Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ucieczka nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem i tak było w przypadku Roxanne. Pobyt u ojca w Nowym Jorku nie pomógł w rozwiązaniu problemów. Na dodatek istniała przecież szkoła i matura, którą musi zdać, jeśli chce ruszyć dalej. Miała dużo czasu do rozmyślań i postanowiła, że po rozdaniu dyplomów wyjedzie z miasta.
Kiedy wraca do Clinton, nie czuje się na siłach, by stawić czoła bratu, a przede wszystkim Jaydenowi. Pomocną dłoń wyciąga do niej przyjaciel, Robby.
Wydaje się, że Roxy łapie jako taką równowagę psychiczną, ale wtedy pojawia się kolejne zagrożenie, Roy. Wraca do miasta i to nie sam. Opanowany obsesją na punkcie młodziutkiej dziewczyny po raz kolejny sprawia, że jej życie zostanie wywrócone do góry nogami.
Jay nie potrafi zrozumieć, jak to się stało, że doszło do zbliżenia z Brook. Cierpi, bo Roxy była jego największą miłością i nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Nadal ją kocha, ale szanuje decyzję dziewczyny.
Jednak w obliczu zagrożenia nie zawaha się, by postawić na szali własne życie i bronić ją przed psychopatą.
Czy uda się ocalić Roxy? Czy jej związek z Jaydenem ma szansę na odbudowanie? Jak wiele można wybaczyć i ile można poświęcić dla ukochanej osoby?
Tom 2 cyklu Taste of poison.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 482
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Aleksandra Dralewska, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Paulina Aleksandra Grubek
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Oleg Kolesnyk/Shutterstock
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-239-6
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
EPILOG
Miłość i nienawiść to skrajności tego samego uczucia; nikt nie potrafi gardzić drugim gwałtowniej niż ten, kto wcześniej bezgranicznie kochał.
Adolf Heyduk
PROLOG
Pamiętam, jakby to było wczoraj, choć minęło sporo czasu. Powracałam w samotności do dobrych chwil, a uśmiech bezwiednie cisnął mi się na usta. Przymykałam oczy i dawałam się ponieść resztkom cudownych wspomnień. Przywoływałam każde twoje spojrzenie, uśmiech, gest, pocałunek. Katowałam się tymi pięknymi kłamstwami, które mi ofiarowałeś i w które uwierzyłam.
Naiwna idiotka…
Broniłam się przed tobą nogami i rękami, a ty i tak znalazłeś sposób, żeby rozbić moją skorupę i wejść mi w duszę tymi motocyklowymi buciorami. Nie zastanawiałeś się ani przez chwilę. Odruch bezwarunkowy, który okazał się tragiczny w skutkach.
Niestety, tylko dla mnie.
Łatwowierność zasiała w moim sercu ziarna, a ja zbyt późno się zorientowałam, że to jedynie chwasty.
Myślałam, że tym razem się uda. Że nam się uda. Że ziszczą się moje marzenia o szczęściu i akceptacji, pomagając kiełkującej nadziei przebić się przez warstwę żalu i starych blizn. Łudziłam się, że tym razem będzie inaczej. Tonęłam w twoich obietnicach, wierząc, że są prawdą, a ty nigdy mnie nie skrzywdzisz.
Nigdy nie mów nigdy…
Zabiłeś doszczętnie moją godność i poczucie wartości, pozbawiłeś nawet chęci do życia. Funkcjonowałam jak zaprogramowany robot, odhaczając z listy wyznaczone punkty, ale nic poza tym. Miejsce gorącego serca zajęły pustka i mrok.
Kolejna, głupia nastoletnia miłość zraniła serce, podeptała uczucia i zniszczyła nadzieję.
Pielęgnowałam tę prywatną żałobę, zatapiając ją w litrach wysokoprocentowego alkoholu i zatruwając dymem papierosowym. Nie mogła jednak trwać w nieskończoność. Choć życie na chwilę stanęło w martwym punkcie, musiałam ruszyć dalej, wbrew wszystkiemu, nawet wbrew sobie. Nie miałam nikogo, kto pomógłby mi zawalczyć o szczęście, a ja chyba dojrzałam do świadomości, że muszę zrobić to sama.
Czas na nowy rozdział, a poprzednie zapisane przeszłością kartki trzeba wyrwać. Szybko i możliwie bezboleśnie.
ROZDZIAŁ 1
Roxy
W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Nie kwapiłam się, by włączyć światło, bo w ostatnim czasie mrok stał się moim dobrym przyjacielem. Razem z wielkim łóżkiem, samotnością i ciszą.
Siedziałam we flanelowej koszuli na szezlongu obok panoramicznego okna z widokiem na Times Square. Pustym wzrokiem spoglądałam przez szybę i zazdrościłam każdej stojącej na dole osobie. W dłoni trzymałam szklankę whisky z dodatkiem lodu. Wraz z wystrzałem fajerwerków, korków od szampanów oraz opuszczeniem słynnej kuli wzniosłam szkło w geście toastu.
W tak żałosny sposób weszłam w nowy rok.
Sama, pośród egipskich ciemności, i nikt nie wiedział, co się ze mną działo.
Nikogo i tak nie obchodzi, jak się czujesz, odezwał się złośliwy chochlik w mojej głowie, a ja musiałam mu przyznać rację. Bywał uszczypliwy i szyderczy, ale w jego słowach tkwiło mnóstwo prawdy, z którą musiałam się wreszcie pogodzić.
Ojciec nadal nie czuł się w żaden sposób zobowiązany wobec własnej córki. Bardziej potrzebowałam go, kiedy byłam dzieciakiem, bo szukałam wtedy jakiegoś autorytetu, ponieważ chciałam nazywać kogoś swoim bohaterem. Niestety, od tamtej pory w jego nastawieniu nic się nie zmieniło.
Kiedy tuż przed świętami pojawiłam się o piątej nad ranem przed jego apartamentem w Nowym Jorku, nie wydawał się zaniepokojony ani nawet ciekawy powodu moich odwiedzin. Zmęczony, zmarnowany z pewnością, ale nie zatroskany.
Zaprowadził mnie do pustej sypialni i rzucił, że wraca do łóżka, bo rano czekało go ważne spotkanie, a nie mógł sobie pozwolić na niewyspanie czy błędy. Zamknął za sobą drzwi, a ja zostałam sama. Tylko ja i ciemność.
Może nawet lepiej, że tak się zachował. Przynajmniej od razu wiedziałam, na czym stoję. Wolałam obojętność niż sztuczne zainteresowanie. Zresztą, nie byłam w stanie mówić bez zanoszenia się płaczem, więc właściwie poczułam wdzięczność, że o nic nie spytał.
Tak minęły prawie dwa tygodnie. Ojciec poleciał z dzianymi znajomymi na Florydę czy w inne ciepłe miejsce i zostawił mnie samą. No, może nie całkiem. Był szofer i gosposia, która przychodziła sprzątać, robić zakupy i przygotowywać posiłki. Gdyby łazienka nie znajdowała się na korytarzu, mogłabym nie wiedzieć, że po mieszkaniu plątał się ktoś poza mną.
Musiałam się upokorzyć i poprosić o ubrania oraz rzeczy pierwszej potrzeby, bo przyjechałam z tym, co miałam na sobie. Mój nastrój mocno odbiegał od zakupowego, więc podałam rozmiary szoferowi i on się wszystkim zajął. Powinnam się nieco obawiać o moją garderobę, ale Greg wybrał bardzo bezpieczne rozwiązanie. Nie miało to zresztą większego znaczenia. Prawie nie wychodziłam z pokoju, więc mogłam być ubrana w… cokolwiek. Gdyby przez przypadek kupił mi jakiś męski ciuch, nawet bym tego nie skomentowała. Mrok miał to do siebie, że nie oceniał, nie patrzył krzywo bez względu na to, jak wyglądałam, i umiał słuchać. Nie odpowiadał, ale pozwalał się wyżalić, wyrzucić z siebie każdą dręczącą i uwierającą myśl.
Patrzyłam w dół, na ludzi celebrujących nadejście nowego roku, nowego rozdziału, oczekujących zmian i ocierałam mokre policzki wierzchem dłoni. Coś podkusiło mnie, by unieść materiał koszuli aż na wysokość kości biodrowej. Wąż wił się zygzakiem ku górze: bystry, przebiegły i niebezpieczny. Dokładnie taki, jak osoba, która stała się inspiracją do zrobienia tatuażu. Niewielki obrazek, dla którego moja skóra była płótnem, a tusz wgryzł się w nią permanentnie. Przemknęłam po nim opuszkami palców, czując, że widok zaczyna mi się rozmazywać. Pociągnęłam nosem, odwracając głowę i opróżniając szklankę. Toast na cześć własnego rozchwiania.
Przez ostatnie dni wlewałam w siebie takie ilości alkoholu, że już prawie nie czułam pieczenia w przełyku. Dlatego piłam więcej i częściej, jak ostatni słabeusz. Chciałam, by ludzie patrzyli na mnie jak na dorosłą, a nawet nie próbowałam stawić czoła własnym problemom. A na tym podobno polega dojrzałość: na walce z problemami. Podobno…
Skupiłam wzrok na kostkach lodu, które zostały na dnie szklanki. Potrząsałam, wprawiając je w ruch, aż mój wzrok zaczął gubić ostrość. Znów pochłonęły mnie kotłujące się w głowie myśli. Liczyłam, że whisky je uśpi, ale się nie udało.
Odpaliłam papierosa, by poczuć odprężenie, którego nie dawał już sam alkohol. Wpadłam w błędne koło. Musiałam zebrać się w sobie, unieść wysoko brodę i skonfrontować się z życiem, bo zaczęłam go unikać, gdy stało się zbyt bolesne, zbyt przytłaczające i zbyt trudne. Chowanie głowy w piasek musiało się skończyć.
Znów popatrzyłam w dół na szczęśliwych ludzi. Chociaż każdy sylwester na Times Squer wyglądał tak samo, corocznie przyciągał więcej gapiów.
Ciekawe, ilu z nich jest szczęśliwych, a dla jakiej części to tylko pozory i maska?, zapytałam w myślach.
Coraz częściej mi się to zdarzało. Nie miałam do kogo otworzyć ust, więc prowadziłam konwersacje sama ze sobą. Miałam jedynie nadzieję, że to nie pierwsze oznaki utraty zmysłów, bo ojciec znienawidziłby mnie już całkowicie. Jakby nie wystarczyło, że doprowadziłam jego żonę do samobójstwa, to jeszcze sama okazałabym się psychicznie chora.
Prychnęłam, kręcąc głową z dezaprobatą.
Nawet by go to nie obeszło, kretynko…
Przesiedziałam w tym samym miejscu kilka godzin. Do łóżka położyłam się, gdy znad horyzontu zaczęło wychylać się słońce. Skończyły się wtedy alkohol i papierosy, a w Nowy Rok większość sklepów była zamknięta. Miałam przestać lamentować nad swoim pieprzonym życiem, ale ilość promili we krwi skutecznie osłabiła moje postanowienia.
Związałam włosy w niedbały kok i zakopałam się w satynowej pościeli, naciągając ją pod sam nos. Z ciężkim westchnieniem przymknęłam oczy, znów witając się z ciemnością. To ona zastąpiła sny o czekoladowych tęczówkach i podarowała mi nicość.
Najwyraźniej zasługiwałam tylko na to.
***
Hałas dochodzący zza ściany przedzierał się przez opary snu. Warczący głos mojego ojca brzmiał, jakby nie był zadowolony z tego, co usłyszał.
Swoją drogą, kiedy on zdążył wrócić z urlopu pod palmami?
Uchyliłam powieki, pokój rozjaśniała jedynie smuga światła, której udało się przedostać przez szczelinę między zasłonami. Westchnęłam żałośnie, nakrywając twarz poduszką. Czułam się jak zdechła norka. Spałam zaledwie kilka godzin, głowa pulsowała, jakby miała zaraz wybuchnąć, a moje chęci do życia wyparowały razem z alkoholem. Zupełnie jakby ktoś mnie zjadł, wypluł i rozjechał. Fundamentalne podłoże zwiastujące kaca.
Przymknęłam powieki i poczułam ulgę. Mój organizm ponownie się wyciszał. Odprężenie ogarniało umysł. Gdy już byłam bliska zaśnięcia, głośny wrzask ojca sprawił, że się wzdrygnęłam. Wykrzywiłam usta w grymasie niezadowolenia. Nawet tutaj nie mogłam liczyć na święty spokój.
Odrzuciłam kołdrę na bok i usiadłam na łóżku. Z racji ilości wypitego alkoholu zrobiłam to bardzo powoli i ostrożnie. Ciężkie westchnienie opuściło usta i w tamtym momencie poczułam w nich nieprzyjemną suchość. Prognozowany kac prezentował mi spory wachlarz możliwości, generalnie kopał mnie jak bandyta leżącego. W pokoju, niestety, nie miałam ani kropli wody, dlatego też musiałam stawić czoła tacie.
Zarzuciłam na siebie dłuższy sweter i poczłapałam w kierunku kuchni. Otwierałam niespiesznie drzwi, wyczekując kolejnej fali krzyków, ale nic takiego nie miało miejsca. Na przestronnym korytarzu panowała cisza. Stawiałam ostrożne kroki, aż dotarłam do salonu, w którym od razu zauważyłam ojca. Siedział na kanapie, wspierając głowę na dłoniach. Mogłam się mylić, jednak biorąc pod uwagę, jak donośną rozmowę prowadził przed chwilą, wyglądał na podminowanego i spiętego. Każda normalna córka zapewne by do niego podeszła i próbowała się dowiedzieć, co było powodem wzburzenia, ale ja nie byłam ani w nastroju, ani mnie to nie obchodziło. On także miał w poważaniu własne dzieci, gdy zostawiał je samopas w rodzinnym miasteczku i ograniczył dostęp do pieniędzy. Przez kilka lat nie wysłał nawet głupiego SMS-a z życzeniami urodzinowymi ani nie wykazywał chęci dowiedzenia się, co się z nami działo. Dlaczego dla kogoś takiego miałabym udawać zainteresowanie?
Myślałam, że uda mi się przejść niepostrzeżenie do kuchni otwartej na salon, ale ojciec uniósł głowę i skierował wzrok prosto na mnie. Najczęściej to spojrzenie wyrażało pogardę albo obojętność. Powinnam udawać, że był niewidzialny.
– Dobrze spałaś? – wypalił tak nagle, że aż zamarłam w bezruchu.
Mrugałam energicznie, nie dowierzając.
– Czemu zaczęło cię to obchodzić? – spytałam, cedząc każde słowo. Odwróciłam głowę w jego stronę. Przed kilkoma minutami wydzierał się do telefonu, a teraz próbował być dla mnie miły. Niebieskie oczy, które po nim odziedziczyłam, dziś były nieco zszarzałe, matowe i rozbiegane. Przyzwyczaiłam się do jego lekceważącego traktowania, więc kompletnie nie wiedziałam, jak mam się zachować w takiej sytuacji.
Coś zdecydowanie było nie tak.
– Jesteś moją córką – odparł, jakbyśmy codziennie siadali do stołu i dzielili się przeżyciami dnia, a taka sytuacja nie miała miejsca… nigdy.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
– Od kiedy to słowo przechodzi ci przez gardło bez obrzydzenia?
Byłam mało subtelna, ale jego zachowanie zaczynało mnie niepokoić. Jeszcze kilkanaście dni temu, gdy ta sama „córka” przyjechała w nocy do jego mieszkania, nawet nie zapytał dlaczego, a teraz martwił się moją higieną snu. Zaniepokojenie, które stopniowo wkradało się do mojej głowy, w tej sytuacji było całkowicie wytłumaczalne.
Przetarł twarz i wplótł palce we włosy. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu raptem cztery lata, a wyglądał, jakby minęło przynajmniej z piętnaście. Gdy wyjeżdżał z Clinton, na jego głowie nie znajdował się ani jeden siwy włos, podczas gdy teraz trudno było dojrzeć jego naturalny kolor. Twarz również się zmieniła. Policzki się zapadły i ozdobił je krótki srebrny zarost, niebędący nigdy przedtem elementem jego wyglądu, a czoło znaczyły poziome linie. Nikt nie mówił, że własna firma to bułka z masłem.
– Roxy. – Westchnął cicho. – Przez te kilka ostatnich lat coraz częściej zacząłem dostrzegać, ile błędów popełniłem jako ojciec i …
– Stop! – przerwałam mu, unosząc ręce. – Zapomniałeś wziąć jakichś swoich leków, czy ukazał ci się zły duch przyszłości i ta wizja była na tyle paskudna, że próbujesz udawać, że gdzieś tam masz serce? – Przy ostatnich słowach wykonałam palcem koło w okolicy klatki piersiowej.
Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił wzrok na podłogę.
– Gdybym mógł cofnąć czas, zmieniłbym tak wiele swoich decyzji – odparł cicho.
– Ale nie możesz – podsumowałam, krzyżując ręce na piersiach.
Od otwarcia oczu czułam skutki całonocnego picia, a ból głowy był z nich wszystkich najgorszy. Jeśli sądziłam, że wtedy łupanie było dokuczliwe, to byłam w błędzie. Dzięki tej rozmowie wiedziałam, że będę potrzebować całego opakowania tabletek przeciwbólowych, żeby przeżyć do wieczora.
– Ale bardzo bym chciał. Z czasem dostrzegłem, jak wiele straciłem, gdy zostawiłem dzieci, jak wiele mnie ominęło – mówił i wyglądało, że jest szczerze przejęty. – Nikt nie ma mocy cofania czasu, ale zawsze można próbować naprawić błędy, wynagrodzić straty i udowodnić, że pragniesz zmiany. – Posłał mi błagalne spojrzenie, ale od razu odwróciłam wzrok. – Nie wierzysz mi, prawda?
Milczałam. Byłam zbyt rozbita, żeby przeanalizować jego słowa. Brzmiał wiarygodnie, ale był przecież właścicielem firmy, więc umiał ludziom mydlić oczy i wychwalać ją pod niebiosa, nawet jeśli nie miało to nic wspólnego z prawdą. Na tym polegał biznes.
– Nie kupuję tego. – Zaprzeczyłam ruchem głowy. – Kilka dni temu miałeś w dupie, skąd się tutaj w ogóle wzięłam. Więc nie, nie wierzę w twoją wielką przemianę, a teraz pozwolisz, że pójdę do kuchni.
Nie czekając na jego kolejne słowa, ruszyłam przed siebie. Z szafki nad zlewem wyciągnęłam szklankę i nalałam do niej soku znalezionego w lodówce. Raczyłam się whisky w sporych ilościach, więc elektrolity były wskazane. Oparłam się biodrem o stół i spojrzałam przez ogromne okno. Ojciec poprawnie odczytał moje nastawienie i nie próbował za mną iść.
Zaśnieżony Nowy Jork budził we mnie melancholię. Lubiłam siadać w sypialni, obserwować mroźna krainę i pogrążać się w myślach. Uzbierał mi się całkiem spory wór pytań bez odpowiedzi, które zostały w Clinton. Poza nimi pozostawiłam tam również przyjaciół, brata, genialne wspomnienia i serce. Ponownie oddałam je w ręce nieodpowiedniej osoby i płaciłam za to jeszcze wyższą cenę niż za pierwszym razem. Wtedy straciłam tylko pierwszą miłość, ale wsparcie rodziny i przyjaciół rekompensowało mi przepłakane noce i paskudne samopoczucie. Teraz zostałam sama. Nikt mnie nie pocieszał, gdy wycieńczona wylewaniem łez usypiałam na siedząco. Nie było nikogo, kto trzymałby mnie za rękę, gdy ból, który przepełnił każdą komórkę w moim ciele, przestawał się w nim mieścić. Po części sama byłam sobie winna. Wyjechałam, odcinając się od każdego, łącznie z Nicole i Robem. Obawiałam się, że przyjaciółka mogłaby przypadkiem wygadać się Howardowi, a od niego była bardzo krótka droga, żeby on albo Richie dowiedzieli się, gdzie przebywałam.
Robertowi jednak ufałam jak nikomu na tym świecie. Nie mogłam zostać w Nowym Jorku na zawsze. Wizja powrotu do miasteczka przyprawiała mnie o skręt żołądka i drżenie ciała. Ale zostawiłam tam także szkołę, klasę maturalną i nie chciałabym tego zaprzepaścić z kretyńskiego powodu, że nie potrafiłam lokować uczuć we właściwych osobach. Jayden nie mógł stać się tym, który zniszczy mi plany na życie. Musiałam tam wrócić, ale do tego bardzo potrzebowałam Lewisa.
Gdy wracałam do pokoju, w salonie zastałam jedynie gosposię. Sprzątała, nucąc coś pod nosem. Nasza relacja właściwie nie istniała, więc olałam pomysł przywitania się z kobietą. Poczłapałam do zaciemnionej sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Zacisnęłam mocno powieki, bo myśli związane z powrotem w rodzinne strony zaczęły mnie przytłaczać i przerażać. Konfrontacja z tym wszystkim, przed czym stamtąd uciekłam, paraliżowała mnie. Wizja spotkania jego sprawiała, że oddychałam z trudem, a gula w gardle, zwiastująca tajfun łez, się powiększała.
Przed oczami stanął mi obraz całujących się na kanapie Jay’a i Brook. Oddawał się pieszczocie, jakbym nie istniała w jego życiu. Kilka godzin wcześniej żegnał się ze mną podobnym pocałunkiem, gdy jechał na doki.
A to wszystko ze względu na układ z moim bratem.
Szloch wymsknął się z mojego gardła, ale szybko zakryłam usta. Kręciłam głową, próbując odgonić bolesne wizje i brałam głębokie, uspokajające oddechy. Nie mogłam znów pogrążyć się w tej żałosnej rozpaczy, która prowadziła mnie donikąd. Wykończyłaby mnie na każdej płaszczyźnie, a ja zmarnowałabym cały dzień na odsypianie rozpaczy. Bez znaczenia jak niewyobrażalnie byłoby mi trudno, nie mogłam pozwolić sobie na sentymenty.
Musiałam zadzwonić do Roba.
ROZDZIAŁ 2
Jayden
– Długo każesz na siebie czekać?
Pytanie wypłynęło z ust Riny. Dźwięk butów skrzypiących na śniegu oznaczał, że się zbliżała. Nie miałem ochoty na pogawędki.
Poświęciłem jej sekundowe, beznamiętne spojrzenie i wzruszyłem niedbale ramionami. Zaciągnąłem się fajką, odchyliłem głowę i po chwili wypuściłem dym ku niebu. Miałem nadzieję, że dziewczyna rozszyfruje moją aluzję i po prostu wróci, skąd przyszła.
– Mówię do ciebie – rzuciła ostrzej, krzyżując ramiona na klatce. Podrygiwała, zapewne chcąc się rozgrzać. Styczeń i aura napływająca od strony cmentarza sprawiały, że człowiek wychładzał się w zastraszającym tempie.
– A skoro nie odpowiadam, to znaczy, że nie mam ochoty ci się spowiadać, Rin – burknąłem, chcąc ją spławić.
– Zaraz zacznie się pogrzeb – przypomniała.
Ni to parsknąłem, ni to się zaśmiałem, patrząc na dziewczynę z pobłażaniem.
– Jeśli to twój najmocniejszy argument, to oszczędź śliny.
Byłem bezczelny i w pełni tego świadomy. Mało snu, mało odpoczynku, wieczny strach ściskający wnętrzności doprowadziły do tego, że chodziłem niczym tykająca bomba gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Jej obecność nie poprawiała w żadnym stopniu mojego samopoczucia, więc równie dobrze mogło jej tu nie być. Właściwie nie wiem, po jaką cholerę tu przylazła. Poszła z resztą ludzi do kaplicy. Nie spodziewałem się, że będzie mnie szukać.
Wywróciła oczami i się zbliżyła. Wyrwała mi papierosa z dłoni i zaciągnęła się głęboko. Dymem dmuchnęła mi prosto w twarz. Nie udało się jej we mnie wzbudzić niczego, a wywnioskowałem, że to był jej cel.
– Możesz przestać być takim chamem? Nic ci nie zrobiłam.
– Nie mam ochoty na towarzystwo. – Starałem się brzmieć nieco subtelniej. – Byłbym dozgonnie wdzięczny, gdybyś wróciła do reszty.
Kolejny głęboki, pełen irytacji wdech i wbiła we mnie uważny wzrok. Skanowała nieustępliwie moją minę.
– Nie wiem, czego szukasz, ale tam nic nie znajdziesz, Rina. – Westchnąłem rozdrażniony.
– Co ona z tobą zrobiła, co? – Prychnęła z odrazą. – Zdradziłeś ją, a i tak za nią latasz?! Co z tobą, chłopie?! – Skrzywiła się z niesmakiem. – Nie takiego cię pamiętam, Jay.
Momentalnie zacisnąłem szczęki i powieki. Oddech mi przyspieszył i stał się cięższy. Gorycz słów: zdradziłeś ją, paliła do żywego. Im dłużej nie było kontaktu z Roxy, tym uporczywiej świadomość czynu dręczyła mój umysł. Od dwóch tygodni nie wiedziałem, gdzie się podziewała. Próbowałem różnych sposobów, by ją znaleźć, ale żaden nie wypalił.
Bezradność jednak ukrywałem za maską arogancji.
– Nic o mnie nie wiedziałaś i teraz też nie wiesz – warknąłem, spoglądając na dziewczynę przymrużonymi oczami. – Nie zapraszałem cię tutaj, więc tym bardziej nie mam w planie cię zatrzymywać. Jeśli coś ci nie pasuje, to droga wolna.
Zanim ukradła mi fajkę, wypaliłem połowę. Dym otumaniał umysł na tyle, bym był w stanie przetrwać szopkę z pogrzebem starego Howarda. Tak się składa, że kilka dni przed końcem roku dostał zawału serca. Niemniej jednak Rina skutecznie wypędziła ze mnie resztki opanowania. Wyciągnąłem kolejnego papierosa z paczki i zapaliłem.
Wypuściła powietrze ustami, pstryknęła niedopałkiem w śnieg i popatrzyła na mnie. Postawiła kilka kroków, nie zrywając kontaktu wzrokowego i zmniejszyła odległość między nami. Przystanęła, obejmując się ramionami.
– Nie chciałam cię wkurzyć, Jay – powiedziała, kręcąc głową dla podkreślenia prawdziwości słów. – Po prostu myślałam… – ucięła, nie mając pewności, czy chce się ze mną podzielić tymi przemyśleniami.
– Wyduś to – wymamrotałem, trzymając fajkę między wargami.
Uciekła wzrokiem w bok, a gdy ponownie odważyła się na mnie spojrzeć, dostrzegłem w jej oczach niepewność. Uniosłem brew.
– No dobra – bąknęła i odchrząknęła, sprawiając, że jej głos stał się wyraźniejszy. – Myślałam, że skoro sprawy tak się potoczyły, była to dla ciebie luźna relacja. – Zamarłem w bezruchu. Już mi się nie podobało, a ciało spięło się w oczekiwaniu na kontynuację. – Że tak po prostu lubisz, a jeśli ona się ulotniła, to my…
Przeczucie mnie nie myliło.
– My co? – zagrzmiałem niczym zwiastun tornada. Z tyłu głowy tańczyła mi myśl, ale nawet ona nie mogła być tak głupia.
– Że może moglibyśmy wrócić do…
Uniosłem rękę, a ona natychmiast zachłysnęła się własnym oddechem i zamilkła. Przejechałem językiem po zębach, starając się nie wybuchnąć. Jednak jest aż tak głupia…
– Posłuchaj mnie, Rina, bo mam już dosyć wałkowania z tobą tego tematu. Nic nas nie łączyło, nie łączy ani nie połączy. Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, żebyś wreszcie zrozumiała – zasyczałem, trzymając jednak nerwy na wodzy. – Nie była dla mnie żadną luźną relacją. Ty nią byłaś i mam nadzieję, że zauważyłaś różnicę. I nawet gdybym miał jej już nie zobaczyć, nie tknąłbym cię więcej.
Otworzyła szerzej oczy i rozchyliła usta. Mrugała szybko, aby rozgonić łzy. Poziom brutalności wyjebał poza skalę, ale moja cierpliwość się wyczerpała.
Przełknęła ślinę i zacisnęła mocno wargi. Wyglądała w pierwszej chwili, jakby chciała mi wygarnąć, zmieszać z błotem i udawać, że to nie jej durnowatość zmusiła mnie, by być tak brutalnym. Jednak rozgoryczenie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Zastąpiło je zrezygnowanie, a oczy dziewczyny przygasły. Opuściła głowę, kręcąc nią z rozczarowaniem.
Parsknąłem gorzko.
– Możesz mnie uważać za skończonego sukinsyna, ale od początku wyznaczałem ci granice. Zgadzałaś się i tak próbując zyskać coś więcej. Zastanów się lepiej, kogo bardziej okłamywałaś.
Wzdrygnęła się. Może kiedy ochłonie i przetrawi wszystko, zrozumie, że to nie ja byłem tym złym. Krzywdziła się na własne życzenie.
Dałem jej chwilę, jeśli zdecydowałaby się na ofensywę. Zamiast tego odwróciła się do mnie plecami. Cokolwiek działo się w jej głowie, powinna zostać sama i się z tym rozprawić. Moje słowa wyłapywała jednym uchem, przytakiwała i wypuszczała drugim. Zrobiłem, co mogłem, pozostając w zgodzie ze sobą.
Kończąc papierosa, minąłem ją i przekroczyłem bramę zasypanego białym puchem cmentarza. Na prawo od głównej alejki stała kaplica. Trumna Howarda została wyniesiona i wszyscy udali się, by złożyć ją do grobu. Poprawiłem kaptur bluzy oraz kołnierz kurtki, gdy lodowaty powiew próbował przedrzeć się przez warstwy ubrań.
Głupia tradycja wkładania skórzanych kurtek na uroczystości przyprawiała mnie o ból gardła i katar. Chciałem szukać Roxy, jakiegoś śladu, czegokolwiek, by sprawa ruszyła z miejsca. Niestety, nie zostało mi nic innego, jak udać się za orszakiem.
Nie pojawiłem się na pogrzebie własnego ojca, mimo że powinienem był to zrobić, chociażby dla zachowania pozorów. Ale udało mi się wykręcić papierologią związaną ze szkołą Dylana.
Tym razem pole manewru znacząco się zawęziło, bo byłem na miejscu i nie miałem nic ważnego do załatwienia (przynajmniej w oczach członków gangu, bo dla mnie nie było nic ważniejszego od znalezienia małej Stewart).
Cmentarz nie wyglądał upiornie, czego nie można było powiedzieć o panującej tu atmosferze. Odśnieżone zostały główne alejki, a przez boczne trzeba było się przedzierać niczym na biegunie. Naciągnąłem mocniej kaptur na głowę, gdy znów zerwał się porywisty wiatr i strącił z gałęzi odrobinę śniegu. Zimowa aura stała się nieznośna, racząc nas tak niskimi temperaturami i częstymi opadami.
Tuż obok mnie stali Dylan, Travis, Nicole i dołączyła do nas nawet Rina, która zerknęła w moją stronę. Żadne z nas nie wyglądało na rozbite czy choćby smutne – nawet sam syn zmarłego. Ubrani w całości na czarno, z grobowymi minami staraliśmy się sprawiać wrażenie realnie przejętych. Zebrani wokoło członkowie Deadly Poison oczekiwali po nas sygnałów, że jesteśmy słabi i nie nadajemy się do piastowania stanowisk, które nam przypadły w udziale. Nie zdawali sobie sprawy, że zarówno mnie, jak i Travisowi śmierć Howarda była bardzo na rękę. Odeszła ostatnia osoba, przed którą musieliśmy udawać, że liczymy się z kimkolwiek. Nasi ludzie jeszcze nie wiedzieli, co ich czekało, ale wszystko w swoim czasie. Sam fakt, że byli zmuszeni słuchać naszych poleceń, był starszej części naszej grupy mocno nie na rękę, więc po tym, co zamierzaliśmy, za czasów naszych ojców zapewne stracilibyśmy we śnie głowy.
Obecnie jednak nie mieli nic do gadania.
– Niech spoczywa w pokoju.
Ksiądz rzucił garstkę ziemi do dołu i wykonał znak krzyża. Poza mną i Howardem udziału w pożegnaniu wielkiego szefa dostąpiło raptem kilkoro z członków gangu. Ci najbliżsi, których łączyły bardziej zażyłe stosunki z Williamem, sami zgłosili się do Travisa, a on, zgrywając dobrodusznego wujka, udzielił im zgody. Szczerze mówiąc, żadnego z nas nie obchodziło, kto pojawi się na cmentarzu, ale zgromadzonych było więcej, niż przypuszczaliśmy. Albo nawet teraz trzęśli portkami na wspomnienie byłego szefa, albo liczyli ujrzeć krokodyle łzy płynące z naszych oczu.
Popieprzona szopka.
Obojętnie przyglądałem się, jak drewniana trumna znikała pod warstwą ciemnej ziemi. Kątem oka od początku ceremonii obserwowałem zachowanie Travisa. Nie pojawiłem się, gdy mój ojciec był chowany, dlatego ciekawiło mnie, jak zareaguje chłopak. Jednak jemu nawet nie drgnęła powieka. Ramieniem obejmował swoją dziewczynę i beznamiętnym spojrzeniem obrzucał zarówno scenę pogrzebu, jak i każdego z przybyłych. Jego twarz nie wyrażała ani krztyny smutku czy rozpaczy, jakby śmierć własnego ojca spłynęła po nim niczym woda po kaczce.
Dla ludzi nieznających realiów tego światka wyglądał na niewdzięcznego bachora, który położył łapy na spadku po rodzicu. Łatwo było osądzać, nie mając żadnych informacji. Byłem ciekaw, czy zareagowałbym tak samo, gdybym pół roku wcześniej zamienił się miejscami z Howardem. Czy w oku nie zakręciłaby mi się ani jedna łza i wyglądałbym jak głaz?
Kiedy zasypywano dół, zrozumiałem, że nie poświęciłbym złamanego centa, aby upamiętnić kogoś, kto odnalazł nową rodzinę pośród ludzi gangu, podczas gdy ta prawdziwa wyczekiwała go każdego wieczoru. Nie zasługiwał, abym ja, mama czy Dylan przyjechali tutaj, aby uczcić jego pamięć.
Kiedy ustawiła się kolejka chętnych, by złożyć nowemu szefowi gangu kondolencje, w kieszeni spodni zawibrował mój telefon. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia i skinienia głowy. Odszedłem kilka korków, wyciągnąłem smartfon i spojrzałem na ekran.
Richie.
Nie miałem z nim kontaktu od dnia zniknięcia Roxy. Tamtej nocy, zaraz po przeczytaniu wiadomości, wsiadłem do samochodu i popędziłem do domów Stewartów. Dopóki nie zobaczyłem czerwonej i spuchniętej twarzy Richarda, chciałem wierzyć, że robili sobie ze mnie jaja. Napięty głos i drżące ręce chłopaka skutecznie spuściły nadzieję w kiblu, uderzając kolejną falą pustki bez zastanowienia, bez litości i bez uprzedzenia.
Koszmary senne stały się jawą, a ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Cały ten czas miałem świadomość, że powinienem pogadać ze Stewartem, być po prostu szczerym i powiedzieć, co czuję do jego siostry. Spieprzyłem wszystko, niszcząc to, na czym zależało mi najbardziej. Skrzywdziłem osobę, która zasługiwała na całe pierdolone dobro tego paskudnego świata i które miałem zamiar jej ofiarować.
W momencie, gdy zniknięcie dziewczyny stało się faktem, poczułem, jakby wszystko straciło sens. Kolory szarzały, dźwięki ucichły, ciało odmawiało współpracy, a serce pękło i zbierałem jego pozostałości niczym żebrak resztki jedzenia.
Minęły dwa tygodnie, a na jej temat nie było żadnych wieści. Nie kontaktowała się z nikim. Poruszyłem niebo i ziemię, ale to na nic. Ukryła się gdzieś i ewidentnie nie chciała, żebym ją znalazł.
Mimo to telefon od chłopaka wzbudził we mnie nadzieję.
– Tak?
Słyszałem w słuchawce nierówny oddech, a to nie mogło zwiastować nic dobrego.
– Możesz rozmawiać? – spytał sucho, a ja zmarszczyłem brwi. Odwracając się, dostrzegłem, że kondolencje z pewnością zajmą jeszcze kilka minut.
– Jasne, dawaj.
Wsunąłem dłoń do kieszeni i przechadzając się, rozkopywałem zaspy śniegu.
– Wiem, że masz ten cały pogrzeb i w ogóle, ale czy mógłbyś tutaj przyjechać?
W tle usłyszałem dźwięk, jakby na kogoś przewrócił się ogromny mebel. Richie starał się brzmieć naturalnie, ale nuta wzburzenia przebijała w jego głosie.
– Stało się coś?
Przystanąłem w miejscu, czując, że wraz z nieudolnym zgrywaniem luzaka w wykonaniu Richie’ego wzrastał mój puls. Iskierka nadziei zatańczyła w samym centrum krwiobiegu, paraliżując ruchy i odbierając chwilowo mowę.
– Kurwa, Lewis, uspokój się! – Usłyszałem jego wrzask, potem odsunął usta od mikrofonu, bo głosy stały się nieco stłumione.
– Richie, co tam się odpierdala?! – obruszyłem się zniecierpliwiony czekaniem na jego odpowiedź.
– Lewis przyjechał tutaj pół godziny temu i chce zabrać rzeczy Roxy.
To imię było miodem na moje pokiereszowane serce. Wypowiadałem je tylko w myślach, gdyż bałem się, że gdybym uczynił to na głos, bolałoby za bardzo.
Po raz pierwszy od tygodni sprawa ruszyła do przodu. Robert miał o niej jakieś informacje, a ja zamierzałem wyciągnąć z niego wszystko.
Od kiedy dowiedziałem się o zaginięciu Roxy, nie mogłem spać. Koszmary nie pozwalały mi się odprężyć, a wyrzuty sumienia gnębiły mnie od razu po zamknięciu powiek, bombardując epitetami, na które w pełni sobie zasłużyłem.
Zerknąłem na Travisa, który przyglądał mi się z odległości. Ludzie złożyli już kondolencje, ale został jeszcze przy grobie. Z mojego wzroku wyczytał bezbłędnie, że rozmowa, którą prowadziłem, dotyczyła ważnej kwestii.
Howard zdążył trochę mnie poznać. Kiwnął ledwie zauważalnie głową, a ja odetchnąłem.
– Zatrzymaj go nawet i siłą, zaraz będę – rzuciłem do telefonu.
Rozłączyłem się i ruszyłem w kierunku auta. Powinienem wcześniej odwieźć Rinę i młodego do domów, ale w takim wypadku liczyła się każda minuta.
Dlaczego zabierał jej rzeczy, do cholery?!
Odjechałem z cmentarnego parkingu z piskiem opon, zapewne budząc tatusia w trumnie. Przechodnie obrzucali mnie zniesmaczonym spojrzeniem, dopóki nie ujrzeli, kto siedział za kierownicą. W jednej chwili odwracali twarze.
Przemierzając ulice miasteczka, mimochodem obserwowałem mijane widoki. To było przykre uczucie, bo każdy z nich kojarzył mi się tylko z nią. Błyszczące niebieskie oczy i szeroki, przepiękny uśmiech. Życie bez niej stało się kompletnie bez sensu, ale winić mogłem tylko siebie.
Na podjeździe Stewartów dostrzegłem stojącego tam SUV-a Lewisa, więc przynajmniej udało się go zatrzymać w domu. Wyskoczyłem z samochodu, zamykając go z pilota i w kilku krokach znalazłem się przy drzwiach. Zapukałem donośnie, ale nikt nie pofatygował się, aby mi otworzyć. Podminowany złapałem za klamkę i z zaskoczeniem okryłem, że ustąpiła pod naciskiem, więc wszedłem do środka.
Od samego progu usłyszałem na górze ostrą wymianę zdań. Skierowałem się do pokoju dziewczyny, bo zakładałem, że tam wszystkich znajdę. Nie pomyliłem się. Richard stał w wejściu, blokując Robertowi drogę ucieczki. Stanąłem za nim i zajrzałem do środka, a widząc walizkę, w której poupychane były ubrania Roxy, poczułem, że krew mi zaczyna wrzeć.
– Co tu się, kurwa, wyprawia? – zagrzmiałem.
Richie szybko się odwrócił, słysząc mój głos, a jego twarz odrobinę się rozluźniła.
– A ciebie kto tutaj zapraszał? Lepiej biegnij za narzeczoną do Nowego Jorku – szydził Robert, wykrzywiając w grymasie usta.
Loczkowy przyjaciel dziewczyny zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów, podczas gdy na jego twarzy malował się wstręt w czystej postaci. Całkowicie go rozumiałem, bo spoglądałem na siebie podobnym wzrokiem w lustrze.
Napiąłem mimowolnie ramiona, gdy wspomniał Brook…
Wywaliłem ją z domu, gdy tylko odzyskałem władzę w nogach. Wstałem z kanapy i zamówiłem jej taksówkę za ekstra dopłatą, żeby wywiozła ją do domu.
Przeprosinom, wylewaniu łez i żalom nie było końca. W porównaniu z naszym poprzednim pożegnaniem, to było zdecydowanie bardziej dramatyczne i przykre. Ale z pewnością ostateczne. Tym razem musiała zrozumieć, że już nigdy nie odnowimy kontaktów.
Richard westchnął i opuścił głowę.
– Rob, przestańmy się awanturować. Po prostu chcę z tobą porozmawiać i…
– I wyciągnąć coś na temat siostry? – zakpił, mordując go wzrokiem. – Żeby uknuć jakiś nowy, cudowny plan skrzywdzenia Roxy?
– Lewis, nie przeginaj – ostrzegłem go ostro.
Był zły. Wściekły, rozjuszony i gotów do walki o dziewczynę. Był prawdziwym przyjacielem, który wskoczyłby za nią w ogień. Lojalny i oddany, a ona zasługiwała na takich ludzi w swoim życiu.
– Ja mam nie przeginać? A przez kogo stąd uciekła? – wybuchnął niczym gejzer, ale przeczuwałem, że to nie koniec wywodu. – Który z nas doprowadził do tego, że zniknęła i ukrywała się, byle nie wracać do Clinton i do miejsca, które powinno być jej domem, gdzie powinna się czuć bezpieczna?
Przyspieszony oddech chłopaka przebijał głuchą ciszę, która zapanowała w pokoju. Miał odwagę wygarnąć tę niemiłą prawdę, patrząc nam w oczy.
Przejechałem językiem po zębach i odchyliłem głowę. Zakląłem donośnie, uderzając pięścią w futrynę. Nieprzyjemny prąd przemknął przedramieniem, promieniując bólem na całą rękę. Zacisnąłem szczęki. Zmarnowany i zmęczony Richie wszedł do sypialni siostry i usiadł na jej łóżku. Pochylił się, wsparł głowę na łokciach.
– Wiem, że spierdoliłem… – wymamrotał, wbijając wzrok w podłogę. – Ale chciałem dla niej dobrze. Zawsze. To był mój pieprzony priorytet, ona nim była. Chciałem tylko, żeby była bezpieczna.
Zacisnąłem pięści. Kostki w dłoni strzeliły pod naciskiem.
– I dlatego kazałeś mu rozkochać ją w sobie? – zarzucił mu Robert, prychając z pogardą. – Pogrążasz się, Richie.
Krew przyspieszyła biegu, rozgrzewając się do temperatury wrzenia.
– Nie kazał mi jej rozkochiwać, to stało się samo – wysyczałem, włączając się w dyskusję.
Rob zniesmaczony obdarzył mnie spojrzeniem pełnym politowania.
– A ciebie kto pyta? – warknął. – Nie dość że godzisz się na takie układy, robisz z mojej przyjaciółki kretynkę, to jeszcze ją zdradzasz z pierwszą lepszą, która zwaliła ci się na chatę! Jak w ogóle śmiesz się tutaj pokazywać?!
Zamarłem w bezruchu, wciągając z sykiem powietrze. Obserwując go czujnie, zmrużyłem oczy, a mięsień w mojej szczęce drgnął.
– Skąd ty niby…? – wydyszałem rozjuszony, próbując połączyć fakty.
Poza Richardem i Travisem nikt nie wiedział o sprawie z Brook. Po całej tej historii potrzebowałem się komuś wygadać i uwolnić umysł od nękających mnie myśli. Czyżby Stewart…?
Morderczy wzrok spoczął na Richardzie, który także wyglądał na zdezorientowanego. Ściągnięty moim spojrzeniem, pokręcił bezradnie głową, wypierając się wygadania przed Robem.
Prychnąłem głośno i przełknąłem zalegającą mi w przełyku gorycz.
– Więc skąd? – warknąłem.
Rob oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na torsie. Lustrował mnie kpiącym spojrzeniem. Irytował mnie z pełną premedytacją. Satysfakcja malująca się w jego oczach budziła głęboko ukrytą furię. Przez ostatnie dni poziom mojej frustracji i granice cierpliwości od eksplozji dzieliła mała iskra.
– Nie spodziewałeś się, co? – burknął z odrazą. – Widziała was.
Świat zwolnił, a jedynym dźwiękiem, który docierał do moich uszu, było dudniące w piersi serce.
– Co ty pieprzysz?
– Dzwoniła do ciebie wtedy, prawda? – spytał z pewnością w głosie. Niechętnie skinąłem głową, zaciskając szczęki. – Kiedy to robiła, siedziała w samochodzie przed twoim domem. Widziała wszystko. – Zaakcentował dobitnie słowa.
W pierwszej chwili myślałem, że ściemniał. Że gadał tak specjalnie, żeby udowodnić mi, jak bardzo na nią nie zasługuję. Jednak to nie mógł być zbieg okoliczności. Jego głos nie zadrżał ani razu. Wręcz przeciwnie, widziałem wyraźnie, że był przekonany o swojej racji. Przeszywające spojrzenie wskazywało na chęć poćwiartowania mnie i rzucenia szczurom na pożarcie.
Ogłuszająca cisza, która zapanowała w sypialni dziewczyny, wypełniła się negatywną energią. Najmniejszy ruch mógł wzniecić pożar.
– Dopiero kiedy uzyskała potwierdzenie słów braciszka, wyjechała – wysyczał z żądzą mordu w oczach.
Zareagowałem gwałtownie, całkowicie pod wpływem impulsu, i dopadłem Lewisa. Ścisnąłem w rękach materiał jego koszulki i przyszpiliłem go do jednej ze ścian. Kumulujący się od jakiegoś czasu gniew, frustracja i nerwy popchnęły mnie do odreagowania emocji.
W moim mniemaniu umowa, którą zawarłem ze Stewartem, przedawniła się w momencie, gdy po raz pierwszy mnie pocałowała. Do tamtego momentu byłem w stanie się przy niej kontrolować, ograniczając nasz kontakt do flirtu. Ten dystans pozwalał mi trzymać na wodzy prawdziwe uczucia, które we mnie wzbudzała, ale wraz z dotknięciem jej ust, wszystko poszło się pieprzyć. Zasmakowałem czegoś tak słodkiego, tak uzależniającego, że nie potrafiłem sobie odmówić jej bliskości.
Nigdy nie chciałem jej zranić. Nie po to ratowałem naszą relację, żeby kilka dni później skończyć z Brook w łóżku.
Nadal nie znalazłem racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego w połowie tego wieczoru urwał mi się film, a rano obudziłem się obok swojej eks. Wypiłem, do cholery, tylko jedno piwo! Nic tutaj nie miało sensu!
Wyznanie, które uczyniła zachrypniętym od płaczu głosem, powracało do mnie niczym echo. Tak cholernie chciałem z nią o tym wszystkim porozmawiać, wyjaśnić; niepewność i bezradność zaczynały mnie wykańczać.
– Tyle tylko potrafisz? No dawaj, uderz mnie, postrachu miasta!
Kpiący ton Roba ściągnął mnie z powrotem na ziemię. Wlepiłem wzrok w wykrzywioną grymasem złości twarz, a moje oczy zapłonęły. Szarpnąłem jego koszulką, a gniew wzmagał się we mnie przy każdym oddechu. Marzyłem w tym momencie, żeby przyłożyć mu z pełną premedytacją w ryj. Mielił ozorem, zapominając, z kim miał do czynienia.
Napięcie i irytacja przemawiały przeze mnie i szeptały perfidnie do ucha o skutecznych sposobach uciszenia chłopaka. Zacisnąłem szczęki i w ataku szału uniosłem go nad podłogę, uderzając jego plecami w ścianę.
– Jay, ochujałeś?!
Krzyk Richarda ledwie przebił się przez szumiącą w uszach krew. Mgła nienawiści przesłoniła rozsądek i gdyby nie interwencja Stewarta, prawdopodobnie zatłukłbym Lewisa za to, że wygarnął mi prawdę w twarz. Za to, że uświadomił mi, że Roxy znienawidziła mnie jeszcze bardziej niż myślałem.
Szamotaliśmy się chwilę, aż zostałem odepchnięty w tył. Opuściłem głowę i przez chwilę dyszałem nerwowo, próbując opanować emocje.
– Takim sposobem nie dowiemy się niczego, kretynie – zasyczał przez zęby Richard. – Doskonale wiesz, że on ma rację. – Gestem wskazał chłopaka, który poprawiał koszulkę.
Oddychałem niespokojnie. Byłem wściekły! Prawda bolała jeszcze bardziej, gdy usłyszałem ją od osoby postronnej. Straciłem kontrolę. Nie umiałem sobie poradzić z poczuciem winy, a łatwiej było wyładować złość na kimś obcym.
Brawo, Callen… Jeszcze chwila i będziesz jak tatuś.
– Wie, że mam rację i to go najbardziej boli – spuentował Lewis, podchodząc do biurka dziewczyny. – Obaj znakomicie zdajecie sobie sprawę z tego, co zrobiliście, i fakt, że ona nie chce was widzieć, nie daje wam spokoju. Jeśli dzięki temu, że wyżyjecie się na mnie, Roxy będzie miała spokój, proszę bardzo – burknął, pakując kosmetyki z szuflady.
– Co ty w ogóle odpierdalasz? – spytałem ostro, próbując się opanować.
– Nie widać? Pakuję jej rzeczy.
– Dlaczego?
Pytanie wyrwało się z ust Stewarta. Wyglądał na wykończonego i pokonanego.
– Chyba śnisz, jeśli myślisz, że ci powiem – prychnął, upychając kosmetyczkę do walizki leżącej przy drzwiach.
– Rozmawiałeś z nią? – spytał cicho Richard, patrząc na niego błagalnie.
Skakałem wzrokiem między nimi. Robert pozostawał niewzruszony na skomlenie Stewarta, ale z nas dwóch to on gorzej reagował. Chyba pożarły go wyrzuty sumienia. Każdy kolejny dzień bez znaku życia od Roxy dołował go coraz bardziej. Jemu naprawdę zależało, aby wyciągnąć informacje od przyjaciela siostry, dlatego postanowiłem zasznurować usta, żeby nie powiedzieć za dużo i nie utrudniać mu zadania.
Mnie także zależało na dziewczynie, a jeśli ugryzienie się w język mogło pomóc, proszę bardzo.
Robert westchnął ciężko, zamykając walizkę na suwak. Postawił ją na kółkach obok kilku pudeł i odwrócił się w naszą stronę. Zmierzył nas protekcjonalnym spojrzeniem.
– Tak, rozmawiałem – odparł po irytująco długiej chwili ciszy, ale widać musiał przeanalizować, czy chce nam o tym powiedzieć. – Rozmawiałem z nią prawie całą noc. – Zagryzł wściekle wargę. – Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją w takim stanie, ale jeśli dla was dwóch jest tak ważna, jak twierdzicie, dajcie jej spokój.
Uciął temat, odwrócił wzrok i przeczesywał nim pokój w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy.
Poczułem ukłucie zazdrości. Było kompletnie irracjonalne, ale nie umiałem przełknąć tego palącego uczucia. Zawsze chciałem, żeby czuła się przy mnie bezpiecznie, a tymczasem wzbudzałem w niej ból i nienawiść.
W oczach Richarda błysnęła iskierka nadziei.
– Powiedz chociaż, czy jest bezpieczna? Nic jej się nie stało? Nikt jej nie skrzywdził?
Poderwał się na równe nogi, atakując pytaniami, a dłonie złożył jak do modlitwy.
Lewis bił się z myślami, przygryzając wargę. Nie chciał zdradzić Roxy, ale miał także sumienie. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Nic jej nie jest… przynajmniej fizycznie – odparł lakonicznie, a mnie zabrakło powietrza.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że je wstrzymywałem i z zapartym tchem czekałem, aż powie coś więcej. Nic z tego…
– Będę się zbierać – odchrząknął chłopak, sięgając po rączkę walizki i przesuwając nogą pudła.
Gdy chciał się odwrócić i wyjść, złapałem go za łokieć. Popatrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Gdyby działo się cokolwiek złego, dzwoń. Nieważne, o której godzinie. Po prostu… dzwoń – wychrypiałem. Starałem się brzmieć stanowczo, ale przez mój głos przebijał pokorny ton. – Gdziekolwiek będzie, zapewnij jej bezpieczeństwo, a gdybyś nie dał rady, znasz mój numer.
Zrozumiałem, że do niczego go nie zmusimy, a i tak chyba powiedział nam więcej, niż zakładał i chciał. Jedyne, co nam zostało, to mu zaufać. Atakowanie go czy szantaż przyniosłyby odwrotny skutek.
Musiałem dać jej czas. Pozostać biernym i pozwolić jej przetrawić to w samotności, dopóki nie będzie gotowa na rozmowę.
A wtedy zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby mi wybaczyła…
ROZDZIAŁ 3
Roxy
Przeciągnęłam ostatni raz tuszem po rzęsach i odsuwając twarz od lustra, przyjrzałam się sobie z uwagą. Kompletnie matowe włosy, przekrwione białka i sine kręgi pod oczami, z którymi nie poradził sobie nawet korektor, bledsze usta i zszarzała mimo makijażu cera.
Zaniedbałam się, spędzając ostatnie dwa tygodnie w dziupli. Kryłam się niczym wampir i użalałam nad sobą jak ostatnia oferma. Całą uwagę poświęciłam uleczeniu roztrzaskanego serca, krwawiącej duszy i psychiki, olewając swój wygląd zewnętrzny. Piekielnie się bałam powrotu, bo będąc cztery godziny drogi od domu, przeczuwałam, że tych kilkanaście dni na nic się nie zdało: ja nadal byłam w kawałkach.
Jeśli zdecydowałam się dzisiaj wrócić do Clinton, nikt nie mógł zobaczyć, że pozwoliłam, aby ta sytuacja przejęła kontrolę nad moim życiem.
Wypuściłam ustami powietrze i wrzuciłam tusz do kosmetyczki. Przeczesałam palcami włosy i wróciłam do sypialni.
Rozsunęłam zasłony, by wpuścić do wnętrza słabe promienie słońca. Łóżko wreszcie zasłałam, a na nim wylądowała walizka, którą Greg przywiózł mi razem z ubraniami, jakby się spodziewał, że nie zagrzeję tutaj zbyt długo miejsca. Była wypełniona do połowy. Wrzuciłam do niej kosmetyki, zapięłam zamek i postawiłam na podłodze.
Z minuty na minutę stres narastał. Świadomość spotkania go paraliżowała każdy ruch i wywoływała przeszywający ból w klatce piersiowej. Miałam ochotę zaśmiać się sobie w twarz. Żałowałam momentu, gdy zdecydowałam się wyznać uczucia.
Zacisnęłam dłonie w pięści i uderzyłam nimi w materac. Brałam głębokie, uspokajające oddechy.
Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie że aż tak…
***
Wychodząc z pokoju, ciągnęłam za sobą walizkę, a zgrzyt małych kółeczek niósł się echem po bezosobowym, lśniącym korytarzu. Podeszwy skrzypiały przy zetknięciu z podłogą, gdy zmierzałam do wyjścia. Postanowiłam oznajmić swoją decyzję ojcu chwilę przed opuszczeniem apartamentu. Od naszej ostatniej rozmowy nie wpadłam na niego więcej w drodze do kuchni, a on nie wykazywał chęci do kolejnej konfrontacji.
Dla mnie to lepiej, myślałam za każdym razem, gdy zerkałam w stronę jego sypialni.
W duchu liczyłam, że go nie będzie i jedyne, co po mnie zostanie, to karteczka z podziękowaniami za gościnę. To raczej kiepski pomysł na pożegnanie, ale powitanie z jego strony wykazywało podobny poziom empatii.
W kuchni dojrzałam uwijającą się przy zlewie gosposię, a na moje nieszczęście przy długim szklanym stole zasiadał ojciec. Ubrany w błękitną koszulę z zakasanymi rękawami, garniturowe spodnie i lśniące buty, pochylał się nad blatem, wertując kartki z dokumentami. Żadne z nich nie zwróciło na mnie uwagi, ale skoro się tutaj znalazłam, to wypadałoby się pożegnać. Niechętnie, ale chciałam pokazać więcej klasy niż pan Stewart.
– Chciałam się pożegnać – odchrząknęłam, a ich głowy poderwały się do góry.
Spojrzenie gosposi na kilka chwil wydawało się zszokowane, ale zaraz ponownie zmieniło się w obojętne skinięcie głową. Bez wdawania się w dyskusję kobieta wróciła do swojej pracy. Zdumiałam się bardziej reakcją taty. Odsunął krzesło, wstał od stołu i podszedł do mnie na bezpieczną odległość.
Zmęczona twarz i matowe oczy posłały mi niepewne spojrzenie, przez które poczułam się odrobinę nieswojo. Nie umiałam obchodzić się z własnym ojcem, który dla odmiany zaczął mnie zauważać i traktować jak dziecko, zamiast pluć jadem. Sytuacja była dziwna, ale starałam się zachować fason i kamienną minę, chociaż w środku cała drżałam z nerwów.
– Mam nadzieję, że pobyt tutaj pomógł ci tak, jak oczekiwałaś.
Kompletnie zbił mnie z tropu swoimi słowami. Nigdy nie bywał tak miły, ale starałam się utrzymać pokerową maskę na twarzy.
– Można to tak określić – potwierdziłam, wzruszając krótko ramionami. – Szkoła na mnie czeka, więc muszę wrócić.
Ojciec chyba próbował się do mnie uśmiechnąć, ale wyszedł z tego krzywy grymas. Nie znałam go najlepiej, ale z obserwacji mogłam wywnioskować, że coś nie do końca było w porządku. Powinnam się tym zainteresować? Dobra córka zapewne tak by zrobiła, ale jak miała zachować się zabójczyni własnej matki? Zrzucił na mnie tak paskudne brzemię, gdy miałam zaledwie czternaście lat i jeśli gdzieś podświadomie liczył, że wyciągnę do niego pomocną dłoń – mocno się przeliczył.
– Nauka jest teraz najważniejsza, masz rację, Roxy. – Pokiwał głową, starając się unieść kąciki ust.
Jak to możliwe, by rozmowa z własnym ojcem była aż tak niezręczna?
– Tak, wiem – mruknęłam. – Klasa maturalna, wybór studiów i takie tam.
Starałam się pociągnąć tę rozmowę odrobinę dłużej.
– Zdecydowałaś już, na jaką uczelnię chciałabyś pójść? – spytał, nagle poważniejąc.
Westchnęłam, przygryzając wargę i stukając paznokciami w uchwyt walizki. Poruszanie tematu studiów budziło we mnie irracjonalny niepokój. Ostatni raz, gdy się nad tym zastanawiałam, rozmawiałam z Niki, a potem stało się… wszystko. Pod powiekami zapiekły mnie łzy, więc szybko je zacisnęłam, aby zadziałały jak tama na rzece.
– Jak najdalej od Clinton – odparłam po dłużących się sekundach.
– Myślałaś może o Nowym Jorku?
Czemu zaczęło go to interesować? Dotychczas miał w dupie, jak sobie radziłam, ale teraz obchodził go wybór uczelni? Nie nadążałam za tym człowiekiem i chyba wolałam, kiedy patrzył na mnie z pogardą niż ze skruchą i poczuciem winy. Gdy teraz przed nim stałam, miałam ochotę przytupywać nerwowo nogami.
– Jak mam być szczera, to NYU bardzo mnie zaciekawił – rzuciłam zgodnie z prawdą, chociaż nie wiedziałam czemu, postanowiłam się przed nim tak otworzyć.
– Bardzo ambitnie. Cieszę się.
Jeszcze jeden wyglądający na szczery, ale nie do końca wyraźny uśmiech.
– Ale nie wiem, czy załapię się na stypendium, a inaczej nie…
Przerwał mi w połowie zdania.
– Nie przejmuj się stypendium, skarbie.
Skarbie? Zaczynałam się bać…
– O czym ty mówisz? – Zmrużyłam sceptycznie oczy.
Ojciec przeczesał siwiznę na głowie, wypuszczając ze świstem powietrze. Zaczął przemierzać kuchnię w tę i z powrotem, a grdyka nerwowo poruszała się przy każdym przełknięciu śliny.
Miałam mu tylko oznajmić, że zabieram manatki i wracam na stare śmieci, a tymczasem poznaję własnego ojca na nowo. Nigdy wcześniej taki nie był – zainteresowany mną, moją edukacją.
– Zapłacę za twoje studia – wypalił nagle, zatrzymując się i wbijając we mnie śmiertelnie poważne spojrzenie.
Zdębiałam, a jedyną oznaką, że żyłam, a nie zostałam zamieniona w posąg, były szybko mrugające z niedowierzania powieki. Mentalnie ścięło mnie z nóg.
– Przesłyszałam się, tak?
Od razu zaprzeczył.
– Absolutnie. Nie musisz się niczym przejmować. Opłacę twoje studia.
Był tak pewien własnych słów, że gdybym go nie znała, byłabym skłonna mu uwierzyć.
– Nie wiem, co się z tobą stało, ale zaczynasz mnie przerażać – wypaliłam, zaciskając mocniej dłoń na rączce od walizki. – Przez całe moje życie miałeś w dupie oceny, projekty i egzaminy. Miałeś w dupie mnie, bo żywisz do mnie żal za śmierć mamy i chyba wolałam to niż twoje nagłe nawrócenie i próby zadośćuczynienia – dokończyłam drżącym głosem. Emocje, które były we mnie skumulowane, nie potrzebowały kolejnego bodźca stresowego. – Musiałam tylko zniknąć na trochę z miasta, więc proszę, wróćmy do czasów, gdy mnie nienawidziłeś, bo wtedy wiedziałam, jak mam się przy tobie zachowywać.
Brzmiałam podle, ale jaki on był dla mnie, gdy postanowił wyjechać i nas zostawić?
Nie potrafiłam przejść do porządku dziennego nad transformacją ojca w podręcznikowego rodzica. Rychło w czas, ale wybrał sobie fatalny moment.
Tata odchrząknął i pokiwał głową, dając znać, że rozumie moje obawy.
– Po prostu chciałbym zrobić wreszcie coś dobrego, córeczko i…
Uniosłam dłoń. To za dużo…
– Nie kończ, proszę – wymamrotałam, pochylając nieco głowę. – Dziękuję za dwa tygodnie wakacji i za ubrania.
Pełne napięcia powietrze tak zgęstniało, że utrudniało swobodny oddech, ale wbrew pozorom taki nastrój był mi bliższy niż udawanie idealnej relacji ojca z córką.
Westchnął przeciągle.
– Nie musisz mi za to dziękować. Jesteś moim dzieckiem i mimo tego, co o mnie myślisz, zawsze ci pomogę. – Żołądek zawinął się w supeł, a ja z trudem powstrzymałam sapnięcie. – Dzwoń o każdej porze z każdym problemem, jeśli tylko będziesz chciała.
Nie mogłam tego ciągnąć. Kiedy był taki zmartwiony i przejęty, moje durne serce ochoczo krzyczało, że chciałoby mieć takiego tatę. Czułam się zdezorientowana i oszołomiona, a nogi szykowały się do ucieczki. Nie byłam gotowa na natłok emocji podchodzących mi do gardła.
– Cześć – wydukałam i czym prędzej odwróciłam się na pięcie i w kilku krokach znalazłam się w windzie.
Ojciec próbował mnie odprowadzić, ale przyspieszony marsz skutecznie zostawił go w tyle. Ostatnie, co zauważyłam przed zasunięciem drzwi, były niebieskie oczy, w których błyszczało morze łez.
***
Nigdy nie byłam wielką fanką Clinton, mimo że nie zwiedziłam w życiu zbyt wielu miejsc, ale pierwszy raz poczułam taką niechęć i przerażenie w piersi, że zatrzymałam się na poboczu i gotowa byłam zawrócić. Byłaby to droga z deszczu pod rynnę, ale strach mnie kontrolował.
Przecież to nie ja zrobiłam tutaj komuś coś paskudnego. To nie ja zagrałam na czyichś uczuciach i zaufaniu. Chciałam jedynie, żeby wreszcie każdy element układanki – zwanej moim życiem – trafił w odpowiednie miejsce, a obraz, jaki z niego powstał, stał się beztroską rzeczywistością.
Nic bardziej mylnego…
Nadzieje, które pokładałam w najważniejszych dla mnie osobach, spaliły się na popiół. Pozostały zgliszcza, nicość i pustka. Właśnie taka czułam się w środku.
Miałam od groma czasu, aby zastanowić się nad dalszymi krokami i doszłam do kilku wniosków. W Clinton zamierzałam zostać jedynie do ostatniego egzaminu, a później chciałam wyjechać. Nie byłam pewna dokąd, ale na pewno nie spędzę wakacji w tym miejscu. Wróciłam z rozsądku, bo musiałam skończyć szkołę. Tylko to pomoże mi wyrwać się z tej dziury, a Rob zgodził się wyjechać ze mną.
Wiedziałam, że unikanie brata, jak i Jaydena zakrawało na coś niemożliwego, a mój plan według statystyk był skazany na klęskę. Ale musiałam przynajmniej próbować, żeby na nich nie wpaść.
Co do reszty planów, potrzebowałam trochę czasu, aby wszystko dobrze przemyśleć, a dom Lewisa wydał mi się do tego celu idealny.
Odetchnęłam.
– Dasz radę – szepnęłam, próbując dodać sobie odwagi.
Nie podziałało tak, jak bym chciała, ale skłoniło mnie do ponownego włączenia się do ruchu i skierowania w stronę domu Lewisa.
Zaciskałam drżące dłonie na kierownicy, mijając bar „U Bobby’ego”, walczyłam z napływającymi do oczu łzami. Emocjonalny rollercoaster zdecydowanie mnie przerastał. Czasem miałam nadzieję obudzić się z tego koszmaru, ale rano za każdym razem brutalnie docierało do mnie, że to wszystko działo się naprawdę.
Mieszkałam w tym mieście całe swoje życie, ale mijając znane mi miejsca, czułam się jak nieproszony gość.
Zapakowałam na podjeździe domu Roba. Przez kilka lat przeżywałam, że mieszkał tak daleko ode mnie, w tej chwili okazało się to zbawieniem. Gdy przedwczoraj wieczorem do niego zadzwoniłam, rozmawialiśmy kilka godzin. Opowiedziałam mu całą historię pamiętnej soboty oraz sytuacji z ojcem. Nie krył swojego oburzenia, a wręcz był gotowy skopać dupę i obić mordę Richardowi i Jaydenowi. Zgodził się również przyjąć mnie pod swój dach. Nie wyobrażałam sobie, by znów mieszkać z bratem po wszystkim, czego się dowiedziałam. Nie wiedziałam jeszcze, co powinnam począć z naszą relacją, ale najpierw miałam zamiar skupić się na sobie i swoim szczęściu.
Wysiadłam z auta i od razu ruszyłam do domu. Teraz to był mój jedyny azyl, przynajmniej do zakończenia szkoły. Czekając, aż przyjaciel doczłapie do drzwi, rozejrzałam się po spokojnej i majętnej okolicy. Budynki wyglądały na zadbane, dopieszczone, co zapewne zawdzięczały służbie i wynajętym pracownikom.
Nim zdążyłam się ponownie odwrócić, ramiona Robby’ego otoczyły mnie ciasno, a ja pierwszy raz od długiego czasu poczułam, że nie zostałam z tym wszystkim sama. Zrozumiałam, jak cholernie brakowało mi tego człowieka, gdy dzięki jego obecności spokój ogarnął mój umysł. Następne w kolejności pojawiły się łzy. Nie pomyślałabym wcześniej, że ktoś jest w stanie tyle płakać.
Przyjaciel zatrzasnął za nami drzwi i posadził mnie na kanapie, nie wypuszczając z objęć. Przytulał mnie mocno i pozwalał użalać się nad sobą. Nie pospieszał, nie irytował się trwającym lamentem, po prostu był obok.
Gdy wreszcie przestałam beczeć, pociągnęłam nosem i otarłam policzki. Odsuwając się od przyjaciela, nabrałam spazmatycznie powietrza. Sięgnęłam po chusteczkę ze stolika i osuszyłam okolice oczu.
– Wiesz, że teraz nie musisz już się hamować, prawda? – spytał cicho, głaszcząc mnie po włosach.
Skinęłam w odpowiedzi i uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Wyglądałam jak milion nieszczęść i zdawałam sobie z tego sprawę, Robert zapewne także, ale nie komentował tego w żaden sposób. Patrzył na mnie z łagodnością w oczach i ciepłym uśmiechem, którego piekielnie potrzebowałam. Dużo nadziei pokładałam w jego wsparciu.
– Uwierz, że przez ostatnie dni w ogóle się nie hamowałam.
Uśmiechnęłam się blado, chcąc zażartować z beznadziejności sytuacji.
– Nikt nie wpadł na to, że mogłaś zaszyć się u własnego ojca. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. Głaskanie po głowie zamieniło się w pacnięcie dłonią. Skrzywiłam się i od razu zaczęłam rozmasowywać bolące miejsce. – Powinno być mocniej, debilko! Odchodziłem od zmysłów, rozumiesz?! Zapadłaś się pod ziemię! Zdajesz sobie sprawę, co ja tutaj przeżywałem?!
Opuściłam wzrok na dywan, bo wiedziałam, jaka egoistka ze mnie wyszła. Olałam wszystko i wszystkich, bo mój ból i rozpacz okazały się najważniejsze.
– Przepraszam – wymamrotałam, miętosząc chusteczkę. – Wiem, że to samolubne, ale to wszystko tak cholernie boli. – Przełknęłam z trudem i wzięłam głęboki oddech na odwagę. – Jak go… – oczy znów mi się zaszkliły – ich zobaczyłam, wszystko, co wtedy we mnie wybuchło, przerosło mnie. – Głos zaczął mi się łamać. – Musiałam uciec, daleko, jak najdalej i…
Urwałam i zacisnęłam powieki. Powrót myślami do tego dnia palił równie mocno co wówczas. Kompletnie sobie z tym nie poradziłam.
– Hej. – Ciepła dłoń przyjaciela zacisnęła się na mojej. – Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, słoneczko, to powiedz o tym. Serce mi pęka, gdy widzę cię w takim stanie, zwłaszcza że tak cholernie broniłem tego sukinsyna!
Zaciskał zęby, a szczęka drgała mu w nerwowym tiku.
– Przestań. – Wzruszyłam ramionami, chociaż ani trochę nie było mi to obojętne. – Dałam się omamić i uwierzyłam w te piękne kłamstwa. Sama jestem sobie winna.
– Chyba żartujesz – prychnął i zajrzał mi w oczy. – Winni w tej sprawie są oni! Twój braciszek, bo go o to poprosił i zataił przed tobą, a ten drugi – nozdrza poruszyły się nerwowo – powinien zostać wykastrowany!
Oparłam głowę na jego ramieniu.
– Możemy dzisiaj o tym nie rozmawiać? – poprosiłam szeptem, gapiąc się tępo w ciemny ekran telewizora. – Jutro muszę pojawić się wreszcie w szkole.
– W sypialni gościnnej są wszystkie rzeczy, które zabrałem z twojego pokoju.
Zmusiłam kąciki ust do współpracy i uniosły się lekko.
– Mam nadzieję, że nie wymagałam zbyt wiele – mruknęłam.
Poczułam szybkie cmoknięcie w skroń, a po chwili Robert stał na równych nogach.
– Co najwyżej wisisz mi nową koszulkę – rzucił przez ramię, idąc do kuchni. – Rozpakuj się spokojnie, a ja zrobię nam coś do jedzenia.
Zostawił mnie skonsternowaną i z grymasem niezrozumienia na twarzy. Próbowałam sama odszyfrować ukrytą puentę jego wypowiedzi, ale gdy pustka w mojej głowie przeciągnęła się do kilku minut, ruszyłam za nim.
– Co to miało znaczyć?
Wychylił się zza lodówki. Na twarzy dostrzegłam kompletny brak zrozumienia.
– Co, co miało znaczyć?
Wywróciłam oczami, bo ten chłopak momentami był skończonym gamoniem.
– To o koszulce – przypomniałam, krzyżując ręce na piersiach.
– Aaaa! – Machnął ręką i znów zniknął wewnątrz lodówki. – Motocyklista rzucił się na mnie z łapami i myślał, że coś tym ugra.
Znieruchomiałam, otwierając bezwiednie usta. Poruszałam nimi chwilę, ale nie wydostał się z nich nawet szept. Wiedziałam, że Jay potrafił pokazać twarz bezwzględnego przywódcy, chyba jednak nigdy nie podejrzewałabym go o podobne zachowanie wobec znajomych. Lubił być kąśliwy i rzucać uwagami, ale nie bywał agresywny!
– Pobiliście się? – wyjąkałam.
Rob zatrzasnął drzwiczki, odkładając składniki na kolację na blat. Oparł się o niego biodrem i popatrzył na mnie wymownie.
– A czy wyglądam, jak ktoś pobity przez Jaydena Callena? – Uniósł brew.
Przyjrzałam mu się dokładniej, ale było tak, jak mówił. Żadnych zadrapań czy śladów walki. Jego twarz ani żadna wystawiona na światło dzienne część ciała nie została pokryta zasinieniami.
Zaprzeczyłam niepewnym gestem głowy.
– No właśnie. Chociaż pewnie, gdyby nie Richie, mógłbym mieć przemeblowaną twarz.
Mówił o tym tak spokojnie, a pode mną ugięły się nogi, ale w ostatniej chwili złapałam się stołu.
– Dlaczego się na ciebie rzucił?
Jak gdyby nigdy nic zabrał się za przyrządzanie kolacji, a ja nie mogłam dojść do siebie.
– Bo wygarnąłem mu prawdę w twarz. Richie po niego zadzwonił, jak przyszedłem zabrać stamtąd twoje rzeczy. Przyjechał po kilku minutach jako wsparcie. – Prychnął prześmiewczo. – Chcieli mnie zatrzymać i wyciągnąć wszystko o naszej rozmowie.
Automatycznie moje ciało się napięło. Bałam się zapytać, a jeszcze bardziej poznać odpowiedź na to pytanie. Ale w końcu miałam stawić czoła problemom…
– Nie powiedziałeś im nic, prawda?
Ufałam przyjacielowi, jednak zdawałam sobie sprawę, że determinacja mogła popchnąć Jaydena i Richarda do skrajnych posunięć. I tego bałam się najmocniej.
– Tylko o tym, że z tobą rozmawiałem i że jesteś bezpieczna. Inaczej nie daliby mi spokoju.
Westchnęłam, zamykając oczy. Przewidywałam, że zrzucenie takiej prośby na przyjaciela mogło mieć różny finał, jednak wierzyłam, że jedynym przeciwnikiem dla Lewisa będzie mój brat. Nie spodziewałam się, że zadzwoni po niego. Poza tym, po co w ogóle tam przyjechał? Miał Brook, nie potrzebował zawracać sobie głowy Robem, pakującym moje rzeczy ani tym bardziej rzucać się na niego.
Nie pasowało mi tutaj coś.
– Po co mój brat angażował w to wszystko Jay’a? Przecież ma Brook. Nie rozumiem, czemu miałby cię atakować.
Grymas gniewu zagościł na mojej twarzy. Lewis wzruszył lekko ramionami, nie zaprzestając produkcji kanapek.
– Nie mam pojęcia, ale zanim wyszedłem, zatrzymał mnie i powiedział, że gdybyś znalazła się w niebezpieczeństwie, a ja nie byłbym w stanie zapewnić ci opieki, kazał do siebie zadzwonić.
Zachłysnęłam się powietrzem, wybałuszając oczy. Serce zabiło szybciej, rozgrzewając mnie od środka, a ja na ułamek sekundy znów poczułam się żywa. Tak mocno byłam stłamszona, że radość sprawiały mi nawet takie ochłapy uwagi. Żałosne.
Dlaczego miałby się mną przejmować? Nigdy mu nie zależało, wszystko, co między nami się zdarzyło, było kwestią umowy. Nie widziałam sensu, ale gdy zanegowałam słowa Jay’a, Rob pozostał tak samo poważny i zapierał się przy swoim, że lepiej wie, co słyszał.
Objęłam się ramionami, czując zimny dreszcz na plecach.
Wiedziałam, że powrót tutaj był diabelsko złą decyzją.
ROZDZIAŁ 4
Roxy
Słońce z trudem przedzierało się przez kłębiaste chmury, próbując ogrzać pokryty białym puchem stan Nowy Jork. Padające na świeży śnieg światło skrzyło się oślepiającymi mroczkami, tworząc niepowtarzalny zimowy klimat.