Devilish Game - Kowalska Amelia - ebook + audiobook + książka

Devilish Game ebook i audiobook

Kowalska Amelia

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Osiemnastoletnia Madison Evans ma za sobą bardzo trudny okres. Nie potrafi zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości, a do tego musi zmierzyć się ze śmiercią ukochanego dziadka. Dziewczyna jest na skraju załamania. 

To wszystko sprawia, że marzenia o studiowaniu na Harvardzie odchodzą na dalszy plan. Madison kompletnie nie ma teraz głowy do nauki. 

Z poczucia beznadziei wyciąga ją James Moore, jej najlepszy przyjaciel, który proponuje dziewczynie wzięcie udziału w wyścigach samochodowych. I to właśnie na tej imprezie Madison poznaje bezczelnego Noaha Woodsa, który wywróci jej świat do góry nogami.                                       

 Opis pochodzi od Wydawcy.        

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 24 min

Lektor: Amelia Kowalska
Oceny
4,0 (222 oceny)
108
56
27
12
19
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
charmlary

Nie polecam

Dramatycznie zła.
122
ambre8762s

Nie polecam

Nie podobało mi się przepraszam. Totalnie nie mogłam wczuć się w historie i dokończyłam, ale jakim kosztem.
122
koziolek88

Nie polecam

Kolejny koszmarek od tego wydawnictwa, ale tak to jest jak idzie się na ilość zamiast patrzeć na jakoś wydawanych treści. Z tygodnia na tydzień coraz gorsze pozycje.
100
AgaWiktoria

Nie polecam

Nie… tego się nie da czytać. Konwersacje bohaterów na niskim wręcz żenujacym poziomie. A autorka nie wie zna różnicy między egoizmem a narcyzmem. Bohaterka wykreowana niby na silna, pyskata ale strasznie sztucznie i nienaturalnie. Strata czasu. Oczy krwawią
102
Natakluska
(edytowany)

Nie polecam

nie wiadomo o co chodzi w tej książce
52

Popularność




Copyright © 2023

Amelia Kowalska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Julia Deja

Korekta:

Alicja Szalska-Radomska

Edyta Giersz

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-776-6

OSTRZEŻENIE

Książka porusza wrażliwe tematy i nie jest przeznaczona dla wszystkich czytelników. Więc jeśli jesteś osobą wrażliwą – odpuść sobie tę lekturę, ponieważ może źle na Ciebie wpłynąć. Napotkasz tutaj problemy psychiczne, próby samobójcze, przemoc i wiele innych trudnych opisów. Relacja między głównymi bohaterami w pewnych momentach nie powinna być przez Ciebie romantyzowana.

MOTTO

Pamiętaj, by iść przed siebie i nie zwracać uwagi na to,

co jest już dawno za Tobą.

PROLOG

Każdy był pewien, że ten człowiek nie posiada uczuć. Ale ja byłam innego zdania, bo jako jedyna w niego wierzyłam. Do samego końca. Bo on miał dobre serce, tylko nie wiedział, jak ma to udowodnić. Był zagubiony i nie widział sensu życia. I to nas połączyło, ponieważ oboje nienawidziliśmy tego popapranego świata. Nie chcieliśmy w nim tkwić.

Jednak, gdy mieliśmy siebie u swego boku, wszystko inne nie miało znaczenia, a czas nie istniał.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

MADISON

Miałam już dość życia. Każdego wieczoru przed snem modliłam się, by już nigdy nie otworzyć oczu, ale to nie działało. Budziłam się po tych wszystkich prośbach i musiałam walczyć sama ze sobą. A z dnia na dzień było mi coraz trudniej.

Każdy twierdził, że przecież niczego mi nie brakuje i dziwił się, że mam jakiekolwiek problemy. Wychowałam się w zamożnej rodzinie – moi rodzice zarabiali bardzo dużo, by później rozrzucić pieniądze na wszystkie zachcianki. Często dostawałam kieszonkowe o wysokiej wartości. Na osiemnaste urodziny sprezentowano mi cholernie drogi samochód, a dokładnie audi R8, którego nie chciałam. Nikogo o nic nie prosiłam, bo niczego nie potrzebowałam. Podarunki nie sprawiały mi radości. Właściwie to nic nie sprawiało mi już radości. Nawet spotykanie się z przyjaciółmi nie było dla mnie czymś niezwykłym.

Czasami miałam ochotę uciec z domu, w którym nie do końca komfortowo się czułam. Nie miałam dobrej relacji z mamą. Często prowokowała awantury, a temat zawsze był taki sam: szkoła i moje podejście do życia. Nie rozumiała mnie. Zazwyczaj mówiła, że to już najwyższa pora, by pogodzić się ze śmiercią mojego ukochanego dziadka. Potrafiła podnieść na mnie głos czy rękę i po każdej nowej kłótni coraz częściej nasuwało mi się to jedno bolesne pytanie: czy moja mama w ogóle mnie kochała?

Tata zawsze był wyrozumiały i nieraz próbował ze mną porozmawiać. Po mojej pierwszej próbie samobójczej zaczął do mnie przychodzić każdego wieczoru. Wtedy rozmawiał ze mną o wszystkim, bym chociaż na chwilę przestała myśleć. Dzięki niemu podjęłam się bardzo trudnego wyzwania – leczenia mojego zdrowia psychicznego. Przez pierwsze dni towarzyszył mi podczas wizyt u terapeuty, a czasami nawet prosił mamę, by również dołączyła, jednak ona zawsze odmawiała, tłumacząc się, że ma zbyt dużo papierkowej roboty do ogarnięcia.

Między rodzicami nie zawsze było idealnie. Tata zaczął podchodzić do tego małżeństwa nieco inaczej, gdy stracił ojca, a mama coraz częściej przesiadywała w pracy i nie miała zamiaru wracać szybko do domu. Podejrzewałam, że zdradzała tatę lub po prostu miłość między nimi dawno wygasła.

A o to też się cholernie bałam, jako że mój tata był bardzo zakochany i raczej nie poradziłby sobie po rozwodzie. Za to ja uznawałabym to za skończoną wojnę i szansę na lepsze życie. I kto wie, może bez mamy byłoby mi łatwiej stanąć na nogi. O jeden problem mniej.

Rozchyliłam zaspane powieki, po czym zorientowałam się, że znajduję się w szpitalnej sali. Chciałam się podeprzeć na łokciach, lecz nie miałam na to sił. Popatrzyłam na zabandażowaną rękę i ciężko westchnęłam, kiedy do mnie dotarło, że mi się nie udało. Ze zrezygnowaniem przetarłam dłonią twarz wyglądającą zapewne jak te cztery białe ściany, które mnie otaczały i przygnębiały. Bolała mnie głowa i do tego było mi okropnie zimno, a szpitalne łóżko nie było nawet w najmniejszym stopniu wygodne.

– Obudziła się! – usłyszałam krzyk, który przyprawił mnie o silniejsze pulsowanie w skroniach i nieprzyjemne brzęczenie w uszach. Odnalazłam wzrokiem swoją siostrę, która z hukiem zerwała się z krzesła i prawdopodobnie pobiegła po tatę.

Po chwili oboje weszli do pomieszczenia. Ojciec złapał się za głowę, gdy zauważył, że naprawdę się obudziłam. Znów westchnęłam, a następnie obróciłam się w przeciwną stronę. Miałam widok na pochmurne kwietniowe niebo. Wolałam już to, niż żeby całe miasto huczało od gwaru dzięki słonecznej pogodzie. Kochałam mroczny klimat. Wszystko było takie smutne i bez życia. Jak ja.

– Maddy… – zaczął tata łamiącym się głosem, a zaraz po tym złapał mnie za dłoń, pociągając nosem. – Porozmawiaj ze mną. – Słysząc ten ton, czułam coś dziwnego. Nie przywykłam do tego, że ktoś się o mnie bał i martwił. Nikt wcześniej tego nie robił, a przynajmniej nie odczuwałam tej troski. Brakowało mi takiej opieki od mamy. Ale nie liczyłam na to, bo wiedziałam, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Jej serce zawsze będzie skute lodem.

– Po co mnie uratowaliście, co? – Po zadanym pytaniu postanowiłam na nich spojrzeć. Zerknęłam na zmartwionego tatę i prawie niewidocznie pokręciłam głową. – Nie chciałam pomocy. Nie chcę już cierpieć.

– Przestań się wydurniać, Mad! Niezłego nam stracha…

– Victorio, proszę, wyjdź na korytarz. Porozmawiacie później. – Ojciec przeniósł wzrok na moją przerażoną siostrę, która w odpowiedzi tylko przytaknęła i chwilę później opuściła salę. – Nie chcę cię stracić, rozumiesz? Jesteś moim oczkiem w głowie. – Jego kciuk gładził moją wrażliwą, niemalże białą skórę. Delikatnie się spięłam i nabrałam więcej powietrza do płuc, by po kilku sekundach moje usta opuściło bolesne pytanie.

– A dlaczego dla mamy nie jestem? – Rozciągnęłam wargi w wymuszonym uśmiechu i cicho parsknęłam, kiedy nie dostałam odpowiedzi. – Prawda jest taka, że ona mnie nienawidzi.

– Nie ma powodu, by żywiła do ciebie to uczucie – wyszeptał, po czym zacisnął drżące usta w wąską linię. – Mama po prostu nie wie, jak do ciebie podejść, odkąd mój tata, a twój dziadek, odszedł. Boi się, że zrobi zły ruch i poczujesz się urażona.

– Co ty wygadujesz, tato? – wyśmiałam go cicho, znowu kręcąc głową. – Nie wiesz, co się dzieje, gdy wychodzisz do pracy… – zaczęłam, a tata zmarszczył brwi. – Potrafiła podnieść na mnie rękę, bo przyniosłam oceny, które jej się nie podobały. Ciągle rozpętuje awantury i nawet nie próbuje mnie wysłuchać. Twierdzi, że to już odpowiedni czas, bym przestała się nad sobą użalać. Wiem, że minęły prawie dwa lata, jednak nadal nie potrafię się z tym pogodzić.

Milczał.

– Nie wiedziałeś, prawda? – spytałam najciszej jak się dało, zanim splotłam nasze palce. – Więc teraz już wiesz. – Uśmiechnęłam się słabiej, kiedy po jego policzku spłynęła pierwsza łza. Mimo to ja nie miałam zamiaru płakać. Nie miałam już na to sił.

– To dlaczego o niczym mi nie mówiłaś? – zapytał z poczuciem winy, a ja ciężko wypuściłam z siebie powietrze. A dlaczego miałabym ich wszystkich martwić? Zazwyczaj nikogo nie obchodziło to, jak się czułam.

– Byłam pewna, że mi nie uwierzysz. – Wzruszyłam delikatnie ramionami, wpatrując się w jego brązowe tęczówki. – Mam być z tobą szczera, tato? – wymamrotałam, raptownie poważniejąc.

Pokiwał głową.

– Wolałabym mieszkać tylko z tobą i Victorią, bez mamy – wyznałam i nawet przez chwilę nie wahałam się nad tymi słowami. – Nie sądzisz, że to jej przesiadywanie w pracy jest już przesadą? Za każdym razem odmawia, gdy proponują jej wolny tydzień.

– Mnie też się to nie podoba – odpowiedział. – To nie jest już moja Lovelyn. Chyba ją tracę, wiesz? Ostatnio nie przyszła do naszej sypialni, spała w salonie – dodał. – Nie wiem, czemu taka jest. Nie rozumiem jej już – wyrzucił z siebie z ogromnym trudem. Wcale mu się nie dziwiłam. Podziwiałam go za wytrwałość.

– Ja tym bardziej, tato. – Wygięłam usta, a następnie mocniej zacisnęłam palce na jego zimnej skórze. – Ale widzę, że ciebie również już to męczy. Może mama po prostu kogoś ma?

– Nie chcę dopuszczać do siebie takiej myśli. Bardzo ją kocham, Maddy. – Potrząsnął głową, a po jego policzkach spłynęły kolejne słone łzy. – Nie wiem już, co robić, Mad.

– Czasami zakochujemy się w niewłaściwych osobach – przyznałam z powagą na twarzy. – Może ty i mama nie jesteście sobie pisani. Wszystko wychodzi po czasie, tato.

– Mówisz to, bo masz z nią złe relacje – parsknął kpiąco, jednak naprawdę wyglądał na zagubionego. Rozumiałam go, mnie też byłoby trudno zrezygnować z osoby, którą pokochałam całym sercem.

– Mówię to, bo się o ciebie martwię. – Wbiłam wzrok w ścianę i ciężko wypuściłam powietrze. – Poza tym od długiego czasu wyglądasz na przybitego i strasznie zmęczonego.

– I tak się chyba czuję – skwitował drżącym głosem, dlatego od razu przeniosłam na niego spojrzenie. Rozpadł się na drobne kawałki. Z wysiłkiem przeszłam do siadu i rozłożyłam ramiona, prawie niewidocznie się uśmiechając.

Wtedy usiadł na brzegu łóżka i objął mnie, pociągając nosem. Czułam jego płytki oddech. Ułożyłam dłonie na plecach taty, a niedługo później usłyszałam głośniejszy płacz. Wpatrywałam się tępo przed siebie i słuchałam nieprzyjemnego dla mnie szlochu.

Mojemu tacie pękło serce. I w tej chwili to bolało mnie najbardziej.

– Musisz z nią szczerze porozmawiać, tato – wyszeptałam, na co bezgłośnie przytaknął. – Tak, jak zrobiłeś to teraz ze mną. Dasz radę, wierzę w ciebie. Poradzimy sobie ze wszystkim, obiecuję.

– Masz rację – powiedział cicho, po czym odchylił głowę i popatrzył mi w oczy. Przyłożył dłonie do moich policzków. – Pamiętaj, że dla ciebie i Victorii zrobię wszystko, żebyście tylko nie cierpiały. Bardzo was kocham, nie wiem, co bym bez was zrobił. – Złożył pocałunek na moim czole.

Po paru minutach do pomieszczenia weszła zniecierpliwiona Victoria, która po cichu zamknęła za sobą drzwi. Tata zerwał się na nogi i cicho chrząknął, przecierając twarz, na której znajdowało się kilka zaschniętych ścieżek po łzach.

– Co się stało? – zapytała przejęta, kiedy dostrzegła jego zaczerwienione oczy. Usiadła na końcu łóżka i spoglądała to na mnie, to na ojca.

– Tata się po prostu cieszy, że mnie uratowali. – Uśmiechnęłam się słabo.

– Ja też się cieszę, że nie straciłam siostry – przyznała po krótkim czasie, gdy wpatrzyła się w moje oczy. – Nie rób już nic głupiego, proszę cię. Brakowałoby nam ciebie, zołzo – parsknęła cicho, wywołując u mnie szczery uśmiech. Ta świadomość uderzyła we mnie z podwójną siłą. Dałabym im niezły strzał w serce, gdyby mnie stracili. Tata traktował mnie jak najcenniejszy skarb, a Victoria miała we mnie wsparcie i sądziła, że zawsze przy niej będę.

– Nawet nie chcę wiedzieć, co by było, gdybym nie przyszedł do ciebie tego wieczoru. – Pokręcił głową, ciężko wzdychając.

– Już wystarczy – przerwałam beznamiętnie, posyłając tacie łagodne spojrzenie. – Jestem tutaj, więc to jest teraz najważniejsze. – Dla mnie wcale tak nie było. – Wiadomo już może, kiedy wychodzę?

– Dziś wieczorem – odpowiedział tata, po czym wbił we mnie wzrok. – Za chwilę musimy się zbierać, bo o pierwszej będziesz miała robione badania i sprawdzą, czy na pewno wszystko jest w porządku.

– Mam już dosyć tych szpitalnych ścian, chociaż dopiero się wybudziłam. – Przewróciłam oczami, ponownie opadając plecami na twardy materac. Po chwili usłyszałam dźwięk, który wydobył się z mojego telefonu, dlatego od razu zerknęłam w stronę nocnej szafki. – To zapewne James lub Tracy – mruknęłam pod nosem, gdy tata podał mi urządzenie.

– Będę po ciebie po ósmej, dobrze? Mam parę zaległych papierów, dlatego trochę mi to zajmie. – Męski, łagodny głos otulił moje uszy, a ciężka dłoń roztrzepała moje ciemne włosy. – Victorię zwolniłem tylko z pierwszych dwóch lekcji, dlatego będziemy już jechać.

– W porządku, tato. – Skinęłam głową, obracając komórkę w dłoni.

– I zjedz coś, kretynko. – Tym razem odezwała się Victoria, która wytknęła mi język i zerwała się z łóżka. – Nie chcemy znowu tutaj przyjeżdżać. Jeśli będziesz protestowała, zwiążę cię i będę katowała, dopóki nie zjesz czegoś naprawdę wartościowego.

– Nie widać, że masz szesnaście lat. – Ponownie przewróciłam oczami, a następnie pokazałam jej środkowy palec, na co tata ciężko westchnął i posłał mi błagalne spojrzenie. – W takim razie do później – rzuciłam krótko, kiedy zaczęli zmierzać w stronę wyjścia.

Tata również się pożegnał. W pomieszczeniu zapadła cisza. Z jednej strony potrzebowałam teraz samotności, a z drugiej próbowałam od niej uciec. Kolejne powiadomienie przykuło moją uwagę, dlatego odblokowałam ekran i po chwili odczytałam wiadomości, które pochodziły od Jamesa.

James: Jak wrócisz do szkoły, muszę ci coś powiedzieć!

James: Pewnie jesteś chora, co?

Westchnęłam ciężko i po chwili wystukałam SMS-a do przyjaciela.

Maddy: Tak, ale jest już dobrze. Jutro powinnam być :)

James: Potrzebujesz czegoś? Może potrzeba ci mojej herbaty, którą kochasz?

Maddy: Nie chcę cię zarazić, jak wyzdrowieję, to do ciebie wpadnę.

James: W porządku, nie będę nalegał. Kocham cię, marudo i może do jutra :)

Maddy: Ja ciebie też, idioto. Może do jutra.

Niedługo później do pomieszczenia weszła jedna z pielęgniarek z metalową tacą, na której miała kilka tabletek oraz plastikowych kieliszków. No tak, wpychali we mnie teraz litry witamin. Nabrałam więcej powietrza do płuc, po czym odłożyłam telefon na nocną szafkę, przyprawiając samą siebie o ból w rękach. Byłam całkowicie osłabiona, jednak czy to mnie obchodziło? Nie, nic mnie już nie obchodziło. Nie interesowała mnie nauka ani to, czy dostanę się do wymarzonego Harvardu. Nie oczekiwałam cudów, skoro bez przerwy opuszczałam szkołę i zapominałam uczyć się na ważne sprawdziany.

– Jak się czujesz, Maddy? – spytała z szerokim uśmiechem na twarzy. Westchnęłam ciężko i po prostu wzruszyłam ramionami, bo niezbyt miałam ochotę na rozmowy. – Twój organizm jest strasznie osłabiony, ale powoli dochodzisz do siebie. Cieszysz się, że wracasz do domu? Sama bym nie chciała leżeć w szpitalu – parsknęła. Usiadła na krzesełku obok mnie i wyciągnęła do mnie tacę.

– Tak, cieszę się – sarknęłam, po czym sięgnęłam po plastikowy kieliszek i przechyliłam go. Niesmaczna ciecz od razu mnie wykrzywiła. Powtórzyłam tę czynność jeszcze trzy razy. – Bardzo tęsknię za domem. – Uśmiechnęłam się sztucznie, zerkając na pielęgniarkę, która zmieszana skinęła głową na moje słowa.

– To było głupie pytanie z mojej strony. Wybacz. – Spoważniała, spuszczając wzrok.

– Luz, zdarza się. – Wzruszyłam ramionami, a następnie wsunęłam do ust kilka obrzydliwych tabletek i złapałam za szklankę wypełnioną wodą, by je popić. – Też czasem nie wiem, jak zacząć rozmowę – dodałam beznamiętnie, oddając jej pusty pojemnik.

– Nie rób tego drugi raz – zaczęła ze zmartwieniem i odłożyła tacę na szafkę nocną. – Nie znam twojego taty i twojej siostry, jednak widać, że bardzo cię kochają. Nie chcieliby cię stracić, masz dla kogo żyć. Jesteś zbyt młoda, by przechodzić przez takie piekło. Powinnaś korzystać z życia, ale czasem na niektóre sytuacje nie mamy wpływu i…

– Nie musi pani serwować tej śmiesznej gadki. – Machnęłam ręką. – Choć w sumie to trochę dziwne, że niektórzy żyją dla kogoś, a nie dla samych siebie – dodałam, kręcąc głową.

– Więc ty należysz do niektórych? – spytała najciszej jak mogła, a ja na krótką chwilę przymknęłam powieki i westchnęłam.

– Najwyraźniej tak. – Wbiłam wzrok w ścianę. – I niedobrze mi z tym, ponieważ chciałabym żyć też dla siebie. To również jest ważne, prawda?

– Żyć dla siebie? Myślę, że to najważniejsze – przytaknęła. Widziałam kątem oka, że znowu na mnie spoglądała. – Co cię tak bardzo wykończyło, Maddy? Nie mów, jeśli…

– I nie mówię, bo nie chcę – błyskawicznie jej przerwałam, wpatrując się teraz w widok za oknem. – Skończmy tę rozmowę. Co mnie dziś jeszcze czeka?

– Doktor Roberts przyjdzie za godzinę i sprawdzi, czy wszystko dobrze. Straciłaś dużo krwi, więc jesteś bardzo osłabiona – podsumowała. Usłyszałam odgłos szurającego krzesła, co znaczyło, że szykowała się do wyjścia. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń po którąś z nas – oznajmiła i po dłuższej chwili zostawiła za sobą jedynie ciche trzaśnięcie drzwi, które mnie ucieszyło.

Tym razem chętnie przyjęłam samotność. Przykryłam się po samą szyję i przymknęłam powieki, by pozwolić sobie pogrążyć się w głębokim śnie. Jutro będę silniejsza.

A przynajmniej miałam taką nadzieję. Musiałam wierzyć, że będzie lepiej. Przecież musiało, prawda? Każdy zasługiwał na szczęście, więc czemu ja bym nie miała? Dlaczego to ja miałabym cierpieć przez następne lata, gdy wszyscy wokół w moim wieku dobrze się bawili i korzystali z życia?

Ja też chciałam zacząć się bawić, choć postawienie kroku w dobrą stronę było dla mnie cholernie trudne i tak straszne.

Niełatwo było mi już w cokolwiek wierzyć. Kiedy dziadek walczył o życie na szpitalnym łóżku, też w niego wierzyłam i liczyłam, że z tego wyjdzie, lecz nie wyszedł.

A przecież wierzyłam.

ROZDZIAŁ DRUGI

MADISON

– Za chwilę wyjeżdżam, Madison! – krzyknęła matka. – Daję ci ostatnie pięć minut, inaczej wychodzę bez ciebie! – Jej surowy głos uderzył w moje uszy, na co przymknęłam powieki i wypuściłam ciężko powietrze.

– No przecież idę – mruknęłam pod nosem, rozczesując długie, czarne jak noc włosy, które sięgały prawie do pasa. – Już się tak nie gotuj. – Przewróciłam oczami, a przed opuszczeniem łazienki popsikałam się ulubioną mgiełką z Victoria’s Secret. Słodkie śliwki zmieszane z frezjami, kochałam to połączenie.

Po wyjściu z łazienki zarzuciłam na ramię nieco ciężki plecak. Podeszłam do łóżka, na którym leżał mój iPhone i od razu wsunęłam go do kieszeni. Porzuciłam przytulną sypialnię i po chwili zeszłam po krętych schodach na dolną partię domu. Niemal natychmiast dostrzegłam wysoką brunetkę, która stała przy wejściu do przedpokoju i wpatrywała się w złoty zegarek oplatający jej lewy nadgarstek. Irytowała mnie ta jej punktualność. To nas najbardziej różniło. Ja nigdy nie pojawiałam się na czas. Zazwyczaj się spóźniałam.

– Weź sobie coś na drogę, zdążysz przecież zjeść – odezwała się, ale zignorowałam jej troskę i weszłam do pomieszczenia, żeby włożyć buty. Obróciła się w moją stronę i otaksowała mnie wzrokiem. – Od powrotu ze szpitala nic nie jesz, martwię się. A już nie wspomnę o tym, że od dwóch lat siedzisz prawie cały czas w tym swoim pokoju i rzadko spędzasz z nami czas. Chcę to w tobie zmienić, dopóki jesteś pod naszym dachem.

– Och, nie gadaj, że nagle cię obchodzę – parsknęłam, zrzucając plecak na podłogę, by wsunąć na siebie rozpinaną czarną bluzę. – Przez te dwa lata się nie interesowałaś, więc w dalszym ciągu oszczędzaj sobie tej niepotrzebnej troski. – Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po rzeczy.

Matka już chciała coś odpowiedzieć, jednak powstrzymała się, gdy otworzyłam drzwi i wydostałam się na świeże powietrze. Ruszyła natychmiast za mną.

– Nawet tak nie mów, Maddy. – Westchnęła ciężko, kierując się razem ze mną w stronę fioletowego porsche. – Sama dobrze wiesz, że jestem zawalona pracą w kancelarii. Od rana siedzę za biurkiem, a do domu wracam po nocach.

– Próbujesz mnie rozbawić? Jeśli tak, wychodzi ci to. – Odwróciłam do niej głowę, by posłać cyniczny uśmiech. – Zapomniałaś wspomnieć o tym, że sama się pchasz do tej pracy, a jak masz szansę na tydzień wolnego, to odmawiasz i wolisz tam siedzieć. – Po chwili obie wsiadłyśmy do zadbanego samochodu, w którym unosił się zapach zbyt słodkich mgiełek mamy.

– To nie tak. Naprawdę się o ciebie martwię i chciałabym ci w końcu pomóc, ale za każdym razem wybuchają awantury, ponieważ jedyne, co robisz, to się unosisz. – Odpaliła silnik. – Może pomyśl też o sobie, bo nie da się w ogóle z tobą porozmawiać. Tylko się wściekasz i rzucasz sarkastycznymi komentarzami, które wcale nie są dla mnie miłe.

– Sama nie jesteś dla mnie miła, więc o czym ty ze mną rozmawiasz? – Zaśmiałam się cicho, opierając głowę o lodowatą szybę, a plecak ułożyłam między nogami.

– Madison, nauczyłam cię razem z tatą szacunku, zatem powinnaś chyba trochę przystopować, co? – burknęła oburzona, zerkając na mnie. – Naprawdę nie oczekuję od ciebie cudów na kiju.

– No jasne, jednak ty zacznij pierwsza. – Spojrzałam na nią z gniewem w oczach, a moje usta rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu. – Chwila, czy ty wspomniałaś coś o szacunku? – spytałam nieco rozbawiona, gdy powróciła wzrokiem na ruchliwą ulicę. – Czyli już nie pamiętasz, jak miesiąc temu mnie spoliczkowałaś, bo przyszłam do domu z negatywną oceną?

– Po co przytaczasz sytuacje, które już nie mają miejsca, co? – wycedziła poirytowana, a jej palce jeszcze mocniej zacisnęły się na skórzanej kierownicy, co znaczyło, że powoli wyprowadzałam ją z równowagi. – Zmieniłam się od tego…

– Właśnie nie – błyskawicznie jej przerwałam, nie pozwalając na kolejne kłamstwo, które miało wypłynąć z jej ust. Moja matka jak zwykle była niewinna i nienaruszona, do tego przemęczona pracą, z czego wynikało jej okrutne zachowanie. – Nadal jesteś dla mnie niewyrozumiała i wiecznie się tylko czepiasz.

– Ostatnio zaniedbałaś naukę. Po śmierci dziadka przestałaś się starać, przez co zmniejszasz szanse na dostanie się na Harvard – upomniała mnie z chłodem w głosie. Nie obchodziło jej moje zdrowie psychiczne. Interesowały ją wyłącznie pieniądze i powodzenie w karierze. – Naprawdę chcesz stać się nikim? Minęło już tyle czasu, powinnaś iść dalej, a nie się nad sobą użalać.

– Ty chyba czasem nie wiesz, co wygadujesz – fuknęłam. Poczułam się urażona po raz kolejny. I nie ostatni. – Zawsze miałaś w nosie moje samopoczucie. A już zwłaszcza po śmierci dziadka.

– Nie pyskuj do własnej matki i nie próbuj we mnie wzbudzać poczucia winy – syknęła, lecz niezbyt się przejęłam jej uwagą. – Każdego wieczoru rozmawiam z tatą na twój temat, ponieważ już nie wiemy, co z tobą robić!

– Nie, to ty nie wiesz. – Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, a moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Tata najwięcej ze mną rozmawia i co najlepsze, często widuję go w domu, a zaznaczę, że pracujecie w tej samej kancelarii.

– Nie wtykaj nosa w sprawy biznesowe. Rób to, gdy się wyprowadzisz i będziesz gdzieś pracowała – warknęła, przez chwilę posyłając mi wrogie spojrzenie. – I ty się dziwisz, że jestem zdolna do podniesienia na ciebie ręki czy głosu? Sama mnie do tego prowokujesz słownictwem i zachowaniem, Madison.

– Boże, nie chcę cię już słuchać – prychnęłam, nie dowierzając w to, co mówiła. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę, by obserwować budzące się miasto i nie zagłębiać się w dalszą dyskusję z matką.

Musiałam wytrwać jeszcze dziesięć minut.

Po tym czasie dotarłyśmy pod gmach mojego liceum. Zabrałam plecak i bez pożegnania wysiadłam z samochodu mamy, po czym trzasnęłam drzwiami. Ta fuknęła coś pod nosem i z piskiem opon opuściła teren szkoły. Większość ludzi przeniosła wzrok na mnie. Robili to, bo uznawali mnie za cholerną kujonkę – co roku miałam najlepszą średnią w szkole i wiecznie zdobywałam jakieś głupie dyplomy, które nie miały dla mnie większego znaczenia. Ale dla matki już tak.

Przed wejściem do liceum czekała na mnie wysoka blondynka o zielonych oczach. Tracy należała do osób, które znały moje beznadziejne życie. Wspierała mnie razem z Jamesem, z którym także się przyjaźniłam. Tracy wysłuchiwała moich problemów, lecz ona sama je posiadała. Miesiąc temu wylądowała w szpitalu, gdy podjęła się próby samobójczej. I od tamtej pory bardzo się o nią bałam, bo jako jedyna sprawiała, że szczerze się uśmiechałam i mogłam zapominać o wszystkich złych czy przykrych sytuacjach.

– W końcu pojawiłaś się w szkole. – Zamknęła mnie w ramionach i złożyła pocałunek na czubku mojej głowy. – Martwiłam się przez ten tydzień. Nie odzywałaś się, nie dawałaś żadnego znaku życia.

– Byłam chora, ale jest już dobrze. – Po chwili oderwałam się od dziewczyny, machając przy tym ręką. – James już jest? – spytałam, kiedy obie przekroczyłyśmy próg budynku, a w moje uszy uderzyły setki głosów, co tak bardzo podnosiło mi ciśnienie. Nie znosiłam ludzi. Nie lubiłam być nimi otoczona.

– Jest, jednak rozmawia z jakimś typem za szkołą. – Westchnęła ciężko, a po kilku minutach zajęłyśmy miejsce na ławce przed klasą, w której mieliśmy rozpocząć pierwszą lekcję za dobre pięć minut.

– Czyżby sprzedawał dragi? – parsknęłam, oplatając rękami nogi i zerkając na uśmiechniętą blondynkę.

– Nie jest to wykluczone – odpowiedziała nieco rozbawiona. – Ostatnio zrobił jakiś rozgłos o dziwacznych wyścigach, które są nielegalne i rzekomo bierze w nich udział, ale sądzę, że to wymyślił, by zaczęli się nim interesować. – Wygięła usta w delikatnym uśmiechu, przewracając oczami na te słowa.

Właściwie to James cały czas wspominał o tym, że chciałby zostać szkolną gwiazdą.

– Wyścigi? Tutaj? W Los Angeles? – Wybuchłam głośniejszym śmiechem. James zawsze umiał coś wymyślić w ciągu sekundy ze śmiertelną powagą na twarzy, przez co inni łykali to jak pelikany. – Niech on lepiej odstawi ten towar, źle mu służy.

Po paru minutach dzwonek głośno zadzwonił, na co zacisnęłam powieki, posyłając setki przekleństw w głowie. Nienawidziłam tego odgłosu, był on moim największym koszmarem w życiu. Lubiłam tylko dzwonek kończący wszystkie lekcje.

Wstąpiłyśmy do klasy i od razu skierowałyśmy się na sam koniec sali. Blondynka usiadła ze swoim przyjacielem Joem, któremu się podobała, jednak wiedziałam, że Tracy nie traktowała tej relacji na poważnie i za każdym razem próbowała mu dać do zrozumienia, że nie był w jej typie. Uważała go wyłącznie za kumpla. Usiadłam za dziewczyną, a po kilku minutach do klasy wbiegł zdyszany James, który rzucił krótkie „dzień dobry” w stronę profesora i za chwilę zajął miejsce obok mnie.

– Zarobiłem. – Pomachał mi przed twarzą trzema banknotami, na co przewróciłam oczami i odsunęłam się z grymasem na twarzy. – Powinnaś się cieszyć razem ze mną, a nie palić buraka.

Fakt, moje policzki stały się czerwone. Jednak temu nie mogłam zaradzić, gdy powodem byli ludzie. W ich obecności nie czułam się najlepiej.

– Daj spokój, nie musisz mi tego wypominać – mruknęłam cicho, po czym się w końcu rozpakowałam, kiedy nauczyciel z impetem uderzył książką w biurko. Wtedy klasa się uciszyła; cała szkoła bała się profesora Victora, który uczył nas matematyki. – Błagam, bądź cicho – wyszeptałam do chłopaka, który chciał się już do mnie odezwać.

– James Moore, widzę, że jesteś chętny do tablicy. – Starszy mężczyzna uśmiechnął się cynicznie. Stanął na środku klasy i złączył dłonie. – Chodź, pochwal nam się wiedzą, którą osiągnąłeś na ostatniej lekcji.

– Myślę, że to zły pomysł – odezwał się głupkowato, a ja ledwo co powstrzymałam się od tego, by uderzyć się z płaskiej dłoni w czoło. James zawsze był uparty i próbował stawiać na swoim, przez co kłótnia z nauczycielami nie robiła na nim wrażenia. – Straciłem czucie w nogach i nie jestem w stanie podejść. – Zakrył usta, kiedy wpłynął na nie delikatny uśmiech, a większość klasy wydała z siebie głośniejsze parsknięcia.

– Moore, to ostatnia klasa liceum. Uwierz mi, że sprawię ci problem, jeśli będziesz sobie ze mnie żartował. – Nauczyciel poprawił granatową marynarkę, posyłając chłopakowi chłodne spojrzenie. – Proszę bardzo, masz podejść do tablicy. Ja ci nie każę wypisywać tu cudów, masz pokazać, czego się nauczyłeś na ostatniej lekcji.

– No mówię panu, że jest to bardzo zły pomysł. – Wzruszył ramionami, ledwo co powstrzymując się od śmiechu. – Naprawdę straciłem czucie w nogach – wyjaśnił.

– Słuchaj, nie wydurniaj się, bo myślę, że twoi rodzice mają już dość moich telefonów – syknął profesor Victor, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Skoro gadasz i utrudniasz mi rozpoczęcie zajęć, to znaczy, że jesteś do wszystkiego przygotowany i jesteś obeznany w temacie, który właśnie przerabiamy drugi dzień.

James przestał się wykłócać i po prostu podniósł się z krzesła, wydając z siebie ciężkie westchnienie. Leniwym krokiem zmierzał do tablicy, a profesor podążał za nim wzrokiem z gniewem wypisanym na twarzy. Próbowałam się nie zaśmiać, bo przyjaciel zmarnował kilka minut na poszukiwanie kredy, która mu spadła, i musiał iść do dyrekcji po nową. Dziwiłam się profesorowi – miał nerwy ze stali. Ja na jego miejscu dawno bym straciła siły i najlepiej wstawiłabym mu uwagę.

– Źle – burknął nauczyciel, który przyglądał się działaniom Jamesa. – To również jest źle wykonane. – Wskazał palcem na jeden z niewielu przykładów. – Boże, zmazuj to.

– No to po co mnie pan tutaj chciał? – spytał obruszony James, a następnie odłożył kredę na biurko. – Kwadrans zmarnowany na takiego gamonia jak ja. – Popatrzył na niego z lekkim rozbawieniem, jednak mężczyźnie nie było do śmiechu.

– Zamilcz, gnojku – wycedził nieprzyjemnie, po czym rozsiadł się na wygodnym, skórzanym fotelu. – A wy na co czekacie? Otwórzcie podręczniki na stronie dwusetnej i zacznijcie wykonywać zadania. Każdy w swoim tempie, a ja pod koniec lekcji przejdę się po ławkach i wystawię wam oceny za aktywność, jeśli będziecie mieli cokolwiek dobrze. – Westchnął i poprawił okulary, które zsunęły się po jego szpiczastym nosie.

– Lubisz z siebie robić klauna, co? – prychnęłam cicho, gdy chłopak zajął miejsce obok mnie i posłał mi niepewne spojrzenie. – Ależ z ciebie kretyn, James – dodałam, zanim oparłam głowę o ścianę, by otworzyć przeklęty podręcznik na odpowiedniej stronie i z bólem serca rozpocząć rozwiązywanie zadań.

Rozumiałam je tylko dlatego, że mama od samego początku cisnęła mnie do nauki.

I niezbyt byłam z tego zadowolona, ale mogłam jej być jedynie za to wdzięczna, bo teraz miałam jakiekolwiek szanse na dostanie się na wymarzony Harvard.

James nie był zainteresowany lekcją, co bardzo nie podobało się profesorowi. Siedział, bazgrząc coś po kartce, którą chwilę temu wyrwał, rozpraszając resztę klasy. Zaczął coś nucić pod nosem, a nauczyciel wydał z siebie kilka cichych chrząknięć, co miało oznaczać, żeby chłopak się uciszył i nie przeszkadzał reszcie. Mojego przyjaciela nie obchodziła reakcja profesora, dlatego nie przestał nucić, po prostu robił to już nieco ciszej.

Kilka minut później James delikatnie szarpnął mnie za ramię, przez co w moim zeszycie powstała jedna długa linia. Spiorunowałam go spojrzeniem, nabierając więcej powietrza do płuc, by za chwilę mu nie przyłożyć. Czasem naprawdę irytowało mnie to, że był takim głupkiem i miał w nosie szkołę. Mógłby w końcu się zająć czymś porządnym, a nie samymi dragami czy imprezami.

Wsunął mi pod dłoń kartkę. Wtedy z trudem odczytałam krótki tekst. James miał tragiczne pismo, jednak zazwyczaj udawało mi się rozszyfrować jego hieroglify.

Chciałem ci o tym od dawna powiedzieć, ale nie byłem jeszcze pewien. Teraz stwierdzam, że mogę ci to oznajmić. Biorę udział w wyścigach od dobrego roku, a już dzisiaj zarobię trochę kaski. Jedziesz ze mną?

Wytrzeszczyłam oczy – czyli ta plotka, którą puściła Tracy, okazała się prawdą.

Nie.

Odpisałam krótko, a następnie oddałam mu karteczkę, w którą błyskawicznie wbił wzrok. Zaczął coś pisać i ponownie wręczył mi papier, na co ciężko westchnęłam i przewróciłam oczami. Zamiast skupić się na zadaniach, zajmowałam się rozmawianiem z Jamesem przez głupie karteczki.

Może sama byś się tam odnalazła swoim zajebistym audi, co? Za jeden wyścig zgarniam czterdzieści tysięcy dolarów, choć to zależy też od miejsca, które zajmę. No nie daj się prosić, pogadałbym z Richardem, gdybyś tam ze mną dziś pojechała. Zgodzi się, kiedy tylko usłyszy o twojej furze.

Przetarłam twarz po przeczytaniu wiadomości, próbując się nie zaśmiać, gdy zobaczyłam, ile można zarobić za jeden głupi wyścig. Nie interesowały mnie takie rzeczy, choć czasem zdarzało się, że razem z tatą wyjeżdżałam nocą na puste miasto, by trochę pojeździć bokiem.

Daj spokój, jeszcze nie wrócił z naprawy, a zaraz by znowu trafił w ręce mechanika. Zapytaj Tracy.

James dał sobie spokój i dyskretnie wyrzucił kartkę za siebie. Dźwięk dzwonka uderzył w moje uszy, co od razu mnie uradowało i przywróciło do życia. Profesor obejrzał mój zeszyt, wpisał pozytywną ocenę i posłał mi ciepły uśmiech. Czułam się źle, że byłam jedyną osobą w klasie, którą lubił.

Kujonka.

Wrzuciłam do plecaka wszystkie rzeczy. Chciałam już ruszyć w stronę Tracy, jednak przyjaciel szybko objął mnie ramieniem i podążył ze mną do wyjścia z sali. Przeklęłam kilka razy pod nosem, bo nie nadążałam za jego długimi, ogromnymi krokami. Opuściliśmy szkołę i dopiero wtedy się zorientowałam, że prowadził nas w nasze ulubione miejsce, w którym zawsze spędzaliśmy długie przerwy. Siadaliśmy przed dużym boiskiem, obok którego znajdował się kort tenisowy. Ja obserwowałam umięśnionych chłopaków z gołymi klatami, a on dziewczyny, które zazwyczaj miały na sobie krótkie spodenki i grały w tenisa. Jak to mówił James: prawo fizyki potrafi sprzedać trochę szczęścia.

– Błagam cię, musisz tam ze mną pojechać. – Sądziłam, że da mi spokój z tym głupim tematem, jednak moje przeczucia były mylne. Właściwie czego miałam się spodziewać? Zawsze musiał dopiąć swego.

– A co ci tak na tym zależy, co? – Przewróciłam oczami, po czym zajęłam miejsce na idealnie wystrzyżonej trawie. – Chcesz, żeby mnie tam zabili? – prychnęłam, kiedy chłopak usiadł obok, bez przerwy się na mnie gapiąc. – Nie ma mowy.

– Zgarniesz pieniądze, no weź. – Szturchnął mnie ramieniem, głupkowato się uśmiechając. – Richard powtarza, że nie chce mieć w klubie startujących dziewczyn, ale jestem święcie przekonany, że się na ciebie skusi – błagał i nawet nie próbował odpuścić. – Znaczy… nie o to mi chodziło.

– Daj mi spokój, James. – Na mojej twarzy pojawił się grymas. – Powiedziałam nie, czego nie kumasz?

– Boże, błagam cię, marudo. – Złożył dłonie w taki sposób, jakby się modlił. – Muszę jakoś przekonać Richarda do tego, by przygarnął trochę dziewczyn do Devil Club. Wiesz, chłopcy lubią…

– Jezu, stul psyk – wycedziłam z obrzydzeniem. – Chcesz mnie tam po to, żebyś potem mógł widywać więcej roznegliżowanych kobiet, które będą ci machały chorągiewką przed samochodem?

– Co? Jakich? – Zmarszczył brwi z niezrozumieniem na twarzy.

– Och, sam wiesz, w jaki sposób ubierają się takie laski. Lubią robić show na wyścigach, bo tam jest najwięcej napalonych mężczyzn. – Machnęłam ręką, kierując wzrok na nieznanych mi chłopaków, którzy biegali za tą głupią piłką.

– Proszę cię, Mad. – Złapał mnie za ramiona, przez co zmusił do tego, bym na niego popatrzyła. – Już nie chodzi o te roznegliżowane baby, które miałyby mi machać chorągiewką przed autem. – Posłał mi błagalne spojrzenie. – Chcę cię tam.

Zatrzepotałam rzęsami, chcąc już odpowiedzieć po raz kolejny, że nie zamierzam pakować się w to bagno.

– Czterdzieści tysięcy dolców byłoby twoje. – Przechylił delikatnie głowę w bok. Bez przerwy wyszukiwał rzeczy, które mogłyby mnie przekonać do tych wyścigów. – Nadajesz się tam. Pamiętasz, jak kiedyś driftowałaś razem ze mną i twoim tatą? Twój stary o mało nie dostał zawału!

– Powiedziałam nie.

Nie puścił mnie. Jego czekoladowe tęczówki dalej przewiercały mnie na wylot.

– Nie dam ci spokoju. – Uśmiechnął się słabo, na co przewróciłam oczami i wypuściłam z siebie powietrze. – Może to polubisz i w jakiś sposób zacznę cię wyrywać z domu, żebyś nie przesiąkała tymi najgorszymi myślami.

Gapił się na mnie, delikatnie przygryzając wnętrze policzka.

– Och, już dobra, no dobra! – mruknęłam, a on od razu poderwał ręce w górę i zaczął się wydzierać, przez co większość uczniów zainteresowała się naszą dwójką.

– Kocham cię! – Złożył szybki pocałunek na moim czole, gdy jego dłonie objęły moje chłodne policzki. – Czekaj na mnie przed domem o dziewiątej, w porządku? Zazwyczaj wszystko odbywa się wieczorami, bo za dnia nie ma tego klimatu.

– Jasne. – Poklepałam go po ramieniu z wymuszonym uśmiechem na twarzy, a następnie wstałam. On również zerwał się z trawy i biegiem ruszył do kumpli.

Pokręciłam głową, kiedy ponownie usłyszałam krzyczącego Jamesa. Obróciłam się w jego stronę, a ten biegł z uniesionymi rękami w stronę swojej paczki, która obserwowała go z konsternacją. Reszta szkoły gapiła się na niego jak na największego kretyna na tym terenie.

– Ubiję go kiedyś, przysięgam – wycedziłam przez zęby, kiedy znalazłam się na ławce, na której przesiadywała Tracy razem z Joem. – Jadę z nim na te cholerne wyścigi. Nie kłamał z tym, że bierze w nich udział.

– Co? – Tracy wypluła na chodnik resztki gorącej czekolady, którą właśnie piła. – Chyba sobie jaja robisz. – Spiorunowała mnie gniewnym spojrzeniem. – Wiesz, że to jest cholernie niebezpieczne?!

– Nie odpuściłby mi, gdybym się nie zgodziła – skwitowałam niezadowolona, zakładając nogę na nogę. – Trudno, najwyżej zrezygnuję.

– Niestety cię zasmucę, bo rzadko kiedy pozwalają na opuszczenie tego klubu. – Zza dziewczyny wychylił się wysoki blondyn, który wbił we mnie niebieskie tęczówki. – Mówię z własnego doświadczenia. Walczyłem przez rok, by Richard sobie mnie odpuścił.

– Powiedz, że to żart. – Wytrzeszczyłam oczy, nawiązując kontakt wzrokowy z Joem.

– Chciałbym, ale jeszcze nie panikuj. Richard nigdy nie był przekonany do przyjmowania kobiet w klubie. – Machnął ręką nieprzejęty. – Od zawsze twierdził, że tylko by rozpraszały kolesi, którzy mieli się mocno skupić na ważnych wyścigach.

– Panie Boże, chroń mnie. – Złożyłam dłonie, po czym przymknęłam powieki, odchylając głowę w tył. – Nie dopuszczaj do najgorszego.

– Nie jesteś czasem ateistką, Mad? – Tracy cicho się zaśmiała, a ja otworzyłam oczy i zerknęłam na nią z gniewem.

– Nie? Od zawsze miałam więź z Bogiem – powiedziałam to w taki sposób, jakby było to oczywiste. – Więc nie opowiadaj mi tutaj głupot.

– Zobaczymy, jaką więź będziesz miała z tym Bogiem, gdy James zabierze cię na wyścigi.

Racja.