Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ronan Callaghan był najstarszym z trojaczków, synów Aidena i Cami. Wysoki, zielonooki, traktował swoich braci jak młodsze rodzeństwo, nad którym musi czuwać, jakby był ich starszym bratem. Nieco od nich poważniejszy, spokojniejszy, wolał długie treningi od pubów, które z kolei lubili odwiedzać jego bracia. Mimo tych różnic cała trójka trzymała się razem i nawet - już jako dorośli mężczyźni - zamieszkali blisko siebie. Również przez otoczenie byli postrzegani jako nierozłączni.
Któregoś dnia Ronan się zorientował, że coś się zmienia, że jego bracia idą już własnymi ścieżkami. Wiedział, że to naturalna kolej rzeczy, ale uczucie, które w nim zakiełkowało, nie dawało mu spokoju. W końcu nigdy dotąd nie czuł się osamotniony. Miał rodzeństwo, a jego rodzinę otaczało grono bliskich przyjaciół. To jednak było za mało, aby poczucie, że został porzucony, zniknęło. I wtedy spotkał Beth, kelnerkę o ujmującym spojrzeniu i złocistych włosach.
Dla Beth Ronan był obrońcą i wspaniałym towarzyszem na randki. Wkrótce, stopniowo i niepostrzeżenie, stał się kimś szczególnym. Beth od początku dostrzegała w nim jakąś tajemnicę, niedopowiedzianą historię. Coś, czym jeszcze nie chciał się podzielić. Przyjęła to ze zrozumieniem, sama miała za sobą bolesną przeszłość, o której nie lubiła mówić. Jeśli jednak ich związek miałby się rozwinąć, musiała się dowiedzieć, kim naprawdę był Ronan.
Nawet jeśli ten prawdziwy Ronan był kimś zupełnie innym.
Kim naprawdę jest twój ukochany?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 400
Melanie Moreland
Droga do serca Ronana
Dziedzictwo #2
Przekład: Agnieszka Górczyńska
Tytuł oryginału: Finding Ronan’s Heart (Vested Interest: ABC Corp #2)
Tłumaczenie: Agnieszka Górczyńska
ISBN: 978-83-283-8454-5
Copyright © 2020 Moreland Books Inc.
Cover design by Karen Hulseman, Feed Your Dreams DesignsPhoto: Adobe Stock
Polish edition copyright © 2023 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/drogd2_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Beth,
dziękuję za Twoje wsparcie, pomoc, szczerość i troskę.
Uszy do góry i walcz dzielnie, moja przyjaciółko.
Jesteś kochana.
Scarlett,
dziękuję za użyczenie twoich powiedzonek, hojność i nieustającą życzliwość.
Matthew,
jesteś moim początkiem i końcem.
A także wszystkimi cudownymi chwilami pomiędzy.
Należą do Ciebie, podobnie jak ja.
Zawsze.
DRZEWO RODZINY
Przeklęty kontrakt
Prywatne imperium
Autorka bestsellerów z list „New York Timesa” i „USA Today”
MELANIE MORELAND
Wpatrywałem się w ekran, przechylając głowę i mrużąc oczy.
— Nie, coś tu jest nie tak.
Paul spojrzał przez moje ramię, a jego potężna sylwetka rzucała cień na ekran.
— Za duży? — zapytał.
— Albo za mały — odpowiedziałem.
Wymazałem podwójne kolumny, zastępując je cięższymi, pojedynczymi konstrukcjami. Dodałem pewne detale na dole, a potem zamalowałem je na czarno na górze.
— Idealnie. — Jeremy klepnął mnie w ramię. — Teraz jest niepowtarzalnie.
Zdjąłem okulary i potarłem oczy. Naprawdę musiałem to jeszcze sprawdzić.
— Wyślę Addi, niech zobaczy i powie, co o tym myśli.
Jeremy opadł na krzesło obok mnie.
— Będzie zachwycona. Plany pomieszczeń zaczniemy jutro. Chce tylko dwadzieścia cztery, prawda?
Sięgnąłem po butelkę termiczną z wodą, którą wszędzie ze sobą nosiłem. Szczególnie lubiłem zimną wodę. Lodowatą. Dlatego wkład o podwójnej ścianie był napełniany kilka razy dziennie i za każdym razem dodawałem dużo lodu.
— Taak. Wszystko luksusowe. Oddzielne sypialnie, pomieszczenia kuchenne, salon i spektakularne łazienki.
Paul zachichotał, nalał sobie kawy i usiadł.
— To będzie niesamowite. — Wystarczająco dużo czasu zajęło nam nabycie starego hotelu Port Albany. Addi chce go razem z winnicą. Dzięki temu, zatrzymując się tam, będzie również możliwość odwiedzenia winnicy. Poza tym będzie można organizować tam różne uroczystości i móc przenocować gości. Planuje taką krzyżową promocję, czerpanie wzajemnych korzyści z tych dwóch obiektów.
— Heather ma już pomysły na wnętrze. Takie plażowe klimaty. Szkicuje już od kilku dni.
Uśmiechnąłem się. Heather VanRyan była jedną z moich „kuzynek”. Mieliśmy ogromną dalszą rodzinę i wielu jej członków pracowało tutaj w ABC Corp — oddziale BAM specjalizującym się w biznesie i zagospodarowywaniu gruntów poza obszarem Toronto — albo w GTA. Nasi ojcowie w zasadzie zabudowali miasto. Jako następne pokolenie wnosiliśmy nową, świeżą energię. Kupowaliśmy ziemię i grunty, tworzyliśmy i prowadziliśmy firmy. Jednak talentów w naszej rodzinie było dużo i to dość różnorodnych. Świetnie nam się razem pracowało i wspólnie dorastaliśmy. Nigdy nie czuliśmy żadnej presji ze strony naszych ojców, aby być częścią ich świata. Thomas, syn Bentleya, był biologiem morskim, zupełnie niezainteresowanym pracą w korporacji — no może z wyjątkiem pieniędzy, które jego ojciec przeznaczył na leżące mu na sercu szczytne cele. Shelby, córka Maddoxa, była artystką i wolała swoją pracownię od sali konferencyjnej. Każdy z kuzynów znalazł własną ścieżkę rozwoju, a ci, którzy chcieli związać przyszłość z ABC, zawsze byli mile widziani. Wspieraliśmy się nawzajem miłością i szacunkiem, których nauczyli nas rodzice.
Melissa Hanson, jedna z asystentek w naszym biurze, zapukała do drzwi. W ręku trzymała torbę.
— Mam wasz lunch.
Paul uśmiechnął się.
— Cudnie. Jestem głodny.
Jeremy sięgnął po torbę, ale ja zmarszczyłem czoło.
— Nie składałem u ciebie żadnego zamówienia.
Zaśmiała się.
— Nie potrzebowałam go. Indyk, białe pieczywo, dużo sałaty i musztardy. To samo dla całej trójki. Jesteście tacy nieskomplikowani.
— Tak naprawdę to wolę dodatkowe pomidory i majonez. Bez musztardy i sałaty. Z chlebem żytnim.
Wyglądała na zaskoczoną.
— Słucham? Przecież zawsze bierzesz to samo.
— Ponieważ nikt nigdy nie pyta mnie o zdanie — wymamrotałem pod nosem. — Dobrze — powiedziałem na tyle głośno, żeby mnie usłyszała. Zjem tę durną kanapkę, ponieważ zawsze tak robię. — Nie ma sprawy.
— Dorzuciłam trochę chipsów — dodała i wyszła.
Już nawet nie spytałem, o jakim smaku. Nawet nie było cienia nadziei, że choćby przez przypadek znajdą się te o smaku kwaśnej śmietany i cebuli.
Rzeczywiście, Paul wyciągnął trzy paczki chipsów z solą i octem.
Wziąłem je bez narzekania. Nie było o co kruszyć kopii. To tylko głupie kanapki i chipsy.
Przez większość popołudnia pracowaliśmy razem nad doskonaleniem projektu i specyfikacją budynku.
Był wczesny wieczór, gdy wreszcie zamknąłem laptop.
— Poświętujemy dzisiaj wieczorem? Tacos? — zapytałem z nadzieją.
Paul i Jeremy spojrzeli na siebie, a ja zmarszczyłem czoło.
— O co chodzi?
— Uhmm, mamy randki.
Zdumiony uniosłem brwi.
— Znowu? — Ostatnio już kilka razy mi odmówili. Przyzwyczajony do bycia częścią niemalże trójpaku, który zawsze trzymał się razem, tęskniłem za moimi braćmi.
Jestem najstarszym trojaczkiem. Urodzony cztery minuty przed Paulem i sześć przed Jeremym, uwielbiam afiszować się statusem najstarszego z braci. Nie jesteśmy identyczni, chociaż bardzo podobni. Wszyscy jesteśmy wysocy i mamy szerokie ramiona po tacie, Aidenie. Zielone oczy z kolei odziedziczyliśmy po mamie, Cami. Charaktery mieliśmy podobne do taty — głośne, wręcz hałaśliwe i radosne. Paul i Jeremy byli bardziej do siebie podobni — ja byłem nieco wyższy i szerszy i, jak bracia lubili o mnie mówić, troskliwy. Całkiem dobrze to ukrywałem, ale faktycznie miałem tendencję do czuwania nad moimi braćmi, zupełnie jakby ta cztero- i sześciominutowa różnica wieku między nami czyniła mnie odpowiedzialnym za młodsze rodzeństwo. Byłem nieco cichszy i spokojniejszy od nich, ale niewiele osób to widziało. Postrzegali nas raczej jako grupę, a nie indywidualne osoby. Ludzie często wykrzykiwali, jacy jesteśmy podobni, lecz gdyby zadali sobie trochę trudu i poprzyglądali się nam dokładniej, spostrzegliby, jak bardzo się różnimy.
Zmrużyłem oczy.
— Macie randkę ze sobą czy spotykacie się z tą samą dziewczyną?
Roześmiali się.
— Nie. Mamy różne dziewczyny.
— Och. Przyjaciółki?
Paul wyglądał na zakłopotanego.
— Właściwie to siostry — wymienili znaczące spojrzenia z Jeremym. — Bliźniaczki.
— Spotykacie się z bliźniaczkami? — powtórzyłem. — Dlaczego nic mi nie powiedzieliście? — zapytałem nieco urażony. — Gdzie je spotkaliście?
Jeremy pochylił się.
— W Tawernie Oscara. Kilka tygodni temu. Tego wieczoru po siłowni poszliśmy do pubu, a ty do domu.
Pokiwałem głową na znak, że pamiętam. W przeciwieństwie do braci nie przepadałem za pubami. Ogólnie rzecz biorąc, byłem poważniejszy, dojrzalszy i żyłem spokojniej. Wracałem do domu, gdzie trochę jeszcze pracowałem, a oni do pubu na piwo ze skrzydełkami. Każdy z nas miał mieszkanie w tym samym budynku w Toronto. Miałem również dom w Port Albany, w którym też spędzałem dużo czasu. I tutaj była kolejna różnica między nami. Oni lubili jedynie bywać w Port Albany, ponieważ woleli gwar miasta. Ja z kolei preferowałem przebywać blisko natury, wody i uwielbiałem jeździć do Port Albany w weekendy i czasem też w tygodniu. To tam dorastaliśmy i do dzisiaj bardziej czułem się jak w domu w spokojniejszej okolicy niż w tętniącym życiem Toronto. Paul i Jeremy wręcz odwrotnie — to kolejna istotna różnica między nami, której inni ludzie nie dostrzegali.
— Nie powiedzieliśmy ci… — Paul przerwał na chwilę i spojrzał na Jeremy’ego. — Nic nie powiedzieliśmy, bo nie chcieliśmy, żebyś się denerwował, Ronan. Nie chcieliśmy, abyś się poczuł porzucony.
Musiałem się roześmiać. Zauważyłem, że często nie było ich w domu, nawet gdy byłem w swoim mieszkaniu.
— Nie czuję się porzucony. Cieszę się, że się z kimś spotykacie. A nawet z dwiema dziewczynami. Nie mogę wprost uwierzyć, że spotkaliście bliźniaczki. Mam na myśli prawdopodobieństwo takiego zdarzenia.
— Wiem. A dziewczyny są super.
— Za każdym razem chodzicie na podwójne randki?
— Nie. Tylko niekiedy. A czasem wychodzimy oddzielnie. Chcielibyśmy przedstawić ci nasze dziewczyny.
— Chętnie. — Zawahałem się. — A czy one mają jakieś imiona, czy po prostu nazywacie je „dziewczynami’?
Paul się zaśmiał.
— Kim i Diane.
Jeremy uśmiechnął się.
— Są cudowne. Kim, moja dziewczyna, jest nauczycielką. Dziewczyna Paula, Diane, to pielęgniarka. Mają przyjaciółkę, o której myślimy, że pasowałaby, jeśli tylko… — zawiesił głos.
Pokręciłem głową.
— Nie jestem zainteresowany, ale dziękuję.
— Nie każda jest jak Loni — powiedział Paul, zniżając głos.
Podniosłem rękę, żeby przerwać tę rozmowę.
— Wiem. Po prostu nie jestem zainteresowany.
— Okej. Chcesz z nami pójść i je poznać? Idziemy na pizzę, a potem do kina.
Już miałem się skrzywić, ale się powstrzymałem. To brzmiało jak tradycyjna randka. Nie chciałem być piątym kołem u wozu. Nie, dziękuję.
— Nie. Idźcie. Może spotkamy się w weekend?
— Świetnie. Pogadamy z nimi i powiemy ci jutro.
Przybiliśmy piątkę i poszli, omawiając plany na wieczór i zapominając o mnie.
Potrząsnąłem głową na tę myśl. To wcale nie było tak, że ciągle wisieliśmy na sobie. Rodzice od zawsze zachęcali nas do samodzielności, nawet gdy dorastaliśmy. Niestety ten plan często zawodził. Kiedy byliśmy młodsi, chodziliśmy do tych samych klas w szkole. Nauczyciele przy jakichkolwiek projektach czy podziałach na grupy, łączyli nas razem. A gdy byliśmy już starsi, wybierając własne zajęcia i tak trafialiśmy na te same, ponieważ wszyscy mieliśmy podobne zainteresowania i zawodowo zmierzaliśmy niemal w tym samym kierunku. Nasze drogi zawsze się przeplatały, chociaż mieliśmy własnych przyjaciół i wszyscy się spotykaliśmy od czasu do czasu z różnymi dziewczynami. Byliśmy ze sobą bardzo blisko. W przedziwny sposób, mimo że żyjąc oddzielnie własnym życiem, nasze drogi splatały się i chcąc nie chcąc, wciąż pozostawaliśmy połączeni. To był pierwszy raz, gdy Paul i Jeremy robili coś wspólnie, w czym nie brałem udziału, a co wydawało się długofalowym planem. A nie tam jakieś zwykłe „zdecydowaliśmy się wyjechać na weekend bez ciebie” albo coś w tym stylu.
Czułem się dziwnie.
Potrząsnąłem głową. Byłem dorosłym mężczyzną i dobrze czułem się sam ze sobą. Zabrałem laptop, torbę na siłownię i zamknąłem drzwi. Nawet nie byłem zaskoczony, że wychodziłem jako ostatni z biura. Ostatnio często tak się działo. Addi i Brayden byli małżeństwem od prawie dwóch lat, ale wciąż zachowywali się jak nowożeńcy. Córka Gracie, Kylie, miała niecały roczek, więc nic dziwnego, że jej mama zwykle spieszyła się do domu. Reed i Heather byli dzisiaj w Port Albany, by nadzorować budowę ostatniej części budynku. Po wielomiesięcznych opóźnieniach w końcu zbudowaliśmy budynek, w którym miałoby się mieścić ABC Corp. Będziemy się przeprowadzać w ciągu kilku najbliższych tygodni.
Planowałem przenieść się do Port Albany na stałe. Tak samo jak Paul i Jeremy. Taki był plan, odkąd pracowaliśmy tam codziennie — tylko takie rozwiązanie miało sens. Jednak teraz już nie byłem tego taki pewien. Czy poznanie tych dziewczyn nie zmieniało planów przeprowadzki? Zawsze mieszkałem z moimi braćmi albo w ich pobliżu. Cholera, nawet nasze mieszkania były blisko siebie, na tym samym piętrze. Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia to się zmieni. Ożenimy się i ustatkujemy. Mimo wszystko myślałem i miałem nadzieję, że będziemy mieli ten sam kod pocztowy.
Nagle jakoś odechciało mi się iść na siłownię, która znajdowała się w tym samym budynku. Nie chciałem być sam. Zmieniłem kierunek i wyszedłem frontowymi drzwiami w kierunku siłowni, ale tej kilka przecznic dalej. Był przyjemny wiosenny wieczór, idealny na spacer. Dobry trening był czymś, czego potrzebowałem, żeby oczyścić umysł.
***
Dwie godziny później, wycierając pot z czoła, schodziłem z bieżni. Podnosiłem ciężary, zrobiłem trening cardio i poszedłem na jogę. Uwielbiałem wszystko, co pozwalało mi zachować spokój i jasność umysłu, a także utrzymać sprawność i siłę organizmu. To było właśnie to, czego potrzebowałem. Porozmawiałem z niektórymi trenerami i innymi ćwiczącymi osobami, ciesząc się szumem muzyki i gwarem wokół mnie. Lubiłem to miejsce i tęskniłbym za nim po przeprowadzce. Jednak miałem nadzieję, że udałoby mi się przekonać właściciela, aby otworzył filię również w Port Albany. Chciałbym tam przenieść tę filozofię ćwiczeń w małych grupach, indywidualnie dobranych do potrzeb. Nie wspominam już o profesjonalnym, znakomitym zespole trenerów i najwyższej klasie sprzęcie. Mieliśmy w kompleksie BAM — jak nazywaliśmy skupisko domów, w których mieszkaliśmy — świetnądomowąsiłownię.Jednakczasami,naprzykładwtakiedni jak dzisiaj, miałem ochotę poprzebywać z innymi ludźmi.
Wziąłem szybki prysznic, osuszyłem ręcznikiem włosy i wyszedłem na zewnątrz, wdychając orzeźwiające, chłodne wieczorne powietrze. Było dopiero nieco po dziewiątej wieczorem, ale odkryłem, że pragnienie tacos zniknęło. Znowu wziąłem głęboki wdech i wtedy mój nos został zaatakowany zapachem kawy i czegoś pysznego. Niedawno po drugiej stronie ulicy otwarto niewielką knajpkę i kawiarnię w jednym. O tej porze była jeszcze czynna, w środku znajdowało się parę osób, ale bez tłumów.
Uznając, że burger z kawą będą moim kulinarnym strzałem w dziesiątkę, przeszedłem przez ulicę. Zapach grillowanego mięsa był zbyt kuszący, aby móc się mu oprzeć.
Po wejściu do środka aromat jeszcze bardziej się nasilił. Poszedłem wróg, zdjąłem kurtkę i wślizgnąłem się na pokrytą winylem ławkę. Rozejrzałem się dookoła i musiałem się uśmiechnąć. Wnętrze udekorowane było w starym stylu. Blaty z okrągłymi stołkami stały pod ścianą przy kuchni. Otwarte przejście pozwalało zobaczyć kucharzy w pracy. Podłoga była zmatowiona, żeby wyglądała na starą. Na ścianach jaskrawe plakaty i nawet szafa grająca. Podobało mi się tutaj.
Wyjąłem menu z uchwytu i zacząłem je studiować, nagle czując wilczy głód.
Dźwięk chrząknięcia i cichy głos wyrwały mnie z zadumy nad wyborem przysmaku.
— Witamy w Nifty Fifty. Czy jest pan gotowy złożyć zamówienie, czy potrzebuje pan jeszcze trochę czasu?
Zamknąłem menu, odpowiadając:
— Tak. Jestem gotowy. Wezmę… — Spojrzałem i zamarłem.
Wpatrywały się we mnie ciemnobrązowe oczy. Delikatne i ujmujące. Twarz, którą mogłem tylko na szybko opisać jako uroczą, okalały włosy koloru piasku w blasku słońca. Złote i brązowe ich pasma były niczym wplecione w nieujarzmione loki sięgające podbródka. Kobieta pięknie się poruszała, gdy przechylała głowę, czekając, aż będę kontynuował. Miała zaokrąglone policzki, pełne usta i nos pokryty cudnymi piegami, które wyróżniały się na tle jej bladej cery.
Zmarszczyła czoło w odpowiedzi na moje milczenie.
— Czy chciałby się pan czegoś dowiedzieć o naszych promocjach?
Odchrząknąłem.
— Nie. Podwójny cheeseburger z grillowaną cebulą i dodatkami z wyjątkiem sałaty.
Wyraziste oczy tylko się rozszerzyły, a ona skinęła głową, co spowodowało, że burza loków na jej głowie zaczęła podskakiwać.
— Rozumiem. Gorąca sałata jest okropna. Nadaje się tylko do sałatek. Nie jako dodatek.
Uśmiechnąłem się.
— Dokładnie. Wezmę również sałatkę, sałatkę farmera. I krążki cebulowe z frytkami. I shake’a waniliowego. A do tego zimną wodę — powiedziałem. Następnie wskazałem palcem na paterę z ciastkami pod szklaną pokrywką, stojącą na blacie. — A później do kawki pewnie się skuszę na kawałek ciasta koliber — dodałem.
Spojrzała przez ramię.
— Czy ktoś do pana dołączy? — zapytała z uśmiechem igrającym na jej pełnych ustach. Jej oczy błyszczały z rozbawienia.
— Nie. — Uderzyłem się w piersi. — Dorastający chłopcy muszą jeść, żeby mieć siłę.
Zamrugała i byłem niemal pewien, że zamruczała:
— Boże, daj mi siłę — zanim odwróciła się i pospiesznie odeszła.
Patrzyłem jak zahipnotyzowany na jej kształtną pupę. Krągłości. A do tego była filigranowa. Myślę, że mogła mieć około stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Może troszkę więcej. Była słodka. I seksowna. Podobały mi się jej piegi.
Pokręciłem głową, żeby się otrząsnąć. Skąd do diabła pochodziły te myśli? Nie szukałem związku.
Jednak wciąż mój wzrok podążał za nią. Kiedy uśmiechnięta rozmawiała z klientami. Napełniała filiżanki kawą, czyściła i wycierała stoły. Szła w moją stronę, a duża porcja sałatki i lodowata woda balansowały na tacy razem z waniliowym shakiem. Metalowy pojemnik błyszczał w świetle i nie mogłem się doczekać, gdy skosztuję zimnej kremowej mikstury. Postawiła wszystko przede mną razem z kawałkiem ciasta na talerzyku.
— Proszę bardzo, wielkoludzie. Burger będziezachwilę.Chwyciłam jeden z ostatnich kawałków ciasta i dodałam trochę lukru. Coś mi się wydaje, że jesteś jego miłośnikiem.
Uśmiechnąłem się. Rzeczywiście, uwielbiałem lukier. Zwłaszcza kremowe polewy.
— Dziękuję, ech… — Urwałem, nie mogąc dostrzec plakietki z imieniem.
Uśmiechnęła się, a jej brązowe oczy stały się jeszcze cieplejsze.
— Elizabeth. Przyjaciele mówią na mnie Beth. — Jej policzki zarumieniły się uroczo i odchrząknęła. — Mam na imię Beth.
Jej otwartość spowodowała, że się uśmiechnąłem.
— Miło cię poznać, Beth. Jestem Ronan. — Wyciągnąłem rękę, a ona potrząsnęła nią. Jej mała dłoń spoczęła w mojej tak naturalnie. Jej palce były drobne, tak jak i ona cała. Uścisnąłem je, po czym puściłem.
Wskazałem na ciastko.
— I dzięki.
Rumieńce zrobiły się jeszcze większe. Zamrugała.
— Nie ma problemu.
Pospiesznie odeszła, a mój wzrok po raz kolejny podążył za nią. Zanim zabrałem się za jedzenie sałatki, zastanowiłem się, dlaczego moja noc nagle pojaśniała.
To pewnie przez to ciastko.
Prawda?
Zjadłem wszystko, co przyniosła mi Beth, wypuszczając głośno powietrze z zadowolenia. Odsunąłem od siebie puste talerze. Bardzo smakował mi posiłek i część mnie zastanawiała się, czy to tylko zasługa smacznego jedzenia, czy też może ślicznej kelnerki pojawiającej się od czasu do czasu obok mnie.
Przyglądałem się jej przez ten cały czas, celowo bardzo powoli, delektując się przysmakami, żeby jak najdłużej tam być. Była niczym koliber, ciągle w ruchu, nieustannie zajęta, nigdy nie pozostawała w jednym miejscu zbyt długo. Była przyjaźnie nastawiona do klientów. Często, gdy rozmawiała z klientami lub napełniała filiżanki z kawą, trzymała jedną rękę na biodrze. W pewnym momencie wstałem, aby wziąć butelkę ketchupu z sąsiedniego stolika dokładnie w momencie, gdy właśnie wyłoniła się zza rogu, prawie się ze mną zderzając. Przez moment byliśmy bardzo blisko. Wystarczająco, abym mógł dostrzec złote i zielone refleksy w jej ciemnych oczach. Wyciągnęła rękę, żeby się czegoś przytrzymać, a ja złapałem ją za łokieć. Nasze oczy się spotkały, a jej błyszczały z zaskoczenia. Oceniłem jej wzrost na około trzydziestu centymetrów niższy od mojego i wpadła mi do głowy dziwna myśl, że aby uniknąć bólu szyi, musiałbym ją pocałować na siedząco.
Ewentualnie jeszcze lepiej byłoby wziąć ją na kolana. Już na samą myśl o tym moje palce zacisnęły się na jej ręce.
Odchrząknęła.
— Czy wszystkow porządku, ach, Ronan? Potrzebujesz czegoś?
Niechętnie puściłem jej łokieć, ale zanim to zrobiłem, pozwoliłem jeszcze moim palcom prześlizgnąć siępo jej miękkiej skórze.
— Tak. — Podniosłem butelkę ketchupu. — Potrzebowałbym uzupełnienia.
— Och. Uzupełnienia czego?
— Wody, jeśli można.
Skinęła głową iodeszła w pośpiechu, jeszcze raz pozwalając mi popatrzećna swojąsłodką pupę. Nigdy nie myślałem o sobie jako o miłośnikukształtnych tyłeczków, ale to chyba właśnie się zmieniło.
Podeszła do stolika i uniosła brew, gdy zbierała puste talerze.
— Czy mam ci przynieść jeszcze pudełko na ciasto?
Potrząsnąłem głową, szeroko się uśmiechając.
— Poproszę o więcej kawy.
— Myślę, że spaliłeś tam sporo kalorii. — Wskazała siłownię po drugiej stronie ulicy.
— Tak. To prawda. I lubię jeść.
Zacisnęła pełne usta, na których igrał uśmiech. Moją uwagę zwrócił mały szczegół. Gdy się tak uśmiechała, na prawym policzku pojawiał się uroczy dołeczek, nadając jej psotny wygląd.
— Naprawdę? — wycedziła. — Nie zauważyłam.
Rozśmieszyła mnie, gdy odchodziła. Po chwili wróciła z dzbankiem i napełniła moją filiżankę.
Podziękowałem jej i zabrałem się za ciastko, nucąc przy pierwszym kęsie. Moje kubki smakowe zostały zaatakowane przez ananasa i banana, a krem był niezwykle bogaty i intensywny.
— Cholera, ale to jest dobre — jęknąłem, oblizując usta. Podniosłem wzrok i spotkałem jej ciemne oczy. Patrzyła na mnie z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Pusty dzbanek miała zawieszony na palcach.
Coś się między nami zadziało. Coś nas połączyło, przepłynęło żywym i tętniącym impulsem. Pulsujące ciepło wypełniło moje żyły, gdy nasze oczy się spotkały. Zieleń spotkała się z brązem. Intensywna tęsknota, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem, uderzyła w moją pierś. Aż mnie świerzbiło, aby wyciągnąć ręce i przyciągnąć ją do siebie. Poznać smak jej pełnych ust. Przesunąć palcami po tych zachwycających kształtach, a później chwycić jej pełny tyłek. Powoli odłożyłem widelec na talerz, a moje ciało jakoś dziwnie lgnęło w jej stronę.
I wtedy rozległ się głos klienta:
— Hej, czy ta kawa jest tylko dla niego, czy dla nas też trochę zostanie?
Klimat prysł, a ja byłem zszokowany, gdy się zorientowałem, że wyszedłem ze swojej ławki. Beth trzymała się rogu stołu, jakby powstrzymywała się przed zbliżeniem się do mnie. Nasze oddechy były przyspieszone, jakbyśmy właśnie sporo pobiegali.
Zamrugała i odeszła w pośpiechu. Usiadłem całkowicie zdezorientowany.
Co tu się do diabła stało?
***
Zjadłem ciasto powoli, obserwując ją uważniej niż wcześniej. Knajpka opustoszała, zrobiło się późno. Druga kelnerka zniknęła gdzieś w kuchni. Beth przemykała po sali, uzupełniając serwetki i wycierając stoły. Przygotowywała wszystko na rano.
Do środka weszła grupa młodych mężczyzn. Usiedli i zamówili jedzenie. Byli głośni i ewidentnie wstawieni. Jeden z nich szczególnie się wyróżniał i był ich prowodyrem. Odchylił się na krześle, obserwując Beth i pozwalając sobie na niestosowne uwagi na jej temat do kolegów. I, jak na mój gust, zbyt często ją wołał. Niejednokrotnie musiała unikać jego błądzących rąk, wciąż jednak pozostawała uprzejma. Chociaż widziałem w jej twarzy błysk gniewu. Odsunąłem filiżankę po kawie i pokręciłem głową, gdy podeszła i zapytała o dolewkę.
Podała mi rachunek, a ja patrzyłem w stronę tamtego głośnego stolika.
— Dupki — wymamrotałem.
Wzruszyła ramionami.
— Ignoruję ich. Będą jeść i zachowywać się jak palanci, myśląc, że dzięki temu są fajniejsi. A potem pójdą — westchnęła.
— Mam nadzieję, że chociaż zostawią przyzwoity napiwek — dodałem.
Potrząsnęła głową.
— Zazwyczaj nie. — Odeszła, a ja zerknąłem na swój rachunek, mając nadzieję, że może moje zamówienie jakoś jej to wynagrodzi.
Dopiłem wodę i wstałem, kierując się do toalety. Chciałem umyć lepkie ręce. Wracając korytarzem, usłyszałem:
— Puść mnie!
Przyspieszyłem i skręciłem za róg. Beth siedziała przy stole tych wichrzycieli, wkurzona, z twarzą niczym burza gradowa. Ich prowodyr trzymał ją za nadgarstek, próbując przyciągnąć do siebie.
— No chodź, kochana. Posadź tę słodką dupeczkę na moich kolanach i porozmawiamy o napiwku. Twoim lub moim, jak wolisz.
W mgnieniu oka przemierzyłem salę, złapałem go za ramię i uwolniłem Beth.
Wściekły pochyliłem się nad nim.
— Może okazałbyś odrobinę szacunku, dupku?
Spojrzał na mnie, a w jego oczach, zamiast olbrzymiego zarozumialstwa jeszcze sprzed chwili, zobaczyłem strach. Byłem dużo wyższy i cięższy od niego. Mógłbym dosłownie wytrzeć nim podłogę, będąc w normalnym nastroju, a co dopiero, gdy byłem tak wzburzony, jak teraz. Mógłbym załatwić całą trójkę na raz bez mrugnięcia i odejść, pogwizdując sobie, podczas gdy oni nawet nie byliby w stanie się zorientować, co się stało.
— Po prostu się bawimy.
— Świetnie, to może przenieście się gdzie indziej. — Pochyliłem się mocniej. — Zapłać rachunek, daj kobiecie napiwek i spieprzaj. Albo będziesz miał ze mną do czynienia. Twój wybór.
Coś wymamrotał, a ja mocno uścisnąłem jego ramię.
— Co powiedziałeś?
Wyszarpał rękę.
— Powiedziałem, że wychodzimy.
Stałem z założonymi rękoma, zdając sobie sprawę, jak potężnie teraz wyglądam.
— Dobry wybór.
Wróciłem do mojego stolika, złapałem torbę na siłownię, rachunek i czekałem. Dupek i jego kolesie poszli do kasy. Beth podliczała ich. Kiedy ten palant stanął przed nią, podszedłem bliżej i obserwowałem. Pochylił się do niej, mówiąc coś, co wywołało jej gniew. Miał czelność ponownie jej dotknąć, ale zanim zdążyłem tam dotrzeć, wykręciła mu palec i uśmiechała się słodko, gdy jęczał niczym szczeniak, którym w istocie był.
— Myślałam, że mój przyjaciel wyraził się jasno. Poprosił cię, abyś wyszedł. Teraz ja ci to mówię. Wynocha i nie wracaj tutaj nigdy więcej.
Zatrzymałem się w pół drogi, zdziwiony i zaskoczony. Byłem pod wrażeniem.
— Zgłoszę to do twojego kierownika — burknął bubek.
— Nie krępuj się — powiedziałem, idąc w ich stronę. — Wszystko widziałem i chętnie opowiem, jak przekraczałeś wszelkie możliwe granice.
Gdzieś z głębi kucharz wychylił głowę.
— Ja też. Słyszałeś panią, wynocha i więcej się tutaj nie pokazuj.
Beth odepchnęła dupka, przyglądając mu się złowrogo.
Spojrzał gniewnie, ale wyszedł. Oczywiście nie wrzucając żadnego napiwku do słoika. Zmrużył oczy, gdy patrzył na mnie. Zupełnie jakby mnie prowokował do czegoś. Przynajmniej jego kumple coś tam dorzucili do rachunku. Zasłużyła na to.
Odstawiłem torbę i wręczyłem jej swój rachunek. Patrzyła za nimi, dopóki nie odeszli. A potem westchnęła, przewracając oczami.
— To było dokładnie to, czego nie potrzebowałam dzisiejszego wieczoru. Mike nie będzie zachwycony, kiedy mu o tym powiem.
— Wstawię się za tobą.
Uśmiechnęła się.
— Dzięki.
Wręczyłem jej pieniądze i wydała mi resztę. Wrzuciłem ją do słoika. Pokręciła głową.
— Nie ma takiej potrzeby.
— Świetna obsługa zasługuje na dobrą zapłatę.
Wręczyła mi mały pojemnik.
— Tak samo jak bohater.
Otworzyłem pokrywkę i uśmiechnąłem się do kawałka ciasta w środku. Nie zamierzałem sobie tego odmawiać.
— Dzięki.
Położyła mi rękę na ramieniu.
— Dziękuję — powiedziała. — Już dawno nikt nie stanął w mojej obronie — dodała.
Spojrzałem na jej palce pozostające na mojej skórze. Małe, bledziutkie i delikatne. Na jednym z nich widniał cienki, pleciony srebrny pierścionek. Paznokcie miała krótkie i zadbane. Jej dłoń na moim ramieniu wyglądała na maleńką. Zanim zdołałem pomyśleć, wziąłem ją w moją i uścisnąłem.
— Zawsze do usług, droga pani — zażartowałem. — Dorabiam jako rycerz w lśniącej zbroi.
Roześmiała się, cofając się i zabierając rękę.
— Trener w ciągu dnia i obrońca dam w nocy, czy tak to działa? Niezły plan.
Zaśmiałem się.
— Właśnie widziałem, jak potrafisz sobie radzić. Tak naprawdę wcale mnie nie potrzebowałaś. Imponujące.
Wzruszyła ramionami.
— Dziewczyny muszą umieć same o siebie zadbać — westchnęła. — Dobrze. Muszę zamykać i pójść wreszcie do domu. Jeszcze raz dziękuję, Ronan. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
Odeszła, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Zawahałem się, ale wziąłem torbę i pojemnik z ciastem. Szybko wrzuciłem jeszcze trochę pieniędzy do słoika z napiwkami i skierowałem się do wyjścia. Zasłużyła na nie po tym, jak uporała się z tymi palantami. Spojrzałem na siłownię po drugiej stronie ulicy, a potem na knajpkę za mną. Myślała, żetampracuję.Dwarazyotymwspomniała,ajanigdyniezaprzeczyłem.
Wróciłem do biura, a potem wrzuciłem torbę na tył samochodu i pojechałem do mieszkania. Zastanawiałem się, dlaczego jej nie powiedziałem. Za pierwszym razem to nie miało znaczenia, była moją kelnerką i nie uznałem za stosowne poprawiać jej. Jednak za drugim razem powinienem był jej powiedzieć, że po prostu ćwiczę tam od czasu do czasu. A nie pozwalać jej myśleć, że faktycznie pracowałem na siłowni. Byłem uczciwym facetem, więc nie bardzo rozumiałem, dlaczego nie wyprowadziłem jej z błędu.
Tyle że miło było być czasem po prostu Ronanem. Facetem jedzącym burgera po pracy. A nie jednym z trojaczków. Nie synem bogatego biznesmana Aidena Callaghana. Albo bogatym człowiekiem, którym przecież byłem. Beth nie miała pojęcia, kim byłem, i wydawało się, że wcale ją to nie obchodzi.
Po tym, co mi się przytrafiło rok wcześniej, podobało mi się to.
A najważniejsze, że poza dzisiejszym przypadkowym spotkaniem pewnie już jej nie zobaczę. Nie miałem pojęcia, jaki miała grafik pracy, nie domagałem się go i nawet nie zapytałem o jej numer. Możliwe, żeniepracujetutajcowieczór.Możewyobraziłemsobieto wszystko, co do niej poczułem. Może to było tylko jednostronne. Z tego, co się domyślałem, miała chłopaka. Sama też nie zaoferowała swojego numeru, więc może te dziwne uczucia dotyczyły tylko mnie.
Zaparkowałem w garażu i poszedłem do mojego pustego mieszkania, zastanawiając się, dlaczego te myśli powodowały dziwny smutek.
Ronan zginął za rogiem. Przed chwilą nieco roztargniona wytarłam blat, patrząc, jak stawiając długie kroki, znika. Poczułam dziwny ból w klatce piersiowej, gdy już go nie widziałam.
Przykuł moją uwagę już w chwili, gdy wszedł do restauracji. Jestem pewna, że wywoływał taką reakcję w większości miejsc, w których się pojawiał, gdyż zdecydowanie wyróżniał się w tłumie. Był wysoki i postawny. Dobrze zbudowany. Miał szerokie ramiona, umięśnione i silne. Byłam wręcz zafascynowana sposobem, w jaki napinały się jego mięśnie, gdy poruszał rękoma. Dużo gestykulował podczas mówienia, czym przykuwał mój wzrok do tych seksownych ruchów.
Gdy podeszłam do jego stolika, nie do końca byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Widziałam go wychodzącego z siłowni i założyłam, że jest jednym z wielu pracujących tam trenerów. Zdecydowanie wyglądał na jednego z nich. Dość często pracownicy siłowni zamawiali sałatki albo pożywny talerz z produktami białkowymi na wynos. Gdy jedli w knajpce, rzadko włączali się w jakieś rozmowy. Tylko jeden z nich nieustannie namawiał mnie do zapisania się do klubu. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy poinformowałam go, że zwyczajnie nie stać mnie na ich wygórowane opłaty. Po tym zapłacił rachunek i wyszedł. Już go nigdy więcej nie widziałam.
Głos Ronana mnie zaskoczył. Był zadziwiająco niski i głęboki. Mówił cicho, ale jego słowa były wyraźne i łatwe do zrozumienia. Za to śmiał się głośno. Ze zmarszczek wokół jego przepięknych zielonych oczu mogłam wywnioskować, że robił to często. Były jasne i ciepłe, a ich urok jeszcze podkreślały długie rzęsy pod gęstymi brwiami, które bardzo pasowały do jego męskiej twarzy. Miał długi i prosty nos, a jego ciemnobrązowe falowane włosy muskały tył koszuli. Miał też dobrze zarysowaną wyrazistą szczękę. Szeroki i przyjazny uśmiech.
Zauważyłam też cień smutku w oczach, który nie znikał, nawet gdy się uśmiechał. Mężczyzna był uprzejmy i czarujący. Jego zamówienie zdziwiło mnie. Podobało mi się, jak odpowiadał na moje przekomarzanie się. Ogromna ilość jedzenia, którą pochłonął, nie była tym, czego się spodziewałam. Chociaż z drugiej strony miałam wrażenie, że nic, co robił, nie było normą.
Jadł powoli, delektując się wszystkim, co mu podawałam. Osobiście dopilnowałam, żeby miał pod dostatkiem wszystkich dodatków, o które prosił. Aby jego burger był ciepły i miał dużo ogórków kiszonych. Wspomniał bowiem, że je uwielbia. Ukroiłam mu też większy niż zwykle kawałek ciasta, mając nadzieję, że się ucieszy.
Po tym, z jaką szybkością opróżnił talerz, wywnioskowałam, że się udało.
Nie wspominając już o tym, jak się poczułam, gdy ujął się za mną i pogonił tamtego dupka, upewniając się przy tym, że nic mi nie jest. Byłam przyzwyczajona, że musiałam sama się o siebie troszczyć. Musiałam. Co prawda znałam kilka chwytów, które mogłyby tamtego idiotę rzucić na kolana w ciągu kilku sekund, jednak gdy Ronan stanął w mojej obronie, zrobiło mi się cieplej na sercu. Sposób, w jaki mnie osłaniał, gotowy mnie bronić, sprawił, że poczułam się wyjątkowa i… chroniona. Bezpieczna.
Nie byłam do tego przyzwyczajona.
Westchnęłam, wycierając stół i odkładając pojemnik na przyprawy.
I wszystko to prysnęło niczym bańka mydlana, gdy wyszedł. Nie poprosił mnie o numer telefonu. Byłam pewna, że to zrobi, i po raz pierwszy od wielu lat miałam taką nadzieję. Za każdym razem, gdy zerkałam w jego stronę, nasze oczy spotykały się. Wydawało się, jakby wciąż szukał wymówek, żeby przywoływać mnie do swojego stolika. A i ja przedłużałam te chwile, które z nim spędzałam. Kilka razy nawet mi się wydawało, że coś między nami zaiskrzyło.
A potem wyszedł. Ewidentnie źle odczytałam znaki, był po prostu miłym facetem, który flirtowanie miał opanowane do perfekcji. Nic dziwnego z takimi zabójczymi oczami i sylwetką.
Miałam poważne wątpliwości, czy taka niska, krągła i przepracowana kelnerka mogła być w jego stylu. Wyobrażałam sobie, że umawiał się z wysokimi, zmysłowymi blondynkami, które wyglądały idealnie nawet podczas treningu. Być może przyglądał mi się tak uważnie, bo w głowie układał sobie plan ćwiczeń, który mógłby polepszyć moją figurę.
Przekręciłam zamek i zaciągnęłam rolety szczęśliwa, że ta część nocy już się zakończyła. Poruszałam zmęczonymi ramionami. Miałam tylko jeszcze jedną rzecz do zrobienia i mogłam pójść do domu.
Poszłam do kuchni, chcąc jak najszybciej skończyć pracę.
***
Było już po pierwszej, gdy wreszcie dotarłam do domu. Odetchnęłam, gdy zamknęłam za sobą drzwi. Z przystanku autobusowego do niewielkiego domku nie było daleko, taki krótki spacer. Jednak o tej porze zawsze odczuwałam wielką ulgę, gdy udało mi się bezpiecznie przebyć ten odcinek.
Powiesiłam płaszcz, zsunęłam buty i pocierając stopy, zastanawiałam się, czy dałabym jeszcze radę je wymoczyć i nie usnąć przy tym.
Skręciłam za róg i zdziwiona odkryłam, że Paige jeszcze nie śpi, tylko przegląda jakieś czasopismo.
— Wszystko w porządku? — zapytałam zaniepokojona.
Machnęła ręką.
— Tak. Wszystko dobrze. Nie mogłam po prostu zasnąć, to wszystko. — Uniosła ręce nad głowę i się przeciągnęła. — Jak było w pracy?
Rzuciłam się na sofę.
— Świetnie,pozatym,żemusiałamporadzićsobiezjakimśdupkiem z lepkimi łapkami.
— Och. Zastosowałaś swoje chwyty?
Zaśmiałam się.
— Za drugim razem tak. Za pierwszym ujął się za mną klient i kazał spadać temu idiocie.
— To miło, ale najwyraźniej bubek nie posłuchał.
Ziewnęłam.
— No. Jego wybujałe ego zagłuszyło mu odbiór. Zatem gdy spróbował ponownie, wykręciłam mu paluchy.
Uśmiechnęła się.
— Czy zawył z bólu?
— Jak mała dziewusia — śmiałam się. — Ze wstążeczkami we włosach.
Przybiła mi piątkę.
— O tym właśnie mówię.
Wskazałam na hol.
— A tamci w porządku?
— Tak — zapewniła mnie. — Trochę grali w gry i Lucy usnęła. Evan odrobił pracę domową i przed dziesiątą był w łóżku — mówiła z czułością. — Jest taki cierpliwy i wyrozumiały dla niej, kontrolując wszystko. Jestem przekonana, że pozwolił jej wygrać tylko po to, aby ją uszczęśliwić.
— To świetny dzieciak. Oboje są wspaniali.
Pochyliła się i uścisnęła moją dłoń.
— Jesteśmy szczęściarzami, że cię mamy.
Odwzajemniłam jej uścisk.
— To my mamy szczęście, że mamy ciebie.
— Musisz się trochę przespać. Jutro rano masz zajęcia.
— Wiem. — Wstałam. — Zajrzę do Evana i kładę się do łóżka. No i oczywiście pójdę też do Lucy.
— Dzięki.
Ruszyłam korytarzem i zatrzymałam się przy pokoju Lucy. Spała, otoczona poduszkami i pluszakami. Długie, ciemne włosy miała związane w kucyk i była absolutnie cudowna. Ściskała w rączkach swojego ulubionego miśka. Jak zawsze była odkryta, więc owinęłam ją kocami, upewniając się, czy jest jej ciepło. Chociaż wiadomo było, że za chwilę znowu to wszystko zrzuci z siebie.
W pokoju Evana również spędziłam kilka minut, patrząc, jak śpi. Jego głęboki, równy oddech pozwalał mi się zrelaksować. Jak zwykle jego pokój był schludny i uporządkowany, tak jak lubił. Jedna z jego kuli przewróciła się, więc postawiłam ją na miejsce, obok drugiej, a mój uśmiech zbladł, dokładnie tak jak i ja.
Tak bardzo chciałabym, aby nie musiał ich potrzebować. Tak chciałabym cofnąć czas o dwa lata i zmienić bieg wydarzeń. To było jednak niemożliwe.
Pochyliłam się i czule odgarnęłam mu włosy opadające na czoło.
— Śpij dobrze, dzieciaczku. Kocham cię.
A potem zeszłam na dół, do łóżka. Dziś jakby bardziej czując spoczywający na moich barkach ciężar odpowiedzialności.
Tej nocy śniły mi się ciepłe, zielone oczy i dołeczki w policzkach. Silne ramiona i szeroki uśmiech, który powodował, że moje serce zalewała fala ciepła.
Gdy się obudziłam, byłam sama i jakoś bardziej dotkliwie niż kiedykolwiek wcześniej poczułam ból tej samotności.
***
Uderzyłem w worek treningowy, schylając się i robiąc unik, aby uniknąć ciosu, a potem znów mocno uderzyłem. Pot spływał mi po plecach, a ramiona zaczęły boleć z wysiłku.
— Czym sobie ten worek zasłużył, że się tak ostatnio pastwisz na nim, synu? — wycedził tata, gdy wszedł do sali gimnastycznej, którą urządziliśmy w budynku, w którym mieszkamy.
Cofnąłem się i zatrzymałem ruch worka. Uśmiechnąłem się do ojca.
— Dziwnie na mnie patrzył.
Tata zachichotał, kręcąc ramionami.
— Chcesz zamiast tego popróbować się ze swoim staruszkiem?
Złączyłem rękawice.
— Dawaj.
Jego śmiech wypełnił salę, gdy podniósł rękawice i używając zębów, naciągnął drugą z nich. Miał na sobie spodnie treningowe i obcisłą koszulę podkreślającą jego wciąż jeszcze imponującą sylwetkę. Zawsze dbał o aktywność fizyczną i spędzał z nami długie godziny, gdy byliśmy dziećmi, dzieląc się z nami swoją pasją. Był cierpliwy i miał naprawdę solidną wiedzę na ten temat. Zawsze upewniał się, czy wiemy, jak o siebie zadbać. Nauczył nas wszystkich samoobrony, nawet naszą siostrę Avę, która miała teraz czarny pas w karate. Nikt z nią nie zadzierał. Doskonale wiedzieliśmy, że nie zawahałaby się użyć i przećwiczyć na nas jednego ze swoich popisowych chwytów, gdybyśmy tylko ją wkurzyli.
Przez następnych dwadzieścia minut salę wypełniała tylko nasza gadanina, skrzypienie butów i dźwięki naszego zbliżania się i oddalania, gdy zadawaliśmy sobie ciosy rękawicami i stosowaliśmy uniki. Ogólnie rzecz ujmując, świetnie się bawiliśmy. Uwielbiałem pojedynki z ojcem, gdy poprzez zabawę uczyłem się od niego i poprawiałem swoją formę. Śmiałem się, gdy udawał obrażonego po tym, jak zadawałem mu cios w odpowiedzi na jakąś jego obelgę.
Stuknęliśmy się rękawicami, a potem je zdjęliśmy i piliśmy łapczywie wodę z kubków, które napełniliśmy w automacie do wody. Usiedliśmy na podłodze, opierając plecy o chłodne ściany.
— Przepracowujesz swoją frustrację? — zapytał.
— Po prostu upuszczam trochę pary. — Wytarłem twarz w ręcznik.
— Chcesz o tym pogadać?
Przechyliłem głowę na bok, spotykając jego wzrok.
— Pogadać o czym? — zapytałem, zastanawiając się, kto go poprosił, aby tutaj przyszedł.
— O tym, co tak cię niepokoi.
— Nie przypominam sobie, żebym o czymś takim wspominał.
— Twoja mama zauważyła, że byłeś jakoś dziwnie wyciszony i wycofany podczas obiadu w weekend. Bracia się o ciebie martwią.
— Nie muszą. Nie ma takiej potrzeby — stwierdziłem łagodnie. — Nic mi nie jest.
— Myślą, że to z powodu ich nowych dziewczyn.
Wypiłem łyk wody.
— Mylą się. Poszedłem wczoraj z nimi na kolację. Polubiłem zarówno Diane, jak i Kim. Wszyscy wydają się bardzo szczęśliwi.
— Za to ty jesteś sam.
— Tato, to nie pierwszy ani ostatni raz. Wszyscy mamy swoje życie. Razem z mamą zadbaliście o to. Trochę pochłaniają mnie te wszystkie problemy związane z ostatnią budową ABC. Wykańczanie tych wszystkich szczegółów w hotelu. Jeżdżenie w tę i z powrotem pomiędzy dwoma miastami.
— A co myślisz o tym, że bracia nie chcą się przeprowadzać?
— Nie byłem zbytnio zaskoczony, gdy mnie o tym poinformowali podczas naszego wczorajszego spotkania. Wiadomo, że na ten moment chcą być bliżej dziewczyn. No i nigdy nie chcieli mieszkać w Port Albany aż tak bardzo, jak ja.
— A jakie ty masz plany?
— Ja nadal chcę się przeprowadzić tam na stałe, zwłaszcza gdy budowa zostanie ukończona i zaczniemy się koncentrować na całej południowo-zachodniej części prowincji.
— Nikt cię tutaj nie trzyma? — zapytał.
Westchnąłem.
— Nie, tato. Przecież wiesz. I raczej nie będzie — dodałem, nawet jeśli para ciemnych oczu i niesforne loki przemknęły mi gdzieś przez głowę. Od zeszłego tygodnia nie poszedłem do tamtej knajpki. Kusiło mnie, ale się powstrzymałem.
— Ona była jakąś anomalią, Ronan — przerwał sfrustrowany. — Żałuję,żenamnieopowiedziałeś,cosięstało.Możebycitopomogło.
— To już nieistotne. Było, minęło, mam już to za sobą. I raczej nie planuję powtórki z rozrywki. — Odepchnąłem się od ściany i wstając, podałem ojcu rękę. Chwycił ją i się podniósł. Śmiał się, gdy coś strzeliło mu w kolanie.
— Jezu, starzeję się.
Poklepałem go po ramieniu.
— Nigdy. Tylko trochę ci zesztywniało.
— Dokładnie to samo powiedziała wczoraj w nocy twoja matka.
— O Boże, nie, tylko nie to. Nawet nie zaczynaj — jęknąłem. — Nie chcę znać żadnych szczegółów waszego intymnego pożycia.
Poruszał brwiami.
— Wciąż nie ma mnie dość.
— Wszystko jedno.
Nagle spoważniał.
— Ronan, wiem, że czasami czujesz się zagubiony. Jesteś częścią grupy, a jednocześnie pozostajesz inny. Ukrywasz to, ale my z mamą wiemy.
— Jesteś prawdopodobnie jedynym, który to widzi. — Nie mogłem się powstrzymać i musiałem to powiedzieć.
— Jesteś opiekuńczy, nieustannie się zamartwiasz o wszystkich. Twoi bracia też to wiedzą. Kochają cię i czy ci się to podoba, czy nie, między waszą trójką istnieje nierozerwalna więź. Od samego urodzenia. Przez długi czas nie mogliśmy was rozdzielić. Dorastając, pozostawaliście razem. Kończyliście zdania za siebie nawzajem. Współodczuwaliście ból. To właśnie ty odczuwałeś wszystko najbardziej. Nawet będąc osobno, byliście razem. Nie możesz tego zignorować i zbagatelizować.
— Nawet nie próbuję. Nasze życiowe ścieżki powoli będą się od siebie oddalać, tato. I tak musi być. To nie zerwie więzi między nami, ale każdy musi odnaleźć własne szczęście. Swoją drogę. Nie każda część naszego życia musi dotyczyć innych. — Uniosłem ramiona. — I każdy z nas musi sobie z tym poradzić w inny sposób. Znaleźli sobie fajne dziewczyny. Fakt, że też są bliźniaczkami, to czysty przypadek. I dlatego niejako ich życie pozostaje na tym samym torze. Ja jestem w innym miejscu. Jestem przekonany, że nasze drogi się zejdą. Zawsze tak się dzieje. Teraz muszę nieco zejść na bok i pozwolić im działać i żyć beze mnie.
Potrząsnął głową.
— Nie uspokoiło mnie to, wciąż się martwię. Spędzasz dużo czasu w samotności.
Wybuchnąłem śmiechem.
— Ciągle z kimś jestem. Z Addi. Gracie. Avą. Reedem i Heather. Teraz nawet i Theo. Jestem otoczony ludźmi przez cały dzień. W weekend jemy razem obiad, a z braćmi widziałem się wczoraj wieczorem. No ciężko tu mówić o samotności.
Spojrzał na mnie poważnie.
— Można być samotnym w pokoju pełnym ludzi, Ronan. Wiem o tym aż za dobrze.
— Tato, kochany, wszystko jest dobrze. Cieszę się szczęściem Paula i Jeremy’ego. I lubię ich dziewczyny. Wiem, że planują je wkrótce z wami poznać.
— Będziesz wtedy z nami?
— Tak — zapewniłem go. — Będę.
— Musisz też znaleźć swoje szczęście, Ronan.
— Wiem. Jednak nie możesz oczekiwać, że mój grafik będzie taki sam, jak ich. Nie jesteśmy aż tak do siebie podobni.
Potarł podbródek.
— O to chodzi, prawda? Wasza trójka była zawsze taka zsynchronizowana. A teraz życie, szczególnie tobie, bardzo się zmieniło. Ty idziesz w jednym kierunku, a oni w innym.
— Nadal jesteśmy blisko. Ich wybory miłosne tego nie zmienią. Na mnie też przyjdzie czas — dodałem, próbując brzmieć pozytywnie, optymistycznie.
— Zgadza się, przyjdzie z pewnością — odpowiedział. Odnajdziesz drogę do swojego serca. Ja też znalazłem twoją mamę, która odmieniła moje życie.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na twarzy.
— Mama mówi, że gdy ją odnalazłeś, broniła się przed tobą rękami i nogami.
Zaśmiał się.
— Ma rację. Byłem głupi. Gdy już poszedłem po rozum do głowy, wiedziałem, co mam robić. Znajdziesz dziewczynę, do której poczujesz to samo. Obiecuję.
— Pożyjemy, zobaczymy.
Przyglądał mi się, najwyraźniej uznając, że wystarczająco mnie pouczył.
— Dobrze, na razie dam ci spokój. Mama jest czujna, tak tylko ostrzegam.
— Czy to oznacza, że będzie wysyłać jedzenie?
Zmarszczył czoło.
— Tak przypuszczam.
Objąłem go za szyję, przyciągając do siebie i przytulając.
— Dziękuję, staruszku. Wiem, jak nie lubisz się nim dzielić.
Objął mnie ramionami i mocno przytulił. Przez moment pozwoliłem sobie czerpać z jego siły. Tata zawsze był wylewny w stosunku do nas. Do mamy. I całej rodziny. Mocno wszystkich przytulał. Czasami miałem wrażenie, że nie tylko chciał dać wszystkim poczucie komfortu, ale też miał wielką potrzebę nas poczuć. Również go uścisnąłem.
— Dzięki, tato.
Cofnął się.
— W każdej sytuacji. Zawsze tutaj jestem, Ronan.
Uśmiechnąłem się i uścisnąłem mu ramię.
— Wiem.
Podniósł torbę i wyszedł, machając do mnie. Patrzyłem, jak odchodzi z westchnieniem. Właściwie nie kłamałem, mówiąc, że ze mną wszystko w porządku. Prawdę mówiąc, czułem się nieswojo. Zsunąłem się po ścianie, sącząc wodę.
Miał rację. Tęskniłem za braćmi. Nawet gdy życie pchało nas w różnych kierunkach, w jakiś sposób byliśmy połączeni. Byliśmy trojaczkami, a to nierozerwalna więź. Nawet gdy byliśmy oddzielnie, ze swoimi grupkami znajomych, z dziewczynami lub na jakimś stażu zawodowym, to i tak w jakiś sposób pozostawaliśmy razem. Nikt nie znał nas tak dobrze, jak my siebie nawzajem. Byliśmy tak blisko, że czasem mogliśmy wręcz poczuć, co odczuwa każdy z nas. To była więź, której nie potrafiliśmy wytłumaczyć i nawet nie próbowaliśmy, ponieważ dla nas to była naturalna część bycia trojaczkami. Razem poszliśmy na studia i chociaż odbywaliśmy staże w różnych firmach, nadal byliśmy na co dzień związani. Nawet mieszkaliśmy wspólnie, dopóki nie zdecydowaliśmy po studiach, że nadszedł czas na samodzielność. Natomiast teraz po raz pierwszy w życiu wyglądało na to, że nasze drogi się rozdzielały. I to było dziwne uczucie.
Razem dorastaliśmy. Nawet nasze kariery zawodowe były podobne. Wszyscy pasjonowaliśmy się architekturą, chociaż na różne sposoby. Mnie pochłonęła architektura komercyjna, Paul skupił się na zrównoważonej, zielonej architekturze, a Jeremy był architektem wnętrz. Razem byliśmy bezkonkurencyjnym zespołem. W pewnym sensie cały klan Callaghanów, z wyjątkiem mojej mamy, był zaangażowany w tworzenie imperium BAM/ABC.
Nasz starszy brat, Liam, zawsze uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu. Od kiedy pamiętam, zajmował się ogrodem i roślinami. Moje najwcześniejsze wspomnienia z nim związane to te, gdy kopał i pielił ogród warzywny, pielęgnował swoje rośliny i o nie dbał, pokazując mi, jak je właściwie podlewać. Został ogrodnikiem i założył własną firmę. Współpracował z BAM i ABC, a także innymi firmami. A jego usługi były cały czas poszukiwane.
Nasza siostra, Ava, pracowała w ABC, pełniąc funkcję koordynatora we wszystkich projektach, którymi aktualnie się zajmowaliśmy. Nie znam drugiej tak zorganizowanej i skrupulatnej osoby pod względem zajmowania się tą całą papierkową robotą. Działała niezwykle płynnie i skutecznie, ogarniając wszystko na każdym etapie projektów. Nasz adoptowany dziadek, Jordan Hayes, wcześniej pełnił tę funkcję w BAM. Upierał się, że Ava nauczyła się wszystkiego od niego i prześcignęła go przynajmniej dziesięć razy. Byliśmy wielkimi szczęściarzami, mając ją przy sobie.
Jednak prawda była taka, że nasza trójka była najbliżej. Nawet gdy spotykałem się z Loni, to się nie zmieniło. Po naszym brzydkim rozstaniu przyzwyczaiłem się do samotności. Musiałem się pozbierać na osobności. Po tej traumie, którą przeszedłem, nigdy już nie czułem się tak jak wcześniej. Pozostała mi po niej rana, która nie zabliźniła się prawidłowo. Bracia jak zwykle mnie wspierali i rozumieli, nigdy nie popychali na siłę do przodu. Jednak sami szli naprzód własną drogą. Jednak tym razem wydawało się, że ta nasza separacja była początkiem czegoś większego. Oznaczała dla mnie jeszcze bardziej dojmującą samotność.
Wczoraj wieczorem poszedłem z nimi i ich dziewczynami bliźniaczkami na kolację. Kim i Diane przypominały nas w tym sensie, że też były bardzo do siebie podobne, ale nie identyczne. Kim miała włosy w kolorze jasnego brązu, a Diane w kolorze głębokiego mahoniu. Obie były niebieskookie. Wysokie, smukłe i ładne. Inteligentne i wygadane. Sympatyczne. Pasowały jak ulał do moich braci. Diane była spokojniejsza, co idealnie równoważyło towarzyską i otwartą osobowość Paula. Kim z kolei promieniała entuzjazmem i nieustannie gawędziła, a Jeremy tylko ją zachęcał swoim dowcipem i umiejętnością rozmowy na niemalże każdy temat. Od razu było widać, że ta czwórka świetnie się ze sobą czuje.
— W której klasie uczysz? — zapytałem Kim.
Uśmiechnęła się i odpowiedziała:
— W pierwszej.
— Założę się, że toabsorbujące zajęcie.
— Dokładnie tak. Kocham dzieci i uwielbiam spędzać znimi czas. Sąotwarte i szczere, wiesz? Ich reakcje sąprawdziwe. — Przerwała zuśmiechem. — Czasami nawet aż za bardzo, aledzięki temu każdy dzień jest ciekawy.
Pamiętając, jakimi urwisami byliśmyw szkole, mogłem sobie tylko wyobrazić.
— A masz w klasiejakieś bliźniaki albo trojaczki?
— Nie w tym roku. Miałam parębliźniaczek dwa lata temu. Byłyidentyczne. Nierozerwalne. Na szczęście mamaubierała je inaczej. W przeciwnymrazie bym się nie połapała.
— Czasem zamienialiśmy się strojami — zachichotał Paul. — W niektórednimogliśmy być innym trojaczkiem dla zabawy.
— Jestem pewna, że dziewczynkiteż tak zrobiły kilka razy — zgodziła się. — Czy nie jesteścieidentyczni?
— Kiedy byliśmy młodsi, wyglądaliśmy bardzo podobnie — wyjaśniłem. — Za toteraz wyglądam o niebo lepiej niż te dwa klauny. — Mrugnąłem.
— Masz chyba na myśli, że jesteś największy — zakpił Jeremy. — Bowszyscy wiemy, że najładniejszy to jestem ja. Im jesteśmy młodsi,tym lepiejwyglądamy. Mieliśmy więcej czasu do wyjścia na tenświat i mogliśmy dopracowaćszczegóły.
Teraz ja parsknąłem śmiechem.
— Tak,te sześć minut zrobiło ogromną różnicę.
Pokiwał głową.
— Wiedziałem, żesię ze mną zgodzisz.
Wszyscy się roześmialiśmy. Kim przytuliła siędo jego ramienia ipowiedziała coś, co sprawiło, że sięuśmiechnął, odwrócił głowę i mocno ją pocałował.
Znowu poczułem dziwneukłucie w klatce piersiowej, gdy na nich patrzyłem.
Kim byłazarumieniona, gdy spotkała mój wzrok.
— Jeremy mówi, że jesteś siłąnapędową zespołu projektowego.
Wzruszyłem ramionami.
— Każdy z nas dużo wnosiod siebie.
— Paul mówi to samo — cicho powiedziała Diane. — Żetwój talent go zdumiewa.
Spojrzałem w dół, bawiąc się widelcem.Rzadko słyszałem od kogoś innego,co myślą i mówią namój temat bracia. Wspieraliśmy się nawzajem i udzielałsięnamtwórczy nastrój podczas pracy, ale rzadko obsypywaliśmy się pochwałami.
Podniosłemdrinka, starając się utrzymać dobry nastrój.
— Cóż, za moją wyjątkowość.
Po tym dopiero zaczęło się droczenie. Podawano posiłki, a atmosfera była lekka i przyjemna. Ciągle się przekomarzali i droczyli „jak to pary”, a ja czasem czułem się dziwnie, patrząc z zewnątrz na ich bliskość. Nie byłem częścią różnych żartów i wspomnień, jak choćby tych z zeszłego tygodnia w restauracji z sushi. Nie bawiła mnie aż tak bardzo opowieść o tym, jak Paul potknął się o własne rozwiązane sznurowadło w teatrze i rozrzucił popcorn na wszystkich w pobliżu. Śmiałem się z wyobrażenia sobie tej historii, ale nie ze wspólnych wspomnień.
Diane dużo opowiadała o swojej pracy w szpitalu, dzieląc się zabawnymi historiami.
— Pracuję na oddziale pediatrycznym — wyjaśniła.
— Zakładam, że także kochaszdzieci.
— Tak. Niestety nauczycielką jestem straszną. Mogę przymilać się donich, dawać zastrzyki, uspokajać, namawiać je, żeby pozwoliły mi zajrzećdo gardła, ale uczyć je czegokolwiek? W życiu.
— Myślę, żesię nie doceniasz.
Kim pochyliła się, śmiejąc.
— Zaufaj mi, takrzeczywiście jest.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Paul nachylił się, bawiąc siępalcamiDiany.
— Nawet dorosłym nie potrafi niczego wytłumaczyć.
Diane zachichotała.
— Ciebie jakoś potrafię namówić do dobrych rzeczy.
Pocałował ją.
— Tak.
Nie byli tak wylewni jak Jeremy i Kim, ale na pewno byli tak samo blisko. Fakt, że obie dziewczyny kochały dzieci, uznałem za bardzo interesujący. Jeremy i Paul zawsze podkreślali, że chcą mieć dużą rodzinę, jak ich własna. Wyglądało na to, że dobrze wybrali dziewczyny. W przeciwieństwie do mnie.
Spotkanie było bardzo przyjemne, ale wyszedłem zaraz po obiedzie, gdy plany na dalszą część wieczoru uznałem za bardziej odpowiednie dla par. Nie chciałem być piątym kołem u wozu. Wymyśliłem na poczekaniu jakąś wymówkę i wyszedłem.
Z jękiem pozwoliłem głowie oprzeć się o ścianę. Resztę wieczoru miałem spędzić sam w moim mieszkaniu. Wątpiłem w to, że bracia wrócą do domu na noc, a nawet jeśli tak się stanie, nie będą sami.
Spojrzałem na zegarek. Było dopiero po ósmej wieczorem. Byłem głodny, ale pomysł powrotu do mieszkania i zamówienia jedzenia jakoś do mnie nie przemawiał.
Patrzyłem na swoje stopy, dokładnie wiedząc, na co miałbym ochotę. Dobra muzyka płynąca z szafy grającej, coś pysznego i sycącego oraz ciemne, uśmiechnięte oczy pewnej kelnerki. Dużo o niej myślałem. Odtwarzałem w głowie nasze rozmowy, pamiętając przyjemny ton jej głosu. Łagodne usposobienie. I jednocześnie siłę i determinację, którą pokazała, gdy tamten dupek przekroczył granicę. Była pełna niespodzianek, zaskakująca, i to właśnie mi się podobało. Pewnie dużo bardziej niż chciałbym się do tego przyznać.
Przeciągnąłem ręką po włosach z grymasem na twarzy. Nawet nie miałem pojęcia, czy pracowała dziś wieczorem. To, że była tam w zeszły czwartek, wcale nie musiało oznaczać, że jest tam dzisiaj. Jednak tęsknota była silniejsza.
Podniosłem się z podłogi.
Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.