Galeon - Leszek Herman - ebook + audiobook + książka

Galeon ebook

Leszek Herman

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Początek XVIII wieku. Wczesną jesienią pewnej pogodnej nocy pastor malutkiego kościoła nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego widzi płynącą tajemniczą armadę wyładowanych po brzegi żaglowców.

Trzysta lat później. Pracownicy niewielkiej specjalistycznej firmy budowlanej Dark-Bud, prowadzący wykopy na pewnej prestiżowej budowie, odkrywają wrak galeonu. Wszyscy obawiają się problemów, ze wstrzymaniem budowy włącznie, które spowoduje to znalezisko. Postanawiają zatem zataić sprawę przed nadzorem budowlanym i konserwatorem zabytków. Decydującym motywem są jednak odkryte w szczątkach okrętu kufry.

Rok później. Na forach internetowych, a w końcu w całym Szczecinie rozchodzi się plotka o odnalezionych gdzieś na budowie szczątkach drewnianej starożytnej świątyni. Pogłoskami zaczynają się interesować media, temat podchwyca także „Dziennik Szczeciński”. Dla dwojga jego dziennikarzy, Pauliny Weber i Piotra Bahryńskiego, pracujących właśnie nad cyklem artykułów o szczecińskich katastrofach budowlanych, który ściąga na ich głowy same kłopoty, temat starożytnej świątyni wydaje się wybawieniem z opresji.

Tymczasem w jednej z owianych złą sławą dzielnic miasta, opodal hitlerowskiego bunkra na wzgórzu zwanym Wzgórzem Kupały, zostają znalezione zwłoki wysoko postawionego urzędnika szczecińskiego magistratu…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 509

Oceny
4,3 (160 ocen)
92
37
23
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonaHC

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
msujek

Całkiem niezła

Najsłabsza z książek tego autora.
00
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Od tej historii się nie oderwiesz Polecam
00
amoena28

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas.
00
Wiola0401

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana książka. Uwielbiam Leszka Hermana. Cudownie pisze o Szczecinie i okolicach
00

Popularność




Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska, Barbara Milanowska (Lingventa)

© by Leszek Herman

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023

Ta książka jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zdarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe.

ISBN 978-83-287-2810-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

Wszystkie triumfy i katastrofy tego świata ludzie powodują nie dlatego, że są z gruntu dobrzy albo z gruntu źli, lecz dlatego, że są z gruntu ludźmi.

NEIL GAIMAN,TERRY PRATCHETT

(przeł. Juliusz Wilczur-Garztecki, Jacek Gałązka)

OSOBY DRAMATU(w tym osoby prawne):

Piotr J. Bahryński – dziennikarz „Dziennika Szczecińskiego”

Paulina Weber – dziennikarka „Dziennika Szczecińskiego”

Paweł – naczelny „Dziennika Szczecińskiego”

Maciej i Filip – kamerzyści „Dziennika Szczecińskiego”

Borys Ignatiuk – prawnik i aktywista miejski, prowadzący stronę Nowe Miasto

Urszula Matecka – dziennikarka portalu SzczecinNaPrawo

Nord/Barentz – szwedzko-polska firma pełniąca nadzór na pewnej budowie

Bartłomiej Moszenicki – inspektor nadzoru na pewnej budowie

Paweł Nowacki – właściciel firmy Dark-Bud, podwykonawca na pewnej budowie

Miłosz Poznański – inżynier, kierownik budowy firmy Dark-Bud

Alan (Alien) Cieśla – robotnik zatrudniony w firmie Dark-Bud

Docklands Park – firma deweloperska

Leszek Podgórski – przedstawiciel firmy Docklands Park

Szymon Wasiak – kierownik budowy firmy Docklands Park

Marcin Rychlewski – inspektor nadzoru budowlanego

Roman i Adam – strażnicy centrum obsługi

Piter i Bartosz – koledzy Piotra Bahryńskiego

Melchior Modzelewski – prokurator prowadzący dochodzenie w sprawie morderstwa

kom. Iwona Halczyszyn – policjantka prowadząca dochodzenie w sprawie morderstwa

asp. Przemysław Renard – policjant prowadzący dochodzenie w sprawie morderstwa

Mikołaj Lameński – rzutki doradca prezydenta, animator mediów

Katarzyna Korytko – radna

Maurycy Przekot – wiceprezydent

Prezydent – prezydent

Prolog

Gdzieś na Pomorzu,trzysta lat wcześniej

Drzwi starej plebanii na wzgórzu otworzyły się, skrzypiąc potępieńczo. Księżyc, uwolniony akurat ze strzępów zabłąkanych chmur, wisiał nad wodą niczym wielka latarnia. W jego świetle migotały ciągnące się po horyzont rozlewiska, lśniły srebrem wierzchołki sosen i splątane gałązki zwisających nad brzegami wierzb.

Pastor przystanął na moment na ścieżce i głęboko odetchnął. Mimo jeszcze wczesnej jesieni powietrze było rześkie, chłodne już przed północą i przepojone mocnym aromatem jodu zmieszanego z zapachem ziół i kwiatów dochodzącym z ogródka przy plebanii. Pastor poprawił kapelusz i podpierając się laską, ruszył w kierunku krańca klifu.

Ścieżka łagodnym łukiem omijała majaczącą w ciemności sylwetkę starego kościoła i wiodła aż do wielkiego kamienia, na którym pastor lubił siadać i wpatrywać się w dal. Nieco dalej, na wzgórzu, stała samotnie ruina starej wieży, w której dawno, dawno temu, jeszcze za Gryfitów wojowie miejscowego kasztelana wypatrywali zagrożenia dla pomorskich grodów, które od morza nadejść by miało.

Pastor usiadł na swoim kamieniu, podparł się laską i powiódł wzrokiem po rozciągającej się u stóp klifu lagunie. Pierwsze, co zawsze mu przychodziło tutaj na myśl, to pokora. Ileż były warte małe, powszednie problemy, większe czy mniejsze kłopoty, a nawet wszystkie życiowe tragedie wobec wieczności tego piękna. Ten sam srebrny księżyc wisiał nad wielką laguną, gdy na tym wzgórzu stał średniowieczny gród, a u jego stóp dziesiątki wysp pojawiały się i znikały wraz z piaskiem, który rzeka nanosiła tutaj przez setki lat. Ten prastary kościół i ta wieża obronna miały przecież także swój czas świetności. A potem przeminęły. Ten sam czas starł na wiór i drewniane ściany, i dziesiątki ludzkich losów.

Pomorzanie, Szwedzi, Prusacy… Wszystko przemija.

I nie żeby marnością to nazwać. Po prostu wszystko miało swój czas. Każde kruche ludzkie istnienie, każde wydarzenie, wielkie wojny, małe bitwy, tragedie i wielkie szczęścia. Wszystko to układało się w bezmierny, barwny kobierzec życia. Wszystko miało swój czas. Swój początek i koniec.

Starzec westchnął ciężko i spojrzał ponownie na błyszczącą w świetle księżyca wodę. Może i banały tutaj w myślach mu się rodziły, ale było to jakieś takie krzepiące. Że wszystko miało swój cel, każda pojedyncza rzecz była maleńkim ogniwem w tym niekończącym się łańcuchu zdarzeń. I wszystko okazywało się tak samo ważne…

Żona pastora odeszła wiele lat temu, syn zginął w czasie wojny, którą prowadzili tutaj Szwedzi i Prusacy, a on sam powoli szykował się, żeby do nich dołączyć.

Niewiele już go tutaj trzymało…

Spokojny, oblany światłem księżyca landszaft, który pastor miał przed oczami, nagle ożył. Takie w każdym razie wrażenie zrobiło na starym księdzu pojawienie się na spokojnych wodach zatoki flotylli żaglowców. Wychynęły nagle zza drzew porastających brzegi cypla. Z pewnością płynęły z zachodu.

Pastor poruszył się niespokojnie i wbił wzrok w grupę przepływających statków.

Przecież dopiero co Szwedzi opuścili Szczecin. Widział stąd dziesiątki okrętów, które z ładowniami wypełnionymi wszelakim dobrem przez wiele dni płynęły na Wolgast, gdzie stolica szwedzkiego Pomorza mieścić się teraz miała.

Ale gdzież mogli płynąć ci tutaj? Dokładnie w przeciwnym kierunku w dodatku. Pastor naliczył z sześć statków. Trzy duże żaglowce, w tym dwa wielkie stare galeony, takie, jakich prawie dzisiaj się już nie widywało. Pastor dałby sobie głowę uciąć, że słyszy, jak skrzypią potępieńczo ogromne, drewniane kasztele na ich rufach. A obok nich płynęły mniejsze barki. Wszystkie statki, oprócz fregaty na końcu, były także mocno zanurzone.

Tak jakby ich ładownie wypełnione były po brzegi.

Flotylla minęła cypel i ku zaskoczeniu pastora wpłynęła w przesmyk, kierując się na północ.

Pastor ze zdumieniem wpatrywał się w wody zatoki. Zupełnie to sensu przecie nie miało. Po cóż ten konwój przedziwnych okrętów miałby wpływać w te rozlewiska? Nic wszakże tam nie było, a i utknąć na płyciźnie łatwo.

Starzec wstał i podpierając się laską, podszedł bliżej do krańca klifu. Odprowadził wzrokiem dziwną armadę, zastanawiając się przy tym, czy przypadkiem o takim ambarasie powiadomić kogoś nie należało.

Spojrzał niezdecydowanym wzrokiem w kierunku wsi. Pomyślał, że zanim on, zniedołężniały, tam doczłapie, zrobi się pierwsza w nocy. Trzeba będzie budzić komendanta, a najpierw jeszcze jego gospodynię. A to nie takie łatwe. Walić laską w drzwi będzie chyba musiał. Sen ta kobieta miała jak głaz. Nieraz dobudzić jej nie było można na kazaniu nawet.

Starzec prychnął i postukał laską w ziemię.

A niech tam Prusacy czy Szwedzi, kimkolwiek byli łotrzy z tych żaglowców, sami sobie radzą i robią, co chcą, stwierdził i odprowadzając jeszcze wzrokiem sunącą na końcu flotylli fregatę, ruszył z powrotem ku domowi.

Dwa stare galeony i towarzyszące im barki wpłynęły w rozlewiska rzeki i po chwili wtopiły się w ciemność.

Rozdział 1

Autostrada A20,jakieś 50 kilometrów przed Rostockiem,kilka lat wcześniej

W przedniej szybie samochodu czarna wstęga drogi wyglądała jak ilustracja zasad perspektywy linearnej. Jaśniejące w świetle reflektorów fluorescencyjne znaki i małe, klikające śmiesznie pod kołami odblaskowe klamry zlewały się w świetlne pasy, które migocząc hipnotycznie, znikały w ciemności za samochodem.

Piotr, z głową opartą o zagłówek tylnego siedzenia, wpatrywał się w pokrojoną poziomym oznakowaniem ciemność przed samochodem i walczył z uporczywie opadającymi powiekami. Pomyślał, że przednia szyba wygląda teraz jak monitor z migającym wygaszaczem ekranu. Ciekawe, swoją drogą, czy już ktoś taki zrobił. Wizualizacja ciemnej, opustoszałej szosy przed maską jadącego samochodu. Mogło to wyglądać ciekawie.

Poruszył się i złowił w lusterku wstecznym spojrzenie Matiego. Przyjaciel uśmiechnął się do niego i chciał coś powiedzieć, ale zagadnęła go siedząca na przednim fotelu dziewczyna. Przez chwilę cicho szeptali, uśmiechając się do siebie. Silnik samochodu skutecznie zagłuszał ich głosy.

Piotr ściągnął sarkastycznie usta i zamknął oczy. Warkot silnika i jednostajny szum sunących po asfalcie kół usypiały go, ale nie były na tyle skuteczne, żeby całkiem odpłynął. Przeszkadzały mu grające radio, w którym leciały jakieś lokalne, niemieckojęzyczne przeboje, i ciche śmiechy z przednich siedzeń.

Z Mateuszem znali się od dziecka. Chodzili do tej samej szkoły podstawowej, później średniej, a potem wspólnie wyjechali na studia, tyle że Mati na wydział transportu w Akademii Morskiej, a Piotr na dziennikarstwo na Uniwersytecie Szczecińskim. Mimo to cały czas utrzymywali kontakt, spotykali się w tych samych klubach, chodzili na te same koncerty czy po prostu siedzieli jeden u drugiego – albo Piotr w akademiku na Wałach Chrobrego, albo Mati w malutkim, wynajmowanym mieszkanku na Pomorzanach, które Piotr, imając się różnych dorywczych prac, bohatersko utrzymywał z niewielką pomocą rodziców.

A potem pojawiła się Martyna.

Piotr usiłował oczywiście sam siebie przekonać, że nie jest zazdrosny o przyjaciela, który teraz większość czasu spędzał z dziewczyną, ale prawda była taka, że trochę jednak był. Wiedział, że to jest zwyczajna kolej rzeczy, ale to niczego nie ułatwiało.

Mateusz tymczasem, który wbrew sobie i zupełnie irracjonalnie czuł się ciut winny, żeby nie odsuwać się od Piotra, organizował różnego rodzaju wspólne wypady i atrakcje, jak chociażby ta dzisiejsza – wyjazd do Rostocku.

I w zasadzie było całkiem fajnie. Cały dzień spędzili, łażąc po uliczkach uroczego miasta, weszli do paru muzeów i zjedli obiad w stylowej knajpie w odnowionym starym spichlerzu czy może nowym budynku udającym stary spichlerz – Piotr nie bardzo wiedział, architektura pozostawała poza kręgiem jego zainteresowań. I rzeczywiście byłoby całkiem fajnie, gdyby nie napięcie, które utrzymywało się ciągle między nim a Martyną.

Martyna chyba intuicyjnie wyczuwała jego rezerwę i sama też była chłodna, w efekcie wyprawa przypominała ekspedycję polarną. I jedynie Mateusz, gdyby na ich trójkę spojrzeć przez termowizor, przypominał wielką czerwoną plamę – epicentrum ciepła, którym emanował, chcąc pchnąć ku sobie dwoje najbliższych mu teraz ludzi.

Piotr westchnął i zamknął oczy.

Cichy warkot silnika i lekkie kołysanie działało jak kiepski opioid. Z jednej strony usypiało i uspokajało, z drugiej zaś męczyło i wywoływało przemożną tęsknotę za wygodnym łóżkiem. Pokręcił głową, usiłując znaleźć najbardziej komfortową pozycję, i skierował myśli ku weselszym sprawom.

Od tygodnia miał pracę! Prawdziwą i zgodną z wykształceniem, chociaż była to tylko śmieciówka. Naczelny „Dziennika Szczecińskiego”, który budził w Piotrze lekkie obawy, a raczej należałoby powiedzieć wprost – którego trochę się bał, obiecywał wprawdzie, że jeżeli Piotr spełni ich oczekiwania, to pomyślą o umowie, ale on doskonale wiedział, jak takie deklaracje wyglądały w praktyce. Nie zamierzał jednak narzekać. Przynajmniej na razie. Znalazł się przecież w prawdziwej redakcji, czyli miejscu, o którym zawsze marzył. Nie musiał zatrudniać się w biurze podróży na przykład albo w jakimś sklepie w galerii, jak niektórzy jego znajomi.

Można uznać, że zrobił pierwszy krok we właściwym kierunku…

Na moment odpłynął. Obudziło go dudnienie kół o asfalt i podskakiwanie samochodu. Uderzył głową o zagłówek i otworzył szeroko oczy.

– Kurwa! – dobiegło go głośne przekleństwo Mateusza.

– Co jest? – zapytała przestraszona Martyna, najwyraźniej także wyrwana z drzemki.

– Guma! – warknął Mati i wcisnął hamulec.

Samochód zwolnił i wciąż łomocząc kołami, powoli zjechał na boczny pas. Toczył się jeszcze przez chwilę, stukając o asfalt, i wreszcie stanął.

Piotr, rozbudzony już zupełnie, rozejrzał się. O drugiej w nocy na autostradzie, dawno po sezonie, było całkiem pusto. Nie powinno to nikogo dziwić. Otaczała ich gęsta czarna ciemność.

Mati szarpnął za drzwi i wyskoczył na zewnątrz.

– Nie wychodź – rzucił do Martyny, która chciała wysiąść za nim. – Lepiej, żebyśmy się wszyscy troje tutaj nie kręcili. To w końcu autostrada.

Okrążył samochód i otworzył bagażnik. Piotr widział, jak wyjmuje trójkąt, wkłada kamizelkę odblaskową i trzymając się blisko bariery energochłonnej, rusza, żeby go ustawić. Nagle Mati zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Coś w jego postawie kazało Piotrowi unieść się i spojrzeć uważniej przez tylną szybę. Mateusz stał nieruchomo i wpatrywał się w coś w ciemności.

– Co on robi? – zapytała Martyna, wychylając się zza zagłówka przedniego siedzenia. – Mam nadzieję, że nie przejechaliśmy jakiegoś zwierzaka.

Zaintrygowany Piotr obserwował Mateusza, który zamiast ustawić znak, zaczął się rozglądać. W końcu biegiem wrócił do samochodu.

Piotr nie wytrzymał i wysiadł.

– Co się dzieje? – spytał, widząc na twarzy przyjaciela niepokój.

– Nie mam pojęcia. – Mati pokręcił głową i obszedł samochód, przypatrując się wszystkim kołom po kolei.

Piotr patrzył na przyjaciela coraz bardziej zaniepokojony.

– Wcale nie złapaliśmy gumy – powiedział w końcu Mateusz.

Na horyzoncie pojawiły się nagle dwa malutkie świecące punkciki i powoli zaczęły rosnąć.

– Przecież słyszałem, jak koło waliło o asfalt. – Piotr ruszył dookoła samochodu i sam sprawdził po kolei wszystkie cztery opony.

– To nie opony. – Mateusz zanurkował do wnętrza bagażnika i wyciągnął dużą latarkę. Po chwili promień światła omiótł drogę.

Dwa malutkie punkty rosły, a wraz z nimi docierał wreszcie odgłos silnika zbliżającego się pojazdu.

– Co tu się stało? – Piotr wpatrywał się z przerażeniem w drogę.

W całym zasięgu światła latarki jezdnie na obu pasach były pokiereszowane. Tak jakby coś poszarpało asfalt gigantycznymi pazurami.

Odgłos silnika zamienił się w wytężony ryk monstrualnej ciężarówki, która zbliżała się do nich nieubłaganie.

Mateusz pierwszy się zaniepokoił i spojrzał w kierunku nadjeżdżającego pojazdu.

– Jakiś TIR zapierdala – powiedział i spojrzał ponownie na koleiny asfaltu. – Kurwa!

Podał latarkę Piotrowi, skoczył do samochodu i mignął długimi światłami. Ciężarówka jednak nie zwalniała, więc mignął po raz drugi i trzeci, a następnie wcisnął klakson.

Ton silnika nadjeżdżającego pojazdu się zmienił.

Piotr odszedł kilka metrów od auta i skierował la­tarkę na jezdnię przed samochodem. Zniszczenia nawierzchni ciągnęły się aż do granic palących się świateł ich hondy. Ale jego uwagę przyciągnęła urwana na granicy widoczności bariera energochłonna. Zmarszczył brwi i nagle zbladł.

TIR zbliżał się tymczasem lewym pasem. Mimo zredukowanej prędkości wciąż pędził. Nagle kierowca włączył długie światła, które omiotły ich stroboskopową poświatą.

Piotr wyskoczył przed samochód i zaczął gwałtownie machać obiema rękami w kierunku zbliżającej się ciężarówki.

Rozległ się pisk hamulców i samochód przetoczył się obok nich, łomocząc kołami na nierównej nawierzchni. Naczepa, rzężąc i telepiąc się, poleciała lekko w bok.

Piotr patrzył z przerażeniem, jak kierowca wielkiej ciężarówki traci panowanie nad ogromnym drogowym mastodontem, a naczepa wyjeżdża na sąsiedni pas i mija o mniej niż metr stojącą na poboczu hondę. Mati wyskoczył z samochodu i oniemiały patrzył za oddalającą się rufą naczepy, która przetoczyła się z kolei na lewą burtę i uderzyła w bariery pomiędzy pasami. Rozległ się łoskot metalu trącego o metal, a spod kół TIR-a posypały się czarne okruchy zniszczonego asfaltu.

Naczepa oderwała się od bariery energochłonnej i wróciła na pas. Samochód, wciąż wytracając prędkość, dotarł do granicy zasięgu palących się świateł hondy i zniknął w ciemności, a po chwili rozległ się potworny jazgot, tylne światła lory nagle zawirowały, ponownie rozszedł się łoskot metalu i wreszcie zapanowała cisza.

Przerażony Piotr spojrzał na Matiego.

– Wyjebał się – szepnął oniemiały.

Mateusz, który zachował resztki zimnej krwi, sięgnął do kieszeni po telefon i zaczął wystukiwać numer sto dwanaście. Piotr zaś ruszył biegiem w kierunku odgłosów dogorywającej ciężarówki. Gdy przebiegł kilkadziesiąt metrów, jego oczom ukazała się naczepa, której tylna część, przekrzywiona na prawą stronę, sterczała wysoko do góry. Reszty samochodu nie było widać.

Piotr podszedł bliżej, ruszył wzdłuż naczepy i stanął jak wryty. Skierował latarkę przed siebie i ze zgrozą zobaczył, że na szerokości obu pasów w jezdni ciągnie się zapadlisko, w którym tkwiła przednia część TIR-a.

W wielkim rowie, w który wpadła ciężarówka, widać było pokiereszowane kawałki asfaltu wymieszane z ziemią i wielkimi bryłami szarego betonu. Osłupiały wpatrywał się w przerażający krater. Nie słyszał nic o lokalnym trzęsieniu ziemi. Zresztą gdzie trzęsienie na tej szerokości geograficznej? Więc co to mogło być?

Za plecami słyszał, jak Mateusz rozgorączkowanym głosem tłumaczy coś operatorowi z centrum powiadamiania ratunkowego, a przerażona Martyna piskliwie go o coś wypytuje.

Powoli podniósł latarkę i oświetlił teren za dziwaczną rozpadliną.

Kompletnie zszokowany wpatrywał się w drogę. Na obu pasach ciągnęły się mniejsze i większe dziury i spękania, tak jakby na autostradę A20 runął rój meteorytów albo przegalopowały przez nią brontozaury z Parku Jurajskiego.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz