Fałszywa nuta - Joanna Campbell - ebook

Fałszywa nuta ebook

Joanna Campbell

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych 

Kirsten marzy o tym, aby zostać wielką pianistką. Za wszelką cenę pragnie uczęszczać do konserwatorium w Trilling i tam kształcić się pod kierunkiem najlepszych nauczycieli.

Podczas pobytu na letnim obozie muzycznym poznaje Petera, uzdolnionego wiolonczelistę. To bardzo dumny i nieprzystępny chłopiec, lech towarzystwo Kirsten wpłynie korzystnie na zmianę jego charakteru. Okaże się czułym, opiekuńczym i bardzo wrażliwym przyjacielem. Jednak... czar pryśnie i w jednej chwili lato dla Kirsten stanie się gorzkie, smutne i zbyt długie...

[opis wydawcy]

Książka dostępna w zasobach: 
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


1.

Zadzwonił dzwonek. Kirsten Page zamknęła zeszyt, zebrała książki i pobiegła w kierunku swej szafki. Dziewczyna wyglądała na zmartwioną. Biegnąc przez zatłoczony hall, unikała zderzenia z młodszymi dziećmi.

„Do licha! — pomyślała — ależ nam ten Peterson zadał dzisiaj do domu”. Otworzyła szafkę. Zastanawiała się, czy znajdzie czas na codzienne, dwugodzinne ćwiczenia na fortepianie. Po szkole czekała ją jeszcze przecież lekcja muzyki, a do tego tyle zadane. Wzięła swój sweter, zatrzasnęła szafkę i skierowała się ku wyjściu. Musiała się śpieszyć, bo autobusy nie jeździły zbyt często.

— Hej, Kirsten! — zawołała Barbara Santi, dziewczyna, którą poznała w tym roku. Chodziły razem na niektóre zajęcia.

Barbara podbiegła do niej i razem poszły w kierunku drzwi.

— Słuchaj, jutro po szkole przychodzi do mnie kilka dziewcząt. Chcemy przygotować stroje na zabawę w stylu country and western. Przyjdziesz?

— Och, chciałabym bardzo! Ale... — Twarz Kirsten posmutniała. — Niestety, nie mogę. Akurat jutro wieczorem pracuję, a jeszcze przedtem muszę trochę poćwiczyć na fortepianie.

— Nie możesz przełożyć tego na jakiś inny dzień?

— Chciałabym, ale straciłam już parę godzin w tym tygodniu.

— O, rany! Umarłabym, gdybym miała taki rozkład dnia. Przecież ty w ogóle nie masz czasu dla siebie.

— Tak. I zupełnie mi to nie odpowiada, lecz co mam zrobić?

— Ale na zabawę chyba przyjdziesz, prawda?

— Spróbuję. Bardzo bym chciała.

— Na twoim miejscu postarałabym się. Będzie tam Richie Mayer. Widzę, jak na ciebie patrzy na lekcjach historii.

Kirsten też to zauważyła i bardzo jej to pochlebiało. Richie należał do drużyny futbolowej i przez to cieszył się dużą popularnością wśród dziewcząt. Był wysoki, ciemnowłosy i bardzo przystojny. Rozmawiali ze sobą jeden jedyny raz, kiedy poprosił ją o notatki z historii.

— To tylko mój kumpel, nic poza tym.

Oczy Barbary zaokrągliły się.

— Kumpel czy nie, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby spojrzał w moim kierunku. Myślę, że bardziej by się tobą zainteresował, gdybyś pokazała się na jakiejś zabawie albo meczu. Wierz mi, znam się na chłopcach. Zawsze musisz udawać, że podzielasz ich zainteresowania.

— Ja po prostu nie mam czasu. — Kirsten spojrzała na zegarek. — O, rany, muszę lecieć! Spóźnię się. Dzięki za zaproszenie. Żałuję, że nie będę mogła przyjść.

— To może kiedy indziej. — Barbara nie nalegała więcej.

„Weźmie mnie pewnie za odludka” — powiedziała sobie w duchu Kirsten.

— Cześć!

— Do zobaczenia, Barbaro!

Wybiegając przez otwarte drzwi, zastanawiała się, czy warto się tak poświęcać, aby zostać pianistką. Wymagało to tyle trudu. Nie chodziło jej tylko o same ćwiczenia — kochała muzykę i grę na fortepianie — ale jak to wszystko pogodzić z codziennym życiem?

Nie mogła opuścić się w nauce, bo nie dostałaby się do dobrej szkoły muzycznej. Musiała też pracować jako opiekunka do dzieci, gdyż potrzebowała pieniędzy. Miała troje rodzeństwa i przynajmniej tyle mogła dla nich zrobić, że sama opłacała lekcje muzyki. W rezultacie nie zostawało jej wiele wolnego czasu.

Aż do tego roku nie przejmowała się tym specjalnie, ale teraz była już w trzeciej klasie. Wszystkie dziewczyny, które znała, chodziły na randki, mecze koszykówki, spotykały się w klubach lub na prywatkach. W jej przypadku było tak, że kiedykolwiek ją zapraszano, musiała odmawiać. Wiedziała, że w końcu przestaną jej proponować cokolwiek. I to wcale nie przez złośliwość. Po prostu o niej zapomną. To samo było z chłopcami. Jej czarne, falujące włosy, długie, ciemne rzęsy podkreślające błękitne oczy, powinny przyciągać ich uwagę. Lecz wszyscy koledzy wiedzieli, ile czasu pochłania jej szkoła i gra na fortepianie. Przy tym większość znajomych uważała muzykę poważną za nudną, a ją brano z tego powodu za dziwaczkę. Dlatego też chłopcy rzadko umawiali się z nią.

„To nie fair — pomyślała. — Ale co mam zrobić?” Poczuła się zupełnie opuszczona.

Wsiadła do autobusu mającego zawieźć ją na lekcję muzyki. Lubiła i szanowała pana Jenningsa. Był pianistą; kiedyś grał nawet w orkiestrze i uczył uzdolnioną muzycznie młodzież ze szkoły w Fairly, w stanie Connecticut. Cztery lata temu poprzedni nauczyciel Kirsten załatwił jej przesłuchanie u pana Jenningsa. Ten zaś od razu zgodził się nią zająć. Pracowało się im ze sobą bardzo dobrze.

Jennings był stanowczy i wymagający, ale jednocześnie potrafił wzbudzić w niej zapał do pracy. Sama nie mogła uwierzyć, jak wiele się przy nim nauczyła. Nagle zezłościła się na siebie: „Właściwie, cóż z tego, że nie mogę pójść do Barbary? Powinnam się raczej cieszyć. Mam moją muzykę i wspaniałego nauczyciela. Mam też więcej szczęścia niż oni wszyscy”. Ale tak naprawdę czuła się bardzo samotna.

Wysiadła w pobliżu żółtego domu nauczyciela. Weszła do środka. Nauczyciel siedział przy biurku w małym, słonecznym pokoju. Przed nim piętrzyła się sterta papierów. Spojrzał na wchodzącą dziewczynę i uśmiechnął się.

— Co za punktualność. Mógłbym według ciebie regulować zegarek. Na razie poćwicz trochę, a ja w tym czasie uporządkuję te papiery. To nie potrwa długo.

Kirsten wyszukała odpowiednie nuty, zdjęła kurtkę i usiadła przy fortepianie.

Po jakimś czasie poczuła, że pan Jennings stoi za nią.

— Staccato. Delikatnie, ale stanowczo. O, tak.

Po chwili przerwał jej.

— A teraz zajmijmy się tym, co miałaś przygotować na dziś. To była sonata Scarlattiego, Mozart i chyba coś jeszcze...

— Preludium Chopina w tonacji D-dur.

— Ależ tak, jak mogłem zapomnieć. Zacznijmy od tego. Będzie niezłym sprawdzianem twoich umiejętności.

Kirsten sama wybrała ten utwór i przećwiczyła go solidnie w domu. Teraz jednak ciężko jej było skupić się nad tym, co grała. Nauczyciel przerywał jej parę razy, prosząc, aby zaczęła od nowa.

— Nie, Kirsten. Powinnaś to zagrać allegro appassionato! — Tam-ta-tam... — Wybijał rytm klaszcząc. — Nie tak wolno. Jeszcze raz. Żywo, z uczuciem.

Kiedy w końcu udało się jej zagrać popraw nie, poprosił, by przeszła do Mozarta. Pracowała nad tym kompozytorem od wielu tygodni, ale kiedy zaczęła grać, jej palce poruszały się po klawiaturze mechanicznie. Zdała sobie sprawę, że nie czuje rytmu. Grała bez wyczucia, nie wkładając w to serca. Kiedy skończyła, pan Jennings usiadł obok niej.

— Kirsten, powiedz, czy coś cię gnębi? Grasz, jakbyś miała ręce z ołowiu. Może chcesz porozmawiać?

Spuściła wzrok. Zacisnęła dłonie na kolanach. Jak miała mu to wyjaśnić? Sama nie wiedziała, dlaczego nagle ujrzała bezcelowość tego, co robi? Tak wiele zawdzięczała swojemu nauczycielowi, jak mogła mu teraz o tym wszystkim powiedzieć? Czy ją zrozumie? Jednak musiała w końcu zrzucić ten ciężar z serca. Zaczęła więc niepewnie: — Bardzo przepraszam, panie Jennings. To te ostatnie dwa tygodnie... Uświadomiłam sobie, że od pewnego czasu nie robię nic innego, tylko uczę się i opiekuję dziećmi. Nie mam w ogóle czasu, aby gdzieś pójść z chłopakiem lub ze znajomymi... Moi rówieśnicy mają czas wolny. Czuję się czasami jak wyrzutek.

Jennings spojrzał na swą uczennicę. Była bardzo zmartwiona.

— To, co czujesz, jest normalne. Pamiętam moją córkę, kiedy była w twoim wieku. Teraz jest profesjonalistką. Świetnie gra. Jestem z niej bardzo dumny. Zdarzały się jednak takie chwile, gdy zaczynała tracić zapał. Była rozgoryczona. Skarżyła się, że życie toczy się obok niej, bo kiedy ona gra na skrzypcach, jej rówieśnicy spędzają wesoło czas. Niewielu też podzielało jej zainteresowanie muzyką poważną. Nie mogła się nawet spodziewać, że uszczęśliwi przyjaciół, jeżeli wyciągnie skrzypce i zagra im Strawińskiego... — zawiesił na moment głos.

— Co było dalej? — zapytała Kirsten zaciekawiona.

— Początkowo nie rozumiałem jej. Niecierpliwiłem się. Przypomniałem sobie jednak własne chwile zwątpienia, kiedy byłem młody. Poradziłem jej, aby pomyślała o przyszłości, o tym jak będzie się czuła za trzy, cztery lata, jeśli porzuci granie. Kiedy już nacieszy się swobodą, czy nie będzie z żalem spoglądać wstecz? Kiedy ma się szesnaście lat, może się wydawać, że wszystko co najlepsze omija nas, ale to nie jest prawda. Uwierz mi. Nie ma również nic złego w tym, że chcesz spotkać się z przyjaciółmi. Każdy tego potrzebuje. Problem polega na umiejętnym godzeniu pracy z przyjemnością.

— O to właśnie chodzi. Ja wciąż nie mam czasu. A teraz zaczyna mi się nawet wydawać, że nie czuję powołania do tego, by zostać pianistką.

— Bzdura! Nie chcę o tym nawet słyszeć. Wszyscy przeżywamy czasami brak entuzjazmu i motywacji do działania — to naturalne. Nie ważne, jak wielkie jest nasze powołanie, wszyscy co jakiś czas potrzebujemy mocnego bodźca, który sprowadziłby nas na właściwą drogę. Ty akurat teraz znajdujesz się w krytycznym punkcie, ale to minie. Nie wolno się poddawać.

— Tak pan sądzi?

— Oczywiście. Jeśli wątpisz, to pomyśl, ile już osiągnęłaś i jak daleko jeszcze możesz zajść. Czy próbowałaś rozmawiać o tym z rodzicami?

— Nie. Bałam się, że będą rozczarowani, słysząc moje narzekania.

— Są z ciebie bardzo dumni. Jednak, totwoja przyszłość i ty powinnaś wiedzieć, czego pragniesz. Sama sobie wszystko zawdzięczasz i nie odrzucaj tego tak pochopnie.

Kirsten przypomniała sobie sen, który często ją nawiedzał — siedzi przy fortepianie w wielkiej sali koncertowej, a spod jej palców płyną dźwięki pięknej muzyki. Słuchacze są oczarowani.

Pomyślała o pracy, którą włożyła w to, aby go urzeczywistnić, o dotychczasowym poświęceniu i o rodzicach, którzy byli z niej przecież tacy dumni. Westchnęła.

— Ma pan rację, panie Jennings. Nie myślałam nigdy o tym w ten sposób.

— Sądzę, że właśnie tak należy do tego podejść. To poważna sprawa, ale radzę, abyś nie rezygnowała z gry i swych marzeń. Może kiedyś w przyszłości zmienisz zdanie. Mam jednak nadzieję, że nie.

Kirsten uśmiechnęła się.

— Poza tym nic złego się nie stanie, jeśli od czasu do czasu spędzisz wieczór z przyjaciółmi. Zrób sobie wolne.

— Najbliższa zabawa... — powiedziała to niby do siebie.

— O, właśnie! Rodzice nie będą mieli ci za złe, jeżeli się czasem rozerwiesz. Nie wyglądają na ludzi bez serca.

— Bo nie są tacy. Są najcudowniejsi pod słońcem. Nigdy zresztą nie próbowali mnie zmuszać do grania. To była wyłącznie moja decyzja.

— Kirsten, pomyśl jeszcze o tym, co cię czeka. Istnieje wielka szansa, że w przyszłym roku dostaniesz się do konserwatorium w Trilling. Za parę tygodni jedziesz do Greenacres, by grać z letnią, studencką orkiestrą symfoniczną. Możesz być dumna. Tam grają tylko najlepsi.

Kirsten wiedziała, że to jest wspaniała perspektywa. Poza tym koncerty odbywały się w cudownej posiadłości położonej w północno-zachodniej części Connecticut. Latem grywały tam znane orkiestry. Przyjeżdżało również wielu znakomitych solistów. Poziom nauczania był bardzo wysoki. Ekscytowała ją myśl o wyjeździe, ale jednocześnie trochę się obawiała. Czy nie żądała zbyt wiele? Wspaniałe życie towarzyskie i wakacje w Greenacres?

— Przepraszam. Ma pan rację. Czasem po prostu nie czuję się na siłach sprostać temu wszystkiemu.

— To się zdarza.

— Nie mogę się doczekać wakacji... Bardzo mi przykro, niepotrzebnie zawracałam panu głowę. Dziękuję, że chciał pan ze mną porozmawiać.

— Cała przyjemność po mojej stronie, Kirsten. Podobno od tego są nauczyciele. Ale wróćmy teraz do Mozarta. Myślę, że pójdzie ci teraz o wiele lepiej.

— Na pewno.

2.

W ciągu ostatniego miesiąca nauki Kirsten odzyskała swój dawny entuzjazm do gry na fortepianie. Pan Jennings miał rację — jej marzenia były zbyt ważne, aby tak łatwo z nich zrezygnować. Nawet lekcje zadawane w szkole, nie stanowiły już utrapienia. Znów czuła swe powołanie.

Nadeszły wakacje. Ojciec Kirsten wyjechał w interesach i zabrał samochód. Toteż pan Jennings ofiarował się zawieźć dziewczynę do Greenacres.

Kirsten bywała tam już wcześniej na koncertach, ale jej nauczyciel znał stosunki panujące w posiadłości, mógł więc jej pomóc w zadomowieniu się na miejscu.

Kiedy siedziała już wygodnie w samochodzie, myślami wróciła do ostatnich tygodni w szkole. Miała jeszcze w pamięci bal, po którym tak wiele sobie obiecywała. Poszły z Barbarą i innymi koleżankami, spędziwszy przedtem parę godzin na przygotowaniach. Kirsten pożyczyła od swego brata kowbojski kapelusz i kamizelkę, a od Barbary parę butów z cholewami. Wydała nawet część zarobionych pieniędzy na stylową koszulę.

Richie od razu poprosił ją do tańca. Poczuła się jak w niebie. Był taki przystojny. Wszystkie dziewczyny zazdrościły jej. Przez chwilę czuła się niczym królowa. Zaczęli rozmawiać. Idąc za radą Barbary, nawiązała do jego zainteresowań. Richie świetnie grał w piłkę nożną, ale ona, niestety, niewiele na ten temat wiedziała. Nigdy nie miała czasu chodzić na mecze. Poczuła się znudzona. Rozmowa nie kleiła się, więc chłopak zmienił temat.

— Lubisz pewnie muzykę. Podoba ci się nowy album Journey?

— Nie znam go.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem i spytał:

— Ale słyszałaś pewnie jakieś ich kawałki?

— Wątpię.

— O, rety! Gdzieś ty się chowała? Myślałem, że grasz na fortepianie.

— Tak, ale muzykę poważną.

— Aha. Niektóre kawałki są nawet dobre. Moi starzy tego słuchają. Musisz kiedyś zajrzeć do mnie. Moglibyśmy posłuchać czegoś z mojej kolekcji.

Kirsten westchnęła. „Zaczyna się” — pomyślała.

— Chciałabym, ale wkrótce wyjeżdżam.

— Tak? Dokąd?

— Do Greenacres, w północnym Connecticut. Jadę tam, by grać w letniej, studenckiej orkiestrze symfonicznej.

— Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

— To śliczne miejsce. Koncerty odbywają się na świeżym powietrzu. Grywa tam wiele znanych orkiestr.

— Bardzo chcesz tam pojechać?

— O, tak! To znakomita okazja, by wziąć udział w czymś naprawdę wspaniałym — rzekła, myśląc jednocześnie, że musi mu się wydawać strasznym dziwadłem.

Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Kiedy skończyli tańczyć, odprowadził ją na miejsce. Wyraz zainteresowania, jaki dostrzegła w jego oczach na początku tańca, znikł bez śladu.

— Zobaczymy się później, Kirsten. Może na lekcji historii.

Więcej już do niej nie podszedł tego wieczoru. Wróciła do domu, czując się bardziej osamotniona niż kiedykolwiek...

Uwaga pana Jenningsa dotycząca krajobrazu wyrwała ją z zamyślenia.

Uświadomiła sobie, że czekają ją niezwykłe chwile. Odzyskała dobry humor. Trzeba zapomnieć o przykrych momentach w Fairly, o chłopcach i dziewczętach traktujących ją jak dziwadło i o ciągłym braku czasu.

Podróż dobiegła końca. Wjechali na drogę prowadzącą do posiadłości. Widząc zdenerwowanie uczennicy, pan Jennings położył dłoń na jej ramieniu.

— Nie denerwuj się. Zobaczysz, że wszyscy będą dla ciebie życzliwi. Zostanę tutaj przez chwilę. Obiecałem twojej matce dopilnować, abyś dobrze się „zainstalowała”.

Kirsten przypomniała sobie wzruszające pożegnanie z mamą. Uśmiechnęła się.

— Jesteśmy na miejscu.

Pan Jennings zatrzymał samochód. Zaparkował go niedaleko wejścia do dużego budynku, będącego niegdyś główną budowlą posiadłości.

— Tutaj się zameldujesz—powiedział, spoglądając na zegarek. — Mamy jeszcze trochę czasu. Może się przejdziemy? Taki piękny dzisiaj dzień.

Rzeczywiście, niebo było bezchmurne. Promienie słońca padały ukosem na gęste, zielone trawniki. Wzgórza, otaczające posiadłość, skrzyły się wszystkimi kolorami lata.

— Przyjrzyjmy się najpierw dużej scenie. Obejdziemy ją wokół i wrócimy tutaj — zaproponował nauczyciel. Ruszył po ceglanej ścieżce, a Kirsten tuż za nim.

Zatrzymali się naprzeciwko zadaszonej sceny, skierowanej przodem do trawiastych połaci ziemi. Kirsten pamiętała kilka letnich niedziel spędzonych tu wraz z rodziną. Siedzieli zwykle na kocu, w cieniu drzew, upajając się płynącą ze sceny muzyką Beethovena, Haydna, Mozarta i Czajkowskiego.

— Bardzo tu dzisiaj spokojnie. Ale poczekaj do przyszłego tygodnia, kiedy zacznie się sezon. — Pan Jennings uśmiechnął się do siebie. — I poczekaj na dzień, kiedy siądziesz pod tym dachem i zagrasz.

Poczuła delikatne ściskanie w żołądku. Była szczęśliwa, ale jednocześnie przestraszona.

Szli przez ogrody, mijając małe chatki, wykorzystywane podczas prób. Wkrótce znaleźli się przed głównym budynkiem. Stał przodem do mieniących się wszystkimi odcieniami zieleni wzgórz i skrzącego się jeziora.

— Koniec wycieczki. Czas, abyś się zameldowała. Potem pojedziemy do akademika.

Formalności przebiegły sprawnie. Pan Jennings zamienił parę słów z kilkoma znajomymi osobami. Kirsten dostała pokój w budynku w odległym krańcu posiadłości.

Po załatwieniu spraw meldunkowych pojechali do akademika, gdzie powitała ich uśmiechnięta kobieta w średnim wieku.

—Witajcie. Nazywam się Vertel. Czym mogę służyć?

— Dzień dobry. Jestem Kirsten Page. Przydzielono mi tutaj pokój.

— A ja jestem William Jennings, nauczyciel Kirsten.

— Witaj, Kirsten — rzekła pani Vertel. — Zaprowadzę cię do twego pokoju. Będziesz mieszkać jeszcze z dwiema koleżankami.

Weszli schodami na piętro, przeszli przez mały hall i stanęli przed pierwszymi drzwiami po prawej stronie. Pani Vertel zapukała. Ktoś odpowiedział: „Proszę”.

W pokoju dwie dziewczyny w wieku Kirsten rozpakowywały właśnie swoje rzeczy. W kącie stała wiolonczela, a na łóżku leżał futerał na skrzypce.

— Oto wasza koleżanka, Kirsten Page — powiedziała radośnie pani Vertel. — Moja droga, to jest Rene Schulman. — Wskazała na wysoką dziewczynę o kasztanowych włosach.

— Miło mi cię poznać, Kirsten.

— A to Sharlie Watson.

Niska blondynka uśmiechnęła się do Kirsten.

— Zostawię was, abyście się lepiej poznały — powiedziała pani Vertel. — Myślę, że kiedy się meldowałyście, dostałyście plan zajęć, mapę okolicy i tym podobne rzeczy...

— Tak.

— Dobrze. Przez resztę dnia możecie robić to, na co macie ochotę. Kolacja jest o szóstej. Śniadania Lkolacje jemy w tym budynku. Obiad natomiast, obok sali prób. Jeśli będziecie czegoś potrzebowały, dajcie mi znać. Jestem zwykle w swoim biurze, tuż przy głównym hallu. Bawcie się dobrze.

— Myślę, że na mnie już czas — rzeki pan Jennings. — Czy chcesz, abym jeszcze został?

— Och, nie! Dam sobie radę. Jestem panu strasznie wdzięczna. Tyle pan dla mnie zrobił.

Kirsten spostrzegła, że nauczyciel wciąż trzyma w dłoni jej walizkę. Rozejrzała się po pokoju.

Rene odezwała się:

— To łóżko pod oknem może być twoje, jeżeli ci to odpowiada.

— Oczywiście, będę mogła podziwiać krajobraz.

Pan Jennings podszedł do łóżka i położył na nim walizkę.

— Kirsten, życzę ci powodzenia — powiedział cicho. — Myślę, że wszystko pójdzie wyśmienicie. Będziemy w kontakcie, chociażby po to, abyś czasem zdała mi raport ze swoich postępów. Oczywiście dzwoń, jak tylko będziesz miała jakieś problemy czy pytania. Nuty zabrałaś?

— To pierwsza rzecz, jaką spakowałam. Są tu, w bezpiecznym miejscu — powiedziała, wskazując walizkę.

— Dobrze. Dużo ćwicz, ale zostaw sobie też trochę czasu na rozrywkę.

Podszedł do drzwi, obrócił się i dodał z uśmiechem:

— Cieszę się, że was poznałem, dziewczęta.

Kirsten podeszła do niego i pocałowała w policzek. Starszy pan zarumienił się.

— Jeszcze raz bardzo dziękuję, panie Jennings.

— Na pewno będę z ciebie dumny.

— Postaram się nie zawieść pana.

Kiedy wyszedł, w pokoju zaległa cisza.

Przerwała ją Rene:

— Założę się, że to był twój nauczyciel muzyki.

— Skąd wiesz?

— Moja nauczycielka mówiła to samo, chociaż nie odwiozła mnie tutaj. Na czym grasz?

— Na fortepianie.

— A ja na skrzypcach.

— Ja na wiolonczeli — dodała Sharlie.

— Pośpieszmy się z tym rozpakowywaniem

i chodźmy na spacer. Chyba warto poznać okolicę.

Wszystkie trzy zaczęły zapełniać swoimi rzeczami szuflady i szafy. Książki i nuty pieczołowicie ustawiały na półkach.

— Skąd jesteś? — spytała Rene.

— Z Fairly, w Connecticut. A wy?

— Ja z Harrington w New Jersey. Sharlie jest z Pensylwanii. Mieszkasz niedaleko stąd?

— Tak. Samochodem dwie godziny jazdy.

— Byłaś tu już kiedyś?

— Parę razy na koncertach.

— Ja nie. Posiadłość widziałam tylko na zdjęciach. Nie przypuszczałam, że jest tu tak ślicznie. Poznałaś już tu kogoś?

— Tylko was. — Kirsten zawahała się. Po chwili dodała: — Jadąc tu denerwowałam się. Bałam się, że będę mieszkać z dzieciakami o wiele młodszymi ode mnie. Nie znam tu nikogo.

— To masz problem z głowy. My w przyszłym roku kończymy szkołę. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja miałam obawy. Zawsze byłam nieśmiała. Sama myśl o przyjeździe tu paraliżowała mnie. Na szczęście Rene jest dobrą przyjaciółką, więc czuję się dzięki niej o wiele pewniej.

Rene zaśmiała się.

— Nieśmiałość nigdy nie należała do moich słabości. Zwykle jest odwrotnie, nie umiem przestać gadać. Umieram z ciekawości, co przyniesie to lato. Cieszę się, że będę z ludźmi lubiącymi to, co ja. W domu czuję się jak odmieniec. Pewnie wiecie, o co mi chodzi? Kiedy mówisz, że grasz muzykę poważną, to patrzą na ciebie jak na idiotkę. Nie miałyście nigdy takiego wrażenia?

— Ciągle — westchnęła Sharlie. — Choć ja nigdy nie byłam szczególnie towarzyska, no i zawsze miałam moją muzykę.

— A jesteś taka śliczna! — wykrzyknęła Rene.

Sharlie cichutko zachichotała.

— I taka spokojna, że rozmywam się w tle. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Nie lubię tłumów, a kiedy już zdarzy mi się być na jakimś spotkaniu, z reguły nie wychodzę z kąta.

— Z pewnością zrobimy coś z tym — powiedziała Rene. — Nie miej takiej smutnej miny. Uwielbiam pomagać ludziom w rozwiązywaniu ich problemów.

— Proszę cię, nie rób tego. Kiedy się kogoś do czegoś zmusza, jest jeszcze gorzej.

— Nie martw się. Nigdy nikogo do niczego nie zmuszam. Dziewczyny, wiecie, że większość ludzi tutaj już studiuje? To oznacza panów studentów... Mam nadzieję, że będą oglądać się za ślicznymi, dowcipnymi i utalentowanymi maturzystkami, a przy tym bardzo skromnymi i nieśmiałymi. —Jej wesoły nastrój udzielił się Kirsten i Sharlie, i po chwili wszystkie śmiały się głośno.

— To idziemy w końcu na ten spacer?

— Tak, już — powiedziała Kirsten, zamykając walizkę. — Resztę rozpakuję później.

Kiedy wychodziły z budynku, odezwała się szeptem do Sharlie: