Dziewczyny z drużyny - Miranda Kenneally - ebook

Dziewczyny z drużyny ebook

Miranda Kenneally

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Serce nie zawsze gra fair.

Całe życie Jordan Woods kręci się wokół jej drużyny futbolowej. Nie interesują jej przelotne miłości, a facetów traktuje wyłącznie jako kumpli. Do czasu, gdy w szkole i drużynie pojawia się nowy uczeń.

Ty Green jest utalentowany i zabójczo przystojny. Jordan czuje się zagrożona – chłopak może nie tylko odebrać jej funkcję kapitana i szansę na prestiżowe stypendium, ale też… totalnie zauroczyć.

Czy Jordan uda się ocalić pozycję w drużynie? Czy pozwoli sobie na miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 329

Oceny
4,1 (19 ocen)
9
5
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Copyright © 2011 by Miranda Kenneally

First published in English by Sourcebooks Fire, an imprint of Sourcebooks, Inc. www.sourcebooks.com

Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Tytuł oryginalny: Catching Jordan

Tytuł: Dziewczyny z drużyny

Autor: Miranda Kenneally

Tłumaczenie: Malwina Drozdowska

Redakcja: Pracownia Cogito

Korekta: Seiton, www.seiton.pl

Projekt graficzny okładki: Michał Dorosz, Jolanta Pióro ONTHEROCKS

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Pietrzak

Redaktor inicjująca: Agnieszka Skowron

Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał

 

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

www.pascal.pl

 

Bielsko-Biała 2015

ISBN 978-83-7642-853-6

 

eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux

 

Dla Sary Megibow i pozostałych wymiatających lasek

 

Kto mógł przypuszczać, że perfekcyjne podanie to pestka wobec uporania się z facetami?

Hail Mary i ha­rem

bilans – 21 dni do wypadu do Alabamy

Gdzieś kie­dyś prze­czy­ta­łam, że fut­bol wy­my­ślo­no po to, by lu­dzie nie za­uwa­ży­li, że lato się już koń­czy. Oso­bi­ście nie mo­głam się do­cze­kać koń­ca wa­ka­cji i roz­po­czę­cia roz­gry­wek. Fut­bol. Moje być albo nie być, mi­łość mo­je­go ży­cia.

– Nie­bie­ska czter­dziest­ka dwój­ka! Nie­bie­ska czter­dziest­ka dwój­ka! Czer­wo­na sie­dem­nast­ka! – krzy­cza­łam.

Czer­wo­na sie­dem­nast­ka to umó­wio­ny sy­gnał. JJ rzu­cił mi pił­kę mię­dzy swo­imi no­ga­mi. Obro­na szar­żo­wa­ła. JJ wpadł na pierw­szo­rocz­nia­ka, po­wa­la­jąc go na zie­mię. Resz­ta mo­ich ata­ku­ją­cych miaż­dży­ła obro­nę. Nie­źle. Mie­li­śmy otwar­tą prze­strzeń, jed­nak nie wi­dzia­łam mo­je­go skrzy­dło­we­go tam, gdzie być po­wi­nien.

– Hig­gins, co z tobą, u dia­bła? – mruk­nę­łam do sie­bie.

Drżąc z nie­cier­pli­wo­ści, prze­śli­zgi­wa­łam się wzro­kiem po polu punk­to­wym. Do­strze­głam jed­nak tyl­ko Sama Hen­ry’ego wy­ko­nu­ją­ce­go rzut. Pił­ka prze­le­cia­ła w po­wie­trzu – jej tor był ide­al­nie spi­ral­ny – i wpa­dła do­kład­nie w to miej­sce, na któ­rym mi za­le­ża­ło. Hen­ry chwy­cił pił­kę, ude­rzył nią o zie­mię i za­czął wy­ko­ny­wać dur­no­wa­ty ta­niec, niby ja­kaś po­my­lo­na ba­le­ri­na. Z tą swo­ją szczu­płą syl­wet­ką i dziew­czę­cą blond czu­pry­ną fak­tycz­nie nada­wał­by się na gwiaz­dę no­wo­jor­skie­go ba­le­tu.

Już ja mu dam za ten po­kaz.

Za­czę­łam ostat­ni rok w Hun­dred Oaks High, co wię­cej – by­łam ka­pi­ta­nem dru­ży­ny. To da­wa­ło mi pra­wo do dys­cy­pli­no­wa­nia mo­ich gra­czy. Mimo że Hen­ry to mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, mu­sia­łam przy­znać: za­wsze był po­ze­rem. Przez jego wy­głu­py do­sta­wa­li­śmy kary.

Z gło­śni­ka w moim ka­sku do­biegł mnie głos tre­ne­ra Mil­le­ra.

– Nie­złe po­da­nie. To bę­dzie twój rok, Wo­ods. Po­pro­wa­dzisz nas do mi­strzostw sta­no­wych. Czu­ję to w ko­ściach… Leć­cie pod prysz­nic.

Co tre­ner tak na­praw­dę chciał mi dać do zro­zu­mie­nia?

Wiem, że nie za­wa­lisz tego w ostat­nich se­kun­dach mi­strzostw, tak jak w ze­szłym roku.

Ma ra­cję. Na to nie mogę so­bie po­zwo­lić.

W ze­szłym ty­go­dniu, pierw­sze­go dnia szko­ły, za­dzwo­ni­li do mnie z Uni­wer­sy­te­tu Ala­ba­ma z wia­do­mo­ścią, że moją piąt­ko­wą grę bę­dzie ob­ser­wo­wać re­kru­ter. W na­stęp­nej ko­lej­no­ści otrzy­ma­łam nie­zwy­kle wy­szu­ka­ny list, a ra­czej za­pro­sze­nie do od­wie­dze­nia uczel­ni we wrze­śniu. Wi­zy­ta o cha­rak­te­rze ofi­cjal­nym. Je­śli spodo­ba­ło­by im się to, co zo­ba­czą, po­sła­li­by po mnie już w lu­tym.

W tym se­zo­nie nie mo­głam na­wa­lić.

Ścią­gnę­łam kask, po czym się­gnę­łam po bu­tel­kę Ga­to­ra­de i pod­ręcz­nik ze stra­te­gia­mi me­czów. Więk­szość chło­pa­ków wa­łę­sa­ła się wo­kół z wi­docz­nym za­mia­rem przyj­rze­nia się tre­nin­go­wi che­er­le­ade­rek. Zi­gno­ro­wa­łam ich i spoj­rza­łam w stro­nę try­bun.

Do­strze­głam mamę sie­dzą­cą obok taty Car­te­ra, by­łe­go gra­cza NFL1). Mo­je­go taty oczy­wi­ście nie było. Fra­jer.

1) NFL (National Football League) – największa zawodowa liga futbolu amerykańskiego (przyp. red.).

W moim mie­ście fut­bol to coś wiel­kie­go. Dla­te­go wie­lu ro­dzi­ców przy­cho­dzi­ło oglą­dać na­sze me­cze. To wła­śnie tu­taj, we Fran­klin w sta­nie Ten­nes­see, znaj­du­je się sie­dzi­ba Hun­dred Oaks Red Ra­iders, ośmio­krot­nych zwy­cięz­ców mi­strzostw sta­no­wych.

Mama za­wsze przy­cho­dzi­ła na moje tre­nin­gi. Wspie­ra mnie od mło­dzień­czych cza­sów gry w Pop War­ner2). Wiem, że nie­raz się o mnie boi, choć naj­gor­szą rze­czą, jaka do tej pory mi się przy­tra­fi­ła, był wstrząs mó­zgu. Na dru­gim roku, w cza­sach, gdy JJ re­lak­so­wał się, a nie grał na­praw­dę, tre­ner po­wo­łał tego kre­ty­na do gry na sa­mym środ­ku. I jak moż­na się do­my­ślić, idio­ta nie krył mnie wła­ści­wie i zo­sta­łam na­praw­dę moc­no sfau­lo­wa­na.

2) Pop Warner Little Scholars – amerykańska organizacja non profit, umożliwiająca młodzieży w wieku 15–16 lat granie w futbol (wszystkie przypisy, o ile nie podano inaczej, pochodzą od tłumacza).

Poza tym je­stem jak ska­ła – żad­nych pro­ble­mów z ko­la­na­mi czy zła­mań.

Tata ni­g­dy nie przy­szedł na moje tre­nin­gi i rzad­ko by­wał na me­czach.

Wszy­scy my­ślą, że po pro­stu nie ma cza­su – w koń­cu to słyn­ny Do­no­van Wo­ods, roz­gry­wa­ją­cy dru­ży­ny Ten­nes­see­ Ti­tans. Praw­da jest jed­nak taka, że jest prze­ciw­ny mo­jej grze w fut­bol. Któ­ry ze słyn­nych roz­gry­wa­ją­cych nie chciał­by, aby jego dziec­ko po­szło w jego śla­dy i kon­ty­nu­owa­ło tę samą ka­rie­rę? Oczy­wi­ście, tata nie ma nic prze­ciw­ko, je­śli cho­dzi o mo­je­go bra­ta Mike’a, stu­den­ta przed­ostat­nie­go roku na Uni­wer­sy­te­cie Ten­nes­see i ich czo­ło­we­go gra­cza. To wła­śnie mój brat do­pro­wa­dził dru­ży­nę uni­wer­sy­tec­ką do wy­gra­nej w tur­nie­ju Su­gar Bowl w ze­szłym roku. Jaki za­tem pro­blem ma mój tata, je­śli cho­dzi o mnie?

Cóż. Je­stem dziew­czy­ną.

Chwy­ci­łam Ga­to­ra­de i uda­łam się na po­szu­ki­wa­nie Hig­gin­sa. Za­sta­łam go flir­tu­ją­ce­go z Kri­sten Mar­kum, naj­głup­szą z che­er­le­ade­rek. Wzię­łam bez ce­re­gie­li chło­pa­ka na stro­nę, wy­co­fu­jąc się poza za­sięg jej spoj­rze­nia Dar­tha Va­de­ra, i po­wie­dzia­łam wprost:

– Na­stęp­nym ra­zem po­dą­żaj swo­im to­rem do koń­ca, za­miast wga­piać się w Kri­sten, ja­sne?

Twarz Hig­gin­sa ob­le­kła się czer­wie­nią.

– Do­bra – przy­tak­nął w koń­cu.

– Świet­nie.

Po­tem wzię­łam na stro­nę obroń­cę z dru­gie­go roku. Do­ckett był spo­ro niż­szy ode mnie. Po­ło­ży­łam mu rękę na ra­mie­niu i po­dą­ży­li­śmy wzdłuż li­nii bocz­nej.

– W cza­sie ostat­niej gry, gdy zro­bi­łam dłu­gie po­da­nie do Hen­ry’ego, w ogó­le go nie kry­łeś. Wiem, jaki jest szyb­ki, ale coś ta­kie­go nie po­win­no się zda­rzyć. Nie było cię tam, gdzie mia­łeś być.

– Za­ła­pa­łem, Wo­ods – mruk­nął, zwie­sza­jąc smęt­nie gło­wę.

Po­kle­pu­jąc go po ple­cach moim pod­ręcz­ni­kiem, po­cią­gnę­łam ko­lej­ny łyk Ga­to­ra­de, po czym star­łam reszt­ki z ust.

– W po­rząd­ku. Li­czy­my na cie­bie w piąt­ko­wy wie­czór. Je­stem prze­ko­na­na, że tre­ner na cie­bie po­sta­wi.

Do­ckett z uśmie­chem ścią­gnął kask i po­szedł do szat­ni.

– Wy­ko­na­li­ście dzi­siaj ka­wał na­praw­dę do­brej ro­bo­ty – po­chwa­li­łam jesz­cze kil­ku mo­ich li­nio­wych, po czym szturch­nę­łam Hen­ry’ego, przy­pa­tru­jąc mu się z uko­sa.

– Co tam, Wo­ods? – rzu­cił.

– Cał­kiem nie­źle zmy­li­łeś Do­cket­ta.

Ro­ze­śmiał się.

– Uda­ło mi się to, praw­da?

– Może wy­rwie­my się stąd, by po­tań­czyć?

W od­po­wie­dzi wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. Jego zie­lo­ne oczy błysz­cza­ły po­dej­rza­nie, gdy prze­cią­gał dło­nią po blond lo­kach.

– Uwiel­biasz to ro­bić, praw­da?

Wy­mie­rzy­łam mu lek­kie­go kuk­sań­ca w kla­tę.

– Nie­waż­ne.

Zre­wan­żo­wał się tym sa­mym i rzu­cił:

– Wy­sko­czysz z nami coś zjeść?

– Co masz na my­śli, mó­wiąc „z nami”?

– Ze mną, z JJ’em…

– I?

– No, oprócz tego jesz­cze Sa­man­tha, Ma­rie, La­cey i Kri­sten…

Prze­łknę­łam sło­wa, któ­re ci­snę­ły mi się na usta.

– Kur­de, nie ma mowy.

– Idzie­my do Pete’a – do­dał, uno­sząc brwi.

Ja­sna cho­le­ra. Uwiel­bia­łam to miej­sce. Była to jed­na z tych re­stau­ra­cji, gdzie nie mają ci za złe, gdy rzu­casz orzesz­ka­mi ziem­ny­mi po pod­ło­dze. Mimo to od­po­wie­dzia­łam twar­do:

– Nie mogę. Umó­wi­łam się z bra­tem, że obej­rzy­my dziś film.

Hen­ry przy­brał do­brze mi zna­ny zbo­la­ły wy­raz twa­rzy.

– Och, daj spo­kój, Wo­ods. Wiesz, że chcę się dos­tać do Mi­chi­gan po­nad wszyst­ko i też cięż­ko pra­cu­ję, by to osią­gnąć, ale ty prze­gi­nasz. Za­szy­wasz się w domu każ­de­go wie­czo­ru, od­kąd się do­wie­dzia­łaś, że Ala­ba­ma weź­mie udział w roz­gryw­kach wstęp­nych.

Wzię­łam głę­bo­ki od­dech.

– Ra­cja, zo­sta­ły mi tyl­ko trzy dni, by do­piąć wszyst­ko na ostat­ni gu­zik.

– Już to zro­bi­łaś. Je­steś ty­siąc razy lep­szym roz­gry­wa­ją­cym niż twój brat w szko­le śred­niej.

Uśmiech­nę­łam się sze­ro­ko w od­po­wie­dzi.

– Dzię­ki – po­wie­dzia­łam, do­brze wie­dząc, że nie ma ra­cji.

Hen­ry otarł pot z czo­ła swo­ją czer­wo­no-bia­łą ko­szul­ką.

– A może ja wpad­nę i obej­rzę z tobą ten film?

– Co bę­dzie z Sa­man­thą, Ma­rie, La­cey i Kri­sten?

Spo­glą­da­jąc przez ra­mię na che­er­le­ader­ki, rzu­cił:

– Będą cze­kać na mnie na­wet i rok.

Szturch­nę­łam go po­now­nie, a on ro­ze­śmiał się na ca­łe­go.

– Oj tam, w po­rząd­ku. Cie­szę się, że zno­wu wy­cho­dzisz z dziew­czy­na­mi, na­wet je­śli Kri­sten jest sio­strą sza­ta­na.

– E tam, prze­cież nic z tego nie bę­dzie. Mam swo­je stan­dar­dy, sama ro­zu­miesz.

– Tak, ja­sne – od­par­łam, wi­dząc zbli­ża­ją­cych się JJ’a i Car­te­ra.

Trzy­ma­jąc kask w dło­ni, JJ oto­czył ra­mie­niem Hen­ry’ego. Dzi­wi­ło mnie, że jego ko­ści­ste ko­la­na nie za­pa­dły się pod wpły­wem dwu­stu sie­dem­dzie­się­ciu fun­tów3) ży­wej wagi.

3) Funt brytyjski – jednostka masy obowiązująca w krajach anglo­saskich, odpowiadająca ok. 0,45 kilograma.

