Dekalog playboya - Motyka Sylwia - ebook + książka

Dekalog playboya ebook

Motyka Sylwia

3,2

Opis

Bartek jest czterdziestoletnim playboyem dumnym z własnej firmy, żony, córki i dziewczyny. Uważa się za króla życia, któremu wszystko zawsze się udaje, kobiety do niego lgną, a koledzy chcą być nim. Jego jedynym zmartwieniem są regularne wizyty nielubianej teściowej. Rzeczywistość zaczyna się zmieniać, gdy podążając za własnym dekalogiem, stopniowo traci wszystko, na czym dotychczas mu zależało. Przechodzi drogę od bohatera do zera.

Czymże byłby jednak playboy bez kobiet u swojego boku?

Alina – wierna żona, która nie umie gotować, na ubrania wydaje dziesiątki tysięcy złotych i sporo czasu spędza w swojej snobistycznej galerii sztuki.

Jessica – kochanka, która wie, że do serca mężczyzny trafia się przez żołądek i dziki seks BDSM.

Anastazja – płomienna piękność, kusicielka skrywająca swoją prawdziwą twarz.

Roza – przyjaciółka, kobieta idealna, była prostytutka.

Sarna – tajemnicza striptizerka, przykładna pani pedagog, wielbicielka książek i Marilyn Monroe.

 

„Dekalog playboya” to komedia erotyczna, która nie tylko rozpali twoje zmysły, lecz także spowoduje niekontrolowane wybuchy śmiechu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (17 ocen)
6
2
2
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madlenna1

Nie polecam

WasPos jak zawsze na posterunku , Dwa rozdziały, i dalej sie nie dam rady .... kiepskie bardzo
marta2801m
(edytowany)

Nie polecam

Szału nie ma. A zakończenie - no cóż - nie ma zakończenia. Książka nagle się kończy jakby autorka zapomniała go napisać. Szkoda czasu.
00
MariolaAndrzejczak

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężko było przez nią przebrnąć....
00
zaczytana_kociara87

Nie oderwiesz się od lektury

,,Dekalog playboya ,, jest to romams z wątkiem erotycznym.Historia pokazująca życie pełne romansów i przelotnych miłostek.Fascynacji kobiecych ciał i spełnianiu swoich łóżkowych fantazji.Historia o życiu na wysokim poziomie ,pełnym przepychu i pieniądzy.Nie odmawianiu sobie przyjemności i posiadaniu wszystkiego czego sie zapragnie.Historia o dążeniu do obranego celu I spełnianiu marzeń I pragnień.O posiadaniu jednocześnie dwóch osobowości. O skrywaniu tejmnic i sekretów, które niosą za sobą poważne konsekwencje.O podejmowaniu trudnych decyzji I wyborów ,które nie zawsze odnoszą dobre skutki O kierowniu sie w życiu swoimi własnymi zasadami.O popełnianiu błędów ,ponoszeniu konsekwencji i nie wyciagania z nich żadnych nauk ani wniosków. Historią pełna intryg ,kłamstw I niedomówień.Historia o planach ,marzeniach ,życiowych doświadczeniach I rozterkach. Historia ukazująca jak w życie potrafi być nieprzewidywalne I przewrotne.Jak los potrafi płatać figle i jak szybko można stracić wiele........
00
carrieweg

Nie polecam

Nudne
00

Popularność



Podobne


Copyright © by Sylwia Motyka, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt typograficzny okładki: Patrycja Kiewlak

Rysunek na okładce: © by Agata Sikońska-Buława

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-324-9

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1. Nie miej bogów cudzych ponad sobą

2. Nie pamiętaj imion kochanek swoich, nie warto

3. Pamiętaj, aby dzień przelewu święcić

4. Nie czcij pamięci damskiego boksera, a swoją matkę kochaj

5. Nie zabijaj, jeśli masz to spartaczyć

6. Nie cudzołóż ponad siły

7. Nie kradnij

8. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw temu, kto i tak jest już na dnie

9. Pożądaj tylko ładne dziewczyny kumpli swoich

10. A brzydkie w ostateczności

PS. Nie płacz, gdy spadniesz na dno

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą […]1.

DLATEGO NIE POTRAFIĘ KOCHAĆ.

1Nowy Testament, Pierwszy list do Koryntian.

DEKALOG PLAYBOYA

1. Nie miej bogów cudzych ponad sobą

2. Nie pamiętaj imion kochanek swoich, nie warto

3. Pamiętaj, aby dzień przelewu święcić

4. Nie czcij pamięci damskiego boksera, a swoją matkę kochaj

5. Nie zabijaj, jeśli masz to spartaczyć

6. Nie cudzołóż ponad siły

7. Nie kradnij

8. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw temu, kto i tak jest już na dnie

9. Pożądaj tylko ładne dziewczyny kumpli swoich

10. A brzydkie w ostateczności

PS. Nie płacz, gdy spadniesz na dno

1. Nie miej bogów cudzych ponad sobą

W piątek wieczorem jak zawsze pojechałem do Ud Szeroko Zamkniętych, żeby napić się nieprzyzwoicie drogiej, chrzczonej wódki i popatrzyć na kilka zgrabnych tyłeczków w majteczkach w różowe groszki.

Klub go-go na Klasztornej był moim ulubionym miejscem na relaks i jak dotąd nigdy mnie nie zawiódł.

Tego dnia, w którym ją poznałem, również bawiłem się przednio. Panie striptizerki grały swoimi ciałami na wrażliwych strunach mojej duszy. Barman polewał hojniej niż zazwyczaj, a Rudy zwymiotował na stanik mojej ulubionej tancerki. No może to ostatnie zdarzenie byłoby trochę niefortunne, gdyby pięknej Angelinie nie zaczęła pomagać nieznana mi dotąd szatynka. Podszedłem więc do dziewczyny zaciekawiony i błyskotliwie powiedziałem:

– Nie widziałem cię tu wcześniej.

– Jak dotąd pracowałam tutaj tylko w środy. Dzisiaj zastępuję chorą koleżankę – odparła lakonicznie i wciąż wycierała biust ponętnej brunetki.

– Jak masz na imię? – spytałem, nie do końca wiedząc, skąd moje zainteresowanie tą w sumie przeciętną dziewczyną.

Może i miała ładną twarz, a co najważniejsze, duże piersi, ale była stanowczo zbyt pulchna jak na mój gust. Nie mogłem jednak przestać wpatrywać się w jej zmysłowe, karminowe usta i figlarny pieprzyk nad nimi.

– Sarna – odparła.

Zaśmiałem się krótko. Rozbawiła mnie.

– Chodzi mi o twoje prawdziwe imię, a nie o pseudonim artystyczny.

– Dla wszystkich, którzy mnie znają, jestem po prostu Sarną – odpowiedziała prostolinijnie.

– Ja nie jestem wszyscy! – krzyknąłem z oburzeniem.

– Dla mnie wyglądasz na takiego samego jak inni. A jak ty masz na imię? – zagadnęła, obrzucając mnie oceniającym spojrzeniem spod gęstych, podkręconych zalotnie rzęs.

– Dla ciebie Alfa – prychnąłem zdegustowany bezczelnością dziewczyny.

– Dlaczego? – zapytała bez większego zainteresowania.

– Bo będę twoim samcem alfa, a ty moją samicą – oznajmiłem, powoli cedząc słowa.

Sarna wzdrygnęła się i popatrzyła na mnie jak na całkowitego kretyna.

– Nie mam zamiaru być twoją betą – odpowiedziała z pogardliwym uśmiechem na ustach.

Rozczarował mnie jej poziom dedukcji.

– A kto twierdzi, że miałabyś być betą? – spytałem z niesmakiem. – Ja poluję wyłącznie na samice alfa.

– Mów dalej – odparła w końcu zaciekawiona.

Zerknąłem na Angelinę, która przysłuchiwała się naszej rozmowie z widoczną obawą rysującą się na jej pięknej buzi aniołka. Zapewne przestraszyła się, że konkurentka zgarnie jej przyszłe napiwki.

– Z chęcią opowiem ci więcej, jeśli dasz się zaprosić na drinka – wyszeptałem z zadziwiającą jak na mnie nadzieją w głosie.

– Nie piję w pracy – oznajmiła i odwróciła głowę.

Już miała odejść, gdy zapytałem:

– To może po pracy?

– Nie mogę spoufalać się z klientami.

Ta odpowiedź akurat bardzo mi się spodobała. Ceniłem sobie etykę zawodową. Tym bardziej chciałem poznać tę dziewczynę.

– Nie jestem klientem – powiedziałem głupio.

– Właśnie pijesz naszą firmową wódkę – skomentowała krótko.

– Już nie – odparłem i wylałem całego swojego drinka.

Pech chciał, że oblałem przy tym żonę właściciela Ud Szeroko Zamkniętych.

Nie minęła chwila, a ochroniarze tego kulturalnego przybytku siłą wyprowadzali mnie na zewnątrz. Zdążyłem jeszcze na koniec wykrzyczeć:

– Będę na ciebie czekał jutro…!

Niestety nie dane mi było dokończyć, gdyż jeden z osiłków walnął mnie w głowę i powiedział:

– Zamknij się już, Romeo.

Następnego dnia oczywiście zapomniałem o całym zajściu.

Prowadziłem własną firmę budowlaną i nie miałem czasu myśleć o każdej pannie, która wpadła mi w oko.

Lubiłem kobiety, i to bardzo. Ich kształtne ciała, jędrne tyłeczki i wpatrzone we mnie maślanym wzrokiem oczęta były moim sposobem na regenerację po pracy. Ceniłem sobie higienę życia psychicznego.

Moim typem kobiety od zawsze była filigranowa brunetka z dużym biustem. Nigdy się z tym nie kryłem. Każdej napotkanej przeze mnie dziewczynie cierpliwie tłumaczyłem, że liczy się dla mnie tylko wygląd i jestem płytki jak kałuża. Oczywiście miałem ogromne powodzenie wśród płci pięknej. Koledzy patrzyli na mnie z zazdrością w oczach i pytali, jak ja to robię. Tłumaczyłem im więc oczywistą oczywistość.

– Jestem – odpowiadałem wówczas.

Byłem przystojny we własnym mniemaniu, zarabiałem spore pieniądze i byłem bardzo pewny siebie. Z tym człowiek po prostu się rodzi. Zwierzęcy magnetyzm i te sprawy. Posiadanie porsche i kupowanie drogich prezentów też robiło swoje. Co tu dużo opowiadać – byłem królem życia w średnim wieku.

Miałem żonę Alinę, córkę Malwinę i dziewczynę Jessicę. Byłem bardzo dumny ze swojej rodziny. Sąsiedzi uważali nas za wzór cnót, a dla mnie był to po prostu układ idealny. Moje wszystkie potrzeby były zaspokajane.

Nagle usłyszałem donośne trzaśnięcie drzwiami, które przerwało mi pisanie.

– Tato! Tato! Taaatoooo! – darła się moja pierworodna.

– Czego chcesz?! – odkrzyknąłem zniecierpliwiony.

Już tyle razy tłumaczyłem moim kobietkom, że od dwudziestej pierwszej do dwudziestej drugiej każdego dnia to mój czas na odpoczynek i pisanie pamiętnika.

– Żuczku – dodałem łagodniej.

– Mama nie pozwala mi iść na dyskotekę z Werą! – krzyknęła zbulwersowanym głosem i ze złością odgarnęła złocistą grzywkę z oczu.

– Zgadzam się z mamą – odparłem i na powrót chwyciłem za długopis.

– Dlaczego mi to robisz? – spytała przejmującym tonem. – Niszczysz mi życie!

– Malwina, masz piętnaście lat! – wykrzyknąłem w końcu lekko zdenerwowany.

– Ty jak byłeś w moim wieku, to poszedłeś już do pracy – odbiła pałeczkę sprytnie.

– Wtedy były inne czasy…

– Jestem już prawie dorosła! – wrzasnęła dobitnie.

– Nie chcę po prostu, żeby ktoś cię skrzywdził – odparłem polubownie. – Dla mnie zawsze pozostaniesz moją małą księżniczką – wyszeptałem i wyciągnąłem do niej ręce, żeby przyszła się do mnie przytulić.

– Nie jestem już dzieckiem, tato! – wysyczała. Patrzyła na mnie z wyraźnym niesmakiem malującym się w jej lekko skośnych oczkach.

– Dla mnie zawsze będziesz moim dzieckiem. Jesteś moją jedyną córką, Malwino, i jak się urodziłaś, to obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żebyś nigdy nie była smutna…

– Teraz jestem smutna i zła!

– Obiecałem sobie też, że będę cię chronił przed cwaniaczkami, którzy myślą tylko o jednym.

– Takimi jak ty? – spytała ironicznie.

– Malwina! – warknąłem wściekły i wstałem gwałtownie od biurka, ale mojej księżniczki już nie było.

– Cholera – szepnąłem i ponownie usiadłem na swoim ulubionym obrotowym fotelu.

Co ja mam z tą córką? Co jest nie tak z tymi dziećmi? Ja w jej wieku na pewno taki nie byłem.

Zaraz jednak zapomniałem o tej małej kłótni, gdyż zobaczyłem SMS od Jessiki.

Jessica: Jestem rozpalona i wilgotna. Dlaczego cię tu jeszcze nie ma?

Mmm. Moja mała kocica. Najchętniej już gnałbym do mojego czerwonego, sportowego samochodu, żeby jak najszybciej znaleźć się w jej ciasnej szparce…

Niestety nie mogłem.

Nazajutrz miałem ważne spotkanie z nowym deweloperem. Od tej rozmowy zależało to, czy podpiszę kontrakt na budowę osiedla w Konstancinie. Praca zawsze była dla mnie najważniejsza, a moje ambicje sięgały wysoko. Może jeszcze nie postawiłem luksusowych willi na Wilanowie, ale już od lat budowałem swoją pozycję na rynku nieruchomości w Warszawie.

Bartek: Nie mogę przyjechać, żabciu, chociaż bardzo bym tego chciał. Jutro mam ważną kolację biznesową.

Odpisałem mojej ropusze i sięgnąłem po karafkę z ciętego kryształu, żeby nalać sobie Johnnie Walkera.

Po kilku sekundach przyszedł SMS. Upiłem spory łyk whisky, delektując się jej bogatym smakiem, a następnie niespiesznie sięgnąłem po telefon, żeby odczytać wiadomość.

Jessica: W niedzielę! Takie kity to sobie możesz wciskać swojej Alince!

Skrzywiłem się z niesmakiem. Cała Jessica – wybuchła gniewem, zanim zdążyła pomyśleć. W innych sytuacjach uwielbiałem jej ognisty temperament, szczególnie w łóżku, ale teraz mnie rozzłościła.

Bartek:Taką mam pracę. To bardzo ważny klient. Współpraca z nim byłaby przełomem w mojej karierze. Więc jeśli życzy sobie, żebym spotkał się z nim w niedzielę o osiemnastej, to spotkam się z nim w niedzielę o osiemnastej! Zrozumiałaś?

Jessica: Zrozumiałam. Nie unoś się tak ☹.

No, teraz już lepiej…

Bartek: Gdyby nie ta praca, to nie byłoby mnie stać na rozpieszczanie ciebie. A wiesz o tym, że kocham cię rozpieszczać.

Jessica: Mnie? A kto niedawno kupił Alinie nowy dom? XD

Krew mnie zalała.

Bartek: Po pierwsze to jest MÓJ dom, nie Aliny, a po drugie to kto zapłacił za twoje studio tatuażu? Chcesz być niewdzięczna? Chcesz, żebym pożałował swojej inwestycji?

Jessica: Nie gniewaj się, misiu. Wiesz, że ja czasem nie myślę. Zachowuję się tak wyłącznie dlatego, że cię kocham i jestem o ciebie zazdrosna. Chciałabym cię mieć całego tylko dla siebie.

Przewróciłem oczami, gdy ujrzałem nagłą zmianę w jej sposobie pisania. Jessica potrafiła przejść od wściekłości do uległości w mniej niż minutę. Szczególnie wtedy, gdy sprawa dotyczyła jej oczka w głowie, a mianowicie zakupionego przeze mnie salonu tatuażu U Igły, w którym wcześniej była jedynie szarą pracownicą. Tam też poznałem ją pewnego dnia, gdy zapragnąłem zrobić sobie rękaw.

Bartek: Też cię kocham, żabciu. Uważaj tylko, żebyś nie zamieniła się w Alinę, żebym nie musiał cię wymienić na nowszy model.

Zażartowałem.

Jessica: Nie porównuj mnie do tej starej histeryczki!

Ech, kobiety. Alina też kiedyś tak mówiła o mojej byłej.

Bartek: To nie dawaj mi powodów do porównań. A teraz wyślij mi swoje cycuszki i cipeczkę. Chcę mieć dobre sny.

Wysłałem ostatni SMS, po czym rozsiadłem się wygodnie w fotelu, dopijając ostatni łyk mojej ulubionej whisky. Nie minęło pięć minut, a na wyświetlaczu komórki pojawiła się wiadomość z parą dorodnych melonów i kwiatem lotosu wytatuowanym nad wzgórkiem łonowym mojej weekendowej dziewczyny. Poczułem przyjemne wibracje mojego budzącego się ciała, gdy usłyszałem cichy stukot szpilek o podłogę. Podniosłem głowę i zobaczyłem stojącą nieopodal mnie Alinę.

– W samą porę, kochanie – powiedziałem.

Podjechałem do niej na krześle i posadziłem ją na swoich kolanach. Komórkę miałem już w tylnej kieszeni spodni.

– Co ty taki pobudzony? – spytała ze śmiechem, ocierając się swoim jędrnym tyłeczkiem o moją męskość.

– Na twój widok, kochanie – odparłem i zacząłem delikatnie pieścić językiem płatek jej ucha.

– Malwina już śpi. Trochę powrzeszczała, trochę popłakała, ale w końcu dała za wygraną i poszła spać – powiedziała i wtuliła się we mnie.

– Przejdzie jej. Jest kochana, ale to jednak nastolatka. Nie mówmy teraz o tym – wyszeptałem i uścisnąłem mocno piersi mojej żony.

Alina zamruczała jak kotka i odwróciła się w moją stronę. Przysiadła na mnie, ściskając swoimi kolanami moje biodra, i zaczęła mnie delikatnie całować. Natychmiast dopasowałem się do jej ruchów warg i języka, ale po chwili chciałem więcej. Zawsze chciałem więcej. Moje usta stały się bardziej zachłanne. Wplotłem palce w czarne pukle jej włosów, by przytrzymać jej twarz jeszcze bliżej. Nasze gorące oddechy splatały nas ze sobą, a serca wybijały głośne staccato.

– Kocham cię – szepnęła w moje wargi.

– Kocham cię – odparłem.

Następnie złapałem ją za pośladki i zaniosłem do naszego łóżka. Położyłem delikatnie na pościeli i patrzyłem przez moment na ciemne włosy rozrzucone wokół zarumienionej twarzy. Alina zerkała na mnie z rozchylonymi ustami, a jej piersi unosiły się gwałtownie. Magiczną chwilę przerwały jej niecierpliwe ręce, które rozpinały różową, jedwabną bluzkę.

– Pozwól, że ja to zrobię – powiedziałem, powoli odpinając pozostałe guziki.

Spod cienkiego materiału wyłonił się biały, koronkowy stanik. Zdjąłem go trzema wprawnymi ruchami i odrzuciłem na podłogę.

– Są piękne – wyszeptałem i zacząłem ssać jasnoróżowe sutki.

Alina wczepiła palce w moje włosy i rozkosznie jęczała. Uwielbiałem ten dźwięk.

Kreśliłem językiem niewielkie kółka na jej czułych brodawkach, zsuwając dłoń najpierw po jej talii, a później wypukłości biodra. Szukałem guzika u jej spodni, coraz bardziej zniecierpliwiony. W końcu oderwałem się od jej piersi i szybko zdjąłem białe dżinsy, które pięknie podkreślały jej tyłek. Zaraz za nimi przez pokój pofrunęły koronkowe figi.

Zostawiłem ją na chwilę nagą i drżącą z ekscytacji, by się rozebrać. Alina usiadła na łóżku i zaczęła iść na czworaka w moim kierunku. Jak mała kotka. Patrzyła na mnie wyzywająco, ale wyglądała przy tym uroczo z jej twarzyczką porcelanowej lalki.

Pomimo mijających lat wciąż niesamowicie działała na mnie jej uroda. Miała długie do pasa, falowane, kruczoczarne włosy, bladą cerę, duże oczy i malutkie czerwone usteczka w kształcie serca. Zachowała też figurę nastolatki, a jej piersi nadal były pełne i sterczące. Zawsze byłem dumny z urody mojej żony. Uwielbiałem się z nią kochać.

Podszedłem do niej wolnym krokiem, pochyliłem się nad nią i liznąłem jej nosek.

– Fuj! – zwołała i walnęła mnie swoją małą piąstką w pierś. – Zachowuj się!

– Przepraszam, skarbie – wyszeptałem.

Następnie złapałem ją za nogi, rozchyliłem jej kolana i zacząłem ze smakiem lizać jej muszelkę. Nie musiałem długo czekać, by usłyszeć, jak z trudem wciąga powietrze. W odpowiednim momencie uciskałem palcem jej różowy guziczek i szybkimi ruchami doprowadziłem jej ciało do wrzenia.

Nie czekając dłużej, wszedłem w nią z cichym odgłosem ulgi i wdzierałem się w jej gorące, wyczekujące ciało. Na początku kochałem się z nią powoli, z czasem coraz szybciej, by spotęgować nasze doznania. W końcu osiągnąłem spełnienie. Wysunąłem się z niej, ciężko oddychając, by dojść do siebie. Gdy po chwili zobaczyłem, że jej twarz wciąż jest spięta w oczekiwaniu, wsunąłem w nią dwa palce i intensywnymi ruchami doprowadziłem do orgazmu.

Pocałowałem żonę w czubek głowy i spojrzałem na podświetlany zegarek. Była dwudziesta trzecia. Trochę późno. Jutro będę niewyspany. Mimo to nie żałowałem udanego seksu. Moim obowiązkiem jako męża było dbać o żonę w sypialni.

Żeby zaoszczędzić trochę czasu, wzięliśmy wspólny prysznic, a następnie położyliśmy się do łóżka cudownie odprężeni. Jutro będzie mój wielki dzień.

Następnego ranka nic nie szło po mojej myśli. Najpierw Rudy wydzwaniał do mnie, by po raz setny upewnić się, że budowa osiedla w Konstancinie nie przekracza możliwości naszej firmy, przez co zjadłem zimne śniadanie. Później w kuchni zatkał się zlew i musiałem udawać, że znam się na hydraulice, a następnie pół dnia użerałem się z moją księgową. Wstrętne babsko od całych miesięcy nie dawało mi spokoju. Z Rudym ciągle się sprzeczaliśmy o to, czy Zofii bardziej doskwiera staropanieństwo czy menopauza.

Przez to wszystko na godzinę przed umówionym spotkaniem wciąż byłem niegotowy.

– Cholera! Gdzie jest mój krawat? – zawołałem, chodząc wokół pokoju i zapinając guziki mojej białej koszuli od Calvina Kleina.

Alina popatrzyła na mnie z politowaniem, zakładając diamentowy kolczyk.

– Który? Masz ich chyba ze dwadzieścia.

– Ten klasyczny, szary, który dałaś mi na gwiazdkę pięć lat temu – powiedziałem podenerwowany.

– Masz na myśli ten? – spytała, wskazując palcem materiał przywiązany do rzeźbionej, drewnianej gałązki będącej częścią zagłówka.

Pewnie tkwił tam od naszego ostatniego seksu BDSM. Alina zgadzała się na podobne ekscesy tylko wtedy, gdy udało jej się znaleźć kupca na kolejny autorski obraz. Niestety sytuacje te nie zdarzały się zbyt często.

Podszedłem do łóżka i odwiązałem mój szczęśliwy krawat. Jak można było się spodziewać – był cały pomięty.

– Muszelko, mogłabyś mi go wyprasować? – spytałem niewinnym głosem.

– Mogę, mogę, ale nie nazywaj mnie tak więcej. Wiesz, że tego nie znoszę – powiedziała, biorąc do ręki krawat i idąc szybko w kierunku deski do prasowania.

– Nie rozumiem dlaczego. Przecież wiesz, że kocham twoją muszelkę.

– A ty wiecznie tylko o jednym – odparła, marszcząc uroczo swój nosek.

– Nie przeszkadzało ci to, gdy pieściłem ostatnio twoją perełkę – wyszeptałem jej do uszka, a następnie klepnąłem ją mocno w tyłek.

– Bartek! Opanuj się! To spódnica Chanel! – wydarła się i zaczęła przygładzać jedwabny materiał, który wdzięcznie opinał jej krągłości.

Potem pomogła mi zawiązać krawat.

– Właśnie! O to miałem zapytać. Gdzie ty się tak wystroiłaś? – zagadnąłem trochę zaintrygowany.

Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl.

– Tylko nie mów, że zapomniałem o kolejnej wizycie tej starej wiedźmy.

– Bartek, ile razy ci mówiłam, żebyś nie mówił tak o mojej matce? – spytała, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.

To spojrzenie zawsze przyprawiało mnie o gęsią skórkę.

– Nie moja wina, że jest starą, złośliwą, upierdliwą, nachalną, bezczelną…

– Pamiętaj, że ona mnie urodziła. Bez niej nie miałbyś mnie.

– Wspaniałą, kochaną, do serca przyłóż kobietą – dodałem szybko.

– No teraz lepiej – powiedziała i dała mi słodkiego buziaka.

– Więc mama dzisiaj przyjeżdża nas odwiedzić? – spytałem, modląc się w duchu, żeby moja kolacja biznesowa przeciągnęła się jak najdłużej.

– Nie – odparła moja luba ze śmiechem. – Idę z Camille do opery na Draculę.

– O! A to ciekawe. Czyżby spotykała się teraz z dyrygentem albo z autorem muzyki? – dywagowałem kpiąco.

– Nie. Ona po prostu kocha klasykę grozy, a ja i tak już dawno miałam ochotę iść do opery. Chociaż po prawdzie to Camie umawia się teraz z mężczyzną, który jest choreografem i reżyserem tego spektaklu.

– Wiedziałem! – odparłem i nie potrafiłem powstrzymać się od śmiechu. – A co się stało z portugalskim Bradem Pittem?

– Nie uwierzysz, ale okazał się gejem. Camille była zrozpaczona. Cały tydzień płakała, zanim poznała Krzysztofa – powiedziała przejętym głosem moja żona.

– A nie mówiłem? – spytałem zadowolony z siebie. – Ja zawsze mam rację.

– A kiedy to niby nam mówiłeś, że Julio jest gejem?

– Nic wam nie mówiłem, żebyście mi oczu nie wydrapały, ale swoje wiedziałem. Zauważyłaś, że nigdy nie odwracałem się do niego tyłem?

– Bartek! – krzyknęła zdegustowanym tonem Alina.

– No co? Zawsze mi powtarzasz, że mam seksowny tyłek – broniłem się.

– Bo masz. Gdyby nie on, już dawno bym cię zostawiła. Nie znaczy to jednak, że każdy homoseksualny mężczyzna będzie się na ciebie od razu rzucał. Domenico zawsze powtarza, że od pierwszego spotkania wiedział, iż jesteś ciepłą kluską. Zarzeka się, że gdybyś nawet był ostatnim mężczyzną na tej planecie, to i tak by się z tobą nie umówił – powiedziała ze śmiechem.

– Jego strata – fuknąłem. – Twój przyjaciel zwyczajnie nie ma gustu.

– Domenico po prostu woli czarnoskórych – rzekła ugodowo. – Dla mnie zawsze byłeś prawdziwym macho – wyszeptała i ugryzła mnie w wargę.

– Proszę, nie dręcz mnie – jęknąłem, czując wzwód. – Zaraz mam spotkanie.

– Bardzo jesteś zestresowany? – spytała mnie z troską. – Wiem, że od dzisiejszej kolacji wiele zależy. Dzięki temu dealowi The Vision może stać się nowym pionierem na rynku nieruchomości.

– Moja firma dostanie się na ten szczyt prędzej czy później – odparłem dumnie. – Ale wolałbym, żeby to było wcześniej – dodałem cicho.

– Uda ci się. Jesteś najlepszy w tej branży – powiedziała z niezachwianą pewnością w głosie.

– Wiem – odparłem.

Alina popatrzyła na mnie z dumą i przytuliła się do mojej piersi.

– A moja mamusia przyjeżdża w poniedziałek – dodała ze złośliwym uśmiechem.

– Super! – jęknąłem.

– Nie marudź – wyszeptała. Następnie wspięła się na palce i pocałowała mnie namiętnie. Smakowała czekoladowym brownie, które jadła na podwieczorek.

Nagle poczułem wibrację w okolicy mojego rozporka, a po chwili zadźwięczały pierwsze nuty Don’t stop me now. Odsunąłem się niechętnie od mojej żony.

– Znowu ta twoja przeklęta komórka! – wyburczała z pretensją w głosie. – To już siódme połączenie dzisiaj! Powiedz Rudemu, żeby poszedł się pieprzyć!

– Doskonały pomysł. Niestety nie ma z kim. Mam tylko nadzieję, że to nie Zofia. Przysięgam ci, kochanie, że ta baba działa mi bardziej na nerwy niż twoja…

– Niż kto? – spytała, patrząc na mnie spod przymrużonych rzęs.

Szybko wyjąłem telefon ze spodni i odebrałem połączenie.

– Ptysiu! W końcu odebrałeś! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Usłyszałem wesołe paplanie.

– Roza! Dobrze cię słyszeć! – wykrzyknąłem, po czym odwróciłem się od urażonego spojrzenia mojej żony i wyszeptałem:

– Prosiłem cię, żebyś nie mówiła do mnie Ptysiu.

– Nie wygłupiaj się, Ptysiu – odparła ze śmiechem.

– To znowu Rozalia? – spytała z pretensją w głosie Alina. – Czego od ciebie chce?

– O słyszę Alinę! Pozdrów ją ode mnie – zawołała moja przyjaciółka.

– Roza cię pozdrawia – przekazałem, odwracając się z powrotem w stronę żony.

– Jak miło – odszepnęła moja królewna. Wyszła z pokoju i trzasnęła drzwiami.

Popatrzyłem za nią, wznosząc oczy ku niebu.

– Dobra, Bartek. Mów mi zaraz, jak sprawy stoją. O co chodzi z tym deweloperem? Dostaniesz ten kontrakt?

– Muszę go dostać. Nie ma innej możliwości. Za czterdzieści minut mam z nim spotkanie. Nie mam więc czasu…

– Niczym się nie przejmuj – weszła mi w słowo Roza. – Pamiętaj, że jesteś najlepszy. Po prostu się nie denerwuj. Wiesz, że twój urok osobisty działa cuda, tylko musisz zapanować nad stresem.

– Wiem, wiem – przerwałem jej zniecierpliwiony. Nie lubiłem rozmawiać o swoich ułomnościach.

– A tak z innej beczki. Kupiłeś już Alinie prezent na rocznicę? – spytała zaciekawiona.

– Jezu! Na śmierć zapomniałem – odparłem przerażony.

– Spokojnie, Ptysiu! Przecież zostało jeszcze dużo czasu.

– Co ja mam jej kupić? Przecież Alina ma już wszystko. Znowu wybiorę coś, co jej się nie spodoba. Jej matka będzie mieć kolejny temat do narzekań. „Bartek nie ma gustu… Bartek niczego o tobie nie wie… Bartek się nie stara…” – zacząłem przedrzeźniać moją teściową.

– Myślę, że przesadzasz – odpowiedziała. – Dla Aliny najważniejsze będzie to, że o niej pamiętasz. Najlepszy będzie prezent podarowany od serca.

– Nie znasz Aliny, a tym bardziej jej matki – burknąłem.

– Mylisz się. Znam twoją żonę. Nie różni się zbytnio od innych kobiet. My, dziewczyny, jesteśmy prostolinijne. Pragniemy miłości i poczucia bezpieczeństwa.

– Alina prostolinijna, dobre sobie – odparłem rozbawiony.

– Bartek, wyluzuj! Niepotrzebnie narzucasz na siebie presję. W młodości nie znałam większego luzaka od ciebie. Teraz ciągle jesteś spięty. Co się z tobą stało?

– Rodzina Czartoryskich się stała – wymamrotałem.

– Co powiedziałeś? Nie usłyszałam. Możesz powtórzyć?

– Nie. To nic takiego. Roza, kocham cię, ale muszę już kończyć!

– Jasne. Powodzenia, Ptysiu! – wykrzyknęła na do widzenia i rozłączyła się.

Westchnąłem głośno i wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni spodni. Następnie włożyłem marynarkę, wziąłem do ręki aktówkę i poszedłem w stronę przedpokoju. Po drodze rozglądałem się w poszukiwaniu mojej żony, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Alina z trudem znosiła moją przyjaźń z Rozalią. Od lat była o nią zazdrosna. No cóż… Kobiety. Nigdy ich nie zrozumiem.

Wyszedłem przed dom i wciągnąłem głęboko powietrze do płuc. Było chłodne, wrześniowe popołudnie. Niebo zakrywały brudnoszare chmury, gdzieniegdzie tylko przebijały się wątłe promienie anemicznego słońca. Przynajmniej nie padało. Miałem już serdecznie dość nieustannego deszczu, chlapy i wszechobecnego błota.

Niedawno przeprowadziliśmy się z centrum Warszawy na obrzeża Wilanowa. Całe dotychczasowe życie spędziłem w mieszkaniach. Byłem przyzwyczajony do wygody, którą dają bloki i strzeżone osiedla. Moja żona jednak zawsze marzyła o swojej willi z dużym ogrodem, więc oczywiście, gdy tylko udało mi się odłożyć odpowiednią sumę, postanowiłem spełnić jej zachciankę. W końcu Alina była moją księżniczką.

Starałem się nie przejmować zbytnio tym, że moje mokasyny z włoskiej skórki cielęcej ciągle były uwalone błotem. Liczyło się to, że moja córka będzie mogła oddychać świeżym powietrzem, a Alina wreszcie posadzi swoje kwietne rabatki. Mogłem się trochę przemęczyć dla dobra rodziny. Mój pies Jackson jak zwykle powitał mnie radosnym szczekaniem. Niestety nie miałem teraz czasu na to, żeby się z nim podroczyć. Nie mogłem się spóźnić na spotkanie. Dzisiejsza kolacja miała na zawsze odmienić moje życie. The Vision w końcu miało się stać ważnym graczem na rynku nieruchomości. Nie mogłem tego spieprzyć.

Nie denerwuj się, Bartek. Tylko się nie denerwuj. Powtarzałem sobie to zdanie jak mantrę. Dasz sobie radę. Później jednak wracały natrętne myśli. A co, jeśli nie dam sobie rady? Tyle osób na mnie liczy. Mam już czterdzieści lat. Gdy ojciec Aliny był w tym wieku, jego firma była dwukrotnie większa od mojej. Moja teściowa uwielbiała o tym wspominać przy naszych znajomych. Nie! Nie będę teraz o tym myśleć. Nie mogę się rozpraszać. Skupiłem się więc na pracy i zacząłem sobie podśpiewywać pod nosem We are the champions… Ta piosenka działała na mnie kojąco. Uspokajała mnie i pobudzała do działania jednocześnie.

Wyjąłem z marynarki pilot do bramy i wcisnąłem przycisk. Oczywiście znowu nie zadziałał. Cholerne żelastwo działało automatycznie niestety tylko w teorii. W praktyce mechanizm psuł się tak często, że niemal codziennie musiałem otwierać bramę kluczykiem. Znów będę musiał zadzwonić do pana złotej rączki, żeby reanimował to dziadostwo. Ze złością wyciągnąłem kluczyk z kieszeni spodni, żeby szybko otworzyć tę nieszczęsną bramę. Niestety, nie wiedziałem w jaki sposób, ale maleńki przedmiot wyślizgnął się z mojej ręki i wylądował po drugiej stronie bramy. Cholera! Dlaczego akurat dzisiaj mnie to spotyka?

Kucnąłem, wsunąłem rękę pomiędzy metalowe drążki i rozpaczliwie starałem się dosięgnąć kluczyka. Bezskutecznie. Wstałem więc i zacząłem gorączkowo myśleć nad tym, co powinienem teraz zrobić. Może mógłbym zadzwonić po kogoś? Może po Rudego? Ale zanim on tu przyjedzie, będę już spóźniony. Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Odwróciłem głowę i zobaczyłem wysoką blondynkę, która szła sobie spokojnie poboczem. Był to nieoczekiwany uśmiech losu, gdyż mieszkałem na odludziu. Niedawno nabyta przeze mnie willa znajdowała się pod samym lasem i najczęstszymi istotami, które można było tutaj spotkać, były wiewiórki.

– Złotko! Mogłabyś tutaj podejść!? – zawołałem.

Kobieta popatrzyła w moim kierunku zapewne zdezorientowana i odkrzyknęła:

– Mówisz do mnie?!

– Tak! Jestem oczarowany twoim widokiem, a także potrzebuję pomocy – odparłem radośnie.

Blondynka po chwili wahania podeszła do mnie wolnym krokiem i zatrzymała się kilka metrów przed pechową bramą.

– Czy coś się stało? – spytała cicho.

Spoglądała na mnie podejrzliwie spod gęstych rzęs. Nie widziałem dobrze jej twarzy, gdyż na głowie miała kaszkiet, spod którego wydostawały się jasne włosy, uroczo zaplątane w wełniany, stary szalik.

– Nic takiego. Po prostu niezdara ze mnie. Wypadł mi kluczyk od bramy i teraz nie mogę się stąd wydostać, a powinienem już być w drodze na ważne spotkanie – powiedziałem niedbale. – Czy mogłaby pani poszukać tego małego ustrojstwa? Byłbym niezwykle wdzięczny.

Dziewczyna wpatrywała się we mnie przez dłuższy czas z trochę nieobecnym spojrzeniem, po czym kucnęła w jesiennych liściach i zaczęła przeszukiwać podjazd. Po chwili znalazła moją zgubę. Wyprostowała się i bez słowa podała mi kluczyk przez bramę. Gdy metalowy przedmiot wylądował na mojej dłoni, nasze ręce się dotknęły, a mnie przeszedł dziwny prąd. Spojrzałem na kobietę zaskoczony i zobaczyłem jej zakłopotanie. Dziewczyna szybko cofnęła swoją dłoń i odwróciła się ode mnie, planując odejść.

– Zaczekaj – powiedziałem. – Chciałbym ci podziękować. Jestem Bartek, a ty? – spytałem.

Nieznajoma odwróciła się w moją stronę i znów przyglądała mi się bez słowa. Poczułem się troszkę urażony jej chłodnym zachowaniem. Zwykle inaczej działałem na kobiety.

– Mogłabyś tutaj podejść? Nie gryzę! Otworzę tylko bramę, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać – mówiąc to, przekręciłem szybko kluczyk i z całej siły szarpnąłem za metalowe przęsła.

Dziewczyna stała ciągle w tym samym miejscu i milczała. Wpatrywała się w swoje znoszone trampki. Jedną stopą uderzała nerwowo o ziemię.

– Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Jak masz na imię, cudowna Wonder Woman? – spytałem.

Podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie. W końcu mogłem się jej przyjrzeć. Miała piękne, regularne rysy twarzy, ale jej cera była poszarzała, a oczy podkrążone. Wyglądała, jakby nie spała dobrze od wielu dni, a być może nawet tygodni. Była przemęczona i wychudzona. Wręcz tonęła w wełnianym zmechaconym płaszczu i niebieskich spodniach z dziurami. Wydawała się tak drobna i krucha. Może była schorowana?

– Czy wszystko w porządku? – spytałem z troską. – Może mógłbym pani jakoś pomóc?

Dziewczyna wpatrywała się we mnie ze smutkiem w oczach. Otworzyła usta i już chciała coś odpowiedzieć, lecz po chwili na powrót je zamknęła.

– Tak. Ja… – szepnęła, ale przerwała w połowie wypowiedzi i spuściła wzrok. – Nie. Ja… Muszę już iść. Przepraszam – dopowiedziała i szybko odeszła.

To było dziwne. Nie miałem jednak czasu, żeby się nad tym dłużej zastanowić. Spotkanie miało się rozpocząć za dwadzieścia minut. Pobiegłem więc w stronę garażu i wyjechałem moim porsche w miasto.

2. Nie pamiętaj imion kochanek swoich, nie warto

Coquille było moją ulubioną restauracją w Warszawie. Odkryłem ją dzięki Camille. Jej dziadek był właścicielem tego wytwornego miejsca, które swoim stylem przypominało krzyżówkę Wersalu i nowoczesnych wnętrz przeszklonych wieżowców. Główne pomieszczenie było przestronne, jasne i pomysłowo oświetlone. Ściany utrzymane w palecie beżowych odcieni stanowiły idealne tło pod eleganckie meble wykonane z jasnego, jesionowego drewna. Stoły nakryte były śnieżnobiałymi obrusami i dekadencką, złotą zastawą godną Ludwika XIV. Uwagę przyciągał także sufit pokryty współczesną interpretacją fresków Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. Alina od pierwszego wejrzenia zakochała się w atmosferze panującej w Muszelce. Szybko uzależniła się od lawendowego créme brulée z foie gras i moëta.

Obchodziliśmy tam nasze rocznice ślubu. Było to miejsce wspomnień i wzruszeń. Przy lampce musującego wina często wracaliśmy do dnia, w którym po raz pierwszy się spotkaliśmy. Alina zawsze twierdziła, że to ona poderwała mnie, ja zaś byłem przekonany, iż to ona wpadła w moje sidła. Uwielbialiśmy się przekomarzać nad parującym stekiem z polędwicy.

Już wiele lat temu Camille przekonała mnie, iż Coquille jest idealnym miejscem na kolacje biznesowe. Z początku ten pomysł niezbyt przypadł mi do gustu. Traktowałem tę restaurację jako wyjątkowe miejsce, tylko dla Aliny i dla mnie. Z czasem jednak posłuchałem rady Camie. Zresztą nikt nigdy nie potrafił jej niczego odmówić.

Teraz stałem przed francuską knajpką cały zziajany. Jak na złość nie mogłem nigdzie znaleźć miejsca parkingowego. Musiałem zaparkować dwie ulice dalej, więc gdy przybiegłem w umówione miejsce, byłem już pięć minut spóźniony i cały przemoczony, gdyż po drodze rozszalała się ulewa. Niech to szlag jasny trafi! Co za koszmarny dzień! Szarpnąłem za klamkę i wszedłem do środka.

– Mon ami! – zawołał dziarsko siwowłosy, drobny staruszek. – Bonjour! Dawno już cię nie widziałem. Co cię tu sprowadza? Czyżby romantyczna kolacja z żoną? Z chęcią pogawędziłbym z sucré Aliną.

– Bonjour, Louis! Dobrze cię widzieć. Niestety moja żona mi dzisiaj nie towarzyszy. Mam kolację biznesową – odpowiedziałem szybko i rozejrzałem się po sali. Łudziłem się, że Kossakowski na mnie zaczekał.

– Ach! No tak. Ma belle Camille wspominała mi coś o tym. Projekt w Konstancinie, tak? Comme c’est génial! Félicitations, Bartek…

– Merci beaucoup! – wszedłem mu w słowo. – Przepraszam cię, Louis, ale spieszę się. Jestem już spóźniony – wytłumaczyłem i zacząłem poszukiwania znajomej twarzy.

Nigdzie jednak nie widziałem Kossakowskiego. Przy większości stolików siedziały pary zakochanych. Jedyną samotną osobą była rudowłosa dziewczyna, która ze znudzeniem wpatrywała się w zasnute deszczem okno.

Nagle nieznajoma podniosła na mnie spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko na mój widok. Jej wąskie wargi rozciągnęły się w leniwym uśmiechu. Dziewczyna wstała z miejsca i przywołała mnie do siebie kremowobiałą, pokrytą piegami dłonią. Ja stałem chwilę oszołomiony i wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem. Nie rozumiałem, o co chodzi.

– Dobry wieczór! Pan Czartoryski, jak sądzę? – spytała, zerkając na mnie drapieżnie. – Proszę podejść.

Odruchowo spełniłem jej prośbę, nie spuszczając z niej wzroku. Obydwoje zasiedliśmy do stolika i znikąd pojawił się kelner Blaise.

– Bonjour, Monsieur Czartoryski! Bonjour Madame! – przywitał nas uprzejmie i położył przed nami karty menu. – Czy mogę podać wino? – spytał.

Wciąż nie wiedziałem, co jest grane, ale stwierdziłem, że sytuacja sama szybko się wyjaśni.

– Czego się pani napije? Może moëta? – zaproponowałem.

– Nie. – Roześmiała się wdzięcznie. – Przepraszam, ale nie lubię tego pretensjonalnego wina. Poproszę dużego żywca – dodała.

Przyjrzałem jej się ciekawie. Kim ona jest?

– Więc w takim razie ja poproszę żywca bezalkoholowego – powiedziałem z uśmiechem.

Gdy kelner zniknął z pola widzenia, spojrzałem ponownie na piegowatą twarz dziewczyny. Zastanawiałem się nad tym, jak grzecznie mógłbym zapytać o to, kim ona, do diabła, jest.

– Zapewne jest pan zdziwiony moim widokiem – oznajmiła wesoło.

– Tak. Muszę przyznać, że tak – wyjąkałem.

– Spodziewał się pan tutaj spotkać Józefa Kossakowskiego.

– No tak – odparłem z lekka podenerwowany.

– Jestem tutaj z jego polecenia. Nazywam się Anastazja Kossakowska i jestem jego córką.

– Miło mi panią poznać. Ja nazywam się Bartek Czartoryski i jestem…

– Właścicielem firmy budowlanej The Vision – weszła mi w słowo. – Tak. Tak. Wiem. To ja będę nadzorować prace w Konstancinie. Jestem architektem i wspólnikiem w J.K. Development.

– Nie chcę być nieuprzejmy, ale czy mogłaby mi pani powiedzieć, dlaczego pan Kossakowski panią tutaj przysłał? Myślałem, że to on przekaże mi szczegóły współpracy.

– Jaki pan jest zabawny – stwierdziła dziewczyna, uroczo się uśmiechając. – Mój ojciec jest bardzo zapracowanym człowiekiem. Sądzę, że pan to rozumie. U niego panuje zasada, że najpierw musisz się wykazać, żeby potraktował cię poważnie albo chociaż zauważył. Coś o tym wiem – mruknęła.

– Czyli mam ro-ro-rozumieć, że ni-ni-nici z naszej współ-współpracy? – spytałem podenerwowanym tonem głosu.

Na nieszczęście włączyło się moje jąkanie. Problemy z wymową zdarzały mi się czasem podczas wyjątkowo stresujących sytuacji. W tej samej chwili przyszedł kelner i na okrytym białym obrusem stoliku postawił dwa kufle piwa.

– Czy mogę już przyjąć zamówienie? – spytał grzecznie Blaise.

– Poproszę mule w białym winie – odparłem odruchowo.

Spojrzałem na rudowłosą i uświadomiłem sobie moją gafę. Przecież dziewczyna nie miała jeszcze czasu nawet zerknąć do karty.

– Myślę jednak, że moja towarzyszka będzie potrzebowała chwili do na namysłu. Może mógłbyś wrócić za pięć minut? – dodałem.

– Nie! Nie trzeba. – Zerknęła do menu. – Oczywiście, jak mniemam, nie podajecie tutaj schabowego z kapustą zasmażaną, prawda? – spytała. Kelner spojrzał na nią z oburzeniem.

– Oczywiście, że nie, Mademoiselle!

– To niech będzie confit z kaczki – powiedziała rozczarowanym głosem.

Blaise spojrzał na mnie i przewrócił oczami, po czym odszedł szybko w stronę kuchni. Ja wpatrywałem się w kartę, za wszelką cenę starając się nie roześmiać. Anastazja z pewnością była wyjątkową dziewczyną. Po chwili przypomniałem sobie, o czym wcześniej rozmawialiśmy, i od razu minęła mi ochota na śmiech.

– Wracając do-do tematu. Mam rozumieć, że pani ojciec zdecydował się na-nawiązać współpracę z inną firmą? – spytałem, siląc się na spokojny ton. – Przepraszam za moje jąkanie. Czasem stres powoduje u mnie problemy z wymową – przyznałem zażenowany całą sytuacją.

Tego właśnie obawiała się Roza – że stres mnie zje i nie będę potrafił się wysłowić.

– Ależ niech pan nie przeprasza! Każdy z nas ma swoje małe ułomności. Na przykład ja jestem daltonistką. Uwierzy pan, że kiedyś moim marzeniem było zostać kierowcą tirów? Niestety przez moją chorobę nigdy nie będę mogła wykonywać tego zawodu. Zostałam więc architektem – powiedziała, uśmiechając się do mnie uroczo.

Na chwilę mnie zatkało. Anastazja co rusz mnie zaskakiwała.

– Hm. Ciekawe ma pani zainteresowania jak na dziewczynę – skomentowałem.

– Jak na dziewczynę?! Uważa pan, że kobiety nie nadają się na kierowców tirów? – spytała ostrym tonem głosu.

– Nie! Broń Boże! Po prostu jest pani taka drobna i delikatna – broniłem się przerażony, że zaraz zostanę oskarżony o szowinizm.

– Drobna i delikatna? Dobre sobie – odparła, krztusząc się ze śmiechu. – Muszę o tym powiedzieć mojemu ojcu. Nie uwierzy, że ktoś nazwał mnie drobną i delikatną.

– Może wrócimy jednak do clou naszej rozmowy? – wymamrotałem, po raz kolejny zbity z tropu.

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Sięgnęła po kufel i wypiła spory łyk piwa, po czym oblizała usta z zadowoleniem.

– Mój ojciec na początku nie był przekonany do The Vision. Pańska firma jest stosunkowo niewielka i znajduje się na rynku dopiero od szesnastu lat. Zgadza się?

– Tak, ale The Vision cieszy się nieposzlakowaną opinią. Razem z moim wspólnikiem Antonim Wzorowym wybudowaliśmy większość nowoczesnych osiedli na Białołęce i na Bielanach.

– Rozumiem. Musi pan jednak przyznać, że były to stosunkowo niewielkie osiedla o przeciętnym standardzie. Nasz projekt w Konstancinie musi być wybudowany z rozmachem. Mają tam powstać zabudowania o wysokim standardzie. W grę wchodzą duże pieniądze – tłumaczyła mi cierpliwie, jakbym był dzieckiem.

– Właśnie dlatego zdecydowałem się nawiązać współpracę z pani firmą – odpowiedziałem niezrażony. – Chociaż muszę przyznać, że od lat śledzę i podziwiam karierę pani ojca. Odkąd tylko związałem moją przyszłość z branżą budowlaną, moim marzeniem było pracować dla pana Kossakowskiego.

– Ile razy już to słyszałam. Każda firma…

– Pozwoli pani, że wejdę jej w słowo. The Vision nie jest taka jak każda zwyczajna firma. Moi pracownicy to najlepsi specjaliści w tej branży. Wszyscy jesteśmy nastawieni na nieustanny rozwój, a wyzwania to nasza specjalność. Naszym zadaniem jest urzeczywistniać nawet najbardziej nierealne i śmiałe wizje. Nikt, kto nam zaufał, źle na tym nie wyszedł. Proszę zapytać kogokolwiek z deweloperów, z którymi pracowaliśmy dotychczas.

– Zadałam sobie ten trud i zapytałam – oznajmiła mi z szerokim uśmiechem. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. – Słyszałam o panu wiele pochlebnych opinii. Osoby, które miały przyjemność z panem współpracować, zachwalały pana solidność, pracowitość i dużą wiedzę. Jest pan wspaniałą wizytówką swojej firmy. Właśnie to przekonało w końcu mojego ojca do podjęcia współpracy z The Vision. Zarówno on, jak i ja zaufaliśmy panu.

– Czyli do-do-dostanę ten projekt? – zapytałem oszołomiony.

– Tak, oczywiście. Chyba pan w siebie nie wątpił? – spytała rozbawiona.

– Ja nigdy w siebie nie wątpię – odpowiedziałem z mocą, po czym wypiłem duży łyk piwa.

Starałem się zachowywać nonszalancko – tak, jakby podjęcie współpracy z J.K. Development było jedynie kolejnym zadaniem do wykonania, a nie pieprzonym snem, który ziścił się na jawie.

– A więc kiedy będziemy mogli dogadać szczegóły współpracy? – spytałem podekscytowany. – Przyniosłem ze sobą propozycje projektów budowlanych, które wykonał mój wspólnik. Antoni jest wybitnym architektem.

– W J.K. Development to ja jestem wybitnym architektem – odpowiedziała z ledwo wyczuwalną zajadłością w głosie. – I to ja odpowiadam za projekt osiedla w Konstancinie.

– Oczywiście. Rozumiem. Może jednak mogłaby pani rzucić okiem na te prace? Drobna inspiracja zawsze się przydaje.

– Widzę, że nie daje pan za wygraną – odparła, szczerząc do mnie zęby.

– Nigdy – odparłem, rozbrajająco szczerze.

Być może dobrze będzie mi się pracowało z Anastazją. Dziewczyna wiedziała, czego chce, i była charakterna. Takie lubiłem.

– Dobrze. Może mi pan pokazać te projekty – powiedziała rozkazującym tonem i władczo wyciągnęła w moją stronę swoją malutką dłoń.

Zadowolony podniosłem aktówkę z podłogi. Wyjąłem wszystkie projekty i położyłem je na stoliku przed Anastazją. Dziewczyna natychmiast wzięła pierwszą kartkę i zaczęła ją uważnie studiować.

Wypiłem kolejny łyk piwa i poluzowałem krawat. Czułem, jak stres i adrenalina powoli ze mnie schodzą. Przyglądałem się zmysłowej pani architekt, która sumiennie przeglądała wszystkie projekty Antoniego. Przy niektórych propozycjach kącik jej ust unosił się drwiąco, te szybko odkładała na stół. W inne zaś wpatrywała się w skupieniu.

Dopiero teraz zwróciłem uwagę na wygląd Anastazji. Wcześniej zauważyłem jedynie, że była drobnym, piegowatym rudzielcem. Miała burzę kręconych, ognistych włosów i szare oczy, które błyszczały inteligencją. Bardziej niż wygląd na pierwszy plan wysuwał się jej charakter. Było to nietypowe, gdyż zazwyczaj najpierw zwracałem uwagę na urodę kobiet. Nie znaczyło to jednak, że Anastazja była nieatrakcyjna. Jej twarz wyróżniała się niemal perfekcyjną symetrią, niestety była niepozorna. Dziewczyna nie przypominała seksbomby. Niska, szczuplutka, ubrana w biały, lniany garnitur o męskim kroju.

O dziwo dużo bardziej pociągał mnie jej charakter niż uroda. Dziewczyna wyglądała na pewną siebie, inteligentną kobietę, która wie, czego chce, i uparcie dąży do celu. Najbardziej jednak podobała mi się jej bezpośredniość. Była bezpardonowa i co rusz potrafiła mnie zaskoczyć. Czułem, że polubię tego rudzielca.

– Oto państwa zamówienie: confit z kaczki i mule – powiedział kelner i zastygł na moment, widząc papiery walające się na stole.

– Wybacz, Blaise. Mamy tutaj spotkanie biznesowe – przeprosiłem i zacząłem szybko składać kartki na jedną kupkę.

Anastazja pomogła mi w tym zadaniu i już po chwili pojawiły się przed nami parujące talerze.

– Bon appétit – wymamrotał kelner. – Czy życzą sobie państwo coś jeszcze?

– To już całe danie? – spytała Anastazja, niepewnie wpatrując się w swój talerz.

– Tak, madame. Czy jest jakiś problem?

– Nie – odparła cicho. – Jest to tylko najmniejsza kaczka, jaką w życiu widziałam. Może to przepiórka?

– Zapewniam panią, że jest to kaczka. A w zasadzie połówka kaczki. Ja nie mylę zamówień – odparł cierpliwie Blaise.

Widziałem jednak, że poczuł się urażony.

– Blaise, wszystko jest w porządku. Anastazjo, może zechciałabyś coś sobie domówić? Kolacja jest na mój koszt – oznajmiłem z uśmiechem.

– W sumie mam ochotę na naleśniki, ale zapewne ich również nie macie w swojej ofercie? – spytała zrezygnowana, przeglądając kartę.

– Ależ nie, madame. Oczywiście, że serwujemy zarówno galette, jak i crêpes – odparł dumnie mężczyzna.

Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, niczego nie rozumiejąc.

– Anastazjo, moja droga. Galette to są francuskie naleśniki wytrawne, a crêpes podaje się na słodko.

– Aha. W takim razie poproszę naleśniki na słodko – oznajmiła z szerokim uśmiechem.

– Wiesz co, Blaise? Ja też skuszę się na crêpes. W końcu mamy dzisiaj co świętować – oznajmiłem i sięgnąłem po łyżkę, by spróbować mojej potrawy.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Rozkoszowałem się morskim smakiem muli i rozmyślałem nad tym, jakim jestem pieprzonym geniuszem. Kontrakt z samym Kossakowskim. Alina pęknie z dumy! Po jakimś czasie zorientowałem się, że Anastazja co rusz spogląda na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Tak? Czy chciałabyś mnie o coś spytać?

– Przepraszam, jeśli zabrzmię obcesowo, ale jak możesz to jeść?

– Co? – Nie rozumiałem, o co jej chodzi.

– No to. Te obślizgłe małże. Spróbowałam ich raz i wszystko wyplułam. Są okropne. Brrr – oznajmiła i wykrzywiła się rozkosznie. Wyglądała jak duże dziecko.

– No cóż. Każdy ma inne kubki smakowe. Ja uwielbiam mule i w zasadzie wszelkie owoce morza. A gdzie byłaś, gdy wypluwałaś te małże? – spytałem zaciekawiony.

– W Sanctuaire du goût na Mokotowie. Klient nas tam zaprosił. Na pewno chciał się przed nami popisać swoim wyszukanym gustem. Niefortunnie dla niego mój ojciec i ja nie znosimy tych pretensjonalnych restauracji dla nowobogackich. Preferujemy staropolskie dania. Czasem lubię też wyskoczyć ze znajomymi do jakiejś dobrej, włoskiej knajpki. Mule, ślimaki i ośmiornice to nie mój klimat. Nie pracuję w oceanarium.

– Wybacz mi więc, że zaprosiłem cię do francuskiej knajpki, która specjalizuje się w owocach morza – odparłem z uśmiechem.

– Och! Przepraszam, ale zrobiłam gafę. Nie chodziło mi o ciebie – tłumaczyła się. Na jej piegowatych policzkach wykwitły rumieńce. – Po prostu czasem szybciej mówię, niż myślę.

– Rozumiem. Nie przejmuj się. Też kiedyś nie znosiłem owoców morza.

– Naprawdę? Co spowodowało, że zmieniłeś zdanie? – spytała szczerze zaciekawiona.

– Poznałem moją żonę. Jej najlepsza przyjaciółka jest francuską. Coquille należy do dziadka Camille.

– Zawsze wiedziałam, że miłość potrafi czynić cuda – odparła rozbawiona.

W ciszy dokończyliśmy nasze dania. Gdy tylko talerze były puste, pojawił się kelner. Najpierw zabrał naczynia, a następnie podał gorące naleśniki. Pachniały tak pięknie, że ślina napłynęła mi do ust. W zasadzie nie powinienem jeść cukru i mąki, gdyż byłem na diecie. Alinie nie podobał się mój brzuszek. Twierdziła, że nadwaga jest niezdrowa. A co tam. Raz się żyje. Wpakowałem sobie wielki kawałek naleśnika do ust.

Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy o naszych wspólnych znajomych z branży. Prześcigaliśmy się w zabawnych anegdotkach. Anastazja przyznała mi się ze śmiechem, że Wieżę Babel na Woronicza zaprojektował jej były kochanek. Twierdziła, że miał on bogatą wyobraźnię nie tylko w pracy, ale również i w łóżku. Ja zaś opowiedziałem jej o tym, jak kiedyś właścicielkę pewnej firmy budowlanej wziąłem za mężczyznę.

– Przysięgam ci, że miała bokobrody – przekonywałem ją.

– Myślę, że coś zmyślasz – naigrawała się ze mnie.

– Przedstawię ci ją i sama się przekonasz!

Tak nam się miło rozmawiało, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy wybiła dwudziesta druga. Zapytałem wtedy szarmancko, czy mógłbym ją odwieźć do domu.

– Uważaj, Bartek, bo jeszcze pomyślę, że mnie podrywasz – odparła filuternie.

– Gdzieżbym śmiał – zaprzeczyłem stanowczo.

Odstawiłem ją grzecznie pod blok na osiedlu strzeżonym i szybko wróciłem do swojego samochodu, walcząc z nabrzmiałą erekcją. Pilnie potrzebowałem pomocy, dlatego zadzwoniłem do Jessiki. Odebrała już po pierwszym sygnale.

– Masz być mokra i gotowa! Będę za pięć minut – rozkazałem i się rozłączyłem.

Teraz tylko pozostawała kwestia Aliny. Potrzebowałem wiarygodnego alibi. Najpierw wysłałem SMS do Rudego.

Bartek: Mamy to! Jesteśmy prze-kurwa-genialni! Jadę bzyknąć moją kakaową królewnę. Jakby co, to do rana ustalaliśmy szczegóły kontraktu.

Później napisałem do mojej żony.

Bartek: Kochanie, udało się! Rezerwuj bilety do Francji na weekend. Będziemy świętować w Paryżu. Tylko ty i ja. Dzisiaj niestety muszę zostać do rana, bo Rudy marudzi nad projektem. Coś mu się nie podoba. Zadbaj o swoją muszelkę. Kocham cię :*.

No i załatwione. Zadowolony z siebie wcisnąłem gaz do dechy. Nie minęło kilka minut, a już stałem pod drzwiami mojej kocicy. Jessica otworzyła mi ubrana w czarną, koronkową bieliznę La Perli i fikuśne pończochy. Byłem ukontentowany.

Dziewczyna wskoczyła na mnie i objęła mnie w pasie smukłymi udami. Ugryzłem ją w szyję i przeniosłem przez próg naszego mieszkania. W salonie panował półmrok. Wszędzie rozstawione były świece zapachowe, z laptopa płynęły słodkie dźwięki Somebody to Love, a na stole w kulerze chłodził się szampan. Nie wiedziałem, kiedy ona zdążyła to wszystko zorganizować. Rozczulony pomyślałem, że Jessica jak zwykle okazała się niezawodna.

– Dostałeś ten kontrakt? – spytała i seksownie przygryzła wargę.

– A jak myślisz? – odparłem i przygniotłem ją do ściany.

Wpiłem się w jej soczyste, pełne usta i ścisnąłem mocno jej krągły tyłek. Jessica pachniała moimi ulubionymi perfumami Decadence Marca Jacobsa. Wdychałem powoli seksowny zapach, czując, jak narasta we mnie ekscytacja. Całowałem ją tak mocno, że jej wargi po chwili były całe opuchnięte. Nagle poczułem jej rękę na moim nabrzmiałym członku.

Zaszumiało mi w głowie. Dostałem białej gorączki i rzuciłem Jessicę na biurko. Niemal nie zauważyłem, jak mocno walnęła tyłkiem w mahoniowe drewno. Usłyszałem tylko jej cichy jęk. Zdarłem z niej majtki, a następnie wszedłem w nią mocno moim spragnionym penisem. Nie miałem czasu ani ochoty na grę wstępną. Uprzedziłem ją, że ma być gotowa, dlatego wbijałem się w nią głęboko. Jessica zaczęła krzyczeć i wierzgać nogami obleczonymi w pończochy. Krzycz. Całą noc będziesz krzyczeć z rozkoszy, skarbie.

Trzymałem ją mocno za biodra i wchodziłem w nią z prawdziwą przyjemnością. Półleżała na twardym blacie niczym wytrawna uczta przygotowana specjalnie dla mnie. Jej różyczka była gorąca i trochę szorstka, gdyż dziewczyna widocznie nie miała czasu przygotować się na spotkanie z moim wojownikiem. Tarcie było dzięki temu jeszcze silniejsze, a moje doznania mocniejsze. Jessica mogła czuć pewien dyskomfort, ale to nic. Wiedziałem, że początkowy ból szybko ustąpi miejsca niesłychanej rozkoszy. Dziś byłem tak napalony po spotkaniu z rudowłosą kusicielką, że pieprzyłem moją dziewczynę ze zdwojonym entuzjazmem. Jej głośne jęki były jak muzyka dla moich uszu. Na plecach czułem wbite przez nią hybrydowe, ostro zakończone paznokcie. Wiedziałem, że pozostaną po nich głębokie zadrapania. Moja kocica lubiła dobrą zabawę i za to ją uwielbiałem.

Kochałem się z nią ostro i krótko. Obydwoje szczytowaliśmy w tym samym czasie, niemal rozwalając przy tym zabytkowy mebel. Jessica wyprężyła się jak kotka i zakwiliła cicho, osiągając orgazm. W seksie byliśmy doskonale dopasowani: ja lubiłem brać ją ostro, a ona lubiła dawać mi tak, jak chciałem. Zawsze była zadowolona i chętna, a na koniec spełniona. Jessica była idealną kochanką wartą swojej ceny w złocie, dlatego uwielbiałem ją rozpieszczać.

Zostawiłem ją walczącą o oddech i poszedłem pod prysznic. Nie minęła chwila, a poczułem na plecach szorstką gąbkę. Jessica starannie myła mi plecy. Czułem, jak całe napięcie spływa ze mnie wraz z gorącymi strugami wody. Ta dziewczyna była niesamowita. Jej oddanie było nieocenione, nigdy nie żałowałem wydawanych na nią pieniędzy. Przy wszystkich jej zaletach najbardziej ceniłem w niej to, że była dyskretna. Z chęcią spełniała moje nawet najdziksze fantazje, ale nikomu nigdy nie przyznała się do tego, że mnie zna. Kobieta ideał.

Nagle poczułem jej delikatne dłonie na moim karku. Jessica odwróciła mnie do siebie i mocno się do mnie przytuliła. Dziecinka stęskniła się za swoim tatusiem.