13,00 zł
Joasia kończy naukę w szkole podstawowej. Przed nią trudny wybór gimnazjum. Na szczęście są jeszcze całe wakacje, które Aśka spędzi nad morzem z kolegą. Pierwsza poważna miłość i pierwsze poważne kłopoty. Asia zaczyna podejmować całkiem dorosłe decyzje. Nic dziwnego, że raz po raz wzdycha „O, ja zakręcona!”.
Znakomita lektura dla każdego, kto lubi się śmiać i wzruszać do łez.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 120
Niedziela, 6 maja
To znowu ja – Aśka.
Wojciech Cejrowski w książce „Rio Anaconda” napisał: „Odrzucamy ciemne strony życia. A one zawsze są. Szczęście i nieszczęście to jedność. Smutek i radość też”.
Znowu biorę do ręki mój gruby, zapisany do połowy zeszyt, który tydzień temu odłożyłam z płaczem. Rubin, pies z którym się zaprzyjaźniłam, odszedł do Krainy Wiecznych Łowów i z tego powodu jest mi smutno. („Ptaki smutku mogą krążyć nad twoją głową, ale nie pozwól, by uwiły tam gniazdo” – kto to powiedział?) Dlaczego się smucę? Przecież to nie był mój pies. Ostatnio nawet bardzo mało się nim zajmowałam, bo otoczenie Petroneli zmieniło się niesamowicie i moja pomoc już nie była potrzebna. Petronela, starsza siwowłosa pani, przyjęła pod swój dach Alinę, byłą narkomankę, razem z córeczką, Mysią. Dołączył do nich Paweł, który ożenił się z Aliną i teraz wszyscy razem tworzą całkiem fajną rodzinę. Materialnie jest im lepiej, bo Paweł nieźle zarabia i może nareszcie spełni się wielkie marzenie Mysi o wakacjach nad morzem. Na razie mała chodzi do przedszkola i nie może się zdecydować, czy po wakacjach iść do zerówki, czy zostać w starszakach. Ja ją rozumiem. Mam podobny problem, tylko na nieco wyższym poziomie.
żeby poprawić sobie humor, weszłam na www.peregrinus.pl i zajrzałam do gniazd sokołów wędrownych w Warszawie i Włocławku. Pisklęta mają się dobrze.
Do gniazd sokołów wędrownych zaglądam od połowy kwietnia, bo wtedy zaczynają wykluwać się pisklęta. Wcześniej też można je obserwować, oczywiście za pomocą zamontowanej kamery, lecz widać tylko wysiadującego jaja ptaka. Niestety, nie potrafię rozróżnić czy to sokół, czy sokolica.
Poniedziałek, 7 maja
Dzisiejszy dzień był niesamowity! Muszę to opi-sać!
Tata jak zwykle wyszedł do pracy, ale po paru minutach wrócił. Zdziwiłam się i nastawiłam uszu. Powiedział do mamy:
– Pod moim samochodem schował się jakiś mały piesek. Nie mogę ruszyć, bo boję się, że go przejadę. Paweł zawiezie mnie do pracy swoim samochodem i razem wrócimy. Mam nadzieję, że w tym czasie właściciel odnajdzie i zabierze psiaka do domu.
Tata pocałował mamę w policzek i wyszedł, a ja zaczęłam zbierać się do szkoły. Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok naszego samochodu. Przykucnęłam i spojrzałam: między kołami siedziało malutkie szczenię. Właściwie to nie siedziało. Leżało. Całym ciałem przywarło do ziemi i patrzyło na mnie przerażonymi oczami.
– Pieseczku, nie bój się! Twój pan albo pani na pewno cię szuka i wkrótce odnajdzie – powiedziałam. Podniosłam się z klęczek i pognałam do szkoły.
Wracając, nie omieszkałam zajrzeć pod samochód. Piesek nadal pod nim leżał! Nikt go nie odnalazł. A może wcale nikt go nie szukał?
Wzięłam z lodówki kawałeczek kiełbasy i wróciłam do niego. Niestety, przynęta nie zdała egzaminu. Pozostało tylko oczekiwać powrotu taty, bo mama dzisiaj pracuje po południu.
Tata i moja starsza siostra, Ludwika, wrócili prawie równocześnie. Zjawiła się też Alina z Mysią i wkrótce przy naszym samochodzie zgromadził się mały tłumek. Piesek był coraz bardziej przerażony. Nietknięty kawałek kiełbasy leżał niedaleko jego pyszczka, a nikt nie miał pomysłu, jak wywabić malucha.
I wtedy pojawiła się Petronela. Prowadzona przez Mysię, szła powoli, z trudem przestawiając stopy. Uklękła, opierając się o błotnik, pochyliła się niziutko i najdalej, jak tylko mogła, wsunęła rękę pod samochód.
– żabciu, żabciu malutka, chodź do mnie.
I stał się cud!
Psina, merdając nieśmiało cieniutkim ogonkiem, podczołgała się ku jej ręce i pozwoliła się chwycić za przednie łapki.
Zwycięstwo!
Tata i Paweł pomogli Petroneli podnieść się z kolan, a ona przytuliła do siebie popiskujące maleństwo i pomalutku ruszyła do swojego mieszkania.
Znowu się popłakałam. (A przecież nie jestem płaczką!)
Wtorek, 8 maja
Po powrocie ze szkoły rzuciłam na tapczan plecak i kurtkę i pobiegłam do Mysi, by zobaczyć, jak sprawuje się szczeniaczek.
Wszystkie podłogi były zakryte stosami gazet, a po nich biegało merdające szczurzym ogonkiem psie maleństwo. Szczeniak był biały w rude łatki, miał króciutką, aksamitną sierść i łasił się do każdego bez wyjątku, popiskując przy tym z radości. Spytałam Mysię, czy już znalazła dla niego imię, na co ona głosem pełnym powagi oświadczyła, że przecież od początku zareagował na „żabcię”, więc tak zostało i ona nie ma zamiaru tego zmieniać. Stwierdziłam, że to imię nie jest odpowiednie i wskazując kolejną kałużę doradziłam, by nazwać psinę „Siurkiem” albo „Lejkiem”. Mysia zmrużyła oczy. Pewnie zastanawiała się, czy powinna się na mnie obrazić, ale w tym momencie włączyła się do rozmowy Petronela i spytała, czy nie mamy w domu przeczytanych gazet, bo póki co, bardzo ich potrzebują. Obiecałam, że przyniosę te odłożone na makulaturę i będę odkładać kolejne. Przyjrzałam się też Petroneli. Już nie była taka smutna, jak tydzień temu.
Wieczorem wyciągnęłam oba zeszyty. Dziś mija dokładnie rok, odkąd zaczęłam robić codzienne notatki. Rok? Wytrzymałam tak długo? Jeżeli istnieje medal za cierpliwość, to ja pierwsza powinnam go dostać. Szkoda, że nie mogę się tym pochwalić, bo wszyscy zaraz chcieliby przeczytać. Pewnie jednym by się podobało, a innym nie… a co dopiero powiedziałyby osoby przedstawione krytycznie lub humorystycznie. Lepiej więc nadal przechowywać zeszyty na półce, z tyłu, za słownikiem i encyklopedią.
Kolejny raz zajrzałam na ostatnią zapisaną stronę zeszytu i znów pożałowałam Rubina, który odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Ale cóż, takie jest życie. Moja babcia Urszula, która mieszka w Pakosławicach, powiedziała kiedyś bardzo ważne zdanie: „Kiedy bierze się pod opiekę jakieś zwierzę, trzeba pamiętać, że kiedyś będzie trzeba je pochować”. A czy z człowiekiem nie jest tak samo? Jeśli się urodził – będzie musiał umrzeć. Brr, dreszcz przeszedł mi po plecach, aż się zatrzęsłam. Śmierć, umieranie… Lepiej o tym nie myśleć, bo nie jest to myśl przyjemna.
Zapaliłam dodatkowe światła, żeby rozjaśnić mroczne kąty – niby nie mam się czego bać, ale mimo wszystko… Potem przeniosłam się do dużego pokoju, gdzie właśnie zaczynał się kolejny odcinek „M jak miłość”.
Środa, 9 maja
Pogoda coraz ładniejsza. Świeci słońce, ale nie ma upału, więc można chodzić do szkoły w samym mundurku. Bez kurtki. Na dużej przerwie Mikołaj zawołał mnie na bok i powiedział, że chyba zapisze się na kurs tańca. Jest organizowany w harcówce, w parku na Cytadeli, piątek, sobota, niedziela, po trzy godziny, za pięć dych. Dodał też, że jeśli nie mam forsy, to mi pożyczy, a byłoby fajnie, gdybyśmy chodzili razem, bo krępuje się tańczyć z jakąś całkiem obcą dziewczyną. Zastrzegł też, żebym nie chwaliła się przed Adą, Olą i Zuzą – moimi kumpelami – bo nie wiadomo, jak zareagują.
Najpierw się zdziwiłam, a potem pomyślałam, że może ma rację. Jak by zareagowały? Nie wiem. Chyba by mnie nie wyśmiały. A może? A może zrobiłyby się zazdrosne? Niby nie ma o co (a raczej o kogo), ale nigdy nie wiadomo… A gdyby tak rozniosło się po całej klasie?
Wieczorem spytałam mamę. Zastanowiła się przez chwilę i powiedziała, że wygospodaruje tych parę groszy, co ja odszyfrowałam jako zgodę. Zaraz więc wysłałam Mikołajowi SMS, a on odpowiedział, że bardzo się cieszy i przyjdzie po mnie w piątek, za dwadzieścia piąta.
Czwartek, 10 maja
Moja starsza siostra Ludwika wróciła z treningu na pływalni w towarzystwie Szymona. Ze swojego jednego obiadu zrobiła dwa (to trzeba mieć talent!) i zjedli go w kuchni. Potem wypłukała i powiesiła w łazience swój strój kąpielowy, i wycierając ręce oświadczyła, że wychodzą na próbę generalną przed sobotnim koncertem studentów Akademii Muzycznej. Jedną z solistek będzie szkolna koleżanka Szymona – Noriko (Japonka), a oni będą jej kibicować. Szymon dał mamie kilka zaproszeń na sobotę, a ja pożałowałam, że z powodu kursu tańca nie będę mogła z nimi pójść.
A swoją drogą, to trochę dziwne: w szkole jest uczennicą, a na uczelni studentką. Równocześnie. A tu taki ważny występ! Z tego płynie tylko jeden wniosek: Noriko rzeczywiście ma prawdziwy talent.
Piątek, 11 maja
W szkole Mikołaj ani raz się do mnie nie odezwał. Jakby się wstydził. On chyba rzeczywiście nie chce, by ktokolwiek dowiedział się o naszym spotkaniu.
Ledwie wróciłam do domu i zjadłam zupę, przyszedł SMS:
CZEKAM 16.40 SLOWIANSKA/PASIEKA MG
Odpisałam: „OK”, zjadłam drugie danie, chwilę odpoczęłam, zmieniłam buty, wzięłam pieniądze i wyszłam, zamykając drzwi na klucz.
Czekał na mnie na rogu, przy nieczynnym kiosku. Przywitaliśmy się i ruszyliśmy szybkim marszem.
Pierwsza godzina upłynęła na nauce discofoxa, popularnie zwanego „dwa na jeden”. Podstawowe kroki, a potem coraz trudniejsze figury. Po piętnastu minutach przerwy – lekcja druga. Podstawowe kroki tanga, cza czy (raz dwa cza cza cza) i salsy. A po następnej przerwie walc wiedeński i walc angielski. To chyba dobrze, że zakończyliśmy w wolnych rytmach, bo na coś szybkiego chyba nie mielibyśmy już siły. Zresztą nie tylko my, ale wszyscy uczestnicy tego bardzo przyspieszonego kursu.
Skończyliśmy o dwudziestej trzydzieści. Mikołaj odprowadzał mnie do domu. Szliśmy powoli. Kiedy mijaliśmy blok numer trzy, Mikołaj zatrzymał się i zapytał, czy podjęłam decyzję. Na moje pytanie: „w jakiej sprawie?” – odpowiedział, że w sprawie naszej przyjaźni.
No tak, obiecałam, że się zastanowię, ale prawdę powiedziawszy, jeszcze się nie namyśliłam. Mam wprawdzie koleżanki, ale czy którąkolwiek z nich nazwałabym przyjaciółką? Taką od serca? Jak Ania i Diana? A może zaprzyjaźnić się z chłopakiem? Właśnie z Mikołajem?
Stwierdziłam, że odpowiedź dam za dwa tygodnie i z tą obietnicą się rozstaliśmy.
Po powrocie do domu ugryzłam kawałek chleba, umyłam się jako tako, poklepałam zmęczone nogi i poszłam spać.
Sobota, 12 maja
Ludwika i rodzice przygotowują się do wyjścia – sala koncertowa w Akademii Muzycznej to bardzo eleganckie miejsce (choć czasem dla snobów). żałuję, że nie idę z nimi, ale nauka tańca też mi się przyda.
Spotkałam się z Mikołajem przy Słowiańskiej i po kwadransie byliśmy w harcówce na Cytadeli. Dziś znowu trzy lekcje.
Pierwsza – powtórka wczorajszej, za to druga to rock and roll. Naskakaliśmy się za wszystkie czasy, żeby potem ponownie odpocząć w rytmach walca.
Przyjrzałam się naszej instruktorce: średniego wzrostu, smukła, niezwykle zgrabna. Kiedy dorosnę, chciałabym wyglądać jak ona. Instruktor też jest przystojny. Oboje prezentują się doskonale i kiedy się ich ogląda, nabiera się chęci, by im dorównać. Ale to chyba niemożliwe…
Wracając do domu, rozmawialiśmy o wakacjach. Ja pewnie znowu pojadę do Pakosławic, do babci Urszuli. Mikołaj ma ciocię w Łebie, nad morzem i już wie, że pojedzie do niej.
Niedziela, 13 maja
Bolą mnie nogi, bo zakwasy wcale się jeszcze nie rozeszły. Poczłapałam do kościoła i byłam szczęśliwa, że mogę usiąść.
W południe przyszła Mysia. Przywlokła (przywlokła, a nie przyprowadziła) ze sobą żabcię, która na samym wstępie, mieląc ogonem jak wiatrak skrzydłami w czasie wichury, obwąchała ręce wszystkich domowników, po czym nasikała na samym środku korytarza. Podobno z radości. Posprzątała mama (ja się trochę brzydziłam, co pewnie było widać po mojej minie). Zgarnęłam wszystkie niepotrzebne gazety i odprowadziłam małą do domu.
Od tej łaciatej znajdy wolałam jednak Rubina. To był stateczny, spokojny pies, ale widzę, że temu maleństwu już udało się go zastąpić.
Przed wyjściem na kurs przeczesałam włosy, obejrzałam paznokcie (żałoba po kocie to dopiero byłby obciach) i sprawdziłam, czy nie lecą oczka w rajstopach.
Dziś były trzy godziny, ale „pomieszane”. Jakbyśmy byli w dyskotece albo na prawdziwej imprezie. Było nawet bardzo przyjemnie.
Zjadłam szybką kolację, rozmasowałam nogi i poszłam spać.
Poniedziałek, 14 maja
Za oknem deszcz. Nie pada, ale leje. Za przykładem Ludwiki nałożyłam używaną w czasie wakacji nieprzemakalną kurtkę z kapturem. Dobrze zrobiłam, bo polarowa bluza Oli przemokła na wylot. W czasie całej lekcji polaka Ola kichała i kichała, tak że Kropka (polonistka i nasza wychowawczyni) pożyczyła jej parasol i kazała iść do domu.
Co robić w takie mokre popołudnie? Internet – to jest to. Zajrzałam do blogów o modzie. Czy mizdrzenie się w internecie to sukces? Może poprawia samopoczucie, ale nic więcej. Większość dziewczyn pozostaje zwykłymi dziewczynami, których nikt nie stylizuje, które żyją w zwykłej codzienności i tylko od czasu do czasu wpadają na pomysł poszukiwania „perełek” w second handach. Niestety, według Lagerfelda, wielkiego kreatora mody, second handy są już niemodne. Obowiązuje nowy szyk: nie rzucać się w oczy. Szarości, czernie, żadnych widocznych logo, żadnych kolorowych elementów. Prosty luksus. Piekielnie drogie ubrania z egipskiej bawełny, kaszmirowe swetry z najdroższej na świecie wełny azjatyckich kóz (mechacą się, ale tylko poliester się nie mechaci), a na nogach zamszowe pantofle lub trampki w zawrotnej cenie. To ma być moda dla wszystkich? Szczególnie dla mojej rodziny? Albo dla rodziny Mysi?
Wycofałam się z tego i wpisałam www.peregrinus.pl – pisklęta sokołów wędrownych urosły i mają się dobrze.
Skąd się dowiedziałam o sokołach? Z Programu Pierwszego Polskiego Radia. Mama słucha go rano, zanim wyprawi nas do szkoły. Sokoły wędrowne są pod ochroną. Ich gniazd w Polsce jest bardzo mało, zaledwie osiem. A we Włocławku jeden pan w specjalnej wolierze prowadzi ich hodowlę i kiedy podrosną, wypuszcza je na wolność. Do niego też są przywożone lub przynoszone znalezione ptaki – chore i ranne, a on je leczy i pielęgnuje. Myślę, że ma dobre serce.
Wtorek, 15 maja
Ludwika po powrocie z pływalni opowiedziała, co się dziś wydarzyło w jej gimnazjum. Z samego rana po szkole rozeszła się wieść: dwie dziewczyny z drugiej klasy złapano na piciu piwa, w ogródku piwnym, w samym centrum miasta. I kto je złapał! Policja! Nie dość, że poszły na wagary (ale głupie – żeby w taki deszczowy dzień), to jeszcze policja je zgarnęła i przywiozła do szkoły, ale przedtem zdążyła zrobić aferę właścicielowi lokalu. Dyrektorka powiedziała, że ostateczną decyzję w sprawie kary podejmą wspólnie rada pedagogiczna i rada rodziców.
– A jeśli już mowa o piwie – powiedziała na koniec Ludwika – to niech mama albo tata kupią dla mnie butelkę, bo właśnie się dowiedziałam, że włosy w nim wypłukane nabierają miękkości i blasku.
Środa, 16 maja
Pogoda nadal nieciekawa. Nie pada, ale jest chłodno i pochmurno. Wróciłam ze szkoły, wyjęłam z lodówki garnek z zupą i drugi z mięsem, i nawet obrałam ziemniaki, ale doszłam do wniosku, że nie chce mi się jeść samej. Za chwilę wrócą mama i Ludwika, a może i tata. Postanowiłam sprawdzić pocztę. Przyszła wiadomość. Do mamy. Znajoma przesłała jej fragmenty listu, który z Alaski wysłała jej córka – Karina. Zakochała się i… pojechała. Mieszka w chacie z drewnianych bali, ubikację ma w domku z serduszkiem jakieś pięćdziesiąt metrów od chaty, zajmuje się psami rasy husky i bierze udział w wyścigach psich zaprzęgów. Skopiowałam list dla siebie, bo to, o czym pisze, jest bardzo ciekawe.
Kochana Mamo!
Wreszcie udało mi się napisać. W domku zawsze jest coś do zrobienia: rąbanie drewna, zmywanie w misce, a to ciasto upiekę i tak lecą wieczory. Rano myślę: „OK, dzisiaj odpiszę”, ale później zaczynam coś robić i nie wystarcza mi czasu. Od kilku dni biorę na noc do domku sześć psów. Same starsze. żeby nie marzły. W środku bardzo im się podoba. Jayjay najchętniej leżałby na kanapce, Puck, wielki biały pies z niebieskimi oczami, który ma jedenaście lat, wolałby cały dzień być w domku, Sport zachowuje się jak pluszak, Drover wygląda jak wilk, a Stone jest bardzo nieśmiały. Jest jeszcze Hanzel, wielki, też z niebieskimi oczami. On zawsze opiekuje się szczeniakami i to go trzyma w formie, choć skończył siedemnaście lat. Ostatnio bardzo schudł. Nie wiedzieliśmy, dlaczego. Okazało się, że on, zwyczajem wilków, bawiąc się ze szczeniakami, wymiotował dla nich swoje jedzenie. Tak więc mieszkamy sobie w ósemkę. Każdy ma swoje miejsce. Stone czasami śpi za piecem. Nie wiem, jak on to wytrzymuje, bo nawet futro na karku mu się trochę przypaliło. Sport śpi na łóżku obok mnie. Kristopher często go przegania, ale w nocy, po cichutku, pies włazi do łóżka ponownie i kładzie łeb na poduszce.
W tym roku duże opady śniegu mieliśmy trzy razy. Psy mają osobne budy, bo potrzebują własnej przestrzeni, ale nie siedzą ciągle w tej samej, tylko przemieszczają się, by się nie znudzić. Kris chce, by rozbudować piwnicę i tam ulokować kilka klatek dla najstarszych psów, bo młode, gdy mają budę z sianem, są zadowolone. Na wyścigach też przecież śpią na dworze. Ja tam mogłabym wszystkie zabrać do domu. Serio – nie jest im źle.
Ostatnie wieczory spędziłam, szyjąc psie buciki. Noszą je na dłuższych treningach i w czasie zawodów, ale nie przy każdej pogodzie, bo nie chodzi o zimno, tylko o jakość śniegu. Kiedy jest mokry i się klei, wtedy na łapach robią się kulki lodowe, uwierają i powodują dotkliwy ból.
Muszę kończyć, bo zbliża się pora karmienia zwierzaków, a Kris jeszcze nie wrócił.
Całuję. Karusia
Zastanawiam się, jak ta Karina tam żyje. Na odludziu, w prymitywnych warunkach, w zimnie, śniegu… Podobno prawdziwa miłość zniesie wszystko, przezwycięży wszelkie niedogodności. Ale czy taka miłość w ogóle istnieje?