Czy to jest przyjaźń...? - Lavenda Alexa - ebook + audiobook + książka

Czy to jest przyjaźń...? ebook i audiobook

Lavenda Alexa

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Podobno najlepszymi przyjaciółmi są ludzie, których poznaliśmy w dzieciństwie… A co, jeśli Twój najlepszy przyjaciel, którego znasz od zawsze, wyrośnie na niesamowicie atrakcyjnego mężczyznę, a Tobie przyjdzie z nim zamieszkać? Stare powiedzenie mówi, że od przyjaźni, jest tylko krok do miłości. Niestety czasem trudno jest wyjść z wieloletniego schematu i odważyć się na coś nowego. Czworo przyjaciół postanawia zamieszkać razem. W ferworze codziennego życia, pracy i walki o spełnienie marzeń, skrywana miłość staje się coraz bardziej oczywista i coraz trudniejsza do okiełznania. Jednak strach przed odrzuceniem, nakazuje trzymanie uczucia w tajemnicy. Tylko co, jeśli druga szansa może nigdy się nie powtórzyć? Pełna ciepła, humoru i optymizmu opowieść o przyjaźni i poszukiwaniu drogi do wspólnego celu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 41 min

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz
Oceny
4,1 (105 ocen)
52
24
16
9
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eowika

Z braku laku…

Historia niby wciąga, ale ilość błędów językowych (chłopacy!) zabija całą przyjemność z czytania. Widać ewidentny brak dobrego redaktora...
Angelika35

Z braku laku…

OMG! Nie wiem nawet jak to opisać. Mnóstwo opisów, nic konkretnego, zero ciekawej akcji, jeszcze więcej opisów i dziwne zakończenie... Cała historia. Wymęczona. Czasami zastanawiam się kto wydaje te książki... no ale nie jestem specjalistą 🙈🤣😱🤪
20
Natalia_90p

Nie polecam

Starałam się ją przeczytać, ale poddałam się w połowie. Zdarzają się takie książki, gdzie człowiek nie czuje absolutnie nic. I ta właśnie do takich należy
10
Kamilap1984

Z braku laku…

nie wiem co o tej książce napisać.... ponad 200 stron w sumie o niczym, czytałam wcześniejsze książki tej autorki i całkiem fajnie się czytało ale ta niestety jest bardzo słaba. doczytałam do końca bo myślałam że coś się zmieni, coś fajnego wydarzy ale niestety.... wg mnie szkoda czasu na tą pozycję.
10
Adrianka90

Dobrze spędzony czas

Świetna, zabawna książka. Zabawna paczka przyjaciół, ale z nich pozytywni popaprańcy 😂 Mam nadzieję na ciąg dalszy.
10

Popularność



Podobne


Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nie Agnieszka Kie­lak
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładceLi­ght­field Stu­dios/Ado­be­Stock, Mi­ra­mi­ska/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Alexa La­venda, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-18-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Mia sie­działa na ta­ra­sie bu­dynku, w któ­rym pra­co­wała, grze­biąc w pa­pie­rach i za­pi­su­jąc po­my­sły. Ptaki darły dzioby na znak, że po­czuły w po­wie­trzu lato, i choć nor­mal­nie dla dziew­czyny ten świer­got byłby przy­jemny, w tej chwili strasz­nie dzia­łał jej na nerwy. Tak na­prawdę to wszystko, co prze­szka­dzało jej się sku­pić, dzia­łało jej na nerwy, a ona le­dwo się po­wstrzy­my­wała od tego, żeby nie kła­pać na wszyst­kich zę­bami, jak wście­kły pies. Zbli­żał się de­adline jej pro­jektu, a ona nie miała jesz­cze na­wet żad­nego kon­kret­nego po­my­słu, zresztą za­wsze było tak, że coś sen­sow­nego przy­cho­dziło jej do głowy za­zwy­czaj wtedy, kiedy miała już nóż na gar­dle. Nic nie mo­ty­wo­wało jej tak bar­dzo, jak świa­do­mość, że jest w czar­nej du­pie i wszystko po­winna mieć go­towe na wczo­raj. Był pią­tek, a ona przez week­end chciała na­prawdę od­po­cząć i nie my­śleć o pracy, jed­nak jak na ra­zie nic nie wska­zy­wało, że bę­dzie mo­gła wrzu­cić na luz.

Po raz ko­lejny tego dnia usły­szała pod­eks­cy­to­wane krzyki do­cho­dzące z wnę­trza bu­dynku i prze­wró­ciła oczami.

– Się nie ze­sraj! – po­wie­działa, rzu­ca­jąc wku­rzone spoj­rze­nie w stronę Ka­rola, który w biu­rze, ty­po­wym dla sie­bie krzy­kiem i dziw­nym, ta­necz­nym plą­sem, da­wał upust ra­do­ści wy­ni­ka­ją­cej z za­ak­cep­to­wa­nia przez szefa pro­jektu. Darł się ze szczę­ścia tak gło­śno, że sły­szała go mimo szczel­nie za­mknię­tych okien w bu­dynku. Nor­mal­nie nie była zło­śliwa ani za­zdro­sna, ale te­raz, na­ła­do­wana cu­krem, ko­fe­iną i stre­sem, czuła się wy­jąt­kowo wiedź­mo­wato. Wie­dząc, że męż­czy­zna jej nie sły­szy, przez chwilę roz­wa­żała, czy po­ka­zać mu ma­je­sta­tycz­nego wała, krzy­żu­jąc ra­miona, czy może wy­sta­wić w jego kie­runku środ­kowe palce obu dłoni, bo je­den pa­lec w tej sy­tu­acji zda­wał się jej nie­wy­star­cza­jący. Tak się ob­no­sić swoim suk­ce­sem, kiedy ona prze­cho­dzi ka­tu­sze blo­kady i pustki mó­zgo­wej... W końcu jed­nak wzięła górę jej wro­dzona do­broć, ko­bieta otrzą­sła się jak mo­kry pies, pró­bu­jąc wy­rzu­cić z sie­bie ne­ga­tywne emo­cje, za­mknęła oczy i przy­wo­łała na usta uśmiech.

– Nie je­stem za­zdro­sna, dam radę, wy­my­ślę coś ge­nial­nego i też będę tań­czyć jak idiotka z ra­do­ści – po­wie­działa pod no­sem i przez chwilę wi­zu­ali­zo­wała so­bie tę sy­tu­ację. Kiedy wresz­cie w to uwie­rzyła, na po­wrót otwo­rzyła oczy, jed­nak na wszelki wy­pa­dek nie pa­trzyła już w kie­runku wku­rza­jąco ra­do­snego Ka­rola. Te­raz wie­działa, że wyj­ście na ta­ras było do­brym po­my­słem. Jej współ­pra­cow­nicy w biu­rze byli gło­śni, roz­ga­dani i nie­ustan­nie wy­wią­zy­wały się mię­dzy nimi za­go­rzałe dys­ku­sje czy sprzeczki, co ja­kiś czas ktoś wy­bu­chał śmie­chem, ktoś inny znowu prze­cho­dził ko­lejne za­ła­ma­nie ner­wowe, jak to w agen­cji re­kla­mo­wej, peł­nej ory­gi­nal­nych, kre­atyw­nych, ale czę­sto też lekko sza­lo­nych lu­dzi. Nor­mal­nie Mia nie zwra­cała na to uwagi, lu­biła, jak coś się wo­kół niej działo, lu­biła roz­mowy i śmiech, ale dziś to wszystko strasz­nie ją roz­pra­szało i po pro­stu mu­siała wyjść gdzieś, gdzie mo­gła być sama. Na ta­ra­sie za­mknęła za sobą duże, szklane drzwi i dość długo wy­tę­żała umysł, ma­jąc na­dzieję, że w końcu uak­tywni się jej kre­atywna część mó­zgu, jed­nak ta po­zo­sta­wała uśpiona. W końcu zi­ry­to­wana, znu­dzona i głodna, wy­cią­gnęła bu­łeczki droż­dżowe i sie­dząc na wiel­kim, mięk­kim bin-bagu, za­częła na­py­chać so­bie nimi bu­zię. Nie­stety, okruszki z bu­łe­czek zwró­ciły uwagę pta­szysk, które te­raz za­częły lą­do­wać na ta­ra­sie i z za­in­te­re­so­wa­niem spo­glą­dać to na dziew­czynę, to na jej droż­dżówki i ku­bek pe­łen kawy. Mia miała wra­że­nie, że tego dnia nie może wy­grać. Od­głosy lu­dzi uci­chły, za to ptaki za­częły kon­cer­towo drzeć ryje. Dziew­czyna strzep­nęła z ubrań okruszki je­dze­nia, po­cią­gnęła kilka dłu­gich ły­ków kawy, po czym z mor­dem w oczach spoj­rzała na lą­du­jące nie­da­leko ptaki, pod­nio­sła swoją to­rebkę i za­częła wy­wi­jać nią na­około głowy, ro­biąc z sie­bie ludz­kiego stra­cha na wró­ble vel ko­bietę-he­li­kop­ter. Miała na­dzieję, że jej za­ma­szy­ste ru­chy od­stra­szą pta­szy­ska i rze­czy­wi­ście, więk­szość z nich w mig ze­rwała się z ta­rasu, a także z po­bli­skich drzew i z prze­ra­żo­nymi wrza­skami od­le­ciały w siną dal. Na od­waż­niej­sze ptaki dziew­czyna za­częła po­sy­ki­wać jak dziki kot, ob­na­ża­jąc zęby, a kiedy i te od­le­ciały, zdała so­bie sprawę, że praw­do­po­dob­nie li­try kawy i masa drin­ków ener­ge­tycz­nych za­dzia­łały zbyt do­brze, a ona za­czyna za­cho­wy­wać się jak na­wie­dzona. Ro­zej­rzała się do­okoła po pu­stym ta­ra­sie, a po­tem spoj­rzała na okna biura. Ode­tchnęła z ulgą, kiedy upew­niła się, że nikt się jej nie przy­glą­dał, a po­tem stwier­dziła, że krę­ce­nie torbą nad głową miało na nią ja­kiś zba­wienny wpływ, płynne, mocne ru­chy spra­wiły, że łą­cza w jej mó­zgu się roz­grzały, a ona po­czuła wię­cej ener­gii. Kiedy zdała so­bie sprawę, jak re­lak­sa­cyj­nie to na nią po­dzia­łało, po­now­nie pod­nio­sła torbę i za­częła nią wy­wi­jać nad głową, za­grze­wa­jąc się do boju.

Prze­stała wy­ma­chi­wać do­piero wtedy, kiedy usły­szała ener­giczne pu­ka­nie. Mru­żąc oczy, spoj­rzała w stronę bu­dynku. W oknie stała jej przy­ja­ciółka i współ­pra­cow­niczka Anka, która pa­trzyła na nią z lek­kim prze­ra­że­niem i tro­ską i na migi py­tała, czy wszystko jest okej. Ostat­nio obie miały wiele stresu zwią­za­nego z pracą, je­chały na red bul­lach, ka­wie i nie­prze­spa­nych no­cach, więc pew­nie po­my­ślała, że zmę­cze­nie i stres za­częły zbie­rać swoje żniwo i kum­pela wresz­cie zwa­rio­wała. Żeby uspo­koić przy­ja­ciółkę i nie za­cho­wy­wać się jak czło­wiek, który jest bli­ski sza­leń­stwa, Mia po­pra­wiła ele­gancką ko­szulę i spód­nicę ołów­kową, przy­brała god­niej­szą pozę na wiel­kim bin-bagu i uśmiech­nęła się uspo­ka­ja­jąco. Kiedy wciąż wi­działa zmar­twie­nie i nie­pew­ność na twa­rzy Anki, wy­sta­wiła w jej stronę oba kciuki, uśmiech­nęła się prze­ra­ża­jąco sze­roko i pu­ściła kilka oczek, co miało upew­nić przy­ja­ciółkę w tym, że wszystko jest w po­rządku. Wtedy jed­nak nerw w jej po­wiece się za­ciął, spra­wia­jąc, że oko za­częło mru­gać samo, i w tym sa­mym mo­men­cie znie­ru­cho­miały mię­śnie przy jej war­gach, przez co ką­ciki ust za­częły po­dry­gi­wać w górę, w takt ska­czą­cej po­wieki. Po­nie­waż Anka za­częła się wga­piać w przy­ja­ciółkę z co­raz to więk­szym za­nie­po­ko­je­niem, Mia tylko po­ma­chała do niej, od­wró­ciła się i roz­ma­so­wała za­ci­na­jące się nerwy, bo mru­ga­jące oko i pod­ska­ku­jący ką­cik ust za­częły do­pro­wa­dzać ją do szału. Była zde­cy­do­wa­nie zbyt spięta i te­raz to spię­cie zbie­rało żniwo, ro­biąc z jej twa­rzy praw­dziwy di­splay ti­ków.

Kiedy po chwili z po­wro­tem spoj­rzała w miej­sce, gdzie ster­czała Anka, po przy­ja­ciółce nie było już śladu. Mia wie­działa, że pew­nie jak tor­peda po­bie­gła do kan­tyny, żeby za­pa­rzyć jej ja­kieś re­lak­sa­cyjne ziółka, a ona mu­siała przy­znać, że coś na uspo­ko­je­nie bar­dzo by się jej przy­dało. Ja­kaś tona la­wendy, na­są­czona pier­dy­lio­nem li­trów wa­le­riany, tak żeby mo­gła się w tej mie­szance cała wy­ta­plać. Im bliż­sza była data od­da­nia pro­jektu, tym bar­dziej jej od­bi­jało i tym bar­dziej ją no­siło, zresztą nie tylko ją, bo Anka też ostat­nio stała się bar­dzo ner­wowa. Obie dziew­czyny na ostat­nim roku stu­diów li­cen­cjac­kich, w wieku dwu­dzie­stu je­den lat, wy­grały kon­kurs na naj­bar­dziej kre­atywny po­mysł kam­pa­nii re­kla­mo­wej odzieży mło­dzie­żo­wej, która od­nio­sła nie­mały suk­ces. W re­zul­ta­cie nie tylko zo­stały okrzyk­nięte ge­niu­szami kre­atyw­no­ści, ale także do­stały pro­po­zy­cję po­pro­wa­dze­nia kam­pa­nii pro­mo­cyj­nej dla jed­nej z naj­więk­szych firm w Pol­sce, a kiedy ta oka­zała się ko­lej­nym suk­ce­sem, z miej­sca do­stały ofertę sta­łej pracy dla co prawda ma­łej, ale pręż­nie roz­wi­ja­ją­cej się agen­cji re­kla­mo­wej w ich ro­dzin­nym mia­steczku. Stety i nie­stety, ich pierw­sza kam­pa­nia była re­we­la­cyjna, w pracy od razu uznano je więc za ob­ja­wie­nie i usta­wiono bar­dzo wy­soko po­przeczkę, co ozna­czało, że obie mu­siały za­ka­sać rę­kawy i się wy­ka­zy­wać.

Dziew­czyny lu­biły swoje sze­fo­stwo, które w fir­mie spra­wo­wało no­wo­cze­sne rządy. Główny prze­ło­żony był mło­dym pół-Po­la­kiem, pół-Ame­ry­ka­ni­nem i pro­wa­dził firmę na lu­zie, twier­dząc, że kre­atyw­ność musi być kar­miona miłą at­mos­ferą i do­brymi sto­sun­kami mię­dzy pra­cow­ni­kami i górą. Mimo że Anka i Mia były w pracy bar­dzo do­ce­niane i nie wy­wie­rano na nie wiel­kiego na­ci­sku, wie­działy, że szef ma wo­bec nich wy­so­kie wy­ma­ga­nia, dla­tego, choć po­my­słów miały mnó­stwo i w ciągu roku no­to­wały świetne wy­niki, to te­raz ża­den kon­cept nie wy­da­wał im się wy­star­cza­jący, ża­den nie miał tego cze­goś, czym po­wa­li­łyby wszyst­kich na ko­lana. Na szali była nie tylko moż­li­wość otrzy­ma­nia ogrom­nej pro­wi­zji, je­śli kam­pa­nia by­łaby udana, ale także szansa dal­szego roz­woju ka­riery. Świa­do­mość tego, jak wielka była stawka, spra­wiała, że obie dziew­czyny lekko bzi­ko­wały i same pod­nio­sły so­bie po­przeczkę tak wy­soko, że na­wet pi­jąc li­try red bulli, nie mo­gły do niej ani do­le­cieć, ani jej prze­le­cieć. Przez to na­krę­cały się do mak­si­mum moż­li­wo­ści i te­raz Mia czuła się jak nie­mal prze­krę­cona sprę­żyna, która w naj­mniej spo­dzie­wa­nym mo­men­cie pu­ści i wy­strzeli w ko­smos, ro­biąc przy tym praw­dziwą roz­pier­du­chę.

Kiedy dziew­czyna upew­niła się, że Anka prze­stała ją ob­ser­wo­wać i na do­bre ode­szła od okna, ode­tchnęła z ulgą i po­now­nie nie­ele­gancko usia­dła po tu­recku na mięk­kim pu­fie, za­dzie­ra­jąc spód­nicę wy­soko na uda. Na­wet na opu­sto­sza­łym ta­ra­sie nie zna­la­zła chwili wy­tchnie­nia, bo, jak na jej gust i po­trzeby, wciąż zbyt dużo wo­kół niej się działo. Roz­grzane i na maksa po­bu­dzone ogromną dawką ko­fe­iny neu­rony wy­ła­py­wały wszystko i za nic w świe­cie nie chciały się sku­pić na tym, na czym po­winny. Roz­pra­szało ją do­słow­nie wszystko – cie­pły wiatr, który roz­wie­wał jej dłu­gie włosy, ci­che od­głosy ulicy i te wredne pta­szy­ska, które po­woli znowu od­zy­ski­wały od­wagę i po­wra­cały na nie­da­le­kie drzewa, i cza­iły się, żeby przy­siąść na da­chu. Po­nie­waż w tej chwili je­dyne, nad czym Mia mo­gła za­pa­no­wać, były jej włosy, spryt­nie za­krę­ciła je wo­kół ołówka, two­rząc na gło­wie pro­sty kok. Za­mknęła oczy, zro­biła kilka głę­bo­kich wde­chów i wy­de­chów, pu­ściła pod no­sem so­czy­stą i bar­dzo kre­atywną wią­zankę prze­kleństw skie­ro­waną w stronę roz­wrzesz­cza­nych pta­szysk – i wtedy ją oświe­ciło. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, za­częła szybko gry­zmo­lić na pa­pie­rze z na­dzieją, że zdąży wszystko za­pi­sać, za­nim oświe­ce­nie ją opu­ści, jed­nak nie było jej to dane, bo nie­mal wy­zio­nęła du­cha, kiedy ktoś od tylu po­cią­gnął ją za wolny ko­smyk wło­sów. Kiedy wpa­dała we wła­da­nie na­tchnie­nia, zu­peł­nie nie do­cie­rało do niej nic ze świata ze­wnętrz­nego, więc na­wet nie sły­szała, że ktoś do niej pod­cho­dził. Pod­nio­sła wzrok i osła­nia­jąc oczy przed słoń­cem, spoj­rzała pro­sto w piękne oczy Kostka, który non­sza­lancko wkła­da­jąc ręce do kie­szeni dżin­sów, uśmiech­nął się do niej za­wa­diacko.

– Cześć – przy­wi­tał się i spoj­rzał z za­in­te­re­so­wa­niem na ar­ty­styczny nie­ład, któ­rym była oto­czona. Ze­szyty, mar­kery, spi­na­cze i kar­teczki wy­sy­pały się wszyst­kimi ko­lo­rami tę­czy z jej to­rebki na drew­niane pa­nele po­kry­wa­jące da­chowy ta­ras.

– Cześć – od­po­wie­działa zdaw­kowo, po­wra­ca­jąc do gry­zmo­le­nia po kartce. Znała sie­bie bar­dzo do­brze i wie­działa, że je­śli na­tych­miast nie za­pi­sze esen­cji swo­jego olśnie­nia, jak tylko lampka z po­my­słem zga­śnie, ona za­po­mni, na co wpa­dła, zu­peł­nie tak, jak na­tych­miast za­po­mina się cie­kawy sen, za­raz po prze­bu­dze­niu.

– Twoja to­rebka wy­gląda tak, jakby wy­rzy­gała tę­czę – sko­men­to­wał Ko­stek, pa­trząc z za­cie­ka­wie­niem i lek­kim po­dzi­wem na ten piękny roz­gar­diasz. My­śla­łem, że wy­sko­czysz ze mną na obiad, ale z tego, co wi­dzę, ty już chyba ja­dłaś i... ra­czej nie masz czasu? – stwier­dził ra­czej, niż za­py­tał.

– Yhy­yyy – od­po­wie­działa pół­przy­tom­nie.

– Chyba jest nie­we­soło, co? Bo wy­gląda tu­taj tak, jakby cię prze­le­ciał mały hu­ra­gan – pod­su­mo­wał i ob­rzu­cił wzro­kiem opa­ko­wa­nia po je­dze­niu, kubki po ka­wie i puszkę po drinku ener­ge­tycz­nym, które pię­trzyły się wo­kół dziew­czyny w lek­kim cha­osie, po czym jego wzrok za­trzy­mał się na wło­sach Mii, które mimo że ze­brane w nie­dbały kok, z każ­dej strony wy­pusz­czały za­baw­nie ster­czące i po­wie­wa­jące na wie­trze ko­smyki. – Stre­sik w pracy? – za­py­tał, z góry wie­dząc, jak brzmi od­po­wiedź.

– Stre­sik, stre­sik – po­twier­dziła, wciąż pi­sząc coś na pa­pie­rze. – I wku­rza­jący lu­dzie, któ­rzy nie dają pra­co­wać – do­dała za­my­ślona.

– Nooo, jak zwy­kle się nie szczy­piesz i wa­lisz pro­sto z mo­stu – skwi­to­wał, uśmie­cha­jąc się sze­roko. – Wcale, ale to wcale mnie to nie ubo­dło. – Te­atral­nie zła­pał się za serce i do­dał: – Już spa­dam, udajmy, że wcale mnie tu nie było. – Ro­ze­śmiał się, uno­sząc dło­nie w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście, a roz­ko­ja­rzona Mia spoj­rzała na niego py­ta­jąco.

– Ale do­piero co tu przy­sze­dłeś – po­wie­działa sko­ło­wana, szybko mru­ga­jąc oczami.

– Tak, ale czy ty wła­śnie nie po­wie­dzia­łaś, że nie masz ochoty na moje to­wa­rzy­stwo? – Spoj­rzał na nią z za­czep­nym uśmiesz­kiem.

– Ale nie bądź durny, nie mia­łam na my­śli cie­bie, tylko ko­le­gów z biura! Na cie­bie za­wsze mam ochotę! – wy­pa­liła, a uśmiech Kostka stał się jesz­cze szer­szy. – No, weź prze­stań tak ra­do­śnie pro­mie­nieć, słonko, nie mia­łam na my­śli nic spro­śnego. – Zmie­szała się, gdy do­tarły do niej jej wła­sne słowa. – Chcia­łam po­wie­dzieć, że na twoje to­wa­rzy­stwo za­wsze mam ochotę, w końcu znamy się całe ży­cie, je­steś moim naj­lep­szym kum­plem i mó­wiąc, że za­wsze mam na cie­bie ochotę, mó­wię o twoim to­wa­rzy­stwie, nie, że chcia­ła­bym z tobą... eeee, no wiesz... – pa­plała, a jej twarz ro­biła się co­raz bar­dziej czer­wona. – Fi­zycz­nie mnie nie po­cią­gasz, je­steś w stre­fie kum­pel­skiej, zu­peł­nie asek­su­alny.

Kiedy spoj­rzała na niego, ugry­zła się w ję­zyk i uci­chła, wi­dząc, że chło­pak ma nie­zły ubaw. Cza­sami nie wie­działa, kiedy się za­mknąć, i ro­biła z sie­bie wa­riatkę z wer­bal­nym roz­wol­nie­niem. Pró­bo­wała za­pa­no­wać nad swoim sło­wo­to­kiem, który zwa­liła na karb pracy, stresu i tego, że Ko­stek wy­sko­czył na nią znie­nacka, z tym swoim osza­ła­mia­ją­cym uśmie­chem i piękną buźką, i jesz­cze pięk­niej­szym cia­łem, kiedy naj­mniej się go spo­dzie­wała. Już co­raz trud­niej było jej wma­wiać sa­mej so­bie, że Ko­stek to tylko przy­ja­ciel, bo męż­czy­zna od ja­kie­goś czasu dzia­łał na nią w spo­sób, któ­rego przy­jaź­nią na­zwać się nie dało. Pró­bo­wała bro­nić się przed jego atrak­cyj­no­ścią i sek­sa­pi­lem i ukryć to, jak bar­dzo ją po­cią­gał, przez co sta­wała się przy nim ner­wowa i czę­sto za­cho­wy­wała się jak idiotka.

– Dzięki, Mia. Wiesz, za­wsze strasz­nie miło usły­szeć coś ta­kiego: asek­su­alny, nie po­ciąga ni­kogo, jest tak samo atrak­cyjny dla ko­biet jak kupa mię­cha dla we­ge­ta­rianki. – Uda­wał zdo­ło­wa­nego. – Pew­nie tak my­ślą o mnie wszyst­kie ko­biety i dla­tego żadna mnie nie chce – po­skar­żył się i przy­brał nie­szczę­śliwą minę.

– Oj, Ko­stek! – Prze­wró­ciła oczami i puk­nęła się w czoło na znak, że chło­pak ma nie­równo pod su­fi­tem. – Weź ty nie ko­kie­tuj! Wiesz do­brze, że ko­biety or­ga­ni­zują so­bie za­wody w sko­kach do two­jego łóżka. Wy­grywa naj­szyb­sza i naj­ła­twiej­sza – wy­pa­liła i po raz ko­lejny ugry­zła się w ję­zyk : „Mia, za­mknij się już!”, upo­mniała samą sie­bie i prze­pra­sza­jąco spoj­rzała na Kostka. – Sorry, cza­sem je­stem okropna. – Po­trzą­snęła głową tak ener­gicz­nie, że ołó­wek za­ple­ciony w jej kok wy­padł, spra­wia­jąc, że włosy roz­sy­pały się pięk­nymi fa­lami wo­kół jej ślicz­nej twa­rzy. Te­raz na­de­szła ko­lej Kostka na wga­pia­nie się w Mię i po­dzi­wia­nie jej urody, kiedy ta, ni­czego nie­świa­doma, za­gar­nia­jąc włosy za ucho, cią­gnęła swój mo­no­log. – W ciągu ostat­nich kilku dni wcią­gnę­łam tyle drin­ków ener­ge­tycz­nych, że złą­cza w moim mó­zgu od­po­wie­dzialne za mowę z pręd­ko­ścią świetlną za­piż­dżają w prze­stwo­rza, ale ro­zum, który bez snu skap­ciał, za nimi już nie na­dąża, więc z mo­ich ust wy­pły­wają słowa, które nie­ko­niecz­nie mają co­kol­wiek wspól­nego z in­te­li­gen­cją, albo na­wet my­śle­niem. – Ode­tchnęła, po czym wzięła kilka ko­lej­nych uspo­ka­ja­ją­cych wde­chów, bo czuła, że nad­miar tego wszyst­kiego robi z niej roz­trzę­sioną ga­la­retkę, z ostro za­koń­czo­nymi sy­nap­sami ner­wo­wymi, które w tym mo­men­cie wy­glą­dają tro­chę jak mo­kra im­preza na­żar­tych grem­li­nów po pół­nocy.

– Pro­szę bar­dzo, żar­tuj so­bie z mo­jego ży­cia mi­ło­snego, nic nie po­ra­dzę na to, że ko­biety chcą ode mnie tylko mo­jego ciała i nie się­gają tam, gdzie wzrok nie sięga.

– Masz na my­śli swoje spodnie? Je­śli tak, to znowu sku­cha, bo tam się­gają bar­dzo czę­sto i bar­dzo chęt­nie – wy­pa­liła i wal­nęła się w czoło. – Ko­lejny raz prze­pra­szam, se­rio, ko­men­ta­rze bar­dzo nie na miej­scu – stro­fo­wała samą sie­bie, krę­cąc głową.

Ko­stek ro­ze­śmiał się, skrzy­żo­wał umię­śnione ra­miona na sze­ro­kiej klatce pier­sio­wej i opie­ra­jąc się ple­cami o ścianę, przy­brał non­sza­lancką pozę. Wy­glą­dał nie­sa­mo­wi­cie po­cią­ga­jąco i bar­dzo mę­sko, a Mii wy­da­wało się, że im jest star­szy, tym więk­szą ilość fe­ro­mo­nów pro­du­kuje, przez co jego przy­cią­ga­nie staje się in­ten­syw­niej­sze. Te­raz, w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat, był cho­ler­nie ku­szący, a ona, w wieku lat dwu­dzie­stu dwóch, po­ta­jem­nie do niego wzdy­chała i nie­po­ta­jem­nie cho­dziła na nie­udane randki z fa­ce­tami, któ­rzy oka­zy­wali się albo kłam­cami, albo zdraj­cami, albo zwy­kłymi fra­je­rami. Im gor­sza była randka, tym czę­ściej za­sta­na­wiała się nad tym, czy nie po­winna ich przy­jaźni rzu­cić w cho­lerę, nie po­sta­wić wszyst­kiego na jedną kartę i nie wziąć udziału we wspo­mnia­nym kon­kur­sie sko­ków do Kost­ko­wego łóżka. Wła­śnie kiedy pró­bo­wała to so­bie wy­obra­zić, z ma­rzeń na ja­wie wy­rwała ją od­po­wiedź chło­paka.

– Tak prawdę mó­wiąc, że dziew­czyny nie się­gają tam, gdzie wzrok nie sięga, nie mia­łem na my­śli mo­ich spodni, tylko moje wnę­trze, ale bio­rąc pod uwagę twój dzi­siej­szy na­strój i kie­ru­nek, w ja­kim płyną twoje my­śli, wolę tego nie roz­wi­jać, bo jesz­cze zu­peł­nie zje­dziesz z te­matu i stwier­dzisz, że mó­wiąc o swoim wnę­trzu, do któ­rego nikt nie do­ciera, mam na my­śli dup­sko, i ja­dąc da­lej tym sa­mym to­rem, uznasz, że pro­szę się o anal – stwier­dził, a Mia się ro­ze­śmiała.

– Żeby było ja­sne, mnie nie proś. – „Przy­naj­mniej nie tak od razu”, do­dała w my­ślach, a na głos cią­gnęła: – Nie mam jed­nak żad­nych wąt­pli­wo­ści, że twój ide­alny ty­łek po­trafi od­wró­cić nie­jedną głowę, nie­za­leż­nie od płci i upodo­bań.

Mia po­now­nie omio­tła przy­ja­ciela wzro­kiem i na chwilę od­pły­nęła. Ko­stek do­brze wie­dział, że jest cho­ler­nie przy­stojny, jesz­cze cho­ler­niej cha­ry­zma­tyczny i naj­jesz­czej naj­cho­ler­niej... sek­sowny. Od kilku lat grał ra­zem ze swoim bra­tem w ka­peli roc­ko­wej, w któ­rej był li­de­rem i wo­ka­li­stą. Chło­pacy byli po­pu­larni i roz­po­zna­walni w swoim ma­łym mia­steczku i na pewno nie mo­gli na­rze­kać na brak za­in­te­re­so­wa­nia ze strony ko­biet. Mimo że me­dial­nie jak do­tąd nie od­nie­śli żad­nego wiel­kiego suk­cesu i nie byli sławni, nie można im było od­mó­wić praw­dzi­wego ta­lentu, pa­sji i za­pału. Ich mu­zyka była na­prawdę świetna, nie­stety, mimo cięż­kiej pracy i za­an­ga­żo­wa­nia trudno było się im prze­bić i zdo­być sławę. W cza­sach, w któ­rych kró­lo­wały ko­mer­cyjne pro­gramy te­le­wi­zyjne, wy­ła­nia­jące jed­no­se­zo­no­wych ido­lów, żeby osią­gnąć suk­ces, nie był po­trzebny tylko ta­lent, or­ga­ni­za­to­rzy ta­kich pro­gra­mów żą­dali two­jej du­szy. To prawda, mo­gli spró­bo­wać ta­kiej drogi, jed­nak im nie za­le­żało na pię­ciu mi­nu­tach sławy. Oni chcieli mu­zyką i z mu­zyki żyć, kon­cer­to­wać, na­gry­wać płyty i spra­wić, że mu­zyka bę­dzie nie­od­łączną czę­ścią ich ży­cia, gdyby na­wet wy­grali ja­kiś show te­le­wi­zyjny, tak jak reszta zwy­cięz­ców ta­kich pro­gra­mów, po roku, może dwóch la­tach, zo­sta­liby za­po­mniani i ze­pchnięci w kąt przez na­stępny se­zo­nowy hit. Miesz­ka­jąc w pięk­nym, za to za­bi­tym de­skami mia­steczku, nie ma­jąc kon­tak­tów, kasy, pro­mo­cji czy me­ne­dżera, nie mieli jed­nak wiele opcji i szans na prze­bi­cie się w świe­cie mu­zyki. Chło­pacy, kiedy tylko mo­gli, jeź­dzili na więk­sze im­prezy i wy­da­rze­nia mu­zyczne, gdzie przed bu­dyn­kami wy­cze­ki­wali na szy­chy światka mu­zycz­nego, a kiedy po im­pre­zach ce­le­bryci, me­ne­dże­ro­wie mu­zyczni i sławni DJ-e wy­sy­py­wali się tłum­nie na czer­wone dy­wany, wci­skali im no­śniki ze swoją mu­zyką i wi­zy­tówki, które, jak po­dej­rze­wali, za­pewne koń­czyły w po­bli­skim ko­szu. Na e-ma­ile prze­waż­nie też nie mieli od­po­wie­dzi, jed­nak nie pod­da­wali się, wal­czyli o speł­nie­nie swo­ich ma­rzeń, two­rzyli mu­zykę, szli­fo­wali swój ta­lent, a w ocze­ki­wa­niu na ja­kiś prze­łom w ka­rie­rze mu­zycz­nej, grali w pu­bach, ba­rach i na wszel­kiej ma­ści im­pre­zach ro­dzin­nych i mia­stecz­ko­wych.

Ko­stek, jak i reszta człon­ków ze­społu, bar­dzo ła­two zjed­ny­wał so­bie fanki, bo nie tylko z ogromną przy­jem­no­ścią się go słu­chało, ale było też na czym za­wie­sić oko. Był naj­star­szy w gru­pie, wy­soki, szczu­pły i wy­spor­to­wany, a jego ciało było mocne, ide­al­nie umię­śnione i bez grama zbęd­nego tłusz­czu. Gę­ste włosy ko­loru pia­sko­wego opa­dały mu w nie­ła­dzie na czoło, na­da­jąc wy­gląd nie­okieł­zna­nego bad boya, a szare oczy nie miały dna i można się było w nich kom­plet­nie za­tra­cić. Biła od niego też po­zy­tywna ener­gia, siła, cha­ry­zma, a kiedy się uśmie­chał, Mii za­pie­rało dech w pier­siach, nie tylko zresztą jej. Wszyst­kie babki z jej biura, nie­za­leż­nie od wieku i sta­tusu ma­try­mo­nial­nego, miały świra na jego punk­cie i za każ­dym ra­zem, gdy Ko­stek wpa­dał do niej na chwilę, te młod­sze i wolne wga­piały się w niego jak cie­lątka i ko­kie­to­wały w tak jed­no­znaczny spo­sób, że cza­sem Mia mu­siała fi­zycz­nie je pa­cy­fi­ko­wać i od­cią­gać od przy­ja­ciela, na­to­miast star­sze pa­nie za­rzu­cały go in­nego ro­dzaju „do­brami”, ta­kimi jak do­mowe po­siłki, cia­sta czy cia­steczka, do któ­rych na­wet za bar­dzo nie mu­siały męż­czy­zny prze­ko­ny­wać, bo ten przyj­mo­wał je z nie­skry­waną ochotą. Do tego, o zgrozo, Ko­stek był za­bawny, opie­kuń­czy, in­te­li­gentny, miał pa­sję i ta­lent mu­zyczny, a ta mie­szanka spra­wiała, że dla wielu ko­biet był... ide­ałem. Mia znała go bar­dzo do­brze, więc wie­działa, że ide­ałem nie był, ale da­leko do niego mu nie było.

– Znowu od­pły­nę­łaś? – za­py­tał chło­pak, pstry­ka­jąc pal­cami przed no­sem Mii. – Czy może po­dzi­wiasz moje piękno? – Ro­ze­śmiał się i pu­ścił do niej oczko.

– Skrom­ność nade wszystko – sko­men­to­wała w od­po­wie­dzi.

– No cóż, mu­szę się tro­chę do­war­to­ścio­wać po tym, jak po­wie­dzia­łaś, że je­stem asek­su­alny i ogól­nie bleee.

– No do­bra, sorry, nie je­steś wcale asek­su­alny i do­brze o tym wiesz. W su­mie to je­steś cał­kiem, cał­kiem – do­dała i otrzą­snęła się ze stanu roz­ma­rzo­nego wga­pia­nia. Nie było sensu ro­bić so­bie ape­tytu na ko­goś, kto w niej wi­dział tylko przy­ja­ciółkę.

– To wszystko? – spy­tał roz­ba­wiony. – Wpa­try­wa­łaś się we mnie tak długo, żeby stwier­dzić, że je­stem cał­kiem, cał­kiem?

– A czego się spo­dzie­wa­łeś? Że będę smy­rać twoją próż­ność?

– Przy­naj­mniej tro­szeczkę. – Uśmiech­nął się prze­kor­nie, a Mia wy­mow­nie i osten­ta­cyj­nie po­krę­ciła głową, żeby nie ro­bił so­bie na­dziei.

– Smy­rać nic ci nie będę, za­po­mnij, od tego masz swoje pa­nienki, a ja je­stem twoją psiap­siółą.

– A to psiap­sióły nie mogą po­smy­rać? Tak od czasu do czasu, w dro­dze wy­jątku? – Draż­nił się z nią, nie da­jąc za wy­graną, jed­nak ona zi­gno­ro­wała jego za­czepkę.

– Idę z po­wro­tem do biura, mu­szę wrzu­cić po­my­sły na kom­pu­ter, nim po­sieję gdzieś te pa­piery – stwier­dziła i do­kład­nie w chwili, kiedy wy­po­wie­działa te słowa, z nie­da­le­kiego wen­ty­la­tora na da­chu buch­nęło cie­płym po­wie­trzem, a ten mocny po­dmuch wy­rwał z rąk dziew­czyny kartkę z dro­go­cen­nymi za­pi­skami. Mia ze­rwała się z mięk­kiego pufa na równe nogi, go­towa do biegu za owo­cem jej cięż­kiej pracy, jed­nak nie zdą­żyła zro­bić na­wet jed­nego kroku. Nogi za­plą­tały się jej w ra­miączka nie­dbale rzu­co­nej to­rebki, któ­rej nie­dawno uży­wała do od­pę­dza­nia pta­ków, a ona le­gła jak długa, tuż przy no­gach Kostka.

– Ależ nie mu­sisz pa­dać do mo­ich ko­lan, prze­cież mnie prze­pro­si­łaś! – Za­re­cho­tał. Dziew­czyna, nie bar­dzo wie­dząc, co i jak się stało, zro­biła za­sko­czoną, głup­ko­watą minę i rzu­ciła przez ra­mię:

– A weź ty spin­da­laj! – Poza tymi sło­wami było już tylko sły­chać ogłu­sza­jący śmiech Kostka i mam­ro­tane przez Mię prze­kleń­stwa skie­ro­wane do nie­win­nie le­żą­cej so­bie to­rebki. – Wy­sraj se oko – rzu­ciła na końcu do przy­ja­ciela, wy­wo­łu­jąc u niego jesz­cze gło­śniej­szą salwę śmie­chu, i nie­zgrab­nie wy­grze­bała nogi ze skó­rza­nych rą­czek. – Ja się tu pra­wie za­bi­jam, a ty do­star­czasz so­bie roz­rywki moim kosz­tem. Dzię­kuję bar­dzo – burk­nęła, uda­jąc ob­ra­żoną, choć do niej sa­mej do­cie­rała ko­micz­ność tej sy­tu­acji.

– Sorry, ale twoja mina i to za­sko­cze­nie są po pro­stu bez­cenne! – tłu­ma­czył, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad re­cho­tem.

– No cóż, nie wiem jak ty, ale ja rzadko się wy­wra­cam, więc rze­czy­wi­ście się zdzi­wi­łam, kiedy wsta­łam tylko po to, żeby za­ryć no­sem w pod­łogę. – Dziew­czyna za­częła uwal­niać stopę z ra­mią­czek to­rebki i po­wra­cać do god­niej­szej, pio­no­wej po­zy­cji.

– Okej, już się nie śmieję! – Przy­gryzł dolną wargę, która wciąż zdra­dli­wie drżała pod wpły­wem roz­ba­wie­nia. – Sorry, masz ra­cję, mia­łaś prawo wy­glą­dać na zdzi­wioną. – Na­chy­lił się i pod­niósł kartkę za­pi­saną gry­zmo­łami i wy­cią­gnął rękę do dziew­czyny, żeby po­móc jej wstać. – Za tym le­cia­łaś, pta­szynko? – Nie mógł się po­wstrzy­mać i znowu ryk­nął śmie­chem.

– Bar­dzo śmieszne – rzu­ciła, ale jej usta drżały, a oczy skrzyły się we­soło. Po­zwo­liła mu ze­brać się z pod­łogi, wy­rwała kartkę z rąk przy­ja­ciela i ostroż­nie, żeby znowu nie za­li­czyć gleby, po­de­szła do drzwi pro­wa­dzą­cych do jej firmy. – Idziesz czy zo­sta­jesz? – za­py­tała, od­wra­ca­jąc się przy wyj­ściu.

– Idę, mój ptaszku – od­po­wie­dział, po­dą­ża­jąc w jej kie­runku.

– Ptaszka masz wiesz gdzie – mruk­nęła pod no­sem, wy­wo­łu­jąc ko­lejny uśmiech na twa­rzy Ko­sty – a cza­sem to na­wet ptasz­kiem sam je­steś, żeby nie po­wie­dzieć chu...

– No, ależ pro­szę dro­giej przy­ja­ciółki! – prze­rwał jej chło­pak. – Orły, so­koły, he­rosi, jak naj­bar­dziej, tak mo­żesz mi mó­wić, ale za inne okre­śle­nia z ro­dziny nie­lo­tów to ja po­dzię­kuję! – po­wie­dział sta­now­czo i wy­prze­dził ją, żeby otwo­rzyć jej drzwi.

– Nooo, nie­lo­tem to ty na pewno nie je­steś! Ra­czej prze­lo­tem, bo prze­le­cisz wszystko, co wi­dzisz – od­parła.

– Ty se­rio tak bru­tal­nie szcze­rze wa­lisz do praw­dzi­wego dżen­tel­mena, który otwiera dla cie­bie drzwi? – za­py­tał, a ona tylko prze­wró­ciła oczami.

– Sama po­tra­fię so­bie otwo­rzyć – po­wie­działa, strą­ca­jąc jego rękę z uchwytu, pchnęła z roz­ma­chem i z gło­śnym pla­śnię­ciem wpa­dła na szklane drzwi, po czym siła jej pchnię­cia od­rzu­ciła ją lekko do tyłu. – Ja pier...! – Nim do­koń­czyła prze­kleń­stwo, wy­lą­do­wała w ra­mio­nach Kostka, który uchro­nił ją od upadku.

– Je­steś cała? – Od­wró­cił ją przo­dem do sie­bie, spraw­dza­jąc, czy nie zro­biła so­bie krzywdy, jed­nak po­now­nie mu­siał przy­gryźć po­dej­rza­nie drżącą wargę.

– Cała, cała – za­pew­niła, roz­cie­ra­jąc so­bie nos. – A ty już nie rżyj, każ­demu może się zda­rzyć! – do­dała, rzu­ca­jąc fo­cha.

– Ale tylko to­bie może się zda­rzyć dwa razy w ciągu dwóch mi­nut. – Po­now­nie wy­buch­nął śmie­chem i zro­bił unik przed to­rebką, którą Mia się na niego za­mach­nęła. Dla bez­pie­czeń­stwa dziew­czyny, ale także dla swo­jego, otwo­rzył jej drzwi. Wi­dział, że sama robi się czer­wona, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad śmie­chem, jed­nak twardo trzy­mała się pier­wot­nej wer­sji i uda­wała, że ma fo­cha.

We­szli ra­zem do biura, gdzie Mia po­że­gnała się mach­nię­ciem ręki, i bar­dzo, jak na nią, po­woli, ru­szyła w stronę swo­jego open space, za­pewne dla­tego, że nie chciała ku­sić losu i pier­dyk­nąć na glebę po raz trzeci w ciągu trzech mi­nut. Ko­stek chwilę pa­trzył za nią, jak od­cho­dziła. Dłu­gie blond włosy wiły się w pięk­nych fa­lach po jej ple­cach, się­ga­jąc pasa. Jej ru­chy były de­li­katne, płynne, pełne ta­jem­ni­czo­ści i wdzięku... Poza chwi­lami, kiedy się wy­wra­cała na pro­stej dro­dze, ude­rzała głową, ręką, łok­ciem czy czym­kol­wiek in­nym w ścianę, znak dro­gowy, który każdy inny by wi­dział bądź wie­szała się rę­ka­wem na klam­kach drzwi, co za­wsze roz­ba­wiało wszyst­kich do łez.

Ko­stek znał Mię od za­wsze, tak jak od za­wsze miesz­kał na tym sa­mym co ona osie­dlu, w tym sa­mym co ona bloku. A te­raz, od kilku mie­sięcy, we czworo, ra­zem z bra­tem Kostka, Ar­tu­rem, i ich wspólną przy­ja­ciółką Anką wy­naj­mo­wali miesz­ka­nie, bo żad­nego z nich nie było stać, żeby miesz­kać na swoim. Wcze­śniej dziew­czyny nie do­ga­dy­wały się z ro­dzi­cami, a chło­pacy ze swo­imi współ­lo­ka­to­rami, więc jed­nego wie­czoru na przy­ja­ciel­skim spo­tka­niu, kiedy one na­rze­kały na swo­ich ro­dzi­ców, a oni na bez­na­dziej­nych współ­lo­ka­to­rów, z któ­rymi dzie­lili miesz­ka­nie, wpa­dli na świetny po­mysł, że mo­gliby spró­bo­wać za­miesz­kać wszy­scy ra­zem. Oka­zało się, że po­mysł był ge­nialny, przy­ja­ciele do­ga­dy­wali się bez­pro­ble­mowo, nie wcho­dzili so­bie w drogę i lu­bili ra­zem spę­dzać wolny czas. Je­dy­nym mi­nu­sem ta­kiego układu było to, że od czasu do czasu Ko­stek mu­siał zno­sić fakt, że Mia cho­dziła na randki. Czuł się okrop­nie z tym, że po­ta­jem­nie za każ­dym ra­zem chciał, żeby spo­tka­nia były nie­udane i żeby ona nie zna­la­zła so­bie chło­paka. Wie­dział, że było to słabe i ego­istyczne z jego strony, ale lu­bił ten swój mały, przy­ja­ciel­ski świa­tek i bar­dzo nie chciał, żeby coś się w nim zmie­niało. Nie zniósłby wi­doku ja­kie­goś ko­le­sia krę­cą­cego się przy Mii. Nie ży­czył dziew­czy­nie źle, wręcz prze­ciw­nie, chciał, żeby była szczę­śliwa, jed­nak nic nie po­tra­fił po­ra­dzić na to, że był o nią za­zdro­sny – mimo że długo się bro­nił przed tym, żeby przed sobą sa­mym się do tego przy­znać. Od kiedy za­miesz­kali ra­zem, jesz­cze bar­dziej się do sie­bie zbli­żyli, a fakt, że wiele razy wpadł na dziew­czynę, kiedy ta była roz­kosz­nie ro­ze­spana, bądź wi­dział ją w sa­mej bie­liź­nie, kiedy po ci­chutku w nocy za­kra­dała się do kuchni, my­śląc, że ni­kogo tam nie ma, spra­wił, że do­strzegł jej drugą stronę. Nie tę za­bawną, przy­ja­ciel­ską i sek­su­al­nie neu­tralną, ale tę, która co­raz bar­dziej go uwo­dziła, po­bu­dzała, za­cie­ka­wiała i roz­pa­lała. Po wielu la­tach przy­jaźni pla­to­nicz­nej Ko­stek za­czy­nał za­uwa­żać w Mii piękną, po­nętną i zmy­słową ko­bietę, a to, że te­raz miesz­kali ra­zem wcale nie po­ma­gało mu trak­to­wać jej tylko po przy­ja­ciel­sku.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki