Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Podjętych decyzji nie da się cofnąć, a to, kim się staniesz jutro, zależy od nich
Pewnej nocy, gdy matka najpierw każe jej uciekać do schronu, a potem nagle wyjeżdża nie wiadomo dokąd z ojczymem Merliah, życie osiemnastolatki raptownie się zmienia. Pozostawiona jedynie z piętnastoletnią Milicent dziewczyna nie wie, co ma dalej robić. Dobrze, że jest Milicent. Ukochana młodsza siostrzyczka... Tak bardzo podobna do mamy i tak bardzo niepodobna do Merliah. Z powodu jej ogniście rudych włosów w rodzinie żartują czasem, że starsza z sióstr musiała zostać adoptowana.
A może to wcale nie są żarty?
Nim Merliah odkryje tajemnicę swojego prawdziwego pochodzenia, drzwi domu, w którym rankiem szykuje się do szkoły, zostają wyważone. Forsujących je mężczyzn interesuje tylko jedno - zielony diament, o którym rudowłosa osiemnastolatka powinna według nich coś wiedzieć. Tymczasem napastnicy odpuszczają, ale w szkole na Merliah czeka kolejna nieprzyjemna niespodzianka. Charles, brunet o pięknych oczach, już raz nieźle namieszał w jej życiu i prawie je zniszczył. Teraz wraca pod pretekstem pomocy. Tylko czy na pewno ma dobre intencje?
Poznaj pierwszą część niesamowitej trylogii Espana - dowiedz się, kim naprawdę jest Merliah i jak jej losy splatają się z historią drezdeńskiego zielonego diamentu.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Urszula Borczuch
Diamante verde
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Fotografia na okładce została wykorzystana za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63e-mail: [email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/diaver_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0927-4
Copyright © Helion S.A. 2024
Dla wszystkich, którzy rezygnują.
Żyjcie, jakby kolejny dzień miał nienadejść.
Drodzy Czytelnicy!
Życie nie zawsze jest idealne i kolorowe. Zdarza się, że dokonujemy złych wyborów i z własnej winy wpadamy w kłopoty lub się uzależniamy. Często pojawiają się też choroby, na które nie mamy wpływu. Bywa, że krzywdzą nas inni ludzie. Dla kogoś z Was czytanie o tym może być trudne.
Chcę, żebyście przed rozpoczęciem lektury mieli świadomość, z czym możecie się spotkać w tej książce. Jest w niej mowa o problemach psychicznych, problemach rodzinnych, uzależnieniach, a także o pozbawianiu życia.
Jeśli nie czujecie się pewnie z tymi tematami i macie myśl, że może to na Was źle wpłynąć, zalecam ostrożność przy lekturze.
Autorka
Middle of the Night — Elley Duhé
Right Here — Chase Atlantic
Friends — Chase Atlantic
La Triple T — Tini
Ohmami — Chase Atlantic, Maggie Lindemann
Empty — Chase Atlantic
Devilish — Chase Atlantic
TiaTamera — Doja Cat, Rico Nasty
Quit — Cashmere Cat, Ariana Grande
Church — Chase Atlantic
Exhale — Sabrina Carpenter
Bad Decisions — Ariana Grande
Safety Net — Ariana Grande, Ty Dolla Sign
I Think I’m Lost Again — Chase Atlantic
The Walls — Chase Atlantic
SaveYour Tears — The Weeknd, Ariana Grande
Friday — Dopamine Re-Edit, Mufasa & Hypeman
Meddle About — Chase Atlantic
Escapism (Sped Up) — Raye, 070 Shake
Bad Omens — 5 Seconds of Summer
Everytime — Ariana Grande
Seven Devils — Florence and the Machine
Fernando Alonso — El Jhota, Camin
AUS23 (1:1) — Charles Leclerc
MIA23 (1:2) — Charles Leclerc
Każdy ma swoją definicję szczęścia. Dla niektórych jest to druga osoba. Do pewnego momentu nie mogłam tego zrozumieć. Tym momentem był dzień, w którym pierwszy raz poczułam ciepło na sercu, ale wtedy nie wiedziałam, co ono oznacza. Nieznajome uczucie zaczęło pojawiać się coraz częściej, przy każdym spotkaniu z nim.
W końcu nadeszła ta chwila.
Klif Monte Carlo.
Niedziela.
Godzina dziewiętnasta trzydzieści jeden.
Wszystko zapowiadało się idealnie. Po wielu gorszych momentach, w których nie byłam niczego pewna, przepadłam. Przepadłam dla ciebie, pomimo tego, jak wiele razy mnie złamałeś. Oddałam ci całe swoje serce, ale gdy staliśmy na klifie, a ty kazałeś mi się obrócić, bałam się. Bałam się, że to, co później zobaczę, kolejny raz mnie zniszczy. Tym razem doszczętnie.
To była chwila zawahania, małe zatracenie w czymś, do czego nigdy byś nie dopuścił.
To, co ujrzałam, złamało mnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta chwila tak bardzo zmieni moje życie, a nawet całkiem je zakończy. Ten moment rozpoczął nową historię.
Nową historię, która nie zapowiadała się tak, jak bym mogła pomyśleć.
To wszystko było jak sen, a gdy stałam tyłem do ciebie, miałam nadzieję, że to tylko kolejny koszmar.
— Merliah! Wstawaj! Szybko!
Ze snu wybudził mnie głos mojej matki. Zdenerwowana spojrzałam na zegarek. Druga dwadzieścia osiem. Dlaczego ona mnie budzi o tak nieludzkiej porze?
Odgłos kroków na korytarzu, zmierzających w stronę mojego pokoju, wyrwał mnie z letargu. Bez spoglądania na drzwi mogłam się domyślić, że weszła przez nie moja młodsza siostra, Milicent.
— Zabieraj siostrę, biegnijcie do piwnicy, schowajcie się w schronie i nie wychodźcie, dopóki wam nie pozwolę — powiedziała matka ze spokojem, jakby normalnie budziła mnie do szkoły. Następnie usłyszałam, jak zbiega po schodach, przy okazji mówiąc coś do swojego partnera, którego, szczerze mówiąc, nie trawiłam. Niby mama była przy nim szczęśliwa, jednak z Milicent nic o nim nie wiedziałyśmy. Znałyśmy tylko jego imię i nazwisko: Manuel Shelby. Spotykał się z moją matką dopiero od dwóch miesięcy, a z podsłuchanej przeze mnie rozmowy wynikało, że planują ślub. Moim zdaniem było na to za wcześnie, jednak to ich decyzja. Jeśli Emma ma być dzięki temu szczęśliwa, to ja też będę.
Wstałam z łóżka i spojrzałam na Milicent. Wyglądała na zaniepokojoną i zdezorientowaną. Ja chyba byłam za bardzo zaspana, żeby się tym wszystkim tak martwić. Myślałam tylko o tym, jak ukatrupić matkę za budzenie mnie w środku nocy. Podeszłam do szafy, wyjęłam z niej dwie bluzy, po czym złapałam za rękę siostrę, by pobiec z nią do schronu.
***
Czas w podziemiach płynął niezwykle wolno. Byłam przekonana, że minęła doba, jednak zegarek wskazywał, że spędziłyśmy tam zaledwie trzydzieści minut. Zimny beton, na którym siedziałyśmy, spowodował, że szybko się rozbudziłam, co wywołało też lawinę myśli. Bardzo destrukcyjnych myśli.
Mieszkaliśmy w raczej spokojnej okolicy, nigdy nie dochodziło tam do kradzieży, a tym bardziej do czegoś gorszego. Dlaczego więc muszę siedzieć w środku nocy pod pieprzoną piwnicą? Poza tym gdzie są moja mama i Manuel? Tyle pytań, a odpowiedzi brak. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej książki, ani nawet telefonu, żeby zająć czymś głowę.
Dopiero po ponad godzinie, którą spędziłyśmy w kompletnej ciszy, usłyszałyśmy odgłos otwieranych drzwi, a zaraz po nim krzyk mamy, że możemy już wyjść.
Gdy znalazłyśmy się na szczycie schodów prowadzących do kuchni, zobaczyłam Emmę i Manuela, którzy stali przy stole w jadalni. W ich oczach było widać zmęczenie, ale trudno było z nich wyczytać, jakich wieści mamy się spodziewać. Kiedy usiadłam przy stole, matka w końcu przerwała głuchą ciszę:
— Musimy wyjechać — powiedziała, nie patrząc mi w twarz. Bawiła się swoimi palcami, jakby bała się mojej reakcji.
— Co? Najpierw nas budzisz w środku nocy, żebyśmy się schowały w pierdolonym schronie, a teraz mamy uciekać? Może chociaż spróbujesz nam wytłumaczyć, o co chodzi!? — krzyknęłam.
— Nie, córeczko, wy nie wyjeżdżacie, tylko ja i Manuel.
Popatrzyłam na nią zdezorientowana. O czym ona mówi?
— Nie będzie nas kilka dni, a wy macie się zachowywać, jakby nic się nie wydarzyło. Najlepiej zapomnijcie o tej sytuacji. — Matka chyba zauważyła, że chciałam coś powiedzieć, więc pospiesznie dodała: — Żadnych pytań, dowiecie się w swoim czasie. A teraz do łóżek, rano szkoła.
Emma i Manuel wstali od stołu i poszli do salonu. Spojrzałam na siostrę, która ze łzami w oczach powoli kierowała się na piętro. Widziałam, że sytuacja ją przerasta. Uznałam, że położę się razem z Milicent. Ja i tak już nie zasnę, a może moja obecność chociaż jej pomoże się uspokoić. Dogoniłam ją na korytarzu, złapałam za rękę i pociągnęłam w stronę swojego pokoju.
Kiedy przekroczyłyśmy próg, bez zastanowienia rzuciłyśmy się na moje wielkie łóżko. Pokój nie należał do największych, jednak miałam w nim wszystko, czego potrzebowałam: toaletkę, małą garderobę, biurko i łazienkę, która była też połączona z pokojem siostry.
Milicent była niską, drobną blondynką o zielonych oczach. Sprawiała wrażenie nieśmiałej, jednak głęboko w niej krył się mocny temperament. Od zawsze byłyśmy bardzo zżyte, bo dzieliły nas zaledwie dwa lata. Zewnętrznie w ogóle nie byłyśmy do siebie podobne. Moja siostra wyglądała dokładnie jak Emma, a ja jak… no właśnie nie wiem jak. Żart o mojej adopcji powtarzaliśmy w rodzinie od lat i nigdy nie przestawał nas śmieszyć.
Leżałyśmy wtulone w siebie przez kilka minut. Oddech Milicent zdążył się unormować, więc byłam przekonana, że zasnęła. Kiedy delikatnie się poruszyłam, aby podłączyć telefon do ładowania, nagle się odezwała:
— Myślisz, że o co może chodzić? Nigdy nie wyjeżdżali ani nie było sytuacji, że musiałyśmy zamykać się w schronie.
— Nie mam pojęcia, młoda, przysięgam — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
— Położę się u siebie, już mi lepiej. Spróbuj zasnąć. Dobranoc, Merliah. — Nie czekając na moją odpowiedź, wstała i szybko zniknęła za drzwiami od łazienki.
***
Dochodziła siódma. Spędziłam w łóżku kilka godzin. Nie mogłam zasnąć przez natłok myśli. Tak jak mówiła Milicent, nasza matka nigdy nie wyjeżdżała. Nie zostawiała nas. Miałam tylko osiemnaście lat, a Milicent szesnaście. To trochę niepoważne zostawiać nas same na kilka dni w takich niebezpiecznych okolicznościach. Naprawdę się tego wszystkiego bałam. Powtarzałam sobie, że gdyby coś nam groziło, Emma nawet by nie pomyślała, aby nas zostawić.
Z rozmyślań wyrwał mnie sygnał budzika. Wspaniale. Spałam jedynie jakieś półtorej godziny, bo oczywiście do pierwszej czytałam książkę, ale kto by pomyślał, że będę musiała wstać w nocy i już podczas niej nie zasnę. Gdy nadchodziły stresujące sytuacje albo gdy coś się stało, często miewałam problemy z zaśnięciem. Czasem nawet popadałam w bezsenność, a wtedy moje myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół snu, który był niemożliwy.
Poleżałam jeszcze kilka minut pod kołdrą, po czym postanowiłam wreszcie wstać z łóżka. Niestety drzwi do łazienki były zamknięte. Super, Milicent dorwała się do niej pierwsza. Wzięłam do ręki telefon i spojrzałam na godzinę.
— O kurwa! — krzyknęłam. Okazało się, że moje kilka minut zamieniło się w trzydzieści.
Pospiesznie ruszyłam w stronę toaletki i usiadłam na fotelu. Zrobiłam szybki makijaż. Spojrzałam w lustro. „W sumie nie jest tak źle, mogło być gorzej” — pomyślałam. Moje niebieskie oczy, które podkreśliłam białą kredką, nie wyglądały aż tak tragicznie, a rude włosy spięłam w niechlujnego koka.
Zeszłam na dół z myślą, że będzie czekało na nas śniadanie, a potem będzie podwózka do szkoły, ale zobaczyłam tylko kartkę na blacie w kuchni.
Musieliśmy wyjechać z samego rana. Na stole w jadalni jest trochę gotówki, resztę przelałam wam na konto. Nie roznieście domu. Jak coś, to dzwońcie. Kocham was!
Mama
Cudownie, czyli autobus, co oznaczało spóźnienie do szkoły. No cóż, to nie moja wina, nie zamierzałam się tłumaczyć. Zastanawiało mnie, kiedy wyjechali. Przecież nie spałam, a nic nie słyszałam. Aż tak się zatraciłam w myślach? A może jednak zasnęłam? Nie wiedziałam, trudno.
— Milicent! Jedziemy autobusem! Emma zdążyła wyjechać, więc nie ma kto nas wozić, pewnie przez cały tydzień! — krzyknęłam do siostry, która po chwili zbiegła ze schodów i weszła do kuchni.
— No super, a jak już mamy się spóźnić, nie lepiej nie iść na pierwszą godzinę? Nie powinnyśmy przeszkadzać, wbiegając do sali w środku lekcji, bo to by oznaczało brak szacunku do nauczyciela — powiedziała z chytrym uśmiechem na twarzy.
— Powiem ci, że mądrze myślisz, dlatego przystanę na twój cudowny pomysł i zrobię nam jakieś śniadanie. Co powiesz na tosty?
— Oczywiście, że tak, piąty dzień z rzędu, ale jeszcze mi się nie znudziły.
W sumie to jadłyśmy je już jakieś dwa tygodnie, ale postanowiłam jej tego nie wypominać.
***
Zjadłyśmy śniadanie i właśnie miałyśmy wychodzić, gdy nagle ktoś zaczął szarpać za klamkę drzwi wejściowych. Czy ludzie nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak dzwonek?
Już chciałam otworzyć drzwi, ale poczułam dłoń siostry na ramieniu. Spojrzałam na Milicent. Widziałam, że się boi. Podeszłam do niej, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie, myśląc, że dodam jej tym trochę otuchy. Niestety nie udało się, bo osobnik za drzwiami zaczął robić się coraz bardziej natarczywy. Do szarpania za klamkę dołączyło głośne walenie w drzwi.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę piwnicy, wciąż trzymając za rękę Milicent. Bardzo się bała. Myślałam, że zaraz będę musiała ją nieść. Zeszłyśmy na dół, zamknąwszy za sobą drzwi od podziemi. Uznałyśmy, że piwnica jest lepsza niż schron, bo będziemy więcej z niej słyszeć. Ukryłyśmy się za niewielką skrzynią. Zbyt dużego wyboru nie było. Drugą opcję stanowiło schowanie się za kartonami. Ten pomysł od razu odpadł, bo gdybyśmy tylko lekko ich dotknęły, mogłyby runąć na ziemię.
Nie minęła chwila, a do naszych uszu dobiegł huk, potem donośny odgłos kroków, który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy. Spełnił się nasz największy koszmar: oprócz drzwi wejściowych ktoś otworzył też drzwi od piwnicy. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a całe śniadanie wraca tam, skąd przyszło. Spojrzałam na siostrę, która była blada jak ściana. Gestem pokazałam jej, aby była cicho. Wyjrzałam lekko zza skrzyni, próbując zrobić to tak, aby nikt mnie nie zauważył.
Zobaczyłam dwóch mężczyzn. Bardzo postawnych.
— Kurwa, gdzie oni są?
— Nie pierdol, że uciekli. To by było zabawne, będziemy mieli więcej zabawy z szukaniem.
Nagle ponownie usłyszałam kroki. Chyba szli w naszą stronę. Jedyne, co miałam pod ręką, to łopata. „To nie jest taki zły pomysł. Zawsze coś” — pomyślałam. Wzięłam ją do rąk i przycisnęłam do klatki piersiowej, jakby miało mi to pomóc.
— Muszą tu być! Azul, szukaj ich! — krzyknął jeden.
Czego oni od nas chcą?
— Poszukaj po prawej, ja spojrzę po lewej — odpowiedział drugi mężczyzna, schodząc po schodach.
Przymknęłam na chwilę oczy, aby nie zatracić się w myślach, i to był mój błąd. Narzędzie wypadło mi z rąk, robiąc hałas. Nie minęła chwila, a przed oczami miałam nogi mężczyzny. Zadarłam lekko głowę i spojrzałam do góry, trafiając prosto na jego oczy.
— Proszę bardzo, co za piękna niespodzianka — powiedział, po czym spojrzał za mnie, lekko się wychylając. — O, podwójna niespodzianka — dodał szyderczym tonem, dotykając głowy mojej młodszej siostry. — Szefie! Co z nimi robimy? Chyba są same, mamusia je zostawiła — spytał wspólnika.
— Tak, mamusia jednej z nich, zdecydowanie. Na górę z nimi!
Zostałam mocno szarpnięta za bluzkę. Napastnik włożył w to tyle siły, że poleciałam na ścianę i nieco się o nią obiłam, a dodatkowo mężczyzna porwał kawałek mojego ubrania. Przylgnęłam plecami do ściany, czując na sobie wzrok siostry. Odwróciłam głowę w jej stronę. Wpatrywała się w mój nos, dlatego szybko go wytarłam. Na dłoni ujrzałam krew.
Mężczyzna znowu zaczął nas ciągnąć, aby zmusić do wejścia na schody. Dobrowolnie weszłyśmy do kuchni, kiedy nagle facet nas pchnął. Upadłyśmy na podłogę, zapewne tłukąc sobie kolana. Nie wiem, po co to zrobił, ale spowodowało to, że mój strach zamienił się we wściekłość. Lekko się wyprostowałam i objęłam ramieniem Milicent.
— Ja jestem Azul, a to Amarillo — powiedział, wskazując dłonią na siebie, a następnie na stojącego obok stołu w jadalni blondyna średniego wzrostu. — Mówcie, co wiecie, bo będziemy inaczej rozmawiać, już nie będzie tak przyjemnie.
Mówcie, co wiecie? Niby na jaki temat? Chętnie porozmawiam o mojej edukacji, która powinna się już skończyć.
Brunet odsunął dwa krzesła, pokazując nam, abyśmy usiadły. Wstałyśmy z podłogi i zajęłyśmy miejsca przy stole. Milicent zaczęła się bawić swoimi dłońmi, ja jednak przyglądałam się mężczyznom, na wypadek gdyby trzeba było podać ich rysopisy na policji. Tak było w jakimś filmie o porwaniu i pomogło to znaleźć sprawcę. Chociaż, nie oszukujmy się, wiedziałam, że z tego stresu zaraz o tym zapomnę.
— Gdzie jest zielony diament? — spytał.
Dobrze usłyszałam? Zielony diament? Skąd ja, kurwa, mam to wiedzieć. Jakby było mnie stać na diamenty, nie jeździłabym do szkoły autobusem.
Milczałyśmy.
Udawałam przed nimi pewną siebie. Głowa wysoko podniesiona, proste plecy i założone ręce, żeby podkreślić, że nie mam im nic do powiedzenia. Jednak w środku cała drżałam. Myślałam, że zaraz zwymiotuję ze stresu.
Blondyn ewidentnie nie miał do nas cierpliwości. Skinął głową w stronę podwładnego, a następnie odwrócił się do nas plecami. Azul zaczął się do nas zbliżać, wyciągając coś zza paska.
Spanikowałam i zamarłam. Odwróciłam wzrok i podniosłam ręce do góry. Ostatnie, co zapamiętałam, to moje osuwające się na podłogę ciało, a na koniec totalny spokój w głowie i ciemność przed oczami.
Obudziło mnie szturchanie w ramię. Otworzyłam oczy, ale widziałam jak za mgłą. Zaczęłam szybko mrugać. Okazało się, że osoba, która mnie szturchała, to moja siostra. Patrzyła na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
Rozejrzałam się. Leżałam w salonie na kanapie, przykryta kocem. Miałam tak wyschnięte gardło, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Pokazałam Milicent gestem ręki, aby przyniosła mi coś do picia. W tym czasie podniosłam się, a głowa zaczęła mi pulsować. Okropne uczucie, nienawidzę tego. Oparłam łokcie o kolana i schowałam twarz w dłoniach. Chciałam sobie przypomnieć, co działo się wcześniej.
— Merliah, wszystko okej? — spytała Milicent, podając mi szklankę wody. — Powoli, bo się zakrztusisz — dodała po chwili.
— Co się stało? — wysapałam.
— Nic nie pamiętasz? — Spojrzała na mnie z niepokojem.
— Czekaj, daj mi chwilę — powiedziałam i zaczęłam analizować dzisiejszy dzień.
Pobudka po drugiej w nocy. Schron. Mama mówiąca, że wyjeżdża z Manuelem. Kartka na stole. Piwnica, dwóch mężczyzn. No tak. Potem nas znaleźli i chyba zasłabłam w jadalni.
— Okej, co się stało, jak zemdlałam?
— W sumie to nic takiego. Jeden z nich, ten brunet, nie wiem, jak mu tam było… — zaczęła, marszcząc lekko brwi.
— Azul.
— A tak, no to on cię wziął i przyniósł tutaj.
Spojrzałam na nią zszokowana. To było dziwne. Pomyślałam, że to pewnie był pomysł Azula, bo tamten drugi by mnie tam zostawił.
— No i w sumie jest teraz — ciągnęła Milicent, spoglądając na zegar — dwunasta trzydzieści, więc do szkoły już nie pójdziemy.
— Mówili, czego od nas chcą? Wyjaśnili cokolwiek?
— Jak straciłaś przytomność, nie odezwali się już słowem. Ten dziwny blondyn chciał coś powiedzieć, ale ten drugi uciszył go wzrokiem. Chyba miał wyrzuty sumienia po tym, co ci się stało — wyjaśniła.
Wyrzuty sumienia? Tacy jak oni nie mają czegoś takiego. Wątpię, że w ogóle wiedzą, co to jest.
— Nie mówmy o tym mamie — powiedziałam, patrząc siostrze prosto w oczy. — Nawet jak zaczniemy temat, to będzie nam wmawiać, że nic się nie dzieje. Myślę, że musimy wziąć się za to same.
Milicent przytaknęła, a ja ledwo stłumiłam prychnięcie. Co ja wygaduję? Nie potrafię nawet ugotować pełnowartościowego posiłku, a mam się sama zająć… tym.
— Idź do siebie, pogadamy później i ogarniemy, co dalej — dodałam.
— Okej — odpowiedziała. Była już spokojniejsza niż kilka minut temu.
Kiedy siostra zniknęła z zasięgu mojego wzroku na piętrze, wstałam i usiadłam na kanapie. Schowałam twarz w dłoniach. Najbardziej obawiałam się, że to dopiero początek tego całego cyrku. Czułam, że łzy napływają mi do oczu, jednak szybko się ich pozbyłam. Nie mogę pokazać, że jestem słaba. Ostatecznie zebrałam siły, żeby wrócić do swojej sypialni.
***
Od dwóch godzin siedziałam w pokoju i próbowałam czytać. No właśnie: próbowałam. Nie mogłam się skupić po tym, co zaszło dzisiejszego dnia.
Oprócz tej jednej chwili słabości nie czułam więcej strachu, smutku czy zdenerwowania. Nie takie rzeczy mi się w życiu przydarzały. Napadnięta we własnym domu jeszcze nie byłam, ale bywały momenty, w których bardziej się bałam o swoje życie. Zbyt wiele razy bałam się tego, że sama je sobie odbiorę. Szczerze mówiąc, nie pamiętałam prawie nic sprzed przeprowadzki z Denver do Sarasoty. Czułam się, jakbym wtedy istniała tylko trochę. Wiedziałam, że nasze życie w Kolorado nie było usłane różami ani w jakimkolwiek stopniu normalne, w przeciwieństwie do obecnego życia tutaj. Jeśli cokolwiek pamiętałam, to te najgorsze momenty w tamtym miejscu. Chyba już nigdy ich nie zapomnę. Podupadłam wtedy na zdrowiu psychicznym.
O wszystkim wiedziały tylko dwie osoby: Milicent i Emma. Niestety tylko moja siostra rozumiała, że chcę zapomnieć, że chcę cofnąć czas, choć wiem, że to niemożliwe. Nasza matka nie chciała na początku słyszeć o wyprowadzce, dlatego wpadłam w nieciekawe towarzystwo. Potem sama nalegała na wyjazd do innego stanu.
Zawsze się dziwiłam Milicent, że potrafiła rzucić dla mnie wszystko i przeprowadzić się ponad tysiąc osiemset mil na południowy wschód kraju. Chociaż niby od dawna mówiła, że chciałaby mieszkać w cieplejszej części Ameryki — w końcu Sarasota to Floryda, upałów nam tutaj nie brakuje.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos tłuczonego szkła. Zerwałam się z łóżka, a przez głowę natychmiast przebiegły mi najczarniejsze scenariusze. Wpadłam do kuchni, gdzie zastałam moją ukochaną blondynkę śmiejącą się z czegoś, co leżało na podłodze. Ona po prostu zbiła szklankę. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać z ulgi.
— Przepraszam, ale mi wypadła — zachichotała.
— Dobra, ale co w tym jest takiego śmiesznego?
— No, szklanka się zbiła — powiedziała, nadal się śmiejąc. Czasami trudno mi ją zrozumieć.
— Nieważne. — Machnęłam ręką. — Skoro już tu jesteśmy, to zrobimy tak: trzeba przeszukać sypialnię mamy, oczywiście z kulturą.
Jakby kulturalne było grzebanie w czyichś rzeczach.
— Odstawiamy wszystko na swoje miejsce, rozumiesz? Na swoje miejsce — powtórzyłam na wszelki wypadek.
— Okej, do roboty, Handler.
Po nazwisku? Chyba dzisiejszy dzień był dla niej traumatyczny, bo najwyraźniej zwariowała. A może zawsze taka była, a ja już nie odróżniałam fikcji od rzeczywistości?
***
Od godziny przeszukiwałyśmy sypialnię. Co znalazłyśmy? Dosłownie nic. Co najdziwniejsze, nie widziałam żadnych naszych zdjęć, jakbyśmy nigdy nie istniały w życiu naszej matki. Mogłabym przysiąc, że jeszcze w te wakacje sama wywoływałam zdjęcia z naszego rodzinnego pobytu w Nowym Jorku. Milicent chyba nie wydało się to dziwne, bo nie komentowała. Jedyne zdania, jakie wychodziły z jej ust, to: „Czy musimy to robić?” i „Bolą mnie już plecy”.
Czasami miewałam wrażenie, że ona wie coś więcej i stara się to przede mną ukryć, ale w tamtym momencie skupiałam się tylko na tym, aby znaleźć cokolwiek związanego ze mną. Niestety nasz wysiłek poszedł na marne.
Ostatnia deska ratunku mogła się kryć na strychu, lecz zostawiłam to na później. To był wystarczająco długi dzień i pewnie Milicent była tego samego zdania. Czułam się wyczerpana, a syf, który zrobiłyśmy w sypialni mamy, zdecydowanie nie pomagał.
Jedyny plan, jaki miałam na resztę tego dnia, to spróbować zapomnieć o tym, co się stało. Zamierzałam obejrzeć jakiś serial, może się upić, a najlepiej wziąć coś mocniejszego. Nie, nie mogłam tego zrobić. Musiałam zachować trzeźwość umysłu, przynajmniej do powrotu Emmy. Myśl o tym, że nazajutrz musimy iść do szkoły, nie motywowała mnie do nietykania używek. Dobrze, że moja ukochana nikotyna nie wpływa negatywnie na świadomość człowieka.
Nagle poczułam delikatne uderzenie w twarz. Lekko zachwiałam się do tyłu i w ostatnim momencie złapałam się wezgłowia, dzięki czemu nie spadłam z łóżka.
— Przestań myśleć o niebieskich i pomóż mi chować rzeczy mamy — powiedziała zdenerwowana Milicent. — Inaczej znowu w ciebie rzucę tą pierdoloną poduszką.
— „Myśleć o niebieskich”? Nie mówi się „myśleć o niebieskich migdałach”? — zapytałam.
— Od dzisiaj nie — odpowiedziała poważnie siostra i wróciła do swojego zajęcia.
Zaśmiałam się pod nosem i sekundę później do niej dołączyłam. Groźba ponownego uderzenia poduszką bardzo mnie zmotywowała.
***
Obudził mnie budzik, niestety. Dawno tak dobrze nie spałam. Może zamiast tabletek nasennych powinnam dawkować sobie w życiu więcej adrenaliny? Czy to możliwe, że jestem jeszcze bardziej pojebana, niż myślałam? Z drugiej strony, poprzedniej nocy prawie nie spałam, więc wyczerpanie zrobiło swoje.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu: siódma zero jeden. Miałam niecałą godzinę do wyjścia.
Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi łazienki. Nie musiałam nawet pociągać za klamkę, żeby wiedzieć, że jest zajęte. Za drzwiami słyszałam włączony prysznic.
— Wypierdalaj z łazienki, młoda! Jest już późno, daj mi się, kurwa, umyć — krzyknęłam do siostry, przy okazji waląc pięścią w drzwi.
— Pięć minut! — odkrzyknęła Milicent.
Zawsze mówi, że jeszcze pięć minut. Nie chciało mi się od rana z nią kłócić, dlatego poddałam się i wróciłam do szafki nocnej, by wziąć telefon. Wczoraj nawet nie miałam ochoty na niego patrzeć, więc dopiero teraz zaczęłam odczytywać nieodebrane powiadomienia. Wśród wielu komunikatów niestety nie znalazłam nieodebranego połączenia, ani nawet głupiej wiadomości od matki. Czegokolwiek, co dałoby mi znak, że chociaż w małym stopniu jest okej.
Ja poprostu potrzebowałam nadziei.
Minęło dokładnie pięć minut, kiedy usłyszałam przekręcanie zamka w drzwiach łazienki. Milicent nigdy nie była taka punktualna. Bez zastanowienia odłożyłam telefon i ruszyłam pod prysznic.
Umyłam się, umalowałam i nawet ułożyłam włosy tak, że wyglądały w miarę znośnie. Do autobusu zostało mi dwadzieścia minut, które przeznaczyłam na szybkie wypicie herbaty i czytanie książki. Nie miałam ochoty na śniadanie. Na samą myśl o jedzeniu robiło mi się niedobrze.
O siódmej czterdzieści podjechał szkolny autobus, a niecałe dziesięć minut później znalazłyśmy się na dziedzińcu naszego liceum.
Przy wejściu do budynku rozdzieliłam się z siostrą, która bez pożegnania pobiegła do swoich znajomych. Przy szafkach zastałam swoją przyjaciółkę. Stała z nosem w telefonie, oparta o drzwiczki.
— Corinne! — krzyknęłam do niej, wymachując dłonią przed ekranem jej smartfona.
— Oo, hej. Czemu cię wczoraj nie było? — zapytała, chowając urządzenie do kieszeni jeansów.
— To bardzo długa historia, opowiem ci później. Może przyjdziesz do mnie? — zapytałam.
— No, mogę przyjść — mruknęła.
Widziałam, że nie jest chętna na spotkanie, ale trudno. Musi się ze mną użerać, bo muszę komuś to opowiedzieć, inaczej wybuchnę. Nie czekając na mnie, skierowała się do klasy.
Odwróciłam się w stronę szafki, żeby wyjąć książki do hiszpańskiego. Uchyliłam torbę i włożyłam je do środka. Oczywiście musiało mi coś wypaść. Miałam totalny śmietnik w notatkach i nigdy nie było dobrej okazji, żeby je uporządkować. Schyliłam się i podniosłam papiery. Wśród kartek formatu A4 leżała jedna o wiele mniejsza, dodatkowo złożona wpół. Rozłożyłam ją, spodziewając się jakiejś starej ściągi ze słówek, którą zapomniałam wyrzucić. Chwilę później zaczęłam czytać treść karteczki.
Chyba po prostu, nawet jeśli kogoś nienawidzisz, nie musisz koniecznie nienawidzić go już zawsze.
C.
Co? O co chodzi? Lekko zaniepokojona, rozejrzałam się na prawo i lewo. Nikt znajomy, sami uczniowie z młodszych klas.
Czułam się jak w jakimś filmie akcji. Chociaż nie. To wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni, robiło z mojego życia raczej komedię. Ciekawe, czy może być gorzej.
Zestresowana zaczęłam czytać to zdanie w kółko, próbując sobie przypomnieć, skąd znam te słowa. Nagle doznałam olśnienia: przecież to cytat z Kill Switch Penelope Douglas. Ale co znaczy litera „C”? Może Todd Carlson? To jedyna osoba z nazwiskiem na tę literę, którą kojarzę. Chociaż wątpię, ja go nawet za bardzo nie znam.
Może to miało oznaczać autora tego liściku? Corinne ma szafkę obok mnie. Pewnie to do niej, choć to w sumie nie ma sensu, bo ona przecież nie czyta książek. Oddam jej to na lekcji, może coś jej się skojarzy, a ten cytat jest tylko nawiązaniem do jakiejś sprawy.
Zamknęłam szafkę i skierowałam się w stronę sali. Przy drzwiach stała już moja przyjaciółka. Podeszłam bliżej z karteczką w ręce.
— To chyba do ciebie, znalazłam to w szafce — powiedziałam.
Wzięła ode mnie papierek, spojrzała na niego i zaczęła czytać. Po chwili zaczęła się głośno śmiać.
Poczułam się lekko zdezorientowana.
— Kochanie, to nie do mnie. Ja nawet nie wiem, co to jest — rzuciła.
Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy oddawała mi liścik. Co w tym zabawnego? To było lekko przerażające.
Jeśli to naprawdę do mnie, to skąd ten ktoś zna jedną z moich ulubionych książek i dlaczego wybrał akurat ten cytat? Przecież z nikim nie jestem pokłócona. Nie ma kogoś, kogo nienawidzę. Czemu nigdzie nie mogę mieć spokoju? W domu jacyś faceci wypytują mnie o jakiś diament, a w szkole mam stalkera. Zajebiście.
Wszystko robiło się coraz bardziej dziwne, a zachowanie mojej przyjaciółki i siostry totalnie mi w tym nie pomagało. W mojej głowie roiło się od przeróżnych myśli, które nie były mi na rękę.
***
Zajęcia zaczęłyśmy dwoma hiszpańskimi. Nie miałam pojęcia, po co nadal są prowadzone lekcje, skoro jesteśmy już po egzaminach. Nie wspominając o tym, że była nas garstka, bo inni już odpuścili sobie szkołę. Ja niestety nie mogłam tak zrobić, ponieważ z nieznanego mi powodu Emma uporczywie namawiała mnie, abym dalej uczęszczała na zajęcia, a ja po długich kłótniach w końcu ustąpiłam.
Na niczym nie mogłam się skupić. Cały czas myślałam o liściku. Kolejna zagadka do rozwiązania, a w głowie totalna pustka. Nie miałam już na to siły.
Na przerwie wyszłyśmy z Corinne na dziedziniec. Jak zwykle przemknęło mi przez głowę pytanie, jakim cudem dyrektor ani żaden nauczyciel nie widzą problemu w tym, że palimy na terenie szkoły. Podejrzewałam, że przez starsze roczniki aż tak stracili do tego cierpliwość, że po prostu dali sobie spokój.
O tej porze w tym miejscu było zawsze pełno ludzi. Jedni jedli lunch, inni leżeli na trawie lub karmili raka płuc. Typowe liceum w Sarasocie.
W pewnym momencie zauważyłam, że przyjaciółka przestała mnie słuchać i wgapia się w grupkę chłopaków stojących pośrodku dziedzińca. Moją uwagę przykuł jakiś brunet. Nigdy go tutaj nie widziałam, ale musiałam przyznać, że jest na kim zawiesić oko. Zagapiłam się na niego, najwyraźniej na zbyt długo. Z letargu wyrwało mnie szturchnięcie w ramię. Spojrzałam z wyrzutem na Corinne, po czym wróciłam wzrokiem do chłopaka. Okazało się, że zmierza w naszą stronę.
— Cześć, jestem aż tak interesujący, że musisz na mnie patrzeć? — spytał z cwanym uśmieszkiem.
— Tak, właśnie tak jest — odparłam. Starałam się okazywać znudzenie, chociaż byłam zirytowana jego nastawieniem. Typowy chłopak z ego większym niż Rosja.
— Jak się nazywasz? Chyba skądś cię kojarzę.
Kurwa, ciekawe skąd. Idiota.
— No patrz, a ja ciebie nie — odpowiedziałam cynicznie. — A teraz przepraszam, spieszę się.
Próbowałam przejść obok niego, jednak był szybszy i zagrodził mi drogę ręką.
— Czekaj, jestem Charles — powiedział takim tonem, jakby sugerował, że powinnam go znać. Widząc, że nadal nie jestem zainteresowana rozmową, schylił się do mojego ucha i dodał: — Charles Lemaire.
— Charles? Ale… Co ty tu robisz?
Nagle zapomniałam, gdzie jestem i dlaczego. Ostatni raz widziałam go… sześć lat temu. Nie rozumiałam. Nic już, kurwa, nie rozumiałam.
Zrobiło mi się słabo. Starałam się zachować równowagę, dlatego skupiłam się na jego oczach, które błądziły po mojej twarzy. Tępo wgapiałam się w ich zielony odcień. Były takie same. Tak samo piękne. Tak idealne, że aż poczułam żółć podchodzącą do gardła.
— Merliah? — Zmarszczył brwi, aby mi się jeszcze bardziej przyjrzeć. A następnie odsunął się kilka kroków do tyłu.
Rozpoznał mnie, cholera. Nie chciałam, żeby mnie rozpoznał. Kurwa. Ja panikuję. Ja nigdy nie panikuję. Nie no, żartuję. Czasami mi się to zdarza. Boże, jestem pojebana.
Poczułam, że trzęsą mi się ręce. Chciałam stamtąd uciec, najlepiej gdzieś milion mil dalej.
Te piękne zielone oczy były powodem mojej wyprowadzki na drugi koniec kraju. Byłam przekonana, że to mnie ochroni przed ponownym ich spotkaniem.
Charles był bardzo utalentowanym chłopakiem. W wieku zaledwie trzynastu lat potrafił zniszczyć mnie za pomocą sześciu słów. Obiecałam sobie, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy ktokolwiek mnie złamał. Jego powrót wcale mi nie pomagał w dotrzymaniu tej obietnicy.
Miałam dwanaście pierdolonych lat. Byłam dzieckiem, nic dziwnego, że jedynie wyprowadzka była w stanie mi pomóc. Było lepiej, ale to nie oznaczało, że całkiem dobrze. Człowiek, który stał teraz dwa jardy ode mnie, sześć lat temu zmienił mnie na zawsze. I, jak widać, nawet nie pozwolił mi na chwilowe zapomnienie.
Szkoda, że nie byłam wtedy starsza. Nie uciekałabym. Teraz już wiedziałam, że zemsta byłaby najlepszą opcją. Zniszczyłabym mu życie. W zasadzie nadal mogłam to zrobić, ale czy to miało jakiś sens? W końcu było, minęło, chłopak może nawet tego nie pamiętać. Dla mnie to był najgorszy dzień w moim krótkim życiu, dla niego mógł to być pierdolony zwykły wtorek.
Miałam nadzieję, że wyrzuciłam go ze swojego życia, a teraz on, Charles Lemaire, pojawił się ponownie. Obawiałam się, że zniszczy wszystko, co budowałam latami, czyli reputację dziewczyny, która niczym się nie przejmuje i wszystko ma głęboko w dupie.
— Merliah? Wszystko dobrze? Jesteś blada jak ściana — powiedziała Truscott. — Kto to jest? Znasz go? — mruknęła ciszej, tak abym tylko ja usłyszała.
Czy go znałam? Chciałabym go nie znać. Marzyłam o tym, aby wszystkie wspomnienia z nim zniknęły. Aktualnie amnezja brzmiała dla mnie jak wybawienie.
Tak bardzo pragnęłamobudzić się z amnezją.
Nie odezwałam się, jak jebany tchórz. Wyminęłam ich i poszłam w stronę szkoły, po drodze wyrzucając niedopalonego papierosa na chodnik. Biegłam przez korytarz, nie oglądając się za siebie. Gdy znalazłam się już w łazience, zamknęłam się w jednej z kabin. Co mam zrobić?
Wyjęłam z kieszeni telefon, odblokowałam go, weszłam w kontakty. Milicent. Dzwoń. Pierwszy sygnał.
Drugi.
Trzeci.
Odebrała.
— Halo? Milicent? — powiedziałam łamiącym się głosem. — On tu jest.
Po wypowiedzeniu tych słów w moich oczach zebrały się łzy i zaczęły płynąć strużkami po rozgrzanych policzkach.
Cisza. Nikt mi nie odpowiedział. W tle było słychać tylko szum.
— Słońce, wszystko okej? — usłyszałam zza drzwi głos przyjaciółki. — Otwórz i powiedz, co się stało. Ty go znasz i to nie jest lekka sprawa. Trochę cię znam, więc wiem — dodała głosem pełnym współczucia.
Otworzyłam drzwi toalety. Nieudolnie próbowałam pozbyć się łez, które niestety jeszcze bardziej się potęgowały, coraz bardziej zamazując mi obraz. Jak przez mgłę zobaczyłam brunetkę z zatroskanym wyrazem twarzy. Ona wiedziała. Wiedziała, co się stało, ale nie wiedziała, że to on.
— Corinne… On wrócił. Kurwa, nie mogę na niego patrzeć. Jego twarz automatycznie mi wszystko przypomniała — wymamrotałam zachrypniętym głosem.
— Jaki on? Kto to jest, skarbie? Proszę, powiedz, zaraz pójdę po twoją siostrę.
— Pamiętasz, jak ci opowiadałam, dlaczego się tutaj przeprowadziłam? — zapytałam, próbując opanować drżący głos.
— Tak, pamiętam.
— To on. On doszczętnie zniszczył moją psychikę, którą usilnie próbowałam odbudować, zamieszkując tutaj. To on — powtórzyłam i znów zalałam się łzami.
Nie zdawałam sobie sprawy, że zobaczenie jego twarzy po tylu latach wzbudzi we mnie tyle emocji. W niektórych momentach, gdy zamykałam oczy, pojawiał mi się obraz tamtej sytuacji. Widziałam tę salę, nauczycielkę, jego i słyszałam ten głos, którego miałam więcej nie usłyszeć.
Corinne przymknęła drzwi kabiny i szybkim krokiem udała się do wyjścia. Po niespełna dwóch minutach usłyszałam coraz głośniejsze kroki, a po chwili do środka wbiegła moja siostra. Od razu złapała mnie w ramiona. Nie pytała. Ona wiedziała, co się ze mną działo kilka lat temu. To ona namówiła Emmę na wyprowadzkę. Gdyby nie ona, nie wiem, co by teraz ze mną było.
Co teraz, gdy on wrócił? Nie chcę takiego życia. Wszystkie wspomnienia wróciły. A najbardziej obawiałam się swoich snów. Będą takie same, z moim ojcem. Nie jestem na to gotowa. Czemu nikt mnie nie ostrzegł? On nie jest tu od dziś. Chyba że poznał swoją grupkę znajomych wcześniej, a ja go po prostu nie zauważyłam? Wolałabym, aby tak zostało.
Co on w ogóle miał w głowie, podchodząc do mnie? Na pewno z daleka widział, że to ja. Nie zdziwiłabym się, gdyby wypytywał o mnie Todda.
Po natłoku myśli trochę się uspokoiłam. Przecież nie będę dalej uciekać. Myślałam, żeby poinformować o wszystkim mamę, ale nie chciałam jej martwić, tym bardziej że wyjechała. Miałam wrażenie, że z jakiegoś poważniejszego powodu niż osobiste problemy.
— Merliah? Chodź, wstań, troszkę cię ogarniemy i pójdziemy dalej na lekcje — powiedziała Milicent. — Nie możesz znowu opuszczać zajęć, bo wreszcie dyrektor zadzwoni do naszej matki.
Może wtedy w końcu by się do nas odezwała.
— Mam to w dupie, chcę do domu. Jest koniec roku i do tego po egzaminach. Nie chcę wracać na lekcje. Nie wiem, jak zareaguję, gdy go zobaczę kolejny raz. Nie chcę go więcej widzieć. Błagam, zabierzcie mnie stąd.
Panikowałam i nie mogłam się opanować, a moja bluza była już cała mokra od łez.
— Dziewczyno, uspokój się, nie możesz pokazać, że cię to rusza. Będziemy go ignorować i porozmawiamy w domu, co dalej. Mamy nie ma, więc na spokojnie obmyślimy, co i jak — powiedziała Milicent. Najwidoczniej zauważyła, że się waham, bo po chwili dodała już spokojniejszym głosem: — Damy radę, już tyle przeżyłyśmy, że to jest pestka. Będziemy go ignorować, jakby nie istniał.
Bo w tamtym momencie jeszcze chciałam, aby nieistniał.
— Mogę spróbować — odpowiedziałam niepewnie.
Wstałam z podłogi i przytuliłam się do siostry, która odprowadziła mnie z powrotem na zajęcia.
***
Reszta tego dnia minęła całkiem spokojnie. Więcej nie spotkałam Charles’a. Nie wiem, czy to zasługa tego, że zatraciłam myśli w czytaniu książki, czy po prostu on zdecydował się ulotnić i odpuścić. Gdy wróciłam do domu, zmęczenie wygrało i zasnęłam jak niemowlak.
Przebudziłam się chwilę przed siódmą i zrobiłam to, co zazwyczaj. Szybki prysznic, makijaż, nawet zjadłam śniadanie, choć nie do końca z własnej woli, bo namówiła mnie na nie Milicent. W każdym razie zjadłam i czułam się w miarę dobrze.
Dziś po szkole czekała mnie rozmowa z siostrą. Poszłam za jej radą: postanowiłam, że jeśli Charles ponownie znajdzie się w zasięgu mojego wzroku, będę go ignorować. Cały czas myślałam o wczorajszym spotkaniu. Przypominałam sobie jego twarz. Była taka… neutralna? Jednak oczy pokazywały zaskoczenie, może trochę też wstyd? Mam nadzieję, że moje nie zdradziły, jak bardzo się bałam.
***
Przekręciłam klucz w zamku drzwi do domu. Weszłam, zdjęłam buty, a torebkę rzuciłam gdzieś w kąt przedpokoju. Poszłam do kuchni, gdzie zaczęłam gotować z Milicent obiad.
Podczas zajęć nie spotkałam Charles’a. Przez cały dzień udawałam obojętną. Jedyna rzecz, która mogła zdradzić mój strach, to papierosy — wypaliłam ich dzisiaj chyba z dwadzieścia. A to dość droga sprawa.
Siostra ostrzegła mnie, że po posiłku wrócimy do tematu Charles’a. Jakimś cudem obiad dłużył się niemiłosiernie.
— Co teraz, Merliah? — spytała Milicent z troską, łapiąc mnie za dłoń.
— Nie wiem. Ja… No nie wiem, po prostu nie wiem — odpowiedziałam szczerze.
Miałam pustkę w głowie, która zazwyczaj była pełna pomysłów i rozwiązań, nawet w trudnych sytuacjach. Teraz czułam się tak, jakby czarna dziura wciągnęła w otchłań wszystkie moje pomysły.
— Postaram się dowiedzieć, co tu robi. Na pewno nie jest w Sarasocie bez powodu. Jeśli się dowiem, że zostaje na dłużej, możemy wyjechać. Masz już osiemnaście lat, nie będzie z tym problemu, a ja sobie jakoś poradzę. Pogadam z mamą, na pewno zrozumie i się zgodzi — zaproponowała, ściskając moją rękę mocniej.
— Nie, nie wyjadę, nie mogę znów uciec. Dam radę — mruknęłam, po czym pospiesznie wstałam od stołu. — Posprzątaj po obiedzie! Jutro ja to zrobię! — dodałam głośniej, będąc już w drodze do swojego pokoju.
Byłam już po egzaminach końcowych, czekały mnie studia. Wyjadę stąd. Najwyżej od razu w lipcu się wyprowadzę. Będzie mi wtedy łatwiej się przyzwyczaić do nowego miasta. Może poznam nowych znajomych już przed rozpoczęciem roku akademickiego? Kto wie. Nie widziałam innego rozwiązania.
Wzięłam do rąk książkę i otworzyłam na zaznaczonej stronie, aby poczytać. Przeczytałam dosłownie może jedno słowo, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Zaznaczyłam zakładką stronę i odłożyłam lekturę na łóżko. Wsłuchiwałam się w odgłosy dobiegające z dołu z nadzieją, że przyszła Stacie, przyjaciółka mojej siostry.
— Merliah! Ktoś do ciebie! — usłyszałam.
Do mnie? Może to Corinne. Miała przyjść do mnie po zajęciach, jednak nie odpisywała na wiadomości, dlatego sądziłam, że się rozmyśliła.
— Już idę! — odkrzyknęłam.
Z daleka usłyszałam męski głos. Dziwne. Oprócz Corinne i Milicent nie miałam innych przyjaciół. Nie ufałam ludziom od sytuacji sprzed sześciu lat. Kierowałam się powiedzeniem „spodziewaj się najgorszego, wtedy nic cię nie zawiedzie”. I dotyczyło to także ludzi.
Będąc już na ostatnim schodku, spojrzałam w stronę drzwi wejściowych. Z zaskoczenia zachwiałam się do tyłu. Złapałam za poręcz, co uchroniło mnie przed upadkiem.
— Cześć, możemy porozmawiać?
W drzwiach stał on. Nikt inny jak Charles Lemaire.
O czym niby on chciał rozmawiać? Nie pamiętał, co zrobił kilka lat temu? Miał ewidentne luki w pamięci.
Nasze słowa czy działania zawsze mają konsekwencje. Niestety czasem wpływają niepozytywnie na inne osoby, jeśli mamy gdzieś ich uczucia.
Jaki trzeba mieć tupet, żeby najpierw kogoś zniszczyć, a potem wracać do życia tej osoby bez żadnego zaproszenia. Logiczne było, że brunet jest moją przeszłością, a wraz z jego powrotem wróciły do mnie wszystkie wspomnienia, niestety głównie te negatywne.
Stał teraz w progu mojego domu, zaledwie kilka jardów ode mnie. Trudno było mi określić, czy na jego twarzy malują się wyrzuty sumienia, czy po prostu jest dobrym aktorem. W każdym razie nie ruszało mnie to. Spóźnił się z tym o kilka dobrych lat.
— Wyjdź stąd — powiedziałam, podchodząc do drzwi wejściowych i odsuwając od nich siostrę.
— Merliah, proszę, daj mi coś powiedzieć. Muszę się wytłumaczyć, nie możemy się unikać — odpowiedział błagalnym głosem. Położył przy tym dłoń na drzwiach, jakby próbował mnie powstrzymać przed ich zamknięciem.
— Co do pierwszego, trzeba było to zrobić kilka lat temu. A co do drugiego, to tak, możemy się unikać. Żegnam — odrzekłam. Próbowałam zamknąć drzwi, ale chłopak był ode mnie zdecydowanie silniejszy.
— Pozwól mi tylko coś powiedzieć, potem pójdę.
— Już za dużo powiedziałeś, a teraz odsuń się, bo pierdolnę cię tymi drzwiami! — krzyknęłam.
Spojrzałam na twarz Charles’a i zobaczyłam na niej wyraz pełen… troski? Byłam zdezorientowana. Chłopak opuścił głowę, odwrócił się i zaczął iść w stronę głównej ulicy. Bez zastanowienia zamknęłam za nim drzwi i oparłam się o nie plecami, modląc się w myślach, żeby już nigdy tutaj nie wrócił.
— Nie sądzisz, że powinniście porozmawiać? — Milicent wychyliła się zza rogu.
— Nie, nie sądzę. Po co miałabym z nim rozmawiać?
— Może żeby sobie wszystko wyjaśnić? Kiedy to się stało, nawet nie dałaś mu dojść do słowa — dodała ciszej.
— Czy ty go, kurwa, bronisz? Dobrze wiesz, co zrobił i jak wyglądało moje życie po tym wszystkim, wiesz, co się stało z tatą! — wykrzyczałam z gulą zaciśniętą w gardle.
— Nieważne, nie było tematu, ale proszę, przemyśl to — powiedziała błagalnie, po czym szybko wzięła ze stołu butelkę wody i wyszła z domu.
O co chodzi? Wszyscy zachowywali się jakoś dziwnie. Corinne, Milicent i ten idiota. Przecież nie zjawiłby się tu bez powodu, a przeproszenie mnie zdecydowanie nim nie było.
Może siostra ma rację? Może powinnam z nim porozmawiać i dać mu się wytłumaczyć? Ale skąd mogę mieć pewność, że nie będzie kłamał? W końcu byliśmy wtedy młodzi, może nawet nie pamiętać, dlaczego to zrobił.
Szkoda, że ja pamiętałam każdy szczegół.
***
Siedziałam w salonie od dobrych trzech godzin, a moja siostra nadal nie wracała. Rzadko zdarzało jej się wychodzić na tak długo. Z góry założyłam, że jest ze Stacie, więc się nie martwiłam. Miałam wrażenie, że ona wie coś więcej na temat wydarzeń z tamtego dnia. Gdyby nie wiedziała, nie namawiałaby mnie do rozmowy z Lemaire’em. Może już z nim o tym gadała? Nie. Nie zrobiłaby mi tego.
Z natłoku myśli wyrwał mnie dźwięk przekręcania klucza w drzwiach. Podniosłam się z kanapy i ruszyłam w kierunku jadalni. Oparłam się o stół i czekałam, aż Milicent wejdzie do środka. Zdjęła buty, wzięła do ręki telefon i obróciła się w moją stronę.
— Gdzie byłaś? — spytałam.
— U Ferro — odpowiedziała.
Miałam wrażenie, że w jej głosie usłyszałam lekki strach. Dziwne. Możliwe, że mi się tylko wydawało.
Nawet nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów. Do cholery, ona miała szesnaście lat, mogłaby mnie chociaż poinformować, dokąd idzie. Coś mi nie pasowało w tej sytuacji. Postanowiłam to sprawdzić, chociaż wiedziałam, że nie powinnam tego robić.
Wzięłam komórkę i wybrałam numer do przyjaciółki mojej siostry.
— Cześć, Stacie! Milicent podobno zostawiła u ciebie dziś telefon. Mogłabyś jej go potem podrzucić? — zapytałam.
— Hejka. Tak, podjadę później — odpowiedziała z lekkim zawahaniem. — A czemu to nie ona dzwoni do mnie z twojego tele…
— Okej, do zobaczenia! — pożegnałam się i od razu rozłączyłam.
Tak, tak, Milicent zostawiła telefon, a ja nie myślałam o Charles’ie. Zwłaszcza że miała telefon w ręce, gdy wróciła. Nie wiedziałam jak, ale musiałam się dowiedzieć, gdzie była. Może jak zacznę z nią spędzać więcej czasu, to się wygada? To chyba niezły pomysł. Miałyśmy przecież przeszukać strych, więc to idealna okazja, żeby ją o to podpytać.
— Siostra! Przeszukajmy dziś strych! — krzyknęłam z nadzieją, że usłyszy.
Nie odpowiedziała, więc postanowiłam zajrzeć do jej pokoju. Kiedy byłam już na schodach, rozległ się dzwonek do drzwi. Znowu.
— Może mama z Manuelem w końcu wrócili — szepnęłam.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je, jednak nikogo za nimi nie było. Wzięłam do ręki klucze, które leżały na szafce w przedpokoju, aby mieć przynajmniej prowizoryczną broń. Zdecydowałam się wystawić jedną nogę za próg domu, aby się rozejrzeć, czy nikogo tam na pewno nie ma.
Kiedy spojrzałam w dół, zauważyłam pudełeczko leżące na wycieraczce. Upewniwszy się, że blisko mnie jest pusto, ruszyłam wolnym krokiem dalej. Zaczęłam się rozglądać po osiedlu. Pusto, cisza i spokój, którego ja niestety w tym momencie nie odczuwałam.
Wróciłam, wzięłam kartonik i weszłam do domu. Zamknęłam drzwi na cztery spusty, po czym usiadłam w salonie. Nie wiedziałam, co zrobić. Obejrzałam pudełko ze wszystkich stron, jednak nic na nim nie było, żadnego adresu, odbiorcy ani nadawcy.
To wszystko było przerażające. Tyle pytań, zero odpowiedzi. Nawet własna siostra zaczynała mnie niepokoić. Właśnie. Milicent!
Szybko odłożyłam pudełko, podniosłam się z kanapy i biegiem ruszyłam na górę. Gdy zajrzałam do pokoju siostry, zobaczyłam, że śpi na łóżku, z telefonem w ręce.
Zeszłam na dół, ponownie usiadłam i zaczęłam się przyglądać temu czemuś. Chyba to otworzę, może nie wybuchnie i nie rozpierdoli mi domu. Może. Jeśli tego nie otworzę, w mojej głowie pojawi się kolejna niewiadoma.
Złapałam za pokrywkę i podniosłam ją do góry. W środku było małe pudełeczko z napisem „Streichhölzer” i zdjęciem panoramy Drezna.
Co?
Nie miałam pojęcia, od kogo to mogło być. Drezdeńskie zapałki. Nigdy nie byłam w Dreźnie ani w ogóle w Niemczech. Znów myśli przerwał mi dzwonek do drzwi. Ile można?
— Dajcie mi wszyscy spokój! — krzyknęłam, w zasadzie sama do siebie.
Kiedy otworzyłam drzwi, zamarłam. Zrobiło mi się słabo. Gdyby nie futryna, osunęłabym się bezsilnie na podłogę.
Przede mną z poważną miną stał Charles Lemaire. Znowu przeszywał mnie spojrzeniem swoich zielonych tęczówek, jakby próbował nimi mną manipulować. O nie, nie polecę na jego ładne oczka.
Czego on nie zrozumiał w moich wcześniejszych słowach? Mówić do słupa, a słup jak dupa.
— Cześć — powiedział, zmieniając wyraz twarzy na bardziej przyjazny.
— Wynoś się — odrzekłam z irytacją w głosie. Oparłam się o drzwi, aby zachować większą stabilność. Usiłowałam udawać, że jego obecność mnie nie osłabia, a jedynie denerwuje.
— Proszę, porozmawiajmy. Chcę wszystko wyjaśnić.
Ile można to powtarzać? Zrozumiałam znaczenie tych słów za pierwszym razem. Czy on ma mnie za jakąś idiotkę? Ewidentnie.
— Nie rozumiesz, że nie mamy czego wyjaśniać? — odpowiedziałam agresywnie.
— Pięć minut, Merliah. Tylko pięć, proszę.
Złożył ręce w błagalnym geście, jak do modlitwy. Czułam się bezsilna. Wiedziałam, że nie przestanie mnie nachodzić, póki go nie wysłucham. Niech powie, co chce, i wypierdala.
— Wejdź — powiedziałam z niechęcią.
Oparłam się plecami o drzwi, aby zrobić mu przejście, a dłonią wskazałam salon. Wszedł i usiadł na kanapie. Ja zajęłam miejsce na fotelu, aby być naprzeciwko niego. Czekałam, aż zabierze głos, ale on z grymasem wgapiał się w pudełeczko leżące na stoliku.
— Coś nie tak?
— Skąd to masz? — zapytał gwałtownie. — Merliah, do kurwy, skąd to masz?!
Wpatrywałam się w niego jak w zaczarowane lustro. Co miałam mu powiedzieć? Siedziałam sobie, zadzwonił dzwonek, wyszłam, nikogo nie było, a że jestem głupia, to otworzyłam pudełko? Przecież tam mogło być coś innego. Równie dobrze ta paczka mogła wysadzić dom razem ze mną i Milicent.
— Nie wiem, znalazłam na wycieraczce — odrzekłam zgodnie z prawdą. Szczegółów znać nie musiał.
— Czy coś się działo w ciągu ostatnich dni? — spytał, jakby czytał mi w myślach.
Czemu się tak tym przejmuje?
— Mieliśmy rozmawiać o czymś innym — przypomniałam.
— Przepraszam. W ciągu tych kilku lat dużo się zmieniło i wiem, że takie prezenty nie są normalne. — Przetarł twarz dłonią. — Ale dobrze. Przyszedłem, żeby cię przeprosić. Wiem, że minęło dużo czasu, i nie chcę się usprawiedliwiać, bo to zachowanie nie było okej, zwłaszcza że się przyjaźniliśmy — powiedział.
Czyli jednak pamiętał.
— Ty, no patrz, taki przyjaciel to skarb — rzekłam z kpiną.
— Daj mi skończyć.
Przewróciłam oczami, a między brwiami chłopaka pojawiła się lwia zmarszczka. Chyba zaczął tracić do mnie cierpliwość. Jak mi przykro.
— Mów — rzuciłam.
— Merliah, naprawdę cię przepraszam, nie chciałem tego. Też nie miałem łatwo, ale nie jestem tu po to, aby mówić o sobie. — Oparł łokcie na udach, pochylił się, na moment schował twarz w dłoniach, po czym spojrzał mi w oczy. — Tęsknię za tobą — powiedział cicho.
Prychnęłam. Poczułam się kompletnie zbita z tropu. Nie byłam w stanie powiedzieć, co dziwiło mnie najbardziej: przeprosiny, zainteresowanie Charles’a zapałkami czy to, że za mną tęsknił. Jak to w ogóle brzmiało? Kilka ostatnich dni to jakiś absurd. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. To wszystko było jednym wielkim pierdolonym koszmarem.
Chłopak nie przestawał patrzeć mi w oczy, co mogło świadczyć o tym, że nie kłamał. Nie zareagował na mój cichy śmiech.
— Skończyłeś? — zapytałam, a on przytaknął. — No to super. A teraz żegnam. Wiesz, gdzie są drzwi.
Nie zaprotestował. Bez słowa wstał i skierował się do wyjścia.
— Możesz zostawić swój numer, bo możliwe, że jest coś, czym odkupisz winy — rzuciłam jeszcze, podając mu swój telefon.
Szybko wpisał numer i oddał mi komórkę.
— Cześć — powiedział i wyszedł. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć.
Zastanowiłam się, skąd on w ogóle miał mój adres. Może od Milicent? W końcu to ona nalegała, żebym z nim porozmawiała. Nie, chyba jednak miała na tyle oleju w głowie, aby mu tego nie mówić. Doskonale wiedziała, jak to wszystko może się dalej potoczyć.
Pomyślałam, że muszę przestać zadawać kolejne pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. Sama się tym dobijałam, ale czy to dziwne, że się martwiłam?
Emma z Manuelem nie odzywali się od wyjazdu. Milicent i Corinne zachowywały się nadzwyczaj dziwnie. Miałam ciągłe wrażenie, że wszyscy coś przede mną ukrywają. Kiedy wszystko wróci do normalności? Chociaż lepiej zapytać, czy kiedykolwiek wróci.
Już wtedy przyszła mi do głowy myśl, że to może być jedynie początek problemów.