Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ile zaryzykujesz, by spełnić wszystkie swoje fantazje?
Kiedy jesteś menadżerem w międzynarodowej korporacji i na co dzień obracasz się w typowo męskim środowisku, pojawienie się w twojej załodze seksownej, zgrabnej kobiety może zwiastować tylko jedno – poważne kłopoty. Przez pewien czas starasz się utrzymać na wodzy swoje fantazje, ale przecież doskonale wiesz, że zakazany owoc kusi najbardziej, a potrzeby ciała w końcu wezmą górę... Co się stanie, gdy z pozoru banalny korporacyjny romans okaże się najpikantniejszą przygodą twojego życia?
„Emocjonalny fast food” to pełna rozbuchanej erotyki, bezpruderyjna historia pewnego uczucia, które zrodziło się z czystego zafascynowania intelektem drugiej osoby, a z czasem przerodziło się w burzliwy i pełen seksualnych uniesień romans.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To miała być zwykła znajomość, jak każda z relacją służbowej podległości. Nic jeszcze nie zapowiadało późniejszych wydarzeń. W międzynarodowej korporacji, w której wtedy pracowałem, otrzymałem zadanie odbudowy kompetencji, które kilka tygodni wcześniej outsourcowaliśmy. Jak to w korporacji – trochę głupiego robota, gdyż nikt nie patrzy na efekt długoterminowy, liczy się tylko tu i teraz. Potem choćby potop. Ale ponieważ ani ja sam, ani mój przełożony nie mogliśmy wiele na to poradzić, przyszło nam się podporządkować w tym zakresie. To ostatnie nigdy nie było i chyba już nie będzie dla mnie łatwe.
Jak więc zabrać się do zadania, w którego zakresie nie mam żadnych kompetencji? Dotychczasowa współpraca to nie to samo, co samodzielne prowadzenie jednostki o dość jasno sprecyzowanych kompetencjach. Jak tu zastąpić dziesięć czy dwanaście osób jedną nową z rynku pracy? Zacząłem powolutku od próby pozyskania chociaż jednej osoby ze starego zespołu, żeby nie stracić znajomości, ale wskórałem jedynie oddelegowanie do mnie pracownika na trzy miesiące. No trudno. Jak to mówił jeden sympatyczny, filmowy i czekoladowy jegomość Axel Folley –„pieprzyć komandosów!”.
O pozyskaniu takich kompetencji wewnątrz korporacji mogłem pomarzyć, więc łaskawy HR pozwolił mi wystawić ogłoszenie z ofertą pracy na zewnątrz, na tzw. wolny rynek. A rynek był wtedy w cholerę wolny, dość powiedzieć, że w odpowiedzi otrzymałem dwieście civików. I bądź tu mądry. Dogadałem się z menadżerem outsorcowanego obszaru, że zrobi mi jeszcze raz dobrze i nie ma to nic wspólnego z tym, o czym, zboku, pomyślałeś. Wziął z zespołem na klatę merytoryczną weryfikację kandydatów. Oczywiście najpierw sitko po zawartości CV, potem przesłuchanie przez telefon, jeszcze bez lampy w oczy, jak za starych czasów. Dla najlepszych, zdaje się, był nawet test i finalnie rozmowa, jeśli czegoś nie popieprzyłem. A ponieważ pamięć mam zawodną, może trochę podkoloruję, ale bez przesady. W końcu ścisła czołówka liczyła jakieś dziesięć do dwunastu osób. Oczywiście, jak to w tej branży, w większości facetów. W sumie, gdy pracuję z fachowcami, płeć mi zwisa, dopóki żaden koleś do mnie nie podjeżdża. Dotychczas się to nie zdarzyło i tak trzymać. Jeszcze nie powiedziałem ci, że jestem heterykiem; cholerykiem zresztą też, jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie.
Zdecydowałem się na top pięciorga kandydatów, w myśl zasady, że w życiu podczas starań o pracę trzeba mieć jeszcze trochę szczęścia. Jakich kompetencji poszukiwałem? Oczywiście twardych merytorycznych oraz masy miękkich, aby ta osoba mogła jak gąbka chłonąć wiedzę z zespołu, który już był poza firmą. W grę wchodziło więc kwartalne oddelegowanie na podszkolenie, poznanie narzędzi, ustalenie zasad dalszej współpracy i zarządzenie tematem tak, żebym ja mógł się skupić na rzeczach, w których byłem najlepszy. Świadomie nie zarzucam cię tu korporacyjnym szlamem skrótów i innego gówna, bo po pierwsze otwieram się tak pierwszy raz w życiu, a po drugie szanujmy się, do jasnej kurwy. Jakby ciemne były gorsze, co? Zresztą nieważne.
W finale trafiło się czterech osobników płci męskiej i bardzo młoda niewiasta. Chyba gdzieś po drodze nie zauważyłem, że od zakończenia studiów latka lecą i czas jakby szybciej zapierdala.
Panowie kompetentni i merytoryczni, ale bez polotu. Nie uciągnęliby tego. Ona – zupełnie inna. Kompetencyjnie położyła na łopatki dwieście osób, a poza tym była przeambitna, piękna i przebojowa. Uznałem, że to mogłaby by być ona. Biorę komórkę w łapę i wykręcam numer. Odzywa się dość charakterystyczny, ale przyjemny głosik:
– Zyta, słucham?
Pierwsze chwile trochę kwadratowe, jak przy pierwszym kontakcie telefonicznym z obcą osobą w interesach. Ale od słowa do słowa mówię, w czym rzecz, i szybko zmierzam do finału: że chciałbym się spotkać jutro, a najdalej w poniedziałek, że poufne, że pilne i na asap, bo inaczej będzie fakap.
A Zyta mi na to, że jest nad morzem i smaży na słońcu swoje – jak się później okazało – piękne, krągłe i miękkie w dotyku piersi… A następnego dnia ma pogrzeb. Musiałem się powstrzymać, żeby nie odparować „sama sobie pogrzeb”.
A skąd wiem, że było tak, a nie inaczej, i skąd znam wspomniane detale? Cóż, wytrzymaj trochę przy tej lekturze, a wszystko się wyjaśni. Może jeśli nie słowo pisane w moim wydaniu, to przynajmniej obietnica dobrych cycków podziała na ciebie motywująco. I nie pierdol mi tu, że nie – masa ludzi jest w stanie wiele zrobić dla fajnych cycków, więc jeśli uważasz, że do tej grupy nie należysz, to znaczy, że nie spotkałeś jeszcze w życiu takich cycków. Albo, co gorsza, nie potrafisz sam przed sobą się do tego przyznać.
Jak się domyślasz, jako autor tego czytadła muszę mieć to w dupie i wyłożę ci jedyną słuszną wersję, bo moją, kurwa i chuj. A jak Zyta jakimś cudem to przeczyta, rozpozna siebie i uzna, że ma lepszą pamięć, to będzie musiała napisać swoją wersję.
No dobra. Droga do biura, w którym urzędowałem, przypominała labirynt Minotaura, więc Zyta miała drobny poślizg, za to ja mogłem pointegrować się z haerówką Anią, która w szybkim tempie zmierzała do wieku emerytalnego. Tak czy inaczej, dobrze ją wspominam, bo jako funkcja wsparcia okazała zajebiste wsparcie liniowemu menadżerowi w jego „mission impossible”. W końcu nasze korporacyjne gadki przerwał telefon od Zyty.
Gwoli ścisłości, pojawiła się w poniedziałek, po weekendzie, czym mnie na dzień dobry wkurwiła, ale że byłem w głębokiej… potrzebie, to połknąłem jakoś tę pigułkę gwałtu i przeszliśmy do rzeczy. To znaczy najpierw oniemiałem, bo stanęła przede mną piękna i świeża dwudziestopięciolatka na wysokich czarnych szpilkach i w sukience takiej w sam raz na poprawiny. Roboczo nazwałem tę kieckę żabcią, ze względu na jej kolor. Garść piegów na pięknej buzi dodawała jej uroku.
Nie powiem, byłem grzecznym małżonkiem w owym czasie, ale i tak w ramach treningu polizałem podniebienie, ukrywając to przed światem zewnętrznym. Do dzisiaj zresztą tak robię, gdy mijam atrakcyjną kobietę, którą bez wahania zacząłbym zapamiętale lizać i finalnie posiadł.
Rozmowa przebiegła nad wyraz dobrze i miło. Inni kandydaci nie mieli startu do Zyty, więc decyzja zapadła już podczas tego spotkania. Zyta będzie dla mnie pracować. Ania też musiała być zadowolona z przebiegu rekrutacji, bo wsparcie sięgnęło zenitu, gdy przeszliśmy do kwestii finansowych.
W trakcie spotkania rekrutacyjnego w obecności Ani spytałem Zytę, za ile zdecyduje się dołączyć do naszej międzynarodowej korporacji, żeby nie miała poczucia, że ktoś ją oszukał. To ważne o tyle, że praca wiązała się z przeprowadzką na stałe do Warszawy z innego dużego miasta. Na szczęście jej chłopak już tu mieszkał i pracował, więc przeprowadzka wydawała jej się naturalnym krokiem, który wspierała jej i jego chcica.
– Okej, to ile? – pytam.
Padła kwota… Oniemiałem. Pojebało cię, dziewczę, pomyślałem. Ni chuja za takie grosze nie będziesz dla mnie pracować. To jedno akurat wiedziałem: ile wywalczysz, tyle będziesz mieć, potem możesz liczyć na jeden do dwóch procent gównianej rocznej podwyżki, jeśli się wybijesz z morza innych chętnych. Ponieważ w moim korpo mówiło się na ty, powiedziałem:
– Zyta, a tak bez żartów? My cię tu nie chcemy wykorzystywać. – Patrząc w górę, sugerowałem, że może podbić kwotę. Trochę to było bezczelne, tak przy Ani, ale jak później podsumowała, miałem absolutną rację. Nie, żebym tego nie wiedział, ale miło było to usłyszeć od fachowca. Zyta niepewnym głosem podbiła stawkę brutto o jedną szóstą i patrzyła na mnie wyczekująco. Odpowiedziałem, że już lepiej, ale za skromna jest. Szczerze mówiąc, nie interesowało mnie, że w jej branży po studiach tyle płacili i jej wszyscy znajomi, kiedy dostawali taką kasę, mieli godzinny orgazm na stojaka.
Dałem jej kolejną szansę na podbicie stawki, wykonawszy wiadomy gest oczami. Zyta już nieco pewniej dorzuciła jeszcze jedną szóstą stawki brutto. Szybko się uczyła, ale żesz kurwa mać, miałem już tylko jedną, ostatnią szansę, aby jej pomóc. Do trzech razy sztuka, twarzą w twarz, z dość zrelaksowaną Anią obok. Przecież nie mogłem sobie pozwolić, żeby spierdoliła od nas przy pierwszej okazji, bo ktoś rzuci jej kilka stówek więcej. Wziąłem głęboki wdech i wyrzuciłem z siebie:
– Zyta, ostatnia szansa, bo my tu z Anią nie mamy czasu na zabawę i chcę usłyszeć poważną odpowiedź, a nie jakieś żarty.
Zyta przypieczętowała swój los, dołożywszy kolejną jedną szóstą. I tak w trzech męczących krokach podbiłem jej kasę o połowę względem pierwotnych oczekiwań. Dobry pan? Ni chuja, po prostu wiem, że jej się należało, co później wielokrotnie udowodniła. I nawet w korporacji można czasem zadbać o człowieka.
W ten właśnie sposób ustaliliśmy za ile i od kiedy (błyskawicznie) Zyta może zaczynać rzeźbę w korporacyjnym gnoju. A ja mogłem zająć się rekrutacjami do rozbudowywanego przeze mnie zespołu. Ihaaaaa! Zyta na pokładzie.
Emocjonalny fast food
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-816-8
© Alan Wysocki i Wydawnictwo Novae Res 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Alicja Berk
KOREKTA: Dominika Mikołajewska
OKŁADKA: Krystian Żelazo
ILUSTRACJE: Alan Wysocki
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.