Deliverance - Helm Martyna - ebook + książka

Deliverance ebook

Helm Martyna

4,3
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Wpływowe rodziny, sekrety, które nie mogą ujrzeć światła dziennego i romans, który nie ma prawa się wydarzyć.

Clare jest młodą studentką, która dorabia jako barmanka w ekskluzywnym klubie, aby opłacić czesne. Kiedy pewnego wieczoru znajduje się w niebezpiecznej sytuacji, na ratunek przychodzi jej William Edevane. Młody miliarder, który próbuje utrzymać swoją pozycję w świecie wpływowych rodzin, a przy okazji właściciel klubu, w którym pracuje dziewczyna. 

William wcale tego nie chce, ale Clare wydaje się jedynym ratunkiem dla jego interesów. Tylko on wie, jak bardzo niebezpieczny może być ten układ. Jeśli przekroczą jego granice, dziewczyna wejdzie w świat skażony fałszem, zimną kalkulacją i brudnymi tajemnicami.

On zrobi wszystko, żeby ją chronić. Ona bardzo stara się nie myśleć o tym, jak przypadkowo muska jej dłoń i o tym, jak ciepły jest jego oddech tuż przy jej uchu.

Czy Williamowi uda się uratować Clare przed samym sobą?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 572

Rok wydania: 2025

Oceny
4,3 (33 oceny)
20
7
2
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EllaPe

Nie oderwiesz się od lektury

Akcja bardzo dobra. Jednak po przeczytaniu czuję lekki niedosyt.
10
Monagr

Dobrze spędzony czas

Nie spodziewałam się takiego zakaczenia książki i jest to rozczarowujące, ale książka bardzo dobrze się czyta
00
ramcia97

Nie polecam

Starsznie irytujące postacie... cała książka niestety, ale tylko mnie zirytowała. Żałuję że po nią sięgnęłam .
00
Zaczytana_Anex

Nie oderwiesz się od lektury

Sięgając po tę książkę, miałam wysokie oczekiwania, które w większości zostały spełnione. Choć fabuła zawiera kilka mankamentów, to dynamika wydarzeń sprawiła, że całkowicie przestałam zwracać na nie uwagę. Autorka zdołała zbudować historię pełną emocji, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Fabuła to połączenie kilku wątków, które mogłyby wydawać się przytłaczające, zwłaszcza gdy spojrzymy na nie wszystkie naraz. Jednak Autorce udało się sprawnie połączyć je w spójną całość, której nie brakuje intensywnych emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Główni bohaterowie to para, która łączy się na zasadzie układu. Ona, chcąc zarobić dodatkowe pieniądze, zgadza się zostać partnerką mężczyzny na balach organizowanych przez tajne stowarzyszenie. On, choć nie z własnej woli, jest członkiem tego stowarzyszenia, a jego przeszłość ukształtowała go w taki sposób, że stał się mężczyzną kryjącym uczucia za twardą skorupą. Jak to bywa z układami – życie często wprowadza swoje zmiany. I takie właśni...
00
kolamola123

Całkiem niezła

Będzie druga część? To nie może się tak skończyć.
00


Podobne


Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny

Redakcja: Malika Tomkiel

Redaktorka inicjująca: Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Renata Jaśtak

© for the text by Martyna Helm

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3398-5

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Wszystkim, którzy skrywają się za maską obojętności.

Odważcie się ją zdjąć.

Zasługujecie na to, aby inni poznali Was takimi, jakimi naprawdę jesteście.

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

książka porusza trudne tematy, dlatego też czytanie jej zaleca się wyłącznie osobom dojrzałym emocjonalnie. Pojawiają się tu wątki przemocy fizycznej oraz strzelanin, które mogą wzbudzić poczucie dyskomfortu u wrażliwych czytelników.

Przedstawione w książce wydarzenia to wykreowana fikcja literacka. Bohaterowie wykazują momentami niemoralne i toksyczne zachowania, których jako autorka nie popieram.

Pamiętajcie, zawsze myślcie za siebie.

Martyna

PLAYLISTA

Bad Omens – 5 Seconds of Summer

The night we met – Lord Huron

Would’ve been you – Sombr

What About Us – P!nk

Goo Goo Dolls – Iris

Look after you – The Frey

Right now – One Direction

Gone, Gone, Gone – Philip Philips

Tirbulation – Matt Maeson

Close to you – Gracie Abrams

Certain Things – James Arthur, Chasing Grace

Family line – Conan Gray

Wings – Birdy

Rewrite The Stars – James Arthur, Anne-Marie

Dandelions – Ruth B.

Mess it up – Gracie Abrams

Run for the hills – Tate McRae

Darkerside – David Kushner

What A Time – Julia Michaels, Niall Horan

Us – James Bay

Exile – Taylor Swift, Bon Iver

War Of Hearts – Ruelle

Mr. Forgettable – David Kushner

Right person, wrong time – Henry Moodie

A drop in the ocean – Ron Pope

PROLOG

Niewielu z nas potrafi trafnie nazywać odczuwane w danym momencie emocje. Czasem to za sprawą ich nadmiaru, czasem za sprawą dość powszechnej nieświadomości, a czasem może najzwyczajniej za sprawą niechęci do odczuwania więcej niż niezbędnego do funkcjonowania minimum.

W moim życiu to minimum było normą.

Niektórzy z nas dojrzewają w obojętności i potrafią od niej uciec, a pozostali wciąż w niej trwają, ponieważ obojętność jest wszystkim, co znają.

Moja rada:

Uciekaj, póki możesz.

A po drodze nie zapomnij, że w każdej historii, nawet tej najmroczniejszej, gdzieś głęboko kryje się promyk nadziei.

Ja swój odnalazłem.

ROZDZIAŁ 1

WILLIAM

Noce w wielkich miastach nigdy nie należały do spokojnych. Oczywiście, Londyn pomimo swego deszczowego, a często wręcz ponurego usposobienia nie stanowił żadnego wyjątku od tej reguły. Dziś już w szczególności.

Gwar rozmów roznosił się niemal na każdej z ulic, a krzyki oraz inne odgłosy, jak podejrzewałem, świętowania, nieustannie huczały w mojej głowie. Przemierzałem kolejne przecznice, co chwilę napotykając na swojej drodze roześmianych i w większości przypadków mocno upitych studentów. To jednak nawet w najmniejszym stopniu nie dziwiło mnie ani nikogo innego wokół.

Powodem tej całej powszechnej radości było jutrzejsze zakończenie roku akademickiego. Co ważniejsze, miało odbyć się oficjalne przyznanie nagród w postaci pokaźnych stypendiów od najbardziej wpływowych ludzi w całym mieście na wszystkich prestiżowych uniwersytetach w regionie. Normalnie nawet nie zaprzątałbym sobie tym głowy, gdyby nie okazało się, że w tym roku sam dostałem zaproszenie do tego jakże szanowanego grona. Jedni mogliby to uznać za ogromny przywilej. W końcu otrzymać takie wyróżnienie w wieku ledwie dwudziestu pięciu lat, to już było coś. Ale czy aby na pewno?

Jeszcze do niedawna wiodłem dość spokojne i pozornie beztroskie życie. Moje firmy bardzo dobrze prosperowały, a zyski nieustannie się powiększały. W związku z tym nie odmawiałem sobie żadnych rozrywek czy przyjemności. Ten stan rzeczy kompletnie uległ zmianie po moim powrocie z dłuższego wyjazdu służbowego, bo to właśnie wtedy zyskałem swój nowy status. Wraz z okrzyknięciem mnie kolejnym młodym miliarderem zaczęto bacznie obserwować każdy mój ruch. A mówiąc każdy, miałem na myśli dosłownie każdy.

Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z tego, że było to zupełnie naturalne w zaistniałej sytuacji. Istniało bardzo wiele osób, które z chęcią położyłyby łapska na moim majątku, albo przynajmniej chciałyby doprowadzić do kompletnego zniszczenia mojej reputacji. Tak jakby już wcześniej nie była znacznie nadszarpnięta…

Nieprawdziwe fakty na mój temat nigdy specjalnie mnie nie interesowały. Ludzie od zawsze snuli domysły i wymyślali różne plotki, szczególnie jeśli ktoś równie mocno jak ja starał się zachować swoją prywatność. Mogłoby się zdawać, że pochodzenie z jednej z najbardziej szanowanych rodzin w całym mieście zdecydowanie mi tego nie ułatwi, ale to nie do końca była prawda. W Londynie bowiem właśnie dla takich osób istniało coś w rodzaju tajnego Stowarzyszenia, które niezwykle skutecznie potrafiło ukrywać wszelkie poufne informacje na temat jego członków. Należały do niego inne wpływowe rodziny oraz inwestorzy posiadający dobrze prosperujące firmy. Zdaniem ogółu zwłaszcza tacy, którzy mieli przynajmniej sześć zer na swoim koncie. Chociaż teraz to już pewnie dość przestarzała zasada.

Jeśli już mowa o zasadach, to bez wątpienia było ich zbyt wiele, abym kiedykolwiek był w stanie je wszystkie spamiętać. O ile wcześniej znalazłbym na to jakiekolwiek chęci. Jednym z głównych założycieli tego całego przedsięwzięcia był oczywiście nie kto inny jak mój ojciec oraz garstka innych szanowanych ludzi. Cała ta przynależność do grona osób tego pokroju zdecydowanie nie była mi na rękę, bo mimo że Stowarzyszenie miało swoje zalety, potrafiło bowiem pozytywnie ingerować w sprawy biznesowe, jednocześnie dbając o naszą prywatność, to sama atmosfera oraz należący do niego członkowie, którzy w większości przypominali postawą i zachowaniem mojego ojca, sprawiali, że odczuwałem ogromną niechęć do tego środowiska. Zacząłem to zauważać dopiero wraz z wiekiem – kiedy z dziecinnej naiwności przeszedłem do pełnej świadomości tego, co tak naprawdę oznaczało bycie częścią tego grona. Owszem, korzyści wizerunkowe, które otwierały drzwi do współpracy i budowały sieć kontaktów, w rezultacie przynosząc zyski, okazywały się niezwykle korzystne, ale nikt nigdy nie wspominał o tej ciemniejszej stronie. O nieustannym knuciu za plecami, które miało na celu zaszkodzenie innym, o sztuczności relacji, o popisywaniu się bogactwem i tym złudnym poczuciu wyższości, które charakteryzowało znaczącą większość. Tak jakby samo posiadanie olbrzymich fortun czyniło nas lepszymi ludźmi.

Byłem rozdarty pomiędzy chęcią ucieczki od tego wszystkiego a koniecznością przetrwania w tym świecie. Dlatego starałem się przesadnie nie angażować w sprawy Stowarzyszenia i unikałem wszelkich wydarzeń, na których moja obecność nie była obowiązkowa. Przez cały czas udawałem, że dostosowuję się do ich oczekiwań, tak naprawdę po prostu stwarzając pozory. I pewnie dalej robiłbym dokładnie to samo, gdyby nie otrzymane wyróżnienie.

Ta sytuacja jednak wszystko komplikowała, bo nawet jeśli nie miałem ochoty w tym uczestniczyć, to doskonale wiedziałem, że głupotą byłoby zaprzepaszczenie tak wielkiej okazji. Każdy z członków liczył na wyróżnienie, które otrzymywano głównie na podstawie analizy indywidualnych dokonań, znaczącego rozwoju bądź zwiększenia obszaru prowadzonych działalności. Osobie, której udawało się to osiągnąć, przysługiwało wiele przywilejów, a przede wszystkim ogólne zainteresowanie i podziw całej reszty, co w tym środowisku było czymś niezwykle pożądanym. Zdobycie ich uwagi stanowiło już ogromną część drogi do sukcesu. Reszta polegała na utrzymaniu wyróżnienia oraz potwierdzeniu, że zasłużyło się na ich szacunek. W związku z tym założyciele co roku organizowali bale charytatywne, na których każdy z docenionych miał za zadanie odpowiednio zaprezentować walory swojej działalności, a raczej swoje, a już najlepiej, a nawet koniecznie, z odpowiednią partnerką.

No i właśnie tu zaczynały się schody. Bo ja, rzecz jasna, tej partnerki nie miałem. Nie wiedziałem, jakim cudem mój młodszy brat już sobie jakąś znalazł. Żaden z nas nigdy wcześniej nie starał się znaleźć odpowiedniej towarzyszki, bo zupełnie przypadkowo dokładnie w tym czasie wyjeżdżaliśmy pod pretekstem spraw służbowych. W tym roku nie mogłem skorzystać z tej wymówki, a wszystko przez wyróżnienie, które otrzymałem. Ale on? Mógł bez problemu się z tego wykręcić, a jednak tego nie zrobił. Zastanawiałem się co, a może raczej kto był powodem jego nietypowego zachowania.

Wstępnie zakładałem, że wyrwał sobie jakąś ślicznotkę, aby przyciągnąć uwagę tych starych dziadów, którzy skłonni są w niego zainwestować. W oczach członków Stowarzyszenia, szczególnie tych starszych, partnerka u boku wywoływała uznanie oraz szacunek. A zwłaszcza jeśli była spoza tego kręgu, bo to z kolei wzbudzało dodatkową ciekawość. Miałem wrażenie, że cała ta farsa to bardziej swego rodzaju „pokaz”, mający na celu dostarczyć rozrywki wszystkim obserwatorom. Para, nawet jeśli udawana, natychmiast stawała się tematem do plotek, których zdecydowanie mi nie brakowało.

Starając się już dłużej nie rozmyślać o tej gorszej stronie bycia wpływowym człowiekiem, postanowiłem skorzystać z tej drugiej, znacznie lepszej. Konkretniej mówiąc, miałem w planie spędzić wieczór w swoim prywatnym klubie i nie przejmować się żadnymi konsekwencjami.Nokturn był jednym z niewielu miejsc w tym mieście, w których aktualnie mogłem robić, co chcę, nie narażając się na wścibskie spojrzenia innych osób. Wstęp do środka mieli wyłącznie moi zaufani i sprawdzeni ludzie, albo tacy, którzy okazali specjalne wejściówki, a te naprawdę trudno zdobyć.

Przekroczyłem drzwi wejściowe, prowadzące do głównej sali, w której panował półmrok oświetlany jedynie przez ciemnofioletowe, neonowe światła rozproszone po całym wnętrzu. Skierowałem się w stronę baru, przy którym, jak zakładałem, siedział mój przyjaciel. Nie pomyliłem się. Właśnie zagadywał młodą barmankę, która zdawała się być nim zupełnie oczarowana. Lekko odchrząknąłem i szturchnąłem go w ramię, dając mu znak swojej obecności.

– No, w końcu jesteś – westchnął, niechętnie przenosząc swój wzrok z kobiety na mnie. – Ile można na ciebie czekać? – dodał wyraźnie niezadowolony.

Od niechcenia bawił się na wpół pełną szklanką, przesuwając ją po blacie.

– Tylko mi nie mów, że w końcu zająłeś się szukaniem towarzyszki na jutrzejszy wieczór i to cię zatrzymało. – Wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.

– Chyba żartujesz – rzuciłem i usiadłem na miejscu obok niego. – Myślę, że obaj doskonale wiemy, że jest to akurat ostatnia rzecz, która by mnie zatrzymała.

Przyjaciel kompletnie zbył moje słowa i machnięciem ręki poprosił barmankę o kolejkę dla mnie.

– Z tego, co słyszałem, to nawet twój brat nie przychodzi sam. Chcesz być od niego gorszy? – spytał. Sugestywnie uniósł jedną brew, po czym zaczął rechotać, powoli, lecz skutecznie wyprowadzając mnie tym z równowagi.

– To nie są żadne zawody, Scott. – Ostentacyjnie przewróciłem oczami na jego niedorzeczne zachowanie.

– W sumie, jak by nie patrzeć, to są, a my, kolego, czy tego chcesz, czy nie, bierzemy w nich udział – wtrącił beztrosko, tak jakby właściwie to go cieszyło.

Z satysfakcją podsunął mi ręką szkło w połowie wypełnione whisky, a ten głupi uśmieszek nie znikał z jego twarzy.

– Ty i mój brat, być może – stwierdziłem, nie kryjąc zniesmaczenia.

Wziąłem większy łyk alkoholu, a Andrews jedynie prychnął pod nosem w odpowiedzi na moje słowa, co najmniej tak, jakby moja uwaga zraniła jego dumę.

– Chcesz, żeby wścibskie ciotki zeszły nam na zawał? Powinieneś się wstydzić, młody człowieku. – Udał powagę, starając się naśladować ton starszych kobiet.

Przysięgam, że przeszedł mnie dreszcz grozy.

– A tak poważnie, to od jakiegoś czasu strasznie przynudzasz – dodał po krótkim namyśle. – Jak nie siedzisz w tych swoich ukochanych Włoszech, to ciągle jesteś zajęty. Rozumiem, że otrzymane wyróżnienie dodało ci rozgłosu i obowiązków, ale to nie oznacza, że powinieneś całkiem zrezygnować z rozrywki.

Nie powiedziałem tego na głos, żeby nie przyznawać mu racji i nie podbudowywać jego i tak już wystarczająco wielkiego ego, ale w jego słowach było trochę prawdy.

Jeszcze parę miesięcy temu, przed całym tym bałaganem i uwagą, która wciąż była na mnie nadmiernie skupiona, nawet nie przyszłoby mi do głowy coś tak absurdalnego jak zamartwianie się interesami podczas wolnego wieczoru.

– Widzisz te tam? – Wyrwał mnie z rozmyślań, zmuszając do przeniesienia wzroku na dwie kobiety znajdujące się nieopodal baru. – Nawet nie starają się ukryć zainteresowania.

Przez chwilę spoglądaliśmy w ich kierunku i wyglądało na to, że obydwie od jakiegoś czasu uważnie nas obserwowały. Były ubrane w czarne, mocno skąpe sukienki, ale w tym miejscu taki wygląd nikogo zbytnio nie dziwił. Nasze spojrzenia wcale ich nie speszyły. Wręcz przeciwnie. Kobiety w odpowiedzi obdarzyły nas zalotnymi uśmiechami, które zdecydowanie miały na celu zachęcić nas do podejścia właśnie do nich.

– Śmiało, niedługo dołączę – zapewniłem, po raz ostatni lustrując je wzrokiem. – Zdecydowanie muszę więcej wypić.

– I to rozumiem. – Andrews poklepał mnie po ramieniu, po czym bez większego zastanowienia ruszył w ich stronę.

Tak, tak, idź. Nie wracaj zbyt prędko. Nie mam ochoty słuchać kolejnych morałów na temat tego, co powinienem robić.

Odprowadzając przyjaciela wzrokiem, ruszyłem na półpiętro, na którym znajdowały się prywatne loże. Był z nich idealny widok na cały klub, a co ważniejsze więcej spokoju i mniej ludzi. Skierowałem się do swojej loży, po czym rozsiadłem się na jednej z kanap i zamówiłem butelkę whisky.

Może i nie miałem zbyt wielkiej ochoty na zabawę, ale Scott co do jednego miał rację, musiałem spróbować choćby minimalnie się rozerwać. Po wypiciu kilku szklanek alkoholu w końcu zdecydowałem się do niego dołączyć.

Walcząc z lekką niechęcią, udałem się na dół, jednak przekraczając ostatni stopień schodów usłyszałem stłumione odgłosy awantury. Odwróciłem głowę i dostrzegłem, jak jeden z ochroniarzy próbuje wyprosić jakąś młodą kobietę z klubu. Nie byłoby w tym zupełnie nic nadzwyczajnego, takie sytuacje zdarzały się tutaj dość często, ale przyglądając się temu nieco dłużej, nietrudno było zauważyć, że facet najwyraźniej zapomniał o podstawowych zasadach kultury, gdyż zaczął mocno szarpać kobietę za ramię, próbując ją wyprowadzić. Na moje oko zdecydowanie zbyt mocno.

Nie musiałem zobaczyć już nic więcej, żeby pod wpływem nagłego impulsu zaledwie chwilę później znaleźć się tuż obok nich.

– Czy jest jakiś problem? – spytałem, nawet nie starając się ukryć zniesmaczenia jego bezczelnym zachowaniem.

Mężczyzna zdawał się być niewzruszony moim pytaniem, a kobieta zerknęła na mnie z lekkim zaskoczeniem. Wyglądało na to, że nie spodziewała się, że ktokolwiek postanowi zainterweniować.

W tym momencie miałem okazję, by lepiej się jej przyjrzeć. Była młoda, dość drobna, miała długie, lekko kręcone ciemnobrązowe włosy, a na jej twarzy można było dostrzec narastający niepokój. Zaczynałem odnosić dziwne wrażenie, że ta sytuacja wcale nie miała miejsca po raz pierwszy. Wszystko w jej postawie i reakcji wskazywało na to, że podobne szarpaniny z jego udziałem były dla niej już czymś… znajomym.

– Żadnego problemu nie ma – odparł ochroniarz, uważnie mi się przyglądając. – Ta pani dziś nie pracuje, więc grzecznie wskażę jej wyjście i odpowiednio się nią zajmę.

Zaraz, zaraz. To ona tu pracowała? Fakt, niby dałem mojemu młodszemu bratu Asherowi pełną dowolność w prowadzeniu tego miejsca pod moją nieobecność, ale wyraźnie zaznaczyłem, że ma mnie o wszystkim informować. W zasadzie to do tej pory właśnie tak robił, ale nie wspomniał nic o młodziutkiej brunetce, którą jak widać zdecydował się zatrudnić.

Nie byłem jednak głupi. Nie urodziłem się też wczoraj. Doskonale wiedziałem, co ochroniarz miał na myśli, mówiąc, że się nią „zajmie”. Spojrzałem na kobietę, dostrzegając w jej oczach ledwie widoczną nutkę strachu. Domyślałem się, co chciał jej zrobić, a raczej z nią.

Dlatego skoro już tu byłem, postanowiłem zrobić jedną z rzeczy, która wychodziła mi całkiem nieźle – improwizować.

– Nie wydaje mi się – rzuciłem chłodno, taksując go wzrokiem. – Ta pani jest moim gościem, więc lepiej natychmiast ją puść, chyba że za niecałe trzydzieści sekund chcesz zbierać swoje zęby z podłogi.

– Ale panie Edev… – zaczął mężczyzna, wyraźnie zszokowany moim wrogim nastawieniem.

– Czy nie wyraziłem się wystarczająco jasno? – wycedziłem przez zęby, wchodząc mu w słowo. – A może masz problemy ze słuchem przez za głośną muzykę, co?

Nic nie odpowiedział.

– Tak myślałem – odparłem, po czym podszedłem do kobiety, podając jej rękę.

Nie miałem pewności, jak na to zareaguje, ale w końcu, po krótkiej chwili zawahania, niepewnie podała mi swoją dłoń.

Obdarzyłem mężczyznę ostrzegawczym spojrzeniem, oddalając się w stronę korytarza.

– Naprawdę nie musiał pan tego robić – powiedziała kobieta, gdy odeszliśmy wystarczająco daleko.

Pośpiesznie puściła moją rękę, najpewniej orientując się, że wciąż ją trzyma.

– Wydaje mi się, że jednak musiałem – stwierdziłem bez zastanowienia. – Chyba domyślasz się, co by było, gdybym nie zareagował?

Początkowo wydała się nieco zaskoczona moją bezpośredniością, ale jedynie delikatnie westchnęła.

– Po prostu by mnie wyprowadził i tyle. Nic wielkiego – siliła się na względną pewność, ale miałem wrażenie, że chyba sama nie do końca wierzyła w to, co właśnie powiedziała. – Chciałam tylko zabrać swoje rzeczy. Zapomniałam jednej torby wychodząc wczoraj wieczorem – wytłumaczyła.

– A więc tutaj pracujesz? – spytałem. Nie kryłem zainteresowania. – Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.

– Nic dziwnego – rzuciła bez zawahania. – Pracuję tu od niedawna. Właściwie to niecałe trzy tygodnie – doprecyzowała.

Trzy tygodnie? I Ash nawet nie pisnął słowa? Przysięgam, że w myślach już niemal sięgałem po broń i rozpoczynałem polowanie na mojego brata za jego nadmierną niesubordynację.

– A pan często tu bywa? – odezwała się, wyrywając mnie z moich morderczych rozważań.

– Kiedyś bywałem – odparłem swobodnie. – Jednak przez długi czas przebywałem poza miastem.

Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową.

– Zazdroszczę, sama chętnie bym się stąd wyrwała – wtrąciła nieco rozmarzona. – Ale niestety trzymają mnie studia, a teraz widocznie również ta praca. Może nie jest idealna, ale przynajmniej dobrze płacą – dodała, tak jakby próbowała się jakoś pocieszyć tym faktem.

Nie do końca rozumiałem, dlaczego postanowiła kontynuować tę rozmowę, zamiast mnie zbyć, ale wyglądała na osobę, która po prostu chciała się wygadać. Wychodziło więc na to, że mieliśmy ze sobą coś wspólnego.

Może tak naprawdę mi się to podobało? Ta kobieta najwyraźniej nie miała zielonego pojęcia… kim byłem.

– A gdybyś mogła, to gdzie chciałabyś się wyrwać?

– Właściwie to nigdy do końca się nad tym nie zastanawiałam. – Wydała się nieco zaskoczona moim pytaniem. – Jednak mam ogromną słabość do Szkocji, więc gdybym tylko mogła, to pewnie znalazłabym się właśnie tam.

Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.

Większość młodych ludzi z pewnością wybrałaby którykolwiek z ciepłych krajów, który oferował znacznie więcej słońca niż Anglia czy Szkocja. Ona zaś wybrała ponurą i deszczową scenerię. Nie wierzyłem własnym uszom.

– Szkocja? – powtórzyłem, bo nie kryłem zdziwienia. – Za mało ci deszczu w Londynie?

– Lubię deszcz – odparła beztrosko, wzruszając ramionami. – Poza tym, był pan tam kiedyś, żeby oceniać moje marzenie?

– Nie byłem – przyznałem, na co kącik jej ust minimalnie się uniósł. – Ale nietrudno się domyślić, jak tam jest.

– Czasami pozory mylą, nie uważa pan?

Wypowiedziała te słowa z tak wielkim przekonaniem, że jej błękitne oczy zaczęły niemal lekko błyszczeć.

Musiałem przyznać, że była naprawdę ładna, mimo że kompletnie nie pasowała do typu kobiet, na które miałem w zwyczaju zwracać swoją uwagę. Przeważnie interesowałem się takimi, które nie miały nic przeciwko niezobowiązującym przygodom na jedną noc, a czułem, że ona zdecydowanie do nich nie należała.

Mimo to nie mogłem zaprzeczyć, że było w niej coś interesującego. Coś, co mnie zaintrygowało. Nie umiałem tego wytłumaczyć w żaden sensowny sposób.

– Żaden pan, mów mi Will – wtrąciłem po chwili.

– Clare – przedstawiła się.

Obok nas przeszło kilka kobiet, które uważnie zlustrowały mnie wzrokiem, coś sobie podszeptując. Ich uwaga w następnej kolejności skupiła się na Clare, którą obdarzyły niezbyt przychylnym spojrzeniem.

– Powinnam się zbierać – dodała lekko speszona, starając się to zignorować. – Późno już, a na ulicach roi się od świętujących i zapewne niezbyt trzeźwych ludzi.

– Sam boleśnie się o tym przekonałem – napomknąłem, przypominając sobie wszystkich głośnych studentów, których spotkałem dziś na swojej drodze. – Wspomniałaś, że studiujesz. Nie wybierasz się świętować?

– Nie jestem największą fanką głośnych imprez – wyznała z lekkim zawahaniem.

Skinąłem głową ze zrozumieniem, mimo że jej odpowiedź trochę mnie zdziwiła. Nieczęsto zdarzało mi się spotkać osobę w zbliżonym do mnie wieku, która nie przepadałaby za imprezami. Szczególnie z takiej okazji.

– A jednak przyjęłaś pracę w tym klubie – zwróciłem uwagę na ten dość sprzeczny z jej wyznaniem.

– Tak, wiem, niezła ironia – zgodziła się, zakładając sobie niesforny kosmyk włosów za ucho. – Ale miałam swoje powody, żeby się na to zdecydować. Zresztą… jak widać, przez nie, zamiast być teraz w domu, utknęłam tutaj, próbując zrobić coś tak banalnego jak odzyskanie swoich rzeczy.

Starała się obrócić tę sytuację w żart, ale zauważyłem, że jednocześnie była lekko zażenowana swoją bezsilnością w tej kwestii.

– Gdzie są? – wypaliłem bez zastanowienia.

– Ale co? – spytała, widocznie zdezorientowana moim pytaniem.

– Twoje rzeczy – odpowiedziałem, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Spojrzała na mnie nieco nieufnie.

– Zazwyczaj zostawiam je w tamtym pokoju dla personelu. – Wskazała ręką na drzwi nieopodal nas. – Ale po zakończeniu swojej zmiany nie powinnam tam wchodzić i nie sądzę, żeby…

– Daj mi chwilę – wszedłem jej w słowo i ruszyłem we wskazanym przez nią kierunku.

– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Naprawdę, nie trzeba. – Słyszałem jej lekko stłumiony, zaniepokojony głos.

Ignorując jej słowa, udałem, że wstukuję kod na tablecie, podczas gdy ukradkiem wyjąłem z kieszeni kartę dostępu. Przyłożyłem ją do czytnika obok drzwi, które natychmiast się otworzyły. Następnie, ponownie spoglądając na kobietę, ruchem ręki wskazałem jej otwarte wejście.

Jej źrenice momentalnie się rozszerzyły, ale mimo tego dostrzegalnego zdziwienia na twarzy ostatecznie zdecydowała się podejść.

– Ale… ale skąd znałeś kod? – lekko się zająknęła, uważnie mi się przyglądając.

Kodu nie znałem, ale tego już zdecydowanie nie musiała wiedzieć.

– Powiedzmy, że mam swoje sposoby. – Beztrosko wzruszyłem ramionami, a Clare weszła do środka z lekką dozą niepewności.

Minęło parę chwil, a kobieta, tym razem już z odzyskaną torbą, ponownie pojawiła się przed drzwiami, ostrożnie je zamykając.

– Może jesteś hakerem? – spytała, a kącik jej ust delikatnie się uniósł.

W jej głosie dało się wyczuć nutę ironii, ale spojrzenie wyraźnie sugerowało, że naprawdę oczekiwała odpowiedzi.

Pytanie sprawiło, że niemal się zaśmiałem.

– Coś w tym stylu – odparłem wymijająco, nie chcąc zagłębiać się w niewygodne szczegóły.

Byłem w stanie przystać na taką wersję zdarzeń, każdą inną również, byleby tylko nie dowiedziała się, w jaki sposób, tak naprawdę, dostałem się do tego pomieszczenia.

– Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale naprawdę dziękuję. Tak właściwie to już po raz drugi – napomknęła z wyraźną wdzięcznością. – Musisz przestać mnie tak ratować – zażartowała.

– Nie widzę żadnego problemu – odpowiedziałem, a kobieta lekko się uśmiechnęła w odpowiedzi na moje słowa.

– W takim razie teraz już naprawdę mogę się zbierać – powiedziała, zarzucając sobie torbę na ramię. – Miło było poznać.

– Może przynajmniej odprowadzę cię do wyjścia, żebyś znów przypadkiem nie trafiła na tego bądź innego kretyna? – zaproponowałem. – Poza tym masz z kim wrócić? Jest strasznie późno, a to nie jest ciekawa okolica o tej porze, szczególnie dzisiaj – stwierdziłem, uważnie się jej przyglądając.

Nie wiedziałem, skąd nagle wziął się we mnie ten dziwny i tak bardzo niepodobny do mnie przypływ współczucia, ale być może była to kwestia wypitego alkoholu i późnej pory.

– Hmm – udała, że się zastanawia. – Myślę, że dam radę przejść parę kroków do drzwi. A, no i przecież istnieje coś takiego jak metro, więc nie widzę żadnego problemu.

Nie dowierzałem w to, co właśnie usłyszałem. Metro? Sama? W środku nocy? W Londynie? Chyba postradała rozum.

– Chyba nie mówisz poważnie.

– Ależ oczywiście, że mówię – oznajmiła zdecydowanie. – Codziennie tak wracam.

Zauważyła moje zaskoczenie. Uśmiechnęła się pod nosem i próbując mnie wyminąć, skierowała się w stronę drzwi.

– Ale nie dziś – stwierdziłem tonem nieprzyjmującym sprzeciwu. – Nie ma szans, że na to pozwolę. Nie będę miał żadnej kobiety na sumieniu.

Skoro już przypadkowo się spotkaliśmy, to mogłem przynajmniej zadbać o jej bezpieczny powrót do domu. Szczególnie po tej mało przyjemnej sytuacji z ochroniarzem. Może na ogół nie byłem przesadnie empatyczny czy też nie okazywałem pewnych emocji, ale jeszcze nie brakowało mi podstawowych ludzkich odruchów.

– Aż tak martwi się pan o swoje sumienie? – spytała ironicznie, zakładając sobie ręce na piersi.

Sumienie? Czy ja je tak właściwie miałem? Być może właśnie w tym momencie je odnalazłem. Bo nie było szans, że pozwoliłbym jej wracać samej.

– A żeby pani wiedziała. – Grałem w tę grę, po czym wyciągnąłem z kieszeni telefon i wysłałem wiadomość do mojego prywatnego szofera. – Za pięć minut przyjedzie taksówka i zabierze panią bezpiecznie tam, gdzie tylko pani zechce.

Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.

– Ale… – wyjąkała. Widziałem, że była w kompletnym szoku.

– Żadne „ale”, nie przyjmuję odmowy.

– Bez urazy, ale nie wsiądę do taksówki zamówionej przez nowo poznanego mężczyznę. W dodatku hakera – dodała.

– Może trudno w to uwierzyć, ale to znacznie bezpieczniejsza opcja niż samotna przejażdżka metrem o tej porze – starałem się ją przekonać.

Przez krótki moment zastanawiała się nad odpowiedzią, ale wciąż nie wydawała się zbyt przekonana, dlatego dodałem:

– Pozwól, że uratuję cię po raz trzeci.

ROZDZIAŁ 2

CLARE

Takim oto sposobem ten obcy mężczyzna po raz trzeci uratował mój dzisiejszy wieczór. Miałam pewne wątpliwości co do jego pomysłu, ale szczerze mówiąc, byłam tak okropnie zmęczona po całym dniu, że racjonalne myślenie zeszło chwilowo gdzieś na dalszy plan. Z całą pewnością przysłoniła mi je wizja znacznie wygodniejszego i szybszego powrotu do domu taksówką, ponieważ stanowiła zupełne przeciwieństwo tego, co zaoferowałoby mi miejskie metro.

Wyszliśmy na zewnątrz, przed budynek, w którym znajdował się klub, a rześkie, nocne powietrze lekko musnęło moją twarz. William odprowadził mnie do samochodu i otworzył mi drzwi. Przed wejściem do środka zerknęłam na niego po raz ostatni, przyłapując się na tym, że może mój wzrok nieco zbyt długo spoczywał właśnie na nim. Co miałam na swoje usprawiedliwienie? Mężczyzna był naprawdę przystojny. Był dobrze zbudowany, a jego elegancki, idealnie dopasowany czarny garnitur wręcz bezbłędnie pasował do jego ciemnych włosów, które teraz znajdowały się w lekkim, ale zamierzonym nieładzie.

Wydusiłam z siebie ostatnie ciche „dziękuję”, po czym wsiadłam do środka. Może tylko mi się zdawało, ale miałam wrażenie, jakbym jeszcze przez krótką chwilę czuła na sobie jego spojrzenie. Kierowca zapytał mnie o adres, więc chcąc zachować resztki rozsądku, podałam mu ulicę znajdującą się w bliskiej odległości mojego miejsca zamieszkania. To było zdecydowanie najbezpieczniejsze rozwiązanie. Auto ruszyło, a ja w tym czasie starałam się wrócić do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą, która niemal natychmiast sprowadziła mnie na ziemię, był stan tej „taksówki”. Już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że kompletnie nie miała ona nic wspólnego z obskurnymi samochodami, jakimi jeździłam, korzystając czasem z tej formy transportu. Nie żeby zdarzało się to często, ale byłam w zupełności pewna, że tak nie wyglądała żadna przeciętna taksówka. Moja wiedza na temat samochodów była dość mocno ograniczona, ale ten ewidentnie sprawiał wrażenie bardzo drogiego. Tak naprawdę jednak to wcale nie powinno mnie dziwić. Ten samochód wręcz idealnie pasował do tajemniczego mężczyzny, którego poznałam zaledwie chwilę temu.

Nie wiedziałam, kim był, ale niewątpliwie wyglądał na kogoś wystarczająco wpływowego. Mimo to przypuszczałam, że był niewiele starszy ode mnie. W tym klubie pojawiali się przeważnie tylko tacy ludzie. Wpływowi. Tym bardziej nie byłam naiwna czy głupia, żeby sądzić, że ta rozmowa miała jakiekolwiek głębsze znaczenie. Po prostu zachował się odpowiednio. Zareagował na sytuację z ochroniarzem, a później zaproponował mi bezpieczny powrót do domu. To wszystko. W normalnych okolicznościach nawet nie zwróciłby na mnie uwagi.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon, wysłałam wiadomość do mojej współlokatorki. Co prawda wiedziałam, że aktualnie była na jednej z tych imprez z okazji zakończenia roku akademickiego, ale na wszelki wypadek wolałam poinformować kogoś, co się ze mną działo.

Od Clare:Wracam taksówką. Udostępniam ci lokalizację, jeśli nie wrócę, to oznacza, że najpewniej już nie żyję, a kierowca mnie zaszlachtował i zakopał moje ciało gdzieś w lesie.

Odpowiedź, ku mojemu zaskoczeniu, nadeszła zaskakująco szybko.

Od Avery:W okolicy nawet nie ma lasu.

Ależ pocieszenie. Lekko westchnęłam, po chwili ponownie poczułam wibrację telefonu oznaczającą przyjście kolejnej wiadomości.

Od Avery:Oglądasz zdecydowanie za dużo filmów. Nie panikuj. Poza tym od kiedy wracasz taksówkami? Awaria metra?

Ta, co najwyżej awaria mojego mózgu. Zdecydowałam się nie odpisywać już nic więcej, bo nawet nie wiedziałam, jak miałabym opisać jej to, co się dzisiaj wydarzyło. Zanim się zorientowałam, samochód stanął, co oznaczało, że dotarliśmy na miejsce. Podziękowałam kierowcy i szybkim krokiem przeszłam przez ulicę, kierując się w stronę mojej kamienicy. Budynek raczej nie zachwycał swoim wyglądem. Był dość stary i obskurny, ale w tej dzielnicy znajdowały się przeważnie tylko takie. Wraz z moją współlokatorką postarałyśmy się, żeby przynajmniej wnętrze wyglądało trochę bardziej przytulnie. Avery poznałam już parę dobrych lat temu i mimo dzielących nas różnic od razu znalazłyśmy wspólny język.

Ona była typem nieuleczalnej imprezowiczki, a ja jej totalnym przeciwieństwem. Może nie byłam przysłowiową szarą myszką, ale do duszy towarzystwa również wiele mi brakowało. Od zawsze po prostu bardziej wolałam spokojne wieczory, pod ciepłym kocem i z dobrą książką, od częstych wyjść na miasto lub głośnych popijaw ze znajomymi.

Dziwnym trafem za sprawą mojej nowej pracy teraz to właściwie ja niemal ciągle byłam na imprezach. Na szczęście tylko w roli obserwatorki przy barze. To stanowisko nie było spełnieniem moich najskrytszych marzeń, ale pensja, którą za nie otrzymywałam była znacznie wyższa niż w każdej innej z moich poprzednich prac. Prawda była taka, że desperacko potrzebowałam tych pieniędzy. Dlatego nie miałam wyboru i musiałam przymykać oko na pewne wynikające z tej posady niedogodności, głównie w postaci gburowatego ochroniarza, z którym miałam same problemy. Dowiedziałam się od innych, że miał na imię Rodric. Był to dobrze zbudowany mężczyzna, z masą tatuaży na rękach. Na moje oko jakoś lekko po trzydziestce. Mimo że się nie znaliśmy, to już od pierwszego dnia sukcesywnie starał się jak najbardziej utrudnić mi robotę. Miałam wrażenie, że obrał mnie sobie za swego rodzaju cel. Ciągle mnie zaczepiał i rzucał w moim kierunku obleśne teksty.

Zdawałam sobie sprawę, że w głównych pomieszczeniach klubu, w których wręcz roiło się od kamer, nic wielkiego mi nie zrobi. Problem zaczynał się natomiast wtedy, kiedy musiałam wracać do domu. Najczęściej dogadywałam się z zastępcą głównego szefa, żebym mogła wychodzić trochę wcześniej. Na tyle wcześniej, żeby ten okropny typ pozostawał jeszcze w pracy. Obawiałam się jednak, że to było tylko chwilowe rozwiązanie.

Być może główny właściciel nie będzie już na tyle wyrozumiały. Nie miałam zamiaru dzielić się z nim moją kłopotliwą sytuacją tylko po to, żeby zrobić z siebie ofiarę w miejscu pracy. Zakładam, że w taki sposób mogłabym jedynie szybko stracić posadę, a na to zdecydowanie nie mogłam sobie pozwolić. Moje marne stypendium ledwo starczało na opłacenie czesnego za studia. Nie wspomnę już o pozostałych kwestiach. Potrzebowałam pieniędzy na opłacenie swojej połowy czynszu oraz na leczenie dla mojej mamy, które było dla mnie priorytetem. Skoro jej stan się pogarszał, a koszty opieki medycznej rosły, nie mogłam sobie pozwolić na jakiekolwiek ryzyko. Właśnie dlatego pensja z pracy w klubie była dla mnie tak istotna – znacząco poprawiała moją sytuację finansową. Poprawiała ją na tyle, że byłam w stanie regulować wszystkie bieżące wydatki oraz odkładać przynajmniej część pieniędzy dla mamy. Być może nie były to wielkie kwoty, ale wierzyłam, że z czasem będę w stanie zgromadzić więcej.

W związku z moją nową pracą sama z siebie bardzo rzadko dawałam wyrwać się na jakąkolwiek imprezę. Wynikało to głównie z mojego napiętego harmonogramu. Dość trudno było łączyć nocne zmiany w klubie z dziennymi studiami. Szczególnie, że sam dojazd na uczelnię i z powrotem zabierał mi dodatkowy czas. Teraz, w trakcie letniej przerwy mogłam przynajmniej choć trochę odpocząć od nauki, jednak poza moimi nowymi obowiązkami nie miałam kompletnie żadnych planów na ten czas.

Przekroczyłam próg mieszkania. Zapaliłam światło. Odłożyłam torbę na podłogę, ściągnęłam buty, po czym ruszyłam w stronę mojego pokoju. Zmęczenie zaczynało mocno dawać mi się we znaki, ale jeszcze nie na tyle, żebym nie mogła przeczytać choć kilkunastu stron książki. Chciałam w ten sposób przynajmniej na moment spróbować uciec od otaczającej mnie rzeczywistości. Sięgnęłam po Rozważną i romantyczną, przykryłam się puchatym kocem, po czym wygodnie usadowiłam się na fotelu. Dziś zapewne byłam jedną z nielicznych nieimprezujących osób. Wciąż miałam jednak z tyłu głowy uporczywą myśl, która przypominała o tym, że było pewne zaproszenie oraz „impreza”, na której obiecałam się pojawić.

ROZDZIAŁ 3

WILLIAM

Niechętnie obudziłem się następnego ranka. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co mnie czekało. Na początku przymusowe odwiedziny na uczelni, a później już tylko koszmarnie nudny wieczór wśród jeszcze nudniejszych ludzi. Zapowiadało się wprost genialnie.

Wziąłem szybki prysznic, zjadłem śniadanie z cateringu, a potem błyskawicznie wskoczyłem w jeden ze swoich garniturów. Wiedziałem, że matka, mimo naszego mocno ograniczonego kontaktu, byłaby skłonna zabić mnie gołymi rękoma, jeśli ośmieliłbym się spóźnić chociażby kilka minut na tak ważne wydarzenie. A może wymyśliłaby coś jeszcze gorszego? Tego nie wiedziałem, ale jedno było pewne. Zdecydowanie nie chciałem się o tym przekonywać.

Na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo spokojną i wyrafinowaną kobietą, ale trzymajcie mnie, bo Bóg mi świadkiem, jeśli nie spełniłeś oczekiwań Josephine Edevane, to spotka cię prawdziwe piekło. Mimo że już od dawna nie żyłem z rodzicami w zgodzie, to na takich wydarzeniach staraliśmy się sprawiać pozory normalnej rodziny, aby nie powodować wścibskich pytań. Szczerze mówiąc, było mi to zupełnie obojętne, tak długo, jak długo nie musiałem rozmawiać z ojcem.

Przeważnie nie uczestniczyłem w corocznym przyznawaniu nagrody w postaci stypendium na Oksfordzie fundowanego przez Stowarzyszenie, ale z uwagi na to, że aktualnie przebywałem w mieście, to nie wypadało mi się tam nie pojawić. W końcu, chcąc nie chcąc, byłem synem głównego organizatora tego całego przedsięwzięcia, jak również sam zaliczałem się do grona sponsorów tej uczelni. Chociaż zazwyczaj moją jedyną rolą z tym związaną było współfinansowanie tej inicjatywy, inaczej mówiąc – zlecenie mojej asystentce dokonania przelewu. Na tym się kończyło. Poprawiałem sobie ogólną reputację, wspierając edukację i rozwój obiecujących młodych ludzi nauki, aby wypaść dobrze w oczach reszty członków.

Studenci, profesorowie czy pracownicy tej instytucji, tak samo jak i reszta ludzi z zewnątrz, nie wiedzieli zbyt wiele o Stowarzyszeniu ani jego działaniach. Mieli oczywiście świadomość jego istnienia, ale od zawsze pozostawało to tematem owianym tajemnicą, otoczonym niejasnymi plotkami i spekulacjami. Zdecydowana większość odbierała je jako coś na kształt organizacji składającej się z wielu wpływowych ludzi, która miała na celu zawieranie współpracy, a także wspieranie różnych inicjatyw oraz akcji charytatywnych. Niektórzy, bardziej spostrzegawczy, słusznie zakładali, że nie rozpowszechniamy większości informacji ze względu na skrywane przez nas, nie zawsze do końca legalne działania, które miały na celu zapewnienie korzyści głównie nam samym, a nie społeczności, jak to zwykle przedstawiano.

Po godzinie z minutami dotarłem na miejsce, i to nawet z lekkim zapasem czasowym. Byłem z tego powodu niezwykle zadowolony. Wysiadłem z samochodu, po czym pewnym krokiem ruszyłem w stronę uniwersytetu. Oczywiście, prawdopodobieństwo tego, że pozostanę niezauważony wśród tej gromady studentów, było praktycznie równe zeru. Niektóre dziewczyny nawet nie kryły swojego zainteresowania moją osobą. Zaczynały wskazywać na mnie palcami, a potem szeptały coś między sobą. Nietrudno było się domyślić, że głównym tematem ich rozmów stałem się właśnie ja.

Zupełnie niekontrolowanie obdarzyłem jedną grupkę studentek moim pełnym obojętności spojrzeniem. Chyba poskutkowało, bo większość z nich momentalnie się speszyła. Jedne odwracały wzrok, udając, że mnie nie widziały, kolejne odchodziły, a niektóre zaczynały nawet nerwowo chichotać w nadziei na zneutralizowanie mojej niechęci. Jednak kompletnie bezskutecznie.

W końcu udało mi się przecisnąć przez ten cały tłum i dotrzeć do wejścia. Przyznam, że był to niemały trud. Faktem było, że oksfordzki uniwersytet robił ogromne wrażenie już z zewnątrz, ale dopiero przemierzając jego monumentalne korytarze, można było odczuć to jeszcze dobitniej. Dotarłem do wyznaczonego miejsca spotkania, a wszedłszy do środka, zastałem już czekających na mnie rodziców, Scotta oraz masę innych ludzi, których w większości nie znałem. Zdawało się, że przybyli już wszyscy zaproszeni, oczywiście z jednym małym wyjątkiem – nie było mojego brata.

– O, William! – odezwała się moja matka, zauważając mnie z drugiego końca pomieszczenia. – Oczywiście jak zwykle niepunktualny – dodała z nieskrywaną irytacją, gdy podeszła wystarczająco blisko.

Przewróciłem oczami na jej uwagę, która ani trochę mnie nie dziwiła.

– Możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie się podziewa twój brat? – spytała znacząco, podnosząc głos.

Być może nawet i zbyt mocno, bo zgromadzeni nieznacznie zaczęli się nam przyglądać. Doskonale wiedziałem, że ten ton zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.

– Pewnie lada moment się zjawi – odparłem nieco obojętnie, bo kompletnie mnie to nie interesowało.

Matka w odpowiedzi na moje słowa jedynie cmoknęła z dezaprobatą.

No, jeszcze tego mi brakowało. Niepotrzebnych problemów spowodowanych nieobecnością mojego brata.

Lepiej niech Asher się pośpieszy, bo inaczej sam spiorę mu dupę.

– Musimy już zaczynać – odparł ojciec, typowym dla siebie chłodnym i poważnym tonem, który zwrócił uwagę wszystkich zgromadzonych. – Asher na pewno niedługo się pojawi – odezwał się nieco ciszej do matki, próbując ją uspokoić. Wiedziałem jednak, że nieobecność mojego brata była dla niego kompletnie bez znaczenia.

Po prostu stwarzał pozory normalnej rodziny. Jak zawsze.

Gdy reszta zebranych zgodnie z jego poleceniem zaczęła wchodzić do auli i zajmować wyznaczone miejsca, ojciec przystanął przy drzwiach, po czym skierował swój wzrok na mnie i Scotta.

– Wy dwaj dopilnujcie, żeby nie narobił wstydu – rzucił nam ostrzegawcze spojrzenie.

Chyba sobie, kurwa, żartował. Nie dość, że nie miałem najmniejszej ochoty przebywać w tym miejscu dłużej niż to konieczne, to teraz najwyraźniej jeszcze musiałem niańczyć mojego młodszego brata.

Razem ze Scottem szybko wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i skierowaliśmy się w stronę głównego wejścia. Wyszliśmy na zewnątrz w nadziei na to, że Asher niedługo dotrze na miejsce. Co prawda, niezbyt obchodziło mnie polecenie wydane przez ojca, ale byłem skłonny wykorzystać każdą okazję, aby tylko nie słuchać jego nudnego przemówienia.

Wszystkie poprzednie, były tragiczne, a właściwie wręcz… asłuchalne. Za każdym razem, kiedy byłem zmuszony do uczestniczenia w wydarzeniach, na których przemawiał, miałem wrażenie, że wystarczyło zaledwie kilka jego słów, a moje uszy momentalnie zaczynały krwawić. Często miałem ochotę przenieść to wrażenie na rzeczywistość. Ból fizyczny związany przykładowo z wbiciem sobie noża do uszu byłby z pewnością znacznie przyjemniejszy niż ból egzystencjalny, który wywoływał jego przeklęty głos.

– No i powiedz mi, gdzie on, do cholery, jest? – spytał Scott, który był już widocznie mocno zirytowany całą tą sytuacją.

– Uwierz, sam chciałbym wiedzieć – odpowiedziałem, spoglądając w jego stronę. – Jednak popatrz na pozytywy. Zdaję sobie sprawę, że w tej sytuacji jest ich dość niewiele, ale przynajmniej nie musimy słuchać głupiego wystąpienia mojego ojca.

Andrews lekko poprawił swoją marynarkę i ostentacyjnie przewrócił oczami.

– Fakt, to jest dość spory plus, ale… widziałeś te wszystkie śliczne studentki? – odparł nieco rozmarzony. – Chętnie bym sobie trochę na nie popatrzył. Zamiast tego czekam tu na twojego durnego braciszka, który widocznie zagubił się gdzieś po drodze – prychnął pod nosem.

– Śliczne studentki, mówisz? – rzuciłem mu pytające spojrzenie. – A co z twoją partnerką na dzisiejszy wieczór?

– Jak miło, że pamiętasz, że JA mam partnerkę – wtrącił wyraźnie usatysfakcjonowany, przy okazji wbijając mi niemałą szpileczkę. – I tak, owszem, Kayla również jest śliczna, i w ogóle, ale… ona jest rozsądna i poukładana. Czyli stanowi moje kompletne przeciwieństwo – stwierdził, tak jakby sam lekko ubolewał nad tym faktem. – Właściwie to ona jest dokładnie taka, jakiej oczekują Stowarzyszenie i wścibskie ciotki. Nie wiem zatem jak ty, ale ja uważam, że swoją misję poszukiwawczą wykonałem wręcz bezbłędnie. Co więcej, mam zapewniony spokój na cały dzisiejszy wieczór, a nawet kilka. Za to tobie, Will? Krzyżyk na drogę – zaśmiał się szyderczo.

– Bardzo śmieszne – prychnąłem z dezaprobatą.

Scott oparł się o ścianę przy wejściu i zmierzył mnie swoim nieustępliwym spojrzeniem.

– Nie no, ale serio, stary. Czy naprawdę aż tak trudno było znaleźć jakąś w miarę rozsądną kobietę, która potowarzyszyłaby ci na tych paru nudnych wieczorach? – spytał, wyraźnie zaintrygowany. – Przecież wiem, że laski ustawiają się do ciebie w kolejce.

– Czyżbyś był zazdrosny? – wtrąciłem, nie szczędząc mu sarkazmu.

– Ani trochę, gdyż sam jestem niczego sobie. – Wyszczerzył się. – No i w przeciwieństwie do ciebie mam partnerkę na dzisiejszy wieczór.

Ciężko westchnąłem. Miałem już serdecznie dość tej rozmowy. Najpewniej potrwałaby ona znacznie dłużej, gdyby z naszego „ambitnego” dogryzania sobie nie wyrwał nas lekko zdyszany głos. Rzecz jasna należał do mojego brata.

– A co wy tu odstawiacie? Komitet powitalny? – parsknął na nasz widok. – Naprawdę nie trzeba było.

Rzucił w naszą stronę zadowolone spojrzenie. Zachowywał się tak, jakby zupełnie nic się nie stało, i przysięgam, że miałem ochotę go rozszarpać.

– Gdzie ty się, kurwa, podziewałeś? – syknąłem wściekle. – Matka o mało nie zeszła na zawał.

– Ale już jestem, tak? – zaczął, próbując się jakoś wybronić. – A matka, jak rozumiem, wciąż żyje. Więc mój plan jest następujący: wchodzimy do środka i udajemy, że nic się nie stało – stwierdził z cwaniackim uśmiechem na twarzy.

Wraz ze Scottem obrzuciliśmy go morderczymi spojrzeniami.

– No co? – wzburzył się, zauważywszy naszą reakcję. – Przecież i tak nie chcieliście słuchać tego durnego przemówienia.

W tej jednej kwestii miał zupełną rację, ale nie oznaczało to wcale, że miałem zamiar przyznać to na głos.

– Naciesz się swoimi ostatnimi chwilami życia, braciszku. Matka z pewnością rozszarpie cię na strzępy. Albo gorzej – powiedziałem i lekko poklepałem go po ramieniu.

Tak jak się spodziewałem, Asher zupełnie zbył moje słowa. Po chwili w trójkę, najciszej jak tylko potrafiliśmy, niepostrzeżenie weszliśmy do auli pełnej studentów i profesorów. Zajęliśmy swoje miejsca z tyłu, a ja niechętnie spojrzałem na podest i ojca, który właśnie na nim przemawiał. Wystarczyła chwila, by z ogromnym smutkiem, lecz bez żadnego zaskoczenia stwierdzić, że kompletnie nic się nie zmieniło. Nie minęło nawet pięć minut, a już pożałowałem, że nie zmyłem się na drugi koniec kraju. Najlepiej? Po prostu na inny kontynent.

Jedynym małym plusem był fakt, że siedziałem wystarczająco daleko. Przynajmniej na tyle daleko, by on, ani nikt inny, nie dostrzegł mojego znudzenia całym tym wydarzeniem. Postanowiłem znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie. Zacząłem rozglądać się po auli w nadziei, że to choć trochę pozwoli mi zagłuszyć fakt, że tutaj byłem. Obserwując innych słuchaczy, dostrzegłem, że absolutnie niczego sobie nie uroiłem. Większość studentów słuchała tego wykładu i po prostu się krzywiła. Niektórzy przysypiali, a inni wyglądali tak, jakby właśnie tak samo jak ja tracili zmysł słuchu. Najprawdopodobniej byłaby to dla nas wszystkich najlepsza opcja.

Właśnie wtedy zacząłem lustrować wzrokiem resztę zebranych. Dostrzegłem dziewczynę. Ba, nie byle jaką dziewczynę. Tylko albo aż była to dziewczyna, którą poznałem wczoraj w klubie. Siedziała zaledwie dwa rzędy niżej i z nietypową uwagą wpatrywała się w prezentację mojego ojca. Już chciałem założyć, że jako jedna z nielicznych faktycznie tego słuchała. Przyglądając się jej jednak nieco dłużej, dostrzegłem, że skutecznie ukrywa swoje znudzenie. Nietrudno było zauważyć, że czuła się dokładnie tak samo, jak większość tu zebranych. Znudzona. Co jakiś czas, słysząc kolejne niedorzeczne teksty mojego ojca, nieznacznie przewracała oczami lub porozumiewawczo zerkała na dziewczynę obok. Zakładałem, że była jej przyjaciółką.

Skarciłem się w myślach, że tak długo pozwalałem sobie na nią patrzeć. Ale w sumie… jaka była szansa, że ona dokładnie w tym samym momencie spojrzałaby właśnie na mnie? Pewnie niewielka. Chociaż zastanawiając się nad tym nieco dłużej, to jaka była szansa na to, że ona studiowała właśnie na tej uczelni, albo jaka była szansa na to, że ponownie ją zobaczę? Również niewielka, a jednak to właśnie się wydarzyło.

Z mojego chwilowego zamyślenia wyrwał mnie gwałtowny ruch, a raczej szturchnięcie w bark. Obróciłem głowę w stronę przyjaciela, który najwyraźniej nazbyt się nudził.

– Dalej tu jesteś? – zaczął, ewidentnie coś sugerując. – Bo chyba totalnie odpłynąłeś, stary – dodał przyciszonym głosem.

Jak każdy.

Miał zupełną rację, ale zakładałem, że sam zrobił dokładnie to samo. Chociaż trudno było mi to stwierdzić, bo w końcu to nie jemu poświęciłem swoją uwagę. Postanowiłem nic nie odpowiadać. Skinąłem jedynie znacząco głową i dałem mu do zrozumienia, że już wracam na ziemię. Ojciec najwyraźniej skończył swój monotonny i zabójczy monolog, co oznaczało, że nadszedł czas przyznania nagrody. Całe szczęście. Przysięgam, jeszcze chwila i… miałem ochotę rzucić czymś w jego kierunku. Pech jednak chciał, że akurat nie miałem nic pod ręką.

– Jako jeden z głównych założycieli naszej organizacji, a także jeden z kluczowych sponsorów wspierających działalność Uniwersytetu Oksfordzkiego, chciałbym ogłosić, że tegoroczną nagrodę w postaci prestiżowego stypendium fundowanego przez Stowarzyszenie dla najlepszego studenta, który osiągał doskonałe wyniki w działaniach naukowych, a jednocześnie angażował się w inicjatywy mające wpływ na społeczność akademicką otrzymuje… – przerwał na moment, chcąc zbudować napięcie, po czym zaczął powoli otwierać kopertę z nazwiskiem wygranej osoby. – Rachael Brown! – wykrzyknął, a po całym pomieszczeniu zaczęły roznosić się odgłosy gromkich braw i słów poparcia dla zwyciężczyni.

Nawet sam od niechcenia zacząłem bić brawa, żeby nie wyróżniać się z tłumu. Już po chwili jednak skierowałem swój wzrok w to jedno, konkretne miejsce, dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała tamta dziewczyna. Jak się okazało, czas przeszły był tu dość trafny, bo moim oczom ukazały się już tylko dwa puste siedzenia.

Dałbym sobie uciąć głowę, że jeszcze przed chwilą tam była.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz