Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na miłość nie ma recepty…
Kareena Mann marzy o historii miłosnej rodem z bajki. Pragnie gorącego uczucia – jak to, które połączyło jej rodziców. Jednak zamiast przeglądać aplikacje randkowe, woli odnawiać swój zabytkowy samochód.
Kiedy ojciec ogłasza, że sprzedaje rodzinny dom, Kareena zawiera z nim układ: jeśli zaręczy się w ciągu czterech miesięcy, dom trafi do niej.
Jej szanse na znalezienie bratniej duszy spadają do zera, kiedy na antenie popularnego programu Doktor Dil wdaje się w kłótnię z gospodarzem programu – lekarzem Premem Vermą. Nagranie w ekspresowym tempie rozchodzi się w sieci, skutecznie odstraszając potencjalnych kandydatów.
Doktor Prem Verma marzy o wybudowaniu własnej kliniki. Jednak po viralowej sprzeczce, która negatywnie wpłynęła na jego wizerunek, traci najważniejszego inwestora. Może jednak uda mu się wyjść cało z kłopotów, jeśli pokaże wszystkim, że wcale nie ma serca z kamienia. Postanawia więc za radą wścibskich, lecz sympatycznych ciotek przekonać Kareenę, żeby pomogli sobie nawzajem.
Chociaż Prem i Kareena mają sprzeczne zdanie na temat miłości i aranżowanych związków, to przy kolejnych spotkaniach odkrywają, że łączy ich więcej, niż mogli przypuszczać. Będą jednak musieli odpowiedzieć na pytanie, czy w zaaranżowanym związku jest miejsce na romantyczną miłość, czy jest to układ biznesowy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kobietom, którym powtarzano, żeby obniżyły swoje standardy. Mam nadzieję, że tego nie zrobiłyście.
„Mały wybór w zgniłych jabłkach”.
– Szekspir, Poskromienie złośnicy akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich
„Nie ma jabłek bez skazy. To od ciebie zależy, czy dodasz trochę soku z cytryny i masali, żeby tego nie odczuć. Najważniejsze to zdobyć owoc”.
– W.S. Gupta, „Indians Abroad News”
Kareena
5.45
KAREENA: Jesteś niekwestionowaną królową ryżu! Bar, w którym można skomponować własne biriani, to genialny pomysł. Jako twoja prawniczka zapewniam cię, że dostaniesz pożyczkę. Możesz mi zaufać.
NINA: Jesteś pewna? Strasznie się denerwuję!
KAREENA: Tak, jestem pewna. Do zobaczenia w banku.
NINA: Tak się cieszę, że zatrudniłam ciebie i firmę Women Who Work! Dzięki wam spełniam moje marzenie o stworzeniu sieci restauracji.
NINA: Przykro mi, że bank zaplanował spotkanie akurat w twoje trzydzieste urodziny. Nie mogę uwierzyć, że w tak młodym wieku jesteś główną radczynią prawną w niesamowitej kancelarii!
NINA: To znaczy ja w tym wieku byłam już mężatką, urodziłam swojego pierworodnego i założyłam pierwszą restaurację, ale to zupełnie co innego. Ja chciałam męża i rodziny.
KAREENA: Do zobaczenia za kilka godzin, Nino.
Kareena ściągnęła maskę z czoła na oczy i poprawiła nocną koszulę ze zdjęciem Taylor Swift z koncertu. Już przed trzydziestymi urodzinami objęła wymarzone stanowisko w kancelarii, która pomagała kobietom rozwijać biznesy w trzech stanach. Ale oczywiście jeden esemes od klientki wystarczył, żeby wyparował z niej cały animusz szefowej. Rzuciła telefon na wymiętą narzutę i przetarła twarz dłońmi. Była trzydziestoletnią singielką.
Nie, trzydziestoletnią kobietą sukcesu. Niezależną finansowo trzydziestolatką, która… nadal mieszkała z tatą i babcią. I była samotna. Tak bardzo samotna, że nie miała nawet hydraulika, który mógłby od czasu do czasu przetkać kanalizację.
Gdyby dysponowała wehikułem czasu, cofnęłaby się do okresu studiów i poradziła samej sobie: „Kochanie, wiem, że chcesz odłożyć randkowanie na później, do osiągnięcia swoich celów zawodowych, ale to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza że zależy ci na szczęśliwym związku z mężczyzną. Do samotności naprawdę łatwo się przyzwyczaić”.
Kareena miała wrażenie, że przez całe jej życie rodzina, ciocie1… jasna cholera, właściwie to cała południowoazjatycka populacja w stanie New Jersey przestrzegała ją przed zostaniem trzydziestoletnią singielką. Tylko czy ich słuchała? Oczywiście, że nie. Ale czy naprawdę ktoś musiał jej to wypomnieć już z samego rana?
Jak śpiewa Taylor Swif: Damn, it’s 7 a.m.
– Powinnam była wziąć dzisiaj wolne – wymamrotała pod nosem, wyczołgała się z łóżka i ruszyła do łazienki.
Weszła pod prysznic i próbowała się skupić na tym, co ma do zrobienia, ale w jej głowie wciąż odbijały się echem mizoginistyczne uwagi, których wysłuchiwała całe życie.
„Samotna kobieta po trzydziestce musi w końcu obniżyć swoje standardy. Jej szanse na szczęśliwy związek maleją. Mężczyźni na pewno zakładają, że ma trudny charakter i dlatego nikt nie chciał się z nią ożenić”.
Co prawda ojciec nigdy wcześniej jej niczego takiego nie mówił, bo sam poślubił jej matkę z miłości, ale teraz, kiedy młodsza siostra Kareeny się zaręczyła, nagle zaczął się zachowywać tak, jakby jego umysł przejęły duchy przodków – przemienił się w typowego tradycjonalistę.
„Beta2, najstarsza córka powinna być przynajmniej zaręczona, zanim młodsza wyjdzie za mąż. Zacznij się umawiać na randki albo sami cię z kimś zeswatamy. Może znajdzie się jeszcze ktoś, kto będzie chciał poślubić kobietę w twoim wieku. W dodatku tak niezależną jak ty”.
Ostatnio coraz częściej się o to kłócili. Sprawę pogarszało to, że po stronie ojca stanęła Dadi3, babcia Kareeny, z którą ciągle darła koty. Z tą różnicą, że babcia stosowała dodatkowo strategie pasywno-agresywne. Potrafiła wyciąć ze zdjęcia głowę Kareeny i przykleić ją do sylwetki panny młodej wyciętej z magazynu „Indian Matrimony Vogue”, a następnie schować podstępnie w świętej księdze w pokoju świątynnym.
Kareena wzdrygnęła się przed lustrem w łazience na to wspomnienie. No cóż, w końcu wszystkich uszczęśliwi.
Postanowiła wrócić do randkowania. Była na to gotowa. Już dawno stworzyła kompletną listę cech jej wymarzonego mężczyzny i teraz zamierzała ją odkopać wśród innych notatek w telefonie.
Po skończeniu makijażu włożyła białą koszulę z kołnierzykiem, a na nią kobaltową kamizelkę swetrową. Następnie wrzuciła do torby urocze szpilki w kwiatki, które chciała nałożyć, kiedy już dotrze do biura.
Dokładnie po czterdziestu pięciu minutach od wysłania klientce ostatniego esemesa była gotowa do wyjścia. Rozejrzała się jeszcze, żeby się upewnić, że niczego nie zapomniała. Zaraz po studiach wróciła do tego pokoju, który zaprojektowała dla niej matka, kiedy rodzice jeszcze budowali ten dom. Spojrzała na lustro, otwartą szafę i biurko, na którym znajdowały się starannie ułożone i oprawione w ramki zdjęcia z Bobbi i Veerą oraz The Bluebook ze studiów prawniczych. Jedynym nowoczesnym akcentem był telewizor i zestaw stereo.
– Oby śniadanie poprawiło mi nastrój – wymruczała pod nosem i chwyciła za torebkę. Nadszedł czas na urodzinowe paranthy. Nadziewane pikantne płaskie chlebki były dokładnie tym, czego teraz potrzebowała, aby odzyskać dobry humor.
Otworzyła drzwi, ale zamiast skwierczenia ghee na rozgrzanej patelni usłyszała tylko głuchą ciszę. Co gorsza, nie poczuła żadnego aromatu przypraw. Zazwyczaj w jej urodziny w domu unosił się zapach chlebków parantha. Może Dadi czekała, aż Kareena zejdzie na dół?
Zatrzymała się przed oprawionym w ramki dużym zdjęciem matki, które zajmowało większą część świeżo pomalowanej ściany w korytarzu. Na wielkim portrecie zawieszono girlandę ze sztucznych nagietków, tak aby wyglądała jak naszyjnik Neelam Mann. Oczy jej matki były pełne miłości, a ona sama sprawiała wrażenie bardzo szczęśliwej.
– Tęsknię za tobą, mamo – wyszeptała Kareena. Przycisnęła koniuszki palców do ust, a potem do obrazu. – Czuję cię zawsze, gdy dbam o nasz dom i reperuję twój samochód. No, teraz już mój.
Po krótkiej modlitwie dziękczynnej w sąsiednim pokoju świątynnym Kareena zeszła na dół ze swoją torebką typu tote na ramieniu i skierowała się wąskim korytarzem do kuchni na tyłach domu.
– Cześć, jestem… Yyy, co się dzieje?
Ku jej zdumieniu Dadi nie stała przy kuchence, tylko siedziała razem z ojcem przy stole jadalnym. Przed nimi stały miski z płatkami śniadaniowymi, a na blacie leżał ponad tuzin złotych błyszczących pudełeczek przypominających skrzynki na listy. Dadi pochylała się nad dużym tabletem, podczas gdy ojciec Kareeny czytał coś na swoim telefonie. Żadne z nich nie raczyło nawet na nią spojrzeć.
– Jecie dzisiaj płatki? – zdziwiła się Kareena.
Dadi w swoim welurowym bordowym dresie oparła się o oparcie krzesła. Jej krótkie, świeżo ufarbowane czarne włosy były jeszcze mokre po prysznicu. Zaczesała je do tyłu, odsłaniając zmarszczki wokół oczu i ust.
– Przyrządź coś sobie, jeśli jesteś głodna. Przecież nauczyłam cię gotować.
– No dobrze, ale… Nie świętujemy? – zapytała Kareena w podobnej mieszance hindi, angielskiego i pendżabskiego, którą komunikowała się jej babcia.
Dadi zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, o co chodzi jej wnuczce, po czym wskazała filiżanką czaju na złote pudełeczka.
– Ach, pytasz o to? Twoja siostra chciała, żebyśmy przejrzeli zaproszenia. Zamierza osobiście dostarczyć wszystkim gościom takie złote pudełeczka z zaproszeniami. Chyba będziesz musiała jej w tym pomóc. Wiesz, do ślubu został niecały rok.
– Tak, tak, pamiętam – odpowiedziała Kareena. Nie pozwalali jej o tym zapomnieć od dnia, w którym jej siostra ogłosiła swoje zaręczyny. Tuż po tym, jak Kareena podzieliła się wiadomością, że przyjęła stanowisko głównej radczyni prawnej w Women Who Work, co nie spotkało się z równie dużym entuzjazmem.
– No co tam tak stoisz? – zapytał ojciec. Wydawał się rozdrażniony, jak to zresztą miał ostatnio w zwyczaju.
Kareena poczuła bolesne ukłucie w sercu. Postawiła torebkę na podłodze i przycisnęła dłoń do klatki piersiowej.
– Żartujecie sobie ze mnie, prawda? Nie mogliście przecież oboje… To znaczy, wiem, że ostatnio pracowałam do późna i prawie się nie widywaliśmy, ale to niemożliwe, żebyście zapomnieli. Przecież to się zdarza co roku.
Kiedy jej ojciec i babcia spojrzeli na siebie, a potem na nią, Kareena nie miała już żadnych wątpliwości.
Naprawdę nie pamiętali o jej urodzinach.
Co prawda nie obudziła się jakoś szczególnie uszczęśliwiona tym dniem, ale, do cholery, naprawdę nie mogła się doczekać aromatycznego chlebka urodzinowego. No i chociaż jednej chwili, w której rodzina skupiałaby się tylko na niej, a nie na Bindu, siostrze Kareeny, jej ślubie czy prowadzonym przez nią kanale na YouTube.
Kareena powinna się na nich zezłościć, ale ostatnio tak często ją rozczarowywali, że w zasadzie mogła się tego spodziewać.
– Wszystkiego najlepszego dla mnie z okazji trzydziestych urodzin – wymamrotała pod nosem. Ojciec i babcia musieli ją usłyszeć, bo otworzyli szeroko oczy.
– No coś ty! Tylko się z tobą przekomarzamy! – wykrzyknęła Dadi i poderwała się gwałtownie od stołu. Pokuśtykała ku wnuczce i wyciągnęła ręce do uścisku. – Wszystkiego najlepszego, baćća4! Jak mogłabym zapomnieć o mojej majowej wnuczce? – paplała w mieszance angielskiego, hindi i pendżabskiego, ściskając Kareenę w talii.
– Już dobrze, Dadi. – Kareena poklepała babcię po plecach. Spojrzała ojcu w oczy, kiedy wstał z krzesła. Był już ubrany do pracy w spodnie khaki, a do paska miał przymocowane etui na telefon.
– Nie ma czego świętować – mruknął, ale obszedł stół, żeby ją uściskać. – Trzydziestka to tylko zwiastun rychłej niepłodności.
– I pomyśleć, że chciałam spędzić z wami poranek. No cóż, skoro nie ma chlebków parantha, złapię wcześniejszy pociąg do miasta.
– Nie, nie, siadaj! – wykrzyknęła Dadi, wskazując na stół. – Twoja siostra zażyczyła sobie gobhi paranthy na lunch, kiedy będziemy przeglądać razem zaproszenia ślubne, ale przyrządzę je już teraz.
Nie umknęło uwadze Kareeny, że o nakarmieniu Bindu jej ulubionym przysmakiem babcia jakoś nie zapomniała.
– Doskonale wiesz, że nie znoszę kalafiorowych chlebków. Daj spokój, Dadi. Nie trzeba.
Cholera, co musiałaby zrobić, żeby zaznać takiej troski ze strony bliskich?
Ach, tak, zgadza się. Musiałaby się zaręczyć.
Babcia zignorowała ją i już wyjmowała z szafek zakupione miesiąc temu przez Kareenę filiżanki i talerze Corelle w chabry. Następnie wyjęła z lodówki ceramiczne naczynia z domowym jogurtem dahi i marynatą z mango, a także pojemnik z ciastem i taki sam z suchą mąką z pszenicy durum.
– Zaraz będą gotowe – powiedziała. – Siadaj, to zajmie tylko dwie minuty.
– Dadi, nie trzeba. – Kareena naprawdę nie znosiła kalafiorowych chlebków. Przypominały jej maskowanie pierdnięć garam masalą.
– Bądź grzeczna dla Dadi. – Z tymi słowami Bindu wkroczyła z przedsionka do kuchni z kaskadą idealnych loków opływających jej twarz tak jak luźny materiał długiej sukienki jej zgrabne ciało. Kolczyk w nosie siostry Kareeny błysnął, a bransoletki zabrzęczały, gdy postawiła torebkę prezentową na podłodze. – Wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin, starsza siostro!
Cholera, przynajmniej Bindu pamiętała o jej urodzinach. Kareena musiała przyznać, że to miła niespodzianka, zwłaszcza że siostra spędzała teraz większość czasu z przyszłym narzeczonym.
Rozłożyła ramiona do uścisku, a Bindu niczym wróżka z bajki z wdziękiem odwzajemniła ten gest. Wtedy Kareena poczuła… charakterystyczny ziemisty zapach.
– Poważnie, buszek z samego rana? – szepnęła siostrze do ucha.
W oczach Bindu pojawił się łobuzerski błysk.
– Po tym jest lepszy poranny seks – odszepnęła. – Ale nie martw się, przyjechałam uberem. – Wyciągnęła do niej torebkę prezentową. – Wszystkiego najlepszego – powiedziała na tyle głośno, żeby Dadi i tata usłyszeli. – A teraz mówcie, o co się znowu kłócicie?
– Zapomnieli o moich urodzinach. – Kareena skinęła głową na ojca i babcię.
– Serio? – Bindu zachłysnęła się powietrzem.
– Siadaj, Zaraz podam śniadanie – powiedziała Dadi do Kareeny, wymachując wałkiem do ciasta. – Ty też, Bindu.
– Chętnie. Hej, czy to gobhi parantha? Myślałam, że przyrządzisz mi je później.
– Przecież to urodzinowe chlebki dla Kareeny! – poprawiła ją Dadi sztucznie, ale nikt tego nie kupił.
– No dobra – wymamrotała nadąsana Bindu. – Prowadzę dziś zajęcia na pobliskiej uczelni. Więc i tak powinnam teraz zjeść porządny posiłek. Ach! Właściwie to przyszłam, żeby z tobą porozmawiać, tatusiu.
No i wyszło szydło z worka. Oto prawdziwy powód, dla którego jej siostra zjawiła się w domu rodzinnym z samego rana, poświęcając im swój cenny czas: chciała czegoś od ojca. A tata z rana był zawsze w lepszym humorze niż wieczorem, więc Bindu mogła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: odbębnić rodzinne zobowiązania i porozmawiać z ojcem.
– Co jest, księżniczko? – zapytał w hindi.
Bindu przerzuciła swoje długie włosy przez ramię i złączyła dłonie w błagalnym geście.
– Chciałabym urządzić przyjęcie zaręczynowe na początku września. Ślub jest dopiero w przyszłym roku, a myślę, że powinniśmy już poświętować z krewnymi i przyjaciółmi. Rodzina Lokena przylatuje wtedy z Włoch. Moglibyśmy zorganizować z tej okazji wielkie odświętne wydarzenie. No wiesz, katering, DJ, open bar i te sprawy.
– Przyjęcie zaręczynowe? – odezwała się Dadi i machnęła szpatułką jak dyrygent batutą. – O, tak! Cóż za wspaniały sposób na uczczenie odwiedzin rodziny twojego przyszłego narzeczonego.
– Rzeczywiście całkiem dobry pomysł – przyznał ojciec, odchylając się lekko na krześle. – Ale nie zamierzam za to płacić.
– Tatusiu.
– Beta, mówiłem ci już, że odłożyłem określoną sumę dla ciebie i twojej siostry, a ty postanowiłaś przeznaczyć swoją część na ekstrawaganckie wesele. I to z dwoma kateringami! Nie daj Boże, aby ich wegetariańskie dania przygotowano przy użyciu tych samych przyborów kuchennych, co nasze niewegetariańskie posiłki.
– Tato – zbeształa go Kareena. – Więcej szacunku.
Ojciec zbył ją machnięciem ręki.
– Nie mam nic przeciwko wegetarianom, ale nie potrzebuję, żeby patrzyli na mnie z góry z powodu mojej koziny.
– Przepraszam, ale tu chodzi o mnie – zauważyła nadąsana Bindu. – To wstyd, że Loken będzie musiał się dołożyć, lecz chyba nie mamy wyboru.
– Dlaczego wstyd? – zapytała Kareena. Wzięła filiżankę czaju od Dadi i upiła łyk. – Twój chłopak pochodzi z najbogatszej we Włoszech rodziny z Gudźaratu. Na pewno stać go na pokrycie części kosztów.
– Nie twoja sprawa, starsza siostro – odparowała Bindu. – Ach! Tato, jeszcze jedno. Jeśli urządzimy przyjęcie zaręczynowe wrześniu, nie będzie kolidować z twoim przejściem na emeryturę i wyprowadzką na Florydę, prawda?
Kareena opluła cały stół czajem.
– Co takiego?
– Bindu, ona jeszcze o niczym nie wie. – Ojciec uszczypnął się w nasadę nosa i westchnął z irytacją.
To musiał być jakiś kiepski żart.
– Odchodzisz na emeryturę? I wyjeżdżasz na Florydę? – Kareena czekała na odpowiedź, ale w kuchni panowała absolutna cisza. – Tato, czy ty… sprzedajesz dom?
– Kareeno…
– O Boże – wydusiła z siebie chrapliwym głosem. W gardle paliło ją niemiłosiernie.
Jej najbliżsi patrzyli po sobie, wpatrywali się w talerz lub podłogę, byle tylko nie spojrzeć na nią. W końcu Dadi odwróciła się do niej plecami i wbiła wzrok w kuchenkę.
– Tato, błagam, powiedz mi, że nie zamierzasz sprzedać domu mamy – wybuchnęła Kareena. Dla niej ten budynek był żywą istotą, z którą wiązały się wszystkie jej najdroższe wspomnienia. Poświęciła tyle czasu i energii w naprawę rur, tapetowanie ścian, wybudowanie szopy na podwórku i wymianę zasłon, że traktowała ten dom jak własny.
– Tata i Dadi ostrzegali, że będziesz się tym emocjonować – wypaliła Bindu i podniosła serwetkę, żeby zetrzeć ze stołu trochę czaju, który wypluła Kareena. – I teraz udowadniasz im tylko, że mieli rację.
Kareena odsunęła się od stołu, gorączkowo próbując zrozumieć, co się dzieje.
– To wymarzony dom mamy. Zaprojektowała go i zbudowała od podstaw! Zbudowaliśmy go od podstaw.
Odmalowała cały dom zgodnie z wizją swojej matki, wymieniła umywalki, a nawet głupie klamki.
– Tato, dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Dlaczego Bindu dowiedziała się pierwsza?
– Beta – zaczął łagodnie ojciec i splótł dłonie przed pustą miską po płatkach śniadaniowych. – Wiem, jak blisko byłaś z mamą i ile znaczy dla ciebie ten dom. Sądziłaś, że pewnego dnia tu zamieszkasz, ale uważam, że najwyższa pora, abyśmy wszyscy ruszyli dalej. Pieniądze ze sprzedaży chcę przeznaczyć na dom spokojnej starości na Florydzie. Twoja siostra wkrótce się wyprowadza, a babcia myśli o przeprowadzce z powrotem do Indii…
– Dadi wraca do Indii?
– Twój ojciec całe życie ciężko pracował – oznajmiła Dadi, wciąż przygotowując chlebki paratha. Uformowała małą kulkę z ciasta, po czym spłaszczyła ją uderzeniem dłoni. – Czas, by trochę nacieszył się życiem. I żebym wróciła do domu.
– Dadi, mieszkasz tu od osiemnastu lat – zauważyła Kareena. – To twój dom. Tato, ten dom też wiele dla ciebie znaczył. Nie mogę uwierzyć, że postanowiłeś go sprzedać bez skonsultowania tego ze mną!
– Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka zaskoczona – wtrąciła się Bindu, przeglądając telefon jakby nigdy nic. – Tata już nieraz napomykał o swoich planach. Mama odeszła i tatuś może zrobić z domem, co tylko zechce. Nie należy do ciebie tylko dlatego, że odmalowałaś kilka ścian.
Kareena przycisnęła dłoń do swojego złamanego serca. Czy naprawdę nikogo nie obchodziło, że ich dom zostanie sprzedany? Naprawdę żadne z nich nie rozumiało, jak źle postąpili, że nie wzięli jej pod uwagę przy podjęciu tak ważnej decyzji? Przecież to ona zajmowała się tu wszystkim, kiedy ojciec pracował, siostra prowadziła swój kanał na YouTube, a babcia chadzała popołudniami na karciane imprezy z koleżankami.
– Twoja mama bardzo kochała ten dom – powiedział cicho ojciec. – Ale pora ruszyć dalej. I my wszyscy, to znaczy twoja siostra, babcia i ja, co do tego się zgadzamy. Jedynym powodem, dla którego ten dom jeszcze się nie rozpadł, jesteś ty, ale też musisz w końcu odpuścić.
– Usiądź i napij się wody – zarządziła Dadi. – Znowu masz świszczący oddech.
Ta rozmowa zmierzała donikąd. Kareena odwróciła się z powrotem do Bindu.
– Naprawdę nie masz nic przeciwko sprzedaniu komuś domu naszej mamy?
– Przecież to tylko budynek. – Siostra wzruszyła ramionami. – A my z Lokenem chcemy zamieszkać bliżej uczelni, żeby łatwiej nam było dojeżdżać do pracy.
Kareena oparła dłonie o stół i pochyliła się w stronę ojca.
– Tato, nie mogę uwierzyć, że nawet ze mną o tym nie porozmawiałeś. Doskonale wiedziałeś, że chcę ten dom!
– I właśnie dlatego nie zapytałem cię o zdanie. – Jego oczy były smutne, jak zawsze, kiedy myślał o mamie Kareeny. – Będziesz mogła się spokojnie skupić na naprawie naszego starego samochodu.
– Dobrze, w takim razie odkupię go od ciebie. Tak jak odkupiłam samochód, zanim zdążyłeś wystawić go na sprzedaż.
Miała oszczędności. Jeśli je wyda, cały jej plan finansowy pójdzie w diabły, ale trudno.
Musiała przynajmniej spróbować.
Ojciec odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem. Poklepał się z rozbawieniem po swoim okrągłym brzuchu, jakby właśnie opowiedziała mu przedni dowcip, a nie zaproponowała uratowanie ich rodzinnego domu.
– Nie ma mowy, żeby było cię stać na zaliczkę. Zwłaszcza teraz, kiedy zarabiasz znacznie mniej niż wcześniej.
Słowa ojca były jak szpile wbijane prosto w serce. Nie obchodziło go, że córka wykonywała swoją wymarzoną pracę – najwyraźniej nie zarabiała wystarczająco dużo, żeby zasłużyć sobie na jego aprobatę. Trudno, nieważne. Teraz Kareena musiała wymyślić, jak powstrzymać to szaleństwo.
– Kiedy przechodzisz na emeryturę? – zapytała.
– W grudniu. – Uniósł brew. – Ale wystawiam dom na sprzedaż z końcem września.
Kiedy wymienił kwotę zaliczki i całą sumę, za jaką chce go sprzedać, Kareena wybałuszyła oczy. Pieprzony rynek nieruchomości w New Jersey. Nie zdąży do września zebrać pieniędzy na tak dużą zaliczkę. Spojrzała na Bindu, a później na babcię, która łypała na nią z kuchni. Ale potem jej wzrok padł na złote pudełeczka leżące na stole i przyszło jej do głowy absurdalne, a zarazem doskonałe rozwiązanie.
– Pieniądze na ślub! – wypaliła. – Tato, powiedziałeś, że odłożyłeś dla mnie i dla Bindu pieniądze na ślub. Może przekażesz mi je teraz na zaliczkę na dom?
– Nie ma mowy – odparł ojciec. – Dostaniesz je dopiero, gdy się zaręczysz. Do czego próbowałem cię zachęcać przez ostatnie pół roku.
Członkowie jej najbliższej rodziny byli jedynymi ludźmi na świecie, przy których miała ochotę ciskać z wściekłości przedmiotami.
– Nie rozumiem, dlaczego mi to utrudniasz! Jeśli te pieniądze i tak są przeznaczone dla mnie, to czemu mi ich nie przekażesz w ramach prezentu urodzinowego? Wiesz, na urodziny, o których zapomniałeś?
Ojciec spojrzał na nią z rozdrażnieniem, jakby to ona zachowywała się niedorzecznie.
– Odłożyłem te pieniądze, bo razem z twoją matką postanowiliśmy podarować je tobie i twojej siostrze w prezencie ślubnym. Sami nie mieliśmy nic, kiedy wzięliśmy ślub, więc chcieliśmy, żebyście dostały coś od nas na rozpoczęcie dorosłego życia.
– Tato, wiadomość z ostatniej chwili! Skończyłam trzydziestkę. Moje dorosłe życie już trwa. Z tą różnicą, że jeszcze nie jestem mężatką.
– Taka jest tradycja i ja jej nie zmienię – odpowiedział łagodnie. – Chcesz swoje pieniądze? Najpierw znajdź swojego dźiwansathi.
Dźiwansathi. Bratnia dusza. Kareena bardzo pragnęła mieć taką osobę, ale szukanie partnera na całe życie było czasochłonne i bolesne. To po części dlatego tak długo to odkładała.
– Wspaniały pomysł! – wykrzyknęła Dadi, machając w powietrzu szpatułką. – Beta, może założysz profil na portalu randkowym? Mogłabyś przynajmniej znaleźć sobie osobę towarzyszącą na przyjęcie zaręczynowe siostry. Rodzina Lokena nie będzie się martwić, że coś jest z nami nie tak, skoro najstarsza córka jest nadal sama.
Kareena musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, żeby nie rzucić się na nich i ich wszystkich nie udusić. Tego właśnie najbardziej nie znosiła u swoich bliskich: w ogóle jej nie słuchali, aż w końcu nie wytrzymywała i zaczynała na nich wrzeszczeć ile sił w płucach, tylko po to, żeby wreszcie dotarło do nich, co próbuje im powiedzieć.
– Nie zaręczę się ani nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że moja młodsza siostra to robi! To tak archaiczna tradycja, że nawet nie spodziewałam się po was takich uwag. Poza tym wciąż mam uraz do randek po tym, jak próbowałaś mnie ostatnio zeswatać, Dadi.
Nadal miała koszmary po tamtej nieszczęsnej randce z czasów studiów.
– Beta, to była tylko jedna mała wpadka. Dostał wyrok sześć miesięcy w zawieszeniu. Nikogo nie zabił. Podrobił parę czeków i tyle.
– Och, rzeczywiście to brzmi znacznie lepiej. – Kareena machnęła ręką na całą trójkę, która na nią patrzyła. – Chcę cholernego małżeństwa z miłości. Serc, kwiatów i w ogóle. Kogoś, kto będzie mnie rozumiał i wzbudzał we mnie miłość, zamiast doprowadzać do szału.
– Ale chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że ludzie nie przepadają za twoją odpychającą osobowością – wtrąciła swoje trzy grosze Bindu. – Dlatego wolisz się zaszyć pod kocem ze swoimi romansidłami i słuchać Taylor Swift, popijając czaj, niż umawiać się na randki. I z tego powodu wciąż jesteś singielką.
– Hej, cholero, dobrze wiesz, że mam dużo pracy – warknęła na nią Kareena.
– Jak ty się wyrażasz, Kareeno! – krzyknęli jednocześnie ojciec i babcia.
– Nieważne. I tak zamierzałam wrócić do randek i wznowić poszukiwania Pana Właściwego, więc jeśli to jedyny sposób na zdobycie pieniędzy na dom, to w porządku, wyjdę za mąż. Ale to będzie małżeństwo z miłości.
Na samą myśl o tym, że będzie musiała tak szybko znaleźć sobie męża, swędziała ją skóra jak przy alergii pokarmowej, ale kryzysowe sytuacje wymagają poświęceń.
Dadi prychnęła pogardliwie.
– Nawet ja wiem, że to nie jest takie proste, jak myślisz – skomentowała w hindi. – Bindu ma rację co do twojego negatywnego nastawienia, beta. Współczesne dziewczyny są takie wybredne.
– No i abstrahując od twojej zniechęcającej postawy, miłość wymaga czasu – dodał ojciec. – Wiem, że zawsze marzyłaś o tym domu, Kareeno, ale powinienem zrobić to, co dla mnie najlepsze.
To musiał być jakiś zły sen. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw akurat w swoje trzydzieste urodziny. Matka Kareeny była obecna w każdej belce i każdym gwoździu, z których zbudowano ten dom. Kareena nie mogła go stracić, bo wtedy straciłaby nie tylko coś, co łączyło ją z matką, ale także część własnej duszy.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała Dadi w hindi, przechodząc przez kuchnię, żeby położyć stos chlebków na środku stołu. – Jedz. Odwiozę cię na stację.
– Samochód! – wykrzyknęła nagle Kareena. Zupełnie o tym zapomniała. – Gdzie będę go trzymać?
– Może wreszcie sprzedasz tego gruchota na części – mruknęła nieporuszona Bindu, nadal przeglądając telefon. – Ma chyba ze sto lat.
Kareena nawet nie zadała sobie trudu, żeby uraczyć siostrę odpowiedzią. Jej samochód był na tyle unikatowy, że gdyby go sprzedała, prawdopodobnie zebrałaby brakujące fundusze na zaliczkę na dom. Ale projekt renowacji bmw E30 M3 z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku był jej dumą i radością. Stanowił symbol tego, jak daleko zaszła, odkąd straciła mamę.
– Dość już tej gadaniny – zarządziła Dadi. – Siadaj i jedz. Musisz się uspokoić przed pójściem do pracy.
Kareena całkowicie straciła apetyt. Chwyciła torebkę i zarzuciła ją sobie na ramię.
– Muszę już lecieć.
– Czekaj! – zawołała za nią Bindu. Podbiegła do torebki prezentowej, którą ze sobą przyniosła, i wręczyła ją siostrze. – Mam do ciebie dwie sprawy. Po pierwsze, jadę jutro do studia telewizyjnego. Zaprosili mnie do lokalnego programu na rozmowę o randkowaniu i potrzebuję, by ktoś mnie tam zawiózł samochodem Dadi, żebym mogła po drodze przejrzeć notatki, poprawić makijaż i tak dalej. Zrobisz to dla mnie?
– Yyy, no dobrze. – Kareena zgodziłaby się w tej chwili na wszystko, byle tylko jak najszybciej stamtąd zwiać.
– Świetnie! Po drugie, mam dla ciebie prezent.
– Bindu, to nie jest dobry moment. Czuję się okropnie. Otworzę go wieczorem, kiedy wrócę do domu.
– Nie, otwórz teraz! – zażądała jej siostra. – Obiecuję, że poprawi ci humor.
Kareena zerknęła na torebkę prezentową. Ostatnim razem, gdy Bindu wręczyła jej prezent, były to specjalne ciasteczka, po których musiała spędzić noc z przyjaciółkami, bo wydawało jej się, że kosmici z akcentem z Bombaju zamierzają uprowadzić ją we śnie i zabrać na lodową planetę.
– Dziękuję – wymamrotała, zajrzała do torebki i odsunęła bibułkę. Modliła się o zwitek gotówki, ale to było wątpliwe.
Dopiero po chwili dotarło do niej, co jest w środku. Na białym pudełku dostrzegła napis „Asian Sensation” i zdjęcie dużego brązowego wibratora w kształcie litery U. To był nowoczesny model, który nie wyglądał jak penis. Na opakowaniu zamieszczono informację: „Wodoodporny” i „Z ładowarką”.
– Bindu, błagam, powiedz mi, że to nie jest…
– Tak! – wykrzyknęła uradowana Bindu, odrzuciła włosy do tyłu i wybuchnęła skrzekliwym śmiechem. – Ciągle jesteś taka spięta, więc uznałam, że to doskonały prezent.
– Co? Co to jest? – zapytała zaciekawiona Dadi i pospieszyła do stołu.
– Wiesz co? – zwróciła się Kareena do siostry, zakrywając erotyczną zabawkę bibułką, tak żeby babcia nie zdążyła jej zobaczyć. – Może kiedyś będę się z tego śmiała. Ale nie dzisiaj.
Bindu zgięła się wpół, zanosząc się ze śmiechu, a wtedy Kareena bez namysłu podała prezent babci.
– Może go sobie weźmiesz, Dadi? Bindu wie, że nie jest w moim stylu. Bindu, wyjaśnisz Dadi, co to jest, dobrze?
Młodsza z sióstr pobladła.
Kareena poprawiła okulary na nosie i odwróciła się, żeby wyjść z kuchni.
– Mam nadzieję, że dotrze do was, jak gównianie się dziś zachowaliście – rzuciła na odchodne.
Na twarzy ojca odmalował się gniew, babcia wyglądała na zbulwersowaną jej językiem, a pobladła siostra wciąż wpatrywała się w Dadi trzymającą torebkę z wibratorem.
Kareena wybiegła z domu i ruszyła na stację, zanim ktokolwiek zdążył się do niej odezwać.
– Wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin – wymamrotała do siebie głosem nabrzmiałym od łez. – Wszystkiego najlepszego dla mnie z okazji pieprzonych trzydziestych urodzin.
1 W kulturze indyjskiej przyjął się zwyczaj nazywania ciocią lub wujkiem osobę pokolenie starszą, co jest wyrazem szacunku. [Przypisy pochodzą od konsultantki hindi, chyba że wskazano inaczej].
2 Dziecko (hindi).
3 Babcia ze strony ojca (hindi).
4 Dziecko (hindi).
„Indians Abroad News”
Drodzy Czytelnicy,
musicie pamiętać, że Wasze samotne dzieci reprezentują zupełnie inne pokolenie. Na początek ustalcie, dlaczego są przeciwne małżeństwu. Waszym obowiązkiem jest przekonać ich, że się mylą.
W.S. Gupta
Felietonistka
Avon, NJ
Kareena
Grupa cioć na WhatsAppie
CIOCIA FARAH: Wszystkiego najlepszego, kochanie!
CIOCIA FALGUNI: Wszystkiego najlepszego, skarbie. Twoja mama byłaby taka dumna z ciebie i z tego, co osiągnęłaś.
CIOCIA MONA: Mam dla ciebie pieniądze, beta!
CIOCIA SONALI: <religijny mem urodzinowy>
CIOCIA SONALI: <religijny mem urodzinowy>
CIOCIA SONALI: <religijny mem urodzinowy>
– Nie mam pojęcia, co teraz zrobię – poskarżyła się przyjaciółkom Kareena i upiła kolejny łyk drinka. – Wiecie, jak ważny jest dla mnie ten dom. I ile znaczył dla mojej mamy.
– Zamówię jeszcze jednego drinka – oznajmiła Veera. Kareena patrzyła, jak przyjaciółka z wdziękiem podnosi rękę, żeby zawołać kelnera.
Phataka Grill, nowa restauracja w samym centrum Jersey City, była uroczym lokalem w stylu dawnej indyjskiej stołówki. Na ceglanych ścianach wisiały przypadkowe plakaty z bollywoodzkich filmów, a krzesła z aluminiowymi oparciami pomalowano na jaskrawe kolory. Odgłosy rozmów przy zapełnionych stolikach niemal zagłuszały lecące w tle seksowne bollywoodzkie remiksy. To było idealne miejsce, żeby się upić.
– Dzięki – powiedziała Kareena, kiedy postawiono przed nimi świeżo przygotowane drinki. – Potrzebuję tego. I was.
– Szkoda, że nie pozwoliłaś nam urządzić przyjęcia urodzinowego. – Bobbi zakręciła martini z liczi. – Oderwałabyś cię od problemów. Ale mogłybyśmy jeszcze wynająć limuzynę, pojechać do miasta i wytańczyć się w klubie, a potem przespać z seksownymi mężczyznami i pożałować tego z rana. Och! No i objeść się babeczkami.
– Naprawdę nie mam na to nastroju, dziewczyny.
– Kiedy ostatnio zafundowałyśmy sobie taki wypad? Pięć lat temu? – zapytała Bobbi. – Tuż przed twoim randkowym moratorium. Boże, czy kobieta od depilowania woskiem w salonie znajduje pajęczyny w twojej myszce?
– Och, zamknij się. – Kareena rzuciła serwetką w przyjaciółkę. – Pracujesz jeszcze więcej ode mnie.
Kelner przyniósł talerze z biriani, maślanym kurczakiem, wegetariańską wersją kurczaka tandoori i naanem.
– Proszę bardzo, drogie panie – powiedział z akcentem z New Delhi, który był tak gęsty, jak jego bujna czupryna z kręconymi czarnymi włosami. – Dajcie mi znać, jeśli będziecie potrzebowały więcej drinków.
Po jego odejściu Kareena zaczęła sobie nakładać stos jedzenia na talerz. Miała nadzieję, że będzie smakowało równie dobrze, jak wygląda. Cały dzień była poirytowana, bo nie znalazła ani chwili na posiłek, a w dodatku źle spała w nocy. Umierała z głodu.
Bobbi pochyliła się nad stołem, odsłaniając dekolt.
– Urządziłybyśmy ci takie trzydzieste urodziny, że twoja mama zadzwoniłaby ze swojego następnego życia, że chce się do nas przyłączyć, a potem udzieliła ci rady, jak zatrzymać dom.
– Wątpię – prychnęła Kareena. – Poza tym większość naszych wspólnych znajomych i tak by się nie pojawiła. Wszystkie dziewczyny są w wieloletnich związkach, zaręczone, świeżo po ślubie albo wyskakują z nich dzieci. Myślisz, że miałyby ochotę świętować urodziny trzydziestoletniej singielki? Są zbyt zajęte degustacjami ciast lub umawianiem swoich dzieciaków na wspólne zabawy. Jeśli nawet jakimś cudem znalazłyby dla mnie czas w swoim napiętym harmonogramie, osądziłyby mnie i rzuciły coś w stylu: „Na pewno jeszcze sobie kogoś znajdziesz” lub: „Masz szczęście, że jesteś singielką. Twoje życie nie składa się z obowiązków”.
– Nie bądź taka. – Veera ścisnęła ramię Kareeny. – Jestem pewna, że wszystkie przyszłyby cię wesprzeć. Trzydzieste urodziny to wielka rzecz.
– Niepotrzebnie robimy z tego halo – zripostowała Kareena.
Jej najlepsze przyjaciółki, które poznała już na początku studiów w Rutgers – jedyne dziewczyny z Pendżabu, z którymi chodziła na zajęcia – wpatrywały się w nią, cierpliwie czekając, aż poprawi okulary i wyrzuci z siebie, co jej leży na sercu.
– Wszyscy uważają, że w tym wieku powinnam już kupić dom, zainwestować w jakieś akcje albo nie wiem, urodzić dzieci! Ale jak mam to zrobić, skoro brakuje mi pieniędzy, żeby wykupić dom mojej matki, mój samochód wciąż stoi w szopie na podwórku, a sama perspektywa szukania miłości mojego życia przyprawia mnie o dreszcze? Nawet jeśli tego właśnie pragnę… I od kilku miesięcy myślę tylko o tym.
Veera i Bobbi spojrzały na siebie, a potem znów na Kareenę.
– Próbujesz nam powiedzieć, że myślisz o szukaniu swojej prawdziwej miłości? – zapytała Veera. – O… randkowaniu?
Kareena skinęła głową.
– Zdobyłam już swoją wymarzoną pracę. Teraz pora założyć rodzinę, której pragnę.
– Dziewczyno, życie nie zawsze układa się zgodnie z arkuszami kalkulacyjnymi i harmonogramami – powiedziała Bobbi. – Znalezienie miłości może zająć trochę czasu.
– Którego nie mam – zauważyła Kareena.
– Czekaj, wspominałaś, że twój tata odłożył dla ciebie pieniądze, prawda? – spytała Veera. – Zamierzasz…
– Spróbować znaleźć szybko faceta, żeby zdążyć się zaręczyć i dostać kasę w prezencie ślubnym od taty? – Kareena dopiła resztę drinka. – Tak, taki mam plan.
Myślała o tym przez cały dzień. Nawet z zaliczką poniżej dwudziestu procent wartości całego domu nie byłoby jej stać na jego zakup. Znajdował się w doskonałej lokalizacji. Jedynym wyjściem, jakie jej zostało, było małżeństwo.
– Myślałam, że chcesz serc, kwiatów i romansu – rzekła Veera. – Proszę, powiedz, że z tego nie zrezygnujesz.
Kareena potrząsnęła głową.
– W całym tym szaleństwie składam sobie tylko jedną obietnicę. Muszę się zakochać w tym mężczyźnie, zanim się zobowiążę. Oczywiście, że chcę rozkochanych oczu i przyspieszonego tętna. Romantycznych gestów i rozmów o byciu ze sobą na zawsze. Chcę tego wszystkiego. Będzie moim dźiwansathi. Tylko będziemy musieli trochę skrócić okres randkowania.
– Dźiwansathi – powtórzyła Veera z rozmarzonym wyrazem twarzy i złożonymi dłońmi. – To takie romantyczne słowo, nieprawdaż? Partner na całe życie. Ale znalezienie kogoś takiego nie będzie dla ciebie łatwe, Kareeno. Zbudowałaś wokół siebie całkiem gruby mur.
– No i to tak jak szukanie igły w pieprzonym stogu siana – dodała z goryczą Bobbi.
– Och, wiem – przyznała Kareena. – Mój tata powiedział to samo. Jest duże prawdopodobieństwo, że mi się nie uda, ale muszę przynajmniej spróbować. Dla mamy.
„I dla siebie”, dodała w myślach. Dom wiele dla niej znaczył, ale nie był wart zawarcia aranżowanego małżeństwa, które opierałoby się wyłącznie na kompromisach. W wyborze partnera życiowego nie chciała się kierować jedynie kwestiami praktycznymi. Miała całą listę cech, jakie powinien mieć.
– Jak zamierzasz go znaleźć? – zapytała Veera. Wzięła do ręki chlebek naan i zaczęła go rozrywać na kawałeczki.
– Szczerze mówiąc, myślę, że internet to moja jedyna opcja.
– Internet może wypalić, ale weź jeszcze pod uwagę inne możliwości – powiedziała Veera. – Ludzie traktują profile randkowe jak towary na Amazonie. To może cię wyczerpać emocjonalnie.
– Wiecie, że Hindusi organizują teraz rejsy dla singli? – rzuciła Bobbi z uśmiechem. – W dodatku ludzie wybierają się na nie z matkami.
– Porażka, nigdy w życiu – odparła Kareena. – Zarejestruję się na kilku serwisach randkowych, ale jeśli nie uda mi się tam nikogo znaleźć, być może skorzystam z usług profesjonalnej swatki.
Bobbi i Veera spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– No co? – żachnęła się Kareena.
– Kochanie – zaczęła cicho Veera. – Chyba jest jeszcze jedna opcja, której nie wzięłaś pod uwagę.
– Gdzie diabeł nie może, tam Hinduskę pośle – dokończyła za nią Bobbi.
Kareena wodziła wzrokiem między jedną przyjaciółką a drugą, aż zrozumiała, co sugerują. Miały to wypisane na twarzach. Już sam ten pomysł wydał jej się tak niedorzeczny, że prawie poderwała się z krzesła.
– O, nie, cholera. Nie ma mowy! – wybuchnęła. – Ciocie są kompletnie nieobliczalne. Gdyby się w to zaangażowały, skończyłoby się katastrofą. Poza tym chcę prawdziwej miłości, a nie klinicznie zaaranżowanego związku.
– Twoje ciocie są nieustraszone – zaznaczyła Bobbi. – To najlepsze przyjaciółki twojej mamy i będą równie wybredne jak ty, jeśli nie bardziej. Nie musiałabyś im nawet tłumaczyć, że w grę wchodzi jedynie znalezienie kogoś, z kim połączy cię prawdziwe uczucie.
– Ale one są takie dramatyczne! – Mózg Kareeny zaczął podsuwać jej wspomnienia związane z ciotkami. Ciocia Mona codziennie ubierała się jak gwiazda na premierę swojego filmu. Zawsze miała złote pierścionki na palcach i idealnie wymodelowaną fryzurę. Ciocia Sonali była najbardziej religijna z całej ekipy i często wykorzystywała przekonania religijne do formułowania absurdalnych stwierdzeń. Ciocia Falguni z kolei ciągle wszystkich dokarmiała, wszędzie chodziła w indyjskich kurtach i crocsach i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. No i jeszcze była ciocia Farah, emerytowana inżynier oprogramowania z IBM, która trochę za dużo wiedziała o stalkingu w internecie.
Razem były naprawdę niebezpieczne. Kareena pamiętała, jak wściekła ciocia Farah wparowała kiedyś do jej szkoły, żeby zbesztać nauczyciela angielskiego, który nie chciał albo nie potrafił poprawnie wymówić jej imienia. Nigdy nie zapomni też, jak ciocia Mona zabrała ją na pierwszy zabieg depilacji i uparła się, że osobiście dopilnuje, by został wykonany, jak należy. Wciąż miała koszmary po lekcjach religii ciotki Sonali i lekcjach gotowania ciotki Falguni.
– Twoje ciotki wywęszą mężczyznę spełniającego twoje wymogi w ciągu kilku tygodni, dzięki czemu będziesz miała wystarczająco czasu na randki i poznanie go – powiedziała Bobbi. – No i wiedzą, ile znaczy dla ciebie małżeństwo z miłości.
– Ale są takie męczące.
– Nie, są postępowe – sprostowała Veera. – Pomogą ci zatrzymać dom twojej mamy. One też mają z nim miłe wspomnienia.
Kelner przybył w samą porę z szotami, z czajem w oryginalnych glinianych kulharach i miseczkami pełnymi lodów. Zabrał kilka pustych talerzy i odszedł równie szybko, jak się pojawił.
Kareena sięgnęła po kulhar i wychyliła szota do dna. Przez te wszystkie emocje krążące w jej krwiobiegu nie poczuła nawet smaku alkoholu.
Wszystko może się wydarzyć, jeśli zaangażuje do pomocy ciocie. Najbardziej przerażało ją chyba to, że mogłaby je rozczarować. Nie, nie o to chodziło. Najgorzej by było, gdyby ich wybranek ją odrzucił.
Bo wtedy te kobiety by go zabiły, a ona musiałaby je jakoś wyciągnąć z więzienia.
Kareena odsunęła talerz i uderzyła czołem w stół.
– Myślę, że najpierw zacznę od randek online. Dam sobie tydzień lub dwa, a potem, jeśli to nie zadziała, być może poproszę je o pomoc.
– Potrzebujesz szybkiego zastrzyku gotówki – przypomniała Veera. – Nie ma innego sposobu na zdobycie tego domu w tak krótkim czasie. Jako doradca finansowy wiem, co mówię. Ale czy naprawdę chcesz osiągnąć ten cel w taki sposób?
– A masz jakieś inne propozycje? – Kareena sięgnęła po kolejnego szota.
– No to angażujemy ciotki – oznajmiła Bobbi. – Są lepsze niż NSA. Podejrzewam, że wytropiłyby odpowiedniego kawalera nawet na Zachodnim Wybrzeżu. I w Kanadzie pewnie też.
Kareena nie chciała im tego przyznać, ale wiedziała, że mają rację.
– Dobrze, pomyślę o tym.
Przerwał im dzwonek telefonu i Bobbi sięgnęła do torby po swoją komórkę. Spojrzała na ekran i westchnęła.
– Ja pierniczę!
– Co się stało? – zapytała Kareena.
Bobbi chwyciła swojego drinka i wypiła go, po czym odwróciła się do przyjaciółki.
– Moja kuzynka urządza wesele w Parsippany i potrzebuje, żebym przyjechała jej pomóc. Bollywoodzkie tancerki, które zatrudnili do występu na ceremonii przedślubnej, okazały się grupą striptizerek, które tańczą do muzyki Bollywood. Właśnie zaczęły się rozbierać i dziadek dostał ataku serca.
Nic dziwnego, że Bobbi nie spieszyło się do poważnego związku. Jej życie było tak wypełnione dramatami weselnymi, że prawie każdego dnia miała do czynienia ze stresem i bolączkami narzeczonych.
– Dobra, opłacę tylko rachunek i możemy iść – powiedziała Kareena.
Bobbi była już na nogach i machała do niej, żeby usiadła.
– Już zostawiłam im dane swojej karty. Wypijcie jeszcze kilka drinków na mój koszt i podpiszcie rachunek, kiedy skończycie.
– Jak chcesz się tam dostać? – zapytała Veera. – Pociągiem czy samochodem?
– Czym się tylko da – odpowiedziała Bobbi.
– Zaparkowałam za rogiem. – Veera wstała. – Mogę cię podrzucić. Jestem trzeźwa. Kareeno, masz ochotę na przejażdżkę?
– Nie mogę. Jadę w przeciwną stronę. Ale nie przejmujcie się mną. Jedźcie. Poradzę sobie.
– W takim razie wróć jutro do Jersey City. – Veera pochyliła się, żeby ją przytulić. – Pooglądamy filmy i upijemy się tanim winem.
– Dam znać. – Kareena odwzajemniła uścisk. – Chciałam jutro zawiesić półki w pralni, a muszę jeszcze popracować nad samochodem.
Bobbi przytuliła ją i szepnęła jej do ucha:
– Może poznasz dziś kogoś przy barze i zafundujesz sobie jednonocną przygodę? Tak dla uczczenia swoich trzydziestych urodzin? Jutro zaczniesz szukać miłości na całe życie.
– Tak jakby to było takie proste – prychnęła Kareena. – To znaczy, mam na myśli tę przygodę. Napisz mi potem, co ze striptizerkami.
– Zrobię zdjęcia.
Po odejściu rozgadanych i energicznych przyjaciółek Kareena została sama przy okrągłym stoliku z pustymi naczyniami i na wpół opróżnionymi szklankami.
– No tak, takie zakończenie dnia jakoś mnie nie dziwi – wymamrotała pod nosem.
To był naprawdę okropny dzień. Najpierw rodzina zapomniała o jej urodzinach, a potem dowiedziała się o nagłym przejściu ojca na emeryturę i planowanej sprzedaży domu. Zamierzała zignorować radę Bobbi i wrócić do siebie. Nie miała nawet sił rozglądać się za kimś na jednonocną przygodę.
Sprawdziła godzinę w telefonie. Jej pociąg odjeżdżał dopiero za czterdzieści pięć minut. Chwyciła torebkę i skierowała się do zatłoczonego baru na środku restauracji. Zamierzała wypić jeszcze jednego drinka, wrócić do domu i spróbować się przespać. Rano zastanowi się, co jeszcze może zrobić, żeby uratować dom matki.
Po kilku minutach znalazła miejsce przy barze między grupą starszych mężczyzn indyjskiego pochodzenia a parą na randce. Podniosła rękę na barmana, a kiedy ten skinął do niej brodą, że ją zauważył, odwróciła się, żeby poobserwować ludzi, zanim przyjdzie jej kolej na złożenie zamówienia. I wtedy dostrzegła mężczyznę siedzącego przy stoliku po drugiej stronie pomieszczenia. Jasna cholera.
Prem
MAMA: Dzisiaj jest trzecia rocznica śmierci Gori, Prem. Minęło już sporo czasu. Życie w pojedynkę jest dla białych ludzi. Musisz z tym skończyć.
PREM: Ile razy mam ci powtarzać, że w tym kraju nie powinnaś MÓWIĆ takich rzeczy?
MAMA: Nie obchodzi mnie zdanie jakichś idiotów. Wiem, co jest dobre dla mojego dziecka. Już wystarczająco długo opłakiwałeś Gori. Czas się ożenić.
PREM: Skupiam się na zbieraniu funduszy na moją przychodnię.
MAMA: Tak, wiem. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, abyś był żonatym chirurgiem. Prem, zapłacę ci, jeśli się zaręczysz w tym roku, żebym mogła zorganizować ślub w przyszłym.
PREM: Co?? Mówisz poważnie?
MAMA: Tak.
PREM: Ile?
MAMA: Dużo.
Prem gapił się przez chwilę na ostatnią wiadomość od matki, po czym schował telefon do kieszeni.
– Moja mama właśnie zaproponowała, że mi zapłaci, jeśli się ożenię.
– To taki współczesny sposób na aranżowane małżeństwa – stwierdził Bunty. Benjamin Padda, najlepszy przyjaciel Prema z dzieciństwa, restaurator i szef kuchni, skinął na jednego ze swoich pracowników i pokazał mu dwa palce. – Moja też ciągle suszy mi głowę. Bez względu na to, jak wielki odnieśliśmy sukces, niektóre przekonania kulturowe się nie zmieniły.
– Wygląda na to, że masz rację – mruknął Prem.
Nigdy nie rozumiał, dlaczego jego rodzice tak desperacko pragną go ożenić. Sam był owocem związku opartego na hormonach i intensywnej emocjonalnej reakcji śródmózgowia. Jego rodzice uważali się za „małżeństwo z miłości”, a jednak nigdy otwarcie nie okazywali sobie uczuć. Co zresztą utwierdzało go w przekonaniu, że miłość z czasem słabnie, a wraz z jej słabnięciem wraca zdrowy rozsądek.
Rodzice Prema zachowywali się tak, jakby nie miało znaczenia, z kim ożeni się ich syn, byleby tylko to zrobił. Matka marzyła oczywiście o ustatkowaniu się syna, wspaniałym ślubie i wnukach. Najwyraźniej uznała też, że Prem już wystarczająco długo opłakiwał Gori, i postanowiła dopilnować, aby ruszył dalej ze swoim życiem.
– Dzięki za wsparcie, stary – zwrócił się Prem do przyjaciela. – Doceniam twój gest.
– Nie mogłem patrzeć, jak siedzisz tu sam z ponurą miną – odparł Bunty i uniósł szklankę. – Za Gori. Niech jej następne życie będzie wypełnione miłością mężczyzny lepszego od ciebie.
Prem pokazał mu środkowy palec, po czym przechylił szklankę. Nagle zamarł na widok swetrowej kamizelki, prostokątnych okularów i wydętych ust. A potem się zakrztusił.
Jasna cholera.
– Co? Co się dzieje? – zapytał Bunty.
Ze swojego miejsca Prem widział wyraźnie jej niezwykle piękną twarz. Wow. Miała lekko zgarbione ramiona i pomalowane błyszczykiem pełne usta. Gęste czarne włosy związała na czubku głowy w niedbały kok, a wielkie okulary na jej nosie nie zdołały ukryć dużych brązowych oczu. Sztywny i dość formalny strój tej dziewczyny z jakiegoś powodu wydawał mu się seksowny, bo sweterek ładnie przylegał do jej bujnych piersi.
– Co jest? Na co się tak gapisz?
Prem odchrząknął i uderzył się pięścią w pierś.
– Yyy, nic takiego.
Zainteresowanie Prema zmieniło się w rozbawienie, kiedy seksowna bibliotekarka spojrzała prosto na niego i jej oczy się rozszerzyły.
„Witaj, ślicznotko. Tak, ty też mi się podobasz”.
Bunty odwrócił się na krześle i poruszył ramionami, jakby próbował odpowiednio ułożyć materiał marynarki. Pewnie będzie się wiercił cały wieczór. Facet miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i sto kilogramów mięśni. Przez te wszystkie lata, kiedy pracował jako restaurator, inwestor i szef kuchni, nigdy nie czuł się komfortowo w marynarkach, bez względu na to, jak dobrze na nim leżały.
– Postawisz jej drinka czy dalej zamierzasz rozbierać ją wzrokiem?
– Stary, nie bądź prymitywny.
– Ja tylko nazywam rzeczy po imieniu. Ale poważnie, powiem barmanowi, żeby jej coś przyrządził. To będzie supertajne.
Prem spojrzał w końcu na przyjaciela.
– Wiem, że to twój lokal. Nie musisz się tak popisywać.
– Kiedy to jedyne, co mam – skomentował ze smutkiem Bunty. – Wolę być nagradzanym szefem kuchni niż synem Króla Mrożonego Naanu.
Prem się uśmiechnął. Bunty i tak zawsze będzie dla niego księciem indyjskiego imperium chlebków naan. Od czasów dzieciństwa, które spędzili razem w Południowej Kalifornii, jego najlepszy przyjaciel nosił swój tytuł niczym kaftan bezpieczeństwa zamiast typowej amerykańskiej sportowej kurtki.
Bunty podniósł szklankę whisky i zakręcił bursztynowym płynem.
– Słuchaj, jeśli po trzech latach w końcu zainteresowała cię jakaś kobieta, to przynajmniej pójdź z nią porozmawiać.
Prem ponownie spojrzał na seksowną bibliotekarkę. Próbowała udawać, że nie zwraca na niego uwagi. W jednej ręce trzymała coś, co wyglądało jak mojito, a drugą przeglądała telefon. Na pewno wkrótce ktoś do niej podejdzie. Prem nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Nie mogę – odpowiedział w końcu przyjacielowi. – Jutro po programie mam spotkanie z potencjalnym inwestorem, co oznacza, że muszę dziś wcześniej wrócić do domu i się przygotować.
– Myślałem, że nagrywasz w niedzielę – odrzekł Bunty.
– Zwykle tak, ale jutro mam przeprowadzić wywiad z lokalną wpływową influencerką, która poprosiła nas o zmianę terminu z powodu planowania ślubu czy czegoś w tym rodzaju. Producenci chcieli, żebym się do niej dostosował, bo ma całkiem spore grono followersów.
– To cholernie irytujące. Rozumiem, dlaczego chcieli, żebyś się do niej dostosował, ale chyba nie musisz się tak przejmować prezentacjami dla inwestorów. Pracujesz nad tym od lat.
– Jestem już zbyt blisko celu, by ryzykować jakąkolwiek wpadkę – powiedział Prem. – Nieruchomość, którą chcę kupić, wreszcie jest na rynku.
– Tak? Złożyłeś ofertę kupna?
– Owszem. – Prem pomyślał o idealnej lokalizacji dla swojego ośrodka zdrowia w samym centrum Jersey City. Dobry dojazd. Prawie niespotykany w tej części miasta parking. – Muszę jeszcze tylko zapłacić całą zaliczkę za cztery miesiące, żeby dopiąć sprawę.
– Dużo ci jeszcze zostało do zebrania?
– Niewiele, dzięki moim oszczędnościom, pożyczce z banku, tobie, Deepakowi i Gregory’emu z LTD Financial.
Prem wymienił kwotę, a Bunty skinął głową.
– Chciałbym zainwestować więcej, ale nie mogę, dopóki nie zrealizuję swoich planów ekspansji na Wschodnim Wybrzeżu.
– Daj spokój – powiedział Prem. – Ty i Deepak już wystarczająco mi pomogliście. Tak jak wspomniałem, jestem już blisko. Wkrótce mój ośrodek wreszcie otworzy podwoje.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Dating Dr. Dil
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Ewa Kosiba Konsultacja hindi: Daria Armańska Korekta: Ida Świerkocka Projekt okładki: Diahann Sturge Ilustracja na okładce: © Fatima Baig Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Dating Dr. Dil Copyright © 2022 by Nisha Seesan All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Karolina Bochenek, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-062-4
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska