Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Przeznaczenie nie zna kompromisów
Ludzie trafiają na lotnisko z różnych powodów – jedni lecą na wakacje, inni są w podróży służbowej… Rose Harris wraca ze Stanów do Korei Południowej, bo pilnie potrzebuje leczenia. Cierpi na poważną chorobę serca, o której nie zamierza mówić nikomu, nawet własnej rodzinie.
Nie spodziewa się, że to właśnie na lotnisku dostanie szansę, by zawalczyć o swoją przyszłość. Gdy przypadkiem wpada na Luke’a – przystojnego, choć irytującego biznesmena i modela – nie podejrzewa jeszcze, jak skomplikowany układ ich połączy.
W zamian za posadę prywatnej asystentki Rose zgadza się udawać jego dziewczynę przed prasą. Dzięki temu może zdobyć środki potrzebne na leczenie, a przy okazji lepiej poznać Luke’a, który okazuje się mniej nadęty, niż przypuszczała. Jednak gdy wszystko zdaje się zmierzać w dobrym kierunku, los ponownie wystawia Rose na próbę.
Szczęśliwe zakończenia nie przychodzą same – czasem trzeba o nie walczyć do ostatniego tchu.
Przycisnął mnie do swojego boku, po chwili szepcząc mi do ucha:
– Chciałaś żebym ci wybaczył, więc teraz poudawaj dla mnie chwilkę. (…)
– Nie ma nic za darmo. – Uśmiechnęłam się i zamierzałam go olać i ruszyć w kierunku bramki, ale nie mogłam się wyrwać z jego objęcia. – Puść mnie.
Zaśmiał się cicho, odsłaniając idealne, białe, proste zęby.
– Pięć tysięcy dolarów, może być?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kalina Carlesii
Following my Destiny
Love To Hate Me – Blackpink
I Wanna Be Yours – Arctic Monkeys
everything i wanted – Billie Eilish
Under The Influence – Chris Brown
i’m yours – Isabel LaRosa
Walked Through Hell – Anson Seabra
Reckless – Madison Beer
Only Love Can Hurt Like This – Kiesa Keller
Dream – BabyMonster
Middle of the Night – Elley Duhé
Shameless – Camila Cabello
Slow Down – Chase Atlantic
Everytime We Touch – Brent Morgan
Cupid – Twin Ver.
Don’t Blame Me – Taylor Swift
Teeth – 5 Seconds of Summer
Dangerously – Charlie Puth
Espresso – Sabrina Carpenter
Beautiful Things – Benson Boone
Sweater Weather – The Neighbourhood
Creepin’ – Metro Boomin, The Weeknd 21 Savage
Mockingbird – Eminem
Wildflower – Billie Eilish
The Happiest Girl – Blackpink
Young And Beautiful – Lana Del Rey
Mojej kochanej Mamie –
bez Ciebie nie odważyłabym się marzyć, dziękuję.
I wszystkim, którym złamano serce,
choć i tak zaufaliby ponownie.
Kiedy dwoje ludzi ma być razem, będą razem. Istnieje coś takiego jak przeznaczenie.
Sara Gruen
Przeznaczenie to coś, co jest nam przewidziane od samego początku. To nasza przyszłość. I choćby nie wiem co, nie jesteśmy w stanie zmienić niemożliwego. Nie mamy wyboru – musimy zaakceptować swoje przeznaczenie.
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Podążamy drogą, którą wyznacza nam los na różnych etapach życia. Nieustannie towarzyszą nam w tej podróży różne emocje. Radość, szczęście, ekscytacja, miłość, rozczarowanie, strach, smutek, rozpacz, żałoba… To tylko garstka tego, co nas czeka. Musimy przejść przez każdy odcinek, krok po kroku, by wypełnić to, co jest nam od początku przeznaczone.
Pytanie, czym jest moje przeznaczenie i jaką ścieżką mam podążać, towarzyszyło mi, odkąd tylko pamiętam. Życie nie raz dało mi w kość, a ja nadal nie poznałam jego sensu. Czy kiedyś wreszcie poznam odpowiedź?
Moja czarna torebka zawibrowała. Zatrzymałam się na czerwonym świetle przed przejściem dla pieszych i wyjęłam z niej komórkę. Dzwoniła mama. Przełknęłam głośno ślinę i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
– Halo?
– Rose, opowiadaj!
Oczami wyobraźni widziałam, jak trzyma kciuki z nadzieją, że usłyszy dobrą nowinę.
– Jak ci poszło? – zapytała wyraźnie podekscytowana.
Nie chciałam znowu mówić, że nie przyjęli mnie do pracy. Nie wiem, dlaczego po raz kolejny zostałam odrzucona. Może ze względu na to, że dopiero niedawno skończyłam studia? Wiedziałam, że ciężko było dostać zatrudnienie jako marketingowiec, zwłaszcza świeżo po uniwerku, ale do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że będzie aż tak ciężko.
Z wyglądu może i różniłam się od innych, bo urodziłam się w Korei Południowej, ale czy to możliwe, żeby moje pochodzenie tak utrudniało sprawę? Nie, na pewno nie, mamy przecież dwudziesty pierwszy wiek.
Język angielski znałam perfekcyjnie – mieszkałam w Ameryce większość swojego życia, a studia ukończyłam z wyróżnieniem. Wydawało mi się, że byłam idealną kandydatką do pracy. Wszyscy profesorzy chwalili mnie i zapewniali, że mi się uda…
W grę wchodził jeszcze mój status społeczny, a ten nie był za ciekawy. Ojciec odszedł od nas krótko po moim i mamy przyjeździe do Waszyngtonu, zostawiając nas dosłownie z niczym. W tamtym okresie liczył się dla nas każdy najdrobniejszy zarobiony pieniądz, miałyśmy tylko siebie i puste konto. Musiałyśmy się przeprowadzić do małego miasteczka obok stolicy. Nie wspominając już o tym, że mama pracowała jako sprzątaczka i kasjerka naraz. Nie były to jakieś wstydliwe zawody, bo przecież żadna praca nie hańbi, prawda? Cóż, szkoda, że nie wszyscy tak uważali…
Sprawa odejścia ojca była wówczas dosyć głośna. Nie wiem, dlaczego nas nienawidził ani dlaczego porzucił nas dla innej kobiety, ale jako dorosła osoba zrozumiałam, że źli ludzie nie muszą mieć powodu do robienia okropnych rzeczy, są źli z natury.
Najbardziej bolało mnie, kiedy przypadkiem natknęłam się na nasze jedyne wspólne zdjęcie, które ukrywałam na dnie szuflady, bo nie miałam serca go wyrzucać. Widniała na nim trójka uśmiechniętych, przytulonych do siebie osób. Drobna szatynka z jasną karnacją i ciemnymi oczami, wysoki brunet o amerykańskiej urodzie, a na środku mała dziewczynka wyglądem przypominająca matkę, szczęśliwa jak nigdy dotąd. Szkoda tylko, że to, co dobre, szybko się kończy.
Po tym całym „zdarzeniu” i najtrudniejszym dla mnie okresie obiecałam sobie, że już nigdy nie będę szukać żadnych informacji o ojcu, by się przypadkiem jeszcze bardziej nie rozczarować. Choć czasem zastanawiało mnie, czy bardziej się dało…
– Właśnie idę do kawiarni – zmieniłam temat.
– Z kim rozmawiasz? – usłyszałam w słuchawce męski głos.
– Cześć, Jin – przywitałam się z ojczymem.
– Rose! Dostałaś robotę? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Cicho, Jin, właśnie o to spytałam – odparła szybko mama.
Lubiłam go, nawet bardzo. Był dla mnie niczym tata. Tak jak mama, był Koreańczykiem, a w Ameryce mieszkał o wiele dłużej niż my, bo od czasu studiów. To dzięki niemu udało nam się wyjść na prostą, pomógł nam spłacić długi i znaleźć szkołę dla mnie i lepszą pracę mamy. Gdyby nie on, byłoby o wiele ciężej.
– Tak jakoś wyszło, że…
Nie wiedziałam, co im powiedzieć. „Tak się składa, że znowu mnie nie przyjęli” albo „Powiedzieli, że mają już na oku lepszego kandydata”, jeśli w ogóle takowy istniał… Dla tych ludzi ewidentnie liczyła się przeszłość i te wszystkie cholerne plotki o wpływowym biznesmenie od siedmiu boleści…
– Nie wiedzą, kogo tracą – dokończył za mnie ojczym, czytając mi w myślach.
– Rose…
– Wiem, mamo. Jutro mam następną rozmowę. Dam znać, jak pójdzie – dodałam nieco zmęczona.
Wiem, że chcieli dla mnie dobrze i pragnęli mojego szczęścia. Jednak wszystko mi mówiło, że jeśli miałam coś w życiu osiągnąć, musiałam zakasać rękawy i pracować ciężej.
– Kochamy cię bardzo – odpowiedziała mama.
– Ja was też. – Uśmiechnęłam się, opierając ramię o słup. – Lepiej powiedzcie, jak u was. Jak minęła rocznica?
– Jin zabrał mnie wczoraj wieczorem na romantyczną kolację, a wcześniej dał mi śliczną bransoletkę, a jeszcze wcześniej…
– Kochanie, może lepiej pochwalisz się tym później – westchnął. – Rose jest pewnie zmęczona, a za chwilę jeszcze ta kawiarnia…
– Masz rację – przytaknęła mężowi. – Pogadamy jutro, skarbie. Trzymamy kciuki i koniecznie zadzwoń.
Uśmiechnęłam się do telefonu i dopiero wtedy zauważyłam, że światło zmieniło się na zielone, a ludzie już dawno mijali się na środku jezdni. W pośpiechu schowałam telefon do kieszeni kurtki i weszłam na pasy. Były one dosyć długie, więc żeby zdążyć na zielonym, musiałam niemal biec.
Myślami krążyłam wokół jutrzejszej rozmowy o pracę, to była moja ostatnia możliwość w Waszyngtonie. Za chwilę miałam iść do kawiarni, w której dorabiałam sobie jako kelnerka, a potem do mieszkania wynajmowanego dzięki pomocy Jina i mamy. Oni nadal mieszkali w miasteczku obok. Koniecznie musiałam znowu przeszukać cały internet i coś znaleźć, bo jak nie, to będzie bardzo nieciekawie…
A może udałoby się…
Nagle usłyszałam pisk opon, a po chwili głuchą ciszę. Poczułam, jak moje serce staje na moment, a głowa wiruje. Nie mogłam się ruszyć, byłam zdezorientowana. Powieki same mi się zamykały. Zapadałam się w ciemność – i było to całkiem przyjemne uczucie, dopóki nie nadeszła ogromna fala bólu.
Czułam, jakby wyrywano mi kości i jednocześnie podpalano skórę. Wszystko tak bardzo mnie bolało. Chociaż z całej siły starałam się otworzyć oczy albo wydusić z siebie jakieś słowo, nie byłam w stanie tego zrobić. Wokół słyszałam stłumione krzyki, które z czasem przeobraziły się w szepty. Po kilku minutach niesamowitej męczarni poczułam dotyk, a właściwie to całą serię dotyków – zaczynając od twarzy, po ręce i nogi. Potem… Potem odpłynęłam w kojące objęcia mroku.
Obudziło mnie głośne pikanie, które po chwili stało się irytujące. Uchyliłam ciężkie powieki, powoli przyzwyczajając się do światła. Delikatnie obróciłam głowę w prawo i zobaczyłam dużą, białą zasłonę, która zresztą otaczała całe moje łóżko. Niedaleko mnie znajdowało się małe krzesełko, a obok niego szafka nocna. Po drugiej stronie stała jakaś maszyna, z której dochodziło to nieszczęsne pikanie.
Znalazłam się w szpitalu. Jakby na potwierdzenie tych słów zza „kurtyny” wyłonił się lekarz.
– Dzień dobry, nazywam się Isaac Willson i jestem pani lekarzem – przedstawił się młody mężczyzna. – Panno Harris, jak się czujemy? – zapytał, przeglądając zawartość ciemnozielonej teczki.
Otworzyłam buzię, żeby odpowiedzieć, ale miałam tak sucho w gardle, że udało mi się tylko wydać z siebie niezidentyfikowany dźwięk. Zrobiło mi się trochę głupio.
– Pielęgniarka zaraz przyniesie pani wody. – Uśmiechnął się blondyn i poprawił okulary.
– Proszę. – Kobieta zjawiła się dosłownie znikąd, podając mi zbawienny napój.
Skinęłam w podziękowaniu głową i zaczęłam pić z plastikowego kubeczka.
– Co się stało? – zapytałam cicho.
– Została pani potrącona przez samochód. – Mężczyzna wziął ode mnie pusty kubek i położył go na szafeczce. – Miała pani ogromne szczęście, prawie panią straciliśmy. – Uśmiechnął się delikatnie. – Doznała pani licznych urazów, ale proszę się martwić, z czasem wszystko się wygoi.
Lekarz nadal przeglądał dokumenty. Czułam, że to jeszcze nie koniec informacji.
– Doktorze, niech pan powie wprost. – Podciągnęłam się do siadu.
– Bardzo przykro mi to mówić, ale podczas niezbędnych badań wykryliśmy u pani ciężką niewydolność serca. Tutaj ma pani wyniki wszystkich badań. – Z wahaniem podał mi teczkę. – Oczywiście im szybciej podejmie pani leczenie, tym większa jest szansa na wyzdrowienie – dodał i westchnął cicho. – Zadzwonić po kogoś? Rodziców, rodzeństwo?
– Proszę, nie – odpowiedziałam.
Nie chciałam ich niepotrzebnie martwić.
– Oczywiście. Uszanuję pani wybór. – Uśmiechnął się pocieszająco i po chwili zostawił mnie samą.
Zaczęłam kartkować dokumentację, aż w końcu natknęłam się na hasło: „ciężka niewydolność serca”. Wpatrywałam się w te słowa, a w moich oczach pojawiły się pierwsze łzy. Nie mogłam w to uwierzyć. Wprawdzie zdarzały mi się wcześniej ukłucia w sercu czy chwilowe osłabienia, ale myślałam, że wynika to ze stresu. Przecież każdego czasem zaboli serce, zakręci się w głowie albo zrobi się słabo…
– Przyszłam na zmianę opatrunku – usłyszałam głos tej samej kobiety, która wcześniej przyniosła mi wodę.
Byłam tak przytłoczona, że nawet nie zorientowałam się, że przysnęłam z teczką w ręce. Pielęgniarka sprawdziła mi opatrunki na nodze, brzuchu i ręce, a potem przykleiła na moją twarz nowe plastry. Zanim poszła, poprosiłam, by zawołała lekarza.
– Doktorze… – zaczęłam niepewnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie współczującym wzrokiem i usiadł na taboret.
– Ile zostało mi czasu?
– Panno Harris…
– Proszę odpowiedzieć szczerze. – Czułam, jak moje ciało drży, a oczy stają się zaszklone. Wiedziałam, że niedużo.
– Bez odpowiedniego leczenia… około pięciu lat.
Pierwsza łza spłynęła mi po policzku.
– Doktorze Willson, potrzebna pomoc! Sala numer dziesięć! – krzyknął jakiś męski głos.
– Przepraszam, później do pani zajrzę. – Lekarz posłał mi smutny uśmiech. – Proszę się nie martwić na zapas.
***
Leżałam w szpitalu już jakiś tydzień, dni mijały dosyć szybko. Na zmianę jadłam szpitalne papki, piłam wodę i spałam. Mamie i Jinowi napisałam, że z pracą tak jak zawsze. Na szczęście nie dzwonili i o nic więcej nie dopytywali. Musieli się domyślać, że było mi już wystarczająco pod górkę i że jak będę chciała, to sama się do nich odezwę. Muszę przyznać, że było mi to bardzo na rękę.
Nie wspomniałam im też o wypadku ani broń Boże o chorobie. Koszty leczenia pokrywało odszkodowanie, więc w tej kwestii o pieniądze martwić się nie musiałam. W międzyczasie była też u mnie z wizytą policja, by ustalić szczegóły wypadku, ale praktycznie nic nie pamiętałam, więc za bardzo nie pomogłam.
Myślami krążyłam wokół choroby. Co nieco o niej poczytałam. Objawy były koszmarne, a leczenie… Cóż, nie zawsze była na nie szansa. W Stanach kosztowało to masę pieniędzy – ani mnie, ani nikogo z moich bliskich nie było na to stać. Pogrzebałam w sieci i… znalazłam dla siebie szansę. W Korei za leczenie zapłaciłabym o wiele, wiele mniej. Wydawało mi się to bardziej realne – powrót do kraju i zarobienie tam potrzebnych pieniędzy. Gdybym wyjechała, mogłabym zamieszkać u Mei, dawnej przyjaciółki, z którą nadal miałam znakomity kontakt.
Wiem, że to nie było w porządku względem mamy i ojczyma, całe to ukrywanie i wiążące się z tym kłamstwa. Tłumaczyłam sobie jednak, że nie będę przecież robić tego wiecznie. Powiem im za rok albo dwa…
Sprawdziłam stan swojego konta i uznałam, że starczyłoby mi na bilet samolotowy, co było najważniejsze. Lot z Ameryki do Korei Południowej trwał około trzynastu godzin, a to o jego koszcie mówiło samo za siebie. Tam znalazłabym pracę i dorobiłabym sobie na leczenie.
Plan wydawał się dobry, ale jego realizacja była o wiele trudniejsza. Na pewno musiałabym zacząć szukać szpitala, w którym by mnie przyjęli, a potem jakoś powiedzieć rodzicom, że wracam do kraju mojego pochodzenia. Mei na pewno nie będzie miała nic przeciwko, więc chociaż tym nie musiałam się martwić…
Przejrzałam najtańsze loty. Miałam zostać wypisana ze szpitala już jutro, więc zarezerwowałam lot na za dwa tygodnie w piątek o osiemnastej. Kiedy wrócę do domu, będę musiała zająć się pakowaniem i obmyślaniem planu. W międzyczasie muszę zwolnić się z pracy i ogarnąć rzeczy z facetem, od którego wynajmowałam mieszkanie.
Gdyby nie to, że w internecie pisali, że w przypadku tej choroby największą szansą na przeżycie było jak najszybsze rozpoczęcie leczenia, to tak bym się z tym wyjazdem nie spieszyła…
***
Oprócz skręconej kostki nie miałam cięższych obrażeń zewnętrznych. Bez problemu przeszłam wszystkie odprawy i teraz musiałam tylko poczekać pół godziny, aż otworzą moją bramkę. Usiadłam na metalowym krześle. Bagaż podręczny postawiłam przed sobą, a kule oparłam o krzesło obok. Nie było łatwo doczłapać się na lotnisko z dużym plecakiem i wielką torbą na ramieniu, w dodatku o kulach, ale… zdeterminowany człowiek potrafi, prawda?
Wygrzebałam z kieszeni czarne słuchawki bezprzewodowe, włożyłam je do uszu i puściłam muzykę. Przymknęłam na chwilę powieki, starając się odstresować. Mój wypoczynek nie trwał jednak długo, po chwili usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, dzwoniła mama, w dodatku na wideo. Wzięłam głęboki oddech, starając się zepchnąć na bok uczucie niepokoju. Przykleiłam do twarzy uśmiech, po czym odebrałam telefon.
– Cześć, mamo.
– Kochanie, jesteś już w hali odlotów? Na pewno wszystko spakowałaś? Pamiętałaś o…
– Hyun, ona jest już dorosła, poradzi sobie. – Ojczym objął mamę ramieniem i puścił do mnie oczko.
– Dzięki, Jin – powiedziałam z uśmiechem. Obróciłam kamerkę i zaczęłam pokazywać im lotnisko. Nie było tu za dużo ludzi.
– Jak widzicie, udało mi się na spokojnie dojść. Za chwilę mam lot. – Wskazałam na plecak. – Poza tym wszystko wzięłam, mamo. Zresztą sama pomagałaś mi się spakować. A nawet jeśli czegoś nie będę miała, to przecież jest jeszcze Mei, a jak nie ona, to pójdę do sklepu.
– Nie zapomniałaś maści na tę swoją kostkę?
– Mam ją w plecaku – westchnęłam.
– Koniecznie zadzwoń, jak dolecisz – powiedział Jin, na co skinęłam głową.
– A kiedy zaczynasz tę pracę? – spytała mama.
Właśnie tego się bałam – dodatkowych pytań. Wymyśliłam, że dostałam jakąś dobrze płatną pracę, tyle że muszę wrócić do Korei. Wiedzieli jedynie, że będę pracować w dużej firmie jako marketingowiec i że zamieszkam u Mei. Przywołanie imienia dawnej przyjaciółki podziałało zbawiennie – rodzice nie martwili się już tak bardzo, bo Mei była dla nich jak córka. Czasami odnosiłam wrażenie, że ufali jej bardziej niż mnie…
– Za kilka dni mają się odezwać.
Spojrzałam na tablicę, na której wyświetlano numer mojego lotu. Zmrużyłam oczy i zobaczyłam napis: „Przekierowanie bramki. Lot numer 00932 do Korei Południowej – bramka numer 18”. Zamrugałam zdezorientowana i jeszcze raz spojrzałam na ekran.
– Słuchajcie… – zaczęłam.
– Powiedz jeszcze, jak noga. Boli bardzo? – zapytał Jin.
W tej kwestii wymyśliłam, że spadłam ze schodów, stąd skręcona kostka. Pozostałe rany na szczęście jako tako zdążyły się zagoić. Nie brzmiało to zbyt wiarygodnie, ale tak to wszystko ponaciągałam, że jakoś mi uwierzyli i odpuścili.
– Nie jest źle, daję radę. – Wstałam, starając się jakoś zebrać. – Słuchajcie, muszę kończyć. Zmienili mi bramki i lecę znaleźć tę inną. Kocham was. Odezwę się, jak dolecę.
– Uważaj na siebie – powiedziała mama.
– Też cię kochamy. Pa, pa – dodał ojczym, po czym się rozłączyliśmy.
Schowałam słuchawki z powrotem do kieszeni, sięgnęłam po torbę i założyłam ją na ramię. Wzięłam do ręki kule i zaczęłam iść wzdłuż kolejnych bramek. Z megafonów rozległo się wezwanie na mój lot, więc przyspieszyłam tempa – jeśli w moim przypadku w ogóle dało się to zrobić.
Przeszłam do tej bardziej zatłoczonej części budynku i coraz trudniej było mi się przemieszczać. Co chwilę musiałam prosić innych pasażerów o przesunięcie się, a oni z łaską odsuwali się o dwa kroki na bok. Nie rozumiałam ludzi, naprawdę.
– Przepraszam… – Przeciskałam się przez tłum. – Przepraszam!
Co ich tu aż tyle? Nie wiedziałam, że Korea taka popularna się zrobiła…
W tamtym momencie byłam tak zaabsorbowana tym, aby zdążyć na samolot, że nie przewidziałam, że osoba przede mną nagle się zatrzyma. Z impetem uderzyłam w plecy jakiegoś wysokiego mężczyzny i niemal bym się przewróciła, gdyby nie to, że nieznajomy odruchowo złapał mnie w pasie.
Lekko się obróciliśmy – co z boku musiało wyglądać jak taneczny obrót kończący się ukłonem – i przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu poczułam, że się rumienię. Gwałtownie starałam się wyprostować. Zapomniałam jednak o swojej nie do końca sprawnej kostce, przez co potknęłam się i wpadłam… tym razem na klatkę piersiową bruneta. No nie mogło być gorzej. Jakiś inny mężczyzna stał obok i trzymał w ręce moje kule. Miał na sobie garnitur, tak samo jak facet, o którego dalej się opierałam.
Odsuń się od niego! – warknął głos w mojej głowie.
Zacisnęłam mocno powieki i cofnęłam się, opierając ciężar na zdrowej nodze. Zaczęłam się przepraszająco kłaniać. To było takie żenujące…
– Bardzo przepraszam, nie chciałam… – wydusiłam po angielsku.
Widziałam, że facet był Azjatą, ale czy znał koreański? Niby wyglądał na Koreańczyka, ale pozory często mylą.
Uniosłam powoli głowę i skołowana rozejrzałam się po lotnisku, bo nagle wokół nas zrobiło się strasznie cicho. Mówiłam, że gorzej być nie może? Myliłam się, i to bardzo. Powoli zaczęło do mnie docierać, skąd ten tłum. Oprócz zwyczajnych osób wokół nas skupili się też jacyś dziennikarze i fotografowie, którzy patrzyli… na mnie? O matko jedyna…
Spojrzałam jeszcze raz na nieznajomego i zastanawiałam się, kim on mógł być. Model? Aktor? To pierwsze na pewno, facet był po prostu idealny. Ciemne oczy, praktycznie czarne włosy, idealna jasna cera, dobrze zbudowane ciało, a w dodatku był taki wysoki…
A teraz… gapił się na mnie tak samo ostentacyjnie jak ja na niego. Nerwowo odwróciłam wzrok. Dopiero teraz zorientowałam się, że wokół stało również kilkanaście dziewczyn trzymających jakieś plakaty z jego zdjęciami. Zauważyłam też, że od tłumu gapiów oddzielają nas jacyś ludzie w garniturach i ze słuchawką w uchu. Ale ty jesteś spostrzegawcza, Rose…
– Proszę mi wybaczyć, ale się spieszę. Do widzenia – powiedziałam, uśmiechając się sztucznie, i skierowałam się w stronę bramki. Niech ten dzień już się skończy…
Kuśtykałam w stronę bramki, nie spróbowawszy nawet odzyskać swoich kul. Czułam na sobie palący wzrok zebranych.
– Udzieli pan wywiadu?
– Kim jest ta dziewczyna?
– Prosimy o komentarz! – krzyczeli ludzie.
Wokół nas znowu wybuchł harmider. Czy on był naprawdę aż tak sławny, a ja jakimś cudem wcale go nie kojarzyłam? W pewnym momencie poczułam na swojej talii czyjąś dłoń, a potem zostałam gwałtownie odwrócona w stronę tłumu.
– Ona jest moją dziewczyną.
Zmarszczyłam brwi, analizując słowa tego mężczyzny. Ale że co? Że ja jego dziewczyną?! Dobre sobie…
Wybałuszyłam oczy, spojrzałam na zebranych, a potem z powrotem na niego.
– Co? – zapytałam głośno, a on w odpowiedzi jeszcze mocniej zacisnął palce na mojej talii. – My nie…
– Jak widzicie, jest trochę nieśmiała. – Przycisnął mnie do swojego boku i wyszeptał mi do ucha: – Chciałaś, żebym ci wybaczył, więc teraz przez chwilkę dla mnie poudawaj.
On chyba nie mówił poważnie. Przecież nawet go nie znałam, a poza tym nic mu nie zrobiłam, żeby musiał mi wybaczać. Tak się przecież tylko mówiło, z grzeczności… Lekko się z nim zderzyłam, nie oblałam niczym ani nie pobrudziłam. Po co te kłamstwa?
Skorzystałam z tego, że nadal był pochylony, i odpowiedziałam mu szeptem:
– Nie ma nic za darmo. – Uśmiechnęłam się i zamierzałam go olać i ruszyć w kierunku bramki, ale nie mogłam się wyrwać z jego objęć. – Puść mnie.
Zaśmiał się cicho, odsłaniając idealne zęby.
– Pięć tysięcy dolarów może być?
Ile?! Bez wahania objęłam go w pasie, zgadzając się tym samym na ofertę. Już za chwilę dostanę pięć tysięcy dolarów, i to za nic! Oby to była prawda…
Dobrze, że miałam na sobie czapkę z daszkiem. Przynajmniej mogłam trochę ukryć pod nią swoją twarz przed wścibskimi dziennikarzami.
– Najmocniej was wszystkich przepraszam, ale musimy już iść – powiedział nieznajomy do swoich… fanów? Nie wiem, kim był, ale ci ludzie go najwyraźniej uwielbiali.
– Luke!
– Powiedz o niej coś więcej!
– Od jak dawna jesteście razem?!
– Kim ona jest?!
Mężczyzna jeszcze raz się do wszystkich uśmiechnął, pomachał w kierunku aparatów, a potem odwrócił się i z ręką spoczywającą na mojej talii zaczął oddalać się od tłumu. Jeśli dobrze usłyszałam, miał na imię Luke…
Ciężko mi było iść bez kul, szczególnie że nie miałam pełnej swobody ruchów. Przystanęłam na moment, a brunet posłał mi pytające spojrzenie.
– Jakbyś nie zauważył, ciężko mi się chodzi, więc gdybyś mógł mnie, proszę, puścić… – powiedziałam, uśmiechając się sztucznie.
Wyciągnęłam ręce po kule, które nadal znajdowały się w rękach drugiego bruneta. Jednak zamiast odzyskać mój sprzęt, poczułam, że ktoś łapie mnie pod kolanami i w talii, a po chwili unosi. Jeśli ten facet mnie zaraz nie postawi na ziemię, to przysięgam, że mu coś zrobię…
– Co ty robisz? Do reszty zwariowałeś?!
Chciałam się jakoś wyrwać, ale Luke po raz kolejny szepnął mi do ucha:
– Ludzie patrzą.
W tle słychać było piski fanów. Przełknęłam ślinę i objęłam go za szyję – w końcu sama się zgodziłam udawać jego dziewczynę… Doszliśmy do zakrętu, za którym znajdowała się moja bramka.
– Stąd wylatuję, możesz mnie już postawić na ziemię.
– Lecisz do Korei?
– Uhm – mruknęłam, biorąc od jego koleżki w okularach swoje kule.
– To będę już leciał. Miło było cię poznać…
Oparłam się na zdrowej nodze i zaczęłam szukać w torebce mojego notatnika i długopisu.
– Rose Harris, a ty to…? – powiedziałam. Napisałam na kartce kilka liczb i wyrwałam ją z fioletowego zeszytu.
– Lucas Anderson – odpowiedział, unosząc lewy kącik ust.
– Szefie, musimy już lecieć, bo nie zdąży pan na spotkanie z udziałowcami – wtrącił człowiek w garniturze, ten od kul.
Luke puścił do mnie oczko i odwrócił się na pięcie.
– Poczekaj! – krzyknęłam. – Numer konta – powiedziałam, wciskając mu w dłoń wyrwaną wcześniej kartkę, i też puściłam do niego oczko, bo czemu nie.
Odwróciłam się i nagle poczułam na ramieniu mocny uścisk.
– Jeśli nie masz pieniędzy, żeby mi zapłacić, zrozumiem. – Uśmiechnęłam się niewinnie, nieco zaskoczona.
– Czy ty wiesz, kim jestem? – prychnął i włożył ręce w kieszenie eleganckich spodni.
Myślę, że jesteś jakimś dziwnym, ale popularnym typem, który chciał, żebym udawała jego dziewczynę, nie wiadomo po co i na co, a w dodatku chcesz mi jeszcze za to zapłacić całkiem niezłą sumkę. Podsumowując, jesteś naprawdę dziwny, trochę narcystyczny, no i zapewne nienormalny…
– Myślę, że ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna, a teraz przepraszam, ale zaraz mam lot. Miło było poznać, Luke – ucięłam rozmowę i zawróciłam do bramki. W kolejce stało już coraz mniej ludzi.
Do samolotu dotarłam bez większych problemów i usiadłam wygodnie na swoim miejscu przy przejściu. Przy oknie siedziała jakaś młoda kobieta, a na środku, obok mnie, mężczyzna. Chyba byli parą. Samolot coraz bardziej się zapełniał, aż wreszcie wzbiliśmy się w powietrze. Po instrukcjach stewardesy w kwestii bezpieczeństwa wyjęłam z torebki słuchawki i z zamkniętymi oczami słuchałam muzyki. Lot miał trwać kilkanaście godzin i jak na razie nie zapowiadali opóźnień, więc do Seulu miałam dotrzeć wieczorem, zważywszy na różnicę czasową.
Kiedy do lądowania zostały niecałe cztery godziny, poczułam, że muszę wstać i rozprostować kości. Podniosłam się z fotela i wolnym krokiem poszłam do toalety. Zajęło mi to nieco dłużej, niż sądziłam, bo szłam bez kuli, ale udało mi się bez szwanku dotrzeć do celu.
Załatwiłam swoje sprawy i ochlapałam twarz wodą, żeby troszkę się rozbudzić. Po chwili wyszłam z tego małego pomieszczenia i wpadłam na kogoś, kto stał tuż za drzwiami.
– Oj, przepraszam bardzo – rzuciłam, nawet nie spoglądając na tę osobę.
– Nic się nie stało – odezwał się mężczyzna.
Ten głos był dziwnie znajomy… Odwróciłam się gwałtownie i moim oczom ukazał się szeroko uśmiechnięty brunet z lotniska.
– Co ty… – Nie dokończyłam zdania, bo Luke właśnie wszedł do łazienki i puścił do mnie oczko. – Dupek – mruknęłam po koreańsku.
– Często to słyszę – odpowiedział w tym samym języku i dopiero wtedy zamknął za sobą drzwi, uśmiechając się nonszalancko.
Nie no, mnie coś chyba zaraz trafi! Co on tu robi?! W dodatku Koreańczyk.
Zawstydzona, a zarazem zażenowana puknęłam się ręką w czoło i poszłam na swoje miejsce. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Boże, Rose… Przykryłam się kurtką i starałam się zasnąć, nie myśląc o całej sytuacji. Tylko problem w tym, że się po prostu nie dało…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Following my Destiny
ISBN: 978-83-8373-601-3
© Kalina Carlesii i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: Kinga Dolczewska
OKŁADKA: Marta Lisowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek