Człowiek o stu obliczach - Edgar Wallace - ebook + audiobook

Człowiek o stu obliczach ebook i audiobook

Edgar Wallace

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zasłużony dla Scotland Yardu Alan Wembury zostaje awansowany na stanowisko kierownika brygady śledczej oddziału R. Nieznany mu wcześniej obszar kryje wiele zagadek. Jedną z nich jest Maurice Meister – prawnik o opinii kryminalisty, podejrzewany o zamordowanie swojej sekretarki. Jej miejsce zajmuje Mary Lenley, przyjaciółka Wembury’ego. Wembury przeczuwający niebezpieczeństwo stara się zdemaskować Meistera. Jakie sekrety ukrywa Meister i kim jest tajemniczy, mściwy, bezwzględny Kameleon, przed którym drży adwokat-kryminalista? Czy dojdzie do kolejnej tragedii? Patronat medialny: Klub MOrd.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 7 min

Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Edgar Wallace

Człowiek o stu obliczach

Cykl powieściowy Edgara Wallace’a

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Edgar Wallace

Człowiek o stu obliczach

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska

Wydanie I, 2015

Oparto na wydaniu z roku 1929

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce:  EVGENIY, XtravaganT / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co Polska sp z o o, Gdańsk, 2022

ISBN 978-83-67494-44-1

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

I

Zastępca naczelnika policji nacisnął dzwonek stojący na biurku i rzekł do woźnego, który zjawił się po chwili:

– Pójdziesz do pana kierownika Wembury'ego i powiesz mu, że go proszę, aby był łaskaw przyjść do mnie.

Zastępca naczelnika odłożył na bok papiery, które przeglądał przed chwilą. Dokumenty Alana Wembury'ego jako urzędnika policji i jako żołnierza były wspaniałe. Doszedł podczas wojny do wysokiej rangi majora i zdobył order za gorliwą służbę, którym go odznaczono za dzielność i odwagę na froncie, a teraz czekał go nowy zaszczyt.

Otworzyły się drzwi. Do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu. Zastępca naczelnika uniósł wzrok i ujrzał szczupłą, ogorzałą twarz, w której uśmiechały się pogodnie szare, wesołe oczy.

Dzień dobry, Wembury.

– Dzień dobry, panie naczelniku.

Alan Wembury przekroczył zaledwie trzydziestkę. Był to atleta i sportowiec. Pochodził z ludu, ale miał doskonałe obycie towarzyskie i dar wysławiania się, co często jest wynikiem obcowania z ludźmi inteligentnymi.

– Kazałem cię zawezwać do siebie, gdyż mam dla ciebie dobre nowiny rzekł naczelnik.

Żywił doprawdy szczerą sympatię do tego prawego i uczciwego podwładnego. W czasie swojej długiej służby państwowej nigdy nie czuł do nikogo tak wielkiego zaufania, jak do tego wywiadowcy-żołnierza.

- Wszystkie nowiny są dla mnie dobre! – roześmiał się Alan.

Stał wyprostowany na baczność. Zwierzchnik wskazał mu krzesło.

– Dostajesz nominację na kierownika brygady śledczej oddziału R i już w poniedziałek obejmiesz nową służbę - rzekł naczelnik.

Chociaż Alan Wembury umiał panować nad sobą, słowa te zrobiły na nim widoczne wrażenie.

Stanowisko kierownika brygady śledczej było jednym z uprzywilejowanych w policji śledczej. Człowieka w jego wieku prowadziło niewątpliwie na stanowisko kierownika centrali, a następnie już na najwyższy urząd sztabowy – wcielenie do Wielkiej Czwórki.

- To dla mnie wielka niespodzianka, panie naczelniku – rzekł w końcu. – Jestem niesłychanie wdzięczny, ale mam wrażenie, że mnóstwo innych urzędników zasługuje na to przede mną.

Pułkownik Walford potrząsnął głową.

Jestem rad przez wzgląd na ciebie - odpowiedział po chwili – ale twojego zdania nie podzielam.

Nastąpiło milczenie, po czym naczelnik dodał nagle:

– Zaprowadzamy wielkie zmiany w Scotland Yardzie. Bliss wraca z Ameryki. Był przydzielony do naszej ambasady w Waszyngtonie. Znasz go?

Alan Wembury zrobił przeczący znak głową. Słyszał o tym groźnym człowieku, ale wiedział o nim niewiele więcej ponad to, że był dzielnym urzędnikiem policji i że był szczerze nielubiany nieomal przez wszystkich ludzi ze Scotland Yardu.

– Oddział R nie będzie już tak interesujący, jak przed kilkoma laty - mówił naczelnik z błyskiem w oczach. – Możesz się z tego cieszyć w każdym razie.

– Czy był to interesujący oddział, panie naczelniku? – zapytał Alan, dla którego okręg Deptford był nieznanym terenem.

Pułkownik Walford zrobił potakujący ruch głową. Ze spojrzenia znikł pogodny wyraz. Był bardzo poważny w tej chwili.

– Miałem na myśli Kameleona – ciągnął naczelnik – i zastanawiam się, czy wieści o jego śmierci są zgodne z prawdą. Policja australijska jest przekonana, że człowiek znaleziony w Sydney Harbour był właśnie tym niebezpiecznym złoczyńcą.

Alan Wembury potrząsnął z wolna głową.

Kameleon!

Sam dźwięk tego słowa wywoływał pewien odruch, który był dziwnie podobny do dreszczu grozy. A jednak Alan Wembury był człowiekiem pozbawionym uczucia trwogi, jego odwaga i jako żołnierza, i jako wywiadow cy była zapisana złotymi literami – lecz było coś ponurego i śmiercionośnego w samej nazwie „Kameleon", coś, co przywołało na myśl powtarzający się obraz… i zimne, beznamiętne spojrzenie jadowitego węża.

Któż nie słyszał o Kameleonie! Swoimi czynami wprowadzał w osłupienie cały Londyn. Zabijał bezlitośnie, bezwzględnie, gdy kierowała nim zemsta osobista.

Ludzie, którzy mieli poważne powody, ażeby nienawidzić i lękać się go, udawali się na spoczynek silni i zdrowi, kpiąc z jego pogróżek, spokojni i pewni siebie, gdyż domy ich były otoczone czujnymi policjantami. A nazajutrz z rana na miejscu zdrowych i silnych leżały trupy. Bo w tych domostwach zjawiał się Kameleon i niby czarny anioł śmierci niósł zniszczenie i przerywał nić życia w pełni sił i zdrowia.

– A chociaż Kameleon nie straszy już twojego okręgu, jest jeden człowiek w Deptford, przed którym pragnę cię ostrzec – rzekł pułkownik Walford. – Jest to…

– …jest to Maurice Meister – dokończył Alan.

Naczelnik uniósł ze zdumienia brwi.

Znasz go? – zapytał zdziwiony. – Nie miałem pojęcia, że jest jako adwokat aż tak znany.

Alan Wembury zawahał się. Pogładził malutkie wąsiki i odpowiedział:

– Znam go przypadkowo, jest adwokatem rodziny Lenleyów.

Naczelnik ze śmiechem potrząsnął głową.

– Teraz wyprowadzasz mnie z mroków. Nie znam Lenleyów, a wymawiasz to nazwisko ze sporą dozą uszanowania. Ale, ale… – przypomniał sobie nagle czy nie mówisz o starym George'u Lenleyu z Hertford, który umarł przed kilkoma miesiącami?

Alan uczynił potakujący ruch.

– Bywałem z nim na polowaniach – ciągnął pułkownik. – Doskonały jeździec, wyborny towarzysz do wypitki, prawdziwy typ angielskiego szlachcica. Mówiono mi, że umarł nagle. Czy pozostawił rodzinę?

– Dwoje dzieci, panie naczelniku – odpowiedział Alan spokojnym tonem.

A Meister jest ich adwokatem. Tak - naczelnik roześmiał się. – Nie dał im dobrej rady ten, kto namówił ich, ażeby majątek swój powierzyli temu człowiekowi.

Wyjrzał przez okno na gmachy ciągnące się wzdłuż Tamizy. Odgłosy dzwonków tramwajowych słabo dochodziły przez podwójne szyby. W powietrzu drżało już pierwsze tchnienie wiosny, nagie gałęzie drzew ciągnących się wzdłuż gmachów posiadały zielone pączki, które niebawem miały się rozwinąć i ukazać delikatne piękno swoich liści. Scotland Yard - dziwnie złowróżbne miejsce. A jednak biły w nim serca ludzkie i czułe.

Walford nie myślał o Meisterze, ale o dzieciach znajdujących się pod jego opieką.

– Meister znał Kameleona – rzekł niespodzianie.

Alan otworzył szeroko oczy.

– Znał go? - powtórzył.

Walford potrząsnął głową.

Nie wiem, jak dalece się znali. Ale przypuszczam, że aż nazbyt dobrze dla Meistera, o ile oczywiście Kameleon żyje. Zostawił on pod opieką Meistera swoją siostrę Gwendę Milton. Przed trzema miesiącami wydobyto z nurtów Tamizy jej ciało.

Alan kiwnął głową; przypomniał sobie tę tragedię.

– Była sekretarką Meistera – ciągnął pułkownik.

– Jeżeli będziesz miał któregoś dnia wolną chwilę, to idź do archiwum. Jest tam w aktach mnóstwo szczegółów, których nie poruszano w czasie sprawy.

– Czy o Meisterze, panie naczelniku?

– Tak.

Po chwili pułkownik dodał:

Jeżeli Kameleon nie żyje, rzeczy te są bez znaczenia, ale jeżeli żyje – Walford wzruszył szerokimi ramionami i spojrzał dziwnie w oczy młodego wywiadowcy – jeżeli żyje, to jest coś, co go skłoni, by wrócił do Deptford i do Meistera.

Co takiego, panie naczelniku? – zapytał Wembury.

I znowu Walford uśmiechnął się zagadkowo.

Idź do archiwum, przestudiuj akta, a wyczytasz w nich najstarszą ludzką tragedię. Będzie to historia ufającej kobiety i nikczemnego mężczyzny.

A następnie „usuwając" Kameleona poruszeniem ręki, jakby to była ruchoma wizja, którą można odepchnąć, rzekł tonem praktycznym i rzeczowym:

- Nowe obowiązki obejmiesz w poniedziałek z rana. Może masz ochotę rozejrzeć się przedtem w swoim nowym okręgu?

Alan zawahał się.

Prosiłbym, panie naczelniku, o ile to możliwe, o tygodniowy urlop – i jakby na złość ogorzała twarz stała się jeszcze czerwieńsza.

– Urlop? Ależ chętnie. Pragniesz podzielić się dobrą nowiną ze swoim dziewczęciem? – w oczach Walforda świeciły iskierki wesołości.

Nie, panie naczelniku – odpowiedział Alan z zakłopotaniem - ale jest pewna osoba, której chciałbym powiedzieć o moim awansie. Tą osobą jest właśnie panna Mary Lenley.

Naczelnik uśmiechnął się serdecznie.

- Więc znasz Lenleyów aż tak dobrze? – zapytał.

Zakłopotanie Alana wzrastało.

– Nie, panie naczelniku, lecz panna Lenley była dla mnie zawsze bardzo życzliwa – mówił półgłosem, jakby temat przez niego poruszany nie mógł być wyrażony donośniejszym tonem. – Panie naczelniku, pochodzę ze wsi należącej do Lenleyów. Mój ojciec był głównym ogrodnikiem u starego pana Lenleya. Znam tę rodzinę od najdawniejszych lat. Poza tym nie mam nikogo już we wsi – potrząsnął głową – kto by… na mnie oczekiwał i… – zawahał się znowu.

Ależ zrób sobie wakacje i spędź je, jak ci się żywnie spodoba! A jeżeli panna Mary Lenley jest równie mądra, jak piękna… pamiętam, że była ślicznym dzieckiem… to na pewno zapomni, że jest panną Lenley z dworu Lenleyów, a ty jesteś tym Wemburym z zagrody ogrodnika. Przecież żyjemy w czasach demokratycznych – w głosie pułkownika brzmiała powaga. - Człowiek jest tym, czym jest, nie zaś tym, czym był jego ojciec. Mam nadzieję, że nie będzie cię nigdy prześladowało poczucie własnej niższości, bo gdyby tak było – i znowu w oczach zaigrały wesołe błyski – to musiałbym cię uważać za szalonego głupca.

Alan Wembury opuścił pokój z dziwnym przeświadczeniem, że zastępca naczelnika wiedział znacznie więcej o rodzinie Lenleyów, niż się do tego przyznawał.

II

Wydawało się, że wiosna wcześniej nawiedziła wioskę Lenley niż ponury, stary Londyn, który niechętnie ulega urokowi tej pory i opiera mu się, póki nie przytłoczy go szmer krokusów, złotogłowów i narcyzów o żółtych serduszkach i zmusi do łagodnej kapitulacji w blasku złotych promieni słońca.

Idąc drogą ze stacji kolei żelaznej do wsi, Alan ujrzał poprzez żywopłot słynną aleję złotogłowów, bijącą złotą łuną. Spoza wysokich topól ukazywał się szary dach dworu Lenleyów.

Nowinki o awansie Alana wyprzedziły go. Łysy gospodarz, właściciel zajazdu pod Czerwonym Lwem, wybiegł na jego spotkanie z wyrazem radości, który malował się na płaskiej, czerwonej twarzy.

– Cieszę się, że jesteś znowu u nas, mój Alanie! Słyszeliśmy o twojej nominacji. Jesteśmy wszyscy dumni z ciebie! Niebawem zostaniesz naczelnikiem policji.

Alan uśmiechnął się, rozbawiony zapałem gospodarza. Kochał swoją starą wioskę, była dla niego zaczarowaną krainą marzeń – ale czy jego wielkie, największe marzenie, którego nigdy nie ujął w konkretne życiowe wnioski, ziści się kiedyś?

- Wybierasz się do dworu, ażeby zobaczyć się z panną Mary?

Alan przytaknął.

Gospodarz potrząsnął głową i zacisnął wargi. Był w tej chwili uosobieniem żalu.

Źle u nich, mój Alanie. Mówią, że nic nie zostało z majątku, ani panu Johnowi, ani pannie Mary. Nie żal mi pana Johna, jest mężczyzną i powinien dać sobie radę w życiu. Byłoby wprawdzie lepiej, gdyby starał się dawać sobie inaczej radę…

– Co to ma znaczyć? – zapytał pośpiesznie Alan.

Ale gospodarz przypomniał sobie nagle, że mówi nie tylko do starego przyjaciela, lecz także do urzędnika policji i stał się znacznie oględniejszy w słowach.

– Mówią, że trzyma z tym diabłem. Wiesz, że ludzie różnie plotą, ale w tym jest trochę prawdy. Johnny nigdy nie należał do sympatycznych ludzi, a teraz nic nie robi, tylko chmurzy się i patrzy na wszystkich spode łba. Bieda dokucza temu młodzikowi.

Dlaczego siedzą we dworze, skoro im tak ciężko? Utrzymanie takiej posiadłości musi dużo kosztować. Dlaczego nie sprzedają dworu?

– Dlaczego nie sprzedają swej posiadłości! - zachłysnął się gospodarz. Ależ jest zadłużona do ostatniej piędzi ziemi! Siedzą tu tymczasowo, bo ich londyński adwokat likwiduje te sprawy. Mają się przenieść do miasta, tak przynajmniej mówią ludzie.

Ten londyński adwokat! Alan zadrżał. Był to na pewno Maurice Meister. Pragnął zetknąć się z tym człowiekiem, o którym chodziły tak dziwne słuchy. W Scotland Yardzie mówiono o Meisterze rzeczy, które powtarzać byłoby oszczerstwem, a pisać – potwarzą. Zmuszały one do pewnych przypuszczeń, rzucających cień na prawnika-kryminalistę, którego praca wymagała obcowania z szumowinami społecznymi.

– Proszę pana, panie Griggs, ażeby zatrzymał pan dla mnie pokój. Tragarz przyniesie ze stacji moją walizę. Pójdę tymczasem do dworu i postaram się zobaczyć z Johnem Lenleyem.

Powiedział „John", lecz serce mówiło „Mary". Mógł wprowadzić w błąd cały świat, ale nie mógł oszukać własnego serca.

Gdy szedł szeroką, cienistą drogą dębową, bieda wyszła mu na spotkanie. Trawa zarastała aleje parku, a piękne, smukłe wierzchołki cisów, przed którymi stawał w zachwycie za swoich dziecięcych lat, były podcięte niezręczną ręką. Trawnik przed dworem był niestrzyżony i pełen chwastów.

Kiedy Alan ujrzał dwór, serce mu się ścisnęło na widok tylu oznak zaniedbania. Okna wschodniego skrzydła były brudne i nawet zamknięte okiennice nie mogły ukryć tego stanu; szyby powybijane i niezastąpione nowymi.

Był niedaleko domu, gdy jakaś postać wysunęła się z ciemnych odrzwi i jęła szybko zdążać w jego kierunku, a następnie poznawszy Alana, puściła się pędem.

– Alan!

Już po kilku sekundach trzymał w swoich dłoniach obie jej ręce i spoglądał w zwróconą do siebie twarz. Nie widział jej od kilkunastu miesięcy, a teraz z zapartym oddechem przywarł do niej wzrokiem. Jej blada, delikatna uroda chwytała go za serce. Znał dawniej dziecko, przemiłe, czarujące dziecko, a teraz spoglądał w przeczyste, kryształowe oczy promiennej kobiety. Szczupła, niewyraźnie zarysowana postać dziecięca uległa subtelnym zmianom, urocza twarzyczka ukształtowała się, nabierając nowej słodyczy.

Doznał uczucia trwogi. Fala rozpaczy przesłoniła na chwilę radość, która wezbrała w jego sercu na widok Mary. Jeżeli przedtem wydawała mu się nie do osiągnięcia, to teraz dzieląca ich przepaść była stokroć większa.

Z rozpaczą w sercu mierzył tę przepaść między córką Lenleyów a sobą.

Alanie! Co za przyjemna niespodzianka – jej twarzyczka jaśniała uśmiechem. – A może ci się zdaje, że powiesz nam coś nowego o sobie! Mylisz się biedaku. Czytałam już pisma poranne.

Alan roześmiał się szczerze.

– Nie miałem wyobrażenia, że moja nominacja jest przedmiotem tak wielkiej wagi.

– Ale opowiesz mi wszystko i to bardzo szczegółowo.

Wsunęła rękę pod jego ramię, tak, jak to czyniła za swoich dziecięcych lat, gdy syn ogrodnika był nieodłącznym towarzyszem zabaw Mary, gdy był tym nieśmiałym chłopcem, który robił dla niej latawce, toczył za nią kule i pomagał jej nosić wielkie kije do krokieta, większe od niej samej.

Jest mało do opowiadania o tych nieciekawych nowinach – rzekł Alan. – Awansowałem przed ludźmi, którzy bardziej na to zasługiwali ode mnie i sam nie wiem, czy mam się cieszyć, czy też martwić.

Przechodząc z nią razem przez zaniedbany park, czuł się dziwnie nieswój.

– Poprowadziłem bardzo pomyślnie kilka spraw, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jestem ulubieńcem naczelnika i że zawdzięczam mój awans raczej jego sympatii niż osobistym zasługom.

– Zdaje ci się! – zaprzeczyła. – Otrzymałeś nominację za własne zasługi.

Pochwyciła spojrzenie Alana, którym obejmował dwór i posmutniała.

Biedny stary dwór Lenleyów! – rzekła miękko. – Słyszałeś, jakie zmiany zaszły u nas? Opuszczamy te strony już w przyszłym tygodniu - Mary westchnęła głęboko i ciągnęła: – To smutne, prawda? Johnny wynajął już dla nas mieszkanie w Londynie, a Maurice przyrzekł mi, że znajdę pracę.

Alan spojrzał z przerażeniem na Mary.

- Pracę… – powtórzył. – Czy to ma znaczyć, że będziesz pracować na swoje utrzymanie?

Roześmiała się z tych słów.

– Ależ tak, ależ naturalnie, mój Alanie. Wtajemniczam się teraz w dziedzinę stenografii i pisania na maszynie! Zostaję sekretarką Maurice'a.

Sekretarką Meistera!

W słowach tych nie było nic niezwykłego, a jednak w okamgnieniu Alan uprzytomnił sobie inną sekretarkę, której ciało znaleziono pewnego mglistego poranka w rzece. Przypomniał sobie złowróżbne słowa pułkownika Walforda.

– Dlaczego jesteś taki ponury Alanie? Czy perspektywa mojej pracy zarobkowej ci się nie podoba? – zapytała drżącymi wargami.

Nie podoba mi się - odrzekł, nie starając się nawet ukryć wstrętu, jaki wzbudzały w nim projekty Mary. – Przecież musiało pozostać coś z tego majątku?

Zrobiła przeczący ruch.

Nic, absolutnie nic nie zostało. Mam maleńki dochód z majątku matki i to pozwoli mi nie umrzeć z głodu. Ale Johnny jest dzielnym chłopcem. Zarobił ostatnio dużo pieniędzy. Cieszę się z tego. Nikt nie przypuszczał, że potrafi dać sobie radę i że ma głowę do interesów. Za kilka lat odkupimy nasz dwór z powrotem!

Dzielne słowa, które jednak nie zwiodły Alana.

III

Spostrzegł, że patrzyła poprzez jego ramię i on odwrócił głowę. Dwaj mężczyźni szli im na spotkanie.

Chociaż to było wczesne lato, dzień był wyjątkowo upalny. Pomimo że pałac sprawiedliwości znajdował się o czterdzieści mil, pan Maurice Meister nosił konwencjonalny strój zamożnego prawnika. Długi tużurek obciągał bez zarzutu smukłą postać; czarny krawat przepięty szpilką z opalem był zawiązany bez błędu. Na głowie miał lśniący cylinder, a żółte rękawiczki na rękach nie posiadały najmniejszej plamki. Twarz była blada i pociągła, spojrzenie niezgłębione, a zachowanie miało w sobie coś arystokratycznego.

„Wygląda jak książę, mówi jak profesor, a myśli jak diabeł". Nie było to najmniej pochlebne określenie, jakiego używano w stosunku do Maurice'a Meistera.

Towarzyszył mu młodzieniec wysoki, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Gdy ujrzał gościa, zmarszczył brwi. Przeszedł powoli przez łąkę, nie wyjmując rąk z kieszeni.

Obrzucił Alana nieprzyjaznym wzrokiem i rzekł niechętnie:

– Dzień dobry.

Następnie zwrócił się do swojego towarzysza:

– To Wembury. Znasz go Maurice? Jest z policji, zdaje mi się, że jest posterunkowym czy czymś w tym rodzaju.

Maurice Meister uśmiechnął się z godnością.

Jest kierownikiem brygady śledczej – rzekł, wyciągając powoli swoją długą, wąską rękę. – Zdaje mi się, że pan przychodzi w moje strony, ażeby wzbudzać jeszcze większy strach wśród moich nieszczęsnych klientów!

– Mam nadzieję, że zdołamy ich zreformować – odparł pogodnie Wembury. – Po to właściwie jesteśmy.

Johnny Lenley spoglądał na Alana pałającymi oczyma. Nigdy go nie lubił, nawet wtedy, gdy byli dziećmi, a teraz z pewnych powodów na widok agenta śledczego antypatia wzrastała!

Co cię sprowadza do Lenley? – zapytał nieuprzejmie. - Nie wiedziałem, że masz tu krewnych.

Nie mam tu krewnych, ale mam tu przyjaciół – odparł pewnym głosem.

– Naturalnie, ma przyjaciół – rzekła Mary - przyjechał, ażeby zobaczyć się ze mną. Prawda, Alanie? Niestety, nie możemy cię prosić, żebyś zamieszkał u nas, gdyż zabrano nam już wszystkie meble.

Na te słowa czarne oczy Johnny'ego Lenleya błysnęły złowrogo.

– Nie masz potrzeby obwieszczać wszystkim naszej biedy – rzekł ostro. – Wątpię, czy Wembury interesuje się specjalnie naszymi niepowodzeniami, a gdyby tak było w rzeczy samej, to musiałbym to uważać za wyjątkową nieprzyzwoitość z jego strony!

Spostrzegł, że tymi słowami dotknął boleśnie swoją siostrę i niewytłumaczona niechęć względem gościa wzmogła się jeszcze.

Maurice Meister wypłynął na wzburzone wody.

– Niepowodzenia Lenleyów nie są dla nikogo tajemnicą – mówił słodkawo. – Nie bądź tak śmiesznie przeczulony, mój Johnny. Ja osobiście rad jestem niezmiernie ze sposobności, która mi pozwoliła spotkać urzędnika policji o tak wielkim rozgłosie, jakim się cieszy kierownik Alan Wembury. Ale lękam się, że pański okręg, panie kierowniku, wyda się panu nudnym miejscem. Nie zdarzają się ciekawe sprawy, takie, jakie miewały miejsce początkowo, gdy przeprowadziłem się tam z Lincoln's Inn Field.

Alan pokiwał głową.

– Już nie dokucza wam Kameleon – rzekł.

Była to najniewinniejsza uwaga i Alan nie był zupełnie przygotowany na zmianę, która po tych słowach zaszła w wyrazie twarzy Meistera. Adwokat zmrużył powieki, jak gdyby wzrok zetknął się nagle ze zbyt silnym światłem. Nieco obwisłe wargi naciągnęły się jak struna. Jeżeli nie było lęku w tych nieprzeniknionych oczach, to w każdym razie Alan Wembury był daleki od zrozumienia ich wyrazu.

– Kameleon – rzekł Meister ochrypłym głosem – to stara historia… Biedak nie żyje już.

Słowa te były wypowiedziane z zadziwiającym patosem. Alan odniósł wrażenie, że adwokat pragnie przekonać siebie samego, iż ten niebezpieczny złoczyńca przeniósł się poza strefę ludzkich działań.

– Nie żyje – powtórzył Meister – zginął… w Australii.

Młoda dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Nigdy nie słyszałam o Kameleonie. Kto to?

– Nie jest to osobistość, która może cię interesować – rzekł Meister szorstkim tonem. Następnie dodał, uśmiechając się słodko: – Mówimy o naszych sprawach zawodowych, a kryminalistyka nie jest tematem mogącym zabawić młodą pannę.

– I ja bym pragnął usłyszeć coś ciekawszego – mruknął John Lenley rozdrażnionym tonem i odwrócił się.

Właśnie w tym momencie Maurice Meister zapytał Alana:

– Jest pan jeszcze w zachodniej dzielnicy, prawda? Jaki wywiad prowadził pan ostatnio? Od dawna nie spotkałem pańskiego nazwiska w pismach.

Alan skrzywił się.

– O niepowodzeniach się milczy – odrzekł. – Moje ostatnie zadanie polegało na prowadzeniu śledztwa w związku z perłami, które skradziono lady Darnleigh u niej w domu podczas wielkiego przyjęcia dla ambasadorów.

Mówiąc to, patrzył na Mary. Jej twarz była magnesem przyciągającym wzrok. Toteż nie dostrzegł, jak Johnny Lenley przesłonił ręką usta, ażeby powstrzymać mimowolny okrzyk, ani też nie zauważył ostrzegawczego spojrzenia, które Meister rzucił młodemu człowiekowi.

Nastąpiło krótkie milczenie.

– Lady Darnleigh… – podjął Maurice Meister – zdaje mi się… zdaje mi się, Johnny, że byłeś na tej zabawie.

Maurice spojrzał na Alana, a Johnny wzruszył niecierpliwie ramionami.

– Ależ tak, byłem tam… O kradzieży dowiedziałem się znacznie później. Czy doprawdy nie możecie mówić o niczym innym, jak tylko o przestępstwach, kradzieżach i morderstwach?

I zawracając na pięcie, podskoczył i przebiegł przez trawnik.

Mary odprowadziła go wzrokiem. Na jej twarzy malował się niepokój.

– Nie wiem, dlaczego Johnny jest teraz taki gniewny i zły. Może ty, Maurice, wiesz, co mu dolega?

Maurice Meister przyglądał się bursztynowej fajeczce, którą trzymał w ręce.

– Johnny jest młody i nie zapominaj, moja kochana, że przeżywał ostatnio bardzo ciężkie chwile.

– I ja przechodziłam to samo – odrzekła spokojnie. – Chyba nie wyobrażasz sobie, że rozstanie się z dworem nie jest dla mnie bolesne?

Głos jej zadrżał. Ale już po chwili opanowała swoje wzruszenie, za co Alan był jej bardzo wdzięczny, i mówiła, uśmiechając się:

– Byłam niezmiernie dramatyczna. Jeżeli nie będę panować nad sobą, to za chwilkę padnę w objęcia Alana i rozpłaczę się. Chodź Alanie, obejrzymy krzaki róż. Obawiam się, że gdy zobaczysz, w jakim są stanie teraz, to płakać będziemy oboje.

IV

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Edgar Wallace (1 kwietnia 1875, Londyn – 10 lutego 1932) – pisarz angielski, jeden z najbardziej poczytnych w historii literatury. Urodzony jako nieślubne dziecko aktorki i oddany rodzinie tragarza. Zakończył edukację na szkole podstawowej. Od dwunastego roku życia pracował zarob-kowo, a w wieku osiemnastu lat zaciągnął się do służby w wojsku, w korpusie sta-cjonującym w Afryce. Pozo-stawał w nim przez sześć lat, następnie pracował krótko jako redaktor „Daily Mail”, ostatecznie zdecydował się rozpocząć karierę pisarską. Do śmierci w 1932 r. napisał prawie 170 powieści, w większości kryminalnych. Stał się najchętniej czytanym pisarzem angielskim przed I wojną światową. Jego powieści były tłumaczone na wiele języków i ekranizowane (nakręcono 160 filmów na podstawie jego scenariuszy, w tym słynnego King Konga). Szczególną popularność Wallace zdobył (poza obszarem angielskojęzycznym) w Niemczech, Hiszpanii i przedwojennej Polsce. Przed 1939 r. wydano prawie 70 jego powieści. W 1951 r. jego twórczość została objęta cenzurą, a książki były wycofywane z bibliotek. Z czasem większość tytułów stała się białymi krukami na rynku antykwarycznym i osiągnęła spore ceny. Wznawianie powieści Wallace’a rozpoczęto w latach 90. XX w., ale były to przede wszystkim skrócone niepełne wydania.

Człowiek o stu obliczach (The Ringer) został wydany w 1929 r. i jeszcze w tym samym roku przetłumaczony i wydany w Polsce. Przedwojenne wydanie jest dziś trudno dostępne na rynku antykwarycznym.

Polecamy również

Pamiętniki szefa rosyjskiego policji

Tom 1.

Arkadiusz Francewicz Koszko

, Pamiętniki szefa rosyjskiego policji

Tom 2.

Arkadiusz Francewicz Koszko

, Wspomnienia szefa moskiewskiej policji śledczej

Tom 3.

Arkadiusz Francewicz Koszko

, Opowiadania o świecie przestępczym Czarskiej Rosji.

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1.

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2.

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów.

Tom 3.

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4.

Marek Romański

, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część.

Marek Romański

, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część.

Marek Romański

, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1.

Marek Romański

, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2.

Marek Romański

, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Tom 9. Twarz o zmroku.

Inne kryminały Edgara Wallace´a

Człowiek o stu obliczach

Pogromca hien ludzkich - Zbiór opowiadań

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Tom 5. Patostreamerzy

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba