciwu, a Probus miał dość taktu, aby nadaniem kilku uprawnień honorowych rozwiać nieco zapewne zwarzone nastroje ojców ojczyzny. Nakazał, aby stawiono przed nim morderców Aureliana oraz Tacyta, i nie szczędząc im oznak pogardy, polecił, aby ich zgładzono. Obierających go żołnierzy z góry uprzedził, aby nie liczyli, że będzie im schlebiał, i dotrzymał tej zapowiedzi. Utrzymując surową dyscyplinę, poprowadził ich do owych niezwykłych zwycięstw, które uwolniły Galię od Germanów i sprawiły, że czterysta tysięcy barbarzyńców legło trupem. On sam był najmniej winny temu, że nie zdołano wówczas osiągnąć nic więcej ponad powrót do dawnego stanu rzeczy i że główny warunek bezpieczeństwa Rzymu, z którego Probus dobrze zdawał sobie sprawę, a mianowicie podbój całej Germanii, nie został spełniony. Znad Renu i Neckaru ruszył z kolei na Wschód, a jego wyżsi dowódcy odnosili zwycięstwa w odległych krainach południowego Wschodu. Pojawienia się kilku uzurpatorów (Saturnina, Prokulusa i Bonosusa), którzy przeciw niemu wystąpili, nie należy przypisywać niechęci żołnierzy względem zaprowadzonej przez niego surowej dyscypliny, lecz desperackiej zuchwałości Egipcjan, obawom Lugduńczyków i ich stronnictwa przed cesarską karą oraz strachowi pewnego pijaczyny, który dopuścił się ciężkich zaniedbań w służbie pogranicznej. Ale radość z każdorazowego powodzenia trwała krótko. Tymczasem wielki władca, którego uważano jedynie za cesarza obwołanego przez żołnierzy, marzył o czymś całkiem innym; pragnął mianowicie, i wcale tego nie skrywał, aby po całkowitym pokonaniu barbarzyńskich ludów cesarstwo rzymskie mogło w ogóle obyć się bez żołnierzy, aby nadszedł czas pokoju i wytchnienia. Tęskny opis takiego złotego wieku można znaleźć w Historia Augusta42, jakkolwiek było, wieść o tym dotarła do żołnierzy, którzy i tak już patrzyli niechętnym okiem, że cesarz, gdy nie prowadzi wojny, zatrudnia ich przy zakładaniu winnic oraz budowie kanałów i dróg. Zamordowali go więc pod Sirmium, w jego stronach rodzinnych, na budowie kanału, a uczynili to bez rozmysłu, ogarnięci chwilowym gniewem43. Jego rodzina, podobnie jak się to działo z bliskimi wielu zgładzonych cesarzy, opuściła Rzym i osiadła w północnej Italii.
Tym razem armia nawet nie pomyślała o senacie; ponieważ purpurą odziano surowego, okrutnego starca, Iliryjczyka Karusa, można sądzić, że tutaj również wyboru dokonali lub przynajmniej nim kierowali jedynie wyżsi dowódcy. Karus ze swoim młodszym, bardziej udanym synem Numerianem niezwłocznie zakończył wojnę z Sarmatami i podjął kampanię przeciw Persom; uczynił współrządcą rozwiązłego Karynusa i powierzył mu zwierzchnictwo nad oddziałami walczącymi z Germanami; wkrótce jednak tego pożałował i zamiast nieudolnego syna zamierzał powołać na to stanowisko dzielnego i szlachetnego Konstancjusza Chlorusa (ojca Konstantyna); gdyby owo zamierzenie było lepiej udokumentowane, świadczyłoby o godnym uwagi rozwoju myśli dynastycznej44.
Karus, a wkrótce potem Numerian (284) zmarli na Wschodzie w tajemniczych okolicznościach; Numerian padł ofiarą podstępu prefekta gwardii przybocznej, Apera, którego imię nie widnieje pośród wybitnych dowódców45 i który zapewne prócz zuchwałości nie rozporządzał innymi środkami, aby przywłaszczyć sobie władzę46. Kiedy rozeszła się wieść o śmierci cesarza, Aper, jak się zdaje, stracił pewność siebie i pozwolił się ująć, a następnie postawić przed sądem wojennym w obliczu całej armii. Kiedy „z wyboru najwyższych dowódców i trybunów wojskowych” ogłoszono cesarzem jednego z najwybitniejszych spośród nich, Dioklecjana, ów podbiegł do jeszcze nieprzesłuchanego Apera, który czekał przed sądem, i przeszył go mieczem. To sprawiło, że niesłusznie przypisywano Dioklecjanowi wiedzę o zbrodniczym zamiarze Apera; rzecz cała jednak znajduje wyjaśnienie w tym, że gdy Dioklecjan przebywał w Galii, jakaś druidka przepowiedziała mu cesarstwo, jeśli zabije dzika (aper). Odtąd ilekroć uczestniczył w polowaniach, gonił za dzikiem; teraz, kiedy ujrzał go przed sobą, po prostu nie zdołał się pohamować.
Musiał jeszcze wygrać z Karynem spór o władzę nad światem. Karyn nie był pozbawiony talentów wojskowych; w północnej Italii łatwo dał radę niejakiemu Julianowi (285), który usiłował przywłaszczyć sobie władzę; wojna z Dioklecjanem ciągnęła się przez pół roku i zdaje się nawet, że Karyn wygrał bitwę pod Margus (opodal Semendrii), która uchodzi za rozstrzygającą. Ale osobiści wrogowie, których Karyn przysporzył sobie swoją rozwiązłością, odebrali mu życie. Natychmiastowe uznanie przez obie armie obioru Dioklecjana, który nikogo nie usunął z zajmowanego stanowiska i nikomu nie odebrał majątku, a nawet pozostawił na dotychczasowym urzędzie Arystobula, prefekta gwardii przybocznej, można by przypisać zawartym uprzednio w armii Karyna porozumieniom, choć idąc śladem Aureliusza Wiktora, sądzimy, że należałoby to raczej złożyć na karb szczególnej łagodności i szlachetnych poglądów cesarza i jego otoczenia. Jak sam zapewniał, życzył sobie śmierci Karyna nie ze względu na własną ambicję, lecz mając na uwadze dobro ogółu. Temu, kto postępował w sposób tak niezwykle powściągliwy, i w tej sprawie należy dać wiarę.
Mianowanie współrządców – Obejście zasady dziedziczności tronu – August i cezarowie – Podział pracy – Cesarz i jego wyłączne prawo dokonywania adopcji – Dwudziestoletni okres trwania władzy cesarskiej – Próba uzupełnienia systemu za pomocą przesądów – Odpowiedniki w państwie Sasanidów * Rozrost ceremoniału – Strój – Dominus – Naturalny styl bycia – Rzym i nowe rezydencje: Nikomedia i Mediolan – Stosunek do senatu – Budowle w wielkich miastach – Pretorianie – Jowianie i Herkulianie * Panegiryści – Mamertyn – Eumeniusz – Laudatio Eumeniusza * Konieczność wprowadzenia nowych form – Skargi na Dioklecjana; jego usprawiedliwienie – Armie, skarb, urzędnicy – Taryfa cen maksymalnych – Nowy podział administracyjny – Ogólna ocena tego panowania – Frumentariusze
Spełniły się przepowiednie, a wyrocznie okazały się trafne, gdy syn niewolników dalmatyńskich, którzy należeli do rzymskiego senatora Anulina, mając lat około trzydziestu dziewięciu, objął władzę nad światem. Imiona matki i syna wywodziły się od nazwy ich ojcowizny, niewielkiej Dioklei w pobliżu Cattaro; teraz Diokles, „sławny przez Zeusa”, chcąc dogodzić Rzymianom, dodał do swojego imienia pełniejszą końcówkę i nazwał się Diocletianus, lecz nie poniechał bynajmniej związku z najwyższym z bogów, o czym przypomina jego nowy przydomek łaciński: Jovius1.
Później będzie jeszcze mowa o jego czynach wojennych, o jego panowaniu i tyle sporów budzących cechach jego charakteru; najpierw jednak zajmiemy się szczególnym sposobem, w jaki Dioklecjan pojmował swoją władzę cesarską i jak starał się ją utrwalić, podzielić i przekazać.