ERNA – Nieplanowana Przygoda - Bulski Rafał - ebook + audiobook + książka

ERNA – Nieplanowana Przygoda ebook i audiobook

Bulski Rafał

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Erna to opowieść dla tych wszystkich, którzy szukają tajemnych światów pełnych sekretów i nieznanych istot. Opowiada o przyjaźni oraz walce ze złem, które czasami potrafi przybrać różną postać. Erna to historia, której nie było od czasu Narnii, gdzie rzeczywistość przeplata się z baśniowością.


 

Główni bohaterowie, dziesięcioletni Viktor i jego młodszy brat Tim prowadzą wyjątkowo spokojne życie. Mieszkają w Nowojorskiej kamienicy razem ze swoją ukochaną ciotką Matyldą. Któregoś dnia, tajemniczy mężczyźni włamują się do ich domu. Od tego momentu wszystko się zmienia, chłopcy muszą sami wyruszyć w podróż na drugi koniec świata, do dziadków, o których istnieniu właśnie się dowiedzieli. Za nim jednak uda im się dotrzeć do swojego nowego domu, muszą zmierzyć się z wysłannikami pradawnego zakonu, który nie wiadomo czemu depta im po piętach. Dobrze wychowani chłopcy muszą być teraz troszkę niegrzeczni i pokazać na co ich stać, aby dostać się do swoich najbliższych. W trakcie swojej podróży poznają nowych przyjaciół i razem gotowi są zrobić wszystko, aby dostać się na tajemniczą wyspę - tytułową Ernę. 

 

Jeżeli kochasz przygody i masz na tyle odwagi i siły, aby sprostać tajemnicom ukrytym na kartach niniejszej książki, to nim zaczniesz czytać upewnij się, że jesteś sam. Musisz pamiętać, że to czego się dowiesz uczyni z Ciebie bardzo niebezpieczną osobę dla tajemniczego zakonu, którego nazwy nie chciałbym tutaj wspominać...

Zwiastun książki

Autorem książki jest Rafał Bulski, absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Śląskim, MBA na Uniwersytecie Warszawskim. Prywatnie mąż i ojciec dwójki synów i to właśnie starszy syn nakłonił go do napisania powieści, który wolał, aby tata wieczorem opowiadał mu historie wymyślone przez siebie, niż czytał książki. Pasjonuje się historią, legendami i podaniami, starymi zamkami i tajemniczymi miejscami. Wszystkie te fascynacje trafiły do niniejszej książki. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 40 min

Lektor: Rafał Bulski
Oceny
4,5 (45 ocen)
28
12
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
amoena28

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna przygoda.
00

Popularność




ERNA – Nieplanowana Przygoda

Autor: Rafał Bulski

Redakcja: Adrianna Hess, eKorekta24

Korekta: Natalia Sęczkowska, eKorekta24

Projektokładki: Tomasz Ryger, www.artstation.com/tomek8401

Skład i łamanie: Grzegorz Japoł, book-cover.design

Copyright © for the text by Rafał Bulski

Copyright © for this edition by Grey Deer

Wydanie I

2020

ISBN: 978-83-957330-1-7

Wydaneprzez:

Grey Deer

ul. Reymonta 51a

42-265 Dąbrowa Zielonawww.greydeer.pl e-mail: [email protected]

DEDYKACJA

Każda książka kiedyś się wydarzyła, czasami tylko bohaterowie mają inne imiona, a czasami… takie same.

Dedykację niniejszej książki chciałbym podzielić pomiędzy moich dwóch ukochanych synów, życząc im wielu wspaniałych i niezapomnianych przygód. Bo przecież życie mierzymy liczbą chwil, które zapierają dech.

Spis treści

UCIECZKAPRZESIADKAGDZIE CI DZIADKOWIE?ROZGOŚĆCIE SIĘNOCNE ZAMIESZANIEOBIADO CO TU CHODZI?DO WIDZENIA, MARKIZIEWYSPASKAŁA PRAWDYNOWY DZIEŃPRZYGOTOWANIACZAS ZACZĄĆ NARADĘSKARBY PIGNORUCZAS WYRUSZYĆCIEMNE LOCHYCZAS ZROBIĆ PORZĄDEK Z MARKIZEMPORZĄDKICZEGO CHCE MARKIZ?NOWY STARY ŁAD

WSTĘP

Mówią, że nie wszystko złoto, co się świeci. Ja dodałbym, że prawdziwy skarb rzadko ma połysk. Nie dajcie się zwieść pozorom. To, co może wydawać się dobre, wcale nie musi takie być.

I najważniejsze: jeśli ktoś mówi, że coś nie istnieje, nie oznacza to, że tego nie ma.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

UCIECZKA

Zbliżało się lato, wszyscy czuli powiew wakacji. Zostało kilka dni – już za chwilę wczesne wstawanie przejdzie do historii, przynajmniej na najbliższe dwa miesiące. Tegoroczne wakacje zapowiadały się bardzo dobrze. We wszystkich telewizyjnych prognozach pogody mówiono, iż nadchodzące lato będzie wyjątkowo upalne, co dało się odczuć już od kilku tygodni.

Właśnie zadzwonił dzwonek. To była ostatnia lekcja dzisiaj. Viktor musiał jeszcze poczekać na Tima, który za pół godziny miał skończyć kółko teatralne. Tim – brat Viktora – grał rycerza w szkolnym przedstawieniu na zakończenie roku. To była jego pierwsza poważna rola i pomimo iż znał dokładnie swoją kwestię i przećwiczył ją tysiące razy, zdarzało mu się zapominać tekst i stać przez minutę, nie wydobywając z siebie żadnego słowa. Tłumaczył się tremą, ale wszyscy podejrzewali, że tracił głowę dla Luise, koleżanki z równoległej klasy, grającej damę dworu. Pierwsza miłość w wieku siedmiu lat to coś naprawdę ważnego i magicznego – przyglądając się Timowi, miało się wrażenie, że ktoś go zaczarował.

– Tim, hej, idziemy! – krzyknął Viktor do brata, który jak zahipnotyzowany stał na scenie i wpatrywał się w Luise. – Zbieramy się do domu, ciotka Matylda prosiła, żebyśmy byli dzisiaj wcześniej, bo chce z nami iść do muzeum. Pospiesz się.

Tim ocknął się, zabrał bluzę oraz plecak i dołączył do brata idącego szkolnym korytarzem w kierunku głównego wyjścia. O tej porze drzwi wejściowe były bardzo oblegane, uczniowie z wielu klas kończyli lekcje i tak jak chłopcy zmierzali w jednym kierunku.

– Viktor, ktoś nas woła? – zapytał Tim.

– Nie wiem, trudno usłyszeć tutaj swoje myśli, a co dopiero czyjeś wołanie.

– Viktor i Tim Burner! – zabrzmiał jakiś starszy męski głos, który wyraźnie odróżniał się od większości głosów obecnych w korytarzu. – Chłopcy, proszę do mnie!

Viktor i Tim spojrzeli na siebie, po czym bardzo szybko zaczęli się rozglądać, szukając właściciela tego dojrzałego męskiego głosu. Po chwili dostrzegli starszego pana stojącego obok małego okna znajdującego się na końcu korytarza. Był to kierowca ciotki Matyldy.

Co on tu robi? – pomyślał Viktor.

Dave bardzo rzadko wchodził do szkoły, zazwyczaj podwoził ciotkę Matyldę i to ona czekała na chłopaków przed wyjściem. Jego obecność często oznaczała chorobę ciotki. Kobieta miała swoje lata, ale pomimo wieku nie mogła narzekać na zdrowie i trzymała się całkiem nieźle. Tylko czasami coś działo się z jej kręgosłupem i wtedy godzinami leżała na kanapie, czytając jakieś dziwne książki.

– Gdzie jest ciocia? – zapytał Viktor.

– Chłopaki, możecie przyspieszyć? Nie mamy za dużo czasu – powiedział rozkazującym tonem Dave.

– Przecież muzeum zamykają dopiero o dwudziestej, spokojnie zdążymy, po co ten pośpiech? – zaoponował Viktor, starając się uspokoić kierowcę ciotki.

– Mamy tylko niepełną godzinę do odlotu waszego samolotu, a potrzebujemy półtorej godziny, aby przebić się przez miasto o tej porze – odrzekł Dave, po czym jedną ręką chwycił dłoń Tima, a w drugą wziął jego plecak. – Viktor, na co czekasz? Nie mamy czasu.

– Jaki samolot? Gdzie lecimy i gdzie jest ciotka? Czy ktoś mi to wyjaśni? – zaczął protestować Tim, który ciągnięty za rękę przez Dave’a musiał robić mnóstwo małych kroków, aby dorównać krokom wykonywanym przez mężczyznę.

– W drodze na lotnisko wszystkiego się dowiecie – odpowiedział zdawkowo.

Chłopcy nie mieli wyjścia. Znali Dave’a od zawsze i wiedzieli, że jest najbardziej zaufanym pracownikiem ciotki Matyldy. Wsiedli w miarę sprawnie do samochodu, ale nie oznaczało to wcale, że pokornie i cicho będą wykonywać to, co im każe kierowca.

– Dave, za czym tak się rozglądasz? – spytał Viktor, widząc, że mężczyzna jest podenerwowany. – Kogo szukasz?

– Usiądźcie w końcu i zapnijcie pasy, mamy mało czasu, a o tej porze Nowy Jork jest bardzo zatłoczony. Mam nadzieję, że uda nam się zdążyć – powiedział nerwowym tonem Dave do chłopców wiszących mu nad głową.

– Ale gdzie zdążyć? – spytał Viktor.

– Już mówiłem, na lotnisko.

– Ale po co? I gdzie jest ciotka? Co się dzieje? – Chłopiec nie dawał za wygraną, zasypując Dave’a pytaniami.

Kierowca pomału ruszył, zerkając nerwowo w każde z możliwych lusterek w samochodzie. Spojrzał jeszcze raz na chłopaków, jakby chciał się upewnić, że dalej są w aucie.

– Wasza ciotka jest w szpitalu.

– Co się stało? – krzyknęli prawie równocześnie chłopcy.

– Jacyś ludzie włamali się dzisiaj do naszego domu, wasza ciotka wróciła wcześniej z wystawy, próbowała powstrzymać włamywaczy. Znacie ją, nie chciała odpuścić. Było ich trzech, wywiązała się szarpanina i mimo że pani Matylda musiała ich nieźle pokiereszować swoją laską, jeden z włamywaczy uderzył ją czymś w głowę. Straciła przytomność i upadła na podłogę.

– Co z nią? Jak się czuje? Nikogo nie było wtedy w domu? Nikt nic nie słyszał? – Viktor zadawał pytania jedno po drugim, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co się wydarzyło.

Ciotka była najbliższą im osobą, jedyną, jaką mieli od utraty rodziców. A teraz ktoś wszedł do domu i zrobił coś ich Matyldzie. Dom Viktora i Tima mieścił się prawie w samym centrum Nowego Jorku, była to elegancka dwupiętrowa kamienica. Oprócz ciotki i chłopców na stałe mieszkały w nim trzy osoby: Judith, która była kucharką, Alice, zajmująca się sprzątaniem domu, i Dave.

– Nikogo, jak na złość, nie było. Judith poszła po zakupy, Alice miała dzisiaj wolne i już wczoraj wyjechała pod miasto, do swojej przyjaciółki, a ja pojechałem dzisiaj do warsztatu. Wracając, miałem zabrać waszą ciotkę z wystawy, ale w warsztacie wszystko się przedłużyło, a pani Matylda zdecydowała, że dobrze zrobi jej spacer i sama wróci do domu. Dalszą historię już znacie.

– Chcemy się zobaczyć z ciocią – powiedział rozkazującym tonem Tim.

– Nie ma takiej możliwości, kazała was zawieźć jak najszybciej na lotnisko, użyła wszystkich swoich znajomości, żeby zdobyć dla was bilety.

– Dalej nic nie rozumiem! Ktoś się włamał do domu i dlatego musimy uciekać? A właściwie gdzie my mamy lecieć? – Viktor był lekko zdenerwowany. Mimo iż nie należał do dzieciaków, które łatwo wyprowadzić z równowagi, zaczął się unosić, atakując Bogu ducha winnego Dave’a.

– Lecicie do Europy.

– Do Europy?!

– Tak, konkretnie do Polski, do waszego domu – rzucił Dave, który również robił się coraz bardziej nerwowy, zarówno z powodu zakorkowanego miasta, jak i pytań chłopców, na które nie znał przecież szczegółowych odpowiedzi. Pani Matylda nigdy za wiele mu nie opowiadała, była bardzo tajemniczą osobą i nie dzieliła się sekretami.

– Do Polski? – dziwił się dalej Viktor.

Chłopcy znali swoje pochodzenie, jednak nigdy w Polsce nie byli. Ciotka wprawdzie dbała, aby potrafili mówić i pisać w ojczystym języku, ale nie wspominała, że tam mieści się ich dom.

– Mieszkają tam wasi dziadkowie i musicie się do nich dostać. Taki jest wasz cel, tak jak moim jest dostarczenie was na lotnisko, choć w tych godzinach będzie to bardzo trudne.

– Przecież my nie mamy dziadków – rzucił Viktor. – Ciotka Matylda mówiła, że oni…

– Kłamała, nie mówiła wam prawdy dla waszego bezpieczeństwa – przerwał mu Dave. – A teraz musicie uciekać z Nowego Jorku. Ludzie, którzy napadli dzisiaj waszą ciotkę, szukają również was.

– Chwila moment, jakiego naszego bezpieczeństwa? Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że to byli zwykli złodzieje, którzy chcieli obrabować nasz dom, a teraz okazuje się, że to są jacyś porywacze? I dlaczego szukają nas? – spytał zdziwiony Viktor.

Z każdym słowem robiło się coraz ciekawiej, a jednocześnie coraz bardziej przerażająco. Trudno było ogarnąć tak wiele tajemnic w tak krótkim czasie.

– Przepraszam, że wam przeszkadzam – wtrącił delikatnie Tim. – Tak wam się przysłuchuję i mam jedno pytanie: czy ja dobrze zrozumiałem, że ci ludzie mogą nas śledzić?

– Pewnie, że tak, mogli na przykład jechać za mną, choć starałem się dzisiaj dostać do szkoły inną drogą.

– Czy ci ludzie mogą jechać zieloną furgonetką, cały czas wymijać inne samochody i przeciskać się między nimi?

– No, mogą – odparł Dave.

– No to właśnie są za nami – powiedział bardzo spokojnie Tim.

Oczy Dave’a szybko powędrowały do lusterka, Viktor również obrócił się i zaczął szukać w zatłoczonej ulicy zielonej furgonetki, o której mówił jego brat. Widział już to auto, gdy odjeżdżali spod szkoły. Dave zrobił się jeszcze bardziej nerwowy i zaczął trąbić, jakby to mogło coś zmienić, ale samochody dalej poruszały się z prędkością paru kilometrów na godzinę.

– Spokojnie, zaraz skręcę w lewo i postaram się ich zgubić, zresztą nie mamy nawet pewności, że ludzie w tej furgonetce nas śledzą.

– Hmm, a jak powiem, że właśnie trzech mężczyzn wysiadło z tego wozu i idzie w naszym kierunku, to będzie to oznaczało, że na pewno nas śledzą? – spytał ponownie Tim.

Dave po raz kolejny spojrzał w lusterko i zobaczył ubranych na czarno mężczyzn przeciskających się między stojącymi w korku samochodami, zmierzających w ich kierunku.

– Zamknijcie drzwi! – krzyknął.

Chłopcy zareagowali błyskawicznie – każdy z nich wcisnął przycisk, który pozwalał na zablokowanie drzwi od środka.

– Musimy coś zrobić, zaraz nas dogonią, a światło dalej mamy czerwone – zaczął panikować Viktor.

Dave szukał w samochodzie czegoś, czym mógłby odeprzeć atak zbliżających się mężczyzn, ale jak na złość, wczoraj posprzątał auto i wyjął wszystkie zbyteczne rzeczy, które gromadził od jakiegoś czasu w schowku. Przestraszeni chłopcy również zaczęli rozglądać się po samochodzie, choć sami nie wiedzieli, za czym.

– Viktor, kule bilardowe! – krzyknął Tim, zsuwając się pod siedzenie kierowcy. – Od tygodni wozimy to w samochodzie, nikt nie pamięta, żeby w końcu zabrać je do domu.

– I co z tymi kulami mam zrobić?

– Grasz przecież w szkolnej drużynie baseballowej, więc… rzucaj w nich.

– Podaj jedną, szybko! – Viktor chwycił kulę, otworzył szybę w drzwiach po swojej stronie, wychylił się, wycelował i z całej siły cisnął przedmiot w kierunku głowy jednego z mężczyzn. Kula przeleciała obok i uderzyła w jakiś stojący w korku samochód.

– Ups, nie trafiłem.

– Skup się! – krzyknął Tim, podając kolejną kulę bilardową.

Viktor uchodził za jednego z najlepszych miotaczy w szkolnej drużynie baseballowej, jego piłki wielokrotnie przesądzały o zwycięstwie.

– Celuj w tego rudego gościa – podpowiadał Tim. – Między oczy.

Viktor starał się skupić, nie było to jednak łatwe. Nawet najlepszy miotacz w kraju miałby problem, klęcząc na siedzeniu i wychylając się przez okno. Nie była to pozycja, w której zdobywał na co dzień punkty, na dodatek samochód zaczął przyspieszać. Chłopiec przebierał palcami, próbując ustawić kulę w dłoni tak, aby w momencie wyrzutu poleciała w wybranym przez niego kierunku. Odchylił się, delikatnie zamachnął i…

– Masz go! Trafiłeś bandziora, wprawdzie to nie ten rudy, ale ważne, że jeden leży – powiedział z nieskrywaną radością Tim.

Kula rzucona przez Viktora wylądowała idealnie na czole jednego ze zbliżających się do samochodu mężczyzn, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego ataku. Uderzenie musiało być mocne, ponieważ napastnik zachwiał się, po czym osunął po masce stojącego obok niego czarnego jeepa. Nagle wszystkie samochody gwałtowniej ruszyły i dwóch pozostałych mężczyzn zdecydowało się szybko wrócić do zielonej furgonetki, zostawiając na ulicy swojego nieprzytomnego kolegę.

– Chyba się udało, wracają do swojego samochodu – stwierdził Viktor, wygodnie siadając z powrotem na swoim miejscu w samochodzie. – Musimy ich zgubić!

– Żeby to było takie łatwe. Zapnijcie pasy – powiedział głośno kierowca, spoglądając nerwowo w prawe lusterko.

Znał kilka skrótów, ale musiał koniecznie odbić z głównej drogi. Oczywiście było to bardzo ryzykowne, zawsze mogło się okazać, że jedna z bocznych uliczek jest zablokowana przez jakiś samochód z rozładunkiem do któregoś z pobliskich sklepów. Musieli zaryzykować. Na kolejnych światłach mogą przecież nie mieć tyle szczęścia – mężczyźni z zielonej furgonetki zdążą tym razem dobiec do ich samochodu, a wtedy… Dave nie chciał nawet dopuszczać do siebie takiej myśli, z całych sił starał się skupić na drodze. Szukał odpowiedniej chwili na jakiś właściwy manewr, który pozwoliłby mu zgubić śledzącą ich furgonetkę. Nagle usłyszał dobiegające z tyłu samochodu dźwięki. W momencie kiedy zorientował się, co się dzieje, Viktor wykrztusił z siebie:

– Pomocy, zostaw mnie!

Jeden z mężczyzn próbował wyciągnąć go przez okno, którego chłopiec nie zdążył zasunąć. Najwyraźniej któryś z porywaczy zawrócił i zamiast iść do furgonetki, jak się wszystkim wydawało, podbiegł do okna samochodu, z którego wcześniej Viktor celował w niego kulami bilardowymi.

– Puść go! – krzyczał Tim. Chłopiec starał się, jak tylko potrafił, pomóc bratu. Z całych sił uderzał pięściami w ręce mężczyzny trzymającego Viktora, ale nic nie pomagało.

– Użyj tego – krzyknął Dave, podając Timowi rozgrzaną do czerwoności zapalniczkę samochodową. – Przypal jego dłoń.

Rudy mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Tim, który na co dzień był bardzo energicznym i porywczym chłopcem, w sytuacjach gdy ktoś lub coś go zdenerwowało, zmieniał się jeszcze bardziej. A ponieważ dotychczasowe starania o uwolnienie brata były mało skuteczne, zapalniczka wręczona przez Dave'a stała się tym, czym Tim postanowił odnieść zwycięstwo. Z całej siły zamachnął się i wbił rozgrzane narzędzie w rękę mężczyzny, który aż zawył z bólu. Porywacz puścił Viktora – chłopiec wpadł z powrotem w swój fotel samochodowy. Nie był to jednak koniec walki z nieznajomym, nie miał on zamiaru dać za wygraną i włożył swoją rudą głowę do samochodu, by ponownie złapać chłopaka.

Tim też nie zamierzał się poddać i postanowił raz jeszcze użyć nadal gorącej zapalniczki.

– A może stempelek na twój wredny rudy łeb? – Tim przestał być grzeczny i wymierzył zapalniczkę w czoło mężczyzny.

Jednak tym razem napastnik okazał się sprytniejszy i chwycił rękę, w której chłopiec trzymał „narzędzie zbrodni”, powstrzymując atak. W Timie obudziła się bestia – dawno nikt go tak nie zdenerwował. Ani myśląc, wbił swoje zęby w rękę mężczyzny, który go trzymał. Viktor, otrząsnąwszy się po tym, co się stało, i złapawszy głębszy oddech, nie zamierzał być widzem walki, którą młodszy brat toczył z nieznajomym w jego obronie. Wyciągnął z plecaka jedną ze swoich książek i z całej siły uderzył w twarz bandytę, który ich zaatakował, prawie spłaszczając jego nos. Widać było, że mężczyzna nie spodziewał się takiego ataku. Konsternacja, którą wywołało nioczekiwane uderzenie, pozwoliła Timowi dokończyć to, co zaczął:

– No to znaczek na czółko i spadaj, rudzielcu. – To mówiąc, chłopiec przypieczętował dzieło zniszczenia wroga, odbijając zapalniczkę samochodową na jego czole.

Nagle z przodu pojazdu dobiegł ich głos Dave’a:

– Trzymajcie się, zabawa się skończyła.

Kierowca gwałtownie skręcił w lewo, a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech – zazwyczaj oznaczał on, że w głowie mężczyzny uobecniał się jakiś szalony zamiar. Ten stateczny starszy pan nie miał ich wielu na swoim koncie, a jeżeli nawet czasami zrobił coś, co odbiegało od jego normalnego, nudnego zachowania, w oczach chłopców nigdy nie było to żadne szaleństwo.

Dave postanowił ominąć stojące samochody i wjechał na chodnik, który akurat w tym miejscu był bardzo szeroki i – o dziwo, jak na tę godzinę – pusty. Auto znacząco przyspieszyło, a rudy mężczyzna, który jeszcze chwilę temu próbował wyciągnąć jednego z chłopców, teraz z trudem usiłował biec w tempie jadącego coraz szybciej samochodu. Napastnik wciąż jednak trzymał się drzwi i nie dawał za wygraną. Tym razem Dave postanowił dać nauczkę niedoszłemu porywaczowi i zaczął powoli zbliżać się samochodem do ściany budynku, aby uniemożliwić mu dalszy pościg.

– Uważaj! – krzyknął nagle Viktor.

Dave, który cały czas patrzył w lewe lusterko, wyczekując na moment, w którym w końcu zgubi niechcianego pasażera, nie zauważył sporej pocztowej skrzynki na listy. W ostatniej chwili udało mu się skręcić w prawo. Gwałtowny i niespodziewany ruch samochodu niewątpliwie ponownie zaskoczył napastnika, który z wielkim hukiem wylądował na wielkiej metalowej skrzynce.

– Trafiony, zatopiony! – krzyknął z radością Tim.

– Ups, to musiało boleć – dodał Viktor.

– Widzicie gdzieś tę zieloną furgonetkę? – spytał Dave, cały czas szukając sposobności, aby zjechać z chodnika na ruchliwą ulicę prowadzącą na lotnisko. – Tam był jeszcze jeden mężczyzna.

Chłopcy niemalże błyskawicznie spojrzeli w tylną szybę, ale nie dostrzegli niczego zielonego w gąszczu żółtych taksówek i czarnych limuzyn, które czekały, aby ruszyć z miejsca.

– Chyba ich zgubiliśmy – odparł Viktor.

– Chłopcy, usiądźcie na miejsca i zapnijcie pasy, teraz musimy pędzić na lotnisko, nie mamy za dużo czasu.

– Kim byli ci ludzie? – spytał Viktor.

– To prawdopodobnie ci sami, którzy napadli na waszą ciotkę – odpowiedział zdawkowo Dave, cały czas rozglądając się po ulicy, by znaleźć jakąkolwiek szczelinę, dzięki której mógłby chociaż odrobinę przyspieszyć swój jakże ważny kurs.

Mężczyzna spojrzał na chwilę w lusterko i zobaczył miny chłopców – jego odpowiedź raczej ich nie uspokoiła. Sam nigdy nie miał dzieci i nie wiedział, jak z nimi rozmawiać, a już tym bardziej w takich sytuacjach. To, co się dziś wydarzyło, stanowiło nie lada przygodę w jego dotychczas spokojnym i pozbawionym ekstremalnych wrażeń życiu. Poczuł jednak, że jego misja nie może ograniczyć się tylko do dostarczenia chłopców na lotnisko, żył przecież z ich rodziną od wielu lat. Nie był taksówkarzem, który codziennie wozi setki osób, nie patrząc, kto siedzi na tylnej kanapie. Znał tych chłopców od zawsze. Był im winny parę słów, odrobinę wyjaśnień i jakiegokolwiek pocieszenia.

– Dobrze, posłuchajcie teraz jeszcze raz. Na lotnisku może nie być czasu na wyjaśnienia, zresztą nie wiemy, czy znowu nie wydarzy się coś nieoczekiwanego. Jak tylko dojedziemy i odbierzemy bilety, tak jak wam powiedziałem, polecicie do Polski. Ponieważ nie ma lotów bezpośrednich, najpierw dotrzecie do Londynu. W Londynie będzie człowiek, który pomoże wam z biletami i wprowadzi was na pokład samolotu. Nim dolecicie do Polski, a konkretnie – do Gdańska. Tam już będzie czekał na was wasz dziadek. Wasze bagaże poleciały poprzednim lotem, nie musicie się martwić o walizki, powinny dotrzeć przed wami. Wszystko będzie dobrze. – Dave uśmiechnął się, próbując w jakiś sposób udowodnić chłopcom i sobie, że wszystko jest pod kontrolą.

– Jak rozpoznamy człowieka, który ma nam pomóc w Londynie? – spytał Viktor.

– Nie bójcie się, on znajdzie was pierwszy – odpowiedział Dave. – Proszę was, nie rozmawiajcie o tym z nikim, nie możecie ufać nikomu. Pamiętajcie również, że podróżujecie sami i możecie być łatwym kąskiem dla złodziejaszków, dlatego pilnujcie się nawzajem, wszystko jest bardzo dobrze zaplanowane. A teraz przygotujcie się, bo za chwilę będziemy na lotnisku, musicie jak najszybciej znaleźć się na pokładzie samolotu.

– Kim są nasi dziadkowie? Czemu nic nie wiedzieliśmy o ich istnieniu? – dopytywał dalej Viktor, nie dając za wygraną.

– Z tyłu leżą przygotowane dla was plecaki, jest w nich to, co konieczne w takiej podróży: trochę jedzenia, pieniądze i dokumenty – kontynuował Dave, ignorując to, co mówił do niego Viktor. Cały czas zastanawiał się, czy o czymś nie zapomniał. Na wpół przytomna ciotka Matylda, leżąc na szpitalnym łóżku, przekazywała mu instrukcje dotyczące wyjazdu chłopców, jakby wszystko było zaplanowane od dłuższego czasu. – Chłopcy, nie wiem wszystkiego, a to, co wiem, właśnie wam powiedziałem. Od dziś nic nie będzie takie samo, wszystko się zmieni. Teraz musicie dotrzeć do swoich dziadków. Kiedy będziecie już bezpieczni, z pewnością dowiecie się od nich reszty. Dobra, koniec tej gadaniny, wysiadka, dojechaliśmy! – Dave podniósł głos, próbując w jakiś sposób skończyć rozmowę. Ponownie uświadomił sobie, że chłopców będących częścią domu, gdzie pracował i mieszkał od wielu lat, będzie musiał wysłać na drugi koniec świata, nie mając pewności, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy. – Wysiadamy – powtórzył. – Nie ma na co czekać, jeżeli mężczyźni z tamtej furgonetki zorientują się, w którym kierunku pojechaliśmy, zaraz pewnie tutaj dotrą. Nie chcę, aby zobaczyli, do którego samolotu wsiadacie, więc pospieszcie się.

Viktor i Tim zabrali przygotowane dla nich wcześniej plecaki i ruszyli za Dave’em, który o dziwo, dzisiaj poruszał się wyjątkowo szybko.

– Poczekajcie! – zawołał Tim.

– Nie zostawaj w tyle, słyszałeś, co mówił Dave, chyba nie chcesz się spotkać z tamtymi mężczyznami.

– Czemu nie, temu rudemu bym coś jeszcze przypalił.

– Nie zgrywaj bohatera, ci ludzie napadli na ciotkę i raczej nie są pokojowo nastawieni.

– Chłopcy, pospieszcie się! – krzyknął z oddali Dave, który był przed nimi jakieś dziesięć kroków.

– Już idziemy, idziemy – odburknął Tim, ruszając z miejsca.

Lotnisko jak zwykle było bardzo zatłoczone. Pora dnia nie miała żadnego znaczenia, co parę minut odlatywał lub lądował jakiś samolot. Dave zerknął na tablicę odlotów.

– Stanowisko pięćdziesiąte trzecie, odprawa już się kończy, więc niedługo wasz samolot będzie odlatywał. Tutaj musimy się pożegnać, nie chcę z wami podchodzić do punktu odprawy, ktoś może nas śledzić i zobaczyć, gdzie lecicie. Będę was obserwował stąd i jakby coś się działo, to oczywiście zareaguję.

– Dave, nawet nie wiesz, jak się boję – powiedział Viktor.

– Wiem, ale teraz nie możesz się bać, musisz być odważnym starszym bratem dla Tima. Dacie sobie radę, za kilkanaście godzin będziecie bezpieczni. Musicie już iść.

– Co będzie z ciotką? – spytał Tim, którego brat zaczął ciągnąć za rękę w kierunku wspomnianego stanowiska biletowego.

– Znacie ją, to silna kobieta, więc pewnie wyjdzie z tego jeszcze silniejsza – zapewnił Dave. – Idźcie już – powtórzył, wskazując na stanowisko z biletami. Mężczyzna starał się zrobić wszystko, aby się nie rozkleić – jego łzy to ostatnia rzecz, która była im w tym momencie potrzebna. Musieli być teraz silni i pewni tego, co robią.

Chłopcy podeszli pod wskazane przez Dave’a stanowisko, a potem od razu udali się do punktu odprawy. Zanim przeszli przez ostatnią bramkę, spojrzeli za siebie, próbując ostatni raz zobaczyć kierowcę

ciotki Matyldy, jednak w przemieszczającym się tłumie ludzi trudno było dostrzec kogokolwiek. Tim i Viktor podnieśli ręce i pomachali – wiedzieli, że musi tam być i pewnie na nich patrzy. Nagle twarz Viktora, który starał się robić dobrą minę do całej tej niecodziennej sytuacji, zastygła.

– Rudy jest na lotnisku! O rany, mówię jak ty… – wykrztusił z siebie.

– Gdzie? – Tim, który jeszcze parę minut temu deklarował chęć ponownego starcia z rudowłosym mężczyzną, w mgnieniu oka zbladł i schował się za plecami brata.

– Chodź szybko – pogonił go Viktor.

– Myślisz, że nas widział?

– Myślę, że nie, ale chodźmy już.

Viktor chwycił brata za rękę i razem ruszyli w kierunku rękawa prowadzącego na pokład samolotu, którym mieli lecieć. Tim nie cierpiał, gdy ktokolwiek trzymał go za rękę, od momentu, kiedy tylko nauczył się chodzić – zawsze się wyrywał. Ale teraz, choć nie był już małym chłopcem, co wielokrotnie wszystkim podkreślał, jakoś wyjątkowo nie protestował, tylko ścisnął mocniej dłoń trzymającego go brata. Miał przy sobie wyłącznie Viktora i nie chciał, aby cokolwiek ich rozdzieliło.

Chłopcy zajęli miejsca zgodnie z oznaczeniami, które widniały na ich biletach, wcisnęli swoje plecaki pod fotel i nie czekając na komendę kapitana, zapięli pasy. Tak bardzo chcieli już wystartować i mieć pewność, że mężczyźni, którzy chcą ich porwać, zostali na lotnisku. Viktor cały czas patrzył w kierunku wejścia, upewniając się, że wśród wchodzących na pokład samolotu pasażerów nie ma któregoś z napastników.

Po paru minutach chłopcy usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi.

– Chyba się udało, nie ma ich – powiedział półszeptem Viktor.

– Ja też nikogo nie widziałem, a raczej nie weszli do samolotu przed nami – stwierdził Tim.

– Za chwilę startujemy, więc chyba… – Viktor wziął kilka głębszych oddechów i mocno wcisnął głowę w zagłówek fotela, próbując uspokoić rozdygotane ze strachu ciało.

Obsługa zaczęła tradycyjną procedurę szkoleniową, ale ani Viktor, ani Tim nie słuchali tego, co stewardesy miały do powiedzenia. Jedyne, czego pragnęli w tym momencie, to aby samolot w końcu się poderwał – chcieli przez jakiś czas nie myśleć o ucieczce, porywaczach ani niebezpieczeństwie, o którym cały czas przypominał im Dave. Unoszący się samolot wydawał się tymczasową metą ich niespodziewanej podróży.

Kilka minut później, zgodnie z planem, wystartowali w kierunku Londynu, a adrenalina, która od jakiegoś czasu była nieodłącznym kompanem chłopców, mogła sobie zrobić dłuższą przerwę.

ROZDZIAŁ DRUGI

PRZESIADKA

Londyn

Siedem godzin lotu minęło w miarę szybko. Wprawdzie głowy braci były pełne pytań i niedopowiedzeń, ale ucieczka przed ludźmi, którzy napadli na ciotkę Matyldę, dała chłopcom tak wiele wrażeń, że parę minut po starcie twardo zasnęli. Obudzili się dopiero nad Anglią.

Heathrow było przeogromne: mnóstwo terminali, tysiące osób biegających z miejsca na miejsce, szukających swoich samolotów, ludzie rozglądający się za bliskimi, którzy mieli przybyć z różnych krajów.

– No to świetnie, ciekaw jestem, jak znajdziemy nasz samolot – powiedział narzekającym tonem Tim.

– Spokojnie, pójdziemy do informacji i zaraz się dowiemy, wskażą nam nasz terminal i powiedzą, o której godzinie wylecimy do Gdańska. – Viktor próbował uspokoić brata, wiedział, że cała ta sytuacja sprawia, iż musi zachowywać się dojrzalej, niż wymaga tego jego wiek. Powinien dorosnąć w ciągu tych paru godzin i wziąć odpowiedzialność za siebie i Tima. – O, tam jest informacja.

– Nie możesz tam iść!

– Czemu? – zapytał ze spokojem lekko zdziwiony Viktor.

– Nie widzisz, kto tam obsługuje?

– Chodzi ci o tego mężczyznę ubranego w granatowy garnitur?

– Chodzi mi o to, że jest rudy. Rudzi są wredni. A poza tym mało ci rudych na dzisiaj? Już nie pamiętasz, że jeden chciał nas zabić?

– Co ty się tak uparłeś na tych rudych? Od kiedy kolor włosów ma jakiekolwiek znaczenie? Czyli mam rozumieć, że każdy twój rudy kolega jest wredny? – spytał lekko zirytowany Viktor.

– Nie mam rudych kolegów, po co ryzykować – obruszył się Tim. – To, że są wredni, jest udowodnione naukowo. Wiesz, ilu jest wrednych na dziesięciu rudych…? Jedenastu! – Tim odpowiedział, nie czekając na reakcję brata.

Viktor tylko pokręcił głową, nie dowierzając temu, co słyszy.

– Jest jeszcze jedno. Ciotka Matylda zawsze mówiła: „Nie ufaj rudym” i coś w tym musi być – zakończył swój pseudonaukowy wywód Tim.

– Ciotka mówiła, żeby nie ufać rudym, bo jej były mąż, wuj Filip, był rudy. I dlatego nie lubi mężczyzn, których włosy są w tym kolorze. Zresztą nieważne, zapytam tego mężczyznę tylko o samolot do Polski, nie opowiem mu historii naszego życia. Poczekaj tutaj i popilnuj plecaków.

Nagle zza pleców chłopaków odezwał się niski męski głos:

– Przepraszam, że się wtrącę, ale niechcący podsłuchałem, o czym rozmawiacie, i mogę wam pomóc, również lecę do Polski. Możemy razem poszukać terminalu.

– Byłoby świetnie – odparł Viktor.

– Nie ma sprawy, zawsze to raźniej na tak wielkim lotnisku. Poczekajcie chwilę, postaram się czegoś dowiedzieć o naszym locie – odpowiedział starszy mężczyzna i poszedł w kierunku informacji.

– Pst, pst – wymamrotał Tim, nawołując głową Viktora.

– Co znowu, czego chcesz?

– Temu też bym nie ufał – wyszeptał stanowczo Tim.

– Przecież nie jest rudy, jest łysy! – odparł Viktor, który z trudem powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć.

– No właśnie, czyli mógł być rudy.

– O nie, nie, nie, dosyć tych bzdur, musimy się dostać do Gdańska, tam czekają na nas dziadkowie.

W czasie, gdy mężczyzna, który zaoferował chłopcom swoją pomoc, próbował dowiedzieć się czegoś o locie do Polski w punkcie informacyjnym lotniska, Viktor starał się sam znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, przeczesując wzrokiem gąszcz kolorowych tablic informacyjnych. Co chwila pojawiały się na nich nazwy nowych miejscowości – przylotów i odlotów.

– Viktor i Tim Burner – zabrzmiał gdzieś w holu lotniska delikatny głos, któremu towarzyszyły nadzwyczaj częste uderzenia kobiecych szpilek.

Chłopcy, nie czekając, aż właścicielka głosu znajdzie się obok nich, zaczęli wnikliwie poszukiwać kobiety, która skądś znała ich imiona. Po chwili ich oczom ukazała się drobna postać o kruczoczarnych włosach, wiekiem zbliżona do ciotki Matyldy.

– Viktor i Tim? – zapytała jeszcze raz. – To wy?

– Zależy, kto pyta – odparł opryskliwie Tim.

– Rene Rotenstein, jestem przyjaciółką waszej ciotki, znamy się od wielu lat i obiecałam, że zaopiekuję się wami w Londynie. Mamy jakąś godzinę do odlotu waszego samolotu.

Chłopcy patrzyli na stojącą przed nimi kobietę i zastanawiali się, co powinni teraz zrobić. Wprawdzie Dave mówił, że ktoś pomoże im na lotnisku w Londynie, ale nie wspominał, że będzie to staruszka przypominająca Małą Mi z muminków.

– Jesteście głodni? – zapytała Rotenstein.

– Trochę tak – odparł Viktor. – Prawie cały lot przespaliśmy, więc posiłki nas ominęły. Sam nie wiem, czy jestem w stanie zjeść cokolwiek, ale chyba powinniśmy przed następnym lotem – powiedział nieśmiało.

– Halo, halo, skąd mamy wiedzieć, że jesteś znajomą ciotki Matyldy? – spytał podejrzliwe Tim. – Coś za dużo obcych jak na tak krótki okres. Skąd mamy wiedzieć, że nie dosypiesz nam do jedzenia czegoś, po czym zaśniemy, żebyś swobodnie mogła nas gdzieś wywieźć?

– Słusznie, bardzo mądrze – odparła Rene. – Nie ufajcie nikomu, grozi wam dość poważne niebezpieczeństwo, ale powinno się udać i z pewnością dotrzecie w całości do dziadków. Viktor, urodziłeś się w dzień niepodległości, a ty, Tim, dwa dni po Bożym Narodzeniu. Zgadza się? – spytała z uśmiechem.

– Takie informacje są na legitymacji szkolnej, może znać je każdy – odparł Viktor, który wybudzony przezornością swojego brata, nie dał się łatwo omamić słowom Rene.

– Viktor, potrafisz pięknie malować, chodzisz na kółko malarskie.

– To żadna informacja – stwierdził chłopiec.

– A to, że swój niebywały talent malarski uwieczniłeś na dziewiętnastowiecznym obrazie przedstawiającym Afrodytę, domalowując jej płaszcz i czapkę? Afrodyta wraz z nowym odzieniem wisi do dziś w waszej bibliotece. Czy to cię przekonuje? – Kobieta spojrzała na Viktora z wyrazem twarzy wskazującym, iż wygrała pojedynek z młodym pyskatym człowiekiem. – A czy ty, Tim, pamiętasz, jak bawiłeś się w lotnisko i umieściłeś w jednym z samolotów swojego chomika? Zapiąłeś go pasami wykonanymi z taśmy klejącej dla jego bezpieczeństwa. A potem straciłeś kontrolę nad samolotem, który wyleciał przez otwarte okno do pobliskiego parku. Samolot i dzielny pilot nie zostali odnalezieni do dziś.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał lekko zawstydzony Tim.

– Od Matyldy, waszej ciotki, mówiła mi o wszystkim, cieszyła się każdym waszym sukcesem, na przykład Viktora w baseballu. Ostatnio opowiadała też o twojej roli w szkolnym przedstawieniu. Swoją drogą twoja dziewczyna Luise wydaje się bardzo sympatyczna.

– To nie jest moja dziewczyna – zaprotestował Tim. – Skąd wiesz o…? Viktor, zabiję cię, powiedziałeś ciotce! – wykrzyczał, rzucając się na swojego brata.

W czasie, gdy chłopcy sprawdzali wiarygodność Rene i prawie doszło do małej bójki między nimi, zbliżył się do nich nieznajomy mężczyzna, który chwilę temu oferował im pomoc, a o którym całkowicie zapomnieli.

– Kim pani jest? – przerwał rozmowę.

– A pan? – odpowiedziała pytaniem Rene.

– Pomagam tym chłopcom dostać się do Polski – odparł nieznajomy.

– To miło z pana strony, ale już nie trzeba – odburknęła Rene. – Wszystko w porządku, damy sobie radę, jeszcze raz dziękujemy. Jestem ich ciotką – skłamała.

– Zostawiła pani dzieci same na lotnisku, a teraz mówi, że wszystko jest w porządku? – powiedział podniesionym głosem nieznajomy.

– Już powiedziałam, że dziękujemy za pomoc, poradzimy sobie.

– Nie zostawię dzieci z tak nieodpowiedzialną kobietą – zaprotestował stanowczo mężczyzna.

Rene, mimo iż była drobną kobietą, nie wyglądała na kogoś, kto boi się kogokolwiek. Chwyciła nieznajomego za krawat, przyciągnęła do siebie, a potem bardzo wolno i dosadnie powiedziała:

– A teraz patrz mi na usta i staraj się zrozumieć, co mam ci do powiedzenia: SPADAJ, LESZCZU!!!

Nieznajomy nie zamierzał się poddawać, czuł się lekko upokorzony tym, z jaką łatwością i zwinnością starsza pani prawie go udusiła, zaciągając krawat na jego szyi, tym bardziej że dostrzegł lekkie uśmiechy na twarzach chłopców, wywołane jej zachowaniem. Nie da się ukryć, że jej śmiałość ogromnie zaimponowała braciom. Niewysoka, drobna kobieta, która ustawia rosłego mężczyznę w sile wieku, to widok niezwykle zabawny.

– Dobre, punkt dla starszej pani – zauważył Tim.

– Nie sądzę – odparł nieznajomy. – A teraz starsza pani oraz ci dwaj chłopcy pójdą razem ze mną.

– Bo co nam zrobisz? – zapytała Rene, spojrzawszy z politowaniem na mężczyznę.

– A widzicie, co mam w ręku?

Oczy całej trójki powędrowały w kierunku jego dłoni – spod zarzuconego na przedramię płaszcza wystawał pistolet wymierzony w tym momencie w Rene.

– No to idziemy.

– Raczej nie – stwierdziła Rene, po czym bardzo szybko schyliła się do dłoni napastnika, w której trzymał on pistolet, i zaczęła ją gryźć. Wyglądało to nadzwyczaj komicznie.

W tym samym czasie Tim poczuł nieodpartą chęć pomocy Rene i z całej siły kopnął nieznajomego w miejsce, w które mężczyzn kopać się nigdy nie powinno. W oczach starszego pana błyskawicznie pojawiły się łzy – uderzenie musiało być perfekcyjne i trafić dokładnie w cel. Nieznajomy uklęknął z bólu, a Rene, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń i kolejny jego ruch, krzyknęła do chłopaków:

– Znikamy, nie ma na co czekać. A gdzie jest Viktor?

Chłopiec w tym czasie szybko pobiegł do ochrony, informując, iż wydaje mu się, że mężczyzna klęczący na środku lotniska ma pistolet, i lepiej to sprawdzić. Słowo „pistolet” spowodowało nie lada zamieszanie, ochroniarze podnieśli alarm i nagle zrobił się olbrzymi gwar. Viktor nie czekał już na dalszy rozwój wydarzeń, tylko szybko wrócił do brata i Rene i chwycił swój oraz Tima plecak.

– Na co czekacie? – zapytał zdziwiony. – Uciekamy!

– Zmywamy się, chłopaki – odparła Rene, poprawiając włosy.

– Po co ten leszcz zaczynał? – spytał Viktor, który chcąc zaimponować pozostałym, powtórzył przezwisko nadane przed chwilą obcemu przez Rene.

– To nie leszcz, to jeden z ich ludzi – odparła kobieta. – Pospieszcie się, prawdopodobnie nie był sam i zaraz zaczną nas szukać. Chodźcie za mną! – Kobieta zaprowadziła ich do pomieszczenia dla personelu lotniska, w którym ekipy sprzątające trzymają cały swój sprzęt. Wszędzie pełno było szczotek, mioteł, najróżniejszych płynów.

– Po co tu przyszliśmy? – spytał Viktor.

– Wiedzą już, jak wyglądacie, w co jesteście ubrani i gdzie lecicie, to, że was złapią, to kwestia czasu.

– Jacy oni, kim oni są? – Viktor nie wytrzymał. – O co w tym wszystkim chodzi? Czemu ktoś napadł na ciotkę Matyldę? Czemu musimy uciekać? Czy ktoś nam to może wytłumaczyć?

– Nie ma czasu, dowiecie się wszystkiego na miejscu. A teraz musicie się przebrać, powinno ich to zmylić. – Rene wyciągnęła torbę pełną ubrań, zostawioną wcześniej w schowku, w którym teraz się ukrywali, i zaczęła wyrzucać z niej ciuchy.

– Po co to?

– Powiedziałam: musicie się przebrać. Viktor, przymierz te spodnie i ten czarny golf, zobacz też tę czapkę oraz załóż okulary. Pospiesz się, nie mamy za dużo czasu.

Zwrot: „Pospiesz się, nie mamy czasu” był w ostatnich godzinach najczęściej słyszanym przez chłopców sformułowaniem. Nigdy wcześniej nic nie działo się tak szybko, zawsze można było coś opóźnić i ze spokojem powiedzieć: „Za chwilę”.

Viktor pokornie i bez zbędnych pytań zaczął przymierzać ubrania przygotowane przez Rene. Wszystko pasowało idealnie, przestawił tylko zapięcie w baseballówce i był gotowy.

– Co to ma być? – krzyknął oburzony Tim. – Co to jest? – Chłopiec przeszukiwał intensywnie torbę, ale nie znajdował niczego, co mógłby włożyć. – Tutaj są same ubrania dla dziewczyn – stwierdził.

– Słuchajcie, ci ludzie poszukują dwóch chłopaków, nikt nie będzie szukał dziewczynki. – Rene próbowała wpłynąć na Tima, który właśnie zrozumiał, do czego zmierza kobieta.

– Nie ma mowy, zapomnij, nie ubiorę się w to.

– Nie masz wyjścia, wkładaj to natychmiast, nie będę się z tobą patyczkowała. Masz się w tej chwili przebrać i biegniemy, bo za chwilę zacznie się odprawa waszego samolotu.

Na Tima czekały kolorowa sukienka, białe tenisówki i czapka, do której podpięte były włosy z długim, ciągnącym się do pasa warkoczem.

Viktor przyglądał się temu z boku. Wiedział, że pomysł z przebraniem może wypalić. Był szczęśliwy, że to nie on musi przebierać się w „dziewczyńskie” łaszki. Gdyby nie położenie, w jakim się znaleźli, miałby niemałą polewkę z brata, ale zdawał sobie sprawę, że od tego zależy ich życie. Nie chciał utrudniać całej sytuacji, więc jak tylko potrafił, pilnował swoich ust, aby przypadkiem nie dały oznaki, którą można byłoby odczytać jako nabijanie się ze stroju brata.

Rene nie czekała – jednym ruchem zdjęła T-shirt Tima, by za chwilę wcisnąć go w kolorową sukienkę.

– Tim, ściągaj spodnie i wkładaj tenisówki, nie będziesz przecież chodził w sukience i spodniach – warknęła Rene. – I pospiesz się.

– Czemu ja muszę chodzić w tej kolorowej kiecce, czemu nie Viktor? – protestował Tim. – Czemu zawsze ja?

– Bo Viktor jest starszy – w takim wieku, gdy chłopcom na nogach mogą pojawić się włosy. Nie chciałam tego ryzykować. Widziałeś kiedyś kobietę z owłosionymi nogami?

– Tak – odparł Tim. – Pani od francuskiego, jej nogi były owłosione jak kiwi.

– Koniec dyskusji – powiedziała podniesionym głosem Rene, a po chwili obróciła głowę do Viktora, ostrzegając go: – Zachichotaj jeszcze raz, to wcisnę cię w tę sukienkę, zrobię kilka zdjęć i powieszę w twojej szkole. Zrozumiałeś?

– Zrozumiałem – odparł Viktor, przełykając z trudem ślinę.

– A teraz, Tim, spakuj swoje ubrania do plecaka, chyba że spodobała ci się sukienka i chcesz w niej paradować w Pradze.

– Jak w Pradze? Praga jest w Czechach, a my lecimy do Polski – zdziwił się Viktor.

– Nic nie rozumiesz? Ci ludzie czekają na was w Polsce, podejrzewam, że na wszystkich lotniskach. Zmiana planów, lecicie do Czech, to są wasze nowe bilety i paszporty. Nie pytajcie, skąd je mam. Viktor, na czas lotu będziesz Johnem, a ty, Tim… ty będziesz Alice. Nazywacie się Willsor. Zapamiętajcie swoje nowe imiona i nazwisko, a teraz ogarnijcie się i idźcie prosto do odprawy, stanowisko trzydzieści osiem. Tam jest mój znajomy, nie będzie zadawał dodatkowych pytań. Na lotnisku w Pradze będą czekać wasi dziadkowie, wtedy już będziecie bezpieczni. Nie rozmawiajcie z nikim, nie gadajcie między sobą za dużo i za głośno, ktoś może was podsłuchać, oni wszędzie mają ludzi. Ja zostanę tutaj i będę obserwować was z daleka, nie chcę, aby ktoś mnie zauważył z wami, nasz plan mógłby się nie powieść. Idźcie już i nie oglądajcie się za siebie, od teraz jesteście Johnem i Alice. Dacie radę, jesteście bardzo sprytni, Matylda nieźle was wyszkoliła. Bezpiecznego lotu.

– Dzięki, Rene – odpowiedzieli razem. Poczuli, że chociaż kobieta przybiera stanowczy i nauczycielski ton, naprawdę zależy jej, aby bezpiecznie dotarli do swoich dziadków. Podróż, którą zaczęli w Nowym Jorku, jeszcze się nie kończy, ale chcieli wierzyć, że to może być już ostatni jej etap.

– John, Alice! – zawoła Rene, ale nikt się nie obejrzał. – John i Alice – warknęła głośno na chłopaków. – Macie nowe imiona na czas lotu, więc reagujcie na nie. Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: uważajcie na osoby z tatuażem na nadgarstku. Tamci ludzie mają charakterystyczny rysunek w tym miejscu, jest nim czarny rak. Jeśli zobaczycie taki znak, uciekajcie jak najszybciej i jak najdalej. To tyle. A teraz już idźcie, bo się spóźnicie.

Chłopcy zrobili to, co powiedziała Rene: udali się do punktu odpraw, gdzie zaufany człowiek wydrukował i wręczył im bilety, nie przeglądając nawet paszportów, które mu pokazali.

– Bezpiecznego lotu, za parę godzin spotkacie się z dziadkami – rzekł obsługujący ich pracownik lotniska, wskazując im punkt odprawy. Odprowadził ich jeszcze wzrokiem, aby upewnić się, że przejdą następny etap lotniskowych formalności, i gdy tylko przekroczyli bramkę, wrócił do obsługi pozostałych pasażerów.

Chwilę później z głośników rozbrzmiała informacja dotycząca lotu do Pragi. Chłopcy zerwali się z plastikowych foteli, na których dopiero co usiedli, spojrzeli na siebie i zgodnie z poleceniami Rene udali się w kierunku wyjścia. Pamiętali jej ostrzeżenia, nie wydobywali z siebie prawie żadnych słów, a jeżeli już coś mówili, to były to tylko proste komendy – Viktor dawał je swojemu młodszemu bratu, który o dziwo, wykonywał wszystkie polecenia bez większych oporów. Tim zapomniał nawet o koszmarnym przebraniu, kolorowa sukienka przestała być zmartwieniem, oboje zrozumieli, że naprawdę są w niebezpieczeństwie. Musieli uciekać, nie wiedzieli, przed kim i dlaczego, wiedzieli tylko, że ludzie, którzy napadli ich ciotkę, chcą czegoś także od nich i są w stanie posunąć się do najgorszego. Ale czego chcą i co im grozi, jak ich złapią? Pozostało im tylko wierzyć, że podstęp wymyślony przez Rene – całe to przebranie, nowe nazwiska i imiona oraz nieoczekiwana zmiana kierunku lotu – pozwoli im na chwilę spokoju i bezpieczne dotarcie do domu dziadków, których nigdy nie widzieli. Spokojnie szli do samolotu, z każdym krokiem czuli się coraz pewniej, ich serca zaczęły się uspokajać, wszystko wskazywało, że również tym razem się uda i nie będzie żadnych niespodzianek. Viktor spojrzał na bilety – ich miejsca znajdowały się gdzieś w połowie samolotu. Tim szedł pierwszy, umiejętnie przeciskał się pomiędzy pozostałymi pasażerami, którzy próbowali umieścić swoje bagaże podręczne w schowkach nad fotelami. Po kilku minutach udało się im dotrzeć do właściwych miejsc. Znajomy Rene zadbał, by nikt nie siedział obok chłopaków – tak, mieli dla siebie trzy miejsca. Szybko schowali swoje plecaki, wciskając je pod fotele znajdujące się przed nimi, zapięli pasy i czekali na start samolotu. Patrzyli, jak pomiędzy siedzeniami przeciskają się pozostali pasażerowie szukający swoich miejsc – prawie każda z tych osób wydawała się podejrzana. Z jednej strony starali się na nich nie patrzeć, aby nie ryzykować spotkania ich wzroku, ale z drugiej – strach, którego nie udało się do końca opanować, kazał im ciągle upewniać się, że nie leci z nimi jeden z tych, którzy chcą ich porwać.

– Chyba znowu się udało – powiedział cicho Tim, patrząc przez okno samolotu.

– Chyba tak – odparł Viktor.

– Zamknęli już drzwi, nie widziałem nikogo podejrzanego, nikt też na nas nie patrzył jakoś dziwnie, więc może chwilę uda się przespać. To za dużo dla mnie jak na jeden dzień, jestem zmęczony, niech tylko skończą gadać przez ten głośnik i idę spać.

– Spokojnie, połóż się. Myślę, że jesteśmy bezpieczni, przynajmniej na czas lotu. – Viktor starał się uspokoić brata i siebie również.

Niczego nie potrzebowali tak bardzo jak chwili spokoju i odrobiny poczucia bezpieczeństwa, które miały dać im najbliższe godziny lotu. Z niecierpliwością czekali, aż samolot uniesie się nad Heathrow i będą mogli wziąć głęboki oddech. Gdy tylko wzbili się w powietrze, stali się spokojniejsi.

– To wszystko, co się dzieje, nadawałoby się na scenariusz jakiegoś dobrego filmu – zagadnął Tim.

– Nieźle jak na jeden dzień, najpierw pościg w Nowym Jorku, teraz ucieczka na lotnisku, nowe tożsamości i te przebrania – powiedział Viktor, próbując znaleźć odrobinę radości w tym całym zamieszaniu.

– Nowe co?

– Nowe tożsamości. To znaczy, że ja jestem teraz Johnem, a ty Alice.

– Aha. Jakbyś mógł o tym czymś teraz nie mówić, byłbym ci wdzięczny.

– Nie jest aż tak źle, czuję się jak jakiś superważny szpieg, który ma do wykonania arcyważną misję. Ciekawe, co będzie dalej.

– Ja czekam z utęsknieniem, aż wylądujemy i zrzucę te ciuchy, które kazała mi włożyć Rene. Swoją drogą ta Rene to niezła agentka, widziałeś, jak rzuciła się na tego mężczyznę?

– Ty też byłeś niczego sobie, wymierzyłeś idealnie, to był pierwszo- rzędny strzał – pochwalił Tima Viktor.

– Gdyby nie ty i zamieszanie, które zrobiłeś wśród ochrony lotniska, pewnie szybko by nas złapali. Nie ma co, to była dobra akcja – wspominał z rozrzewnieniem Tim. – Teraz też sobie poradzimy.

Cztery godziny lotu minęły bardzo szybko, z pewnością dlatego, że parę minut po starcie z Londynu obaj chłopcy zasnęli. Zmęczenie poprzednim lotem i niedawnymi wydarzeniami oraz względne bezpieczeństwo, które dawał ten samolot, pozwoliły na małą regenerację.

Viktor poczuł delikatne szturchnięcie stewardesy, która w jakiś sposób chciała zasygnalizować, iż za pół godziny rozpocznie się procedura lądowania, i przypomnieć mu o konieczności zapięcia pasów. Okazało się to jednak zbędne, gdyż Viktor był tak zmęczony, że zapomniał ich nawet rozpiąć i zasnął przypięty.

Chłopiec spojrzał na śpiącego brata – wtulony w samolotowy fotel wyglądał bardzo niewinnie, zupełnie nie przypominał łobuza, który jeszcze parę godzin temu przypalił zapalniczką jednego z porywaczy, a kolejnego znokautował precyzyjnym strzałem w najczulsze z miejsc, jakie mają mężczyźni. Pół godziny to dużo czasu – pomyślał Viktor i uznał, że da Timowi jeszcze parę minut, zanim go obudzi.

– Tim, wstawaj, dolatujemy do Pragi, za chwilę będziemy lądować – powiedział, gdy samolot zbliżał się na miejsce.

– Już? Przecież dopiero… – Tim spojrzał na zegarek i nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo zdał sobie sprawę, że minęły ponad cztery godziny, z których on nic nie pamięta. – Nie wiem, kiedy zasnąłem, musiałem być zmęczony – stwierdził.

– Nie martw się, ja też spałem, a miałem przecież czuwać. Chciałem tylko na chwilę przymknąć oczy, ale zamknąłem je na trochę dłużej – powiedział z lekkim uśmiechem Viktor. Był to chyba jego pierwszy szczery uśmiech od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło.

– Długo spałeś?

– Obudziłem się jakieś parę minut temu, a w zasadzie to mnie obudzono. Zobacz, co znalazłem. – Viktor wyjął złożoną na cztery części białą kartkę, którą odkrył, przegrzebując plecak, zaraz po tym, jak obudziła go stewardesa. Był to list napisany przez ciotkę Matyldę.

– Co to jest? – spytał Tim.

– To od ciotki Matyldy.

– Pokaż! – powiedział podnieconym głosem chłopiec, wyrywając z rąk brata kartkę, którą ten właśnie rozłożył. Zerknął i po chwili ją zwrócił. – Możesz? – spytał Viktora.

Tim wprawdzie potrafił czytać doskonale, ale list był napisany odręcznie. Charakter pisma ciotki Matyldy nie należał do najwyraźniejszych, a ta wiadomość była wyjątkowo nieczytelna.

– Ciotka pewnie pisała ją w pośpiechu – próbował się tłumaczyć chłopak.

– Pewnie tak, też ledwo potrafię to rozczytać.

– Co tam jest napisane? – niecierpliwił się Tim.

– Poczekaj chwilę. – Viktor przysunął się do brata na tyle blisko, aby nikt nie usłyszał, co będzie mówił.

Moidrodzy,

nie mam czasu na wyjaśnienia, wiedziałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie, że dowiecie się prawdy – kim jesteście i dlaczego wychowuje Was ciotka. Już niedługo poznacie całą swoją historię, ale teraz musicie uciekać. Nie wiem, kiedy przeczytacie ten list, mam nadzieję, że jeszcze przed wylądowaniem w Londynie, gdyż tam znajdzie Was moja przyjaciółka Rene. Możecie jej zaufać i zdać się całkowicie na to, co zaplanowała. Musicie dostać się do Polski, tam mieszkają Wasi dziadkowie. Wiem, że Was okłamałam, mówiąc, że nie żyją, ale to było dla Waszego dobra. Teraz tylko oni mogą Wam pomóc, tutaj już nie jesteście bezpieczni. Wasi dziadkowie będą czekać na lotnisku w Gdańsku. Zdaję sobie sprawę, że to będą dla Was całkowicie obcy ludzie, ale to jest Wasza najbliższa rodzina i teraz to oni będą się Wami opiekować. Nie martwcie się, wszystko jest doskonale zaplanowane, nic Wam nie grozi, moi przyjaciele będą czuwać nad Waszą podróżą i z pewnością dotrzecie na miejsce. Wierzę, że kiedyś się jeszcze zobaczymy. Kocham Was. Jesteście wyjątkowi i dlatego na pewno Wam sięuda.

Ciotka Matylda

W wewnętrznych kieszonkach Waszych plecaków ukryłam trochę pieniędzy, mogą Wam sięprzydać.

– Płaczesz? – zapytał Viktor, patrząc na Tima.

– Myślisz, że ją kiedyś jeszcze zobaczymy?

– Na pewno – odpowiedział przekonująco.

– No nie wiem, nic z tego nie rozumiem.

– Jedno jest pewne: Rene była od ciotki, więc lecimy zgodnie z tym, co zaplanowała, a na lotnisku powinni czekać nasi dziadkowie.

– No, niby tak. – Tim otarł oczy, próbując ukryć swoje łzy. – Masz rację, zaraz wylądujemy i spotkamy się z dziadkami, i zakończymy tę całą ucieczkę.

– Będzie właśnie tak, jak mówisz – potwierdził Viktor i przytulił brata na tyle mocno, na ile pozwalały mu zapięte pasy.

– Nie wydaje ci się, że ten człowiek siedzący obok ciebie bardzo dziwnie na nas patrzy?

– Też odniosłem takie wrażenie na początku, ale potem uzmysłowiłem sobie, że większość ludzi w tym samolocie wydaje się podejrzana. To już chyba nasza wyobraźnia sprawia, że wszędzie widzimy tamtych napastników. Za chwilę lądujemy, więc oprzyj się i schowaj ten plecak pod fotel.

– Może masz rację, przecież nie mogli wiedzieć o tej szybkiej zmianie wymyślonej przez Rene. Jakim cudem ktoś by odkrył tak misterny plan przyjaciółki cioci?

– Usiądź już wygodnie, zaraz lądujemy.

– Już dobrze, starszy, wszystkowiedzący bracie – powiedział z przekąsem Tim, umościł się w swoim fotelu i czekał, aż samolot dotknie płyty lotniska.

ROZDZIAŁ TRZECI

GDZIE CI DZIADKOWIE?

Port lotniczy Praga

Samolot w końcuwylądował. Chłopcy, mimo że jeszcze przed chwilą starali się uspokoić nawzajem swoimi przemyśleniami i zapewnieniami, że wszystko idzie zgodnie z planem ciotki Matyldy, zaczęli znowu zarzucać się obawami. Nie wiedzieli, co stanie się za chwilę – czy ponownie spotkają nieznajomą osobę, która pokieruje ich na inny terminal i da bilety na kolejny lot? A może już za chwilę zobaczą swoich dziadków, o których istnieniu dowiedzieli się niespełna dobę temu? Na twarzach chłopców nie dało się zobaczyć radości, charakterystycznej dla ich rówieśników, cieszących się ze zbliżających wakacji. Ich dotychczasowy świat zachwiał się tak bardzo, że trudno im było się we wszystkim połapać – pewnie niejeden dorosły miałby wielki problem z poukładaniem tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nie było jednak odwrotu, nie było gdzie wracać, nie pozostało więc nic innego, jak poddać się temu wszystkiemu, co zorganizowała ciotka Matylda, oraz wierzyć, że znajdą dom i znowu będą bezpieczni.

Viktor chwycił plecaki, jeden pomógł założyć Timowi, po czym zakładając swój, schylił się do brata, chwycił go za rękę i wyszeptał:

– No to idziemy, braciszku. – W zasadzie nigdy tak do niego nie mówił, nie miał w zwyczaju używać zdrobnień, ale ostatnie zdarzenia uświadomiły mu, jak ważny jest dla niego Tim i jak ważny on jest dla Tima. Jego młodszy brat wyglądał na przestraszonego i nieustannie się w niego wpatrywał.

– Chodźmy, może teraz spotkamy naszych dziadków – odparł Tim, próbując rozwiać swoje obawy.

Lotnisko było bardzo zatłoczone, Viktor i Tim ruszyli za tłumem. Szli małymi korytarzami, aż po pewnym czasie znaleźli się w wielkiej hali, gdzie nikt już nie sprawdzał żadnych dokumentów, a ludzie czekali na swoich bliskich, pewnie podróżujących razem z nimi tym samym samolotem.

– Widzisz kogoś, kto może być naszą babcią lub naszym dziadkiem? – spytał Tim.

– Jeszcze nie, ale z pewnością zaraz ich znajdziemy – odpowiedział Viktor, szukając wzrokiem po lotnisku pasujących wiekiem osób, które mogłyby być ich krewnymi. Nawet jeśli momentami udawało mu się znaleźć jakiegoś starszego mężczyznę lub starszą kobietę, to szybko okazywało się, że czekali oni na kogoś innego.

Po pewnym czasie lotnisko opustoszało, w wielkiej hali pozostało kilka osób i z pewnością żadna nie czekała na nich.

– Co teraz? Viktor, co robimy? – spytał Tim. Nie chciał wkurzyć brata pytaniami, ale zdenerwowanie i strach nie pozwalały mu milczeć.

– Nie wiem, siądźmy i pomyślmy, przejrzyjmy nasze plecaki, może są w nich bilety na dalsze loty, może to kolejne miejsce, z którego musimy lecieć dalej, aby zatrzeć za sobą ślady.

– Pewnie tak, ciotka dbała o szczegóły. Pamiętasz poszukiwania skarbu w Central Parku? Ciotka kochała przygotowywać zagadki i wszystko było zawsze doskonale dopracowane. – Tim uśmiechnął się i zaczął grzebać w swoim plecaku.

Viktor również ściągnął swój plecak, by razem z bratem poszukać dodatkowych kieszonek lub jakiejś wskazówki. Nagle na lotnisko wbiegł zdenerwowany siwobrody mężczyzna, ubrany w niebieski dobrze skrojony garnitur, na głowie miał czerwony kaszkiet. Starszy pan podbiegł do lotniskowej informacji. Pracująca tam kobieta kiwnęła głową i wskazała na Viktora i Tima, którzy byli w tym momencie zajęci przeszukiwaniem swoich bagaży. Mężczyzna podszedł do chłopaków i zapytał niepewnym głosem:

– Viktor i Tim, to wy?

– Dziadek? – zapytał młodszy chłopiec.

– Tak, to my – odparł Viktor.

– Uff, przepraszam was za spóźnienie. Witam was bardzo serdecznie, mam na imię Jerzy i pracuję dla waszego dziadka. Z tego, co mówił, wasze bagaże dotrą innym samolotem, więc możemy od razu jechać.

Starszy mężczyzna chwycił plecaki chłopców, po czym kiwnął głową, niejako wskazując kierunek, w którym mają iść.

– Halo, halo, nie tak prędko. Dlaczego nie przyjechał po nas dziadek? – spytał podejrzliwie Viktor.

– I czemu wysłał Papę Smerfa? – dopowiedział w swoim stylu Tim.

– Chodźcie, chodźcie, czeka nas jeszcze jakieś osiem, dziewięć godzin jazdy do domu waszych dziadków, chcę zdążyć przed tą burzą, którą zapowiadali na dzisiejsze popołudnie. A poza tym nie powinniśmy jechać po zmierzchu, to niebezpieczne. – Jerzy całkowicie zignorował słowa chłopców, którzy nie mając wyjścia, ruszyli za starszym mężczyzną.

– No przecież idziemy. Czemu niebezpieczne? – dopytywał Viktor, zaciekawiony tym, co kierowca powiedział przed chwilą.

– Chodzi o drogę, która kilka kilometrów przed domem waszych dziadków jest bardzo wąska i strasznie kręta. Po zmierzchu widoczność jest znacznie ograniczona i nietrudno tam o wypadek – odparł Jerzy, starając się wytłumaczyć swój pośpiech.

Chłopcy podążali szybkim krokiem za mężczyzną – ten niemalże biegł w kierunku parkingu. Tim cały czas rozglądał się i próbował obstawiać, którym samochodem przyjechał. Nagle Jerzy stanął przed jakimś czarnym autem, które w ostrym słońcu błyszczało tak bardzo, że sprawiało wrażenie, jakby dopiero wyjechało z salonu. Otworzył bagażnik, włożył do środka plecaki chłopaków, a następnie chwycił za klamkę tylnych drzwi i wskazując prawą ręką, zaprosił ich do samochodu.

– Co to za auto? – spytał Tim, który nigdy wcześniej nie widział takiego modelu.

– Warszawa, to bardzo stary samochód, nie produkują już takich od wielu lat. Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł i rzadko się psuje, a jeżeli już, to zazwyczaj jest to jakaś pierdoła. Ale nie będę was zanudzał opowieściami z warsztatu. Jeśli chcecie się zdrzemnąć, to spokojnie. Tak jak wspomniałem, przed nami długa droga, więc śmiało.

Tym razem ani Viktor, ani Tim, pomimo wielkiego zmęczenia długimi i niespodziewanymi lotami, nie zamierzali spać. Nie wiedzieli przecież, gdzie jadą, nie wiedzieli, gdzie konkretnie są. W ich głowach kłębiły się różne myśli. Czy Jerzy aby naprawdę jest pracownikiem dziadka, a nie jednym z tych, którzy napadli ciotkę Matyldę i śledzili ich w drodze na lotnisko? Wprawdzie wydawał się sympatyczny i jego twarz budziła zaufanie, ale kto wie. Zresztą nauczycielka Viktora od matematyki, starsza i na pierwszy rzut oka również bardzo sympatyczna, wcale sympatyczna nie była, więc w tym przypadku mogło być identycznie i lepiej dmuchać na zimne.

Nie ma co, muszę wszystko dokładnie obserwować i jak trzeba będzie, to uciekniemy – pomyślał Viktor. Ucieczka nie powinna być trudna, prędkość, jaką rozwijał Jerzy swoją warszawą, nie była zawrotna, a postoje, które robił na każdym skrzyżowaniu w celu upewnienia się, że może skręcić, z pewnością dawały szanse, aby spokojnie wysiąść, otworzyć bagażnik i zabrać plecaki. Nie, nie, Jerzy nie może być porywaczem, nikt nie wysłałby takiego fajtłapy, żeby dokonał porwania. Hmm, a może o to właśnie chodzi, żeby wzbudzał zaufanie. Dzięki temu bez trudu wyprowadził nas z lotniska – w głowie Viktora panował prawdziwy mętlik, starał się o tym nie myśleć, jednak cała sytuacja nie dawała mu spokoju. Nie chciał martwić młodszego brata swoimi przemyśleniami, cały czas spoglądał na Tima i próbował się uśmiechać, ale nie był dobrym aktorem. Bał się, co czeka ich za chwilę, za godzinę, i zastanawiał, czy to będzie koniec ich podróży, czy w końcu będą już bezpieczni. Pytań było zdecydowanie za dużo jak na jedną dobę i głowę tak młodego człowieka.

– Daleko jeszcze? – spytał Jerzego Tim po przeszło siedmiu godzinach drogi. Wprawdzie chłopiec zarzekał się, że nie zaśnie ani na chwilę, ale jego zmęczone i znużone powieki, podobnie jak w samolocie, okazały się silniejsze niż postanowienie o czuwaniu. Sen sprawił, że podróż nie wydawała się aż tak długa i męcząca.

– Za chwilę zjedziemy z głównej drogi, więc zostanie nam jakieś pół godziny, powinniśmy zdążyć przed zmierzchem, ale przed burzą raczej nie uciekniemy – odparł Jerzy.

Po chwili samochód zwolnił i skręcił w lewo, zatrzymał się na chwilę, po czym ruszył w las. Droga przypominała chodnik, tyle tylko, że zrobiony z okrągłych kamieni. O ile dotychczasowa podróż była względnie komfortowa, o tyle nowa nawierzchnia wyjątkowo dawała się odczuć. Samochód cały czas podskakiwał i drżał, nagle wszystko zaczęło grzechotać i nie dało się nic powiedzieć, gdyż głos mimowolnie wibrował. Na samą myśl o półgodzinie spędzonej w samochodzie jadącym po kamiennej nawierzchni robiło się niedobrze. Po jakichś dwudziestu minutach było jeszcze gorzej, ponieważ kamienna ścieżka skończyła się, a droga zaczęła przypominać wiejskie klepisko – samochód podskakiwał coraz wyżej, a razem z nim jego pasażerowie. Chłopcy byli na tyle zajęci trzymaniem się czegokolwiek w samochodzie, aby głowami nie uderzać w sufit, że nie zauważyli, iż po ich lewej stronie pojawiła się przepaść, która momentami sięgała kilkunastu metrów. W dole płynęła jakaś rzeka. Droga robiła się coraz węższa, a samochód momentami znajdował się na krawędzi urwiska. Jerzy nie zamierzał jednak zwalniać. Cały czas jechał z tą samą prędkością, którą wcześniej przemierzał autostradę, a później kamienną drogę, tak jakby ten samochód potrafił się poruszać tylko w jednym tempie.

– Może zwolnimy? – zasugerował Viktor.

– Nie ma takiej potrzeby, znam tę drogę jak własną kieszeń, a poza tym musimy zdążyć przed zachodem.

– Czemu musimy zdążyć przed zachodem? – spytał ponownie Viktor, niezadowolony z poprzedniej odpowiedzi.

– Już mówiłem, że po ciemku ta droga jest prawie nie do pokonania, dalej robi się jeszcze bardziej niebezpieczna, tylko jeden samochód jest w stanie tam przejechać. A nie chcemy przecież wylądować w rzece – próbował żartować Jerzy.

– Nie chcemy – odparł Viktor, siląc się na uśmiech. Bóg raczy wiedzieć, czemu nie chciał sprawić smutku starszemu panu, który kierował samochodem, i wszystkiemu grzecznie potakiwał, starając się uśmiechać, kiedy to było konieczne.

Przepaść, wzdłuż której jechali, robiła się coraz głębsza, z kolei droga, którą pędził Jerzy, zwężała się. Powoli stawało się jasne, dlaczego mężczyzna tak bardzo chciał zdążyć przed nocą. Droga była naprawdę trudna, zresztą trudno to nazwać drogą – to była ścieżka, którą od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód. Płynąca w dole rzeka z każdym pokonywanym przez nich metrem stawała się coraz szersza, aż za jednym z zakrętów zmieniła się w wielką wodę.

– To jezioro? – spytał Tim.

– To chyba morze – odparł nieśmiało Viktor, wyprzedzając Jerzego, którego usta szykowały się do odpowiedzi.

– Właśnie, to Bałtyk – potwierdził mężczyzna.

Nagle samochód bardzo gwałtownie skręcił w las i w momencie zrobiło się ciemniej, potężne liściaste drzewa kompletnie zasłaniały niebo i słońce, które od jakiegoś czasu zmierzało ku zachodowi.

– Chłopaki, jeszcze trzy minuty i jesteśmy na miejscu.

– To już tu? – Viktor zaczął rozglądać się po lesie, szukając miejsca, gdzie mógł znajdować się dom dziadka. Trzy minuty do końca to

wystarczający czas, aby przynajmniej gdzieś w oddali coś zobaczyć. Ale prócz wielkich drzew i równie ogromnych skalnych bloków, porozrzucanych po lesie, nie widział niczego, co mogłoby przypominać jakikolwiek dom. Po chwili kierowca wykonał jeszcze jeden manewr, tym razem w lewo, i w momencie znaleźli się na dużej polanie, na której środku stał potężny zamek.

– Co to jest? – spytał Viktor.

– To dom waszych dziadków – odpowiedział Jerzy.

– Dom? Nie ma co, domeczek – ironizował Tim. – Tam mieszkają nasi dziadkowie?