9,99 zł
Nelle zaczyna nowe życie. Przeprowadza się z Nowego Jorku do San Francisco, a karierę w finansach zamienia na stanowisko w organizacji charytatywnej. Otrzymuje zaproszenie na bal maskowy, jej zadaniem jest znaleźć tam sponsora. Tańczy i flirtuje z mężczyzną poznanym w barze, jest nim oczarowana. Gdy o północy oboje zdejmują maski, Nelle odkrywa, że jej towarzysz, potencjalny sponsor, to syn człowieka, który zniszczył życie jej ojcu. Ucieka, nie wyjawiając mu, kim jest, nie przestaje jednak o nim myśleć. Był przystojny i dowcipny, i budził w niej pożądanie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 158
Susannah Erwin
Czułości nocy
Tłumaczenie: Anna Sawisz
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Cinderella Unmasked
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Susannah Erwin
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7608-5
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Wchodząc na pierwszy stopień schodów, Nelle Lassen uniosła nieco szeroki dół turkusowo-srebrnej długiej sukni. A zaraz potem cofnęła stopę.
Jeśli teraz się odwróci, będzie mogła pojechać do domu. Zdjąć z siebie wszystkie te pożyczone świecidełka, wskoczyć w ulubione legginsy i bluzę z kapturem. Zwinąć się w kłębek na kanapie, przeglądać w laptopie swoje kanały w mediach społecznościowych i obejrzeć w telewizji jakiś angielski serial kostiumowy. Bo tak właśnie najbardziej lubiła spędzać wolne wieczory.
A przynajmniej lubiła, dopóki jej życie nie wywróciło się do góry nogami. Oczerniono ją, straciła pracę, a jej wiara w siebie znikła tak, jak rozpada się na plaży zmyty falą przypływu zamek z piasku.
Potrzebowała miesięcy, by się z tego otrząsnąć i znaleźć jakieś wyjście. Ciągle przed nią długa droga, ale dzięki przyjaciółce i sublokatorce Yoselin Solero znalazła już przynajmniej nową pracę i nowe lokum. Do tego jeszcze nowe imię.
Nelle, skrót od dawnego Janelle.
Z kieszeni ukrytej pod zwojami tiulu i koronek wydobył się dźwięk dzwonka. Nelle wygrzebała telefon.
– Idę na galę – rzuciła w słuchawkę.
– W takim razie szybciej wchodź po tych schodach – usłyszała głos Yoselin.
– A ty co? Szpiegujesz mnie? – roześmiała się Nelle.
Dwa stopnie wyżej dostrzegła machającą do niej postać w przebraniu pirata.
– Owszem – odparła Yoselin. – Czekam przy drzwiach. I pośpiesz się, bo jest chłodno.
No tak, niby czerwiec, ale wichry znad zatoki San Francisco potrafią być mroźne nawet latem.
A więc już za moment u szczytu schodów odbędzie się pierwszy test projektu „Nowa Nelle”.
Wyprostowała ramiona i nabrała w płuca zimnego słonego powietrza. Jeden mały kroczek po schodach, a wielki skok w jej życiu. Nawet Yoselin nie wie, jak wielki.
Przyjęcie z uśmiechem zaproszenia na dzisiejszą galę wymagało od Nelle nie lada wysiłku. Wszak uroczystość została zorganizowana dla uczczenia Graysona Monka, inwestora wysokiego ryzyka, słynnego filantropa i bohatera licznych, zapierających dech w piersiach materiałów w mediach. Wszędzie wychwalano jego umiejętności biznesowe, w dalszej kolejności wspominając o sportowej sylwetce, urodzie blond surfera i o przenikliwym spojrzeniu ciemnych oczu.
Grayson Monk, syn człowieka, który omal nie zniszczył życia jej ojcu…
Telefon znów zadzwonił.
– Już prawie jestem – rzuciła Nelle w słuchawkę i się rozłączyła.
To zabawne. Przecież ona teraz mieszka w San Francisco i zajmuje się pozyskiwaniem funduszy dla organizacji dobroczynnych. Nie jest już tą sztywną finansistką wspierającą doradztwem ludzi z bogatych nowojorskich firm. Tu jest mile widzianym gościem, a nie obiektem szykan ze strony zazdrosnego otoczenia, nie wyłączając byłego chłopaka. Tu nie musi się nikogo bać.
Nawet samego Graysona Monka.
Niezależnie od tego, jaka rodzinna przeszłość ją z nim łączy.
Idąc po schodach, z zachwytem rozglądała się wokół, myśląc, że nareszcie na pewno nie znajduje się w Kansas.
Ferry Building, dawny port dla promów, to jedna z nielicznych w San Francisco zabytkowych budowli ocalałych z pożaru będącego następstwem trzęsienia ziemi w 1906 roku. Na środku wielkiej prostokątnej hali na piętrze znajdowało się atrium pozwalające na oglądanie z góry targowiska na parterze.
Wysoki strop zbudowany z metalowych stylizowanych na drewniane beczki wsporników, kuliste lampy, wielkie okno w kształcie półksiężyca z siatką imitującą roje gwiazd, mozaikowa podłoga z płytek – to wszystko robiło niesamowite wrażenie.
Do tego nakryte kolorowymi obrusami stoły, między którymi przechadzały się tłumy odświętnie ubranych, rozmawiających i uśmiechniętych gości. W końcu sali parkiet taneczny i podium dla orkiestry.
Tematem dzisiejszego balu przebierańców miała być „Wenecja w Zatoce San Francisco”. Naręcza kwiatów, migające lampki choinkowe i draperie z błyszczących tkanin pomagały w nadaniu industrialnej architekturze baśniowego i karnawałowego klimatu.
Przypominająca Jacka Sparrowa Yoselin przywołała ruchem ręki Nelle do stolika, przy którym rejestrowano przybywających gości.
– Nareszcie, już myślałam, że ci się obcasy przykleiły do schodów – gderała. – Zaraz zaczną się wystąpienia. Pokażę ci, kto jest kto.
Siedząca przy stoliku kobieta powitała je i poprosiła o podanie nazwisk.
– Zostałyśmy zaproszone przez Octavię Allen – wyjaśniła Yoselin.
Octavia Allen należała do ścisłego kierownictwa Create4All, fundacji, w której Nelle i Yoselin pracowały. Wysłała je na galę w nadziei, że znajdą tam darczyńców chętnych wesprzeć tę wspomagającą dzieci organizację charytatywną.
Yoselin jako dyrektor zarządzająca miała wraz z Octavią prosić dotychczasowych sponsorów o zwiększenie zaangażowania, a Nelle jako nowa dyrektor do spraw rozwoju otrzymała zadanie przekonania szczególnie dotychczas opornych na naciski i urok pani Allen.
Recepcjonistka odhaczyła je obie na liście i uśmiechnęła się szeroko.
– Pani Allen już tu jest. Będziecie siedziały wszystkie trzy przy stoliku numer siedemnaście, w pierwszym rzędzie na prawo od sceny. A gdzie pani maska? – spytała Nelle.
Nelle wyciągnęła swoją zakrywającą pół twarzy maseczkę udekorowaną przez dziecięcych podopiecznych fundacji w trakcie zajęć plastycznych.
– Bardzo… oryginalna – pochwaliła kobieta. – I proszę pamiętać: przebrania nosimy do końca balu, do północy.
Nelle założyła maskę, wzięła głęboki oddech i za przyjaciółką weszła do sali.
Grayson Monk czekał z boku sceny za kurtyną, wsłuchując się w odgłosy tłumu. Impreza zapowiadała się znakomicie: jedzenie przygotowane przez najlepszych szefów kuchni, wino z najsłynniejszych winnic Kalifornii, tłum uśmiechniętych zrelaksowanych gości.
Ot, gala jak zwykle godna organizatora – miejscowego stowarzyszenia. A jednak było nieco inaczej niż zazwyczaj. Grayson pomyślał przez chwilę i doszedł do wniosku, że ta różnica to… jego osoba.
Dotychczas udział w podobnych imprezach traktował jak haracz za odniesienie sukcesu biznesowego w Dolinie Krzemowej. Wiadomo, trzeba pokazać twarz i okazać nieco zainteresowania początkującym, spragnionym kapitału przedsiębiorcom, którzy wierzyli, że co jak co, ale prywatny fundusz inwestycyjny Monk Partners na pewno nie da im zginąć. Grayson założył tę firmę zaraz po ukończeniu studiów w Stanfordzie.
Ale dzisiejszy wieczór ma być inny.
– Panie i panowie, przed wami zdobywca tytułu Filantropa Roku, Grayson Monk!
Sala zatrzęsła się od braw i młody mężczyzna w zestawie słuchawkowym na głowie wprowadził Graysona na scenę.
Ten uścisnął dłonie zgromadzonych tam notabli, podziękował za zorganizowanie gali, po czym przemówił do publiczności.
– Jak zapewne wielu z was wie, od piętnastu lat kieruję firmą Monk Partners – zaczął, po czym wymienił kilka bardziej znaczących firm, które swój sukces zawdzięczały jego działalności. – Po prostu oddaję dług wdzięczności ziemi, z której się wywodzę – skromnie podsumował swoją aktywność, po czym przełknął ślinę.
Dotąd szło mu jak po maśle. Ot zwykła mowa trawa, powtarzał to dziesiątki razy w trakcie rozmaitych wystąpień publicznych.
Ale teraz… musi powiedzieć coś jeszcze.
– Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Tak więc za zgodą organizatora naszego spotkania chciałbym państwu oznajmić, że odchodzę z Monk Partners.
Halę wypełnił jęk zdziwienia i rozczarowania.
– Ale bez obaw – ciągnął mówca. – Zostawiam firmę w dobrych rękach. Ster przejmie ode mnie Philip Adebayo, reszta kierownictwa pozostaje taka sama. Jedynie nazwa firmy może ulec zmianie.
Kilka osób roześmiało się i Grayson poczuł się zrelaksowany. A więc ma to już za sobą. Poszło lepiej, niż przypuszczał.
– Nie będę was dłużej trzymał, zabawa czeka. Jeśli macie jakieś pytania, moje biuro od jutra rana jest gotowe na nie odpowiadać.
Z końca sali padło:
– A co pan będzie teraz robił?
Grayson osłonił oczy przed światłem, by zobaczyć, kto to powiedział. Ale pytający i tak miał przecież na twarzy maskę, pozostawał więc anonimowy.
– Widzę, że ktoś tu nie może zaczekać do jutra – uśmiechnął się Grayson. – Nie jest chyba tajemnicą, że mój ojciec ostatnio poważnie choruje. Odpowiem więc w sposób banalny: w najbliższym czasie chcę się skupić na sprawach rodziny.
Spodziewał się pomruku współczucia, ale zamiast tego doszły go strzępy całkiem konkretnej rozmowy toczonej przy najbliższym stoliku:
– Akurat… Wszyscy tak mówią… Skupić to on się chce, ale na przejęciu fotela kongresmena… tylko czy El Santo chce mieć w Kongresie drugiego Monka? Zasługujemy na kogoś lepszego…
A potem zaczął narastać ogólny zgiełk.
Grayson zamrugał oczami. Tak wroga reakcja dziwiła go, tym bardziej że przytoczone słowa wypowiedziane zostały młodym kobiecym głosem.
Nie tego oczekiwał.
Odchrząknął, by pokryć zmieszanie, i powiedział:
– No cóż, będzie mi was brakowało. Może z wyjątkiem Wikrama i Helen – wymienił imiona swoich największych rywali. – Ale i tak doceniam styl, w jakim nieustannie deptaliście mi po piętach. – Sala wybuchnęła śmiechem i Grayson ponownie się rozluźnił. – Firm można założyć wiele, ale ojca ma się jednego. Dziękuję za nagrodę i przede wszystkim za przyjaźń oraz wsparcie.
Sala zadrżała od oklasków i ogólnego gwaru, a Grayson pomachał wszystkim i wrócił za kulisy.
Tam ze szklanką napełnioną whisky na dwa palce czekał na niego Luke Dallas, jeden z dwóch przyjaciół, których firmę Medevco zajmującą się zastosowaniem najnowszych technologii w medycynie Monk wymienił w przemówieniu.
– Gratulacje. – Luke podał Graysonowi drinka.
– Z powodu nagrody? To przecież zasługa twojej żony – odparł Grayson. – To ona namówiła mnie na zeszłorocznej gali charytatywnej na udzielenie tej dotacji.
– Ja też się cieszę, że dostałeś tę nagrodę. – Żona Luke’a, Danica, pojawiła się u jego boku i spojrzała na męża ze znaczącym, natychmiast odwzajemnionym uśmiechem. – Ja już swoją nagrodę mam.
Byli małżeństwem od prawie roku, ale Grayson wciąż nie mógł nadziwić się łatwości, z jaką nieco gburowaty dawniej Luke okazuje żonie uczucia.
Z zazdrością spojrzał na parę. Podobne dopasowanie napotykał dotychczas jedynie w kompletach klocków Lego. On też chciałby spotkać swoją drugą połówkę, ale wątpił, czy ktoś taki w ogóle istnieje.
A przelotne miłostki go nie interesowały. Chociaż stałej partnerki też nie szukał, na pewno nie teraz.
Do grupki dołączył Evan Fletcher, partner Luke’a z Medevco. Podał szklankę wody Danice, sam pił z kieliszka czerwone wino. Złożył gratulacje Graysonowi, dodając:
– Stary, nie zazdroszczę ci. Twoje wystąpienie wywołało taki oddźwięk, że jak tylko wyjdziesz zza kulis, nie będziesz mógł się opędzić od ciekawskich. Zadepczą cię.
– Tak to się zaczyna – mruknął Grayson, wpatrując się w swoje puste szkło.
– Co się zaczyna? Emerytura w wieku trzydziestu pięciu lat? Możesz teraz żyć jak w raju, przyjacielu. Chyba kupisz jakąś niewielką wyspę i postawisz na niej dom. Nie zapomnij tylko o pokoju gościnnym dla starych znajomych. Na przykład dla mnie.
– Ja nie przechodzę na emeryturę. – Grayson pokręcił głową. – Nie na taką, o jakiej mówisz.
– W takim razie po jaką cholerę… – Evan machnął ręką, w której trzymał kieliszek, i omal nie wylał całego wina.
– Masz zamiar to pić czy mi tym grozić? – zapytał Grayson.
Fletcher spojrzał na kieliszek, po czym odstawił go na stojący obok stolik.
– A ja chciałbym usłyszeć odpowiedź na pytanie Evana – wtrącił się Luke. – Skoro nie emerytura, to co?
Im można powiedzieć. Przecież i tak nie da się tego długo utrzymać w tajemnicy.
– Okej, ale na razie tylko do waszej wiadomości – zaczął Grayson. – Mój ojciec zamierza zrezygnować z zasiadania w Kongresie. Jak to zrobi, zostaną ogłoszone wybory uzupełniające, do końca kadencji został jeszcze ponad rok. Zamierzam kandydować – dokończył po zaczerpnięciu powietrza.
Danica westchnęła, a Luke uścisnął dłoń przyjaciela.
– Gratulacje, stary, możesz oczywiście liczyć na nasze poparcie – zapewnił. – Ale dlaczego dopiero teraz nam to mówisz?
– Szczerze mówiąc, dziwię się waszemu zaskoczeniu – odparł Grayson. – Zawsze chciałem iść w ślady ojca.
Nie wspomniał o głosach, które rozległy się, gdy ogłosił odejście z firmy.
– Cześć, cześć! – rozległo się gromkie powitanie i na zaplecze sceny wkroczyła z nieodłącznym telefonem w dłoni główna organizatorka gali, Bitsy Christensen.
Za nią kilku muzyków taszczyło swoje instrumenty.
– Przepraszam, ale musicie ustąpić miejsca tym ludziom – dodała. – Dlaczego jeszcze nie siedzicie za stołem? Żarcie jest fantastyczne.
– Jasne, już idziemy.
Grayson skierował się do wyjścia, dając znak swojemu towarzystwu, by szło za nim. Evan schylił się po kieliszek i od tej chwili wszystko zaczęło się rozgrywać jak w zwolnionym tempie. Wpatrzony w swój kieliszek Evan zderzył się z nieodrywającą wzroku od wyświetlacza telefonu Bitsy. Stało się to tuż przed Graysonem.
Smartfon i kieliszek wyleciały w powietrze.
Grayson schylił się, by pochwycić spadający telefon, i w tym samym momencie dostał w głowę kieliszkiem. Jego śnieżnobiała smokingowa koszula przybrała nagle barwę różową, a on sam zaczął roztaczać wokół siebie zapach kogoś, kto właśnie zażył kąpieli w beczce najlepszego wina z Napa Valley.
Nie było mowy, aby w takim stanie mógł wejść w tłum najznamienitszych i – co ważne – bardzo zaciekawionych jego oświadczeniem obywateli rejonu Zatoki San Francisco. Bezskutecznie wycierał zalaną koszulę papierowym obrusem, choć wino zdążyło już zmoczyć mu skórę.
Zszokowana Bitsy powtarzała jedynie „o Boże”, ale kiedy szok minął, wzięła od Graysona swój telefon i zadzwoniła do współpracowników.
– Mamy jakieś zapasowe kostiumy na wypadek, gdyby ktoś zapomniał się przebrać – wyjaśniła Graysonowi i jego towarzyszom. – Jesteśmy przygotowani na każdą okoliczność – pochwaliła się. – Zaraz przyniosą ci kostium Pierrota – zapewniła Graysona po chwili rozmowy z kimś.
Pierrota? Pajaca? Super, pomyślał. Tak właśnie pragnął pokazać się swojemu przyszłemu elektoratowi – jako klaun w obszernych białych śpiochach.
Usunął się w kąt, by poczekać na dostarczenie mu stroju, i w myślach powtarzał sobie cele na dzisiejszy wieczór: pozyskać sponsorów kampanii wyborczej, uspokoić zdenerwowanych jego odejściem udziałowców Monk Partners i… Po głowie krążyło mu zasłyszane „Ludzie z El Santo zasługują na kogoś lepszego”.
Oczywiście w sali mogą znajdować się ludzie, którym z nim było nie po drodze. Na przykład właściciele i menedżerowie firm, których prośby o zastrzyk finansowy załatwił odmownie. Albo jego była dziewczyna, która obraziła się na niego za skrócenie urlopu na Bali z tygodnia do pięciu dni, bo akurat musiał pilnie dopiąć jakąś transakcję.
Ale Grayson był ogólnie lubianym człowiekiem. Urodzonym przywódcą, który już w szkole doprowadził drużynę pływacką do tytułu mistrzowskiego, i w liceum założył swoją pierwszą spółkę inwestycji kapitałowych, by mieć z czego finansować starty w zawodach. A obecnie cieszył się sławą jednego z najlepszych inwestorów w Dolinie Krzemowej.
Zawsze jednak ciągnęło go do służby publicznej. Ot, rodzinna tradycja – pradziadek był gubernatorem Kalifornii, dziadek sędzią sądu stanowego. Przejęcie po ojcu fotela w Izbie Reprezentantów jest chyba logicznym zwieńczeniem historii takiego rodu.
Przyniesiono mu kostium, który okazał się jeszcze bardziej idiotyczny, niż sobie wyobrażał. Już chciał to zapakować z powrotem do plastikowej torby i wystąpić w poplamionej winem koszuli, gdy nagle zdał sobie sprawę, że może właśnie nadarza mu się ostatnia okazja, by się zabawić.
Potem czeka go kampania: tysiące ściskanych dłoni, setki całowanych w główkę dzieci i dziesiątki oficjalnych wystąpień. Jego i tak mizerne życie towarzyskie zniknie zupełnie. A gdy dostanie się do Kongresu, już w ogóle nie będzie miał dla siebie czasu.
A tak przynajmniej, przebrany od stóp do głów, zaskoczy swoich potencjalnych wyborców. Częściowa anonimowość pozwoli mu na bardziej bezpośrednie kontakty z ludźmi, spędzenie czasu z przyjaciółmi bez obawy, że zostanie zadeptany.
Tak, to będzie ostatni wieczór względnej wolności.
I może uda mu się dowiedzieć, kto i dlaczego głośno wypowiedział coś, do czego jemu trudno byłoby się przyznać przed samym sobą.
Siedzący obok Nelle i Yoselin goście oddali się plotkom, gdy tylko Grayson Monk opuścił podium. Tylko Nelle milczała, sącząc wódkę z sokiem żurawinowym i mając nadzieję, że zawarty w drinku lód sprawi, że rumieńce na jej policzkach staną się mniej widoczne.
Oczywiście tak jak wszyscy obserwowała życie Graysona Monka w mediach, których był zresztą ulubieńcem od momentu, gdy w wieku dwudziestu pięciu lat zarobił pierwszy miliard. Czyli od jakichś ośmiu lat. Ale w rzeczywistości był wyższy, lepiej zbudowany, miał więcej uroku i bardziej wyraziste spojrzenie niż na zdjęciach.
Gdy wydawało jej się, że się do niej uśmiechnął, zaczerwieniła się. Z bólem stwierdziła, że nie jest odporna na jego czar. A przecież wiedziała, jaki jest naprawdę. Bierze wszystko, nie oglądając się na krzywdę innych. Ma to po ojcu.
Ale teraz nie powinna się tym przejmować, a skorzystać z okazji i cieszyć się miłym wieczorem. Wie już, jak wygląda, wie, że jest ubrany w smoking i nie nosi maseczki. Nie musi się więc obawiać, że przypadkiem się na niego natknie.
– Sądzisz, że on naprawdę wystartuje? – spytała ją Yoselin.
– Kto?
– Grayson Monk. Do Kongresu.
– A bo ja wiem?
Nelle nagle zauważyła, że zaraz nie będzie już miała nic do picia i że potrzebuje następnego drinka. A najchętniej dwóch.
– Ale ty pochodzisz z El Santo, prawda? – drążyła przyjaciółka. – On przecież też.
– Tak, ale jest kilka lat starszy ode mnie – odparła Nelle, czując, jak jej policzki przybierają żurawinową barwę. Pewnie od tego drinka. – Zresztą nie obracaliśmy się w tych samych kręgach. A skoro już o startach mowa, mówiłam ci, że mam zamiar w tym roku wystartować w maratonie?
Pani Allen pochyliła się w jej stronę.
– Czy ja dobrze usłyszałam? Dorastałaś tam gdzie Grayson Monk?
Nelle omal nie udławiła się kostką lodu.
– Tak, pochodzimy z tego samego miasta, ale…
– To znakomicie! – wykrzyknęła pani Allen, klaszcząc w dłonie. – Od lat staram się pozyskać Monka jako kluczowego sponsora. Z jego wsparciem budowa naszego nowego ośrodka poszłaby jak po maśle. Teraz rozumiem, dlaczego Yoselin nalegała, żeby cię zatrudnić.
Nelle przygryzła wargę i wbiła wzrok w stół. Pani Allen mówiła prawdę – Yoselin musiała ostro walczyć o zatrudnienie Nelle. Była inna kandydatka, z lepszą pozycją wśród miejscowej socjety.
– Nelle była świetną kandydatką także z innych powodów – zaprotestowała Yoselin. – Po pierwsze, ona…
Widząc zbliżającego się ku nim wysokiego zamaskowanego mężczyznę w sędziowskiej todze, Yoselin przerwała i krzyknęła:
– Jason! – Po czym wstała, by ucałować swojego chłopaka. – Co ty tu robisz? Mówiłeś, że nie możesz mi towarzyszyć, bo musisz się uczyć do jutrzejszych zajęć – trajkotała.
– Postanowiłem wziąć sobie wolne od nauki – odparł Jason z uśmiechem. – Pożyczyłem togę od sędziego Durhama, a pani Allen dała mi wejściówkę, więc mogłem zrobić ci niespodziankę.
Yoselin podziękowała szefowej.
– Należało ci się, ciężko pracowałaś. A fakt, że Nelle zna Graysona Monka, to dodatkowy punkt dla ciebie – odparła pani Allen. – To teraz wy dwoje się bawcie, a ja i Nelle zajmiemy się naszym biznesem.
Muzycy zajęli miejsca na estradzie i zaczęli stroić instrumenty. Światła przygasły i salę spowił poblask fioletowych, zielonych i niebieskich reflektorów skierowanych na scenę.
– Mogę prosić? – Jason wstał i podał rękę Yoselin. Zdążył jeszcze przypomnieć Nelle, że w niedzielę, gdy skończy się targ farmerski, idą razem na brunch.
– Mam to w kalendarzu – zapewniła go dziewczyna.
Patrzyła, jak para oddala się w kierunku parkietu. Są tacy… są jednością. Wdzięczna im była, że czasem zapraszali ją na wspólne wyjścia, nie czuła się przy nich jak piąte koło u wozu, ale jednak…
Fajnie byłoby mieć kogoś dla siebie, iść z nim pod rękę, tańczyć i śmiać się z jego żartów.
Tak, ale najpierw trzeba doprowadzić do szczęśliwego końca projekt „Nowa Nelle”. Stanąć wreszcie na własnych nogach, odbudować reputację, karierę zawodową i wiarę w siebie. A potem dopiero pomyśleć o drugiej połówce.
Pochwyciła spojrzenie pani Allen, którą zapewniła:
– Ja tu się czuję na posterunku, więc proszę się nie krępować i powiedzieć mi, co mam robić.
Pani Allen rozejrzała się dyskretnie.
– Oj, tam za sceną stoi Bitsy. Muszę z nią pomówić w cztery oczy. Ty w tym czasie możesz spróbować z kimś pogadać. Ja niedługo wrócę.
Inni goście przy ich stole także zaczęli się rozchodzić, a to do szwedzkich bufetów, a to do baru. Nelle pomyślała, że łatwiej będzie nawiązać kontakt z osobą, która ma ręce zajęte tylko kieliszkiem niż z taką, która trzyma talerz i widelec. Udała się więc do najbliższego baru.
Zamówiła sok żurawinowy z wodą sodową, alkoholu póki co miała dosyć.
Rozglądała się za szefową, by nie spóźnić się na moment, gdy ta wróci do stołu, ale w tłumie smokingów i różnokolorowych kostiumów nie mogła jej dojrzeć. Nagle ktoś trącił ją łokciem i szklanka z jej sokiem się zachwiała.
Już chciała ostrzec faceta w białym przebraniu, że zaraz może oblać go sokiem, ale ten wykazał się refleksem i złapał szklankę, zanim ta się przewróciła. Nie została uroniona ani jedna kropla.
– To pani drink? – zapytał przebieraniec, uśmiechając się na widok szeroko otwartych z przerażenia oczu Nelle.
Był wysoki i nawet luźny kostium weneckiego pajaca nie mógł zamaskować jego szerokich ramion. Zazwyczaj wystrzegała się bezbłędnie zbudowanych i wytrenowanych chłopaków, ale ten tu miał takie wesołe iskierki w widocznych zza maski ciemnych oczach, że przestała się mieć na baczności.
– Tak, nie ukrywam – odrzekła z uśmiechem. – Mistrzowski chwyt – pochwaliła.
– Przynajmniej raz mi się udało – powiedział, podając jej szklankę. Ich palce się zetknęły i Nelle poczuła się, jakby przeszedł ją prąd. – To nie pierwszy drink, którym miano mnie oblać dziś wieczorem.
Jeszcze pół roku temu Nelle uśmiechnęłaby się uprzejmie i odeszła, ale czyż pani Allen nie poleciła jej, by nawiązywała kontakty? Dawna Janelle nie wdałaby się w żaden flirt, ale nowa Nelle? Jeszcze z wódą wciąż krążącą w jej żyłach? Czemu nie?
– Zaintrygowałeś mnie – powiedziała. – Jeśli o mnie chodzi, to był czysty przypadek. Ale komu tak się naraziłeś, że chciał coś na ciebie wylać?
– Usiłowałem uratować telefon, który znalazł się w niebezpieczeństwie.
– I ten niegrzeczny telefon w zamian czymś cię oblał? Ma taką apkę? Toż to hit wieczoru!
Nieznajomy zaniósł się śmiechem. Nelle też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Spojrzał na nią z uznaniem.
– Miałem dziś pomysł na wynalazek: beczka whisky bez dna. Ale telefoniczna apka, które oblewa intruzów czerwonym winem, przebija go kreatywnością. Tego nam brakuje.
– Dlaczego ograniczać się do świata alkoholi. A pomidory?
– Jak to?
– No na przykład oglądasz jakiś kiepski występ. Apka, która wirtualnie obrzuca scenę pomidorami, najlepiej zgniłymi, byłaby jak znalazł. A co z tortami weselnymi?
– Tortami?
– Na każdym weselu ktoś zostaje upaprany tortem. Robisz to więc za pomocą apki i… co za oszczędność na praniu chemicznym!
Pierrot wyszczerzył zęby w bardzo powabnym uśmiechu.
– Musiałaś bywać na jakichś szczególnie pechowych weselach. A może to wydarzyło się na twoim własnym?
– Jak dotąd nie i mam nadzieję, że się nie wydarzy. To nie w moim stylu. Mam na myśli smarowanie tortem, a nie wesele jako takie – uściśliła. – Bo co do wesela, to… hm… – Poczuła, że płoną jej policzki, więc zmieniła temat. – Czym tu jeszcze można kogoś oblać? Koktajlem mlecznym? No wiesz, takim gęstym, kremowym, w którym łyżka staje.
Urwała, bo nagle zorientowała się, że przysunęła się do rozmówcy tak blisko, że cekiny z jej sukni niemal zaczepiały o płótno jego kostiumu.
– Mów dalej – zachęcał. – Co się potem robi z taką łyżką?
– Łyżka… – Nelle z trudem przełknęła ślinę. Spojrzała na jego usta i podbródek, jedyne odsłonięte części twarzy. Podbródek był starannie ogolony, usta ani nie za szerokie, ani nie za wąskie, w sam raz.
– No więc łyżka… – zaczęła się plątać.
– O, tu jesteś! – usłyszała za plecami głos pani Allen. – Czekałam na ciebie przy naszym stole.
Przestraszona Nelle zachwiała się i bezwiednie oparła o pierś rozmówcy, który przytrzymał jej nagie ramię.
– Możemy porozmawiać? – nalegała szefowa. – Chyba że coś ci przerwałam.
– Ależ skąd, już idę – odparła Nelle.
Dopiero dostała umowę o pracę, nie może teraz wszystkiego schrzanić.
Jednak gdy już szła za panią Allen na drugi koniec sali, dotarło do niej, że nie pożegnała się z człowiekiem o perfekcyjnych ustach. No i nie wzięła swojego soku.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej