Grumpy & sunshine - Charlotte Stein - ebook + książka
BESTSELLER

Grumpy & sunshine ebook

Stein Charlotte

3,4

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Ciepła, radosna ghostwriterka nie da się pokonać zrzędliwemu piłkarzowi, który niedawno zakończył karierę

Kiedy były piłkarz Alfie Harding zostaje namówiony do sprzedaży swoich wspomnień, jest pewien, że nigdy nie będzie w stanie ich napisać. Nienawidzi opowiadania o sobie i nie chce ujawniać czegokolwiek na swój temat. Uparcie ukrywa emocje i nie wyobraża sobie uzewnętrzniania się w książce.

Jedyna nadzieja w ghostwriterach. Szkoda tylko, że Alfie wszystkich odrzuca. Ale pojawia się ona... Krągła, pogodna i szalenie urocza Mabel Willicker wie, jak wydobyć z rozmówcy najmniejszy szczegół. Po pierwszej sprzeczce z Alfiem stwierdza, że niestety z tej współpracy nic nie będzie. Nie wspominając o tym, że kilka dni później bierze mężczyznę za mordercę i traktuje gazem pieprzowym. Mabel jednak przyciąga go na każdym kroku, a chemia między nimi wzbudza podejrzliwość ludzi. Para postanawia wykorzystać to promocyjnie do podgrzania atmosfery wokół projektu książki.

Ich umowa biznesowa szybko zostaje zinterpretowana jako rodzący się romans. Udają więc przed opinią publiczną. Fani znanego piłkarza rozgrzewają media społecznościowe plotkami i domysłami. Wydaje się, że ta gra dobrze się sprawdza – do czasu, gdy związek na niby zaczyna płonąć od uczuć i pożądania.

Teraz muszą zdecydować. Czy ta chemia na pewno jest tylko na pokaz?

Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (141 ocen)
36
29
39
31
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nextplayer

Nie oderwiesz się od lektury

Niby nic się nie dzieje, oni ciągle tylko gadają, czyli tak jak być powinno w życiu :) Mnie się podoba, lekka, zabawna, w fajnym stylu i w normalnej 3osobowej narracji. Czekam na kolejne książki tej autorki 💖
71
KaliAnkka

Z braku laku…

Dziwnym językiem... bardziej męczy niż ciekawi.
51
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Napisana dziwnym językiem ciężko mi się to czytało ale historia fajna.
51
klaudiaciacho

Z braku laku…

Miała to być lekka i zabawna lektura, a dla mnie była bardzo męcząca. Niewiele się w niej działo, a humor totalnie do mnie nie trafił.
40
PatrycjaD87

Całkiem niezła

Nie cierpię jak książka jest napisana w narracji trzecioosobowej. Taka sobie, spodziewałam się czegoś lepszego. Ciężko się czytało.
41

Popularność



Podobne


Dla mojej ukochanej babci, za którą tęsknię i bez której bym tego nie przetrwała

Droga osobo czytająca,

choć ta książka jest lekką, zabawną komedią romantyczną – z pełnym, prawdziwym „żyli długo i szczęśliwie” – zawiera w sobie pewne delikatne, poważniejsze tematy. Są to między innymi nawiązania do nadużyć rodzicielskich, biedy i alkoholizmu, a także incydent z fatfobią i parę wzmianek o tym, jakie ta fatfobia niesie konsekwencje.

Mam nadzieję, że to pozwoli podjąć ci świadomą decyzję w kwestii przeczytania tej pozycji! Dałam z siebie wszystko, by wszystkie te tematy potraktować z odpowiednią wrażliwością i miłością.

Trzymaj się!

Charlotte

Mabel,

wychodzi na to, że umowa stoi, Harding musi tylko cię zaakceptować. Co nie powinno stanowić problemu, zważywszy na to, jaka jesteś utalentowana i zabawna! Jeśli chodzi o twoje pytanie o plotki, które zasłyszałaś od kogoś z marketingu – nie, nie sądzę, że odrzucił siedemnaścioro innych ghostwriterów. Myślę, że maksymalnie dziesięcioro, i wiem, że to brzmi jak dużo, ale przysięgam ci, że tak nie jest. Pamiętasz, jak pracowałaś z tą aktorką z Emmerdale? Cóż, odrzuciła całkiem sporo osób, zanim zdecydowała się na ciebie.

To powinno coś dla ciebie znaczyć, prawda?

Wiem też z dobrego źródła, że Harding jest pod presją, by się tym zająć, odkąd jego menedżer zorganizował to wydarzenie charytatywne, o które prosił. Wszystkie wpłaty idą do… jakiegoś banku żywności, tak mi się wydaje? Wątpię, żeby długo to trwało.

I będziesz w kompetentnych rękach Grega Pembertona, który redagował milion projektów tego typu z o wiele bardziej wymagającymi – i na pewno bardziej sławnymi – autorami i klientami. Proszę, nie martw się na zapas.

Po prostu bądź zwykłą, bystrą sobą.

Emmy x

EMELINE SANDERS

Agencja Literacka Leafland

220 Madison Avenue, pokój 406

Nowy Jork, NY 10016

leaflandliterary.com

@emmelinesanders

Rozdział 1

Muffinki były błędem

z perspektywy czasu

Mabel wiedziała, że praca z najbardziej gburowatym mężczyzną w historii świata będzie trudna. Jednak nie doceniła tego jak bardzo, póki ten mężczyzna nie wszedł do pokoju konferencyjnego.

Spóźniony godzinę. Z twarzą jak gradowa chmura.

I z kompletnym brakiem chęci wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.

Żadnego „dzień dobry”. Żadnego „przepraszam”. Żadnej reakcji, kiedy Greg Pemberton przedstawił ich sobie.

– To jest Mabel Willicker, fantastyczna pisarka, którą dla pana wybraliśmy – oznajmił Greg. W zamian nie otrzymał nawet burknięcia. Najbardziej gburowaty mężczyzna na świecie albo Alfie Harding, jak był powszechnie znany, po prostu wpakował się na najbliższe krzesło.

Następnie wpatrywał się we wszystko tak gniewnie, że Mabel nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem nic nie stanęło w płomieniach. Muffinki, które upiekła i przyniosła z dość optymistycznym nastawieniem, powinny stać się rozpuszczoną paćką; a lśniący owalny stół między nimi kupką popiołu. Kiedy raczył spojrzeć w ich stronę… Jezu Chryste. Naprawdę poczuła gorąc złuszczający jej skórę. Zanim odwróciła wzrok, była w zasadzie pewna, że został z niej niewiele więcej niż szkielet. Tylko że bez korzyści wynikających z bycia samymi kośćmi.

Wtedy przynajmniej nie byłaby w stanie się zarumienić.

A jednak się zarumieniła. Jej blada twarz przybrała kolor butelki ketchupu. Wiedziała to, bo takie właśnie jej oblicze patrzyło na nią z powierzchni gładkiego stołu. To kwestia sekundy, jak z powrotem na nią spojrzy i to dostrzeże. Jej płonące policzki niczym znak, który mówi:

„Nawet za milion lat nie będę w stanie tego zrobić”.

Mimo że była absolutnie przekonana, że mogłaby.

Była dobrą pisarką, do cholery.

I świetnie wyciągała z ludzi potrzebne informacje.

„Po prostu musisz znaleźć drogę do wnętrza, do tego małego czegoś, co dana osoba kocha i na co reaguje” – powiedziała Gregowi, kiedy ten zasugerował, że może nie sprostać zadaniu. Wtedy zobaczyła to na twarzy Grega: krztynę wiary przemieszaną z początkowym zwątpieniem, kiedy jej agentka skontaktowała się z nim w sprawie tego projektu.

Tak więc to, że policzki ją zdradzały, doprowadzało ją do szału.

A teraz Alfie zwrócił wzrok w jej stronę i to dostrzegł, a jego twarz przybrała dziwny wyraz. Mogła to być złość, z tym że trochę innej maści, z którą Mabel nie była zaznajomiona. Miało to według niej sens, ponieważ Alfie Harding był do tego stopnia wściekły przez cały czas, że pewnie dokopał się do takich warstw tej emocji, o których nikt nigdy nie słyszał. Praktycznie miał doktorat w Byciu Bardzo Naburmuszonym. To po prostu jego najświeższe odkrycie:

Skonsternowana Pogarda.

A może Zdumione Obrzydzenie.

Nie była pewna które.

I zanim udało jej się to rozszyfrować, wkroczył Greg.

– Wiem, że mieliśmy pewne nieporozumienia. I że jest pan bardzo wybredny w kwestii doboru osoby do współpracy – zaczął, i w każdych innych okolicznościach Mabel poczułaby ulgę. Uznałaby, że to zdecydowanie dobra taktyka. Pogadać trochę, przekonać ich do własnego punktu widzenia.

Ale z facetem takim jak Alfie Harding?

„Nie – pomyślała Mabel. – Przerwać misję”.

A kiedy Alfie wreszcie się odezwał, wiedziała, że ma rację.

Przygotowała się na nadchodzącą burzę. Głęboka lwia zmarszczka pomiędzy jego ciemnymi brwiami pogłębiła się jeszcze bardziej. Jego szczęka nagle zacisnęła się tak mocno, że dało się dostrzec każdy mięsień przez przejrzystą jak styczniowe niebo skórę. I w końcu ten głos – kogoś z okolic Manchesteru, który znała nie tylko z wielu opryskliwych wystąpień telewizyjnych i jego próby zostania aktorem, ale ze swojego własnego domu. Z miejsc, w których dorastała.

Ze wszystkich pubów i parków, w których roiło się od mężczyzn takich jak on.

Bo chciała wierzyć, że może być inny.

Ale oczywiście wcale nie był.

– Co masz dokładnie na myśli? Próbujesz powiedzieć coś na mój temat? – warknął i oczywiście Mabel wiedziała dlaczego. Faceci tacy jak on nienawidzili być postrzegani jako wystraszeni. Nie chcieli mieć łatki mięczaka.

A już na pewno nie w oczach jakiegoś wypacykowanego redaktorzyny.

Albo rumieniącej się, idiotycznej pisareczki.

To oczywiste – na tyle że Greg ewidentnie też zdał sobie z tego sprawę. Mabel zerknęła na niego i zobaczyła, jak na jego zazwyczaj spokojnym, nieskazitelnym licu podobnym do twarzy Patricka Batemana pojawia się cień świadomości i dyskomfortu, zanim udaje mu się go opanować i gładko zmienić jego wyraz.

– O nie, nie na pana temat – odparł. – Po prostu komentowałem sam proces. Potrafi być taki uciążliwy. – A potem się roześmiał. Splótł palce w sposób, który zdawał się komunikować: „Zacznijmy od nowa. Jeśli teraz podawalibyśmy sobie dłonie, byłbyś w siódmym niebie”.

Jednak na nieszczęście obu stron Alfie tego nie kupił.

Skrzyżował ręce na piersi.

Niczym barykada między nim a dwoma spryciarzami.

– Nie tak to zrozumiałem – skomentował.

– Och, cóż, wobec tego pozwoli pan, że przeproszę.

– Tak, ale za co?

Przekrzywił głowę, zadając to pytanie.

„Jak kot – pomyślała Mabel. – Bawiący się myszką”.

Choć Greg był najmniej mysią osobą, jaką kiedykolwiek poznała. Podczas spotkania potrafił uciszyć pomieszczenie pełne ludzi jednym spojrzeniem. Prawie całe Harchester Publishing drżało na jego widok. Jego garnitury kosztowały więcej niż miesięczny czynsz Mabel; jego tablice rejestracyjne ogłaszały światu, że jest z niego Boss.

Ze znakiem nieskończoności w miejscu litery „o”.

Jednak ku jej zaskoczeniu przez momencik rzeczywiście wyglądał na zastraszonego.

Zdawało się, że lekko się pocił. A jego wzrok co chwilę wędrował do drogiej wody, którą ktoś postawił na stole. Jakby zaschło mu w gardle i jeden łyk pozwoliłby mu wymyślić dobre wyjaśnienie na to, co chciał zakomunikować. Chociaż powinno być to proste. „Powiedz mu, że jest dużym, silnym chłopcem, i lećmy dalej z tematem” – pomyślała Mabel. Ale on nie był w stanie tego zrobić.

I teraz Alfie wyglądał na rozbawionego.

Prawie wręcz na zadowolonego z siebie, tak się jej zdawało, w ten sam znajomy sposób, co jego akcent, złość i nadmuchana duma macho. Wystarczy chwila i spojrzy na nią pogardliwie, tak jak patrzy teraz na Grega. Jak każdy chłopiec, którego znała w liceum albo z którym bawiła się w parkach kempingowych na Wschodnim Wybrzeżu lub który obraził ją w autobusie linii trzydzieści sześć jadącym do Ripton.

Wtedy zrozumiała. To nie okazja.

To możliwość, by wyśmiać ludzi takich jak ona.

Dlatego się na to zgodził, wreszcie, po latach, w ciągu których ludzie próbowali go przyszpilić. To nie tylko obietnica charytatywna, którą złożył jego menedżer, ani okazja na udowodnienie, że jest kimś więcej niż przygłupem, co sugerowano na grupach plotkarskich w internecie po pretensjonalnej reakcji na jego rzekomo tragiczną przedmowę, którą napisał do książki swojego kolegi z drużyny.

O nie, nie. Pewnie zobaczył okazały samochód Grega i jego durną tablicę rejestracyjną. Albo listę pisarzy i pisarek, których przesłuchiwano dla niego, jakby on był przedstawieniem na Broadwayu, a oni zdesperowanymi nastolatkami, którzy dopiero co wysiedli z autobusu z Idaho. Z pewnością pomyślał, że trafił w beczkę śmiechu, kiedy Greg wreszcie wyciągnął ją z końca składu. Mabel Willicker, ghostwriterka takich świetności jak ktoś tam z Eastenders lub ten koleś z Bake Off, który tak płakał nad swoim ciastem, że stało się słone.

To spełnienie marzeń pogardliwego dupka.

Nie musiał robić praktycznie nic, żeby wyszła na idiotkę.

Następnie po prostu wyjdzie poirytowany, naburmuszony i mógłby wydawać się moralnie usprawiedliwiony. I choć na samą myśl Mabel kłuło w sercu, wiedziała, że trafnie to rozgryzła. Poczuła to, zanim jego wzrok spoczął na niej, gdy odpowiadał Gregowi.

– A może sam zgadnę: sądzisz, że jestem wielkim, owłosionym, zwierzęcym facetem, któremu nie ułoży się współpraca z tą ludzką muffinką – oznajmił. Na dokładkę wskazał palcem w jej względnym kierunku. Jakby nikt nie domyślił się, że chodzi o kobietę w bladoróżowej sukience z kardiganem w wisienki do kompletu. Albo nikt nie zrozumiał, że to prawie na pewno przytyk do jej wagi, jak wisienka na torcie.

Więc czy był zaskoczeniem fakt, że wybuchła?

Zapewne, zważywszy na to, że była znana z bycia najbardziej rozpromienioną osobą na ziemi. Ale rzecz w tym, że nawet najbardziej radosne osoby mają swoje granice. I najwyraźniej bycie ohydnym żartem dla gderliwego ekspiłkarzyny było jedną z nich.

– Wiesz co? W zasadzie teraz, kiedy tak o tym myślę, Greg, sądzę, że to był błąd – stwierdziła. Drżąco, przynajmniej tak się jej zdawało. Ale na Boga, wydukała pełne słowa. Wypowiedziała całe i nienaganne zdania. I prawie też dało się w nich wyczuć poirytowanie.

Takie poirytowanie, że doświadczyła satysfakcji, widząc, jak uśmieszek znika mu z twarzy.

Ledwie sekundę przed tym, gdy wyszła z pomieszczenia.

Kochanie,

wiem, że według ciebie poszło tragicznie, ale szczerze mówiąc, nie brzmi to tak źle. Greg myśli, że był dla ciebie o wiele milszy niż w stosunku do pozostałej siedemnastki! Jestem pewna, że jak tylko uda nam się skontaktować z Alfiem, wszystko się wyjaśni. Podobno nie ma adresu mailowego. Ale Greg zapewnił mnie, że ma telefon, z tym że jest on włączony tylko czasem. We wtorki i czwartki, tak chyba powiedział Greg, ale trudno stwierdzić, brzmiał na bardzo zajętego.

Dam ci znać, jeśli coś ustalimy!

Emmy x

EMELINE SANDERS

Agencja Literacka Leafland

220 Madison Avenue, pokój 406

Nowy Jork, NY 10016

leaflandliterary.com

@emmelinesanders

PRZEDMOWA

DO BIOGRAFII JAMESA DOLANA

To musiałem być ja

Co można powiedzieć o Jamesie, co nie zostało już powiedziane? Jest świetnym gościem, nigdy nie zawodzi. Nie uderzyła mu sodówka do głowy ani nic z tych rzeczy. Nie bawi się tobą. Nie chcę być ckliwy czy coś, ale ja bym to zrobił. Podałbym mu rękę.

Wystarczy o mnie.

Wczytaj się w tę książkę.

Rozdział 2

Jak przez przypadek umówić się

na randkę z Garym Linekerem

Mabel doskonale wiedziała, kto usiłował się do niej dodzwonić. W końcu właśnie wyszła ze spotkania z mężczyzną, z którym Harchester chciało desperacko pracować. I prawdopodobnie ten mężczyzna wziął to za większą obrazę niż cokolwiek, co zrobiło pozostałe siedemnaście ghostwriterów. Tak więc nie było możliwości, by Greg tak po prostu jej odpuścił. Czekały ją co najmniej ostre maile do Emmy o tym, że Mabel już nie znajdzie pracy w tym mieście.

Choć to, co zrobiła, było najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich. Nie pracowała i nie chciała pracować z kimś tak wrednym. A nawet jeśli mogła, Alfie Harding ewidentnie i tak nie miał na to ochoty. Dla niego była to tylko okazja do drwienia z ludzi. Albo może sprytna taktyka, by dano mu spokój w kwestii napisania tej książki. Słyszała pogłoski, że naciskał na to jego menedżer. W zasadzie podejrzewała, że właśnie z tego powodu ten menedżer nie przyszedł na spotkanie. Zbyt duże prawdopodobieństwo, że wszystko wygładzi. Ledwo by się człowiek obejrzał i nie byłoby już powodu, aby nie podpisać się na przerywanej linii.

Nie, nie, nie tego szukał. I powinna to wiedzieć od chwili, gdy usłyszała, że zawarcie umowy zależy od tego, czy spodoba mu się ta osoba, z którą miałby pracować.

Była głupia.

Skończyłoby się katastrofą.

Bałagan stworzony z miliona strasznych kłótni.

On wymyślający coraz to bardziej rażące zniewagi.

Ona wrzucająca go wreszcie do najbliższego rębaka.

A nie miała łatwego dostępu to takiej maszynerii.

Więc chyba dobrze, że zrobiła to, co zrobiła. I była gotowa, by powiedzieć to Gregowi, gdy usłyszała trzeci telefon od niego, jak zakładała. Wzięła głęboki wdech i odebrała połączenie. Gotowa na zręczną gadkę Grega.

A zamiast tego wylądowała na najgłębszych głębinach północy.

– Dzień dobry, próbuję skontaktować się z panią Mabel Willicker – oznajmił Alfie Harding.

Jakby miało to jakikolwiek sens. Począwszy od faktu, że dzwonił do niej po tym całym cyrku. A kończąc na zdumiewających słowach, które wypowiedział. Brzmiał jak mężczyzna próbujący skontaktować się z centrum obsługi klienta.

– Chyba powinien pan wiedzieć, że właśnie z nią rozmawia – skomentowała najbardziej szyderczym głosem, na jaki było ją stać. Czyli nie bardzo szyderczym, co musiała przyznać. Tak naprawdę jej głos był prawie tak radosny jak zawsze.

Ale przynajmniej nie drżał, a to zdawało się triumfem samym w sobie.

Nie żeby Alfie Harding miał zwrócić na ten fakt uwagę.

Wydał z siebie odgłos niezadowolenia, a potem powiedział:

– Cóż, nie będę tak po prostu zakładał, okej? Nie jestem dobry w dzwonieniu do ludzi. – Z tym że nie powiedział tego tak naprawdę. Wydobył te słowa gdzieś z tyłu gardła. Przywodziło to na myśl gburowaty żwir obracany przez niezmiernie nadąsaną betoniarkę. Ale nie szkodzi. Bo jakimś cudem czyniło go to jeszcze silniejszym.

Jakby jego furia przejmowała kontrolę nad jej kręgosłupem i przeszywała go stalą.

„Zaraz ci pokażę, kto tu jest ludzką muffinką” – pomyślała.

Następnie odpowiedziała:

– Bo robisz to jak grom z jasnego nieba po tym, jak kogoś obrazisz?

Och, cisza po tym pytaniu była satysfakcjonująca. Lekko zbiła go z tropu. Znajdował się teraz w defensywie. Pewnie siedział w swoim wściekłym krześle we wściekłym domu, zamęczał się wściekle tym, co odpowiedzieć. Kiedy wreszcie się odezwał, Mabel nie sądziła, że o to mu chodziło.

– Nie, bo nie rozumiem nowoczesnych telefonów – wyparował. Jakby jakoś zmusiła go do szczerości. Wychodzi na to, że masy szczerości, bo nagle nadeszła jej następna fala. – Nie wiem, czemu nie mogę po prostu trzymać się mojego starego telefonu z klapką, który ma prawdziwe przyciski. Teraz zamiast tego są małe obrazki, które nie mówią, czym są, i w następnej chwili, zanim się zorientujesz, wysyłasz zwyczajnie normalne warzywa do Gary’ego Linekera, co według wszystkich oznacza, że ma się ochotę robić mu różne rzeczy fioletowym penisem.

Teraz nastała jej kolej na milczenie.

Po prostu stała pośrodku kuchni.

Jej mózg brzęczał, ale nie wypluwał z siebie nic, co układałoby się w sensowne słowa. Minęło tyle czasu, że koniec końców musiała się przyznać do porażki.

– Nie mam pojęcia, jak na to zareagować – oznajmiła.

– Ta, i to mój kolejny problem z dzwonieniem.

– Bo zbijasz ludzi z tropu absolutnie niedorzecznymi tyradami o naszym wspaniałym brytyjskim piłkarzu, Garym Linekerze?

– To nie była aż taka dziwna tyrada. Jak już, to ten zły telefon kazał mi to powiedzieć.

– Czy zły telefon zmusił cię też do nazwania mnie ludzką muffinką?

Spodziewała się po tym kolejnej ciszy. W końcu jej złośliwości stawały się dość zręczne. W zasadzie brzmiała, jakby była już prawie pewna tego, co mówi. A może nawet na rozbawioną w ten rzadki dla niej sposób, kiedy ktoś zachowywał się wobec niej jak skończony dupek. Po większości obelg próbowała zbyć je raczej śmiechem lub zmieniała się w rozwścieczoną galaretkę. Jej twarz robiła się czerwona i taka zostawała. Każde wypowiedziane przez nią słowo drżało.

I było tylko gorzej, im bardziej wchodziła w dyskusję z nadawcą zniewag.

Z tym że tutaj wyglądało to inaczej.

To nie ona była skołowana.

On był.

– Słuchaj, nie miałem tego na myśli w złym sensie – wyjaśnił natychmiast. Ku jej wielkiej rozkoszy. I nadarzającej się okazji do droczenia się z nim bez końca.

– Czyli można określić kogoś pospolitym wypiekiem w dobrym sensie.

– Tak. Nie. Poczekaj. Daj mi chwilę, lecisz za szybko.

„Matko jedyna, kim jest ta osoba?” – pomyślała.

Nie chodziło tylko o to, że wprawiła go w osłupienie – mężczyznę, który kiedyś grał przez całą drugą połowę meczu ze złamaną nogą. Nie, chodziło o to, że usłyszała coś w tle. Jakby szelest i przekładanie czegoś, co brzmiało bardzo znajomo.

Wtedy kropki połączyły się jej w głowie.

– Czy ty… czy czytasz teraz z notatek? – zapytała i w pełni spodziewała się, że Alfie zgasi ją w jakiś sposób. Pomyślała, że teraz odgryzie się jej czymś naprawdę dobrym. Czymś, co miało sens. Że może pracuje na pół etatu w firmie papierniczej. Albo że właśnie czyta scenariusz do sequela tego filmu, w którym grał, o piłkarzu, który zostaje wysłany do więzienia za zabicie sędziego.

Obie opcje brzmiały oczywiście niedorzecznie.

Ale mniej niedorzecznie niż to, co zasugerowała.

Przynajmniej tak się jej zdawało.

Póki jej nie odpowiedział.

– To oburzające. Jestem zbulwersowany, że w ogóle coś takiego insynuujesz.

Powiedział to najbardziej pretensjonalnym i ewidentnie kłamliwym głosem, jaki słyszała.

Ledwo udało się jej powstrzymać śmiech.

– Alfie, słyszę szelest kartek za każdym razem, gdy milk­niesz. I jestem pewna, że właśnie mamrotałeś pod nosem: „Zgubiłem się”.

– Cóż, spróbuj się nie zgubić bez okularów w małej czcionce.

„O kurczaczki – pomyślała. – Naprawdę to robi. Przez przypadek się przyznał”.

Nie mogła dalej w to brnąć, czymkolwiek „to” było.

– Nawet nie wiedziałam, że nosisz okulary. Dlatego właśnie mrużyłeś oczy podczas jednej z wizyt w programie Kwestia sportu?

Nie wiedziała, czego się spodziewać w odpowiedzi. Zaserwował jej już tyle dziwaczności, że wydawało się niemożliwe, by miał coś jeszcze w zanadrzu. Z pewnością wróci teraz do wizerunku Alfiego Hardinga, którym zawsze się zdawał – na boisku i w telewizji, podczas wywiadów i nawet gdy grał w filmach: nigdy nie wypowiadał więcej niż jednej sylaby, nieustannie tryskał pewnością siebie, a jego temperament objawiał się tylko w najbardziej przemyślany sposób.

Ale tego nie zrobił. Wcale.

Wychodzi na to, że tamten Alfie się wyniósł.

A jego miejsce zajął ten kompletnie beznadziejny kłamca.

– Nie. Po prostu światła w studiu mnie raziły.

– Ale mrużyłeś je też podczas ceremonii wręczenia nagród.

– Bo byłem zmęczony.

– Tak zmęczony, że nazwałeś Helen Mirren „Helgą Muppet”?

„Okej, krok za daleko” – ostrzegł ją jej umysł. Jednak co dziwne, nie czuła się z tym źle. Czuła coś innego. Coś, czego nie poznała natychmiast, po latach spędzonych w niewiedzy, jak zareagować, kiedy ktoś był dla niej wredny. I zwłaszcza kiedy ta osoba była wpływowa – a Alfie Harding bez wątpienia taki był.

Był sławny, bogaty i przyzwyczajony do ludzi płaszczących się przed nim.

Jednak pojawiło się to tak czy siak: uczucie, że wygrała.

Wiedziała, że tak, zanim jej odpowiedział.

A kiedy to zrobił… Boże przenajświętszy.

To było wprost wspaniałe.

– Wiedziałem, że to będzie błąd. Widziałem, że będziesz wobec mnie nieznośna, mówiła te swoje urocze rzeczy, póki mnie nie zmylisz. Nie dam się – wyrzucił z siebie we wściek­łym, sfrustrowanym pośpiechu. Następnie ewidentnie usiłował rzucić słuchawką. Bo najwidoczniej zapomniał, że telefony już tak nie działają.

KOPANIE LEŻĄCEGO

Kiedy mięśniak Griff Mitchell (legenda Manchesteru United, Alfie Harding) wyżywa się na sędzi podczas zażartego meczu o mistrzostwo, kończy z krwią na rękach i z pryczą w celi. Czeka go trzydzieści lat w więzieniu o najbardziej zaostrzonym rygorze w kraju.

Jednak gdy jego kumpel z celi, Little Jim (Benny Ormond z Love Island), zostaje brutalnie zamordowany, Mitchell wie, że to właśnie on musi wyrównać rachunki z osiłkami, którzy za to odpowiadają. Teraz, gdy nie obowiązują żadne zasady, będzie grał o prawdziwe zwycięstwo. Wyniki zostaną zapisane… krwią.

Rozdział 3

Paproć rozmiaru autobusu

pewnie załatwiłaby sprawę

Rozważała, czy nie powiedzieć o tym dziwacznym telefonie od Alfiego Gregowi.

Jednak problem tkwił w tym, że nie potrafiła wyjaśnić go nawet sobie samej.

Za każdym razem, gdy próbowała, kończyła tylko na: „Cała ta sytuacja była halucynacją”.

Ponieważ po pierwsze Alfie Harding nie powinien mieć jej numeru telefonu. A nawet jeśli jakimś cudem go zdobył, nie było powodu, by czuł potrzebę zadzwonienia do kogoś takiego jak ona. Na dodatek ten dziwaczny potok słów. Całe to szaleństwo o emotkach penisa i noszeniu okularów, o których pewnie nikt nie wiedział, o braku chęci do dalszej rozmowy, bo zbiła go z tropu.

Nic z tego nie zdawało się sensowne.

Nic nie było w stanie nim zakręcić. I z pewnością nie lubił zdradzać niczego o sobie. Wiedziała, że to prawda, ponieważ miała to zapisane w swojej teczce na jego temat. Tej, którą przygotowała, kiedy jej agentka dała jej znać, że dostała tę propozycję. Miała jego charakterystykę, którą zrobił dla „GQ”, gdy przerwał cały wywiad, bo zapytali go, gdzie wystylizowano mu włosy. Nagrania jego wywiadów po meczach, w których zazwyczaj odpowiadał wściekłymi chrząknięciami. W zasadzie przypomniała sobie o komikach Baddielu i Skinnerze, i ich serii skeczów wyśmiewających ten temat, które przedstawiali, póki się nie wystraszyli.

Bo tak właśnie było z Alfiem Hardingiem: był naprawdę przerażający.

Przez to cała ta sytuacja zdawała się jeszcze bardziej nieprawdopodobna.

Co właściwie miała powiedzieć Gregowi? Nie mogła mu przekazać tego, o czym mówił Alfie. Brzmiałoby to absurdalnie. „Jak coś, co pisarz w wątpliwej sytuacji zmyśliłby, żeby dodać sobie trochę dumy” – pomyślała. Następnie przygotowała się na zachowanie milczenia w sprawie całego zamieszania, aż do lunchu, na który Greg ją zaprosił.

Cieszyła się ze swojej decyzji.

Bo sprawy nie potoczyły się tak, jak zakładała, gdy Greg wysunął tę propozycję. Uznała, że ją ochrzani pod przykrywką dawania rad. „Jeśli chcesz mieć szansę na bycie ghostwriterką dla większych nazwisk, musisz być bardziej kompromisowa” – wyobraziła sobie, jak mówi, kiedy ćwiczyła swój profesjonalny uśmiech w lustrze, a potem wybrała najmniej kolorową parę butów.

Ale od chwili, gdy usiadła, Greg był po prostu uprzejmy. W zasadzie nawet więcej. Zachęcił ją, by zamówiła, na co ma ochotę, na jego rachunek. Mówił jej dziwne rzeczy, na przykład, że bardzo ceni się ją w Harchester i że jej radosne usposobienie jest według niego zachwycające.

Choć nie to sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, czy aby nie oszalał. Albo czy ona nie oszalała. Albo czy może oboje nie oszaleli w tym samym czasie.

Nie: chodziło o to, jak wyglądał. Pomyślała, że niedbale, a przecież Greg taki nie bywa. Jego włosy były w nieładzie, a jego krawat chyba nie został wyprasowany tego ranka. No i było też coś dziwnego w jego twarzy. Pewien blask, jakby był lekko chory. A może po prostu przebiegł się z domu aż do restauracji.

To było niepokojące.

Na tyle, że chciała go o to zapytać.

Wyobraziła sobie, jak mówi: „Czy wszystko w porządku?”.

Ale nie mogła się na to zebrać. W końcu wszystko szło gładko. Zadawanie pytań, które mogły zaprowadzić ich z powrotem do tematu Alfiego Hardinga, wydawało się głupie – zwłaszcza kiedy Greg ochoczo udawał, że nic się nie wydarzyło. „Pewnie wreszcie znaleźli kogoś, kto go zniesie – uznała. – Albo dostali surowe ostrzeżenie od kadr w kwestii rozeźlonych piłkarzy zachowujących się chamsko w salach konferencyjnych”.

A musiała przyznać… że miało to jakiś sens.

Niezbyt wielki. Ale na tyle duży, że się odprężyła.

Rozsiadła się wygodnie w krześle, uśmiechnęła się i rozkoszowała zupą.

Właściwie jej ręka trzymająca łyżkę zamarła w połowie drogi do ust, gdy coś przykuło jej spojrzenie. Ruch w rogu pomieszczenia. Jednak ruch ten nie pochodził od niczego normalnego, jak na przykład kelnera rozdającego napoje lub od akwarium z gupikami. Nie, za ten ruch odpowiedzialna była roślina w doniczce.

Mocno trzęsąca się roślina w doniczce. A potem Mabel zobaczyła, co sprawiało, że roślina tak się trzęsła. Ale wcale nie miało to więcej sensu.

Bo to był on. On. To był cholerny on:

Dwukrotny zwycięzca tytułu Piłkarza Roku.

Zdobywca Złotej Piłki.

Pieprzony Alfie Harding.

Stojący tam i siłujący się z rośliną. Jakby była to dla niego zupełnie normalna rzecz. Choć wręcz przeciwnie. Taki typ powinien spędzać czas w klubach, hulać z laskami i zerować kufle piwa. Z pewnością nie powinien chować się za paprocią w trzeciorzędnej restauracji.

A jednak to się działo.

W zasadzie podejrzewała, że było nawet gorzej.

Że nie zdecydował się spontanicznie schować za kwiatem.

Po prostu wskoczył za niego w chwili, w której zerknęła w jego stronę.

A później spanikował, kiedy roślina okazała się kiepskim kamuflażem.

Po prawdzie wszystko byłoby dla niego kiepskim kamuflażem. Nie istniało raczej nic, co by go zasłoniło. Nie grał już od pięciu lat, jednak wciąż był niesamowicie postawny. Cholera, chyba teraz był nawet jeszcze bardziej postawny. Jego uda trochę się rozrosły i były wielkości pokaźnej pieczeni. Masywne, bezsprzecznie smacznie wyglądające pieczenie, które wyłaniały się zza zieleni. Ach, no i jeszcze te mięsiste ramiona nazwane najlepszymi w historii przynajmniej trzy razy przez magazyn „More”, okalające drżące liście paproci. I sporadyczne mignięcia jego gigantycznych rąk, próbujących udawać, że wcale nie wykonują beznadziejnej roboty przy utrzymaniu rośliny nieruchomo.

Choć nawet jeśli jakimś cudem by to wszystko przeoczyła, nie mogłaby pominąć tych jego oczu. Były jak rozlany atrament. Naprawdę rozwścieczony rozlany atrament.

I nie dało się temu zaprzeczyć.

Fakt ten został potwierdzony zaledwie chwilę później.

Ponieważ pomimo jego największych wysiłków, by zlać się ze scenerią, inni ludzie też go zauważyli. Widziała starszą parę za nim, szturchającą się porozumiewawczo. I stolik przy wyjściu ewakuacyjnym, przy którym siedziały dzieciaki, które cały czas rzucały się spaghetti. Też go dostrzegły. W zasadzie ich ojciec wstawał. Z długopisem i serwetką w dłoni. Następnie, ku jej przerażeniu pomieszanemu z rozbawieniem, podszedł do Alfiego Hardinga.

I poprosił go o autograf.

– Moje dzieci byłyby przeszczęśliwe. – Usłyszała, jak powiedział.

Alfie rzucił mu spojrzenie, które najlepiej można opisać jako żałosne pogodzenie się z sytuacją.

„Cóż, spieprzyłem to całe chowanie się” – zdawała się mówić jego twarz, kiedy podpisywał się na serwetce. Mabel miała ochotę się roześmiać. Ale nie mogła, bo w jej mózgu kłębiło się obecnie jakieś siedem różnych niezbadanych myśli o całym tym cyrku.

Począwszy od tego, co robił teraz.

A kończąc na tym, że w ogóle tu był. Bo tak na poważnie, to nie mógł być przypadek. Musiał znajdować się w tej restauracji w jakimś sensie dla niej. Ale jeśli to prawda, czemu chował się za rośliną?

Na to nie było dobrego wytłumaczenia. Nie było dobrego wytłumaczenia dla niczego, co tu się wydarzyło. Za bardzo przypominało to coś bardzo dziwnego, jak na przykład stalkowanie przez niepojęcie sławnego byłego piłkarza. „Pewnie kara za wykroczenie w postaci zmuszenia go do wyznania, że nosi okulary” – pomyślała. Co wydawało się kompletnie szalone. Ale musiała przyznać, że nie bardziej niż cała reszta.

Naszła ją wtedy potworna chęć.

Chciała tam podejść. Zapytać go, co to wszystko ma znaczyć.

I nie wstała tylko z powodu jednego ważnego szczegółu:

Kiedy spojrzała ponownie w tamtą stronę, jego już nie było.

Profil „GQ UK” Alfiego Hardinga, Marzec 2016

Jak na człowieka, który tak niebywale zagarnia powszechną świadomość – zarówno w kwestii swojej onieśmielającej prezencji na boisku, jak i zabawnie opryskliwej aparycji poza nim – Alfie Harding wydaje się skromny w pierwszym odbiorze na żywo. Kiedy zjawiam się w lokalnym dla niego pubie, The Fox and Hound, chwilę zajmuje mi zlokalizowanie go w tłumie, którego częścią zdawałoby się powinien być. I wtedy przychodzi olśnienie: to on jest mężczyzną, który trzyma samotne piwo zaszyty w najdalszym, najciemniejszym zakątku pomieszczenia, gdzie dym wciąż wysiąka z poduszek na siedzeniach. Wystarczy za szybko przebiec spojrzeniem po zbyt wyświeconych stolikach i boksach wydzielonych witrażami, a można by go przegapić.

Jednak gdy jego przeszywający wzrok spoczywa na tobie, historia zmienia bieg.

Nagle intensywność i charyzma, które oczarowały fanów piłki nożnej i zwykłych ludzi, stają się niesamowicie ewidentne i łatwo dostrzec, że to wystrzeliło go na zupełnie inny poziom sławy. Tylko czy ta sława naprawdę odpowiada mężczyźnie, który powiedział kiedyś, że do jego hobby należy „nierozmawianie”, to już zupełnie odrębna kwestia.

– Wystarczająca suma pieniędzy, żeby żyć wygodnie, i suma, którą mój menedżer uznał za taką, za którą można żyć wygodnie – odpowiada, kiedy pytam go, dlaczego przyjął rolę w filmie Kopanie leżącego studia Lionsgate, premiera piętnastego kwietnia, który teraz reklamuje w mediach.

W tym momencie staje się jasne, dlaczego to reklamowanie, zdaniem rzecznika prasowego, „doprowadza ich do alkoholizmu”. Można liczyć, że Alfie Harding się zjawi i wykona ciężką pracę, ale kiedy zostaje poproszony o komentarz na temat tej ciężkiej pracy, ogarniają go mrukliwość, gburowatość i często zwykła irytacja. I choć wydaje się głupie oczekiwać czegoś więcej od człowieka, który został okrzyknięty Najbardziej Skłonnym Do Sprzedania Prawego Sierpowego Po Zadaniu Osobistego Pytania, i tak szokuje mnie, kiedy nagle wstaje i wychodzi po tym, gdy pytam go, gdzie wystylizowano mu fryzurę.

Rozdział 4

Bycie śledzonym przez

Michaela Myersa z brodą

Mabel próbowała wmówić sobie, że nie śledził jej absurdalnie sławny były piłkarz. Ale był jeden problem, który przy tym napotykała. Prawie na pewno była śledzona przez absurdalnie sławnego piłkarza. To wręcz oczywiste. Bo to był on, tam, udawał, że lubił przebywać w tym samym Starbucksie, w którym postanowiła dzisiaj popisać.

Mimo że wyraźnie nie cierpiał ani jednej chwili spędzonej w tym miejscu.

O matko, nigdy nie widziała mężczyzny, który tak gardziłby spędzaniem czasu w kawiarni jak on. Wyglądał, jakby dosłownie wszystko go tu atakowało. Począwszy od małej butelki z wodą, którą ewidentnie został zmuszony kupić, bo nie można było tak tu siedzieć bez zamówienia czegokolwiek. Niezaprzeczalnie denerwował go też barista, który ciągle podchodził i pytał, czy wszystko w porządku, a także mężczyzna przy stoliku obok głośno rozprawiający o swoich sprawach bankowych, i dziecko, które co chwilę przebiegało i nadeptywało na stopę Alfiego.

Choć to kolory sprawiały, że wyglądał nie na miejscu.

Kolory wielkiego muralu na ścianie za nim.

Dlatego że były nieziemsko jaskrawe w porównaniu z nim. Przez to, że siedział w ich cieniu, zwracał na siebie uwagę jeszcze bardziej niż w innych okolicznościach. „Jak właściciel zakładu pogrzebowego próbujący wtopić się w tłum na urodzinach dziec­ka” – pomyślała, i miała ochotę się zaśmiać, bo brzmiało to tak prawdziwie. Zwłaszcza w kontekście jego depresyjnego ciemnego garnituru i nawet bardziej depresyjnej ciemnej koszuli, a także jego włosów – tak widocznie kręconych jak cholera, ale zmuszonych do przybrania formy ciężkiego przypadku przedziałka z boku.

Ale koniec końców Mabel nie mogła wykrzesać z siebie nawet uśmiechu. Bo właśnie podnosił się ze swojego miejsca.

I choć do tej chwili udawał, że jej nie widzi, teraz zdawał się zmienić taktykę. Patrzył centralnie na nią tymi swoimi palącymi czarnymi oczami z niedorzeczną determinacją. Jakby jakiś etap tego czegoś minął, a teraz miał się rozpocząć nowy, gorszy od poprzedniego.

Dlatego zebrała swoje rzeczy w szalonej panice.

Następnie rzuciła się do wyjścia najszybciej, jak potrafiła. Biegła wzdłuż Main Street, aż dotarła do Sykes Avenue. A kiedy uznała, że to wciąż za blisko, skręciła w lewo, znowu w lewo i wreszcie znalazła się w miejscu, które według niej znajdowało się w dobrej, bezpiecznej odległości od tej całej sytuacji.

Odetchnęła z ulgą.

Wtedy zdała sobie sprawę z trzech rzeczy jedna po drugiej: 1) znajdowała się teraz półtora kilometra od domu, 2) wspomniane półtora kilometra było skąpane w mroku i ciszy i prowadziło przez park, który ludzie określali jako „to miejsce, w którym wszystkich mordują”, a wreszcie, co najbardziej ją pogrążyło: 3) Alfie wciąż ją gonił.

Choć gonienie to raczej hiperbola. Ponieważ za każdym razem, gdy Mabel się na niego oglądała, nie szedł zbyt szybkim tempem. Tak naprawdę był to spacerowy krok. Wałęsał się za nią w sposób, który nie powinien być taki przerażający.

A jednak jakoś był.

W zasadzie to poczucie narastało – i po pięciu minutach pocenia się i panicznego oglądania się za siebie, a także potknięcia się ze dwadzieścia razy, dotarło do niej dlaczego. Wyobraziła to sobie, stało się to jasne jak słońce: tak praktycznie działo się w każdym filmie typu slasher, jaki kiedykolwiek widziała. Teraz stanowiła mięso armatnie w horrorze z kimś pokroju Michaela Myersa.

Z tym że to było prawdziwe, bardzo prawdziwe, i najwidoczniej bardziej bezwzględne i nieustępliwe, niż prezentowano to w tych filmach. „Jakim cudem ludzie nie krzyczą przez cały ten czas, gdy coś okropnego za nimi podąża” – zastanawiała się. I nie tylko dlatego, że wydawało się to rozsądniejszą reakcją. Dlatego, że chciała krzyknąć. Była bliska krzyku w dziesięciu różnych chwilach.

A zwłaszcza kiedy zobaczyła, że Alfie wyciąga telefon.

Wyglądało to, jakby wyciągał broń.

Nawet pomachał nim w jej stronę.

Dodatkowo był teraz niesamowicie blisko niej.

Mimo że w zasadzie biegła, a on ledwo się poruszał. Wyglądał, jakby wyszedł na wieczorny spacerek. Mabel była prawie skłonna uwierzyć, że nie miał wobec niej złych zamiarów. Że niepotrzebnie wkręcała coś sobie – wtedy odwróciła się i zobaczyła, jak sięga po nią ręką, i na tym koniec. Nie było miejsca na półśrodki, nie było szans na logiczne zachowanie.

Krzyknęła.

Okręciła się.

I prysnęła gazem pieprzowym w sławną, jebaną twarz Alfiego Hardinga.

Ulubione rzeczy Alfiego Hardinga,

magazyn „More”, marzec 2016

Kolor: czarny

Ubranie: cokolwiek ciemnego

Pora dnia: noc

Pora roku: patrz ostatni punkt

Film: taki, w którym ledwo co widać

Piosenka: ta jedna Rolling Stonesów

Jedzenie: coś spalonego

Aplikacja: nie wiem nawet, co to jest

Emotka: nabijacie się ze mnie?

Rozdział 5

Rząd Norwegii

już mu wybaczył

Wiedziała, że to błąd, od razu, gdy to zrobiła. I nie w sensie: „O matko, sprowokowałam bestię i teraz mnie zamorduje”. Nie, bardziej w stylu: „Ups, chyba jednak nie próbował pociąć mnie na kawałeczki”. Głównie dlatego, że odruchową reakcją Alfiego, kiedy spray dostał mu się do oczu, nie było natychmiastowe wciśnięcie jej do worka na zwłoki.

Nie. Zawył jak rozwścieczony niedźwiedź i złapał się za prawdopodobnie piekącą twarz, a także wydyszał: „Dlaczego?”, najbardziej zmieszanym i dziwnie zranionym głosem, jaki kiedykolwiek słyszała. Jakby naprawdę nie miał pojęcia, jak do tego doszło.

Myślał, że była po jego stronie.

A teraz musiała jakoś wyjaśnić, dlaczego nie była.

– Bo sądziłam, że mnie zabijesz – wybuchła Mabel, zanim jej tupet ją powstrzymał. Albo przynajmniej sprawił, że byłaby mniej zła. Kiedy furia została już uwolniona, przygotowała się na odpowiedź.

Jednak dostała tylko wyraz twarzy, który był równie zszokowany, co jednowyrazowy okrzyk Alfiego. Widziała to mimo łez lecących mu z oczu i pięści, które usiłował w nie wbić, a także grymasu agonii. Choć nie do końca w to wierzyła czy rozumiała, póki nie zebrał się w sobie na tyle, by się odezwać.

– Nie mogłaś tego założyć. Tylko do ciebie zadzwoniłem. Potem byłem w tej samej restauracji co ty. A potem obserwowałem cię w zatłoczonej kawiarni. I poszedłem za tobą ulicą, kiedy zrobiło się ciemno i pusto wokół i och, okej, ta, kumam, już to widzę, dociera do mnie, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa – zakończył i Mabel naprawdę nie wiedziała, czym się najpierw rozkoszować. Bo tak, patrzenie, jak kogoś nagle oświeca w połowie zdania, było niesamowitym doświadczeniem.

Tak samo jak melodyjne użycie słowa: „kurwa”. Jak zbudował z niego łańcuszek, w którym każde kolejne zakrzyknięcie stawało się coraz głośniejsze i bardziej ekspresyjne niż poprzednie. I to, jak dodawał sylaby, aż wreszcie, wreszcie dotarł do ostatniego słowa. Długiego na trzy zdania, z milionem dźwięków pomiędzy, których nie powinno tam być.

Jednak z jakiegoś powodu brzmiały dobrze.

A to wszystko nawet nie obejmowało tego, jak przy tym wyglądał.

To powolne opadnięcie jego twarzy z miny wyrażającej przekonanie do takiej prezentującej kompletną rozpacz.

A potem Alfie próbował spojrzeć w niebo w poszukiwaniu inspiracji, ale nie dał rady.

Bo Mabel wypełniła jego oczy pieprzem.

To niewiarygodne. Na tyle, że prawie, prawie mu odpuściła. Może nawet prawie by go przeprosiła, jakby to ona była tą, która zrobiła tu coś złego. Ale koniec końców wygrał fakt, że spieprzył sytuację kilka razy, i to, że chciała wiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło. Zdusiło to jej zwyczajową ochotę radosnego zaakceptowania, że już wszystko gra.

– Muszę zapytać: jakim cudem nie widziałeś tego z tej perspektywy wcześniej? – zapytała.

Ku jego ewidentnemu niezadowoleniu.

– Bo miałem dobry powód do robienia tych rzeczy.

– Na przykład taki, że jesteś śmiertelnie chory, a śledzenie mnie cię ulecza.

– Nie, bo to niedorzeczne.

– Cóż, niedorzeczne jest to, jak mnie postrzegasz. Uznałam więc, że zagram według scenariusza.

Wzruszyła ramionami. Lekko się też zaśmiała, jakby nie mówiła poważnie. Jednak w tej chwili Alfie zaczął dziwnie panikować. Przynajmniej tak, jak mężczyzna jego pokroju był w stanie. Co głównie oznaczało ściągnięte brwi i gestykulowanie rękoma przy akompaniamencie słów wystrzeliwanych jak opryskliwe pociski.

– Nie, nie graj według scenariusza. Graj wbrew niemu. Póki nie znajdziesz się na moim poziomie.

– A jaki jest ten twój poziom? Supermądry i fajny, i zawsze mający rację?

– Mabel, stoję tu z gazem pieprzowym wypalającym mi gałki oczne, bo nie oświeciło mnie, jak śledzenie kobiety po zmroku wygląda z boku. Myślę, że można wysunąć tezę, że mój poziom jest kilka tysięcy sążni niżej niż „supermądry”, „fajny” i „zawsze mający rację”.

Okej, nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Niby jak miała?

Powinien teraz dźgać ją nożem. Albo przynajmniej próbować ją jakoś uderzyć za liczne – na ten moment – naruszenia jego osoby z jej strony. Ale zamiast tego raczej uderzał siebie. I to mocno, a przez to chciała znów być dla niego miła. Powiedzieć, że to nie może być prawda.

Ulżyło mu, kiedy wygrał rozsądek.

– No dobra, na jakiej głębokości powinnam ulokować swoje komentarze?

– Po prostu wyobraź sobie, że rozmawiasz z bardzo poważnym pięciolatkiem.

– Brzmi to, jakbyś myślał, że jesteś duchem dziecka w horrorze.

– Bo jestem. To idealny opis mnie. Przygnębiony, zdolny wyłącznie do robienia w kółko tej samej rzeczy, przerażający dla absolutnie każdego, kto mnie ujrzy. A teraz porozmawiajmy, mając to na uwadze – powiedział, a mówił poważnie, wręcz grobowo poważnie.

Naprawdę sądził, że to jego idealny opis.

Najgorsze było to, że nawet nie mogła się z nim kłócić.

Ponieważ w pewnym sensie ten opis pasował do niego, kiedy to przeanalizowała.

– Jeśli mamy zatem rozmawiać, prawdopodobnie skończę, ukrywając się za kanapą – oznajmiła i nie mogła powstrzymać grymasu, który zapewne pojawił się na jej twarzy. Bo czy naprawdę chciała, żeby to o niej wiedział? Że była większym mięczakiem, tchórzem, niż mogłoby się zdawać? Nie, nie chciała. Teraz na pewno ją zabije.

Pomyślała, że prawdopodobnie jakąś zjadliwą uwagą.

Ale zamiast tego Alfie rzucił:

– Nie możesz schować się za kanapą, bo takiej nie posiadam.

Jakby to miało jakiś sens. Albo znaczenie.

Albo nie zdawało się kolejną obelgą wycelowaną z jakiegoś powodu w niego samego.

Bo tym się właśnie zdawało. Wyglądał na zniesmaczonego sobą, kiedy wypowiedział te słowa. Następnie wydał dźwięk zdradzający dezaprobatę i potrząsnął głową, jakby nie mógł do końca uwierzyć, że jest taką osobą. Choć Mabel nie potrafiła ocenić, za jaką osobę tak dokładnie się miał. Wiedziała tylko, że musi to odkryć.

– O rajuśku, dlaczego nie masz kanapy? – zapytała.

Jednak Alfie nie odpowiedział jej bezpośrednio. W zasadzie to wcale jej nie odpowiedział.

– Błagam, powiedz mi, że nie użyłaś właśnie słowa „rajuśku”.

– Powiem, jeśli mi odpowiesz.

Westchnął.

– Nie wiem już nawet, jak to pytanie brzmiało.

– Nawet nie zaczynaj. Zadałam je parę sekund temu.

– Tak, ale znowu zbiłaś mnie z tropu. Co jest bardzo okrutne z twojej strony, jako że próbuję pokonać ból oczu, które zaraz mi chyba eksplodują.

Dotknął delikatnie wspomnianych oczu.

Jak głupiec, którym był.

– Twoje oczy nie eksplodują. W zasadzie nie powinny bardzo boleć, bo tak mnie przeraziła perspektywa oślepienia kogoś, że większość zawartości tego pojemniczka to woda – oznajmiła. Uniosła aerozol z gazem pieprzowym, by ją zademonstrować.

Niczym prezenter w teleturnieju pokazujący uczestnikom, co mogli wygrać.

Ale Alfie nie odpowiedział tak, jak się spodziewała.

Nie wyglądał na zażenowanego ani smutnego.

Zamiast tego na jego twarzy malowało się wzburzenie.

Co wydawało się dziwne jak na niego. A od tej chwili było jeszcze dziwniej.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rok później

ROK PÓŹNIEJ

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:When Grumpy Met Sunshine

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Katarzyna Masłowska Redakcja: Ida Świerkocka Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Ewa Popławska Zdjęcie na okładce: © Mental Health, © Creative_Juice_Art, © Biscotto Design / Stock.Adobe.com

WHEN GRUMPY MET SUNSHINE © 2024 by Charlotte Stein All rights reserved.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Natalia Laprus, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8371-851-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska