Domino Cierpienia - Arendt Patrycja - ebook + audiobook + książka

Domino Cierpienia ebook i audiobook

Arendt Patrycja

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dominika i Amanda, dwie przyjaciółki, nieumyślnie doprowadzają do śmierci swojego kolegi. Wyrzuty sumienia obu dziewczyn nie pozostają bez wpływu na ich relacje, a splot nieszczęśliwych wypadków doprowadza do śmierci Amandy.

Dominika czuje, że jej życie zaczyna się rozsypywać jak domek z kart. Ciągła obsesja, że jest obserwowana, a skrywane tajemnice wyjdą na jaw, towarzyszy jej na każdym kroku.

Czy Dominice uda się zaznać spokoju? A może dosięgnie ją kara za grzechy?

„Domino cierpienia” to powieść o zrządzeniach losu, tajemnicy i zemście. Historia ukazuje, jak jedno wydarzenie może wpłynąć na całe ludzkie życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 55 min

Lektor: Arendt Patrycja
Oceny
3,7 (27 ocen)
11
6
6
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniajura

Nie polecam

Beznadzieja.
10
Agakus888

Nie polecam

gdyby dno miało dno...
10
Lawia

Nie polecam

Lektorka na 2 książka bardzo średnia ,nie wiem czy złe zredagowana czy to zamysł autorki ale pisanie ze wino jest życiodajne bardzo słabe
10
chicaJola12

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo udany debiut autorki.Ksiazka ciekawa i wciągająca,czyta się ją jednym tchem .Lektorka - znakomita. Polecam !
10
ScyDrall

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny debiut Autorki! Nie mogłem oderwać się od historii Dominiki i Amandy, czytając książkę praktycznie ciągiem. Porusza rownież wiele aktualnych problemów społeczeństwa, co otwiera oczy czytelnikowi i pomaga lepiej zrozumieć bohaterki. Polecam każdemu!
10

Popularność




1

TERAZ

Stoję nad jej grobem. Powoli zaczyna się ściemniać. Chmury ułożyły się w taki sposób, że ich kształt przywodzi na myśl dzikie zwierzęta. Chwyciły w swe szpony zamglone słońce i nie chcą puścić. Ukryły przed światem resztki światła i nadzieję na lepsze jutro. Tylko… Czy zasługuję na to lepsze jutro?

Cmentarz sprawia wrażenie opuszczonego. Nagrobki rzucają mroczne cienie na zimną, jesienną glebę, a gdzieniegdzie połyskują czerwone i żółte znicze, których blask odbija się od kolorowych chryzantem. Co jakiś czas słychać, jak wiatr szumi w koronach wysokich, liściastych drzew. Staram się powstrzymać gorące łzy, które ciekną wbrew mojej woli strużkami po policzkach. Docierają do ust i czuję ich intensywną słoność. Wyrywa mi się cichy szloch, który staram się za wszelką cenę zdusić w sobie. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, wracam pamięcią do tego dnia. Tego cholernego dnia. Wracam każdą cząstką siebie do wydarzeń z tej okropnej nocy, gdy nasze życia na zawsze się odmieniły. Zastanawiam się, czemu musiało to spotkać akurat mnie? Czy zasłużyłam? Chyba każda z nas wiedziała, że nieuchronnie zmierzamy do tego punktu. Otulam się mocniej wełnianym beżowym płaszczem. Zimno mi. Czy jej również jest teraz zimno? Myślę, że te kilka metrów pod ziemią jest jej cieplej niż mnie w tym momencie. Czy jedzą ją już robaki? Miała taką piękną twarz. Zawsze gdy się uśmiechała pojawiały się na jej twarzy doskonałe dołeczki w policzkach. Wyobraźnia płata mi figle i wyobrażam sobie, jak z jej oczu wychodzą białe, najedzone jej resztkami, otyłe, obślizgłe robaki. Wyżerają jej skórę i zniekształcają to, co kiedyś było jej twarzą. Zmieniają ją w zgniły kawał mięsa, z którego zostaną tylko kości, a z nich powstanie pył. Zniknie. Wzdrygam się na samą myśl o nicości, która czeka każdego z nas.

Pamiętam, jak w lato już po pierwszym muśnięciu ciepłego, pomarańczowego słońca wychodziły jej na nosie idealnie kształtne piegi. Jak w zwolnionym tempie widzę ją z rozwianymi rudymi kosmykami, lekko zmrużonymi oczami i tym zadziornym uśmiechem, kiedy jeden kącik jej ust unosił się wyżej niż drugi. Była zdecydowanie jedną z ładniejszych dziewczyn, które spotkałam w życiu. Nadawałaby się na okładkę czasopisma „Glamour” lub mogłaby śmiało zgłosić się do „Top Model”. Joasia Krupa zachwycałaby się jej nietuzinkowością.

Niepotrzebnie nakładała na siebie tak dużo fluidu i zbyt mocno podkreślała oczy czarną kreską. Przywiązywała ogromną uwagę do swojego wyglądu. Zawsze starała się zrobić z siebie starszą, niż w rzeczywistości była i całkowicie usunąć niewinność, ale też dziewczęcość, która z niej naturalnie biła. Kompleksy i presja społeczeństwa potrafią zniszczyć nawet najpiękniejszy kwiat. Odpowiednio pielęgnowany potrafi kwitnąć przez wiele lat i cieszyć oczy. Czasami jednak pojawia się ten jeden pasożyt, który doprowadzi do jego klęski.

Któregoś lata, po zakończeniu roku szkolnego, szliśmy naszą paczką nad Wisłę. Był to nasz stały rytuał odkąd zaczęliśmy chodzić do technikum – blant i cytrynówka. Zioło załatwiał nasz najstarszy kolega, Wojtas. Nigdy nie dopytywałam, skąd bierze i czy jest to bezpieczne. Skoro każdy palił, to ja również mogłam. Młodość to beztroska. Cytrynówkę natomiast załatwiał nam pierwszy lepszy menel spod sklepu. Robił to za parę groszy lub drugą butelkę czystej.

Szliśmy wzdłuż plaży. Chłopcy, lekko wcięci, standardowo wygłupiali się i popchnęli Amandę tak, że potknęła się o belkę spróchniałego drzewa i wpadła prosto do płytkiej wody. Wściekła się, że jej starannie ułożone włosy w koczek zlepiło śmierdzące błoto. Podeszłam do niej i usiadłyśmy na betonowej kładce, gdzie wyczyściłam chociaż odrobinę jej płomiennorude kosmyki, które wymknęły się z gumki, miękko otulając jej wydatne kości policzkowe. Nachyliła się do mnie, miała już oddech przesiąknięty spirytusem. Spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:

– Dziękuję, że jesteś. Obiecaj mi, że nieważne, co się w życiu wydarzy, zawsze, ale to zawsze będziesz przy mnie, i będziemy przyjaciółkami. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Dopóki śmierć nas nie rozdzieli.

– Spokojnie, żadna z nas się chyba nigdzie nie wybiera, a poza tym, brzmi to jakbyśmy składały przysięgę małżeńską – zaśmiałam się.

– Obiecaj mi! – pisnęła i policzki zaczerwieniły jej się ze złości, tworząc nieregularne plamy.

Wyśmiałam ją, że w ogóle przypuszcza, iż kiedyś może coś nas poróżnić. W końcu jednak, dla świętego spokoju i dlatego, że zbyt mocno ściskała moje ramię, przytaknęłam.

– Może nie jest to przysięga małżeńska, jak to mówisz – przewróciła oczami z kwaśną miną – ale… co powiesz o pakcie krwi? Tu i teraz. – Wzięła do ręki leżący tuż obok kawałek szkła po rozbitej butelce.

– Chyba sobie żartujesz! Nie będę się tym cięła, żeby coś ci obiecać – wydusiłam, ale zanim się zorientowałam, z jej ręki kapała gorąca czerwona maź.

Rozcięcie było głębokie. Podała mi skrawek mieniącego się w słońcu szkła z widocznym śladem krwi. Wystarczyło jedno jej spojrzenie i już moją rękę zdobiła długa, napływająca krwią linia. Splotłyśmy swoje ręce, a wymieszana krew spłynęła nam po nadgarstkach. Zaczęłyśmy się śmiać. Lubiła stawiać na swoim, a ja lubiłam, gdy uważała mnie za ważną. Teraz wiem, jak bardzo byłam jej potrzebna do życia. Tak samo jak ona mnie. Byłyśmy dla siebie powietrzem, gdy wszystko wokół nas się paliło, a dym powinien strawić nam płuca. Nie wiedziałam wtedy, jak ogromną siłę będzie miało nasze przyrzeczenie, a ja będę kiedyś stać w tym miejscu, gdzie jestem teraz, patrząc na jej zdjęcie z legitymacji studenckiej na nagrobnej płycie. Czy rodzice nie mogli wstawić jej aktualnego zdjęcia? Może się wstydzili i woleli zapamiętać ją jako pełnążycia studentkę.

Ściągam rękawiczkę i dotykam zimnego marmuru. Szlocham w szalik, w myślach przepraszając, że to JA ją zabiłam. Tak bardzo tego nie chciałam. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że dostaję obłędu. Widzę ją, słyszę i czuję. Chcę się pozbyć tego uczucia, ale nie potrafię. Wiem, że to kara za to, co zrobiłam. Nikt nie chce mi uwierzyć, ale zdaje mi się, jakby Amanda powstała z grobu. Okazuje się jednak, że najgorsze dopiero mnie czekało, a ja zupełnie się tego nie spodziewałam.

2

KIEDYŚ

Biegłam przez korytarz spóźniona już piętnaście minut na wykłady. Nie wiem dlaczego założyłam koturny akurat w dzień, kiedy spóźnił mi się autobus. 512 nigdy się nie spóźniał, a jednak wybrał idealny termin, aby w tej kwestii zadebiutować.

Kropelki potu zaraz miały utworzyć na moich plecach i bluzce obraz Picassa. Jeszcze tylko dwa zakręty. Przystanęłam, aby złapać odrobinę tchu i przetarłam się chusteczką. Szybkie zerknięcie w lusterko i byłam gotowa. Wpadłam z impetem na dużą aulę. Wszyscy, którzy byli skupieni na wykładowcy, spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. Gdzieniegdzie słyszałam szepty i cichy chichot. Doskonale wiedzieli, co się zaraz wydarzy. Sama wielokrotnie byłam świadkiem takich przedstawień i zawsze kończyło się to ogromnym poniżeniem spóźnionego.

Siwy wykładowca w garniturze, wyglądem przypominający strusia, zmarszczył brwi, tworząc mimowolnie na środku twarzy głęboką bruzdę, niczym Rów Mariański. Najzabawniejsze jest jednak, że miał na imię Marian. W życiu nie ma przypadków. Zrobiłam krok do przodu, bo miałam nadzieję, że uda mi się przed nim uciec do ławki i tym razem odpuści. W duchu modliłam się o cud. Lada moment dobiegł mnie jego świszczący głos:

– Pani Dominiko, czy ma pani coś na usprawiedliwienie swojego spóźnienia?

Lekko oparł się o biurko, udając nonszalanckiego i wyluzowanego, chociaż byłam pewna, że w środku cały się gotuje. Nienawidził kiedy ktoś spóźniał się na jego wykłady. Wyprostowałam delikatnie plecy i próbowałam wykrzesać z siebie najpiękniejszy uśmiech na mojej czerwonej i spoconej od biegu oraz upału twarzy. Stanęłam akurat w miejscu, gdzie światło słoneczne raziło mnie w oczy.

– Panie profesorze… – zaczęłam niepewnie, lekko się zająkując.

– Dla przypomnienia: doktorze! Zapamiętałaby pani, gdyby przychodziła punktualnie na nasze wspólne zajęcia. – Triumfalnie spojrzał na swoich studentów, zapewne myśląc, że wszyscy wstaną i zaczną mu bić brawo.

Niedoczekanie. Uniosłam brew, prowokując do dalszej dyskusji. Wykładowca, nie widząc żadnej reakcji studentów, zaczął udawać lekki kaszel. Wytarł rękę, w którą kasłał, o przód spodni, tworząc nieregularną plamę.

– Kontynuując, moi drodzy, możemy to spóźnienie powiązać z tematem naszych dzisiejszych zajęć, czyli brakiem czasu. A, jak widać, jest on nieodłącznym elementem życia pani Dominiki. Czym zatem jest czas w ujęciu psychologicznym? Rozważania nad czasem od zawsze towarzyszyły ludzkości na każdym etapie istnienia, od narodzin aż do śmierci. – Doktor Struś machnął głową, żebym zeszła już mu z oczu.

Szybko wcisnęłam się pomiędzy Amandę a jakąś przejętą wykładami studentkę, która poparzyła na mnie z wyrzutem, żeśmiałam jej przerwać wykłady.

– Słońce, fantastycznie dzisiaj wyglądasz, te spodnie nieźle podkreślają ci tyłek! – piszczała tak, że osoby z przodu zaczęły się odwracać i nas uciszać.

Ciemnowłosy chłopak w czwartym rzędzie zwrócił moją uwagę, uśmiechnął się tak delikatnie i leniwie, że poczułam kołatanie w klatce piersiowej i przestałam skupiać się na potoku słów Amandy, która opowiadała o swojej kolejnej kłótni z matką.

– Słuchasz mnie? – Potrząsnęła moim ramieniem.

– Oczywiście, zawsze cię słucham. Opowiadałaś o matce. – Zadowoliła ją ta odpowiedź, więc podziękowałam sobie za podzielność uwagi.

– Dobrze, dość o mojej świrniętej zalkoholizowanej matce. Domi, idziemy na domówkę do Roberta. Jego starzy wyjechali na Rodos i zaprasza połowę naszego rocznika. Może tamten chłopak, na którego widok się ślinisz, też będzie.

Jęknęłam z zażenowaniem. Ona zawsze musi wszystko wiedzieć, słyszeć i widzieć. Szturchnęłam ją łokciem, a ona w odpowiedzi pokazała rząd śnieżnobiałych zębów, przygryzając dolną wargę.

Wykładowca zakończył wykład. Zbiegłyśmy po schodach, przeciskając się przez tłum znudzonych studentów. Kątem oka spojrzałam jeszcze na przystojnego nieznajomego. Amanda pociągnęła mnie i szłyśmy pod ramię na parking, plotkując o naszych znajomych ze szkoły średniej. Wsiadłyśmy do jej Fiata 500 Cabrio w kolorze czerwonej szminki. Opuściła dach, a świeże powietrze uderzyło w nas z impetem.

– Zapnij pas, maleńka – zaśmiała się i wcisnęła gaz na tyle mocno, że ruszyłyśmy z piskiem opon.

W ostatniej chwili zdążyłam założyć czapkę z daszkiem, aby moje włosy nie stały się jednym, wielkim kołtunem.

Całe popołudnie szykowałyśmy się na imprezę. Słyszałam, jak Amanda śmieje się w głos z ciuchów, które sobie przygotowałam. Czasami zastanawiam się, jak to jest być tak idealnie ładną. Przy niej wyglądam jak brzydsza siostra Kopciuszka. Nie rozumiałam też, jak mogła się ze mną przyjaźnić już tyle lat. Takie jak ona, raczej trzymają się w swoim towarzystwie, świecie idealnych ślicznotek, a ja nie należałam do tego kręgu. Po wszystkich zabiegach makijażowych Amandy i stylizacjach włosów oraz ubrań, wyglądałam praktycznie jak ona, z różnicą w masie ciała oraz kolorze włosów. Czarne loki spływały wzdłuż moich pleców. Stałyśmy naprzeciwko lustra i obydwie wpatrywałyśmy się w swoje odbicia. Uśmiechnęłyśmy się i byłyśmy gotowe na podbój. Amanda krzyknęła do swojej matki, że wróci bardzo późno albo wcale. Chwilę czekała na reakcję, ale oprócz cichego jęknięcia, nie otrzymała odpowiedzi. Machnęła ręką i wyszłyśmy. Nie miałyśmy czasu do stracenia.