Drzwi z siedmioma zamkami - Edgar Wallace - ebook + audiobook + książka

Drzwi z siedmioma zamkami ebook i audiobook

Edgar Wallace

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Londyn, początek XX wieku. Młody, ale doświadczony już oficer Scotland Yardu postanawia rozstać się z dotychczasową pracą. Pozostaje mu ostatnia sprawa do rozwiązania, która jednak zamiast dwóch dni pracy zabiera mu wiele tygodni… pełnych nieoczekiwanych zwrotów akcji.

 

Mistrzowsko trzymająca w napięciu, klasyczna powieść kryminalna z policjantem/detektywem w tej samej osobie, ze Scotland Yardem w tle oraz z całą paletą czarnych charakterów.

 

I oczywiście z piękną dziewczyną z szarymi oczami…

 

Świetnie się czyta. Co klasyka, to klasyka!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 43 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Dariusz Klimek

Oceny
3,7 (54 oceny)
13
22
10
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Myszo_wata

Dobrze spędzony czas

Trzeba mocno lubić klimat starych, płynących powoli kryminałów. Słuchałam jako audiobooka i miewalam momenty, że się wyłączałam umysłowo...
00
alakad

Dobrze spędzony czas

Nieźle się czyta.
00
Ewaor

Dobrze spędzony czas

Udany tradycyjny kryminał. Świetna fabuła, pełna mroku, tajemnic. Dobrze rozwiązana na koniec.
00
M_rezo

Dobrze spędzony czas

Kryminał w starym stylu, jest detektyw, zagadka, morderstwo, i zaskakujące trochę rozwiązanie. Brak mi stylu epoki w którym dzieje się akcja. W opowieści są dziwne niedomówienia i skróty myślowe głównej postaci, co powoduje że nie bardzo można domyślić sie zakończenia.
00
elaggg

Dobrze spędzony czas

Fabuła ciekawa choć trochę pachnie horrorem w typie Frankensteina. Ale przyzwoita literatura klasyki kryminalnej
00

Popularność




ROZ­DZIAŁ 1

Ostat­nim ofi­cjal­nym za­ję­ciem Dicka Mar­tina (jak są­dził) było zwi­nąć Lwa Phe­eneya, który był po­szu­ki­wany w związku z na­pa­dem na bank w Hel­bo­ro­ugh. Zna­lazł Lwa w ma­łej ka­wia­rence w Soho, kiedy ten wła­śnie koń­czył do­pi­jać swoją kawę.

– Z czym pan przy­cho­dzi, puł­kow­niku? – spy­tał Lew pra­wie we­soło, chwy­ta­jąc ka­pe­lusz.

– In­spek­tor chce z pa­nem po­roz­ma­wiać o tej ro­bo­cie w Hel­bo­ro­ugh – wy­ja­śnił Dick.

Lew skrzy­wił z po­gardą nos.

– Bank w Hel­bo­ro­ugh! – po­wie­dział lek­ce­wa­żąco. – Ja nie zaj­muję się ban­kami, my­śla­łem, że pan wie o tym. Jesz­cze się pan w tym grze­bie, Mar­tin? Mó­wiono mi, że do­stał pan ja­kiś szmal i ma do­syć fun­cia­ków, by rzu­cić tę ro­botę.

– Zga­dza się, je­stem te­raz nie­za­leżny. To moja ostat­nia sprawa.

– Przy­kre, że koń­czy pan na czymś tak mar­nym! – Lew uśmiech­nął się. – Mogę panu do­star­czyć czter­dzie­stu pię­ciu nie­zbi­tych alibi. Za­ska­kuje mnie pan, Mar­tin. Prze­cież pan wie, że ja nie ob­ra­biam ban­ków, moją spe­cjal­no­ścią są zamki...

– Co pan ro­bił we wto­rek o dzie­sią­tej wie­czo­rem?

Sze­roki uśmiech roz­ja­śnił do­bro­duszną twarz wła­my­wa­cza.

– Je­śli po­wiem, po­my­śli pan, że łżę.

– Daj mi szansę – po­pro­sił Dick, a jego nie­bie­skie oczy bły­snęły.

Lew nie od­po­wie­dział na­tych­miast. Wy­da­wało się, że za­sta­na­wia się nad ewen­tu­al­nymi kon­se­kwen­cjami zbyt­niej szcze­ro­ści. Jed­nak po chwili na­my­słu wy­znał prawdę.

– Mia­łem pewną pry­watną ro­botę, o któ­rej wo­lał­bym nie mó­wić. To była brudna ro­bota, ale uczciwa.

– I do­brze płatna, co? – spy­tał uprzej­mie, acz z nie­do­wie­rza­niem, za­mie­rza­jący aresz­to­wać go męż­czy­zna.

– Ja chcia­łem... do­sta­łem sto pięć­dzie­siąt fun­tów za­liczki. Może jest pan za­sko­czony, ale to prawda. Mia­łem otwo­rzyć tak skom­pli­ko­wane zamki, ja­kich ni­gdy do­tąd nie otwie­ra­łem. Na­wet za grube pie­nią­dze nie pod­jął­bym się już ta­kiej cho­ler­nej ro­boty. Nie uwie­rzy mi pan, ale mogę udo­wod­nić, że spę­dzi­łem noc w za­jeź­dzie „Royal Arms”, pod Chi­che­ster. O ósmej ja­dłem tam obiad, a o je­de­na­stej po­sze­dłem spać. A więc pro­szę za­po­mnieć o ca­łej tej hi­sto­rii z ban­kiem w Hel­bo­ro­ugh. Jed­nak znam gang, który mógł to zro­bić, a i pan też go zna, i obaj nic na to nie po­ra­dzimy.

Za­mknięto Lwa na noc w celi, a w tym cza­sie to­czyło się śledz­two. Oka­zało się, że Lew nie tylko za­trzy­mał się w „Royal Arms” pod Chi­che­ster, lecz na­wet za­mel­do­wał pod wła­snym na­zwi­skiem. Prawdą było, że przed wła­ma­niem do banku Hel­bo­ro­ugh, co wy­da­rzyło się za pięt­na­ście je­de­na­sta, w od­le­gło­ści sześć­dzie­się­ciu mil od tego miej­sca Lew Phe­eney za­mó­wił do swo­jego po­koju drinka. Wo­bec tego mu­sieli rano zwol­nić Lwa i Dick po­szedł z nim na śnia­da­nie, po­nie­waż mię­dzy za­wo­do­wym wła­my­wa­czem i jego pro­fe­sjo­nal­nym prze­śla­dowcą nie ma praw­dzi­wej nie­na­wi­ści i pod­in­spek­tor Ri­chard Mar­tin był w świe­cie prze­stęp­ców pra­wie tak samo lu­biany, jak wśród swo­ich ko­le­gów w Sco­tland Yar­dzie.

– Nie, pa­nie Mar­tin, nie mogę panu nic wię­cej po­wie­dzieć – oświad­czył we­soło Lew. – I na­wet gdyby na­zwał mnie pan łga­rzem, nie chcę się na­ra­żać. Do­sta­łem sto pięć­dzie­siąt fun­tów, a do­stał­bym ty­siąc, gdyby mi się udało. Może pan zga­dy­wać, ile pan chce, ale ni­gdy nie od­gad­nie pan prawdy.

Dick Mar­tin spoj­rzał na niego uważ­nie.

– Ma pan w gło­wie go­tową całą tę hi­sto­rię, wy­rzuć ją z sie­bie – rzekł.

Pa­trzył na niego wy­cze­ku­jąco, ale Lew Phe­eney tylko po­trzą­snął głową.

– Nie po­wiem. Gdy­bym po­wie­dział, mu­siał­bym zdra­dzić czło­wieka, który jest moim do­brym kum­plem i któ­rego sza­nuję; nie mogę ule­gać sła­bo­ści. Pan może tylko zga­dy­wać. Ja nie kła­mię. Mogę tylko opo­wie­dzieć panu, jak to się stało.

Wy­pił jed­nym hau­stem go­rącą kawę i po­sta­wił fi­li­żankę na spodku.

– Nie zna­łem fa­ceta, który na­pę­dził mi tę ro­botę, to zna­czy, nie zna­łem go oso­bi­ście. Miał ja­kieś kło­poty, ale to nie mój in­te­res. Pew­nej nocy spo­tkał się ze mną, przed­sta­wił się i za­brał do swo­jego domu... brr! – Wzdry­gnął się. – Mar­tin, zwy­kły oszust pro­wa­dzi grę w otwarte karty, przy­naj­mniej wszy­scy kan­cia­rze i oszu­ści, ja­kich ja znam, biorą udział w ta­kiej grze, gdzie jest dwóch gra­czy – oni i po­li­cja. Je­żeli po­li­cja zrobi ze mnie ba­lona, to jej szczę­ście! Je­śli ja ich wy­wiodę w pole, to moje szczę­ście! Lecz ist­nieją też ta­kie brudne sprawy, które bu­dzą obrzy­dze­nie, wy­wra­ca­jąc żo­łą­dek. Kiedy po­wie­dział, czego chce ode mnie, po­my­śla­łem, że żar­tuje i w pierw­szej chwili chcia­łem dać nogę. Na­leżę jed­nak do lu­dzi bar­dzo cie­ka­wych, a to było dla mnie no­wym do­świad­cze­niem, tak więc po dłuż­szym na­my­śle po­wie­dzia­łem „tak”. Przy­po­mi­nam panu, że to była uczciwa ro­bota. Wszystko, czego ode mnie chciał, po­le­gało na otwar­ciu cze­goś. Co się za tym kryło, tego nie wiem. Wo­lał­bym o tym mó­wić, bo tych zam­ków i tak nie da się otwo­rzyć.

– Zam­ków do kasy pan­cer­nej? – pod­su­nął za­cie­ka­wiony de­tek­tyw.

Phe­eney za­prze­czył ru­chem głowy. Na­gle zmie­nił te­mat i za­czął snuć plany, chciał po­je­chać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, do brata, który był tam sza­no­wa­nym bu­dow­ni­czym.

– Wy­je­dziemy obaj, Mar­tin. – Uśmiech­nął się. – Pan, jako po­li­cjant, jest do­brym czło­wie­kiem, a ja je­stem dżen­tel­me­nem wśród oszu­stów. Nie będę za­sko­czony, je­śli jesz­cze kie­dyś się spo­tkamy.

Dick wró­cił do Yardu, są­dząc, że uda mu się przy­go­to­wać ostatni ra­port prze­zna­czony dla bez­po­śred­niego prze­ło­żo­nego.

In­spek­tor Sneed po­cią­gnął no­sem.

– Ten Lew Phe­eney nie mógł wy­ra­zić się ja­śniej, ale je­żeli przy­ci­snąłby go pan do­brze, może pal­nąłby ja­kieś głup­stwo. Uczciwe wła­ma­nie! Pew­nie gdzieś to wy­czy­tał. Jak są­dzę, my­śli pan, że pań­ska praca już się skoń­czyła?

Dick przy­tak­nął.

– I za­mie­rza pan ku­pić so­bie dom na wsi, a po­tem zo­sta­nie ogól­nie sza­no­wa­nym dżen­tel­me­nem. Po­lo­wa­nie z psami, różne księżne na obie­dzie, co za pie­kielne ży­cie dla do­ro­słego męż­czy­zny!

Dick Mar­tin uśmiech­nął się drwiąco. Po­trze­bo­wał nie­wiel­kiej per­swa­zji, aby cof­nąć swoją re­zy­gna­cję; ża­ło­wał już bo­wiem tego, co uczy­nił i mimo że na­pi­sał prośbę o dy­mi­sję, dałby sporo, aby móc wy­co­fać list, który po­słał ko­mi­sa­rzowi.

– To zdu­mie­wa­jące, jak pie­nią­dze mogą zruj­no­wać czło­wieka – po­wie­dział po­nuro in­spek­tor Sneed. – Jed­nak z dru­giej strony, gdy­bym to ja na przy­kład otrzy­mał spa­dek z sze­ścioma ze­rami, wów­czas po pro­stu chciał­bym nic nie ro­bić.

Te­raz jego asy­stent mógł so­bie po­zwo­lić na iro­nię.

– Pan i te­raz nic nie robi – rzekł – bo jest pan le­niwy, Sneed. Naj­bar­dziej le­niwy z lu­dzi, jacy kie­dy­kol­wiek wy­gnia­tali fo­tel w Sco­tland Yar­dzie.

Gruby męż­czy­zna, który do­słow­nie ca­łym cia­łem wy­peł­niał biu­rowy fo­tel, pół sie­dząc, pół le­żąc w nim, i przed­sta­wiał ob­raz cał­ko­wi­tej in­er­cji, te­raz spoj­rzał z wy­rzu­tem na swego roz­mówcę.

– Nie­sub­or­dy­na­cja – mruk­nął. – Do końca dnia na­leży pan jesz­cze do po­li­cji. Pro­szę zwra­cać się do mnie „sir” i oka­zy­wać mi sza­cu­nek. Nie chciał­bym panu przy­po­mi­nać, że jest pan tylko mar­nym pod­in­spek­to­rem, a że ja je­stem pra­wie nad­in­spek­to­rem, cho­ciaż to może brzmieć sno­bi­stycz­nie. Ja nie je­stem le­niwy, je­stem le­tar­giczny. To taki ro­dzaj cho­roby.

– Jest pan gruby, po­nie­waż jest pan le­niwy, a le­niwy, po­nie­waż gruby – trwał przy swoim szczu­pły młody czło­wiek. – Jest to ro­dzaj błęd­nego koła. Poza tym jest pan na tyle bo­gaty, że może się pan wy­co­fać w każ­dej chwili. Gdyby pan tylko ze­chciał.

In­spek­tor Sneed po­tarł w za­du­mie pod­bró­dek. Był po­tęż­nie zbu­do­wa­nym męż­czy­zną o ra­mio­nach wołu i wzro­ście gre­na­diera, a przy tym ogól­nie znana była jego apa­tia. Wes­tchnął ciężko, się­gnął do teczki z ko­re­spon­den­cją i wy­cią­gnął ar­kusz nie­bie­skiego pa­pieru.

– Ju­tro do­łą­czy pan do cy­wili, lecz na ra­zie jest pan jesz­cze moim nie­wol­ni­kiem. Uda się pan do Bi­blio­teki Bel­lin­ghama. Po­dobno skra­dziono tam ja­kieś książki.

Pod­in­spek­tor Dick Mar­tin jęk­nął.

– Przy­znaję, że nie jest to ro­man­tyczne – po­wie­dział jego prze­ło­żony z sze­ro­kim uśmie­chem, który po­woli roz­lał się na jego twa­rzy. – Klep­to­ma­nia jest w pracy de­tek­tywa ku­rzem i śmie­ciem, ale za to od­świeży pań­ską du­szę. Przy­po­mni panu, że szli­fo­wał pan kie­dyś bruki, gdy nie miał pan pie­nię­dzy, tak jak ty­siące pań­skich ko­le­gów przy po­dob­nych śledz­twach!

Dick (albo „Slick”[1], jak go cza­sem na­zy­wano) szedł wolno dłu­gim ko­ry­ta­rzem, za­sta­na­wia­jąc się, czy był szczę­śliwy, czy też smutny, że jego po­li­cyjna ka­riera już się koń­czyła, i że ju­tro może prze­cho­dzić obok na­wet naj­wy­żej po­sta­wio­nych osób bez sa­lu­to­wa­nia. Był spe­cja­li­stą od kra­dzieży i naj­bar­dziej zna­nym łowcą zło­dziei. Sneed czę­sto o nim mó­wił, że po­siada zło­dziej­ski umysł i miał to być kom­ple­ment. Istot­nie, Dick był zręczny. Pew­nej pa­mięt­nej nocy, spro­wo­ko­wany przez wy­so­kiego urzęd­nika lon­dyń­skiej po­li­cji, opróż­nił kie­sze­nie se­kre­ta­rza stanu. Ukradł mu ze­ga­rek, port­fel oraz pry­watne do­ku­menty i na­wet naj­bie­glejsi eks­perci nie stwier­dzili, jak i kiedy to zro­bił.

Dick Mar­tin przy­był do Yardu z Ka­nady, gdzie jego oj­ciec był dy­rek­to­rem wię­zie­nia. Zresztą nie zaj­mo­wał się zbyt­nio ani sy­nem, ani więź­niami. Dick bie­gał swo­bod­nie po ca­łym tym przy­bytku i za­nim jesz­cze opa­no­wał ta­jem­nice al­ge­bry, po­tra­fił nie­po­strze­że­nie wy­cią­gnąć szpilkę z kra­wata. Pe­ter du Bois, od­sia­du­jący do­ży­wo­cie, na­uczył go otwie­rać pra­wie każde drzwi za po­mocą szpilki do wło­sów; Lew An­dre­vski, czę­sty by­wa­lec Fort Stu­art, wy­ko­nał z po­cię­tych okła­dek ksią­że­czek do na­bo­żeń­stwa małą ta­lię kart i wta­jem­ni­czył chłopca, jak ukryć trzy karty w każ­dej ze szczu­płych chło­pię­cych dłoni. Gdyby Dick nie po­sia­dał wro­dzo­nej uczci­wo­ści, taka na­uka mo­gła mu ła­two za­szko­dzić.

– Dick jest w po­rządku, nie za­szko­dzi mu ta wie­dza o zło­dziej­skim rze­mio­śle – ma­wiał obo­jęt­nie ka­pi­tan Mar­tin, kiedy prze­ra­żeni krewni ro­bili mu wy­rzuty, że chło­piec po­zba­wiony matki zej­dzie na złą drogę. – Chłopcy go lu­bią, a kiedy wstąpi do po­li­cji, wtedy ta edu­ka­cja bę­dzie warta mi­liony!

Wy­soki, szczu­pły, ja­sno­oki, nie­by­wale roz­sądny Dick Mar­tin szczę­śli­wie prze­szedł ten wy­jąt­kowy okres próby. Do An­glii spro­wa­dziła go wojna. Był mło­dym czło­wie­kiem ze zna­ko­mitą prze­szło­ścią. Sco­tland Yard zwró­cił na niego uwagę i w wy­niku tego zo­stał wy­róż­niony człon­ko­stwem Kry­mi­nal­nej Służby Śled­czej, do któ­rej do­stał się bez okresu prób­nego.

Na scho­dach do­go­nił go nad­in­spek­tor.

– Halo, Mar­tin! Opusz­cza pan nas ju­tro? Jaki pech! Wielka szkoda, że jest pan bo­gaty. Tra­cimy war­to­ścio­wego czło­wieka. Co pan bę­dzie ro­bił?

Dick uśmiech­nął się po­nuro.

– Nie wiem. Za­czy­nam już my­śleć, że po­peł­ni­łem po­myłkę.

„Stary” przy­tak­nął.

– Po­zo­staje tylko lek­tura – rzekł – i, na mi­łość bo­ską, nie otwie­raj pan pry­wat­nej agen­cji de­tek­ty­wi­stycz­nej! W Ame­ryce to in­te­res, ale w An­glii ich dzia­łal­ność ogra­ni­czona jest do roz­wo­dów. Dzi­siaj pe­wien fa­cet py­tał mnie, czy mogę ko­goś po­le­cić...

Za­trzy­mał się na­gle na stop­niu i spoj­rzał uważ­nie na Dicka.

– Na Jo­wi­sza!... Mam po­mysł!... Zna pan Ha­ve­locka? Tego ad­wo­kata?

Dick po­trzą­snął głową.

– To do­sko­nały praw­nik. Ma biuro gdzieś na Lin­coln’s Inn Fields. Do­kładny ad­res znaj­dzie pan w książce te­le­fo­nicz­nej. Spo­tka­łem go na lun­chu i on mnie za­py­tał...

Prze­rwał i za­czął uważ­nie ba­dać wzro­kiem mło­dego czło­wieka.

– Jest pan od­po­wiedni, to cie­kawe, że od razu nie po­my­śla­łem o panu... Spy­tał mnie, czy nie znam ja­kie­goś do­brego pry­wat­nego de­tek­tywa. Po­wie­dzia­łem mu, że tacy ist­nieją tylko na stro­nach po­wie­ści kry­mi­nal­nych.

– Mnie to nie in­te­re­suje. – Dick uśmiech­nął się. – To chyba ostat­nia rzecz, ja­kiej bym pra­gnął, pra­co­wać w pry­wat­nej agen­cji de­tek­ty­wi­stycz­nej.

– I ma pan ra­cję, mój chłop­cze – rzekł nad­in­spek­tor. – Ni­gdy nie miał­bym dla pana sza­cunku, gdyby pan to zro­bił. Jed­nak, prawdę mó­wiąc, do tej pracy na­daje się pan jak nikt – kon­ty­nu­ował po­zor­nie bez związku. – Czy może pan pójść do Ha­ve­locka i po­wie­dzieć, że przy­sła­łem pana do niego? Cie­szył­bym się, gdyby mu pan po­mógł. Nie jest moim przy­ja­cie­lem, ale znam go do­brze... A poza tym to bar­dzo miły fa­cet.

– Co to za za­ję­cie? – spy­tał młody czło­wiek, nie­zbyt za­chwy­cony usły­szaną wła­śnie pro­po­zy­cją.

– Nie wiem – brzmiała od­po­wiedź. – Być może to pana nie za­in­te­re­suje, ale chciał­bym, aby się pan z nim spo­tkał, pra­wie przy­rze­kłem mu, że ko­goś znajdę. Wy­daje mi się, że ma ja­kie­goś klienta, który spra­wia mu tro­chę kło­po­tów. Był­bym panu bar­dzo zo­bo­wią­zany, Mar­tin, gdyby pan ze­chciał spo­tkać się z tym dżen­tel­me­nem.

Dick Mar­tin, po wy­stą­pie­niu ze Sco­tland Yardu, naj­mniej chciał kon­ty­nu­ować za­wód de­tek­tywa, a szcze­gól­nie w jego pry­wat­nej po­staci. Jed­nak był on w pew­nym sen­sie pro­te­go­wa­nym ko­mi­sa­rza i w żad­nym wy­padku nie mógł mu te­raz od­mó­wić. Przy­rzekł więc speł­nić jego prośbę.

– Do­sko­nale – ucie­szył się ko­mi­sarz. – Za­te­le­fo­nuję do niego po po­łu­dniu i po­wiem, że pan przyj­dzie. Z pew­no­ścią pan mu po­może.

– Mam na­dzieję, sir – od­parł Dick bez prze­ko­na­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] (ang.) zręczny
Ty­tuł ory­gi­nału: The Door with Se­ven Locks
Co­py­ri­ght © 2024, Wy­daw­nic­two MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-8241-069-3
Pro­jekt okładki: Anna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce: adobe stock (©char­les tay­lor, ©Ta­nat­phong, ©sa­nver­r­stu­dio, ©pho­to­plot­ni­kov, ©val­terz, ©Ma­rina, ©DGIM stu­dio)
Ko­rekta: Do­rota Ring
Skład: Ja­cek An­to­niuk
Kon­wer­sja: eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl