Doktor Lektur. Na tropie Stasia i Nel - Marcin Przewoźniak - ebook + audiobook + książka

Doktor Lektur. Na tropie Stasia i Nel ebook i audiobook

Marcin Przewoźniak

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Stój, Policja Literacka! Książka do góry! Doktor Lektur jest błyskotliwym detektywem, chwytającym się każdego ciekawego wyzwania. Jego partnerka Jessica LaFemme to młoda funkcjonariuszka o feministycznych poglądach. Oboje należą do Policji Literackiej i reprezentują na wskroś współczesny punkt widzenia, choć przenoszą się do przeszłości, by badać sprawy związane z bohaterami szkolnych lektur. Tym razem zostają wynajęci przez panów Tarkowskiego i Rawlisona do odnalezienia porwanych przez Arabów dzieci – Stasia i Nel. Poszukiwania szybko zamieniają się w śledztwo: wychodzą na jaw coraz to nowe dowody, przede wszystkim przeciwko Stanisławowi. W ten sposób czytelnik poznaje historię bohaterów Sienkiewiczowskich, choć z niespotykanego dotąd punktu widzenia. „Doktor Lektur” to oryginalna, nawiązująca do klasyki literatury, zabawna seria, która zabierze młodych czytelników w podróż w nieznane dotąd zakątki ponadczasowych historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 50 min

Lektor: Jan Marczewski
Oceny
4,8 (40 ocen)
34
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marcin Przewoźniak
Doktor Lekturna tropie Stasia i Nel
Zielona Sowa

W pewnym sennym polskim miasteczku Uczeń wyszedł ze szkoły i skierował się w stronę przystanku autobusowego.

W jego plecaku tkwiła stara książka obłożona matową, pożółkłą folią. Była to lektura ze szkolnej biblioteki.

W domu Uczeń wyjął książkę, sprawdził, ile ma stron, i zrobiło mu się niedobrze. Później popatrzył na stronę tytułową. Ziewnął i zaczął czytać.

Autor: Henryk Sienkiewicz

Tytuł: W pustyni i w puszczy

Rodzaj literacki: epika

Gatunek literacki: powieść podróżniczo-przygodowa

Czas i miejsce akcji: lata 1884–1885, powstanie Mahdiego, Afryka

Problematyka: podróż porwanych dzieci przez Afrykę, przyroda i kultura Afryki, historia Mahdiego i jego powstania.

– Bleee! A co mnie to obchodzi? Ale padaka! – jęknął i rzucił książkę na biurko.

Złapał pada i zaczął grać w Grand Theft Auto.

Wiemy, dlaczego tak zrobił.

Wypożyczono mu niewłaściwe wydanie.

To jest właściwe wydanie.

Witamy w 1884 roku!

Doktor Lektur wpatrywał się w połyskującą wodę. „Kanał Sueski” – pomyślał. „Trzydzieści tysięcy półniewolników z łopatami i motykami otworzyło światową karierę parowcom. W ten sposób statki napędzane maszyną parową mogły wygrać wyścig z żaglowcami. Dumne, białe klipry i fregaty muszą jak dawniej opływać dookoła Afrykę, pokonując tysiące mil morskich. Brudne, zasmrodzone od węgla krypy wygrywają handlowy rajd o zyski z handlu, przeciskając się na skróty przez wąski wodny korytarz między Afryką a Azją. Zupełnie jak depesza nadana po niepozornym miedzianym drucie, która prześcignie nawet najlepszego i najpiękniej wystrojonego posłańca pędzącego na białym koniu. Oto jest nowy wspaniały świat!”.

Doktor Lektur kochał postęp. Odrzucał jednak wszystko, co wydawało mu się niepraktyczne. Albo czego zastosowania nie umiał sobie wyobrazić. Czasem więc musiał wybierać między zachwytem nad wynalazkiem a niezrozumieniem, po co takie coś wymyślono.

Doktor Lektur wreszcie dostał zamówioną herbatę. Była aromatyczna, mocna, czarna jak egipskie noce i gorąca, tak jak lubił. A jednak Lektur uznał dziesięciominutowe oczekiwanie za prowokację. Europejczyk siedzący w egipskiej herbaciarni i czekający dziesięć minut na herbatę? Tym Egipcjanom przewraca się w głowach! Obłąkana rewolucja Mahdiego, która szaleje na południu kraju, spowodowała nieposłuszeństwo wśród tych, którzy do tej pory pokornie usługiwali innym.

– Eeej! – wrzasnął za oddalającym się kelnerem. – Chcę dwie suszone figi i cztery daktyle! Tylko szybko! – Z satysfakcją przyglądał się, jak Egipcjanin przyspiesza ruchy.

„Gdybym mu strzelił nad głową, ruszałby się znacznie sprawniej” – pomyślał. Doktor Lektur uważał, że byłby to znakomity żart.

– Gdybym postrzelił pierwszego w tyłek, drugi kelner z pewnością pracowałby szybciej! – mruknął do siebie i ta wychowawcza myśl poprawiła mu humor.

Doktor Lektur był nerwowym, porywczym człowiekiem. Zazwyczaj mówił wprost, co myślał, a to niestety nie sprzyja przyjaźniom. Wszyscy z Policji Literackiej znali jego osobliwy charakter i, prawdę mówiąc, niewiele osób lubiło z nim pracować.

Nawet gazeta, jaką przeglądał, a której płachta pokrywała niemal cały okrągły stolik, nie ukoiła jego zniecierpliwienia.

Na stoliku Lektura stała gorąca, czarna, aromatyczna herbata. Nad jeziorem Menzaleh tysiące kaczek i mew szukały sobie miejsca na wieczorny spoczynek, a Kanałem Sueskim sunęły dwa zakopcone sadzą statki parowe.

***

Gazeta przynosiła interesujące informacje.

Podczas konferencji berlińskiej dokonano podziału Afryki. Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Hiszpania, Portugalia, Włochy i Belgia wyszarpnęły dla siebie, co się dało, czyli podzieliły cały kontynent, oprócz Liberii i Etiopii, zupełnie jak kroi się tort.

Liberii nie wypadało podbijać, skoro założyli ją wyzwoleni byli niewolnicy. Europejscy kolonizatorzy mieli przecież gęby pełne frazesów o zniesieniu niewolnictwa. „Niewolnictwo jest be! Okropne! Nieludzkie! Lepiej niech pracują jako wolni ludzie u nas, białych. Za minimalne stawki”.

Etiopia natomiast okazała się zadziwiająco bitnym krajem. Głupio było skreślać z listy wojsk kolejne brygady wyrżnięte dzidami i naszpikowane strzałami przez lokalnych czarnych dżentelmenów. Dżentelmenów może niekoniecznie ubranych po europejsku, za to dobrze znających pojęcia wolności i niepodległości. Poza tym, komu i do czego potrzebna była taka Etiopia?

Z kolei w Europie dwaj Francuzi przelecieli sterowcem ponad ziemią całe osiem kilometrów. Jak donosiła gazeta, sterowiec miał podwieszaną gondolę i silnik elektryczny ze śmigłem oraz ster, którym kierowano w powietrzu tak jak statkiem morskim. Kadłub wypełniał gaz lżejszy od powietrza, dzięki czemu maszyna mogła podróżować ponad ziemią. Lektur zastanawiał się, do czego takie dziwadło mogłoby być potrzebne. Uznał, że niektórzy wynalazcy po prostu bujają w obłokach, zamiast stworzyć coś pożytecznego.

– W życiu bym do tego nie wsiadł! Maszyna latająca? Nonsens! – zawołał do siebie.

– Pan mnie wzywał? – Kelner wystawił z herbaciarni oliwkową twarz.

Lektur odprawił go zniecierpliwionym machnięciem ręki. Nawet nie podniósł oczu znad gazety.

Z kolei niejaki Maxim opatentował karabin maszynowy, a więc broń, która wykorzystuje energię gazów prochowych z wystrzeliwanych nabojów do powtórnego ładowania zamka. To akurat Lektur zrozumiał i docenił. Broń szybsza od kartaczownicy Gatlinga! Broń pozwalająca zabijać setki wrogów w ciągu minuty! Oto prawdziwy postęp ludzkości! To miało sens! Karabin maszynowy osadzony na kołach, jak armata, z pewnością przyniesie światu więcej pożytku niż jakieś tam fruwanie ze śmigłem!

***

W oddali zamajaczyła biała postać otulona w lnianą szatę spływającą od czoła do ziemi. Wyglądała jak tysiące podobnych sylwetek pozbawionych twarzy i tożsamości.

Jednak w tej akurat zjawie wyczuwało się mocny charakter. Widać to było po sprężystym kroku i czubkach męskich skórzanych podróżniczych butów, co chwila migających spod zasłony.

Tak nie chodzą egipskie kobiety, pokorne i zalęknione. Tak mogła iść jedynie osoba pewna siebie, rzucająca światu wyzwanie: „Coś ci się nie podoba, świateczku? Szukasz guza?”.

Kilka kroków przed stolikiem Doktora Lektura osoba zaczęła się przemieniać. Biała zasłona, lekko przyprószona pustynnym pyłem została ściągnięta przez głowę zamaszystym ruchem i energicznie zawinięta wokół przedramienia. Spod lnianej szaty wyłoniła się kobieta, około dwudziestopięcioletnia. Długowłosa, smukła, z burzą rudych włosów okalających jej głowę, szyję i ramiona.

Jeden z egipskich kelnerów obserwujących tę niesamowitą przemianę przystanął skryty za framugą drzwi. Sam nie wiedział, czy bardziej podoba mu się ta bezczelna kobieta, czy nienawidzi jej za to, że nie boi się odsłaniać twarzy, włosów i całej sylwetki...

O, jakże to niegodziwe! Anglicy i inni niewierni panoszą się w świętych afrykańskich i arabskich miejscach. Nie szanują ani miejscowej religii, ani tradycji, ani obyczajów! Na szczęście na czele tysięcy wojowników idzie już z daleka wielki nowy prorok Mahdi. Zaraz zrobi z tymi białymi porządek!

– Co za wspaniałe wejście! – Zaklaskał agent. – Zjawiasz się jak upiór w operze!

– Pojawiam się jak fatamorgana, ale nie jestem złudzeniem! – roześmiała się kobieta.

– I za to dziękuję wszystkim bogom Egiptu! – Detektyw pokiwał głową. – Siadaj, moja droga!

Mężczyzna i kobieta objęli się i romantycznie pocałowali, jakby nie widzieli się od wielu dni. Choć przecież ten kończący się właśnie dzień rozdzielił ich jedynie na kilka godzin.

To ostatecznie przekonało egipskiego kelnera, że należy czym prędzej zająć się swoimi sprawami. Zdecydowanie zbyt dużo emocji nagromadziło się w jednej maleńkiej części konserwatywnego świata.

Jest zadanie do wykonania!

Rudowłosa miała na sobie długie buty sznurowane aż do kolan, bryczesy do jazdy konnej i męską lnianą koszulę z krótkimi rękawami.

Jej smukłą sylwetkę podkreślały nie tylko wysokie buty, lecz także szeroki pas o trzech sprzączkach, który był obciążony podróżną sakiewką oraz ciężkim czterolufowym pistoletem Lancaster.

Brytyjscy oficerowie w Afryce i w Indiach przekonywali, że kula z tej zadziwiającej broni może powstrzymać atakującego lwa, tygrysa, a nawet hipopotama. Właścicielka tego egzemplarza nie strzelała do lwów ani tygrysów. Wystarczał jej fakt, że sam widok tej niewielkiej armaty pozostającej stale pod ręką kończy wszelkie próby porwania, przemocy lub niestosownych gestów ze strony mężczyzn wszelkich wyznań, ras i narodowości.

Drugi egipski kelner również uznał, że cztery potężne lufy osłabiają jego gniew na kobietę, bezwstydnie rzucającą wyzwanie islamskim tradycjom, i wycofał się w głąb herbaciarni.

– Jednak szłaś przez miasto w czadorze? – zauważył złośliwie Doktor Lektur. – Jessico, czyżby już zmęczyła cię walka o równouprawnienie kobiet?

Jessica LaFemme, podinspektor Policji Literackiej, wzruszyła ramionami i dosiadła się do Lektura, a potem bezceremonialnie zabrała mu filiżankę i upiła spory łyk.

– Szkoda czasu na odganianie się od głupich facetów – prychnęła.

– Cóż, w tym kraju nadal trudno uwierzyć, że żyjemy w nowoczesnym świecie, że mamy końcówkę dziewiętnastego wieku. – Lektur wskazał kciukiem za siebie.

Przez Kanał Sueski sunęła powoli opancerzona kanonierka francuskiej floty eskortowana przez czujnego pilota w holowniku. Stalowe cielsko najeżone lufami działek buchało z komina tłustym węglowym dymem i rozkołysało płynące z przeciwka malutkie arabskie żaglowe łodzie.

– W tych głowach trwa jeszcze siódmy wiek – burknęła Jessica LaFemme. A potem dodała z uśmiechem: – No, doktorku, dopijaj herbatę. Mamy robotę do wykonania.

– Co tym razem? – Doktor Lektur ożywił się i sięgnął do kolby karabinka Winchester opartego o krzesło, a drugą ręką odruchowo musnął skórzaną kaburę z tkwiącym w niej koltem.

– Porwanie dwojga dzieci, prawdopodobnie na polityczne zlecenie tego buntownika Mahdiego – oznajmiła Jessica LaFemme. – Biali dają sporą nagrodę za uwolnienie dzieciaków, ale coś kręcą.

– Co to za jedni?

– Ich ojcowie. Zresztą sam ocenisz. Za godzinę mamy spotkanie.

– Od razu „porwanie”... Założę się o srebrnego egipskiego piastra, że opiekunowie po prostu wypalili pod palmą za dużo opium i śpią teraz jak susły, a przestraszone dzieci siedzą gdzieś pod murem i płaczą za mamą – mruknął Lektur.

– Przyjmuję zakład. – LaFemme wyszczerzyła zęby. – O piastra!

***

Legitymacje w skórzanych okładkach były ozdobione białym polem z napisem „PL”. Policja Literacka.

Jessica LaFemme i Doktor Lektur okazali je mężczyznom czekającym na nich w przestronnym domu zbudowanym w europejskim stylu.

Panowie Rawlison i Tarkowski ledwie rzucili okiem na dokumenty. Mężczyźni byli zdesperowani. Mijał siódmy dzień od porwania ich dzieci.

Doktor Lektur notował:

Władysław Tarkowski, ojciec.

Staś Tarkowski, syn. Porwany.

Nel Rawlison, córka. Porwana...

Rawlison...

– A pan ma jakieś imię? – spytał nagle.

Blady i bez tego już załamany Anglik zaczął potrząsać dłońmi w geście kompletnej bezradności.

– Imię? Co ma do tego moje imię? Po prostu jestem Rawlison i tyle! Macie odnaleźć i uratować nasze dzieci!

– Jakiej właściwie jest pan narodowości? – Doktor Lektur spojrzał na ojca porwanego chłopca.

– Jestem Polakiem! – Mężczyzna dumnie uniósł podbródek.

– Dziękuję. Problem w tym, że Polacy istnieją, ale Polska nie. Spytam więc, jakim paszportem się pan posługuje. Rosyjskim? Pruskim? Austriackim? To ważne, abym mógł w pana sprawie prosić o pomoc władze niemieckich kolonii w Afryce lub szukać pomocy w rosyjskich faktoriach handlowych...

– Jako poddany cara rosyjskiego walczyłem o wolność Polski i biłem się przeciw Rosjanom w powstaniu w 1863 roku – odpowiedział Tarkowski nie bez dumy. – Zostałem za to skazany na dożywotnie zesłanie na Syberię, skąd uciekłem. Nie jestem poddanym ani cara, ani cesarza, ani austriackich Habsburgów. Żaden z tych rządów nie kiwnie palcem w mojej sprawie. Jestem inżynierem w Kompanii Kanału Sueskiego, mam tymczasowe dokumenty podróżne wystawione przez władze brytyjskie.

– Rozumiem. – Jessica LaFemme kiwnęła głową. – A Staś, pana syn?

– Staś ma czternaście lat i jeszcze nie ma żadnych dokumentów. Urodził się tutaj, w Port Saidzie. Mieszka tu od urodzenia.

– Jest więc Egipcjaninem? – mruknął Lektur.

– No skądże! Jest Polakiem! – uniósł się pan Tarkowski.

– Z formalnego punktu widzenia będziemy szukać dziewczynki, Angielki, i chłopca, bezpaństwowca urodzonego w Egipcie. Więc jakby Egipcjanina – odpowiedział Doktor Lektur i coś zanotował.

***

– Mnie interesuje coś innego – zmieniła temat rozmowy Jessica LaFemme. – Powstanie Mahdiego objęło cały Sudan, Kordofar, Darfur. Islamscy fanatycy pobili wojska angielskie. Generał Gordon w Chartumie już pewnie zginął albo zabiją go lada dzień. Szaleństwo tej rewolucji rozpala wschód kontynentu. Nawet tu czuć płomienie w teoretycznie bezpiecznym Egipcie.

Panowie Rawlison i Tarkowski smutnie pokiwali głowami.

– Tymczasem przypadkiem tutaj, w waszych rękach, spoczywa los Fatimy. A ona jest bliską kuzynką Mahdiego. Została tu uwięziona i traktowana jak zakładniczka. Zgadza się?

To nie było pytanie. Jessica LaFemme stwierdziła coś zupełnie oczywistego. Jako wzorowa pani detektyw zebrała od rana bogaty materiał dotyczący sprawy.

Fatima, kuzynka Mahdiego była przetrzymywana przez Anglików w Kairze, w areszcie domowym. Pan Rawlison mógłby się wystarać o jej uwolnienie, gdyby chciał. Jednak najwyraźniej nie chciał. I najwyraźniej jacyś złoczyńcy się postarali, żeby szybko zmienił zdanie.

– I oto w takich okolicznościach puszczacie dzieci na wycieczkę po Afryce z kilkoma arabskimi służącymi? Upadliście na głowy? – spytała agentka.

– Czy może specjalnie naraziliście wasze dzieciaki na porwanie, żeby angielskie wojska w sprawiedliwej zemście zaatakowały Mahdiego? – docisnął Lektur.

– Jak pan śmie?! – wrzasnął Tarkowski, nagle poczerwieniały na twarzy.

Nawet zbolały z rozpaczy Rawlison poderwał się z fotela.

– Przepraszam. – Jessica pojednawczo uniosła dłoń. – Być może mój partner źle dobrał słowa. Jednak przyznacie, że to podejrzany zbieg okoliczności.

– Co to byli za ludzie? Ci, z którymi pojechały dzieci? – pytał detektyw i szybko notował odpowiedzi:

Chamis, Gebhr, Idrys...

– Sudańczycy?! – zawołał z niedowierzaniem. – Nawet nie Egipcjanie? Oddaliście dzieci Sudańczykom pod opiekę? Nie do wiary... Dinah, czarna piastunka. Saba, wielki pies rasy mastif. Panowie, czy wam odjęło rozum?

– Zawsze byli lojalnymi sługami – jęknął Rawlison.

– Lojalny sługa to wyłącznie biały sługa – mruknął Lektur. – I wyłącznie przez pierwsze pół roku po podniesieniu pensji.

– Nie przesadzaj z tym rasizmem – upomniała go LaFemme. – Zdrada nie ma koloru skóry.

– Świetnie powiedziane – przytaknął ojciec Nel. – Zdrada miewa wyłącznie motyw. A tu motywem jest zasłużenie się rewolucji islamskiej i najprawdopodobniej zdobycie wysokiej nagrody od Mahdiego.

– Pewnie mają wspólników. Jeśli przedzierają się do Mahdiego, żeby pohandlować dzieciakami za Fatimę, muszą mieć większą bandę, sporo koni, wielbłądów, ustawione postoje, pomocnych przemytników – podsumowała Jessica. – To oznacza wielu ludzi, których można odnaleźć i przesłuchać. No cóż, na razie mają nad nami tydzień przewagi. Jednak ich droga wiedzie przez pustynię, a ona potrafi zastawiać pułapki...

– Zniwelujemy tę przewagę – odparł ponuro Doktor Lektur.

Teatralnym gestem wyjął z kowbojskiej kabury na biodrze rewolwer, otworzył bębenek, sprawdził, czy sześć mosiężnych nabojów znajduje się na swoich miejscach, i zamknął kolta z trzaskiem. Wsunął długą lufę w skórzany pokrowiec.

– Nie lubię porywaczy. Nie toleruję porywaczy dzieci. Nienawidzę sudańskich porywaczy dzieci. Ten zaś sześciostrzałowiec całkowicie podziela moje poglądy – oznajmił, patrząc w oczy pana Rawlisona.

– Doktor Lektur chciał przez to powiedzieć, że przyjmujemy panów zlecenie. – Jessica LaFemme się uśmiechnęła. – A od ciebie, mój drogi, chcę srebrnego piastra. Przegrałeś zakład! – Poklepała Lektura po ramieniu.

Doktor Lektur z kamienną twarzą wyjął z kieszeni srebrną monetę i oddał swojej towarzyszce.

***

Dwa wielbłądy niosły jeźdźców z Policji Literackiej przez półpustynne stepy. Każdy wierzchowiec wiódł za sobą na uwięzi kolejnego wielbłąda objuczonego zapasem wody, bagażem, płótnem namiotów, amunicją i pożywieniem.

Tego poranka Doktor Lektur i Jessica LaFemme wysiedli z plującego parą i dymem pociągu na obskurnej, śmierdzącej stacji w El-Gharak-el-Sultani. Wiedzieli od Rawlisona i Tarkowskiego, że do tego miejsca dzieciaki dojechały koleją. I że właśnie stąd zostały porwane przez sudańskich służących oraz, prawdopodobnie, przez ich pustynnych wspólników.

O widzianą na stacji liczbę koni, wielbłądy, wspólników i bagaże Doktor Lektur wypytał szczegółowo zawiadowcę, tęgiego Egipcjanina w czerwonym fezie na głowie. Oczywiście zawiadowca niczego nie widział, nic nie pamiętał, żaden szczegół nie zwrócił jego uwagi, a przede wszystkim nie wtykał nosa w nie swoje...

Doktor Lektur musiał więc zamknąć się z zawiadowcą w jego biurze, wetknąć jego nos między szufladę a biurko i tak skutecznie dociskać w interesujących go kwestiach, że zawiadowcy przypomniało się wszystko. W dodatku stosunkowo szybko. Choć trzeba było przyznać, że zanim sobie przypomniał, wypełnił okolicę przeraźliwym rykiem.

– Przesadzasz, mój drogi. Omal mu go nie zmiażdżyłeś – zganiła swojego towarzysza LaFemme.

– Bez nosa też może odprawiać pociągi – burknął Lektur.

Ruszyli w nieskończoną otchłań pustyni, trzymając się w bezpiecznej odległości od Nilu, aby nocami uzupełniać zapasy życiodajnej wody.

– Oni też musieli jechać blisko rzeki. Dzieciaki piją częściej niż wielbłądy – powiedziała Jessica LaFemme, opatulając twarz grubą chustą chroniącą przed piaskiem i pyłem.

– Ale którym brzegiem jechali? Przydałyby się jakieś ślady. – Lektur się nachmurzył.

– Popytamy po drodze. Z pewnością napotkamy gadatliwych i chciwych Arabów. Tylko pamiętaj, Doktorze, trzeba będzie rozmawiać! Zapamiętasz? Roz-ma-wiać! A nie strzelać do nich w pierwszej minucie konwersacji!

– Bez strzelania się nie obejdzie, ale zrobię, co w mojej mocy – warknął Lektur.

– Czy znów założymy się o srebrnego piastra?

– Skoro tego chcesz!

– Czyli nie będziesz strzelał bez potrzeby?

– Przecież się założyliśmy! O piastra!

– W takim razie zobaczymy!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tekst: MARCIN PRZEWOŹNIAK
Ilustracje: PAULINA BAJER
Redaktor prowadząca: ALEKSANDRA GRONOWSKA
Redakcja: KATARZYNA MALINOWSKA
Korekta: JULITA DZIEKAŃSKA-GĘBSKA, SYLWIA KUREK
Opracowanie graficzne okładki i skład: RADOSŁAW KAMIŃSKI
Published by arrangement with Daniela Bonerba and Ilustrata agency Copyright for the illustrations © Paulina Bajer, 2023 © Copyright for text by Marcin Przewoźniak, 2023 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2023 All rights reserved
Wydanie I
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-82994-80-3
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.