Drunken Sailor - Balicka Asia - ebook + książka

Drunken Sailor ebook

Balicka Asia

4,0

Opis

Kiedy jeden rejs jachtem i herbata z miodem zmieniają wszystko…

 

Alissa przeżywa traumę po trudnym rozstaniu i buduje mur wokół swojego serca. Zmagając się z demonami przeszłości, oddaje się pracy w firmie IT.

 

Jej życie zmienia się, gdy do zespołu dołącza mało towarzyski i ponury Bruno, który także nosi w sobie bagaż emocjonalny.

 

Wypadek podczas firmowego rejsu zbliża ich do siebie. Bruno zaczyna rozumieć, że za twardą fasadą Alissy kryje się delikatna dusza zraniona nie tylko rozstaniem.

Chociaż oboje rywalizują o bycie szefem, to rozwój ich uczucia jest kluczowy.

Relację komplikują sytuacje, w które zamieszany jest gej, przyjaciel Alissy.

 

Wątki obyczajowe i feministyczne przeplatają się z trudnościami związanymi z zaufaniem i otwarciem się na drugą osobę.

 

Drunken Sailor to opowieść o miłości, która może być lekarstwem na traumy, niosąc nowe szanse i nadzieję.

 

 

Drunken Sailor to przepełniona emocjami, zaskakująca, dająca nadzieję i rozgrzewająca serce historia o miłości i sile bezwarunkowej przyjaźni. Pokazuje, że mimo wcześniejszych rozczarowań warto dać sobie szansę i otworzyć serce. Życie potrafi bowiem zaskakiwać i pokazać nam, jak piękne może być i jak wiele może nam jeszcze zaoferować. Gorąco polecam!

Monika Gojke, @oczaruj_mnie_ksiazko

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (48 ocen)
23
12
7
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olazd

Dobrze spędzony czas

Trochę za bardzo słodka, ale na poprawę nastroju pasuje.
30
nataliaklosinska

Nie oderwiesz się od lektury

super
31
Zulababula

Całkiem niezła

Też myślałam że to nowa książka JB🤭Jednak gdy zaczęłam czytać coś mi nie pasowało..To nie były dialogi Joasi i nie jej styl pisania.Pomyślałam nawet że to jakaś jej pierwsza książka wyciągnięta z zaświatów 🫣ale...to nie..niemożliwe aby tak się zmienił styl🤔Dopiero jak poczytałam recenzje okazało się że to jednak inna autorka-przepraszam i Asię i Joannę 😘😘Asię za porównania do innej autorki zaś Joasię za zwątpienie w jej talent pisarski.😘😘😘 Co do książki czyta się szybko i przyjemnie.Jednak dla mnie były za szybkie przeskoki akcji i trochę cukierkowate dialogi.Nie mniej polecam do przeczytania na cichy wieczór.
20
YerbaMic
(edytowany)

Z braku laku…

Myślałam, że to nowa książka Joanny Balickiej i już się zastanawiałam co jej się stało. Na szczęście to nie spadek formy tylko dzieło innej autorki. Co do książki to bez polotu. Dialogi irytujące. Postaci nienaturalne. Fabuła nudnawa.
20
mariamagdalena90

Nie oderwiesz się od lektury

Mnie ta książka absolutnie zachwyciła! Od pierwszych stron wciągnęłam się w historię Alissy i Bruna, ich skomplikowane relacje i wewnętrzne zmagania. To, jak autorka przedstawiła trudności związane z budowaniem zaufania po przejściach, poruszyło mnie do głębi. Postacie są tak realistycznie wykreowane, że miałam wrażenie, jakbym znała ich osobiście. To jedna z tych książek, które zostają z tobą na długo po przeczytaniu. Zdecydowanie polecam każdemu, kto szuka wzruszającej i pełnej ciepła historii!
20

Popularność



Podobne


Copyright © by Asia Balicka, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: Volodymyr Tverdokhlib/Dreamstime

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Oleg z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-575-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Ostrzeżenie

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Podziękowania

Dla wszystkich, którzy czasem się czegoś boją.To nic złego się bać

Ostrzeżenie

Książka jest przeznaczona dla osób dorosłych.

Przedstawione wydarzenia mogą wydać się trudne, szokujące lub niekomfortowe w odbiorze dla wrażliwych czytelników z powodu tematyki i języka.

Powieść zawiera wulgarne słowa, sceny seksu, przemocy oraz dotyka problematyki rozwodu, trudnego rozstania, zdrady, utraty dziecka, kłopotów zdrowotnych, relacji homoseksualnych i seksworkingu.

Historia jest fikcją literacką, a wszelka zbieżność postaci i wydarzeń jest przypadkowa i niezamierzona.

Rozdział 1

Alissa

– Alissa, miło cię widzieć. Cieszę się, że zaakceptowałaś spotkanie i jesteś tutaj z nami.

Szef wskazał wolne miejsce po drugiej stronie stołu, przy którym siedział zarząd i jeszcze kilka nieznanych mi osób. Faceci. Zero kobiet. Jedyną przedstawicielką mojej płci wśród zarządzających byłam ja.

Na ostatnim roku studiów dostałam staż w firmie IT Montfermeil, której główna siedziba znajdowała się w Genewie, a biuro zatrudniające najlepszych informatyków mieściło się w Poznaniu. Tworzyliśmy nowoczesne aplikacje i programy komputerowe na zamówienie dla superważnych klientów z całego świata.

Skończyłam studia techniczne w Rennes, ostatni rok zrobiłam na Politechnice Poznańskiej, a w firmie najlepiej odnalazłam się w zarządzaniu projektami

Uwielbiałam tę robotę, która szybko okazała się idealnym lekarstwem na wszystko.

Na złamane serce w szczególności.

Wpadłam w męski świat o dosyć wysokiej średniej wieku. Z biegiem czasu zaczęło pojawiać się więcej młodych osób, a po sercowym zakręcie firma stała się moim drugim domem.

Szef Marek, stateczny i nieco zdziwaczały staruszek, otoczył mnie opieką, a jego wiara w moje możliwości zaprowadziła mnie prosto tu, gdzie właśnie siedziałam.

Od początku był dla mnie jak wyrozumiały rodzic prowadzący za rękę przez zakamarki zarządzania projektami, ale bez żadnej, nawet najmniejszej, taryfy ulgowej.

Zazwyczaj był wymagający i bardzo cierpliwy, czasami jednak mi się obrywało.

Qui aime bien, châtie bien1 – jak to mówiła moja francuska babcia od strony taty.

Byłam mu wdzięczna za szansę, chociaż irytował mnie jak nikt inny w tej firmie. Mieliśmy prawie rodzinne relacje, a przez kilka lat wspólnej pracy wiedziałam to i owo o nim i jego życiowych perypetiach.

Kiedy dowiedzieli się, że nie będą mogli mieć dzieci, żona aktywnie zajęła się działalnością charytatywną, a on całe dnie przesiadywał w pracy, wymyślając coraz to nowe projekty. Nie zdecydowali się na adopcję, chociaż rozważali ten scenariusz wielokrotnie.

Alissa, świat potrzebuje też dobrych wujków i cioć, wiesz?

Tak zawsze mi powtarzał, biorąc na ręce dziecko któregoś ze współpracowników. On naprawdę lubił dzieci i był doskonałym wujko-dziadkiem.

Rozumiał kłopoty i wyzwania związane z rodziną i dziećmi. Przymykał oko na pracę zdalną młodych rodziców czy urywanie się wcześniej na przedszkolne przedstawienia. Zawsze mogli na niego liczyć, a firma opłacała ponad połowę czesnego w prywatnym przedszkolu znajdującym się na parterze naszego nowoczesnego biurowca.

I co najważniejsze dla firmy, potrafił doskonale odnaleźć się w biznesowym towarzystwie, miał wiele kontaktów i był dosyć mocno rozpoznawalny nie tylko dzięki fenomenalnemu doświadczeniu, ale również dzięki rudej czuprynie i jeszcze bardziej rudej brodzie.

Ponad wszystko jednak uwielbiał angażować się w tematy pozaprojektowe i nieopisaną frajdę sprawiała mu organizacja wyjazdów, wycieczek oraz różnorakich atrakcji dla strudzonych biurowym życiem informatyków. Oczywiście wiele wydarzeń było skierowanych do rodzin z dziećmi i zwierzętami domowymi.

Wspomniana strona pracy stanowiła dla mnie najmniej atrakcyjną część firmowego entourage’u. I do tego te koszmarne codzienne spotkania. Rozumiałam, że trzeba czasem coś uzgodnić i przedyskutować, ale bywało, że nie wystarczało mi czasu na bieżące zadania przez te nieustanne nasiadówki.

W konsekwencji siedziałam w biurze do późna albo zabierałam pracę do domu. Lubiłam to, więc nie widziałam problemu, ale jak radzili sobie inni, to szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia.

– Moi drodzy, dziękuję wszystkim za przybycie. Życie to spotkania, spotkania to życie. – Marek rzucił szybkie spojrzenie po całej sali i uśmiechnął się szeroko.

Doskonały suchy żarcik, szefie, idealnie w twoim stylu.Kolejne niekończące się spotkanie czas zacząć.

Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam głośne westchnięcie i jedynie przewróciłam oczami.

Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył.

– Mam dla was trzy wiadomości, ale czy są dobre, czy złe, to zależy od punktu widzenia. Dla mnie wszystkie trzy są dobre, dla niektórych jednak mogą takie nie być i w pełni to akceptuję – kontynuował swój niezbyt logiczny wywód i puścił do mnie oko.

Jeszcze jeden taki numer i nie wytrzymam.

Szef nie może tak robić na takim spotkaniu.

I w ogóle nigdy nie może.

Szczególnie w pracy.

– Za równo rok kończy się mój kontrakt i zamierzam oddać się przyjemności urlopowania przez kolejne miesiące w nagrodę za lata spędzone z wami w tej firmie.

Przez salę przetoczyła się fala szeptów i westchnień.

– Nie zostanę jednak pełnych dwunastu miesięcy tutaj. – Wskazał ręką na salę. – Postanowiłem wykorzystać wszystkie świadczenia i przywileje, z których nie korzystałem chyba nigdy. Reasumując, jestem do dyspozycji, tak zwanej operacyjnej, jeszcze przez siedem miesięcy.

Na sali nastąpiło poruszenie, ale Marek nie przestawał się uśmiechać. Podniósł rękę, aby uciszyć szum, który natychmiast ucichł.

– Ale, ale, nie tak szybko! Nie zamierzam teraz siedzieć i obserwować otoczenia, spijać pianki z kawki czy jak to tam mówią młodzi.

– Robi wrażenie – odpowiedział chłopak siedzący obok dyrektora finansowego. To chyba nasz nowy księgowy. – No, tak teraz mówią młodzi w mediach społecznościowych, szefie.

Marek posłał mu ostre spojrzenie.

Typowe.

Niech się chłopak lepiej nie odzywa, bo długo nie popracuje. Szef nie miał pojęcia o mediach społecznościowych, nie lubił lizusów ani kiedy ktoś przerywał jego przemówienia. On wręcz uwielbiał siebie słuchać.

– Nadal będę nadzorował dwa duże projekty, dzięki którym zyskamy przewagę konkurencyjną – kontynuował tonem wybitnych starożytnych mówców.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że byłby świetnym politykiem.

– Chciałbym zostawić firmę w możliwie najlepszej kondycji, aby pracowało się wam jeszcze lepiej. Sky is the limit, jak to mówią. Pierwszym z tych przełomowych projektów jest całkiem nowa aplikacja do ćwiczeń oddechowych, medytacji i rozwoju osobistego. Zamawia ją klient ze sporym kapitałem, a finalny produkt musi znaleźć się w top trzy w rankingu podobnych aplikacji. Sami wiecie, że konkurencja jest ogromna, ale mamy o co walczyć i wierzę, że wspólnie damy radę.

Wspaniale. Takie aplikacje są w moim osobistym top trzy projektów. Do tego zawsze mają ładny i minimalistyczny design. Już mi się podoba. Jedyne, co mnie martwi, to czas realizacji. W tym momencie kiepsko to widzę.

– Drugi temat to zupełnie nowa, świeżutka aplikacja, która ma zwiększać zadowolenie z życia, odstresować, uczyć technik relaksacji, pozytywnego myślenia i dbania o swój ogólny dobrostan. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że obie służą do tego samego, założenia są jednak zupełnie inne. Ten projekt finansuje jakiś guru terapeuta, który nie dosyć, że jest rozpoznawalny w branży, to jeszcze kapitałowo jest połączony z pierwszym inwestorem. Z tego, co wiem, mają jakieś tajemne plany na połączenie usług w przyszłości czy coś w tym stylu.

Aha. Tak samo, a jednak inaczej. Chyba dziadek nie mówi nam wszystkiego. I do tego inwestor. Oj, znamy gościa aż za dobrze. To już jego kolejna aplikacja. I chociaż płaci bardzo dobrze, to naprawdę trudno się z nim pracuje. A na doczepkę guru terapeuta. Ciekawe, czy w ogóle ma pojęcie o projektach informatycznych… Zaczyna się robić ciekawie.

– Nie muszę wam mówić, że to są osoby bardzo wymagające i dbające o najmniejsze szczegóły, a do tego z dosyć odmiennym światopoglądem niż mój. Moja rola polegała przede wszystkim na przekonaniu ich, że jesteśmy gotowi zrealizować ich założenia, ale ostatecznie to wy zajmiecie się realizacją tych zadań. Służę pomocą, ale nie zaprojektuję tego za was.

Oczywiście. Ostatecznie my zajmiemy się realizacją. Brzmi jak misja na Marsa. Ciekawa jestem, co tym razem Marek naobiecywał. Uwielbiam to. Zawsze to samo. Klient coś sobie wymyśli, a to ja muszę potem mu tłumaczyć, że nie wszystko się da i nie wszystko ma sens. Słabo mi.

Westchnęłam.

– Musicie wiedzieć, że jeśli dobrze i z głową przygotujemy modele, to po lekkim dopasowaniu będziemy mogli sprzedawać takie aplikacje innym klientom. Wiem, że powinnyśmy byli wprowadzić to już dawno, bo takie są obecnie trendy, ale jak to się mówi: lepiej późno niż później.

Nikt się nie odezwał. Każdy czekał na finał przemówienia, ale dobrze wiedzieliśmy, że oficjalne otwarcie dwóch kolejnych projektów i ukończenie ich w tak krótkim czasie będzie wiązało się z jeszcze większą ilością pracy i ogromną presją.

W zasadzie mi to nie przeszkadzało. Im więcej pracy, tym lepiej. Im więcej na głowie, tym mniej czasu na głupoty.

Rewelacja.

Praca to mój drugi dom i wszystko wskazywało na to, że niebawem będzie moim pierwszym domem.

Ciekawe, czy te puchate kanapy są wygodne do spania?

Jeśli skończę pracę przed północą, to nie będzie sensu wracać. Rano pójdę na trening, wykąpię się i będę jak nowa.

Brzmi jak plan. Jestem gotowa przyjąć wyzwanie.

– Zacznę więc niestandardowo, od końca – powiedział po krótkiej chwili szef. – Aplikacją Wellbeing, czyli gry i zabawy dla zestresowanych dorosłych, zajmie się Bruno, nasz bardzo doświadczony kolega ze szwajcarskiego oddziału. Nie będę się rozwodził nad jego CV, wygooglujcie sobie albo poszukajcie na linkedinach czy innych takich. Został oddelegowany do nas za zasługi i liczę na to, że przyjmiecie go serdecznie. Zna się chłopak na rzeczy.

Oddelegowany za zasługi? Firma IT to nie wojsko, marynarka wojenna ani misja pokojowa. Zasługi na polu walki o najlepszy projekt informatyczny? No raczej.

Wszystkie oczy zwróciły się w stronę mężczyzny w granatowym swetrze. No proszę, weteran wojenny nam się trafił. Biegał po biurze ze spluwą i siedział w okopach.

Ciekawe, czy ma rany postrzałowe?

Skinął głową w ramach przywitania, ale nawet się nie uśmiechnął.

Gbur jakiś. I ten sweterek, Jezu.

Pracujemy w firmie IT. Połowa ludzi chodzi na boso lub w kapciach, a druga połowa ma modne koszulki, chinosy i jakieś fancy gadżety, ale serio, kto jeszcze nosi takie swetry? Może to jakiś hipster? Oby nie.

Nawet nie zwróciłam uwagi wcześniej, że tu siedział. Nic szczególnego na pierwszy rzut oka, poza tym nie lubiłam facetów z zarostem na twarzy. Zawsze uważałam, że to postarza.

Był chyba w okolicach czterdziestki, ale nawet z tą śmieszną brodą i w dziadkowym kardiganku wydawał się zdecydowanie młodszy niż reszta kierowników, dyrektorów i całej kadry zarządzającej.

Najmłodsza byłam ja oczywiście, ale to się nie liczyło.

Co do zarostu to jedynie mój najlepszy przyjaciel mógł nosić tę zawadiacką bródkę, która dodawała mu doskonałego szyku i wytworności. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o Stefanie.

Z moich rozważań o męskich zarostach wyrwał mnie Marek, którego wzrok poczułam na sobie aż nazbyt mocno.

– Projekcik medytacja leci więc do Alissy, naszego promyczka słońca, dziewczyny, która pracuje nad tą koncepcją od dawna i jest doskonale przygotowana do tej kosmicznej misji. Opracowała już kilka procesów, wstępnie zaprojektowała ścieżki i algorytmy, według których użytkownicy będą automatycznie wchodzić na kolejne poziomy wtajemniczenia. Zresztą, o niej też nie muszę już więcej mówić, bo znacie ją doskonale i wiecie, że jest wyśmienitą specjalistką.

Na sali nastąpiło poruszenie i usłyszałam wyraźne „wow”. Nie wiedziałam, co było wow w tym, że ktoś robi projekt, ale nie ukrywałam, że to spore wyróżnienie.

Dla jasności: od kilku miesięcy zajmowałam się tym tematem z doskoku na prośbę Marka. Jakieś analizy, prototypy, czasem spotkania. Nic wielkiego. Standardowe przygotowania do przetargu. Projekt nie miał określonej daty startu, ale skoro dzisiaj wrócił na tapet, to znaczyło, że daliśmy radę i nas wybrali.

W sumie to powinnam być z siebie dumna.

Chyba.

Wyprzedziłam kilku kierowników, i to facetów. To niebywałe.

Uśmiechnęłam się do wszystkich, a oni kiwali głowami i szczerzyli się niemiłosiernie. Kilka osób pokazało mi kciuk w górę, a ten nowy księgowy nawet zaczął klaskać, nie wydając dźwięku. Nie wierzyłam, że to się dzieje.

Oni się cieszą, że będę robić projekt, który i tak robię.

Coś czuję, że to nie wszystko w tej układance.

– No i wreszcie ostatni, trzeci temat na koniec.

Wiedziałam, że nie chodzi tylko o projekt. Wiedziałam.

No zastrzel mnie, dziadku, na oczach wszystkich.

– La touche finale. Dobrze wymawiam, kotku? – Spojrzał na mnie i znowu puścił oko.

Po pierwsze, on świetnie mówi po francusku, więc nie rozumiem, dlaczego się wydurnia. Po drugie, nie jestem kotkiem i nie może tak robić, bo zaraz powiedzą, że zaciągnęłam go do łóżka i dlatego dostałam projekt. Jestem co najmniej dwa razy młodsza i co najmniej trzy razy mniejsza od jego żony.

Z pewnością uknują, że mnie przeleciał albo ja jego.

No dobra, jestem gotowa, dawaj, szefie, i kończmy tę farsę.

– Pewnie zastanawiacie się, kto przejmie moje obowiązki w przyszłym roku. I słusznie, że się zastanawiacie, bo ktoś będzie musiał. Firma bez szefa to jak statek bez kapitana.

Dlaczego on tak chichocze, ja się pytam?

– Naturalną koleją rzeczy jest mianowanie jednego z moich zastępców lub jednego z dyrektorów.

Chwila ciszy. Wszystkie oczy były zwrócone na niego, tylko nowy kolega patrzył w blat stołu.

– Tym razem jednak decyzja będzie w waszych rękach, moi kochani. W waszych i całej firmy. Chcąc ułatwić wam to bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, zdecydowałem, że będziecie wybierać między dwoma wytypowanymi przeze mnie kandydatami: Alissą i Brunonem. Nie będę ukrywał, kto jest moim faworytem w tym wyścigu.

Spojrzał na mnie z uśmiechem, a następnie rzucił:

– Sorry, Bruno. Ale niech wygra najlepszy. Co ja tam wiem, stary jestem. – Odkaszlnął teatralnie, zrobił krótką przerwę i powrócił do przemowy.

Piekło zamarzło.

– Oboje będą prowadzić spore projekty, które zaangażują praktycznie całą firmę i znacząco wpłyną na jej rozwój oraz przewagę konkurencyjną. Powtarzam się czy jak? – Spojrzał na salę bez uśmiechu.

Ten to potrafił utrzymać napięcie na spotkaniu.

– Od powodzenia tych projektów oraz waszych głosów będzie zależało, kto z tej dwójki obejmie moje stanowisko. Szczegóły wyślę mailem. Pytania? Brak? Dziękuję.

– Szefie? – zapytałam bez drżenia w głosie, podnosząc rękę.

Serce mi waliło, jakby chciało wyskoczyć, i miałam kompletny mętlik w głowie. Byłam gotowa na walkę.

– Alissa, dla jasności: to jest polecenie służbowe, które nie podlega dyskusji. Odpowiedź brzmi: nie, nie możesz się nie zgodzić – rzucił od razu bez zawahania i bez emocji. – Dziękuję wszystkim za obecność, muszę zmykać. Pa.

Spojrzał na mnie przelotem i już go nie było.

1Z francuskiego: Dzieci trzeba trzymać krótko.

Rozdział 2

Alissa

Do mojego pokoju energicznym krokiem wparował Stefan, mój najlepszy przyjaciel, z jak zawsze promiennym uśmiechem na doskonale zadbanej twarzy. Zagwizdał cichutko.

– Widziałaś tego nowego ze Szwajcarii? Sztywniak na maksa. On chyba nigdy się nie uśmiecha i ma największy kij w tyłku, jakiego widziałem. W całkiem ładnym zresztą. A sporo tyłków widziałem.

Był pierwszą osobą, którą poznałam w firmie, kiedy rozpoczynałam staż. Jako mój buddy miał za zadanie opiekować się mną oraz wprowadzać w tajniki firmowego życia i robił to doskonale. Nadawaliśmy na tych samych falach i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Stefan był wesoły, otwarty i z fenomenalnym poczuciem humoru.

Oboje lubiliśmy dobre jedzenie i francuskie filmy. Miałam ogromny dług wdzięczności za wsparcie, którego mi udzielił, kiedy zostałam zdradzona przez Aleksa, mojego byłego, pierwszego i jedynego faceta, w którym byłam beznadziejnie zakochana.

– Stefan, to może być twój przyszły szef, więc poluzuj galoty. Mam nadzieję, że jakoś się dogadamy z tym nowym. Wojna to ostatnia rzecz, o jakiej marzę, uwierz.

– Widziałem ten mail od dziadunia. No przypał na maksa z głosowaniem. Nawet nie wiem, jak on na to wpadł. – Stefan pokręcił głową z niedowierzaniem. – Tak osobiście to wolałbym, żebyś to ty była szefową, a nie ktoś nowy, i to jeszcze z centrali. Wiesz, zdecydowanie poprawiłaby się atmosfera w pracy. Uwielbiam facetów, ale niekoniecznie wtedy, kiedy są moimi przełożonymi i zachowują się jak kompletne dupki.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Bardzo lubiłam jego poczucie humoru.

– Dzięki Bogu mam ciebie. – Uścisnął mnie i pocałował w policzek. – Masz mój głos, ale tylko jeśli obiecasz, że zatrudnisz więcej dziewczyn jak będziesz CEO. Pliiis… i młodych chłopaczków, najlepiej gejów. – Puścił do mnie oko.

– Jeśli będę, to obiecuję, że się zastanowię. – Zamrugałam do niego i westchnęłam.

Mimo mieszanych uczuć w związku z nową sytuacją, delikatny uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ten gość miał na mnie zdecydowanie dobry wpływ. Przy nim nie dało się nie mieć wspaniałego nastroju. To było wręcz niemożliwe.

– Jesteś naj-le-psza! – krzyknął wesoło, odwrócił się w stronę drzwi i z kimś się zderzył.

Praktycznie odbił się i mimowolnie zrobił krok w tył. Kątem oka zauważyłam jedynie ogromny granatowy sweter. Czy to przypadkiem nie był ten nowy kolega oddelegowany za zasługi? Brodaty właściciel epickiego sweterka.

Jeszcze jego tu brakowało. Westchnęłam.

– Przepraszam, nie zauważyłem… pana – odparł rozbawionym głosem Stefan i wyszedł z pokoju. – Jeszcze raz najmocniej przepraszam.

Gość podszedł do mojego biurka i zatrzymał się na kilka sekund, zanim cokolwiek powiedział.

– Dzień dobry.

Cisza.

– Skoro mamy pracować razem, to wypadałoby się chociaż przedstawić. Bruno. – Wystawił rękę w moim kierunku.

Odwróciłam głowę w jego stronę i mnie zatkało. Dosłownie. Przestałam oddychać, a serce chyba też przestało bić. Głowa również przestała działać. Totalna synchronizacja wyłączenia systemów. Czy to w ogóle możliwe wstrzymać funkcje życiowe tak po prostu? Nie wiedziałam, czy to przez jego wzrost, wielki granatowy sweter, czy może zapach, który przypominał mi wakacje, słoną wodę, wiatr i płyn do opalania. Tak, to chyba było to.

On się opala? W marcu? Może był na urlopie?

W Szwajcarii chyba nie ma teraz upałów.

Co ja wygaduję? I dlaczego myślę o płynie do opalania?

– Alissa. Alissa Delaroche. – Zdecydowanie wystawiłam dłoń, którą uścisnął dosyć mocno.

Ależ on jest wieeeeelki.

W sali przy tych wszystkich dziadkach z zarządu nie zauważyłam, że jest aż tak wysoki. Na moje oko jakieś metr dziewięćdziesiąt.

Uśmiechnął się lekko. A może mi się wydawało?

To raczej typ zgryźliwego tetryka, u których uśmiech to oznaka choroby.

– Co robisz w wolnym czasie? – Wlepiłam wzrok w monitor, jakbym tam miała znaleźć odpowiedź na to idiotyczne pytanie, które sama nawet nie wiedziałam, dlaczego zadałam.

– Pływam, mam piętnastoletnią córkę, jestem rozwiedziony – odpowiedział wyraźnie zmieszany.

– Doceniam szczerość, szczegóły nie były konieczne. Fajnie, że masz jakieś zajęcia po pracy, to nie będziesz wyładowywał frustracji na innych.

– Ktoś na tobie wyładowuje frustrację w pracy? – zapytał powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie odpowiedziałam. Zaczęłam przeskakiwać kursorem po zakładkach.

– Nie zamierzałem nawet. A ty? Co robisz po pracy?

– No cóż, nie pływam, nie mam dziecka, nie jestem rozwiedziona. – Odwróciłam się na krześle obrotowym i spojrzałam na jego dłonie, które założył na klatce piersiowej. Bardzo dobrze umięśnionej. – Ćwiczę kick boxing, biegam i czasem coś obejrzę w tv. I nie będę na tobie wyładowywać moich frustracji. – Podniosłam wzrok na jego twarz, starając się ukryć uśmiech.

Ta sytuacja była dziwna, ale w pewnym sensie zabawna. I z całą pewnością nie obojętna. Poczułam coś dziwnego w dole brzucha.

Oj, dawno tego nie czułam. Dawno. Ale nieeee…

Nie ma mowy. Głupie hormony.

Teraz to on się uśmiechnął już na serio. Ależ on się pięknie uśmiechał. I z pewnością nie był zgryźliwym tetrykiem.

Cofam to, co pomyślałam wcześniej.

– Słuchaj, skoro zapoznanie mamy już z głowy, wyjaśnijmy sobie kilka spraw – odezwałam się po chwili milczenia.

Trzymaj gardę wysoko. Alissa zawsze walczy z podniesioną głową.

W tym przypadku bardzo wysoko.

Wstałam z krzesła, odwróciłam się do niego i oparłam o biurko. Mimo dosyć wysokich szpilek musiałam mocno zadrzeć głowę, ale on się nie cofnął ani o milimetr.Staliśmy blisko, zbyt blisko.

Ten zapach mnie wykończy. Oszaleję.

– Zupełnie bez mojej wiedzy zostałam wkręcona w to całe zamieszanie i wcale a wcale nie zamierzam ubiegać się o stanowisko szefa, żeby było jasne. Bardzo mi odpowiada obecna sytuacja i wolałabym jej nie zmieniać. Nie będę ci więc przeszkadzać w twojej drodze na szczyt. Mam zamiar zaangażować się w mój projekt, bo wierzę w jego powodzenie i zrobię wszystko, żeby udało się go dowieźć na czas.

Pauza.Pauza.

Wdech. Wydech. Wdech.

– Tak że proszę cię bardzo, nie wkręcaj mnie w żadne gierki, bo nie idę w to – powiedziałam stanowczym tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Kolejny element w projekcie. Ustalenie zasad i priorytetów.

Fastoche2. Robię to codziennie.

– Usuwam ci się z drogi, przyszły szefie. – Podniosłam brodę jeszcze wyżej i uśmiechnęłam się szeroko. Czułam coś dziwnego w klatce, ale to pewnie dlatego, że zbyt gwałtownie się podniosłam. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Podobno team spirit mam na wysokim poziomie. – Wypuściłam resztę powietrza i wróciłam na swoje miejsce.

– W porządku. Zapisane – odpowiedział sucho i bez emocji. – Jutro planowałem spotkanie projektowe i bardzo bym chciał, abyś wzięła w nim udział. Pragnę poznać twój punkt widzenia oraz poukładać workflow.

Mówił, jakby w zwolnionym tempie. Spojrzałam na niego i skinęłam głową.

– Deal. Wyślij zaproszenie. Dzięki.

Wróciłam do gapienia się w ekran, chociaż moje ciało chciało się odwrócić, by jeszcze raz się przyjrzeć temu granatowemu sweterkowi.

On ma zielone oczy. Czy ja w ogóle znam kogoś, kto ma zielone oczy?

– Miło było cię poznać, Alissa. Do zobaczenia. – Odwrócił się i wyszedł.

Odprowadziłam go spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziałam.

Ciebie też miło poznać. Czy serio było to miłe? Inne i nieobojętne. Ale czy miłe? Czy po kilku zdaniach można określić, czy miło kogoś poznać? Czy ja byłam miła? Serio?

W mojej głowie panowało niezłe zamieszanie. Myśli przeskakiwały jedna przez drugą. Może to ten zapach?

Czekały mnie wyboiste miesiące w pracy. I nie miały to być ćwiczenia w koszarach, tylko walka na froncie. Byłam bardziej niż pewna.

2W potocznym języku francuskim: łatwizna.

Rozdział 3

Bruno

Pływam, mam piętnastoletnią córkę, jestem rozwiedziony.

Co ja wygaduję, i to na pierwszym spotkaniu? Zawsze lubiłem wodę i wszystko, co z nią związane, ale czy od razu muszę o tym paplać nowo poznanej dziewczynie z pracy?

I dlaczego powiedziałem o dziecku i rozwodzie? Palant ze mnie do kwadratu. Pełny profesjonalizm, jak przystało na zajebistego kierownika projektu.

Żałosne.

A do tego wszystkiego zupełnie mnie zatkało, kiedy ją zobaczyłem w tym jej pokoiku. Wyjątkowa. Inna. Przenikliwe szare oczy. Maleńka. Nieuchwytna. Nigdy nie zareagowałem tak na dziewczynę. Moja reakcja zszokowała mnie nawet bardziej niż ta rozmowa.

Dlaczego zapytała mnie, czym się zajmuję? O co chodzi z tymi frustracjami?

Szedłem spokojnym krokiem na spotkanie projektowe z moim nowym zespołem, który wybrał dla mnie Marek, i był z tego niemożliwie dumny. Podobno zarezerwował mi samych najlepszych.

Pierwsze spotkanie projektowe. A w mojej głowie krążyło tysiąc myśli wokół tej dziewczyny.

Nie zamierza walczyć o bycie szefem? Przecież doskonale prowadzi projekty, jest doświadczona i podobno bardzo skuteczna. Faworytka obecnego CEO.

Kick boxing? No żarty jakieś! Nie wierzę. Ona się z kimś naparza, tak na serio? Ktoś uderza ją po tej piegowatej twarzy? No jasne. Sure. Jak mocno musiałem się na nią gapić, że zobaczyłem te piegi na nosie i policzkach? Niemożliwie gładka skóra. Boże, co ja wygaduję?

Wyobraziłem sobie jej filigranowe ciałko podskakujące na ringu. Sam się do siebie uśmiechnąłem na myśl o jej małych rączkach w rękawicach bokserskich.

Pewnym krokiem wszedłem do sali.

Dzień jak co dzień.

Projekt. Zadania. Ustalenia.

– Cześć. Jestem Bruno.

Na sali siedziało jakieś dziesięć, może dwanaście osób. Same nowe twarze, oprócz Alissy. Patrzyła na mnie uważnie. Prosto na mnie. Poczułem coś dziwnego pod mostkiem. Nieznośny skurcz przepony.

Czy ja się denerwuję spotkaniem?

Przecież nie robię nic innego od lat.

Relaks, chłopie, relaks.

Nabrałem powietrza.

– W szwajcarskim oddziale zajmowałem się kilkoma projektami aplikacji i z tego, co wiem, tutaj również mam za zadanie pomóc stworzyć coś w podobnym klimacie. Dziękuję, że jesteście ze mną.

Uśmiechnąłem się, chociaż nie lubiłem się szczerzyć bez potrzeby. Przez lata zdążyłem się już nauczyć, że praca z ludźmi czasem wymaga przełamania się i wyjścia z tak zwanej strefy komfortu.

Jeden uśmiech przecież mnie nie zabije.

Sprawdzałem.

– Zanim ustalimy plan działania, harmonogram i podzielimy się obowiązkami, przedstawię ciekawy projekt, który z powodzeniem może posłużyć nam za inspirację. Może nie zawiera zadań dla zestresowanych, ale również składa się z wielu połączonych ze sobą modułów, które można zapełniać treścią w zależności od założeń. Jakieś algorytmy też wprowadziliśmy, ale przyznaję szczerze, że to jest obszar, który wymaga większego zaangażowania z naszej strony. Ogólnie pracowaliśmy nad projektem długi czas, liczę więc na to, że docenicie wysiłek i pomysłowość. Jest to niestety tylko prototyp, aplikacja nie jest jeszcze zaimplementowana. Dobre rzeczy potrzebują czasu. – Skinąłem głową.

Na dużym ekranie wyświetliłem projekt i zacząłem pokazywać kolejne etapy procesów i moduły. Trochę się rozluźniłem i nabrałem więcej pewności. To przecież był mój projekt i doskonale wiedziałem, o czym mówię. Wszyscy patrzyli w skupieniu, raz po raz ktoś zadawał pytania, bardzo trafne zresztą.

Mam dobry i kompetentny zespół. Superpoczątek.

Alissa nie odzywała się, tylko obserwowała każdy mój ruch. Starałem się nie patrzeć w jej stronę, ale mój wzrok jakby automatycznie wracał do jej twarzy, szukając, sam nie wiedziałem czego. Aprobaty? Uśmiechu?

Czułem się niezręcznie. Nasze projekty były w pewnym sensie połączone i musiały współgrać, tym bardziej że odbiorcą był ten sam typ upierdliwego inwestora, który będzie się czepiać każdego najmniejszego elementu z gradientem i odcieniem koloru włącznie. Wiedziałem też aż za dobrze, że jeśli Alissa będzie robić jakieś problemy, to możemy mieć kłopoty z wyrobieniem się w czasie.

Harmonogram był raczej napięty, a projekt miał spory budżet. Oprócz skupienia się na szczegółach technicznych i estetyce wyglądu, nie mogliśmy zmarnować ani grosza.

Spore wyzwanie przed nami i jeszcze taka dziewczyna w zespole.

Nie powiem, żebym czuł się wyjątkowo komfortowo.

– Mniej więcej tak to widzę, oczywiście z drobnymi poprawkami. Chcecie zadać jeszcze jakieś pytania? – Spojrzałem po zgromadzonych w sali.

– Na podstawie jakich badań zaprojektowaliście procesy?

Alissa wreszcie się odezwała bardzo stanowczo i powoli. Serce podeszło mi do gardła.

Zaczęła od ataku.

– Na podstawie ogólnie przyjętych zasad. Zgodnie ze sztuką projektowania aplikacji – odparłem spokojnie.

– Bzdura. Nie ma czegoś takiego jak ogólnie przyjęte zasady. Czy ktoś określił grupę docelową i przeanalizował potrzeby w tym zakresie? – ciągnęła.

– Taaak, grupa została określona. – Położyłem rękę na karku.

Zaczynamy na ostro.

– I co dalej? Klienci mają gdzieś ogólnie przyjęte zasady tworzenia aplikacji i nie mają o nich zielonego pojęcia. Oczywiście, ktoś coś tam bada i tworzy jakieś schematy, a wyniki mamy za pół roku w najlepszym przypadku. Potrzeby klientów się zmieniają i ostatecznie wygrywa ten, kto jest bardziej dopasowany w danym momencie. Każdy użytkownik aplikacji chce, aby było szybciej, sprawniej, a do tego nowocześnie i estetycznie.

Ona nie żartowała. Wyciągała coraz to większe działa.

– To, co przedstawiłeś, jest bardzo mało intuicyjne, chociaż całkiem ładne, ale w tym scenariuszu nie zapewni przewagi konkurencyjnej.

Wskazała głową na ekran i jakby od niechcenia dodała:

– Sami przeprowadziliśmy trzy różne badania grupy docelowej w ciągu ostatnich kilku miesięcy oraz analizę najbardziej topowych aplikacji z tego segmentu, które już dawno zrezygnowały chociażby z tych beznadziejnych strzałek czy karuzeli, która jedynie wkurza odbiorców. Za dużo zbyt chaotycznych etapów w procesie. To wymaga przemodelowania.

Pokiwała głową i westchnęła.

– Próbowałeś kiedyś użyć tego w praktyce?

Wskazała ręką na mój projekt na ekranie.

– Wiem, że nie jesteś odbiorcą takiej aplikacji i raczej nie będziesz z niej korzystać na co dzień, ale serio, warto sprawdzać samemu, jak to działa i czy jest user friendly. Masz w ogóle jakieś apki na swoim iPhonie? Wiesz, jakbyś coś takiego musiał klikać, zamawiając jedzenie albo ubera, to szlag by cię trafił, jestem przekonana. A jeśli założeniem bazowym jest wellbeing użytkownika, to w takim kształcie raczej go nie osiągniemy.

Nie uśmiechnęła się. Była poważna. Sytuacja była poważna.

Reszta zespołu zaczęła chichotać i szeptać.

– To tyle z mojej strony. Proszę o podsumowanie w opisie spotkania. Dodam linki do badań, to sobie przeanalizujecie i porównacie sami, o czym mowa. Mam kolejne spotkanie. Dziękuję. – Wstała i udała się do wyjścia.

Odwróciła się do mnie po chwili i z lekkim uśmiechem rzuciła:

– Ładny sweterek.

Cała sala wybuchnęła śmiechem.

Mam przerąbane.

Chwyciłem się za nasadę nosa i policzyłem do trzech, żeby czegoś nie odpowiedzieć i nie wyjść na totalnego złamasa.

Nie chciała walczyć, tak? A co to niby miało być? Upokorzyła mnie przed całym zespołem i wyszła, drwiąc sobie z mojego sweterka.

Ta zmiana stanowiska miała być na lepsze.

Jasne, już to widzę. Miało być spokojnie, a witamy na poligonie.

– Hejka, dobre spotkanie.

Ciemnowłosy chłopak w sporych okularach i o całkiem masywnej posturze podszedł do mojego biurka po spotkaniu.

– Jestem Gerard, UX lub UI, jak wolisz. W twoim zespole będę pracował nad tym, co właśnie Alissa obróciła w popiół – zachichotał i podał mi rękę na przywitanie.

Czy oni wszyscy, do cholery, muszą tak chichotać w tej firmie?

Co było śmiesznego w tym, że ktoś podpalił mój projekt i mnie przy okazji, w dodatku na oczach wszystkich? Jeszcze czułem swąd i lekki dymek unosił się ze „sweterka”.

Co ona ma do tego swetra, do cholery? Jest kilka sklepów, gdzie mogę znaleźć coś, w czym nie wyglądam jak gym bro, kurwa. Przez mój wzrost i te szerokie ramiona nie jest tak łatwo kupić coś sensownego do pracy. Luca Faloni ma rzeczy dobrej jakości i w normalnych kolorach, tak że wybrałem praktyczne rozwiązanie.

Jestem po czterdziestce i naprawdę nie mam czasu ani ochoty latać po galeriach w poszukiwaniu ubrań.

– Hej. Miło cię poznać. – Zamknąłem laptop i wysiliłem się na uśmiech.

– Nie było tak źle i nie bierz tego zbytnio do siebie. Jak na pierwsze spotkanie i pierwsze starcie z Alissą, było całkiem w porządku. Dałeś radę. Chodź, czas na kawę. – Skinął głową.

Mam nie brać tego do siebie?

To było już moje drugie starcie z nią i wcale nie było w porządku.

– Alissa to superfajna dziewczyna, serio – ciągnął.

I wyjątkowa. Nie da się ukryć.

Szliśmy powoli w stronę kuchni, a on kontynuował wykład.

– Ale ma świra na punkcie pracy. – Puścił mi oko. – Cappuccino? – Postawił kubek na ekspresie.

– Nie, czarna – westchnąłem.

– Okej, też wolę czarne, to znaczy czarną – poprawił się szybko, ale to przejęzyczenie nie umknęło mojej uwadze.

Zarumienił się, gdy do kuchni weszła dziewczyna w bardzo kręconych czarnych włosach. Miała niesamowite sprężynki na głowie, pierwszy raz zobaczyłem takie z bliska.

To się nazywa efekt wow w praktyce.

Gerard skupił wzrok na ekspresie i wcisnął guzik. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

Po chwili podeszła do nas i wyciągnęła do mnie rękę na przywitanie.

– Pola, graficzka. Ładna ta apka. Mam kilka pomysłów, jakby to jeszcze fajniej zrobić. Pokażę wam później. – Spojrzała na Gerarda.

Nie patrzył na nią, ale dałbym głowę, że zrobił się czerwieńszy niż pomidor.

– Miło mi i dziękuję – odpowiedziałem i odprowadziłem ją wzrokiem, gdy wychodziła z kuchni.

Gerard nadal nie patrzył w jej stronę, tylko walczył z kawą.

Podał mi kubek i wskazał głową na puchate kanapy w głębi pomieszczenia.

– Wracając do Alissy, to jest najbardziej kreatywna dziewczyna w tej firmie. Superdobrze się z nią pracuje i mam nadzieję, że niedługo sam się o tym przekonasz. – Uśmiechnął się.

Jasne, jeśli odłoży zapałki na bok, no chyba że lubi pracować ze spalonymi facetami. Czy Gerard podpalenie ma za sobą? Ciekawe, ilu przede mną spaliło się doszczętnie i ślad po nich zaginął?

– Zazwyczaj ma trafne uwagi, jest bezpośrednia i może wydawać się złośliwa, ale nie robi tego specjalnie. Jej po prostu zależy i jak się mocniej nad tym zastanowisz, to praktycznie zawsze ma rację. Poza tym jest Francuzką, a oni chyba mają taką manierę, co? Są jakby lekko złośliwi z natury, ale w jej wykonaniu to jest słodkie w sumie. – Wzruszył ramionami. – Ale co najważniejsze, przynajmniej dla mnie, nie ocenia ludzi, tylko ich pracę, zawsze docenia wysiłek i nigdy przenigdy nie wysyła na drzewo nawet z najmniejszą pierdołą.

– Że czego nie robi? Możesz wyjaśnić? – zwróciłem się do niego.

– To znaczy, że cię nie lekceważy, zawsze wysłucha i każda rzecz jest dla niej tak samo ważna – tłumaczył spokojnie.

Serio, nie znałem tego wyrażenia, a jego cierpliwość była godna podziwu. Ciekawe, czy ma dzieci? Jego ton głosu przypominał mi trochę przedszkolnego wychowawcę albo rodzica małego dziecka.

– Ta dziewczyna to anioł i moja najlepsza przyjaciółka. – Przed nami wyrósł chłopak, chyba ten, z którym się wcześniej minąłem w pokoju Alissy.

Miałem wrażenie, że był też na spotkaniu projektowym, ale nie byłem pewny.

To dopiero było wow. Kolejne wow w tym dniu. Facet wyglądał niesamowicie.

Lekka atletyczna sylwetka, ćwiczył na bank. Zmierzwione, ciemne włosy i doskonale zadbany zarost. Od razu mimowolnie dotknąłem swojej brody.

Tak, trzeba bardziej zaopiekować się tym tematem.

I do tego casualowy, ale zarazem elegancki styl. Chłopak miał bardzo dobry gust. I te błyszczące oczy. No zatkało mnie kolejny raz w tej pracy. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może jest gejem, ale zbeształem się od razu.

Czy każdy dobrze wyglądający facet musi być od razu gejem? Według tej wysublimowanej logiki ja też mógłbym za niego uchodzić przez ten pieprzony sweterek. Nieważne. Nie było tematu.

Zapomnij.

– Stefan. – Wyciągnął do mnie rękę.

– Bruno – odparłem.

– Spoko, wiem. – Posłał mi lekki uśmiech i dodał szeptem: – Wszyscy już wiedzą. – Przysunął sobie puf i usiadł na nim z zielonym smoothie w dłoni.

Ten zapach. Owoce i jakby skoszona trawa.

Stefan pachnie skoszoną trawą?

Nieporozumienie.

Z pewnością tak pachnie to coś zielonego w jego dłoni wyglądającego jak rzygi kota.

Tak, faceci nie pachną trawą.

Bruno, ogarnij się człowieku.

– Gadacie o Ali? Trochę podsłuchałem, przyznaję się. Co chcesz wiedzieć o niej? Pewnie czy zawsze jest taka waleczna, co? Odpowiedź brzmi: tak, jeśli jej na czymś mega zależy, czyli zawsze w pracy.

Gość miał słowotok. Nawet gdybym chciał, tobym się nie przebił.

Niech mówi, niech mu będzie.

– Musisz znaleźć własny sposób dotarcia do niej i wtedy docenisz każdą sekundę jej obecności w twoim projekcie. Powaga. Tylko nie walcz z nią. Walka to ostatnia rzecz, która zadziała. I nie próbuj jej uwieść, to też słaby pomysł. Jest totalnie nieczuła na męskie wdzięki, tym bardziej że…

– Stefan, już wystarczy, bo go wystraszysz na dobre. – Gerard chwycił chłopaka za przedramię.

Stefan spojrzał na Gerarda, skinął głową i kontynuował:

– Alissa jest cudowna i wspaniała, ale jeśli spróbujesz ją skrzywdzić, to wykończy cię pierwsza. – Puścił do mnie oko. – I najważniejsze – ściszył głos – detektor dupkowatości ma bardzo czuły i zawsze w najnowszej wersji.

Zaśmiali się obaj.

Najlepsza przyjaciółka, tak? Co to w ogóle ma znaczyć, do cholery? To takie wygodne przecież. Przyjaźń to bardzo pojemne pojęcie. A jak się wygląda tak jak on, to z pewnością łatwo się zaprzyjaźnić z dziewczynami. Musi mieć powodzenie. Całkiem niedawno za bardziej neutralne słowa wylądowałem w sądzie za molestowanie, a ten gada, jakby to było coś normalnego mieć przyjaciółkę w pracy.

Ale skoro takie gadanie nie generuje tutaj problemów, to z pewnością myślenie o dziewczynie praktycznie non stop nie umieści mnie w pierdlu. Pocieszające.

– W zasadzie to chyba nie mam więcej pytań o nią.

Kurde, mam milion pytań o nią.Chciałbym wiedzieć wszystko. Jestem obłąkany albo infekcja. Jedno z dwóch na pewno.

– Ale czy mój projekt serio był taki słaby? – zapytałem, przeskakując wzrokiem z Gerarda na Stefana.

– Nikt nie powiedział, że był słaby, tylko zostały podważone podstawowe założenia – zachichotał Stefan. – Dobrze, że na początku, a nie w połowie projektu, nie sądzicie?

Przewróciłem oczami.

– Skoro Alissa twierdzi, że coś trzeba przemodelować albo poprawić, to tak ma być. – Wzruszył ramionami. – Nic nie poradzę, że ona ma zawsze rację.

Rozdział 4

Bruno

Praca tutaj to zupełnie inny wymiar. Kosmos.

W Genewie wszystko było, jak trzeba. Poukładane. Przewidywalne. Komfortowy biurowiec. Pokoje dla każdego działu. Pokój zarządu. Mój pokój. Sale konferencyjne. Pokój do spotkań z klientami. Kuchnia. Kawa biała i czarna. Normalne krowie mleko. Praca w ciszy. Spotkania projektowe. Podsumowania. Dwa razy w roku świąteczne spotkania w restauracji. Czasem wyjście na piwo z okazji ślubu lub urodzenia dziecka.

Zwykle nie bywałem. Nigdy nie spotykałem się z ludźmi z pracy po godzinach. Jedynie z chłopakami z zarządu, ale tylko dlatego, że byli z klubu żeglarskiego, w którym czułem się jak u siebie.

Nigdy nie garnąłem się specjalnie do zarządzania, ale zacząłem to poważnie rozważać, kiedy moja córka podrosła i coraz trudniej było mi łączyć obowiązki taty z pracą zawodową i moją największą pasją – żeglowaniem.

Miałem świadomość, że jedynie praca na jakimś kierowniczym stanowisku mogłaby zapewnić mi większą elastyczność.

Większość facetów z klubu to albo właściciele biznesów, albo artyści lub szefowie firm i mogli swobodnie zarządzać swoim czasem pracy.

Nie miałem pomysłu na własny biznes i nie byłem artystyczną duszą, więc praca w charakterze zarządzającego czymkolwiek wydawała się właściwym kierunkiem, jeśli chciałem kontynuować taki styl życia.

Chłopaki z klubu zaproponowały mi stanowisko w zarządzie własnej firmy IT Montfermeil w samym centrum Genewy. Podobno miałem idealne kompetencje. Nie byłem co do tego tak mocno przekonany jak oni, ale nic lepszego nie widniało na horyzoncie.

Do tego wszystkiego ogromnie zależało mi na odpowiednim poziomie zarobków. No cóż, żeglowanie to nie był tani sport.

Mimo początkowej niepewności, w IT Montfermeil odnalazłem się doskonale. Nowoczesna firma, ciekawe projekty, które prowadziłem ze swoimi ludźmi i co najważniejsze, mogłem pogodzić pracę z potrzebami mojej córki i własnymi.

Na jednym z rejsów w Grecji poznałem Marka z poznańskiego oddziału firmy, który był najstarszym dyrektorem w całej organizacji. Podobnie jak my uwielbiał żeglować i mieliśmy wiele wspólnych tematów. Podziwiałem go za niezwykłą otwartość umysłu, nowoczesność mimo wieku i przede wszystkim sukcesy, jakie osiągał w pracy.

Poznańska filia firmy tworzyła najlepsze aplikacje i programy na zamówienie, jakie w życiu widzieliśmy, a klienci chętnie płacili za kolejne projekty.

W odróżnieniu od centrali, Marek zatrudniał sporo młodych osób, co pewnie dodawało świeżości projektom, jakiej zdecydowanie brakowało u nas.

Chociaż po zmianie stanowiska w życiu zawodowym układało mi się wspaniale i wreszcie odzyskałem równowagę między pracą a domem, małżeństwo z Annabelle było kompletną katastrofą.

Po długim kryzysie i bardzo napiętym czasie zdecydowaliśmy się na rozwód. Nie przychodziło mi do głowy żadne odpowiednie określenie na mój beznadziejny stan. Nie potrafiłem zebrać się w sobie, żeby pójść do przodu.

Marek zaproponował mi pracę w Poznaniu, bo twierdził, że zmiana otoczenia to najlepsze, co mogę zrobić, żeby za dużo nie myśleć i wyjść jakoś z tego impasu.

Jego propozycja nie wyglądała najgorzej. Praktycznie miałem zostać w organizacji i prowadzić podobne projekty. Marek wiedział o mojej sytuacji z Annabelle, więc nie musiałem się tłumaczyć, dlaczego czasami zachowuję się w dziwny sposób.

Moi przyjaciele z zarządu w Genewie przyjęli pomysł nad wyraz entuzjastycznie, tym bardziej że ostatnio byłem jakoś mniej efektywny. Niechętnie musiałem przyznać, że nawet mi to przeszkadzało. Otwarcie cieszyli się, że przyjrzę się pracy firmy z drugiej strony, i liczyli, że dowiemy się wreszcie, dlaczego klienci tak uwielbiali ten poznański oddział, który z każdym rokiem przynosił coraz większe przychody przy stosunkowo niskich kosztach pracy w porównaniu z centralą.

Nawet odpowiadało mi, że Marek nie wrzucił mnie od razu na głęboką wodę i nie przytłoczył sprawami zarządu oraz organizacją życia w firmie.

Kilka miesięcy spokojnej aklimatyzacji wydawało się wystarczającym czasem, aby poukładać się na nowo, przemyśleć kilka spraw i odpowiednio przygotować głowę do bycia szefem.

Zapowiadało się wręcz idealnie, by wreszcie odzyskać równowagę i spokój wewnętrzny. Rzeczywistość jednak okazała się zdecydowanie inna, bo od kiedy zacząłem tu pracować, kompletnie nie mogłem się odnaleźć w tym cholernym chaosie.

Przede wszystkim, dlaczego ci ludzie bez przerwy biegają po biurze w tę i z powrotem? I to dziwni, bardzo dziwni ludzie. Czy teraz tak właśnie wyglądają młodzi? Jestem szczerze zaniepokojony. Dziwak non stop w zimowej czapce i ten drugi na boso z koralikami w warkoczykach i czymś w nosie przerażają mnie chyba najbardziej.

Mój sweterek przy tym to pikuś.

Zajmowaliśmy całe piąte piętro bardzo nowoczesnego biurowca. Jakby tego było mało, w środku mieliśmy własne półpiętro, na którym znajdowały się pokoje niektórych działów, zarząd, pokój do spotkań z klientami i bardzo duża sala konferencyjna.

Ta, w której Alissa podpaliła mój sweter.

Na dole, czyli na głównym poziomie, było istne szaleństwo.

Kuchnia, a właściwie kawiarnia ze stolikami i kanapami jak w jakiejś sieciówce na mieście. Milion rodzajów herbat, kaw, mleka, soków, świeże owoce i jeszcze przekąski, oczywiście też bezglutenowe i wegańskie. Wiadomo.

Kompletnie wytrąciła mnie z równowagi sala zabaw z piłkarzykami, ping-pongiem, minigolfem i PlayStation.

A pokój relaksu, co to ma być, ja się pytam? Leżaki, pufy i hamaki oraz wystrój w klimacie hawajskim. Z tego, co ja wiem, ludzie powinni przychodzić do biura pracować, a nie leżeć w hamaku i pić wegańską matchę.

Za zakrętem znajdowała się spora otwarta przestrzeń, gdzie też pracowali ludzie ze słuchawkami na uszach, i kilka salek konferencyjnych wiecznie zajętych osób.

Sposób pracy poszczególnych działów był dla mnie prawdziwą zagadką. Miałem wrażenie, że każdy przychodził i wychodził, kiedy chciał. Część ludzi pracowała zdalnie bez jakiegokolwiek schematu. Mieliśmy jakiś wewnętrzny system online, gdzie wszyscy wpisywali czas pracy i inne pierdoły z tym związane, ale jak dla mnie, był tam jeszcze większy chaos niż na miejscu w biurze.

Zawsze uważałem, że spotkania online były wygodną koniecznością, jeśli mieliśmy do omówienia tematy z klientem z daleka.

Po co pracować zdalnie, skoro wszyscy mieszkają w okolicy, a do tego mają tyle atrakcji na miejscu?

Sam nie wiem, ale może lepiej niech pracują z domu, to chociaż nie będą pół dnia grać w minigolfa.

Najciekawsze jednak, że ten oddział naprawdę wykręcał wyniki, a klienci bardzo chętnie zamawiali kolejne projekty i zawsze oceniali współpracę w samych superlatywach.

Zastanawiałem się czasem, czy ja tak w ogóle byłbym w stanie zarządzać takim bałaganem? Najchętniej ustaliłbym sztywny czas pracy dla wszystkich i rozliczał, co konkretnie robią, kiedy i po co.

Nie wierzę, że wylegiwanie się na puchatych kanapach w biurowej kawiarni można zaliczyć do efektywnej pracy.

I ten ciągły szum, harmider i śmiech. Nie dziwię się, że wszyscy chodzą z uśmiechami na twarzy, skoro pracują w parku rozrywki ze Starbucksem bez limitu.

Największą zagadkę jednak stanowił Marek. Znałem go z rejsów jako energicznego staruszka, ale to, co zobaczyłem w jego firmie, zaskoczyło mnie maksymalnie.

Chociaż niedługo wybierał się na emeryturę, zdawał się doskonale funkcjonować podczas wiecznego jarmarku na piątym piętrze. W ogóle nie przypominał statecznego dziadka, który już marzy o fotelu, gazecie i filcowych paputkach.

Dzieliłem pokój z nim i kilkoma innymi kierownikami, ale rzadko widywałem ich przy biurkach. Prowadzili wiele spotkań, często przebywali w innych pokojach albo relaksowali się z pozostałymi. Cieszyło mnie to ogromnie, bo mogłem wreszcie posiedzieć sam w spokoju przy swoim biurku i zebrać myśli.

Od wesołego mrowiska na dole dzieliła mnie szklana ściana i chociaż kątem oka widziałem to całe zamieszanie, tutaj przynajmniej było cicho.

Słabo funkcjonowałem w chaosie i w nowych miejscach, a do tego jeszcze nie mogłem przestać myśleć o pewnej dziewczynie.

Alissa miała pokój niedaleko mojego, po przekątnej, ale też nie siedziała tam przez większość czasu. Te częściowo przeszklone ściany nie zapewniały zbyt dużej prywatności, dzięki czemu mogłem się przyglądać, jak pracowała, albo jak przemykała na dolnym poziomie w tych swoich szpileczkach.

Jak na kierowniczkę projektu i przyszłą CEO była raczej młoda, choć może wydawała się taka z powodu drobnej figury. Zawsze nosiła dopasowane jeansy, miała bardzo piękne nogi i naprawdę zachwycający tyłek. Często łapałem się na tym, że gapiłem się niego zbyt długo.

Kiedy przychodziłem do pracy, zwykle już była, a kiedy kończyłem, ona jeszcze siedziała przed komputerem albo miała spotkanie.

Głupio się czułem, tak ją śledząc, ale nie mogłem oderwać wzroku, sam nie wiedząc dlaczego. Od naszego pierwszego spotkania miałem dziwne uczucie gdzieś pod mostkiem przez cały czas, jak na nią patrzyłem.

Może dlatego, że dawno z nikim nie byłem? A może dlatego, że była naprawdę zjawiskowa, przynajmniej według mnie.

Miała tak piękny uśmiech, że czasem nie mogłem złapać oddechu, jak siedziałem z nią na spotkaniu, nie mówiąc już o skupieniu się na konkretach.

Podziwiałem jej sposób prowadzenia projektu, chociaż był absolutnym przeciwieństwem mojego stylu. Zawsze była doskonale przygotowana, ale też naturalna i wspaniale swobodna, kiedy ja raczej byłem sztywniakiem bez uśmiechu.

Wszyscy czuli się wyśmienicie w jej towarzystwie, mimo że była ich przełożoną.

Z dużą uwagą słuchała każdego i z niespotykanym entuzjazmem przyjmowała nowe pomysły. Faktycznie, nigdy nie wysyłała nikogo na drzewo.

Widywałem ją czasem, gdy siedziała z kubkiem kawy w kuchni ze Stefanem lub Polą. Raczej nie przebywała w strefach zabawy i relaksu, ale często zachodziła do tego sporego open space’u, by porozmawiać z programistami.

Nie wiedziałem, jak ona mogła gadać z tymi kosmitami. Szczerze mówiąc, bałem się przekroczyć magiczną granicę tej strefy z obawy przed unicestwieniem. Oni mieli nawet pistolety nerf na biurkach.

Dorośli ludzie z plastikowymi zabawkami. Bez komentarza.

Nasze projekty były w pewien sposób połączone, gdyż zamówiła je grupa kapitałowa, a aplikacje mimo oczywistych różnic musiały być spójne pod kątem wyglądu, procesów i przede wszystkim wyróżniać się na tle konkurencji.

Gdyby nie pozytywne nastawienie Alissy i jej wiedza, nie wiedziałem, czy zdołałbym spełnić wszystkie założenia projektu.

I tak miałem dość sporo wątpliwości, czy zdążymy z oddaniem makiet poglądowych i prototypów, ale z każdym dniem byłem przekonany, że jeśli ma się udać, to tylko z Alissą na pokładzie.

Oczywiście mieliśmy sztywno przypisanych członków zespołów, ale czasem „pożyczaliśmy” sobie specjalistów do konkretnych pojedynczych zadań.

I tak na przykład Gerard głównie pracował ze mną, bo był świetny w ogarnianiu elementów aplikacji, które wymagały kompletnej przeróbki. Czasem pomagał też Alissie i cieszył się jak dziecko, kiedy miał coś dla niej przygotować.

Naprawdę nie wiedziałem, jak ona to robiła, ale nigdy nie widziałem tak wysokiego poziomu motywacji i zaangażowania zespołu.

Może kiedyś będę miał okazję ją o to zapytać, chociaż pewnie nieprędko.

Nasze kontakty ograniczały się do tematów projektu w danym momencie. Nigdy nie rozmawiała ze mną poza spotkaniami, a i podczas nich rzadko patrzyła w moją stronę.

Zazwyczaj uśmiechała się do mnie, kiedy mijałem ją gdzieś w części wspólnej, ale raczej to było z grzeczności niż z sympatii.

Miałem świadomość, że nie jestem najmilszym gościem w tym biurze, ale czy byłem aż tak odpychający? Może to przez ten sweter? Nigdy bym nie pomyślał, że jeden głupi sweter zrobi tyle zamieszania.

W wolnej chwili zobaczę, czy nie mają czegoś nowego w Luca Faloni.

Zbliża się lato, może sprawię sobie jakąś koszulkę w luźniejszym stylu.

– Bruno, przyjacielu, co tak sam tu siedzisz? Nie nudzisz się za bardzo u nas?

Marek wyrwał mnie z rozmyślań nad projektem i Alissą, wpadając do pokoju z laptopem pod pachą.

– Miło cię widzieć. Jest w porządku, raczej jest co robić, więc o nudzie nie ma mowy. – Uśmiechnąłem się do niego. – Lubię czasem popracować w samotności. Dla zdrowia głowy, rozumiesz.

– Pewnie. Zrobisz coś dla mnie, proszę?

– Dawaj. Nie wiem, czy dam radę, ale mogę spróbować.

– Dasz radę na pewno, jestem przekonany. Wiesz, nie samą pracą człowiek żyje, czasem trzeba się trochę rozerwać.

O nie. Tylko nie to. Nie idę w żadne imprezowanie. Na to mnie nie namówi. Słyszałem, że organizowanie idiotycznych wyjazdów i spotkań pseudointegracyjnych to jego ulubiona część pracy.

Nie wkręci mnie w to, nie ma mowy.

Widziałem nawet kalendarz tych durnych wydarzeń, wisiał w kawiarence.

Nigdy nie przyglądałem się zbytnio, bo mnie to po prostu nie interesowało, ale nie dało się nie zauważyć, że lista była przerażająco długa.

– Wreszcie kupiłem łajbę. – Wielki uśmiech sięgał mu po same uszy. – Antila. Sześcioosobowa. Nowiusieńka i drewno w środku. Piękna jest, mówię ci i płynie jak marzenie.

– Wspaniale, gratulacje. Gdzie cumujesz?

Też bym kiedyś chciał kupić żaglóweczkę.

Zamyśliłem się przez chwilę. Jako członek klubu mogłem pływać różnymi jachtami po całym świecie, ale i tak zawsze marzyłem o własnej łodzi, nawet malutkiej.

– Chwilowo na Drawsku, bo to niedaleko, a jezioro jest fantastyczne. Byłem w zeszły weekend i wiało doskonale. Jesienią przewiozę ją na Mazury, a przynajmniej taki jest plan.

– Świetnie. Zazdroszczę, bo już dawno nie pływałem. Brakuje mi trochę, wiesz jak jest. – Pokiwałem głową.

– Wiem, dlatego mam dla ciebie propozycję, na którą nie możesz się nie zgodzić. – Uśmiech w dalszym ciągu nie schodził mu z twarzy. – Za dwa tygodnie mamy małą imprezkę właśnie na Drawsku, popływamy sobie, jedna noc na łodzi i trochę wychillujemy.

– Z klubu? Fajnie. Organizujesz, bo chcesz się pochwalić łodzią, co? – Posłałem mu uśmiech i założyłem ręce na piersi, odsuwając się na chwilę od komputera.

– Pewnie, że chcę się pochwalić, jestem bardzo dumny i jest taka piękna. A impreza nie z klubu, tylko firmowa. Zapisało się więcej osób, niż przewidziałem, więc muszę wynająć dodatkowy jacht i nie mam kapitana. Tak że proszę cię, uratuj sytuację i mnie, bo nie chcę zawieść pracowników. – Puścił do mnie oko.

– No nie wiem, czy to dobry pomysł, nikogo nie znam i nie jestem zbyt towarzyski.

– To będzie doskonała okazja, żebyś poznał. I popływasz trochę. Wiem, że to nie będzie taki rejs, do jakich jesteś przyzwyczajony, ale zawsze coś. Drawsko jest świetne, spodoba ci się na pewno. Mogę na ciebie liczyć, Bruno?

– No dobrze – zgodziłem się niechętnie po chwili zastanowienia. Wiedziałem aż za dobrze, że tak łatwo nie odpuści i nie da mi spokoju.

– Nie możesz powiedzieć nikomu, że jesteś kapitanem, okej? Chciałbym, żeby ta informacja była tajemnicą do końca. A niech mają o czym świergotać na tych kanapach.

I tak z nikim nie gadam.

Czyli był świadomy, że tam przesiadują i trajkoczą o pierdołach.

– Prześlę ci zaraz listę zapisanych, możesz sobie wybrać załogę, zaznacz, kogo chcesz, ale też nie zdradź się z tym, proszę. Jestem ciekawy ich reakcji na miejscu, serio.

– W porządku. Znam innych kapitanów?

– Pewnie. Hubert, Karol, Szymon, chłopaki z naszego teamu.

Jest w ogóle jakiś nasz team? Że niby zarząd? Dobrze wiedzieć.

– Hugo z relacyjnego, Daniel z marketingu, ty i ja. W sumie siedem jachtów po pięć osób. Zapisało się dwudziestu dziewięciu chętnych, ale tylko ja do mojej łodzi wezmę planowe sześć, bo jest największa. Reszta kapitanów wybiera po cztery osoby. Damy radę? – Wystawił rękę, żeby przybić żółwika.

Niechętnie zrobiłem to samo i zdobyłem się na uśmiech.

– Dziękuję, Bruno, wiedziałem, że ci się spodoba. Potraktuj to jako integrację zespołu projektowego. Wybierz tych, z którymi ci po drodze, i zaciśnijcie relacje. Ja zamierzam wziąć tego dupka z rozliczeń i tego drugiego od finansów. Może jak się trochę upiją, to łatwiej im będzie zrozumieć, o co chodzi w tej firmie. – Spojrzał w ekran komputera. – Masz już dostęp do pliku. Pospiesz się z wyborem, bo zostaną ci ciamajdy z programistycznego i wtedy nawet ja cię nie uratuję. – Puścił do mnie oko i zachichotał.

No tak, przykład idzie z góry. Jak oni mają się tak nie szczerzyć przez cały dzień, skoro ich szef też to robi bez przerwy?

– Dzięki za radę. – Skinąłem do niego i otworzyłem tajemniczy plik z ograniczonym dostępem.

On naprawdę się przejął tym tematem.

Podziwiam zaangażowanie.

Faktycznie, przy części osób była już informacja, z kim popłyną. Wiele imion i nazwisk nic mi nie mówiło. Westchnąłem i przy czterech z nich wpisałem moje inicjały BS. Antypatyczny księgowy niestety był już zajęty. Ale szkoda. Uśmiechnąłem się do siebie.

Rozdział 5

Alissa

– Nie byłam dla niego zbyt ostra?

Wypiłam łyk mojego ulubionego mohito i spojrzałam niepewnie na Stefana, który leżał rozwalony na kanapie z tequilą w ręku.

W środowe wieczory spotykaliśmy się na oglądanie filmów i kilka drinków u mnie lub u niego. Oboje potrzebowaliśmy lekkiego rozluźnienia w środku tygodnia.

Czasem wpadała też Pola, ale dzisiaj byliśmy tylko my.

Nigdy nie potrafiłam się relaksować i to, że spędzałam środowe popołudnie przed telewizorem, było tylko zasługą Stefana. Nauczył mnie, że równowaga w życiu jest ważna i nie zawsze trzeba skakać z największego klifu wprost na główkę.

Zawsze robiłam wszystko na maksa i jeśli coś mnie interesowało, to angażowałam się tak mocno, że reszta świata mogła nie istnieć. Rodzice wspierali wszystkie moje fanaberie i pasje, za co byłam im wdzięczna, ale nadal nie wiedziałam, jak oni ze mną wytrzymali. Jako dziecko interesowałam się milionem rzeczy: od mrówek, przez balet i sklejanie modeli, po kosmos.

Zwiedziłam wszystkie planetaria i muzea w Europie w poszukiwaniu informacji na tematy, które w danym momencie były na topie w moim umyśle.

Potrafiłam całymi nocami czytać książki albo rozwiązywać zadania matematyczne, które mnie pochłaniały bez reszty.

Znałam wszystkie nazwy dinozaurów i konstelacje gwiazd na niebie.

Pamiętałam nawet wyjazd na prawdziwe safari, w czasie gdy ja i mój brat fascynowaliśmy się dzikimi zwierzętami. Z uśmiechem wspominałam, jak uczyliśmy się prostych zdań w lokalnym języku w ramach przygotowania do podróży.

Wybrałam studia techniczne, bo zawsze pociągał mnie świat nauki i techniki. Moim marzeniem było stworzenie supernowoczesnych rzeczy, najlepiej wynalazków i bycie panią naukowczynią. Tak, byłam nerdem i wcale a wcale się tego nie wstydziłam.

Nauka była bardziej pociągająca niż jakikolwiek przedstawiciel płci przeciwnej.

Kiedy jednak pojawił się pewien przystojny chłopak o kasztanowych oczach i umięśnionej klacie, to oczywiście zaangażowałam się maksymalnie w projekt na równi z badaniem kosmosu czy zachowań patyczaków.

Również nie mogłam spać i również chciałam wiedzieć wszystko o tym fascynującym temacie.

Niebawem projekt Aleks okazał się totalną porażką i musiałam znaleźć inne absorbujące zajęcie dla mojej głowy. Padło na pracę, w której mogłam przesiadywać dzień i noc, i jak zwykle przepadłam.

Stefan był dla mnie ideałem work-life balance.

W pracy zawsze doskonale przygotowany i merytoryczny, a do tego zadbany, wysportowany i miał czas na przyjemności.