– Sta­ry, w co zno­wu się wpa­ko­wa­łeś? – za­ga­ił JJ tym swo­im głę­bo­kim gło­sem.

– Wo­ods nie do­ce­nia mo­ich umie­jęt­no­ści ta­necz­nych.

– One na ni­kim nie ro­bią wra­że­nia. – JJ zer­k­nął w moją stro­nę – Ro­adho­use. Wcho­dzisz w to, Wo­ods?

– Nie dam rady. Mu­szę za­ku­wać – od­po­wie­dzia­łam, uno­sząc pod­ręcz­nik.

– Zrób so­bie prze­rwę – rzu­cił.

– Mogę się za­ło­żyć, że nie od­mó­wi­ła­byś, gdy­by wy­bra­li miej­sce, gdzie po­da­ją praw­dzi­wą wy­żer­kę, jak bi­stro Mi­cha­ela czy Ju­lien L’Au­ber­ge w Na­shvil­le – mó­wił Car­ter ze śmiesz­nym fran­cu­skim ak­cen­tem, któ­ry bar­dzo ba­wił mnie, JJ’a i Hen­ry’ego.

– Do li­cha, nie – od­par­łam. – Wszyst­ko, cze­go mi po­trze­ba, to wiel­ki ka­wał mię­cha i to­reb­ka orzesz­ków ziem­nych, któ­ry­mi mogę ob­rzu­cać pod­ło­gę.

– Oj, cóż za bluź­nier­stwo – usły­sza­łam od Car­te­ra.

– Ty rów­nież się nie wy­bie­rasz? – spy­ta­łam go.

Przez chwi­lę mil­czał, spo­glą­da­jąc na swo­je buty.

– Nie dam rady. To wie­czór tre­nin­go­wy, co nie?

Car­ter to je­dy­na zna­na mi oso­ba, któ­rej ro­dzi­ce nie pro­te­stu­ją prze­ciw­ko spę­dza­niu cza­su w ten spo­sób. W jego domu wszyst­ko krę­ci się wo­kół tre­nin­gów i me­czów fut­bo­lo­wych.

– No da­lej, Wo­ods… Tyl­ko na go­dzin­kę czy dwie – bia­do­lił Hen­ry.

Nie zno­si­łam mu od­ma­wiać.

– Je­śli ja­koś prze­brnę wie­czo­rem przez czte­ro­go­dzin­ny film o Ala­ba­mie, wy­bio­rę się z wami ju­tro. Może tak być?

– Su­per – od­po­wie­dział.

– Pod wa­run­kiem, że nie przy­pro­wa­dzisz ze sobą swo­je­go ha­re­mu – na­ci­ska­łam, wska­zu­jąc na gru­pę che­er­le­ade­rek ster­czą­cych dzie­sięć jar­dów od li­nii bram­ki i ro­bią­cych ma­śla­ne oczy do chło­pa­ków.

– Prze­cież mamy umo­wę wią­za­ną – ro­ze­śmiał się.

– W koń­cu je­dy­ne, o czym my­ślisz, to two­je przy­ro­dze­nie – rzu­cił JJ w jego stro­nę.

– A ty niby je­steś inny? – pal­nę­łam.

JJ szturch­nął mnie moc­no w ra­mię, tak że aż za­to­czy­łam się w tył. Wszy­scy po­now­nie wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem.

Wła­śnie wte­dy nad­cią­gnę­ły dwie che­er­le­ader­ki i za­czę­ły przy­mi­lać się do JJ’a i Hen­ry’ego. Cie­ka­we, dla­cze­go ocią­ga­ły się z tym tak dłu­go.

JJ i La­cey ca­ło­wa­li się tak, jak­by za­le­ża­ło od tego mi­strzo­stwo sta­no­we. Sa­man­tha splo­tła dłoń z dło­nią Hen­ry’ego, śląc mu uśmiech. W koń­cu na­de­szły Kris­ten i Ma­rie, oczy­wi­ście ra­zem, jako że che­er­le­ader­ki za­wsze po­dą­ża­ją w sta­dzie.

– Nie­zła ro­bo­ta, Jor­dan – zwró­ci­ła się do mnie Ma­rie. – Two­je ro­ze­gra­nie to na­praw­dę coś.

– Hen­ry ka­zał ci to po­wie­dzieć? – spy­ta­łam.

– Nie – mruk­nę­ła, pa­trząc na swo­je pom­po­ny i mierz­wiąc je dłoń­mi.

JJ and La­cey ode­rwa­li się od sie­bie nie­chęt­nie ni­czym rze­py.

– Na­wet z nią nie za­czy­naj, Ma­rie, bo spę­dzi­my tu całą noc, słu­cha­jąc wy­kła­du na te­mat wskaź­ni­ków i sta­ty­styk po­dań fut­bo­lo­wych… – pal­nę­ła Kri­sten.

– Nie po­dań, tyl­ko gry górą, Kri­sten – oświe­ci­łam ją. – Nie myśl tyle, bo wło­sy za­czy­na­ją ci się elek­try­zo­wać.

Za­śmia­ła się sztucz­nie, nie­świa­do­mie wy­gła­dza­jąc swo­je brą­zo­we wło­sy. Wy­si­li­łam całą swo­ją wolę, aby nie wy­buch­nąć śmie­chem, gdy zo­ba­czy­łam, że Sa­man­tha i La­cey ro­bią to samo. Spoj­rza­łam na Hen­ry’ego, JJ’a i Car­te­ra, któ­rzy po­now­nie za­czę­li chi­cho­tać. Ma­rie po­szła ich śla­dem.

– Daj­cie znać, je­śli zmie­ni­cie zda­nie – za­wo­łał Hen­ry w stro­nę moją i Car­te­ra.

Zro­bi­li­śmy żół­wi­ka na po­że­gna­nie, po czym Hen­ry, JJ i ich fan­klub uda­li się w stro­nę szat­ni.

Przy­tu­la­jąc pod­ręcz­nik do pier­si, po­czu­łam przez mo­ment ukłu­cie sa­mot­no­ści. Mia­łam ocho­tę za­wo­łać za Hen­rym. Od­kąd kil­ka mie­się­cy temu rzu­ci­ła go dziew­czy­na, cho­dził zdo­ło­wa­ny, więc na pew­no do­ce­nił­by moje to­wa­rzy­stwo. Zwłasz­cza że ob­ra­ca się te­raz wśród la­sek, któ­rym wy­da­wa­ło się, że Hail Mary4) to mo­dli­twa do Mat­ki Bo­skiej.

4)Hail Mary – dłu­gie po­da­nie w kie­run­ku gru­py skrzy­dło­wych (wide re­ce­ivers) znaj­du­ją­cych się w po­bli­żu stre­fy bo­iska, w któ­rej zdo­by­wa się przy­ło­że­nia (end zone) w na­dziei na wy­ko­na­nie za­gra­nia war­te­go sześć punk­tów (to­uch down). Za­gra­nie to uży­wa­ne jest naj­czę­ściej przed sa­mym koń­cem spo­tka­nia.

Z dru­giej stro­ny roz­pra­szał moją uwa­gę, a po­trze­bo­wa­łam du­żej daw­ki kon­cen­tra­cji. Dla Ala­ba­my.

– Wra­caj­my do domu, Car­ter – po­wie­dzia­łam, sły­sząc wo­ła­nie jego taty z pierw­sze­go rzę­du me­ta­lo­wych try­bun. – Two­ja mama cze­ka z obia­dem, aż skoń­czy­my.

– Uda­ne­go se­an­su. Chciał­bym być na two­im miej­scu, a nie prze­sia­dy­wać z tatą.

Po chwi­li jed­nak do nie­go do­łą­czył. Pan Car­ter za­czął coś mó­wić, ge­sty­ku­lu­jąc za­wzię­cie. Praw­do­po­dob­nie pod­da­wał szcze­gó­ło­wej ana­li­zie cały tre­ning.

Szko­da tyl­ko, że mój tata nie jest taki.

***

Z po­wro­tem w domu. Sia­da­jąc przy ku­chen­nym sto­le, otwo­rzy­łam pod­ręcz­nik ze stra­te­gia­mi gry. Obie­ra­jąc ba­na­na, stu­dio­wa­łam ma­newr zwa­ny Red Rab­bit. Ju­tro za­po­wia­da­ła się zu­peł­nie od­je­cha­na gra, z za­gra­nia­mi typu flea flic­ker5). Bę­dzie cięż­ko, ale Hen­ry i ja ja­koś damy radę.

5)Flea flic­ker − za­gra­nie po­le­ga­ją­ce na tym, że po wzno­wie­niu gry roz­gry­wa­ją­cy prze­ka­zu­je pił­kę za­wod­ni­ko­wi for­ma­cji ofen­syw­nej, któ­re­go za­da­niem jest bieg z pił­ką (run­ning back), a na­stęp­nie zwró­ce­nie pił­ki roz­gry­wa­ją­ce­mu. Po tym tric­ku pił­ka jest po­da­wa­na do skrzy­dło­we­go (wide re­ce­iver) lub za­wod­ni­ka for­ma­cji ofen­syw­nej bę­dą­ce­go za­ra­zem skrzy­dło­wym (ti­ght end).

Mama we­szła do kuch­ni. Odło­ży­ła se­ka­tor i rę­ka­wi­ce na blat, po czym na­la­ła so­bie szklan­kę wody.

– Dla­cze­go nie wy­szłaś dziś z przy­ja­ciół­mi? – spy­ta­ła.

– Nie je­stem przy­go­to­wa­na na roz­gryw­kę wstęp­ną – od­po­wie­dzia­łam, po­chła­nia­jąc wzro­kiem wy­tycz­ne.

– Z tego, co wi­dzia­łam, je­steś go­to­wa na sto pro­cent. Nie chcę, że­byś się wy­pa­li­ła.

– Ni­g­dy.

– Może przy­dał­by ci się ma­saż? Dzień w SPA, któ­ry spra­wi, że w pią­tek bę­dziesz wy­po­czę­ta i zre­lak­so­wa­na. Mo­gły­by­śmy pójść ra­zem w czwar­tek, gdy skoń­czę wo­lon­ta­riat w szpi­ta­lu.

Po­wo­li pod­nio­słam gło­wę, wpa­tru­jąc się w mamę.

Tak… Z pew­no­ścią chło­pa­ki po­trak­tu­ją mnie po­waż­nie, je­śli w pią­tek po­ka­żę im się z ró­żo­wym ma­ni­cu­re’em.

Nie chcąc jej zra­nić, okra­si­łam moją od­mo­wę uśmie­chem.

– Nie, dzię­ki.

Mama od­wza­jem­ni­ła uśmiech.

– Co za­mie­rzasz wło­żyć na wy­ciecz­kę do Ala­ba­my?

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Czy ja wiem… Może kor­ki i dre­sy Hun­dred Oaks.

Mama po­pi­ja­ła wodę.

– Tak so­bie my­śla­łam, że może wy­bra­ły­by­śmy się na za­ku­py po su­kien­kę.

– Nie… Dzię­ki.

Boże, gdy­bym wło­ży­ła su­kien­kę, sta­ła­bym się poś­mie­wi­skiem wszyst­kich chło­pa­ków jak Ala­ba­ma dłu­ga i sze­ro­ka, od Tu­sca­lo­osy aż po dru­go­rzęd­ne ligi.

– Tre­ner Ala­ba­my jest wiel­kim fa­nem Bal­ti­mo­re. Może wło­żę ko­szul­kę Ra­vens.

Mama za­nio­sła się śmie­chem.

– Tata wy­ko­pie cię z domu.

– Dla­cze­go miał­bym wy­ko­pać moją cór­kę z domu? – roz­le­gło się py­ta­nie wiel­kie­go Do­no­va­na Wo­od­sa.

Wszedł do kuch­ni i ob­da­rzył mamę ca­łu­sem i uścis­kiem.

– Bez po­wo­du – od­po­wie­dzia­łam, prze­wra­ca­jąc stro­nę pod­ręcz­ni­ka.

Tata chwy­cił bu­tel­kę Ga­to­ra­de, tego tru­skaw­ko­wo-śliw­ko­we­go szaj­su, któ­ry re­kla­mu­je, i po­cią­gnął łyk. Na­dal był umię­śnio­ny jak dia­bli, choć jego czar­ne wło­sy za­czy­na­ły już przy­bie­rać od­cień soli i pie­przu. Osią­gnąw­szy wiek czter­dzie­stu trzech lat, pię­cio­krot­nie pró­bo­wał przejść na eme­ry­tu­rę po każ­dym za­koń­czo­nym se­zo­nie, jed­nak osta­tecz­nie za­wsze po­wra­cał do gry, z tego czy in­ne­go po­wo­du. Z bie­giem cza­su spra­wa ta sta­ła się ulu­bio­nym te­ma­tem przy­ty­ków spra­wo­zdaw­ców spor­to­wych. Nie chcąc za­tem ry­zy­ko­wać ochrza­nu, nie po­ru­sza­li­śmy w domu tego draż­li­we­go te­ma­tu.

Tata spo­glą­dał na mój pod­ręcz­nik, krę­cąc gło­wą.

– Przyj­dziesz na mój piąt­ko­wy mecz?

Spo­glą­da­jąc na mamę, od­po­wie­dział:

– Może. Za­sta­no­wię się.

– Okej…

– A co po­wiesz na to, bym za­brał cie­bie i Hen­ry’ego na ryby przed me­czem two­je­go bra­ta? – spy­tał na­gle z uśmie­chem na twa­rzy.

Co za kom­plet­na bzdu­ra. Pój­dzie na mecz Mike’a, a na mój nie, i pró­bu­je mnie uła­go­dzić wyj­ściem na ryby?!

– Nie, dzię­ki – od­par­łam.

Przez twarz taty prze­mknął sze­ro­ki uśmiech.

– To może w na­stęp­nym ty­go­dniu – po­wie­dział mięk­ko.

– Tak samo jak może przyj­dziesz na mój piąt­ko­wy mecz – wy­mru­cza­łam do sie­bie. – Mamo, gdzie jest Mike?

Mia­łam wiel­ką ocho­tę obej­rzeć ten film o Ala­ba­mie. Cho­ciaż wi­dzia­łam ty­sią­ce aka­de­mic­kich i pro­fe­sjo­nal­nych me­czów, na­dal nie po­tra­fi­łam się obejść bez opi­nii eks­per­tów, a mój tata był da­le­ki od udzie­la­nia mi ja­kich­kol­wiek rad.

– Ach, jego tre­ner zwo­łał spo­tka­nie dru­ży­ny. Pro­sił, by prze­ka­zać ci prze­pro­si­ny.

– Su­per – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem.

Mama za­czę­ła opo­wia­dać ta­cie o swo­ich ró­żach i sło­necz­ni­kach, wska­zu­jąc przez ku­chen­ne okno w kie­run­ku ogro­du.

– Nie są­dzisz, że sło­necz­ni­ki nie­mal osią­gnę­ły już stan zen?

Tata oto­czył mamę ra­mio­na­mi i, jak Boga ko­cham, mruk­nął:

– Ja rów­nież osią­gam w tym mo­men­cie ten stan.

Nie­bez­piecz­nie bli­ska pusz­cze­nia pa­wia chwy­ci­łam pod­ręcz­nik i kru­che cze­ko­la­do­we cia­stecz­ka, po czym ze­szłam do piw­ni­cy. Włą­czy­łam te­le­wi­zor i wło­ży­łam do od­twa­rza­cza DVD pły­tę z na­gra­niem roz­gryw­ki mię­dzy Ala­ba­mą a Tek­sa­sem z ze­szło­rocz­nych mi­strzostw na­ro­do­wych.

Wy­łą­czy­łam świa­tła i roz­ło­ży­łam się wy­god­nie na jed­nej ze skó­rza­nych sof. Za­ja­da­jąc cia­stecz­ka, wci­snę­łam przy­cisk od­twa­rza­nia.

Pod­su­muj­my. Moi przy­ja­cie­le ba­wi­li się z che­er­le­ader­ka­mi.

Mój tata trosz­czył się bar­dziej o stan zen sło­necz­ni­ków niż o moje uczu­cia.

Przy­nam­niej zo­sta­wał mi fut­bol.

Sta­no­wił sed­no mo­je­go ży­cia, od­kąd skoń­czy­łam sie­dem lat. Cza­sem jed­nak sły­sza­łam od Hen­ry’ego, że po­win­nam mniej się w tym za­tra­cać, a za­cząć żyć na­praw­dę, tak jak­bym „mia­ła zejść lada dzień”.

Praw­da była taka, że by­łam nor­mal­ną na­sto­lat­ką. No, tak nor­mal­ną, jak po­tra­fi­łam. Rzecz w tym, że z jed­nej stro­ny uwa­ża­łam Ju­sti­na Tim­ber­la­ke’a za mega cia­cho, z dru­giej zaś mia­łam po­nad sześć stóp6) wzro­stu­ i po­tra­fi­łam wy­rzu­cić pił­kę na li­nię pięć­dzie­się­ciu jar­dów.

6) Stopa – jednostka miary używana w krajach anglosaskich, równa 30,48 centymetra.

Inne ozna­ki anor­mal­no­ści?

Po­tocz­nie uwa­ża się, że dziew­czy­na prze­by­wa­ją­ca sta­le z dru­ży­ną fut­bo­lo­wą rand­ku­je na okrą­gło.

Nie­zu­peł­nie.

Ni­g­dy nie mia­łam chło­pa­ka, ni­g­dy na­wet się nie ca­ło­wa­łam. Naj­bliż­sza temu by­łam ze­szłe­go lata, ale mia­ło to cha­rak­ter zwy­kłe­go żar­tu. Na im­pre­zie jed­na z che­er­le­ade­rek rzu­ci­ła po­mysł gry w „sie­dem mi­nut w nie­bie”. No wie­cie, cho­dzi o to, że idzie się do to­a­le­ty i ca­łu­je. Ja­kimś spo­so­bem ja i Hen­ry tra­fi­li­śmy do jed­nej ubi­ka­cji. Oczy­wi­ście do po­ca­łun­ku nie do­szło, skoń­czy­ło się tyl­ko na od­je­cha­nych za­pa­sach kciu­ko­wych, któ­re prze­kształ­ci­ły się w po­je­dy­nek na prze­py­chan­ki. Oczy­wi­ście wszy­scy my­śle­li, że ob­ści­ski­wa­li­śmy się w to­a­le­cie. Tak, ja­sne. On jest dla mnie jak brat.

Nie cho­dzi o to, że fa­ce­ci się mną nie in­te­re­su­ją. Rzecz w tym, że ci, któ­rych znam, w więk­szo­ści są:

1. Niż­si niż ja.

2. La­lu­sio­wa­ci.

3. W mo­jej dru­ży­nie.

4. Patrz punk­ty 1–3.

Ni­g­dy nie po­zwo­lę so­bie na uma­wia­nie się z chło­pa­kiem z dru­ży­ny. Tak czy ina­czej, nie są w moim ty­pie. Wspól­ne prze­jażdż­ki au­to­bu­sem przez te wszyst­kie lata sku­tecz­nie mnie od nich od­rzu­ci­ły. Pod­czas jed­nej jaz­dy moja dru­ży­na wy­twa­rza wię­cej ga­zów niż wy­sy­pi­sko śmie­ci.

Zresz­tą nie mam cza­su na fa­ce­tów. Gdy­bym na­gle za­czę­ła się za­cho­wy­wać jak dziew­czy­na, moja dru­ży­na prze­sta­ła­by trak­to­wać mnie po­waż­nie. Nie mogę so­bie po­zwo­lić na utra­tę pew­no­ści sie­bie. W koń­cu je­stem gwiaz­dą Hun­dred Oaks Red Ra­iders.

Gwiaz­dą, do któ­rej Ala­ba­ma za­pło­nie mi­ło­ścią w piąt­ko­wą noc.

Problemy z kolanem

bilans – 20 dni do wypadu do Alabamy

– Okej, prze­rwa – za­wo­łał tre­ner.

Śro­do­we po­po­łu­dnie, dwa dni przed me­czem otwar­cia.

Zdej­mu­jąc kask, skie­ro­wa­łam się w stro­nę ław­ki, po czym usia­dłam i otwo­rzy­łam pod­ręcz­nik.

– Wo­ods – usły­sza­łam głos Hen­ry’ego, sia­da­ją­ce­go obok mnie – zrób so­bie prze­rwę.

– Nie od­mie­rzy­łam od­po­wied­nio cza­su na scre­en pass7).

7)Scre­en pass – za­gra­nie to wy­stę­pu­je wte­dy, gdy za­wod­ni­cy de­fen­sy­wy my­ślą, że bę­dzie gra­ne dłu­gie po­da­nie.

Hen­ry po­chy­lił się i prych­nął w stro­nę swych bu­tów:

– To two­je po­da­nie do tyłu do Ba­te­sa umoż­li­wi­ło nam wy­gra­nie me­czu. Nie bądź dla sie­bie zbyt su­ro­wa.

– Jak mo­żesz do tego pod­cho­dzić tak spo­koj­nie?

Blond loki przy­sło­ni­ły mu oczy, gdy od­po­wie­dział:

– Nie boję się o cie­bie. Je­steś naj­lep­szym za­wod­ni­kiem w ca­łym Ten­nes­see.

Po­tem par­sk­nął śmie­chem.

– A je­śli cho­dzi o mnie… Po­wi­nie­nem się na­uczyć, jak pro­wa­dzić cię­ża­rów­kę z na­cze­pą jak mój tata. Albo wy­ćwi­czyć na­stę­pu­ją­cą for­muł­kę: „Kon­su­men­ci Wal-Mar­tu są pro­sze­ni o uwa­gę. Pro­si­my o nie­odwie­dza­nie, po­wta­rzam, nie­odwie­dza­nie mę­skiej to­a­le­ty aż do od­wo­ła­nia. Do­szło tam do praw­dzi­wej ka­ta­stro­fy”.

Na­praw­dę mnie tym roz­śmie­szył.

– Prze­stań. Je­steś naj­szyb­szym gra­czem, ja­kie­go znam. Je­śli ty nie do­sta­niesz sty­pen­dium, by po­cią­gnąć grę w col­le­ge’u, nikt tego nie do­ko­na. Jako skrzy­dło­wy po pro­stu wy­mia­tasz. Do tego je­steś nie­głu­pi.

W od­po­wie­dzi od­chy­lił się z po­wro­tem do tyłu i krzy­żu­jąc ręce na brzu­chu, spy­tał:

– Wspól­ne wyj­ście po tre­nin­gu na­dal ak­tu­al­ne?

– Po­win­nam obej­rzeć jesz­cze parę fil­mów…

– Wo­ods, obie­ca­łaś! – zmarsz­czył się.

– Nie wy­da­je mi się, by Liz He­aston8) i Ash­ley Mar­tin9) dużo im­pre­zo­wa­ły w szko­le śred­niej.

8) Elizabeth „Liz” Heaston Thompson – amerykańska sportsmenka; w 1997 roku jako pierwsza kobieta w historii zdobyła punkt dla uniwersyteckiej drużyny futbolowej (przyp. red.).

9) Ashley Martin – amerykańska zawodniczka; trenowała futbol i piłkę nożną. Była pierwszą kobietą, która zdobyła punkt w prestiżowych rozgrywkach futbolu amerykańskiego NCAA Division I (przyp. red.).

– Nie mó­wię o im­pre­zo­wa­niu. Cho­dzi mi o wspól­ne spę­dza­nie cza­su, jak daw­niej. Poza tym one są ko­pa­cza­mi. Zdo­by­cie jed­ne­go punk­tu nie wy­ma­ga od nich wie­le wy­sił­ku. Zresz­tą spójrz tyl­ko na nie! Dwa punk­ty za cel­ne kop­nię­cie w ca­łej ich ka­rie­rze! Wszyst­ko w ob­rę­bie za­le­d­wie trze­ciej ligi. Co do Ash­ley… No do­bra, trzy punk­ty w jed­nym me­czu, pierw­sza liga Jack­so­nvil­le, nie­mniej jed­nak…

Po­trzą­snę­łam gło­wą.

– Ja trak­tu­ję grę po­waż­nie.

– Ale pra­wie nie wi­du­je­my się w cią­gu ty­go­dnia – po­wie­dział ci­cho, wy­wo­łu­jąc u mnie po­czu­cie bez­na­dziei. Je­śli do­pnę swe­go i będę grać w Ala­ba­mie, nie będę mia­ła na­wet z kim dzie­lić swo­jej ra­do­ści, bo mój naj­lep­szy kum­pel znaj­dzie so­bie lep­sze rze­czy do ro­bo­ty.

– Mniej­sza o film. Wy­skocz­my gdzieś ra­zem. Tyl­ko my, zga­dza się?

– No ja­sne. – Po­now­nie po­chy­la­jąc się w stro­nę ko­lan, spy­tał jesz­cze: – A co my­ślisz o Ma­rie Ba­ird?

– Wy­da­je się lep­sza od Kri­sten.

– Za­sta­na­wiam się nad za­pro­sze­niem jej gdzieś.

– A co z Sa­man­thą?

Hen­ry sku­pił uwa­gę na pod­ło­żu pod sto­pa­mi i kop­nął ka­myk.

– Sam nie wiem… Seks jest w po­rząd­ku, ale ja­koś za nią nie prze­pa­dam.

– Dla­cze­go cią­gle sy­piasz z dziew­czy­na­mi, z któ­ry­mi nic cię nie łą­czy? To już chy­ba trze­cia, z któ­rą krę­cisz, od­kąd Car­rie Mey­er kop­nę­ła cię w ty­łek. Dla­cze­go po pro­stu nie spik­nie­cie się po­now­nie?

Twarz Hen­ry’ego mo­men­tal­nie sta­ła się bar­dziej ró­żo­wa niż te śmiesz­ne sta­ni­ki, któ­re mama zo­sta­wi­ła mi ostat­nio na łóż­ku, uwa­ża­jąc naj­wi­docz­niej, że po­trzeb­ne mi coś bar­dziej ko­bie­ce­go niż bie­li­zna spor­to­wa.

– Ma­rie wy­da­je się na­praw­dę spo­ko.

– Masz na my­śli praw­dzi­we rand­ko­wa­nie, a nie za­ba­wę?

– Może.

– Ja tam lu­bię Car­rie.

Ze wszyst­kich zna­nych mi dziew­czyn je­dy­nie ona mo­gła­by być moją przy­ja­ciół­ką. Na po­cząt­ku dzie­wią­tej kla­sy pierw­szy dzień w szat­ni po tre­nin­gu był praw­dzi­wą ma­sa­krą. Nie­świa­do­mie po­peł­ni­łam błąd, prze­bie­ra­jąc się na wprost ka­pi­tan che­er­le­ade­rek. Za­czę­ła na­trzą­sać się z mo­jej pła­skiej klat­ki pier­sio­wej na oczach dwu­dzie­stu in­nych dziew­czyn. Wów­czas to Car­rie, świe­żo upie­czo­na che­er­le­ader­ka, po­de­szła do ka­pi­tan i ka­za­ła jej prze­stać. Było to na­praw­dę od­waż­ne za­gra­nie.

– Za­ło­żę się, że też po­lu­bisz Ma­rie. Mu­sisz tyl­ko dać jej szan­sę.

Wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi, po­my­śla­łam, że nie mam za­mia­ru spo­ufa­lać się z ni­kim, kto przy­jaź­ni się z Kris­ten Mar­kum.

– Dla­cze­go Car­rie kop­nę­ła cię w ty­łek?

– Już ci mó­wi­łem, Wo­ods, że to moja pry­wat­na spra­wa.

– Prze­cież ni­g­dy nie mie­li­śmy przed sobą ta­jem­nic.

– Może ty w ta­kim ra­zie po­wiesz mi, dla­cze­go tak bar­dzo nie zno­sisz Kri­sten?

Uśmiech­nę­łam się tyl­ko w od­po­wie­dzi i szturch­nę­łam go w ra­mię.

– Do­bra, ro­zejm – od­parł, roz­cie­ra­jąc bi­ceps. – Masz ocho­tę prze­je­chać się tu­ne­lem stra­chu i za­grać w skee ball10)?

10) Popularna gra zręcznościowa.

– Świet­nie. Obiad u mnie w domu?

– Ja­sne, że tak, do cho­le­ry. Bę­dzie pie­czo­ny kur­czak, praw­da?

– Masz to jak w ban­ku.

Zwy­kle Hen­ry ja­dał u nas w domu kil­ka razy w ty­go­dniu, cza­sem też no­co­wał. Cho­ciaż teo­re­tycz­nie po­wi­nien spać w po­ko­ju go­ścin­nym, za­kra­dał się do mo­je­go po­ko­ju, od­kąd skoń­czy­li­śmy osiem lat. Kie­dy mama się o tym do­wie­dzia­ła, za­czę­ła go zmu­szać do spa­nia ze mną do góry no­ga­mi. Hen­ry za­wsze mnie roz­śmie­szał, przy­ta­cza­jąc ar­gu­men­ty do spa­nia gło­wą w gło­wę, ta­kie jak ochro­nie­nie mnie przed po­ten­cjal­nym na­past­ni­kiem lub odór pły­ną­cy z mo­ich stóp.

– Wo­ods, ko­niec prze­rwy! – usły­sza­łam wo­ła­nie tre­ne­ra.

Sko­czy­łam na rów­ne nogi, scho­wa­łam po­now­nie moje dłu­gie blond wło­sy pod kask i po­bie­głam w stro­nę li­nii pięć­dzie­się­ciu jar­dów.

– Co jest, tre­ne­rze?

– Spró­buj­my tak­ty­ki z ostrym za­krę­tem i po­da­niem do tyłu, tej, o któ­rej wcze­śniej roz­ma­wia­li­śmy.

– Robi się.

Gra tego typu nie na­le­ży do ła­twych, ale Hen­ry i ja damy radę. Będę mu­sia­ła wy­ko­nać do nie­go krót­kie po­da­nie. Kie­dy obro­na ru­szy za nim z ko­py­ta, wów­czas prze­rzu­ci pił­kę do za­wod­ni­ka for­ma­cji ofen­syw­nej, któ­ry za­ko­twi­czy się na środ­ku pola.

Za­czę­łam na­ra­dę z chło­pa­ka­mi.

– W co gra­my? – spy­tał JJ.

– Red Rab­bit – od­po­wie­dzia­łam.

– Za­rą­bi­ście – rzu­cił Hen­ry, za­cie­ra­jąc dło­nie.

Za­ję­li­śmy wy­zna­czo­ne po­zy­cje. Kie­dy do­sta­łam pił­kę od JJ’a, ota­cza­ła mnie wy­łącz­nie ci­sza. Zwy­kle sły­sza­łam głos tre­ne­ra w gło­śni­ku przy ka­sku, ale nie tym ra­zem. Zdzi­wi­łam się. Co to ma u li­cha zna­czyć? Pa­trząc ką­tem oka, do­strze­głam dy­rek­to­ra idą­ce­go ra­mię w ra­mię z tre­ne­rem, któ­ry wy­glą­dał jak, za prze­pro­sze­niem, po­tul­ne cie­lę. Sta­no­wi­li dość po­ciesz­ną parę.

Nie­spo­dzie­wa­nie, pierw­szy raz w ży­ciu ko­la­no dało mi po­pa­lić.

Kie­dy tak sta­łam, wpa­tru­jąc się w tre­ne­ra i dy­rek­to­ra, zo­sta­łam zwa­lo­na z nóg przez roz­gry­wa­ją­ce­go obro­ny, Car­te­ra, i jego dwie­ście pięć­dzie­siąt fun­tów ży­wej wagi. Le­cąc do tyłu, ude­rzy­łam so­lid­nie o zie­mię, po­mi­mo ka­sku świat wi­ro­wał mi przed ocza­mi. Auć.

***

Gdzie do cho­le­ry był JJ? Dla­cze­go mnie nie obro­nił? Pierw­szy raz zo­sta­łam za­blo­ko­wa­na w taki spo­sób. Zwa­żyw­szy na pra­cę mo­ich stóp i mu­sku­lar­ne, ogrom­ne cia­ło JJ’a, to nie po­win­no się w ogó­le zda­rzyć.

– Jor­dan! – usły­sza­łam głos mamy do­bie­ga­ją­cy z try­bun.

Nad­biegł Hen­ry. Ścią­gnął kask i uklęk­nął na zie­mi obok mnie. Za­gry­zł­szy war­gę, po­ło­żył mi rękę na ra­mie­niu.

Po mo­jej dru­giej stro­nie zwa­lił się Car­ter.

– Tak mi przy­kro, Wo­ods. Pró­bo­wa­łem wy­ha­mo­wać. Dla­cze­go do cho­le­ry sta­łaś tam jak słup soli?

– Wo­ods! – za­wo­łał tre­ner, bie­gnąc w moją stro­nę. – Wszyst­ko w po­rząd­ku? JJ, co do cho­le­ry wy­pra­wiasz? Co do cie­bie, Car­ter – jak mo­głeś być tak tępy i ude­rzyć w na­sze­go roz­gry­wa­ją­ce­go na dwa dni przed otwar­ciem se­zo­nu? – mó­wiąc to, rzu­cił swo­ją pod­kład­kę do pi­sa­nia na zie­mię.

Co za ob­ciach.

– Nic mi nie jest, tre­ne­rze – po­wie­dzia­łam.

Nie ucier­pia­łam, mimo to nie mia­łam ocho­ty się pod­nieść. Czu­łam się tak samo pa­skud­nie jak wte­dy, gdy gór­na część ko­stiu­mu ką­pie­lo­we­go zje­cha­ła so­bie z mo­jej klat­ki pier­sio­wej na zjeż­dżal­ni na Flo­ry­dzie.

Trud­no mi było uwie­rzyć, że wła­śnie na­wa­li­łam. Tata do­sta­nie sza­łu, gdy się do­wie o tym, że mia­łam za­ćmie­nie pod­czas tre­nin­gu. Su­per. I wszyst­ko dwa dni przed otwar­ciem se­zo­nu. Jesz­cze więk­sza por­cja cho­ler­ne­go stre­su.

– To moja wina, tre­ne­rze – ode­zwał się JJ. Po­dał mi rękę i po­cią­gnął do po­zy­cji sto­ją­cej.

– To się nie może po­wtó­rzyć w piąt­ko­wy wie­czór! – krzyk­nął tre­ner, ce­lu­jąc pal­cem w stro­nę jego twa­rzy.

Za­kry­ta ka­skiem, od­dy­cha­łam głę­bo­ko. JJ nie mu­siał brać winy na sie­bie, bo wszyst­ko zda­rzy­ło się prze­ze mnie. Mimo to wi­siał mi przy­słu­gę. Po­przed­nim ra­zem ob­ści­ski­wał się z La­cey i tra­fił na tre­ning moc­no spóź­nio­ny, a ja go kry­łam.

A je­śli już mowa o róż­nych zbli­że­niach – obok dy­rek­to­ra do­strze­głam fa­ce­ta wy­glą­da­ją­ce­go ku­bek w ku­bek jak Cha­se Craw­ford. Gość wy­glą­dał na za­nie­po­ko­jo­ne­go. Cho­le­ra, a więc wszyst­ko wi­dział. Całe szczę­ście, że by­łam w ka­sku – moja twarz przy­bra­ła od­cień bar­dziej czer­wo­ny niż gril­lo­wa­ny po­mi­dor.

Chło­pak miał wło­sy w ko­lo­rze pia­sko­we­go blon­du, ukła­da­ją­ce się na­tu­ral­nie w ku­szą­ce fale. Jego oczy w ko­lo­rze czy­ste­go błę­ki­tu przy­wo­dzi­ły mi na myśl kred­kę Cray­ola. Zno­szo­na ko­szul­ka polo i wy­bla­kłe je­an­sy le­ża­ły na nim wprost ide­al­nie.

Ta­kich spodni nie da się ku­pić. Aby uzy­skać ten efekt, trze­ba no­sić je la­ta­mi. Prze­mknę­ło mi przez myśl, że może by mi je sprze­dał. Och, o czym ja my­ślę. Trze­ba jed­nak przy­znać, że te spodnie były je­dy­ne w swo­im ro­dza­ju. Po­do­ba­ło mi się też to, że był ode mnie o kil­ka cali wyż­szy i ład­nie opa­lo­ny. No i to cia­ło… Jak on to robi, do cho­le­ry, za­ra­bia na ży­cie, tre­nu­jąc fit­ness?

Za­raz, za­raz. Co ten fa­cet tu wła­ści­wie robi?

Krę­ci­ło mi się w gło­wie i zbie­ra­ło na wy­mio­ty. Mu­sia­łam wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

Gdy dy­rek­tor się ode­zwał, ode­tchnę­łam z ulgą.

– Tre­ne­rze Mil­ler, chciał­bym panu przed­sta­wić Ty­le­ra Gre­ena. Jego li­ce­al­na dru­ży­na fut­bo­lo­wa wy­gra­ła ze­szło­rocz­ne mi­strzo­stwa sta­nu Tek­sas. Zda­ję so­bie spra­wę, że jest nie­co za póź­no na przy­miar­ki, nie­mniej jego ro­dzi­na wła­śnie się tu prze­pro­wa­dzi­ła. Może mógł­by pan roz­wa­żyć do­pusz­cze­nie go do dru­ży­ny? Póź­niej po­dam panu wię­cej szcze­gó­łów.

– Ro­zu­miem – przy­tak­nął tre­ner.

Dy­rek­tor znik­nął po­now­nie w przy­jem­nie kli­ma­ty­zo­wa­nych ko­ry­ta­rzach szko­ły.

Chwi­lecz­kę. Czy dy­rek­tor nie po­wie­dział wła­śnie cze­goś na te­mat Ty­le­ra, fut­bo­lu i skap­to­wa­nia go do mo­jej dru­ży­ny? Naj­wyż­sza pora otrzą­snąć się z osłu­pie­nia i ogar­nąć, co dzie­je się wo­ko­ło.

Ty­ler stał z rę­ka­mi głę­bo­ko wbi­ty­mi w kie­sze­nie spodni, kre­śląc pal­cem u nogi coś na li­nii bocz­nej. Po­tem po­wiódł wzro­kiem po człon­kach dru­ży­ny. Cie­ka­we, skąd te ner­wy? Po kimś, kto wy­grał mi­strzo­stwa sta­no­we, spo­dzie­wa­ła­bym się ra­czej by­cia za­ro­zu­mia­łym dup­kiem, pa­no­szą­cym się do­oko­ła ni­czym ja­kiś Tom Bra­dy11).

11) Tom Brady – amerykański futbolista, rozgrywający (qu­ar­ter­back) w New En­gland Pa­triots. Je­den z naj­wy­bit­niej­szych za­wod­ni­ków w hi­sto­rii NFL.

– A za­tem, Ty­ler… – za­czął tre­ner.

– Pro­szę mi mó­wić Ty, tre­ne­rze.

– W po­rząd­ku. Ty, na ja­kiej po­zy­cji grasz?

– Roz­gry­wa­ją­ce­go, pro­szę pana.

Sły­sząc to, mi­mo­wol­nie zro­bi­łam krok w tył. Resz­ta dru­ży­ny wy­buch­nę­ła śmie­chem.

To ja je­stem roz­gry­wa­ją­cym. Od do­brych dwóch lat nic się w tym wzglę­dzie nie zmie­ni­ło. Ten mło­kos nie od­bie­rze mi tego, co na­le­ży do mnie.

– Ci­sza! – wrza­snął tre­ner, ob­rzu­ca­jąc nas cha­rak­te­ry­stycz­nym, prze­szy­wa­ją­cym spoj­rze­niem.

Wszy­scy mo­men­tal­nie umil­kli. Do­brze zna­li­śmy tę jego minę w sty­lu: „Je­śli się nie uspo­ko­isz, bę­dziesz mu­siał prze­biec pięć mil12) w ochra­nia­czach”.

12) Mila angielska – jednostka długości stosowana w krajach anglo­saskich, odpowiadająca ok. 1609,34 metra.

– Ty – cią­gnął – my już mamy roz­gry­wa­ją­ce­go, któ­re­mu ni­cze­go nie bra­ku­je.

Ty ob­da­rzył go bo­le­snym spoj­rze­niem i spu­ścił wzrok. Ni­g­dy nie wi­dzia­łam lau­re­ata mi­strzostw sta­no­wych, któ­ry by się tak za­cho­wy­wał. Więk­szość z nich aż ki­pia­ła pew­no­ścią sie­bie. To uro­dze­ni przy­wód­cy. Ja­koś nie mo­głam so­bie wy­obra­zić po­dą­ża­nia za fa­ce­tem, po któ­rym wszyst­ko wi­dać jak na dło­ni. Nie­mniej był przy­stoj­nia­kiem i do tego z pew­no­ścią do­brym za­wod­ni­kiem, sko­ro grał dla tek­sań­skiej dru­ży­ny na­ro­do­wej. Fut­bol to dla tych lu­dzi po­waż­na spra­wa, prak­tycz­nie o zna­cze­niu re­li­gij­nym.

O co za­tem mo­gło cho­dzić?

Chwi­lecz­kę. Skąd u mnie taka doza sym­pa­tii? To nie w moim sty­lu. Je­stem jak ska­ła.

– No, za­wsze przy­da nam się do­bry zmien­nik. Na­sza ka­pi­tan wy­ja­śni ci, co i jak. Wo­ods! – za­wo­łał tre­ner.

Wciąż na nie­co drżą­cych ko­la­nach, zdo­ła­łam jed­nak ja­koś do­biec do tre­ne­ra. Ty wy­cią­gnął rękę, by uści­snąć moją dłoń. Mój chwyt był tak moc­ny, jak to moż­li­we. Mu­sia­łam dać mu do zro­zu­mie­nia, kto tu jest górą.

Ty spoj­rzał na na­sze po­łą­czo­ne dło­nie, po czym szyb­ko wy­swo­bo­dził swo­ją.

– Auć – rzu­cił z uśmie­chem. Wi­dok ten spo­wo­do­wał, że po­czu­łam, jak top­nie­ję we­wnątrz ni­czym Zła Cza­row­ni­ca ze Wscho­du.

– Wo­ods, prze­szkol go wstęp­nie. Kil­ka szyb­kich po­dań, śred­nie tem­po. Po prze­kro­cze­niu pię­ciu jar­dów po­daj do Hen­ry’ego. Wy­ko­naj post ro­ute13) z Hig­gin­sem.

13)Post ro­ute – za­gra­nie w fut­bo­lu ame­ry­kań­skim z po­da­niem do przo­du, gdzie skrzy­dło­wy prze­bie­ga 10–20 jar­dów od li­nii po­cząt­ko­wej, a na­stęp­nie prze­ci­na śro­dek bo­iska pod ką­tem 45 stop­ni.

– Tak jest, tre­ne­rze – od­par­łam, zer­ka­jąc w stro­nę che­er­le­ade­rek. Prze­sta­ły ro­bić swo­je fi­koł­ki i wpa­try­wa­ły się w Ty’a jak za­hip­no­ty­zo­wa­ne. Re­ak­cja cał­ko­wi­cie iden­tycz­na z moją.

– Wo­ods, czy ty mnie słu­chasz? – za­wo­łał tre­ner. – Zdej­mij ten kask, mu­szę ci zer­k­nąć w oczy. Ude­rzy­łaś się dość moc­no.

Po­wo­li zdję­łam kask i po­da­łam go Hen­ry’emu, prze­cze­su­jąc pal­ca­mi wło­sy i od­gar­nia­jąc je z twa­rzy, aby tre­ner mógł mi spoj­rzeć w twarz. Hen­ry ob­ser­wo­wał mnie z sze­ro­ko otwar­ty­mi usta­mi. Z ko­lei Ty aż sap­nął, po czym uśmiech­nął się iro­nicz­nie. Ewi­dent­nie nie miał po­ję­cia, że je­stem dziew­czy­ną.

– Ko­leś, le­piej daj so­bie na wstrzy­ma­nie – burk­nął Hen­ry, ro­biąc krok w jego stro­nę.

Zo­ba­czy­łam, jak JJ kła­dzie dłoń na ra­mie­niu Ty’a, i po­wró­ci­ło do mnie wspo­mnie­nie z daw­nych cza­sów, kie­dy to po­wstrzy­mał go­ścia z Nor­th­ga­te High od klep­nię­cia mnie w po­ślad­ki, mó­wiąc: „Okaż Wo­ods tro­chę sza­cun­ku albo sko­pię ci ty­łek”.

– Nie mia­łem nic złe­go na my­śli – od­parł Ty, kła­dąc dłoń na kla­cie JJ’a. – Je­stem po pro­stu zdu­mio­ny i… po­zy­tyw­nie za­sko­czo­ny. To wszyst­ko.

Tre­ner spoj­rzał mi w oczy, upew­nia­jąc się, że wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku (oczy­wi­ście poza roz­pro­sze­niem uwa­gi z po­wo­du Ty’a). Po­tem za­wo­łał:

– Do ro­bo­ty! Stra­ci­li­śmy wy­star­cza­ją­co dużo cza­su prze­zna­czo­ne­go na tre­ning!

Od­bie­ra­jąc kask od Hen­ry’ego, wci­snę­łam go na gło­wę, po czym po­chwy­ci­łam pił­kę i krzyk­nę­łam:

– Do ro­bo­ty, Hen­ry!

Po­biegł wzdłuż bo­iska, zmie­nia­jąc kie­ru­nek do­brych kil­ka razy. Osią­gnąw­szy li­nię na po­zio­mie trzy­dzie­stu pię­ciu jar­dów, wy­ko­na­łam za­mach, rzu­ca­jąc pił­kę pro­sto w…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

O Autorce

Mi­ran­da Ken­ne­al­ly do­ra­sta­ła w uro­czym, ma­łym mia­stecz­ku Man­che­ster w sta­nie Ten­nes­see. Do­pie­ro kie­dy się stam­tąd wy­pro­wa­dzi­ła, za­czę­ły się tam dziać od­jaz­do­we rze­czy. Obec­nie w Man­che­ster od­by­wa się co­rocz­nie fe­sti­wal mu­zycz­ny Bon­na­roo. Jako na­sto­lat­ka Mi­ran­da ma­rzy­ła o by­ciu pi­sar­ką, gra­czem Ma­jor Le­ague Ba­se­ball, pio­sen­kar­ką co­un­try lub tłu­ma­czem ONZ. Osta­tecz­nie zo­sta­ła pi­sar­ką pra­cu­ją­cą dla De­par­ta­men­tu Sta­nu Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych z sie­dzi­bą w Wa­szyng­to­nie, od­po­wie­dzial­ną za pla­no­wa­nie ofi­cjal­nych wy­da­rzeń i re­ali­za­cję pro­jek­tów spe­cjal­nych. Zda­rzy­ło jej się na­wet słu­żyć za pod­ło­kiet­nik Geo­r­ge’a W. Bu­sha. Lubi czy­tać i pi­sać książ­ki dla mło­dzie­ży, ko­cha Star Trek, mu­zy­kę, spor­ty, mek­sy­kań­ską kuch­nię, Twit­te­ra, kawę i swo­je­go męża. Wię­cej in­for­ma­cji na stro­nie: www.mi­ran­da­ken­ne­al­ly.com.