Czerwony krąg. Klasyka angielskiego kryminału - Edgar Wallace - ebook + audiobook

Czerwony krąg. Klasyka angielskiego kryminału ebook i audiobook

Edgar Wallace

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

James Beardmore otrzymuje list z żądaniem natychmiastowej zapłaty 100.000 funtów ze znakiem Czerwonego Kręgu. Konsekwencje niezapłacenia mogą być dla niego tragiczne. Beardmore postanawia nie płacić i oprzeć się terrorowi mafijnej organizacji. Wkrótce listy z czerwonym znakiem mnożą się, a pierwsze wydarzenia, wskazują, że Czerwony Krąg nie żartuje ... Kto stoi za wszystkomogącą organizacją? To drugi tom w serii "Klasyka angielskiego kryminału" i jedna z najbardziej znanych klasycznych kryminalnych powieści Edgara Wallace'a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 225

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 33 min

Lektor: Edgar Wallace
Oceny
4,0 (8 ocen)
3
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Edgar Wallace

Czerwony krąg

(The Crimson Circle)

PROLOG

Gwóźdź

Nie ulega żadnej zgoła wątpliwości, że gdyby nie rocznica urodzin Wiktora Palliona, w dniu 29 września nie byłoby wcale tajemnicy Czerwonego Kręgu. Kilkunastu ludzi obecnie nieżywych żyłoby dotąd prawdopodobnie, a pozbawiony wszelkich uczuć inspektor policji nie nazwałby na pewno Talii Drummond „złodziejką i wspólniczką złodziei”.

Pallion ugaszczał swoich trzech pomocników w szyneczku „Pod złotym Kogutem” w Tuluzie, a małe towarzystwo biesiadowało zgodnie i wesoło. O trzeciej rano przypomniał sobie Pallion, że przybył do Tuluzy w celu ścięcia pewnego angielskiego zbrodniarza nazwiskiem Lightman.

– Chłopcy! – rzekł poważnie, choć trochę bełkotliwie. – Już trzecia, a mamy ustawić przecież „Czerwoną Damę”.

Poszli na plac przed więzieniem, gdzie stał już od północy wóz z rozmaitymi częściami składowymi gilotyny. Wprawnie, jak to tylko uczynić mogą fachowcy, ustawili straszny przyrząd, wprowadzając nóż w przeznaczone nań wyżłobienie.

Ale największa wprawa nie ustoi się przed siłą win południowofrancuskich, toteż gdy spróbowali spuścić nóż, nie spadł w sposób należyty.

– Zaraz będzie wszystko w porządku! – oświadczył Pallion i wbił w ramę gwóźdź, tam właśnie, gdzie go całkiem nie było potrzeba.

Zmieszał się, gdyż żołnierze wkroczyli już na plac.

W cztery godziny później (rozwidniło się już tak, że ochoczy do pracy fotograf mógł z bliska zdjąć skazańca) wyprowadzono delikwenta z więzienia.

– Uszy do góry! – szepnął mu Pallion.

– Niech cię szlag trafi! – zgrzytnął nieszczęśnik, którego właśnie przywiązywano do deski.

Pallion pociągnął za rękojeść, a nóż spadł… ale tylko do gwoździa.

Kat próbował trzy razy, zawsze daremnie. Niecierpliwi widzowie przerwali kordon wojska, a więźnia odprowadzono do celi.

W jedenaście lat później gwóźdź ten zabił wielu ludzi.

I

Wstęp

Działo się to w porze, kiedy czcigodni obywatele włażą do łóżek. Górne okna wąskich, wysokich, staromodnych kamienic połyskiwały światłem, na tle którego widać było zarysy bezlistnych drzew wiatrem kołysanych. Zimny podmuch płynął od rzeki, docierając do najdalszych i najlepiej osłonionych zakątków.

Człowiek jakiś chodził z wolna wzdłuż wysokiej kraty i drżał mimo ciepłej odzieży z zimna, gdyż nieznajomy wyznaczył mu schadzkę w miejscu wystawionym na całą nawałę burzy. Ułomki różnych zerwanych przedmiotów wirowały mu fantastycznie dokoła nóg, a liście i gałęzie hałaśliwie spadały z drzew. Czekający spozierał z zazdrością na miłe światło w jednym z domów, gdzie by go przyjęto ochotnie, gdyby tylko zastukał.

Zegar wydzwonił jedenastą, a z ostatnim uderzeniem wjechało na plac szybko i bezgłośnie auto, zatrzymując się tuż obok niego. Latarnie świeciły mglisto, a w zamkniętym pojeździe nie było można nic zobaczyć. Po krótkim wahaniu otworzył czekający drzwi i wsiadł.

Zaledwie rozróżniał w ciemności plecy siedzącego przed nim szofera, a serce mu biło mocno na myśl o całym ryzyku tego kroku.

Ale wóz stał w miejscu, a szofer siedział bez ruchu. Cisza panowała przez chwilę.

Potem odezwał się mężczyzna, który wsiadł, tonem nerwowego podrażnienia:

– I cóż?

– Czy się pan zdecydował? – spytał szofer.

– Oczywiście, inaczej nie byłbym przychodził – odpowiedział gość. – Nie z ciekawości to uczyniłem. Czego pan chce ode mnie? Powiedz mi pan to, a ja postawię swoje żądania.

– Wiem, czego pan chce ode mnie! – rzekł szofer głucho i niewyraźnie, jakby mówił poprzez zasłonę.

Człowiek, który wsiadł, nawykłszy do ciemności, rozeznał zarys czarnej jedwabnej czapki na głowie szofera.

– Stoi pan nad brzegiem bankructwa! – oświadczył szofer. – Zużył pan nieswoje pieniądze i chcesz się zabić. Ale nie bankructwo skłania pana do samobójstwa. Masz wroga, który zna hańbiący pana fakt, którym by niezawodnie zajęła się natychmiast policja. Przed trzema dniami otrzymałeś pan od jednego z przyjaciół, współwłaściciela fabryki chemicznej, śmiertelną truciznę, której nabyć nigdzie nie można, czytałeś przez tydzień o rozmaitych truciznach i jeśli nie nastąpi jakiś ratunek, otrujesz się pan w sobotę wieczór lub w niedzielę rano. Sądzę, że raczej w niedzielę.

Słysząc poza sobą okrzyk zdziwienia, uśmiechnął się łagodnie.

– I cóż sir? Czy gotów pan jest za pewnym wynagrodzeniem pracować dla mnie?

– Czego pan żąda? – spytał, drżąc całym ciałem.

– Tego tylko, by pan spełniał zlecenia, ja zaś ochronię pana przed niebezpieczeństwem i dobrze zapłacę. Gotów jestem dać znaczną kwotę na umorzenie najkonieczniejszych zobowiązań. W zamian za to będzie pan puszczał w obieg wszystkie nadsyłane przeze mnie pieniądze, wymieniając je w razie potrzeby na obcą walutę, zacierał ślady numerów znanych policji, sprzedawał papiery wartościowe, których ja sprzedawać nie mogę, słowem, zostaniesz pan agentem moim i na żądanie – dodał z naciskiem – będziesz robił, czego zażądam.

Siedzący za szoferem mężczyzna namyślał się długo, potem zaś spytał z niejakim zuchwalstwem:

– Co to jest „Czerwony Krąg”?

– Pan nim jesteś – odrzekł szofer.

– Ja? – wykrztusił zdumiony wielce.

– Tak, pan i setki współpracowników, z których pan żadnego nie pozna nigdy i żaden z nich pana znać nie będzie.

– A pan?

– Ja znam wszystkich. No co, czy zgoda?

– Zgoda – rzekł po chwili.

Szofer obrócił się trochę na siedzeniu i wyciągnął rękę.

– Weź pan to – powiedział.

Była to wielka, gruba, wypchana koperta, a nowy członek „Czerwonego Kręgu” wetknął ją w kieszeń.

– Wysiądź pan teraz – rozkazał szofer krótko, a tamten usłuchał, nie stawiając dalszych pytań.

Zatrzasnąwszy drzwi wozu, podszedł do szofera, chcąc go zobaczyć, co miało dlań wielką wagę.

– Nie zapalaj pan tu cygara – rzekł szofer. – Inaczej muszę przypuścić, że świecenie zapałki stanowi tylko pozór. Drogi przyjacielu, wiedz, że ten, kto mnie pozna, natychmiast znajomość tę zabiera ze sobą do piekła.

Zanim mógł odpowiedzieć, wóz ruszył, a on stał z kopertą w ręku i patrzył tak długo, aż znikła tylna czerwona lampa.

Drżał całym ciałem, a zapałka użyta do cygara trzymanego w kłapiących zębach dygotała niezwykle.

– Więc to on – mruknął chrypliwie, przeszedł na drugą stronę ulicy i znikł na zakręcie.

Zaledwie odszedł, wyszedł z ciemnej bramy domu ktoś ledwo widoczny po ciemku i jął się ostrożnie skradać za pierwszym. Był to człowiek wysoki, barczysty, ale przeszkadzał mu w szybkim ruchu krótki oddech. Uszedłszy sto kroków, zauważył, że trzyma ciągle jeszcze w ręku silną lornetkę, przez którą wcześniej obserwował.

Na głównej ulicy nie spostrzegł już śledzonego i spodziewając się, że tak będzie, nie uczuł niepokoju. Wiedział, gdzie go szukać. Kto jednak siedział w aucie? Odczytał numer i mógł nazajutrz wyśledzić właściciela. Feliks Marl skrzywił się uciesznie, ale nie czułby z pewnością radości, gdyby do uszu jego doleciała część choćby rozmowy obserwowanych ludzi. Silniejsi od niego ugięli się przed grozą „Czerwonego Kręgu”.

II

Człowiek, który nie płaci

Filip Brossard płacił i żył, bowiem „Czerwony Krąg” dotrzymywał słowa. Jakub Rieci, bankier, płacił także i żył, ale wśród nieustannej trwogi. W miesiąc później zmarł naturalną śmiercią na serce. Benson, syndyk kolei, drwił z pogróżek „Czerwonego Kręgu” i znaleziono go martwego obok własnego auta.

Derrick Yale, obdarzony niezwykłymi zdolnościami, schwytał Murzyna, który zakradłszy się do prywatnego wozu Bensona, zamordował go i wyrzucił oknem zwłoki.

Powieszono mordercę, który nie zdradził nazwiska swego rozkazodawcy. Policja mogła drwić dowolnie z psychometrycznej wiedzy Derricka Yale’a i czyniła tak nawet, ale dzięki temu właśnie w ciągu dwu dób zbrodniarz został przychwycony i przyznał się.

Po tym zdarzeniu wiele osób musiało chyba płacić okup, gdyż przez długi czas nie było w dziennikach wzmianki o „Czerwonym Kręgu”. Jednak dnia pewnego znalazł James Beardmore na stole, obok zastawy lunchowej, czworoboczną kopertę z kartą zaopatrzoną w czerwone koło.

– Jacku! Interesują cię melodramaty życia, przeto przeczytaj to.

Potem rzucił przez stół kartę synowi i wziął do ręki następny list z wielkiego stosu leżącego przy talerzu.

Jack podniósł kartę z ziemi, gdzie spadła i jął ją badać, chmurząc czoło. Był to zwyczajny list, tylko bez adresu, a wielki, czerwony krąg sięgający brzegów był wyciśnięty, zda się, stemplem gumowym, gdyż farba miała nierówne plamy. Pośrodku zaś tego kręgu widniał napis drukowanymi literami:

STO TYSIĘCY STANOWI MAŁĄ TYLKO CZĘŚĆ PAŃSKIEGO MAJĄTKU. SUMĘ TĘ WYPŁACI PAN MEMU POSŁAŃCOWI W BANKNOTACH. OGŁOSZENIEM W „TRYBUNIE” ZAWIADOMI MNIE PAN O CZASIE NAJDOGODNIEJSZYM DO WYPŁATY, A TO W CIĄGU JEDNEJ DOBY. JEST TO OSTATNIA PRZESTROGA.

Nie było podpisu.

– No i co?

Stary James Beardmore patrzył na syna przez okulary, a oczy jego się uśmiechały.

– „Czerwony Krąg” – rzucił syn z przerażeniem.

Ojciec roześmiał się głośno z jego strachu.

– Tak – powiedział. – To jest „Czerwony Krąg”. Dostałem już cztery takie epistoły.

Młodzieniec otworzył szeroko oczy.

– Cztery! Wielki Boże! Czy z tego powodu przebywa u nas Yale?

James Beardmore uśmiechnął się.

– Tak. Z tego właśnie powodu.

– Oczywiście, wiedziałem, że jest detektywem, ale nie miałem pojęcia…

– Nie troszcz się, mój drogi, tym „Czerwonym Kręgiem” – przerwał zniecierpliwiony ojciec. – Nie zastraszy mnie on. Froyant boi się, czy go nie wciągnięto na listę. Istotnie, w czasach ostatnich narobił sobie wrogów.

James Beardmore, o twarzy wyschłej, pomarszczonej, z brodą szczecinowatą i szpakowatą, wyglądał na dziadka pięknego młodzieńca siedzącego naprzeciw. Majątku dorobił się Beardmore z wielkim trudem. Początkowe liczne niepowodzenia, niebezpieczeństwa, troski i braki spekulanta uwieńczyło bogactwo. Nie mogły bardzo przerazić pogróżki „Czerwonego Kręgu” tego człowieka, który walczył ze śmiercią wśród bezwodnej puszczy Kalahari, szukał nieistniejących diamentów w mule rzeki Yale, a w Klondyke utrzymał się jedynie przez wynalazek sztucznego topienia lodu. W tej chwili zajmowało go niebezpieczeństwo bliższe znacznie, a dotyczące syna.

– Drogi Jacku – zaczął. – Ufam bardzo twemu rozsądkowi i dlatego niech cię nie obrazi to, co ci powiem. Nie wtrącałem się nigdy do twych rozrywek i nie wątpiłem w twój sąd o rzeczach… czy jednak w tym danym wypadku postępujesz rozsądnie?

Jack zrozumiał dobrze słowa ojca.

– Masz, ojcze, na myśli miss Drummond, nieprawda? – spytał.

Starzec potwierdził skinieniem.

– Jest ona sekretarką Froyanta… – zaczął młodzieniec.

– Wiem, że jest sekretarką Froyanta – rzekł ojciec – i to jej wcale nie ubliża. Czy wiesz jednak o niej coś więcej?

Jack złożył w zadumie serwetę. Poczerwieniał i zasępił się, co bawiło widocznie tajemnie Jima.

– Lubię ją – powiedział Jack. – Jest moją przyjaciółką. Ale nigdy nie nadskakiwałem jej, ojcze, i pewny jestem, że w takim razie prysnęłaby zaraz nasza przyjaźń.

James skinął ponownie głową. Powiedziawszy, co trzeba, wziął w rękę wielką kopertę i spojrzał na nią z zaciekawieniem. Jack zauważył francuskie znaczki i zadumał się, kto by mógł to nadesłać.

Starzec rozerwał ją. Zawierała mnóstwo listów i drugą jeszcze, opieczętowaną kopertę. Przeczytał napis na wierzchu umieszczony i skrzywił się z niechęcią.

– Ach! – powiedział i odłożył kopertę, nie otwierając jej.

Przejrzawszy pobieżnie korespondencję, spojrzał na syna.

– Nie dowierzaj nigdy mężczyźnie ni kobiecie – powiedział – dopóki się nie dowiesz o nich tego, co najgorsze. Dzisiaj odwiedzi mnie człowiek będący wybitnym członkiem społeczeństwa. Przeszłość jego jest czarna, jak mój kapelusz, a mimo to będę z nim robił interesy, gdyż wiem o nim rzecz najgorszą.

Jack się roześmiał, a rozmowę przerwało wejście gościa.

– Dzień dobry, Yale. Spał pan dobrze? – zapytał starzec. – Jack, zadzwoń i każ przynieść świeżej kawy.

Odwiedziny Derricka Yale’a były wielką radością dla Jacka Beardmore’a. Jako młody czuł pociąg do wszystkiego, co romantyczne. Najzwyklejszy detektyw był dlań osobą wielce pożądaną. Ale nimb otaczający Derricka Yale’a miał w sobie coś zgoła nadprzyrodzonego.

Człowiek ten wyposażony był w zdolności niezwykłe, które go wyróżniały spośród innych.

Delikatne, estetyczne rysy, poważne, tajemnicze oczy, a nawet ruchy długich, wrażliwych rąk posiadały swoistą, odrębną cechę.

– Nigdy nie śpię naprawdę – powiedział wesoło, rozkładając serwetkę.

Wziął w palce obrączkę srebrną, w której tkwiła serwetka. James Beardmore patrzył nań z uradowaniem, a Jack z nietajonym zgoła podziwem.

– I co? – spytał James.

– Człowiek, który ostatni miał w ręku tę obrączkę, otrzymał bardzo złe wieści. Jakiś jego krewny, może ojciec, zachorował ciężko.

Beardmore skinął głową.

– Jane Higgins, pokojówka zastawiająca dziś rano śniadanie, otrzymała wiadomość, że matka jej spoczywa na łożu śmierci.

Jack zdumiał się.

– I to wyczuł pan w tej obrączce? – spytał. – W jaki sposób otrzymuje pan te wrażenia?

Derrick Yale potrząsnął głową.

– Nie będę czynił prób wyjaśnienia – powiedział spokojnie. – Wiem tylko, że w chwili rozkładania serwetki uczułem wielką troskę. To jest wprost niesamowite… nieprawdaż?

– Skądże panu wpadł ten krewny, ta matka?

– Wyczułem to w jakiś tajemny sposób – odparł Yale tonem podrażnienia. – Jest to rodzaj wnioskowania podświadomego. Czy ma pan jakieś nowe wiadomości, panie Beardmore?

Zamiast odpowiedzi podał mu James otrzymaną tego poranka kartkę.

Yale przeczytał i zważył kartkę na białej dłoni.

– Kartkę tę wrzucił do skrzynki pocztowej marynarz – rzekł po chwili. – Człowiek ten siedział w więzieniu, a w czasach ostatnich stracił dużo pieniędzy.

Jim Beardmore zaśmiał się.

– Ja mu ich nie zwrócę na pewno – powiedział, wstając od stołu. – Czy uważa pan to ostrzeżenie za rzecz poważną?

– Nawet bardzo – odparł, jak zawsze, z powagą. – Jest to tak poważne, że radziłbym panu wychodzić z domu tylko w moim towarzystwie. „Czerwony Krąg” – dodał, uchylając gestem swoistym niechętny sprzeciw Beardmore’a – jest, co przyznaję, w metodach swych po prostu melodramatyczny. Ale spadkobierców pańskich nie pocieszy fakt, że zmarłeś w sposób teatralny.

Jim Beardmore milczał przez chwilę, a syn spoglądał nań z trwogą.

– Czemuż nie wyjedziesz, ojcze, za granicę? – spytał.

Ale starzec ofuknął go.

– Przeklęty wyjazd! Czyż mam uciekać przed bandą czarnej ręki? Postaram się o to, by się dostali do…

Nie powiedział gdzie, ale można się było tego domyślić.

III

Oziębła dziewczyna

Jack Beardmore kroczył tego ranka głęboko zamyślony przez łąkę, kierując się bezwiednie ku małej dolince odległej o milę mniej więcej od domu. Żywopłot rozdzielał posiadłości Beardmore’a i Froyanta. Ranek był cudny. Minęła burza, która ubiegłej nocy przeszła tędy, a wszystko wokół lśniło w złocistych promieniach słońca. W dali, poza warstwą zieleni porastającą Penton Hill, widniała wielka, biała pańska rezydencja Froyanta.

Młodzieniec zawahał się, czy iść tam, bowiem ziemia rozmiękła, a trawa była mokra.

Przystanął pod wielkim wiązem na skraju doliny i patrzył z niepokojem wzdłuż linii żywopłotu aż ku niewielkiej willi letniej wystawionej przez dawniejszych właścicieli miejscowości Tower House, bowiem Harvey Froyant, nienawidzący zresztą samotności, nie pozwoliłby sobie za nic na taką rozrzutność.

Nikogo nie było widać i młodzieńca ogarnął smutek. Po dziesięciu minutach dotarł do dziury w żywopłocie, którą sam uczynił. Przeszedł nią na drugą stronę. Dziewczyna będąca w willi musiała usłyszeć jego westchnienie ulgi, gdyż obejrzała się, wstając jakby z niechęcią.

Była niezwykle piękna, jasnowłosa i miała delikatną płeć. Ale podchodząc do przybyłego, nie uśmiechnęła się na powitanie.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno.

– Dzień dobry, Talio – odrzekł, a ona zmarszczyła czoło.

– Wolałabym, byś pan tego nie czynił – zauważyła, on zaś wiedział, że mówi serio.

Jej zachowanie w stosunku do niego było mu zagadką i wielką troską jednocześnie.

Pewnego dnia ujrzał, jak goni zająca i patrzył zdziwiony na śmiejącą się Dianę pędzącą drobnymi nóżkami w ślad przestraszonego zwierzęcia. Słyszał także jej śpiew wesoły, ochoczy… ale bywała także przygnębiona i smutna, jakby ją trawiła choroba.

– Czemu pani jesteś dla mnie zawsze taka chłodna i formalistyczna? – spytał z niezadowoleniem.

Lekki uśmiech zjawił się w kątach jej ust.

– Dlatego, że czytałam książki – odrzekła uroczyście – i wiem, jaki zazwyczaj bywa los biednej sekretarki, która wobec syna milionera nie jest chłodna i formalistyczna.

Powiedziała to ze szczerością, wprawiającą go w zakłopotanie.

– Zresztą nie ma powodu, dlaczego nie miałabym być chłodna. W ten sposób traktować należy bliźnich swoich, o ile się, oczywiście, któregoś nie kocha. A ja pana nie kocham.

Wyrzekła to spokojnie, z rozwagą, a młodzian poczerwieniał silnie. Uczuł drwiny i wstydził się, że je sam wywołał.

– Chciałabym panu coś powiedzieć, panie Beardmore – ciągnęła dalej jednostajnie, jak zawsze – coś, co panu pewnie jeszcze nie wpadło do głowy. Oto, jeśli młody człowiek i młoda dziewczyna znajdą się razem na bezludnej wyspie, jest rzeczą całkiem zrozumiałą, że młodzieniec ów uważa dziewczynę za jedyną piękność świata. Cała jego kapryśna wyobraźnia skupia się na tej jednej tylko kobiecie i idealizuje ją coraz bardziej. Czytałam dużo historii o takich bezludnych wyspach oraz widywałam nieraz filmy tej treści, nader interesującej. Uczucie pańskie dla mnie ujmuję w ten właśnie sposób. Jesteś pan tu na bezludnej wyspie… zbyt wiele czasu poświęcasz królikom, ptakom i Talii Drummond. Powinien pan udać się do miasta i żyć trochę więcej z ludźmi swojej warstwy społecznej.

Skinęła mu głową i odwróciła się, spostrzegłszy, że nadchodzi jej chlebodawca.

Zauważyła także, iż przystanął, spozierając spod oczu, i odgadła jego niezadowolenie.

– Sądziłem, że robi pani zestawienie rachunków – powiedział szorstko.

Był to chudy wielce człowiek, około pięćdziesięcioletni, o rysach wyrazistych i przedwczesnej łysinie. Miał niemiły zwyczaj pokazywania swych wielkich, żółtych zębów, gdy pytał. Nadawało mu to taki wyraz, jakby każdą odpowiedź uważał z góry za wykręt.

– Dzień dobry, Beardmore – mruknął na powitanie, a zwracając się ponownie do sekretarki, rzekł:

– Nie lubię, kiedy pani marnotrawi czas, miss Drummond – zauważył.

– Nie marnotrawię ani swego, ani pańskiego czasu – odparła spokojnie. – Zestawienie dawno już gotowe. Oto jest – wskazała trzymaną pod pachą zużytą tekę.

– Mogła pani przecież załatwić to w biurze, nie było zgoła potrzebne udawać się z tym w dzicz i samotność.

Potarł długi nos i przeniósł z dziewczyny spojrzenie na młodzieńca.

– Ano to dobrze – powiedział. – Mam właśnie zamiar odwiedzić ojca pańskiego. Może mi zechcesz towarzyszyć?

Talia znikła już na drodze do Tower Hill, przeto Jack stracił wszelki pretekst pozostania tu dłużej.

– Nie zabieraj pan tyle czasu tej dziewczynie, Beardmore. Nie czyń pan tego, proszę – rzekł Froyant gderliwie. – Nie ma pan pojęcia, ile ona ma do roboty. Przy tym pewny jestem, że ojciec pański nie byłby temu rad.

Jack chciał odpowiedzieć ostro, ale powściągnął się. Nienawidził Froyanta, a w tej chwili w trójnasób jeszcze, z powodu szorstkiego traktowania Talii.

– Dziewczęta tego rodzaju… – zaczął Froyant, podczas gdy szli wzdłuż żywopłotu ku furtce przy końcu doliny – dziewczęta tego rodzaju… – nagle stanął skamieniały. – Któż u diaska wyłamał mi żywopłot? – spytał, pokazując laską dziurę.

– Ja – odparł Jack gniewnie. – Zresztą jest to nasz żywopłot, a dziura oszczędza pół mili drogi. Chodźmy tędy, panie Froyant.

Nie czyniąc już dalszych uwag, przelazł Froyant przez żywopłot i poszli razem ku wielkiemu wiązowi, spod którego Jack rozglądał się niedawno.

Harvey Froyant kroczył w milczeniu. Trzymał się tradycji, o ile mógł z tego wyciągnąć jakąś korzyść.

Dotarli na szczyt wzgórza, gdy nagle uczuł, że Jack chwyta go z tyłu za ramię.

Obejrzał się i zobaczył, że młodzieniec tkwi spojrzeniem w pniu drzewa. Skierował tam oczy i cofnął się o krok. Jego chorowita twarz pobladła jeszcze bardziej. Na pniu widniał duży czerwony krąg. Farba jeszcze nie zaschła.

IV

Feliks Marl

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Edgar Wallace (1 kwietnia 1875, Londyn – 10 lutego 1932) – pisarz angielski, jeden z najbardziej poczytnych w historii literatury. Urodzony jako nieślubne dziecko aktorki i oddany rodzinie tragarza. Zakończył edukację na szkole podstawowej. Od dwunastego roku życia pracował zarob-kowo, a w wieku osiemnastu lat zaciągnął się do służby w wojsku, w korpusie sta-cjonującym w Afryce. Pozo-stawał w nim przez sześć lat, następnie pracował krótko jako redaktor „Daily Mail”, ostatecznie zdecydował się rozpocząć karierę pisarską. Do śmierci w 1932 r. napisał prawie 170 powieści, w większości kryminalnych. Stał się najchętniej czytanym pisarzem angielskim przed I wojną światową. Jego powieści były tłumaczone na wiele języków i ekranizowane (nakręcono 160 filmów na podstawie jego scenariuszy, w tym słynnego King Konga). Szczególną popularność Wallace zdobył (poza obszarem angielskojęzycznym) w Niemczech, Hiszpanii i przedwojennej Polsce. Przed 1939 r. wydano prawie 70 jego powieści. W 1951 r. jego twórczość została objęta cenzurą, a książki były wycofywane z bibliotek. Z czasem większość tytułów stała się białymi krukami na rynku antykwarycznym i osiągnęła spore ceny. Wznawianie powieści Wallace’a rozpoczęto w latach 90. XX w., ale były to przede wszystkim skrócone niepełne wydania.

W tej książce prezentujemy The Clue of the New Pin w nowym tłumaczeniu.

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Edgar Wallace

Czerwony krąg

(The Crimson Circle)

Seria: Klasyka angielskiego kryminału

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I powojenne, 2013. Oparto na wydaniu z 1928r.

Tłumaczenie: Franciszek Mirandola

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce:  batke82as / Adobe Stock, jeff Metzger, Мария Неноглядова / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-005-3

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek