Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Dziedzictwo” jest swoistą opowieścią detektywistyczną skomponowaną z rozmów nagrywanych podczas produkcji znanego filmu dokumentalnego Pawła Łozińskiego „Miejsce urodzenia”. Henryk Grynberg wraca po latach w swoje rodzinne strony, żeby dowiedzieć się, kto zamordował jego ojca i co się stało z jego półtorarocznym bratem. To śledztwo doprowadza do odkrycia wstrząsającej prawdy i ekshumacji zwłok. Dialogi o głębokim ładunku psychologicznym ukazują również szeroką gamę postaw moralnych, a końcowy monolog-epilog koryguje niektóre zeznania i uzupełnia szczegóły zbrodni nieujawnione na filmie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 91
Henryk Grynberg
Dziedzictwo
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Copyright © by Henryk Grynberg, 2005
Korekta Alicja Listwan / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Ewa Ostafin / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-634-7
Poniższe dialogi oparte są na zapisie dokonanym na wschodnim Mazowszu w lutym 1992 roku. Z wyjątkiem jednego młodego człowieka i jednego niemiejscowego, który jest nazywany „ekspertem”, rozmówcami byli ludzie w wieku od lat pięćdziesięciu pięciu do około dziewięćdziesięciu. W ich mowie zanika już charakterystyczne dawniej dla regionu mazurzenie („jesce”, „nase”, „dopiróz”, „zmroceje”), pochylone „o” („któś”, „cóś”) i redukcja „e” w bezokolicznikach („wiedzić”, „siedzić”, „powiedzić”), ale dość konsekwentnie zachowała się końcówka „em” zamiast „im” i „ym” (skłonność do „e” zamiast „y” słychać czasem nawet w środku nazwiska, np. „Wojteniak” zamiast „Wojtyniak”) i dość powszechny jest zanik nosówek końcowych („te szose”, „w te strone”). Musiałem pominąć w zapisie częste jeszcze twarde „k” („kedy”, „take”), gdyż utrudniłoby to czytanie tekstu, i niektóre ubezdźwięcznienia (z wyjątkiem „idź skąteś przyszedł”). Z tego samego powodu nie zaznaczyłem zmiękczanych spółgłosek w takich wyrazach jak „bił” zamiast „był” czy „widał” zamiast „wydał” oraz rzadkiego już „ą” zamiast „ę” i czegoś w rodzaju nosówki pośredniej (z wyjątkiem frazy „pamiantać pamiantam”). Zarejestrowałem natomiast zupełny chaos gramatyczny w użyciu zaimków osobowych (dowolną wymienność między „oni” i „one”) i w koniugacji ze zdecydowaną skłonnością do form niemęskoosobowych w liczbie mnogiej. Zanotowałem także swoistą asymilację wyrazów obcego pochodzenia w wymowie takich słów jak „postarunek” i „alegancki” oraz przechodzenie „k” w „ch” („chto”, „chtóś”, „nicht”), które – podobnie jak mazurzenie – pojawia się zwłaszcza przy silniejszym zaangażowaniu uczuciowym.
Ponieważ utwór składa się z samych dialogów (zakończonych monologiem), nie widziałem potrzeby oznaczania ich myślnikami ani cudzysłowami.
W początkach to ich tylko do roboty gonili.
Drogę im kazali brukować.
Tutaj te szose do Makówca to Żydzi wybrukowali.
Tłukli kamienie wszyscy, młodzi i starzy.
A później wszystkich na rynek zebrali i pognali.
Do Stanisławowa, w te strone.
Kto uciekł, to uciekł, a który nie, to wywieźli.
A jak który gdzie tam wysiadł, to go po drodze załatwiali, tak było, o.
W Stanisławowie to rzucali małych Żydziaków na ciężarówki jak koty, psy.
Chil, on handlował mięsem, miał dwóch chłopaków. Takie były fest, swojskie chłopaki. Przyśli do mnie, to pozasłaniałem okna, ogoliłem ich, bocheneczek chleba im dałem i mówię, więcej do mnie nie przychódźta, bo i nas, i was wybiją te Szwaby. Przecież oni sobie z człowieka nic nie robili.
Wieczorem to w polu, na łąkach, na bagnie się zbierali w kopeczki takie, że kopka niby, krzaczek.
Byli tacy, że opiekowali się, dawali, ale każdy się bał, że go zaraz tam kto zobaczy i przeskarży, to tylko po cichu, żeby nie wiedział sąsiad.
Bo Polak Polaka skarżył, jak się dowiedział, że ma Żyda.
A nie było żartów, bo trzeba było kupić i zanieść.
Na Parchowaczu koło Głęboczycy w krzakach ziemiankę sobie zrobili, zamaskowane wszystko było, a Szwaby do krzaków to nie weszli, bo się bali. To się chowali, a wieczorem podchodzili tu i się w kopki zbierali, że to kopka siana.
Różne ludzie byli. Kaniak z Antonii Żydówkę przyprowadził i Niemcy zabili ją na dołach Gigra.
Mieli tam takie miejsce, tam ich wyprowadzali i bili tam.
Sprawę miał za to, dostał trzy lata siedzić.
W Kobylance, pamiętam, był Kalman, miał czterech synów. Też Żydy duże, urodne. Biumek to się przechował, u Śliwy siedział, tam w polu, na Makówcu. Później się z jego córką ożenił i wyjechał gdzieś.
Najmłodszy, Ela, to ze mną do szkoły chodził na Sołki. W Kobylance stojeli Niemcy, to on z temi Niemcami często rozmawiał, ten Ela, bo żydowska mowa a niemiecka to się podobno można było porozumić. Oni go zawsze wołali, te Niemcy, i on im wszystko tłumaczył.
Co się z nim stało?
Zatłukli gdzieś tam w lesie.
Któś podprowadził i wytłukli ich. A niewiele im już brakowało, bo to było w maju, a na żniwa już Ruskie przyśli.
I pamiętam, Jancik miał sklep, suknie weselne, bogaty sklep miał. Jankla pamiętam, co furmanił, miał piętnaścioro dzieci, towar przywoził z Warszawy, Fana, co gęśmi handlował, Szmula, co szklił, oberwany chodził. A pański dziadek nie był szklarz?
Chodził czasem ze szkłem.
Miał włosy jak pan, kręcone i czarne bródke. I pamiętam Mendla z siwą brodą, co nosił śledzie, sacharynę, chałki, igły, grafki. To wszystko nosił i handlował tem.
Dokąd pan jedzie?
Do Świętochowa.
Czy to ten sam kierunek co na Radoszynę?
A co, pan chcesz do Radoszyny? Ja jadę w ten kierunek niedaleko…
Pan tutejszy?
Z Sołk, proszę pana, po tej stronie, nad strugą.
A zna pan ludzi w Radoszynie?
Znam.
Kogo pan tam zna ze starych?
Wronkę jednego, Wronkę drugiego…
A słyszał pan o Żydzie, który tam mieszkał kiedyś?
Nie, nie słyszałem, ja za młody jestem. Pamiętam tylko, że w Dobrem Ankiel był taki, z brodą chodził.
Pan go pamięta?
Mały jeszcze byłem, ale pamiętam, do mojego ojca przychodził.
To pan mieszkał wtedy w Dobrem?
Nie, w Ryni.
Czy on stamtąd może pochodził?
Wiem tylko, że mieszkał w Dobrem. Jak ojciec dał znać, to przychodził, brał cielaka. Od Dobrego do Ryni pinć kilometrów, nie więcej.
Skupował cielęta?
No, tem się trudnił. To był bardzo dobry chłop. Łepek byłem jeszcze taki mały, to ciastko mi przyniósł, to czekoladkę.
Ja przyjeżdżałem do niego z ojcem z Radoszyny.
A to pan się wychował w Radoszynie?
Tak.
Mój ojciec też do niego zachodził w Dobrem, bo oni się lubieli. Pamiętam, że był bardzo dobry człowiek. Czarne bródke miał…
Jak chodził ubrany? Po żydowsku?
Ee, po cywilnemu chodził.
Czy wie pan, co się z nim stało?
No późnij Niemcy ich tłukli, ale co się stało, to ja nie wiem. Jakbyś pan przyjechał na Sołki, tam jest taki jeden, to on by dużo powiedział. Z osiemdziesiąt lat będzie już miał i jak przyjdzie do mnie, to on mnie mówi.
A co mówi?
No takie przejścia… Do szkoły razem chodzili.
Z kim?
No na przykład z temi Żydami. I jak ich łapali Niemcy, bardzo dużo, i pod Rudzienek wozili, i zaczęli ich tam późnij bić. Do lasu jadę z nim nieraz w tamte strone, to mówi, w którem miejscu i jak to było…
Skąd byli ci Żydzi?
Mówi, że pod Rudzienkiem, w tamtych krzakach byli, ale skąd, to wisz pan, mnie trudno jest określić.
Pan wtedy w Ryni mieszkał?
W Ryni. A jakem się ożenił, to przeszłem na teścia gospodarkę na Sołki.
Tam koło Ryni ziemianka była…
A była ziemlanka. To była tak zwana Biedula.
Czy wie pan, co stało się z tą ziemianką?
Nie, panie, nic nie wiem.
A kto się tam ukrywał?
A byli, ukrywali się i późnij któś… no, Niemcy wykapowali czy jak.
I co się stało?
No przyjechali rano w niedzielę, rzucili trzy granaty w te ziemlanke i wszystko zostało zabite. Nicht nie wyszedł.
Kiedy to było?
Którego roku, to, proszę pana, mnie trudno określić jest.
A jaka pora roku to była mniej więcej?
Pora roku była chyba tak koło jesieni.
Ciepło jeszcze było?
Sucha była jesień wtedy, dosyć ciepło i Niemcy przyjechali rano, ale chto tam był zabity, to ja tego nie powiem, bo nie wiem.
W jaki sposób tam Niemcy trafili?
A to to mnie trudno określić jest…
Pan pamięta Żydów, którzy tu mieszkali w okolicy?
Pamiętam.
Pamięta pan może Abrama z Radoszyny?
Ho, dobrze znajomy Żyd!
Tak?… Co pan o nim pamięta?
No, z jego siostrami razem do szkoły chodziłem. Bo była szkoła, kiedyś powszechna się mówiło, Nowa Wieś, a jego ojciec tam we dworze mleko pachtował, proszę pana. No i była tam Fejga, Rywka, Itka, to były znajome Żydówki, i myśmy towarzyszyli, a nawet i… jak to młodzi. No, a ten Abram to on był starszy ode mnie, siódmy rocznik, a ja dwunasty. No i, proszę pana, on tam w Radoszynie, u dziedzica, też mleko pachtował. Jemu tam się dobrze powodziło, ożenił się, ja te jego żone znałem, panie, miał piękne dziecko nawet. A później Niemcy jak Niemcy, panie, Żydów rozgromili. A za przetrzymanie Żyda, jakby pana złapali, to i pan kule dostaje, i Żyd, tak! No i jego tam ktoś, ale kto i co, tylko słyszę, że go tam później, panie…
Zabił go ktoś?
Ktoś go zabił, ale kto, to przecież ja tego nie stwierdzę, bo, panie, świadkiem nie byłem. Mówić to trzeba wiedzieć co.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, [email protected]
Wołowiec 2018
Wydanie III