Hate mail - Donna Marchetti - ebook + audiobook
BESTSELLER

Hate mail ebook i audiobook

Marchetti Donna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

373 osoby interesują się tą książką

Opis

Granica między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka.

A przyjaźń może się przejawiać na różne sposoby.

Wrogowie, przyjaciele czy kochankowie?

Naomi i Luca znają się od piątej klasy podstawówki, choć nigdy się nie spotkali. Zmuszeni w szkole do zawarcia korespondencyjnej przyjaźni z losowo wybranym uczniem z innej części Stanów Zjednoczonych – ona jest z Oklahomy, on z Kalifornii – wysyłają do siebie złośliwe listy, które bardziej kojarzą się z regularną bitwą zaciekłych rywali niż z miłą znajomością. A mimo to oboje nie przestają na nie czekać.

Dwadzieścia lat później Naomi mieszka w Oklahomie i pracuje jako prezenterka pogody. Minęły dwa lata, od kiedy dostała od Luki ostatnią wiadomość. Zakłada, że ożenił się i dlatego milczy. Ale pewnego dnia otrzymuje od niego list – bez adresu zwrotnego.

Długo się nie zastanawiając, postanawia go odnaleźć. Co nie jest proste, ponieważ jako żołnierz piechoty morskiej przemieszczał się dotąd po całym kraju i za granicą. Ale Naomi jest zdeterminowana. I choć coraz więcej jej czasu i uwagi zajmuje przystojny sąsiad, który niedawno sprowadził się do jej domu, nie pozwoli, żeby Luca miał ostatnie słowo.

Opinie czytelników w serwisie Amazon:

Najlepsza komedia romantyczna, jaką przeczytałam od czasu „The Hating Game”.

Najlepsza komedia romantyczna 2024 roku!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 45 min

Lektor: Józef Pawłowski
Oceny
4,4 (1578 ocen)
899
454
173
41
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kaly_laly

Nie oderwiesz się od lektury

Tak dobra, że wybacz jej nawet dziury w logice 🙃
60
pam_schoweknaksiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Wiecie, co najbardziej uwielbiam w romansach? Może Was to zaskoczy, ale najbardziej lubię ich przewidywalność. Lubię szczęśliwe zakończenia i lubię mieć świadomość, że wszystko dobrze się skończy. A „Hate Mail” to jeden z tych romansów, gdzie od początku domyślacie się, co się wydarzy ale nie możesz się od niego oderwać. No bo wyobraźcie sobie: Oni korespondują ze sobą od piątej klasy szkoły podstawowej (a aktualnie mają 20+) i przez cały ten czas piszą do sobie listy. Zapowiada się fajnie i uroczo, co? A jeśli powiem Wam, że te listy, to listy mające na celu obrazić adresata i z każdym kolejnym zawierają coraz bardziej złośliwą treść? Nie spodziewałam się, że to będzie tak przyjemna lektura. Rozdziały napisane są z perspektywy naszych dwóch głównych bohaterów: Naomi i Luci a pomiędzy wplecione zostały ich listy do siebie, co dla mnie było świetnym zabiegiem. Dzięki temu można zobaczyć doskonale każdą z perspektyw a w ich przypadku aż chce się zaśpiewać : 🎶everything is not wh...
40
pap3r_girl
(edytowany)

Całkiem niezła

3.25★|5 Przyjemny wakacyjny romans, choć nie brak mu pewnych absurdów. - przewidywalność; - relacja, która rozwinęła się w chwili, gdy mrugnęłam okiem (serio, totalnie to przeoczyłam); - związek oparty właściwie na półprawdach i tajemnicach (sąsiad Naomi zapomniał się przedstawić... I zrobił to dopiero przy końcu książki?); - poszukiwania korespondencyjnego wroga Naomi, podróżując co weekend do innego stanu (przy pensji pogodynki w niszowej stacji, odkładając na kupno domu, no tak to realne, jeśli za jeden wylot bilety kosztują bohaterkę ok 300$) + sceny zbliżeń były po prostu normalne, czego od dawna mi brakowało w książkach; + Luke na dłuższą metę był dość słodki, zwłaszcza w swojej miłości do zwierząt;
40
Amelia2008ahahaha

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham kocham kocham Kocham
30
sinkevot

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajny pomysł z hate listami. Przyjemna się książki słuchało. Dobrze dobrano lektorzy.
20

Popularność



Podobne


Czy ten, który wkurza cię najbardziej, może okazać się tym jedynym?

PEN PALS

Naomi i Luca korespondują od piątej klasy. No cóż, bardziej przypomina to zaciekłą rywalizację pełną obelg i słownych pojedynków... Jednak to, co zaczyna się jako wymiana zabawnych, pełnych złośliwości listów, powoli przekształca się w przyjaźń, która trwa latami. Aż do dnia, gdy po 12 latach korespondencja nagle się urywa…

DWA LATA PÓŹNIEJ...

Naomi pracuje w lokalnej stacji telewizyjnej, ma przystojnego sąsiada i wiedzie całkiem niezłe życie. Ale kiedy nowa koperta niespodziewanie pojawia się na jej biurku, wie, że to jeszcze nie koniec rozgrywki.

Tym razem to ona chce mieć ostatnie słowo.

Czy to możliwe, że największa rywalizacja jej życia może zakończyć się miłością?

DONNA MARCHETTI

Amerykańska autorka, która dorastała w Chile, a następnie w Arizonie. Od dziecka marzyła o tym, by zostać pisarką, i większość wolnego czasu spędzała na czytaniu i próbach pisania, zarówno po angielsku, jak i hiszpańsku.

W 2024 roku ukazał się jej debiut literacki, komedia romantyczna, która została entuzjastycznie przyjęta i przez czytelników, i przez media.

Obecnie mieszka w Nowym Jorku, z mężem, córką i trzema psami, i pracuje nad kolejną powieścią.

Tytuł oryginału:

HATE MAIL

Copyright © Donna Marchetti 2024

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2024

Polish translation copyright © Małgorzata Stefaniuk 2024

Redakcja: Marzena Ginalska

Projekt graficzny okładki oryginalnej:Lucy Bennett © HarperCollinsPublishers Ltd 2024

Ilustracja na okładce: © Leni Kauffman

ISBN 978-83-8361-351-2

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatów epub i mobi

na zlecenie Woblink

woblink.com

Jan Żaborowski

Playlista

invisible string – Taylor Swift

Now I’m in It – HAIM

Mess It Up – Gracie Abrams

Late Night Talking – Harry Styles

Ghost of You – Mimi Webb

Feel Again – OneRepublic

Nonsense – Sabrina Carpenter

get him back! – Olivia Rodrigo

Someone To You – BANNERS

I Wish You Would – Taylor Swift

Motivation – Normani

People Watching – Conan Gray

Die For You – The Weeknd, Ariana Grande

Stuck In The Middle – Tai Verdes

goodnight n go – Ariana Grande

Kiss Me – Sixpence None The Richer

Death By A Thousand Cuts – Taylor Swift

Complicated – Olivia O’Brien

Heaven – Niall Horan

Back To You – Selena Gomez

Paper Rings – Taylor Swift

What If – Coibie Caillat

This Love – Taylor Swift

Rozdział 1

ŁADNE DZIEWCZYNY OTRZYMUJĄ LISTY Z POGRÓŻKAMI

Naomi

To chyba nowy rekord. Występujesz na antenie dopiero drugi tydzień, a już dostajesz listy od fanów.

Anne ma zwyczaj podkradania się do ludzi, więc kiedy słyszę jej głos, zaskoczona obracam się na krześle. Myślę, że to przez te jej buty. Nie wydają żadnych dźwięków, nawet na płytkach. Anne uśmiecha się do mnie i macha listem, który trzyma w dłoni.

– Nie wiedziałam, że meteorolodzy dostają listy od fanów – mówię. – Powinnam się martwić?

– Ci ładni dostają – odpowiada i mruga do mnie. – Ale jak powiedziałam, dwa tygodnie to nowy rekord. Miejmy nadzieję, że twój fan nie okaże się prześladowcą.

Odbieram od niej list w białej kopercie i odwracam ją na drugą stronę. Widzę na niej napisane odręcznie moje imię i nazwisko oraz adres stacji. Nie próbując nawet tego ukrywać, Anne wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem. Wsuwam palec pod klapkę i odrywam ją, rozrywając przy tym całą kopertę.

– Lepiej używać do tego otwieracza do listów – rzuca poirytowana.

– A komu potrzebne otwieracze do listów? Moje palce są równie dobre.

– Ale w palce można zaciąć się papierem – trwa przy swoim Anne.

Mam to gdzieś. Wzruszam ramionami.

– Zawsze tak otwieram listy. – Sięgam do rozdartej koperty i wyciągam z niej złożoną kartkę z zeszytu. List jest napisany odręcznie. Krótki, prosty, trafiający w sedno.

Droga Naomi,

mam nadzieję, że w połowie twojej następnej prognozy pogody trafi cię piorun i umrzesz. Czy to nie byłoby ironiczne?

L.

Wybucham śmiechem, zanim udaje mi się powstrzymać. Próbuję nad sobą zapanować, ale teraz, gdy już zaczęłam, nie mogę przestać trząść się ze śmiechu. Anne unosi brwi, po czym wyrywa mi list, ciekawa, co mnie tak rozbawiło. Patrzę przez łzy, jak jej oczy rozszerzają się, a twarz robi się czerwona.

– O mój Boże – wzdycha. – Tak mi przykro. Nie wiedziałam, co to jest. Nie wiedziałam… Wszystko w porządku? Dlaczego się śmiejesz?

Biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić, i podnoszę rozdartą kopertę. Jestem rozczarowana, widząc, że nie ma na niej adresu zwrotnego.

– Skąd go masz? – pytam.

Anne kręci głową. Moja reakcja ją zdezorientowała.

– Przyszedł pocztą dziś rano. Bez adresu zwrotnego. Wiesz, od kogo to?

Kiwam głową i czuję, że na usta powraca mi uśmiech.

– Nie miałam z tym kimś kontaktu już od ponad dwóch lat.

Moja odpowiedź wprawia ją w jeszcze większą konsternację.

– Ten list to jakiś żart, tak? Czy może masz natrętnego prześladowcę psychopatę, o którym powinniśmy wiedzieć?

– To długa historia. I trochę trudna do wyjaśnienia.

Anne przyciąga sobie krzesło od sąsiedniego biurka i siada.

– Nie spieszy mi się. Mam czas.

Zbieram swoje rzeczy i podnoszę się od biurka. Skończyłam już na dzisiaj, a to nie jest rozmowa, którą chciałabym prowadzić przy współpracownikach.

– Właśnie miałam wychodzić – mówię, na co na twarzy Anne pojawia się wyraz zawodu. – Skoczysz ze mną na kawę? O wszystkim ci przy niej opowiem.

* * *

Drogi Luca,

nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że będziemy ze sobą korespondowali. Moja nauczycielka powiedziała, że mieszkasz w Kalifornii. Nigdy dotąd nie znałam nikogo, kto mieszkałby w Kalifornii. Pewnie jest tam super! Codziennie chodzisz na plażę? Ja chybabym tak robiła, gdybym tam mieszkała. Musisz to uwielbiać.

Ja jestem z Oklahomy, ale od zawsze chciałam mieszkać gdzieś blisko oceanu, tak żebym mogła chodzić na plażę, kiedy tylko zechcę. W moim mieście nie ma zbyt wiele rozrywek, poza chodzeniem do centrum handlowego lub nad rzekę, ale tam nie jest tak fajnie jak nad oceanem.

Co najbardziej lubisz robić? Masz jakieś zwierzęta domowe? Ja mam chomika, ale bardzo chciałabym mieć kota. Mama obiecuje, że go dostanę, jak będę trochę starsza, ale mówi tak, odkąd pamiętam. Mam już dziesięć lat i myślę, że jestem wystarczająco duża na to, żeby opiekować się kotem. Albo fretką. Jeśli nie mogę mieć kota, to chciałabym fretkę. A ty? Lubisz fretki?

Z wyrazami miłości

Naomi Light

Byłam w piątej klasie podstawówki, kiedy napisałam pierwszy list do Luki. Nauczycielka kazała nam wybrać losowo osoby do korespondowania; wyciągaliśmy ich nazwiska z kapelusza. Ja wylosowałam chłopaka, który nazywał się Luca Pichler i mieszkał w Kalifornii. Byłam bardzo podekscytowana tym, że nawiążę znajomość z kimś, kto mieszka w innym stanie. A że nigdy wcześniej nie miałam korespondencyjnego znajomego, nie byłam pewna, jak powinnam zakończyć list. Mama zawsze kazała mi pisać na końcu listów formułkę Z wyrazami miłości, więc ten też tak zakończyłam. Dopiero potem zaczęłam się zastanawiać, czy to nie dziwne pisać Z wyrazami miłości do chłopca, którego nigdy nie spotkałam. Wcześniej pisałam listy tylko do osób z mojej rodziny.

Ale nie miałam już czasu na przepisywanie listu, a nie chciałam na nim skreśleń, żeby nie wyszło, że jestem niechlujna. Tym bardziej że pani Goble, zbierając po drodze listy innych uczniów, szła już do mnie między ławkami. Włożyłam więc swój do koperty i oddałam jej.

Pani Goble wyjaśniła nam, że listy zostaną wysłane pocztą następnego dnia rano i że minie kilka dni, zanim nasi korespondencyjni znajomi je otrzymają. A potem trzeba będzie poczekać kilka dni na odpowiedź od nowych przyjaciół z Kalifornii.

Listy od nich otrzymaliśmy dwa tygodnie później. Byłam taka podekscytowana, że dostałam zaadresowany do mnie list, wysłany przez kogoś, kto nie należał do mojej rodziny. Kiedy otworzyłam kopertę, od razu rzucił mi się w oczy okropny charakter pisma Luki Pichlera. List czytałam dwa razy dłużej, niż zajęłoby mi to, gdyby chłopak przynajmniej starał się pisać starannie.

Droga Naomi,

okropna z ciebie nudziara. Moja mama mówi, że Oklahoma leży w samym sercu Pasa Biblijnego, więc pewnie w wieku lat szesnastu zajdziesz już w ciążę. A fretki śmierdzą. Jeśli chcesz prawdziwe zwierzę, kup sobie psa, bo koty są nudne. Chociaż może kot by do ciebie bardziej pasował.

Macie w Oklahomie tornada?

Z wyrazami miłości

Luca Pichler

Nie dość, że musiałam włożyć dodatkowy wysiłek w odszyfrowanie okropnego pisma Luki, to musiałam jeszcze czytać takie rzeczy! Miałam wtedy dziesięć lat, ale już wiedziałam, że Pasem Biblijnym nazywane są stany uchodzące za najbardziej zacofane w kraju i że Oklahoma jest do nich zaliczana. Mój list do Luki był taki miły i wesoły, a on odpowiedział czymś takim? Zadrżał mi podbródek. Nie mogłam jednak dopuścić, by pani Goble zobaczyła mnie w takim stanie, złożyłam więc kartkę i wzięłam głęboki oddech. A potem, pozbywszy się mruganiem łez z oczu, rozłożyłam list i przeczytałam go ponownie. Luca zakończył go słowami Z wyrazami miłości, tak jak ja swój. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobił tak dlatego, że tak nauczyła go mama, czy po prostu mnie naśladował. A może to była ironia, zważywszy na nienawistny ton reszty listu. Tylko czy chłopak z piątej klasy z Kalifornii byłby zdolny do ironii? Wątpiłam w to.

Wyrwałam więc ostrożnie czystą kartkę z zeszytu, sięgnęłam po długopis i odpisałam.

Drogi Luca,

masz tak okropny charakter pisma, że nie byłam w stanie zrozumieć, o czym piszesz. Chyba coś o tym, że masz pięć kotów i że twoim ulubionym zajęciem w weekendy jest czyszczenie ich kuwet. To trochę dziwne upodobanie. Powinieneś chyba pić mniej słonej wody. Może to jednak dobrze, że mieszkam tak daleko od oceanu.

I tak, mamy w Oklahomie tornada.

Z wyrazami miłości

Naomi

Następny list napisał czytelniej. Najwyraźniej przyłożył się bardziej i starał się pisać schludniej. Odebrałam to jako małe zwycięstwo, mimo że ten list był jeszcze bardziej złośliwy niż pierwszy.

Droga Naomi,

napisałem ten list wolniej, żeby twój prosty móżdżek z Oklahomy mógł nadążyć. Przykro mi słyszeć, że twoi rodzice są rodzeństwem. Słyszałem, że kazirodztwo może skutkować wieloma wadami wrodzonymi. To by wyjaśniało, dlaczego jesteś taka, jaka jesteś.

Cieszę się bardzo, że w Oklahomie są tornada. Jeśli szczęście nam dopisze, któreś zniszczy twój dom i twoi rodzice nie będą mogli więcej płodzić takich dzieci jak ty.

Z wyrazami miłości

Luca

Rozwścieczył mnie ten list. Nie mogłam pojąć, jak ktoś może być aż tak podły i obrzydliwy. Złożyłam go i wepchnęłam do szuflady w ławce, przysięgając sobie, że nigdy więcej nie napiszę do tego strasznego chłopaka. Wcześniej miałam nadzieję, że może, pisząc pierwszy list, miał zły dzień, ale teraz było już oczywiste, że jest po prostu okropnym człowiekiem.

* * *

– Ale odpisałaś, tak? – dopytuje mnie Anne. – Mówiłaś, że minęły dwa lata od jego ostatniego listu. Czy może pisał do ciebie przez ten cały czas bez odpowiedzi z twojej strony?

– Odpisałam. W końcu.

– A twoja nauczycielka widziała któryś z jego listów?

Wzruszam ramionami.

– Nie. Zawsze dawała nam nieotwarte koperty. Pewnie zakładała, że skoro nikt z nas się nie skarży, to znaczy, że nasi korespondencyjni znajomi nie piszą jakichś strasznych rzeczy. W każdym razie po tym drugim liście zaczęłam być wobec Luki dość wredna.

– Bo naprawdę się na niego wkurzyłaś czy raczej chciałaś wkurzyć jego?

Chwilę się nad tym zastanawiam.

– Na początku byłam wściekła. Ale potem, z czasem, zaczęłam czekać na jego listy. Chciałam zobaczyć, czy może być jeszcze bardziej podły. I postawiłam sobie za osobisty cel być gorszą od niego.

Anne spogląda na list leżący na stole między nami.

– Wygląda na to, że piłka znalazła się teraz po twojej stronie.

Podnoszę kopertę i przyglądam się jej. Moje oczy prześlizgują się po znajomym charakterze pisma.

– Tylko że nie ma adresu zwrotnego – przypominam jej. – Więc jak mam mu odpisać?

– Może spróbuj wysłać list na jego adres sprzed dwóch lat – sugeruje Anne.

– Już próbowałam. Półtora roku temu. List wrócił. Wcześniej, kiedy któreś z nas się przeprowadzało, podawaliśmy na kopertach nowy adres zwrotny. Na ostatnim liście od niego nie było go.

Anne zastanawia się, ściągając usta w cienką kreskę.

– Już wiem. To jest wyzwanie – odzywa się po chwili.

– Wyzwanie?

– On chce, żebyś go znalazła. Jeśli nie odpowiesz, to będzie znaczyło, że wygrał, zdobył ostatnie słowo, kończąc w ten sposób trwającą lata bitwę na listy. Jesteś gotowa dać mu wygrać?

Kręcę głową.

– W życiu! Wytropię go.

Rozdział 2

BRACIA I SIOSTRY

Luca

Uważałem, że to pisanie listów do kogoś jest głupie, i nie miałem nic do powiedzenia jakiemuś dzieciakowi z innego stanu. Byłem chyba jedynym dzieckiem w klasie, które się tym nie ekscytowało, i kiedy reszta kolegów czytała sobie nawzajem otrzymane listy i opowiadała, co zamierza odpisać, ja siedziałem na końcu klasy, żałując, że nie mogę być w domu i grać w gry wideo.

Pisanie listów nie było zadaniem na ocenę. Pani Martin ich nie czytała.

– Luca – zwróciła się do mnie, przywołując moją uwagę. – Chciałbyś podzielić się z nami listem, który dostałeś?

Pokręciłem głową.

– Nie bardzo.

Uśmiechnęła się do mnie życzliwie.

– To może przynajmniej przeczytaj go Benowi.

Mój przyjaciel Ben siedział w ławce obok mnie. Wyglądał na równie „podekscytowanego” jak ja. Przepchnąłem do niego list, przeczytał go i odepchnął z powrotem do mnie.

– Dużo pisze o oceanie – powiedział.

– No tak – rzuciłem.

– Co jej odpiszesz?

– Nie wiem. To głupie.

– Dla ciebie wszystko jest głupie.

– Bo wszystko jest głupie.

– Ale i tak musisz odpisać – orzekł Ben.

– Dlaczego?

– Bo jak tego nie zrobisz, będzie jedynym dzieckiem w klasie, które nie dostanie listu.

Przewróciłem oczami i z westchnieniem otworzyłem zeszyt na czystej stronie. Jeszcze raz spojrzałem na list od Naomi, po czym nabazgrałem odpowiedź. Kiedy skończyłem, uśmiechnąłem się złośliwie. Wyrwałem kartkę z zeszytu i podałem ją Benowi.

– Nie możesz tego wysłać – powiedział. – Będziesz miał przez to duże kłopoty.

– Przecież pani Martin tego nie przeczyta – odszepnąłem.

– Tak, ale to jest strasznie podłe – odparł. – Ona się od tego rozpłacze.

– I co z tego? Nie znam jej.

Złożyłem kartkę na pół i umieściłem ją w kopercie, którą wcześniej dostałem od nauczycielki. I myślałem, że na tym się to skończy. Naomi Light poprosi o innego korespondencyjnego kolegę, a ode mnie nikt już nie będzie oczekiwał, że będę do kogoś pisał.

Ale to nie był koniec. Dwa tygodnie później pani Martin rozdała nam listy. Byłem zdziwiony, widząc, że Naomi napisała do mnie kolejny. Ben też wydawał się tym zaskoczony. Czekał, aż go otworzę, zanim wyjął swój z koperty.

– Co napisała? – zapytał, jeszcze zanim skończyłem czytać.

List Naomi mnie wkurzył.

– Nawet nie zrozumiała tego, co napisałem ostatnim razem – powiedziałem. – I zmyśla różne rzeczy.

Otworzyłem zeszyt i zacząłem pisać. Byłem w połowie pierwszego zdania, gdy nagle postanowiłem wszystko skreślić. Naomi miała rację. Moje pismo było niechlujne. Pani Martin zawsze prosiła mnie, żebym pisał staranniej, i nawet mama powiedziała mi kiedyś, że powinienem nad tym popracować. Otworzyłem zeszyt na nowej stronie i zacząłem od początku. Tym razem pisałem wolno, uważając na to, by litery się ze sobą nie zlewały i były czytelne.

Kiedy skończyłem, pokazałem list Benowi. Gdy go czytał, jego brwi unosiły się coraz bardziej, a potem spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.

– To ohydne – rzucił z odrazą. – Czy ludzie z Oklahomy naprawdę tak robią? Siostry wychodzą za mąż za swoich braci?

Wzruszyłem ramionami.

– Prawdopodobnie nie. – Zabrałem list i włożyłem do koperty.

– Dlaczego jesteś dla niej taki podły? Pewnie bardzo się cieszyła, że będzie miała korespondencyjnego przyjaciela. – Ben rozejrzał się po klasie.

Zrobiłem to samo. Wszystkie dziewczyny miały szerokie uśmiechy na twarzach, kiedy czytały listy i dzieliły się pomysłami na to, co na nie odpiszą. Wiedziałem, co Ben robi. Próbował sprawić, bym zobaczył w nich Naomi; zobaczył prawdziwą osobę, a nie tylko świstek papieru, który przyszedł do mnie pocztą.

– Nie chcę pisać do kogoś przez cały rok – powiedziałem. – Jeśli to ona przestanie przysyłać listy, wtedy to nie będzie moja wina i pani Martin da mi spokój.

Zakleiłem kopertę, napisałem na niej nazwisko Naomi oraz adres jej szkoły i wrzuciłem kopertę do koszyka, który nauczycielka przeznaczyła do zbierania listów. Tego dnia zrobiłem to pierwszy.

– Szybko ci poszło – zauważyła pani Martin, uśmiechając się do mnie.

Wzruszyłem ramionami i obdarzyłem ją czymś, co uważałem za swój najbardziej czarujący uśmiech.

– Moja korespondencyjna koleżanka jest bardzo fajna. Już nie mogę doczekać się jej odpowiedzi.

Minęły kolejne dwa tygodnie, zanim przyszła następna partia listów. Pani Martin przeszła przez klasę, rozdając je. Kiedy dotarła do mojej ławki, zatrzymała się, przeglądając stosik trzymanych w dłoni kopert. Wyciągnęła spomiędzy nich jedną i podała ją Benowi. Dotarła do końca stosiku i zaczęła od nowa.

– Hm… – odchrząknęła, gdy było już oczywiste, że dla mnie nic nie ma. – Przykro mi, Luca. Wygląda na to, że tym razem nie dostałeś listu. Może został oddzielony od reszty. To się czasem zdarza. Prawdopodobnie dojdzie za parę dni.

– Och – westchnąłem, udając zawiedzionego. Chociaż tak naprawdę nie musiałem bardzo udawać, bo z zaskoczeniem stwierdziłem, że jestem trochę rozczarowany. Kiedy czekaliśmy na listy, łapałem się na tym, że mam nadzieję, że Naomi w odpowiedzi na mój przyśle kolejny złośliwy i będę mógł się zrewanżować czymś jeszcze bardziej złośliwym.

Owszem, pamiętałem o tym, że sens pisania wrednych listów polegał na tym, że Naomi miała przestać odpisywać, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to się może stać tak szybko. Teraz byłem jedynym dzieciakiem w klasie, który nie miał listu do przeczytania.

Następnego dnia pod koniec przerwy podszedłem do biurka pani Martin.

– Czy nie przyszedł do mnie list? – zapytałem.

Pokręciła głową.

– Przykro mi, Luca. Jeszcze nie. Może jutro?

Ale następnego dnia też nic nie było. Ani kolejnego.

Do czasu, gdy nadeszła kolejna seria listów, porzuciłem już nadzieję, że otrzymam odpowiedź. Nawet nie patrzyłem na panią Martin, gdy obchodziła klasę, rozdając listy. Odrabiałem zadaną pracę domową i kiedy upuściła kopertę na moją ławkę, spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Mrugnęła do mnie, po czym ruszyła dalej, by rozdać pozostałe listy.

– Twój plan chyba jednak się nie sprawdził – zauważył Ben.

Zignorowałem go, otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej kartkę.

Drogi Luca,

miałam już więcej się do ciebie nie odzywać po tym, co napisałeś ostatnim razem. Nie lubię używać brzydkich słów, ale chcę, żebyś wiedział, że jesteś dupkiem. Zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie napisałeś te paskudne rzeczy tylko po to, żeby wymigać się od korespondowania ze mną, uznałam więc, że najbardziej cię ukarzę, jeśli nadal będę do ciebie pisać.

Uważam, że powinnam cię powiadomić, że moi rodzice nie są rodzeństwem. I myślę, że to trochę dziwne, że coś takiego w ogóle przyszło ci do głowy. Musisz mieć naprawdę obrzydliwe fantazje. Mam nadzieję, że nie masz braci ani sióstr, ale jeśli tak, to prawdopodobnie nie chcieliby cię tknąć nawet kijem. Masz wstrętną osobowość i założę się, że jesteś tak samo wstrętny z wyglądu.

A tak w ogóle to jaką macie pogodę w Kalifornii o tej porze roku?

Z wyrazami miłości

Naomi

Droga Naomi,

tak się składa, że wcale nie jestem brzydki. Dziewczyny z mojej klasy uważają mnie za ciacho. Moja nauczycielka przyłapała dwie z nich na przekazywaniu sobie liścików i właśnie to w nich było napisane. Więc mylisz się. Poza tym nie mam żadnego rodzeństwa i to naprawdę odrażające, że myślisz, że fantazjuję o braciach i siostrach. Dlaczego w ogóle coś takiego przyszło ci do głowy? Bo sama masz takie fantazje? Ohyda.

O tej porze roku jest u nas całkiem ładnie. Dzisiaj mamy prawie dwadzieścia siedem stopni, więc po szkole wybiorę się pewnie na plażę.

Z wyrazami miłości

Luca

Drogi Luca,

dziewczyny z twojej klasy są w błędzie, bo chłopcy w piątej klasie podstawówki nie mogą być ciachami. Skoro twoje koleżanki cię tak nazywają, to prawdopodobnie mają na myśli to, że jesteś chuchrem. Starsza ode mnie kuzynka twierdzi, że chłopcy stają się ciachami dopiero w liceum. Ale jeśli dzięki temu śpi ci się lepiej, to niech ci będzie.

Okropnie zazdroszczę ci takiej pogody. U nas jest teraz naprawdę zimno i szaro. Chciałabym móc teraz leżeć na plaży. Naprawdę jesteś opalony? Chciałabym być opalona.

Z wyrazami miłości

Naomi

Droga Naomi,

przestań próbować się ze mną zaprzyjaźniać, pisząc o pogodzie i opalaniu. To nie zadziała. Poza tym prawdopodobnie nie powinnaś wylegiwać się na plaży, bo ktoś mógłby pomylić cię z wielorybem i zanimbyś się obejrzała, otoczyłby cię tłum ludzi próbujących zepchnąć cię z powrotem do wody.

Nie obchodzi mnie, co twoja kuzynka mówi o chłopakach. Jeśli jest starsza od nas, to nie ma się co dziwić, że nie uważa chłopców z piątej klasy za przystojnych. I nie jestem chuchrem. Mam niezłe mięśnie.

Z wyrazami miłości

Luca

Gdy zbliżały się ferie zimowe, byłem jednym z niewielu uczniów w klasie, którzy nadal otrzymywali listy od korespondencyjnych przyjaciół. Nawet Ben znudził się już nimi. A gdy w styczniu wróciliśmy do szkoły, czekał tam tylko jeden. Z moim imieniem i nazwiskiem na kopercie. Cała klasa odwróciła się i popatrzyła na mnie, kiedy pani Martin oznajmiła, że dostałem list. Wyglądało to tak, jakby wszyscy zapomnieli, że nasi korespondencyjni znajomi wciąż istnieją.

Schowałem list do plecaka, zamierzając przeczytać go później, bez publiczności. A gdy odpisałem, podałem na kopercie mój adres domowy, a nie szkoły. Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, że jestem jedyną osobą w klasie, która wciąż koresponduje z koleżanką z Oklahomy.

Rozdział 3

IMIONA SĄ TRUDNE

Naomi

Coś mi podpowiada, że za tą historią kryje się o wiele więcej – mówi Anne. – I że nie kończy się ona na pisaniu do siebie złośliwości w piątej klasie podstawówki.

– Kryje się, to prawda. I to dużo więcej. Mówiłam ci przecież, że to długa historia.

– Zachowałaś któryś list od niego?

Wzruszam ramionami.

– Jestem pewna, że gdzieś tam je mam.

To kłamstwo. Wiem bardzo dobrze, gdzie są te listy. Schowane w pudełku po butach na górnej półce w szafie, ułożone chronologicznie. Zachowałam nawet te niedoręczone ode mnie, które wróciły po przeprowadzce Luki.

– Nie mogę uwierzyć, że nic mi o tym dotąd nie mówiłaś – obrusza się Anne. – Przyjaciółkom powinno się chyba mówić o wszystkim, nie?

– Poznałam cię zaraz po tym, jak urwał mi się z nim kontakt – przypominam jej. – A potem ten temat po prostu jakoś nigdy nie wypłynął.

Prawda jest taka, że nigdy nikomu nie mówiłam o Luce. Moi rodzice wiedzieli o nim tylko dlatego, że widzieli przychodzące i wychodzące listy. Współlokatorka ze studiów wiedziała, bo zauważyła kilka razy, jak do niego pisałam, ale nigdy o tym zbyt wiele nie rozmawiałyśmy i nie przeczytała żadnego listu od Luki.

Słyszę, że drzwi kawiarni za moimi plecami otwierają się, i widzę, że oczy Anne wędrują do osoby, która wchodzi. Ale nawet mimo tego chwilowego rozproszenia uwagi nie porzuca tematu.

– I jak zamierzasz go znaleźć?

– Nie mam pojęcia. W jakiejś bazie danych publicznych? Szczerze mówiąc, zupełnie nie wiem, od czego powinnam zacząć.

– Masz jego imię i nazwisko.

– Racja, ale nie wiem, gdzie teraz mieszka.

– Poszukaj go na Facebooku.

Wyciągam z torebki telefon.

– No jasne – rzucam. – Że też sama na to nie wpadłam.

Anne robi wielkie oczy, po czym unosi brwi.

– Nie szukałaś go tam wcześniej? Nie ciekawiło cię, jak wygląda?

– Jasne, że go szukałam, ale to było dawno temu. Miał zdjęcie profilowe z pięcioma innymi chłopakami, więc nie mogłam być pewna, który to był on.

Oczy Anne ponownie wędrują za mnie, w kierunku kasy. Odwracam się, żeby zobaczyć, na co tak ciągle patrzy, i rozpoznaję mojego sąsiada, który zamawia kawę. Nic dziwnego, że Anne się na niego gapi. Choć stoi plecami do nas, Jake Dubois wygląda na niezłego przystojniaka. Ma ciemne włosy i mięśnie, które ładnie wypełniają koszulkę. Jej krótkie rękawy opinają bicepsy, gdy sięga ponad ladą, by zapłacić za kawę. Obie jeszcze przez chwilę podziwiamy ten widok, po czym wracam do telefonu. Otwieram Facebooka i w pasku wyszukiwania wpisuję Luca Pichler. Pojawia się kilka wyników ze zdjęciami.

– Myślisz, że to któryś z nich? – pyta Anne, pochylając się nad stolikiem, żeby spojrzeć na ekran.

Przewijam listę.

– Żaden z tych gości nie mieszka w Stanach. Nie wiem. Przypuszczam, że mógł wyjechać z kraju, ale nie sądzę, żeby był którymś z tych. Będę musiała poszukać później dokładniej.

Na nasz stolik pada nagle cień postaci. Anne pierwsza spogląda w górę i tłumi pisk zaskoczenia.

– O, hej – rzuca, czerwieniąc się.

Ja też czuję, że płoną mi policzki. Zastanawiam się, czy Jake zauważył, że chwilę temu się na niego gapiłyśmy.

Odpowiada Anne „Hej”, po czym zwraca się w moją stronę. Jego lodowo niebieskie oczy zaskakują mnie jak zawsze, gdy na mnie patrzy. To ten rodzaj oczu, od których nie można oderwać wzroku, a ja czuję, że jeśli będę dalej się w nie wpatrywała, Jake jakimś cudem odkryje moje najmroczniejsze sekrety.

– Właśnie tak myślałem, że chyba skądś cię znam – mówi. – Koniec na dzisiaj z prognozowaniem pogody?

– O rany. Dwóch fanów jednego dnia – odzywa się Anne. – No, no, spójrz tylko na siebie.

Prycham i podnoszę kawę do ust, ale mój kubek jest już pusty.

– Anne, to mój sąsiad.

– Och. – Anne parska nerwowym śmiechem i odwraca wzrok.

Jake milczy przez chwilę, a ja zdaję sobie sprawę, że patrzy w dół na mój telefon, na którego ekranie wciąż wyświetla się lista wszystkich Luców Pichlerów świata.

Szybko wygaszam ekran.

– Chciałem zapytać, czy nie zjadłabyś ze mną kiedyś kolacji. Hm… może w ten weekend?

Zaskakuje mnie tym pytaniem i dopiero po sekundzie dociera do mnie, że zaprasza mnie na randkę. Często widuję go w budynku, ale rozmawialiśmy tylko dwukrotnie. Pierwszy raz przed pół rokiem, kiedy się wprowadzał. Wychodząc, przytrzymałam mu drzwi, bo wnosił do środka karton. Powiedział wtedy „Dziękuję”, a ja odparłam „Nie ma za co”.

Po raz drugi zdarzyło się to tydzień temu. Szłam na dół, żeby zajrzeć do skrzynki pocztowej, a on właśnie wchodził na schody. Zatrzymał się tuż przede mną, zagradzając mi przejście, i powiedział:

– Hej, czy ty nie jesteś przypadkiem tą pogodynką? Naomi Light?

– Hm… tak, to ja.

Rzuciłam też wtedy okiem na plakietkę z nazwiskiem na jego kombinezonie roboczym, ale nazwy firmy, w której pracował, nie zdążyłam dojrzeć.

– Fajnie – rzucił, po czym zszedł mi z drogi i wbiegł na schody.

Potem widziałam go jeszcze kilka razy, ale oboje tylko kiwaliśmy sobie uprzejmie głowami albo uśmiechaliśmy się do siebie, a czasami po prostu się ignorowaliśmy.

Teraz uświadamiam sobie, że minęła dość długa chwila, a ja wciąż nie odpowiedziałam na jego pytanie.

– Taaa… eee, jasne. – Jąkam się i pewnie sprawiam wrażenie tak samo zdenerwowanej jak on, gdy zadawał pytanie.

– To świetnie. – Spogląda w dół na mój pusty kubek. – Mogę postawić ci kolejną kawę?

To już moja trzecia dzisiaj, lecz ku własnemu zdziwieniu odpowiadam:

– Taaa… eee, jasne. – I wzdrygam się, zdegustowana swoim zachowaniem, bo dokładnie tak samo odpowiedziałam na poprzednie pytanie. Zmuszam się do otrząśnięcia się z tego dziwnego otępienia. – Chociaż właściwie to miałam już wychodzić.

– W takim razie kupię ci kawę na wynos.

Jake wraca do kasy, a ja obserwuję go przez ramię, czując, że serce wali mi jak młotem. Anne odchrząkuje, ja jednak unikam patrzenia na nią. Jest mi gorąco i domyślam się, że moje policzki muszą być w tej chwili tak czerwone jak włosy. Gdy w końcu zerkam na Anne, na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

– To była zarówno najbardziej niezręczna, jak i najbardziej ekscytująca rzecz, jakiej kiedykolwiek byłam świadkiem – mówi.

– W takim razie musisz podnieść swoje standardy zarówno co do niezręcznych, jak i ekscytujących rzeczy. – Odgarniam włosy z twarzy, próbując nieco ochłonąć. – Ale właściwie co takiego się stało?

– Naomi Light ma w weekend gorącą randkę – odpowiada śpiewnym głosem Anne, podskakując na krześle. – I nawet nie potrzebowałaś aplikacji randkowej, żeby go poznać. W co się ubierzesz?

Walcząc z cisnącym mi się na usta uśmiechem, przewracam oczami.

– Nie miałam jeszcze czasu, żeby się nad tym zastanowić.

– Nigdy mi nie mówiłaś, że masz takiego przystojnego sąsiada. Wspominałaś tylko o tym naprawdę głośnym.

Uciszam ją, po czym ponownie oglądam się przez ramię, by upewnić się, że Jake nas nie słyszy. Przeciąga akurat kartę przez czytnik przy kasie. Odwracam się z powrotem do Anne.

– A niby z jakiego powodu miałabym opisywać ci wszystkich sąsiadów? – pytam.

– Nie musisz opisywać wszystkich, ale… – przerywa i jej spojrzenie wędruje do Jake’a – ten z pewnością wart jest opisania.

Anne wstaje, nachyla się do mnie i szepcze:

– Musisz koniecznie dać mi znać, czy znalazłaś adres Luki Pichlera. Chcę wiedzieć, co będzie dalej.

– Będziesz pierwszą osobą, której o tym powiem.

Wychodzi, a ja dziękuję Jake’owi za kawę i też opuszczamy lokal.

– Odprowadzę cię – proponuje wtedy Jake.

Wybucham na to śmiechem, spoglądając na nasz budynek po drugiej stronie ulicy.

– A co byś zrobił, gdybym się nie zgodziła?

Zastanawia się przez chwilę.

– Prawdopodobnie odczekałbym dziesięć sekund, a potem poszedł za tobą, czując się lekko kretyńsko.

– No dobrze. W takim razie już lepiej mnie odprowadź.

Uśmiecha się do mnie tak, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Widziałam go już uśmiechającego się, ale kiedy ten uśmiech jest skierowany do mnie, tętno mi przyspiesza i zaczynam się bać, że skończy się na tym, że będzie mnie musiał przenieść przez ulicę na rękach. Odrywam wzrok od jego twarzy, bo inaczej chyba naprawdę nie przeżyłabym tej drogi do domu. Moje spojrzenie osuwa się na jego ramię i natychmiast wyobraźnia podsuwa mi obraz tego, jak mnie niesie, a ja opieram głowę na jego muskularnej piersi… No dobra, może w ogóle nie powinnam na niego patrzeć. Przenoszę więc wzrok na ulicę z nadzieją, że wrażenie, jakie Jake na mnie wywiera, nie jest aż tak oczywiste.

Czekamy przy krawężniku, aż przejadą samochody, a następnie przechodzimy na drugą stronę. Nawet nie patrząc na Jake’a, przez cały czas jestem boleśnie świadoma każdego jego kroku, tego, w jakiej odległości ode mnie jest w każdym momencie, i czuję, kiedy na mnie spogląda. Mimo to udaje mi się jakoś dotrzeć do drzwi budynku. Otwiera je i przytrzymuje. Gdy koło niego przechodzę, dolatuje mnie woń jego wody kolońskiej – a może to płyn do kąpieli – zmieszanej z zapachem kawy, którą trzyma w ręce. Wciągam ten zapach mocno w nozdrza. Chcę ruszyć w kierunku schodów, ale zauważam, że Jake idzie do windy. Waham się. Kiedy ostatnim razem nią jechałam, zepsuła się i tkwiłam w niej uwięziona przez pół godziny, zanim przybyła straż pożarna i mnie uratowała. Sąsiedzi mówili mi, że potem została naprawiona, i większość mieszkańców z niej korzysta, ja jednak wolałam już więcej nie ryzykować.

Jake przygląda mi się z uniesioną brwią, gdy cofam się do windy. Nie mam zamiaru wyjawiać mu, że boję się nią jechać, próbuję więc udawać spokojną. Wciska guzik i drzwi rozsuwają się. Biorę głęboki oddech i wchodzę do kabiny.

– Coś nie tak? – pyta mnie Jake.

– Nie, nie, wszystko w porządku. – Wciskam przycisk swojego piętra, ignorując to, że słyszę w uszach bicie własnego serca.

– Na pewno? Bo wyglądasz trochę tak, jakbyś się bała jeździć windą.

– Nie. Skąd. Wcale nie.

Jego czoło marszczy się nieznacznie.

– Hm… ale jesteś blada jak ściana. Może masz klaustrofobię?

– Nie – zapewniam, zmuszając się do uśmiechu. – Ale wielkie dzięki za komplement o mojej cerze.

– Nie no, daj spokój. Możemy przecież wejść schodami, jeśli chcesz. – Sięga do przycisku, ale zanim zdąży go dotknąć, winda już rusza. Trzęsie się, a następnie zatrzymuje w połowie drogi między parterem a pierwszym piętrem.

Wydaję z siebie wtedy mimowolny dźwięk: coś między jękiem i krzykiem. I wolną dłonią szybko zakrywam sobie usta.

– Ups. – Jake ponownie wciska guzik, to jednak nic nie zmienia.

– Właśnie dlatego nie chciałam nią jechać. Bo to mi się ciągle przytrafia.

– Przydarzyło ci się już wcześniej? – Otwiera szeroko oczy. – Och, to dlatego bałaś się wsiąść. – Spogląda na panel z przyciskami. – A ja tylko pogorszyłem sprawę.

Cofam się pod ścianę i biorę głęboki oddech, po czym, żeby się uspokoić, wypuszczam powoli powietrze. Wyciągam z kieszeni telefon, żeby sprawdzić, czy mam zasięg, ale wiem, że go nie mam. Kiedy ostatni raz utknęłam w tej windzie, siedziałam w niej pół godziny i nie mogłam zadzwonić.

– Błagam, powiedz, że przynajmniej ty masz zasięg – mówię.

Jake zerka na swój telefon.

– Nie. Niestety. Przykro mi. – Przygląda się chwilę panelowi z guzikami, po czym wciska jeden z nich. Rozlega się krótki sygnał wybierania, a zaraz po nim głos ochroniarza stróżującego w lobby na parterze. Wygląda na to, że przynajmniej naprawili przycisk wzywania pomocy. – Hej, Joel – odzywa się Jake. – Utknęliśmy w windzie.

– Czy to Naomi jest tam w niej razem z tobą? – Płynący z głośnika głos Joela brzmi dość ponuro. – Wygląda na to, że ta dziewczyna nie ma szczęścia do tej windy.

– Właśnie słyszałem.

– Dobra, już wzywam pomoc – rzuca Joel. – Trzymajcie się tam.

Połączenie kończy się i zostajemy sami. Robi się dotkliwie cicho.

Spoglądam na sufit, zastanawiając się, czy udałoby mi się dosięgnąć do pierwszego piętra, gdybym przesunęła płytę sufitową i wdrapała się na dach windy. Ostatnim razem nie miałam takiej opcji, bo nie utknęłam w niej z kimś tak wysokim jak Jake. Jestem pewna, że mogłabym wspiąć się na jego ramiona i…

– To się nie uda – przerywa mój ciąg myślowy.

Spoglądam na niego, unosząc brwi.

– Co się nie uda?

Kubkiem z kawą pokazuje na sufit.

– Nie dałabyś rady otworzyć drzwi, nawet jeśli zdołałabyś do nich dosięgnąć.

Rozdziawiam usta.

– Powiedziałam to na głos?

Jake śmieje się.

– Nie. Ale patrząc na twoją twarz, widziałem, jak twój plan się formuje.

– Jestem pewna, że mogłabym te drzwi rozsunąć. Mam krzepę.

– Może i tak, ale to jednak niebezpieczne. Bo co będzie, jeśli winda ruszy, gdy ty będziesz na górze?

Wzdycham ciężko.

– O tym nie pomyślałam.

– Po prostu zostańmy tu i zaczekajmy spokojnie na pomoc.

Kiwam głową, bo wiem, że ma rację, ale mimo wszystko odczuwam niepokój. Nie wiem dlaczego. Przecież nigdzie mi się nie spieszy, nie muszę nigdzie iść.

– Przynajmniej oboje mamy kawę – zauważa pocieszająco Jake.

– I siebie nawzajem – dodaję. – Ostatnim razem byłam tu zupełnie sama i myślałam, że oszaleję.

– Ale teraz dasz radę, tak? Nie zaczniesz się dusić i krzyczeć czy coś takiego?

– Nic mi nie będzie, jeśli szybko nas stąd uwolnią.

– Jestem pewien, że to nie jest żadna poważna awaria. Szybko naprawią tę windę. Bo przecież wcisnąłem tylko guzik, nie zrobiłem nic więcej.

Słucham, co Jake mówi, ale czuję, że mimo wszystko zaczyna ogarniać mnie panika. Biorę więc kolejny głęboki oddech, żeby się uspokoić.

– A co robiłaś ostatnim razem, kiedy tu utknęłaś?

Zastanawiam się nad tym przez chwilę.

– Przez pierwsze dziesięć minut próbowałam złapać zasięg w telefonie. Potem waliłam pięściami w drzwi i przywoływałam pomoc, aż zdarłam sobie gardło. A po pewnym czasie zupełnie porzuciłam nadzieję, że kiedykolwiek się stąd wydostanę, i zaczęłam się zastanawiać, którą z kończyn będę zmuszona zjeść, żeby przetrwać. W końcu jednak zjawili się strażacy i wyważyli drzwi.

Brwi Jake’a są ściągnięte w wyrazie współczucia, ale w kącikach jego ust czai się uśmiech, jakby nie był pewien, czy wypada mu się śmiać z mojego nieszczęścia.

– To były mroczne chwile – dodaję. – Ledwo uszłam z życiem.

– Rzeczywiście brzmi nieciekawie. – Nadal walczy z uśmiechem. – Ale myślę, że ucieszy cię, kiedy powiem, że uważam, że dzisiaj raczej żadne z nas nie będzie musiało uciekać się do kanibalizmu.

– To świetnie, że tak uważasz, ale jeszcze nie jestem gotowa wykluczyć tej opcji.

Jake parska śmiechem.

– Rozumiem, przypomnij mi tylko później, żebym nigdy nie wybierał się z tobą na biwak.

Myśl, że moglibyśmy pojechać razem pod namiot, sprawia, że robi mi się gorąco. Żeby się ochłodzić, odciągam koszulkę od brzucha.

– Na biwaku dałabym sobie jakoś radę. W lesie nie ma wind.

Jego spojrzenie zjeżdża w dół i zatrzymuje się na moim brzuchu. W tym momencie uzmysławiam sobie, że trzymam koszulkę tak, jakbym zamierzała ją z siebie zdjąć. Puszczam ją więc i odchrząkując, wygładzam.

Jake odwraca głowę i jego uszy robią się czerwone.

– Nie mogę uwierzyć, że przez ten cały czas unikałam jeżdżenia windą tylko po to, żeby dziś utknąć w niej ponownie.

– Naprawdę nie jeździłaś nią od tamtej pory?

– Chodzę schodami.

Spogląda na przycisk drugiego piętra, który wciąż jest podświetlony.

– Dwa piętra dwa razy dziennie? Nie masz tego dosyć?

Wzruszam ramionami i zakreślam ręką łuk, wskazując na ściany kabiny.

– Tego mam bardziej dosyć – rzucam.

– No tak, racja. Mówiono mi już, że jestem nie do zniesienia.

Uderzam go w ramię.

– Nie ciebie miałam na myśli.

– Auć! – woła.

Śmieję się.

– To nie mogło zaboleć.

– Owszem, zabolało. Jesteś silniejsza, niż na to wyglądasz. – Pokazuje na drzwi windy. – Założę się, że dałabyś radę je otworzyć.

Przewracam oczami, podaję mu swoją kawę, po czym podchodzę do drzwi i podejmuję próbę rozsunięcia ich. Z góry jednak wiem, że to się nie uda. Próbowałam już to robić ostatnim razem.

– Nie – rzucam ze zniechęceniem, odbierając kawę. – Chyba muszę częściej chodzić na siłownię.

– Eee tam. Nie musisz. Nie potrzebujesz siłowni. Wystarczy, że codziennie będziesz wchodziła po schodach na rękach. Wzmocnisz je w mgnieniu oka.

Prawie opluwam się kawą.

– A to dopiero byłby widok. – Sprawdzam godzinę w telefonie. – Uff. Ile my tu już siedzimy?

Biorę kolejny łyk kawy i zaraz tego żałuję, bo czuję, że chce mi się siusiu, a wlewając w siebie jeszcze więcej płynu, na pewno sobie nie pomagam. Osuwam się na podłogę i siadam po turecku. Jake robi to samo. Jego bliskość sprawia, że na chwilę zapominam, jak bardzo nienawidzę tej windy.

Zauważam jednak, że jest spokojny, jakby wcale nie chciał wydostać się z niej tak desperacko jak ja.

– No więc – zaczyna, a ja odwracam się do niego, żeby na niego spojrzeć, i czekam na ciąg dalszy.

Kącik jego ust unosi się. Odrywam od niego wzrok i napotykam spojrzenie oczu, które są utkwione we mnie. Zatyka mnie.

– Słyszałem, jak ty i twoja koleżanka rozmawiałyście o mnie.

Policzki mi pąsowieją, bo przypominam sobie wszystko to, co mówiła Anne. Boję się dowiedzieć, ile usłyszał, ale muszę zapytać.

– Co dokładnie usłyszałeś?

Uśmiecha się.

– Usłyszałem, że masz głośnego sąsiada.

Chciałabym móc się gdzieś ukryć. Jeśli usłyszał to, to zdecydowanie słyszał też całą resztę.

– Mogę zobaczyć twój telefon? – pyta.

– Po co ci on? – chcę wiedzieć, ale mu go podaję.

– Żebym mógł zapisać ci w nim swój numer.

Zaczyna go wstukiwać, a ja, zaciekawiona, zaglądam mu przez ramię. Zapisuje siebie jako Przystojny Sąsiad.

Przewracam oczami.

– Trochę jesteś w sobie zadufany, co?

Wzrusza ramionami i oddaje mi telefon.

– Po prostu akceptuję ksywkę, jaką mi nadano.

Wysyłam mu esemesa i ku mojemu zaskoczeniu wiadomość przychodzi mimo fatalnego zasięgu w windzie.

– Teraz ty też masz mój numer – mówię. Obserwuję jego twarz, gdy wiadomość pojawia się na jego ekranie.

Jake nie próbuje ukryć uśmiechu.

– A ty jako kogo mnie zapiszesz? Dziwna Dziewczyna z Windy?

Parska śmiechem.

– Nie ma mowy.

Zerkam na ekran i widzę Urocza Pogodynka. Mimo że twarz zalewa mi się rumieńcem, czuję, że się uśmiecham.

– Urocza? – rzucam kpiąco. – To ile ty znasz innych pogodynek?

– Dużo. Zdziwiłabyś się. Tyle, że musiałem stworzyć w liście kontaktów system numeracji dla wszystkich przeciętnych pogodynek.

Opieram się plecami o ścianę.

– Trochę jestem zawiedziona, że nie zaliczyłeś mnie do jednej z nich. Przeciętna pogodynka numer siedem brzmiałoby całkiem fajnie.

Jake kręci głową i macha telefonem.

– Nie. Ta ksywka pasuje do ciebie lepiej.

W tym momencie kabina zaczyna się trząść, a potem rusza w górę.

– Och, dzięki ci, Boże.

Oboje wstajemy, kiedy drzwi rozsuwają się na drugim piętrze. Gdy wychodzę do korytarza, Jake kładzie rękę na ich krawędzi, żeby się nie zamknęły.

– Powinniśmy to kiedyś powtórzyć – mówi.

Spoglądam w głąb windy i wzdrygam się.

– Nie ma mowy.

Jake wydyma usta w udawanym nadąsaniu.

– Za to pozwolę ci zaprosić się na kolację – dodaję. – Ale tylko pod warunkiem, że w restauracji nie będzie żadnych wind.

Uśmiecha się.

– Zgoda. Umowa stoi.

* * *

W mieszkaniu wracam do poszukiwań Luki Pichlera na Facebooku. Próbuję zawęzić obszar wyszukiwania do wszystkich miast, w których wiem, że kiedyś mieszkał. Zaczynam od San Diego, skąd przyszedł zarówno jego pierwszy, jak i ostatni list. Brak wyników. Próbuję ponownie z następnym miastem, ale bez powodzenia. Potwierdza się to, na co wskazywało początkowe wyszukiwanie, że wszyscy mężczyźni o tym imieniu i nazwisku mieszkają poza Stanami Zjednoczonymi. Zaczynam sprawdzać ich profile, mając świadomość, że Luca mógł wyjechać z kraju, żaden z profili nie wygląda jednak obiecująco.

Sąsiad z góry znowu tupie. Słyszę stamtąd taki odgłos, jakby coś było ciągnięte – albo coś się toczyło – a następnie rozlega się głośne walnięcie po drugiej stronie pokoju. Odchylam głowę, jakby dźwięk rozbrzmiał w moim mieszkaniu, po czym przewracam oczami, zirytowana zarówno sobą, jak i głośnym sąsiadem. Hałas z góry brzmi tak, jakby osoba, która tam mieszka, miała w mieszkaniu kręgielnię. Żeby zagłuszyć dudnienie, włączam muzykę.

Jestem zirytowana tymi hałasami, lecz jeśli mam być szczera, to mimo głośnego sąsiada i niebudzącej zaufania windy budynek, w którym mieszkam, to całkiem niezłe miejsce do życia. Jest jednym z ładniejszych apartamentowców w tej części Miami i choć nie mamy portiera, to jest ochroniarz Joel. Czasami, kiedy mu się nudzi – a wygląda na to, że bywa tak często – lubi otwierać drzwi osobom, które mieszkają w budynku. A ponieważ pracuje tu już bardzo długo, zna wszystkich po imieniu. Z pewnością będzie mi go brakowało, kiedy kupię sobie dom i wyprowadzę się stąd.

Zmęczona poszukiwaniami, szykuję sobie lunch i gdy jem, rozlega się brzęczenie telefonu. Podnoszę go i spoglądam na ekran, mając nadzieję, że zobaczę wiadomość od Jake’a, ale to nie on. To Anne. Przysłała link do bazy danych o nazwie PeopleFinder, w której być może będę w stanie znaleźć dane Luki Pichlera.

Anne: Trzeba zapłacić za dostęp.

Klikam w link i wpisuje imię i nazwisko w pasku wyszukiwania. W wynikach wyświetla mi się kilku różnych mężczyzn. Darmowa wersja strony ujawnia tylko ich wiek oraz miasto, w którym mieszkają. To trochę mało, więc nie jestem zachwycona. Jeden z nich to gość po pięćdziesiątce, inny ma dwadzieścia kilka lat, a ostatni z listy zbliża się do osiemdziesiątki. Dochodzę do wniosku, że albo mojego Luki Pichlera nie ma na tej liście, albo ktoś pomylił jego wiek. W końcu decyduję się zapłacić za członkostwo; zawsze przecież mogę je anulować, gdy już uzyskam to, czego potrzebuję.

Podaję numer karty i strona ładuje się ponownie, tym razem z pełnymi informacjami. Okazuje się, że geriatryczny Luca Pichler mieszka w domu starców w Seattle. Luca Pichler po pięćdziesiątce mieszka z żoną, teściami i sześciorgiem dzieci w Rhode Island. Miejscem zamieszkania najmłodszego Luki Pichlera jest dom dla dorosłych z niepełnosprawnościami. Wzdycham ze zniechęceniem. Nic z tego nie wygląda obiecująco i nie dość, że zbiedniałam o dwadzieścia dolców, to jeszcze moja tożsamość zostanie teraz prawdopodobnie sprzedana temu, kto zaoferuje za nią najwięcej.

Naomi: Bez powodzenia. Gdyby nie ten dzisiejszy list od niego, można by pomyśleć, że Luca nie żyje.

Anne: Dziwne. Ciekawe, czy jego rodzice nadal mieszkają w jego domu z dzieciństwa. Masz jeszcze jego adres?

To dobry pomysł i nawet wpadłam na niego, zanim Anne przysłała link do PeopleFinder. Idę do sypialni i wyjmuję z szafy pudełko po butach. Najnowsze listy od Luki leżą na wierzchu, a te pierwsze na spodzie. Adresy zwrotne zapisywałam na odwrocie każdego listu, tak żebym zawsze wiedziała, dokąd mam wysłać kolejny, nawet gdybym wyrzuciła kopertę.

Robię telefonem zdjęcie adresu w San Diego.

I już mam odłożyć listy na miejsce, gdy nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Zaczynam je przerzucać. Zatrzymuję się przy każdym, na którym widnieje nowy adres zwrotny, i robię mu zdjęcie. Na listach z pierwszych ośmiu lat był ten sam adres z San Diego. Później zaczęły przychodzić z najróżniejszych zakątków kraju. Luca często się przeprowadzał, zawsze jednak pilnował tego, bym miała jego nowy adres. Tak było jeszcze przed dwoma laty.

I choć zdaję sobie sprawę, że to raczej mało prawdopodobne, by wrócił pod którykolwiek ze starych adresów, jest to jakiś punkt wyjścia. Ktoś musi przecież wiedzieć, gdzie on jest.

* * *

Jestem już po drugiej kawie, gdy Anne zjawia się w pracy i przynosi mi trzecią. Stawia parujący kubek obok mnie akurat w chwili, gdy przygotowując prognozę na ten dzień, przeglądam w sieci dane satelitarne i radarowe.

– Dziękuję – rzucam.

Nie odrywając oczu od ekranu komputera, sięgam po gorący kubek i upijam łyk kawy. Słyszę, że Anne wysuwa stojące obok krzesło i siada na nim.

– Nie masz jakiejś prawdziwej pracy do wykonania? Czy może Patrick kazał ci dopilnować, żebym wypiła kawę do końca?

– Byłam tylko ciekawa, czy wytropiłaś swojego korwroga.

– Mojego kogo?

– Korwroga – powtarza. – Kapujesz? Jak korespondencyjny przyjaciel, tylko że on jest twoim wrogiem. Korespondencyjny wróg. Korwróg.

– Sprytne. – Nadal na nią nie patrzę. Skupiam się na ekranie. Mam jeszcze tylko dziesięć minut, zanim będę musiała wejść na antenę. – Już ci mówiłam, że nie mogłam go znaleźć na PeopleFinder. I poza pojechaniem do San Diego nie bardzo wiem, jak inaczej miałabym go namierzyć.

– Już przerwa, Anette?

Obie się odwracamy i widzimy Patricka wchodzącego do pokoju z plikiem dokumentów w ręce. Zawsze kiedy chce wyglądać na zajętego, nie robiąc przy tym nic produktywnego, chodzi po stacji ze stosem papierów. Nigdy też nie nazwał Anne jej prawdziwym imieniem, choć Anette jest, jak sądzę, wystarczająco blisko, by wszyscy wiedzieli, do kogo się zwraca.

– Przyniosłam tylko Naomi kawę – tłumaczy się Anne.

– No popatrz, a ja aż do dzisiaj nie wiedziałem, że dostarczenie kawy wymaga siadania.

Przewracając oczami, odwracam się z powrotem do komputera, a Anne, mamrocząc przeprosiny, pospiesznie wychodzi; jej buty jak zwykle nie wydają żadnego dźwięku na wyłożonej wykładziną podłodze.

Patrick odprowadza ją wzrokiem, po czym zwraca się do mnie:

– Przyszedłem, bo chciałem ci tylko powiedzieć, że wykonujesz świetną robotę, Naomi.

Jest jednym z tych, którzy moje imię wymawiają „najołmi”, mimo że poprawiałam go już chyba z tysiąc razy. Teraz już raczej nie zwracam na to uwagi, zastanawia mnie jednak, czy ma świadomość, że jest jedyną osobą w stacji, która wymawia moje imię w ten sposób.

– Dziękuję ci, Patrick. Bardzo doceniam twoją pochwałę.

– Jesteś naturalna na wizji – kontynuuje. – A twoje grafiki są naprawdę imponujące. Prognozy też są trafne. Naprawdę, świetna robota. Emmanuel byłby z ciebie dumny.

– Och. Dziękuję. Tylko czy nie wiedziałeś, że to ja przygotowywałam grafiki dla Emmanuela przez te ostatnie dwa lata? Prawdę mówiąc, przez półtora roku przed przejściem na emeryturę nawet raz nie zerknął na dane radarowe.

– To ty pracujesz u nas już dwa lata? – pyta zaskoczony. – Ha, nie myślałem, że aż tyle.

– Tak, dwa lata, które minęły jak z bicza strzelił.

Patrick czerwieni się po czubki włosów, nieświadomie zwijając dokumenty.

Uśmiecham się do niego, żeby mu nieco ulżyć w tym zakłopotaniu.

Wychodzi, a niedługo potem wraca Anne.

Odpędzam ją od siebie fuknięciem.

– W końcu tym przychodzeniem do mnie napytasz sobie biedy – ostrzegam.

Przewraca oczami.

– Phi, a co on mi może zrobić? Zwolni mnie?

– Prawdopodobnie.

Anne śmieje się.

– Lepiej opowiedz mi o San Diego.

Chwilę zajmuje mi, zanim przypomina mi się, o czym rozmawiałyśmy przed tym, zanim Patrick nam przerwał.

– To stamtąd pochodziły pierwszy i ostatni list od Luki – mówię. – Dlatego myślę, że być może nadal tam mieszka.

– Widział twoje prognozy pogody.

– I co z tego? Mógł je oglądać z dowolnego miejsca. Nie zawsze trzeba mieszkać w okolicy, żeby mieć dostęp do lokalnych stacji.

– I co zamierzasz zrobić?

– Zaczekam na jego kolejny list. Może zamieści w nim adres zwrotny.

– A jeśli nie będzie kolejnego?

Pomijając dwuletnią przerwę, nigdy nie musiałam czekać na list od Luki dłużej niż miesiąc. Tylko że teraz nie mogę odpisać. Co jest zastanawiające. Czyżby celowo nie zamieścił adresu zwrotnego? Pewnie tak. Może chce się ze mną po prostu podroczyć? Albo nie chce, by żona wiedziała, że znowu zaczął do mnie pisać. Bo to chyba z jej powodu nie odzywał się do mnie przez dwa lata. Nie mogę mieć jednak do niej o nic pretensji, zwłaszcza jeśli wpadł jej w ręce mój ostatni list – ostatni, zanim poczta zaczęła mi je odsyłać. Gdybym sama przeczytała taki jak ten, który wtedy do niego wysłałam, na pewno czułabym się tak samo jak jego żona. No ale o tym, że mógł go przeczytać ktoś inny poza Lucą, pomyślałam dopiero po jego wysłaniu, a właściwie wtedy, gdy Luca przestał odpisywać. Ostatnie dwa lata życia spędziłam w poczuciu, że jakaś część mnie po prostu zginęła. Teraz powróciła. Tylko czy na pewno? Ale Luca chyba nie napisałby do mnie po dwóch latach milczenia, nie podając mi swojego adresu zwrotnego, gdyby nie zamierzał przysłać kolejnych listów.

– Będzie kolejny – odpowiadam. Jestem tego pewna.

Rozdział 4

ZADARTA SKÓRKA PRZY PAZNOKCIU

Luca

Wciągu trzech lat między piątą klasą podstawówki a końcem ósmej wiele się zmieniło. Latem przed początkiem szóstej po raz pierwszy pocałowałem dziewczynę i od tamtego czasu chodziłem z siedmioma. Gdy byłem w siódmej klasie, rodzice przynieśli do domu szczeniaka. Nazwałem go Rocky i stał się moim najlepszym przyjacielem. Z chudego chłopca zmieniłem się w kogoś, kogo starsza kuzynka Naomi nazwałaby zapewne ciachem. Jeszcze kiedy byłem w piątej klasie, przyjrzałem się sobie porządnie w lustrze i uznałem, że Naomi mogła mieć rację. Byłem chuchrem i nie zrobiłem nic, by zasłużyć sobie na mięśnie, którymi tak się przed nią chwaliłem. Tego lata tata kupił sprzęt do domowej siłowni, rozstawił go w garażu i zaczęliśmy na nim razem ćwiczyć.

Wiele rzeczy pozostało jednak bez zmian. Ben i ja nadal codziennie jeździliśmy do szkoły rowerami i prawie na wszystkie lekcje chodziliśmy razem. Nadal mieszkałem w tym samym domu, w tym samym mieście. I czasami, gdy wychodziłem na dwór i poczułem w powietrzu zapach słonego oceanu, myślałem o Naomi i uśmiechałem się, wiedząc, że zazdrości mi miejsca zamieszkania. Nadal pisałem do niej listy. Ale choć przez te trzy lata wydarzyło się wiele rzeczy, o których mogłem jej w nich napisać, to w naszych listach nie było żadnych prawdziwych treści.

Konkurowaliśmy ze sobą w złośliwościach. Chociaż nie zawsze byliśmy dla siebie wredni. Czasami czułem, że Naomi zaczyna nudzić ta korespondencja, i jej listy stawały się zupełnie nieciekawe. Wtedy odwzajemniałem się jej listem, który był równie lub – miałem taką nadzieję – jeszcze bardziej nudny.

Drogi Luca,

obudziłam się dziś rano. Umyłam zęby. Poszłam do szkoły. Odrobiłam lekcje. Położyłam się spać. Pomiędzy tym jadłam posiłki.

Xoxo

Naomi

Droga Naomi,

zapomniałem podnieść deskę klozetową, kiedy sikałem, i prysnęło na nią trochę sików. Nie wytarłem tego.

Xoxo

Luca

Moi rodzice byli jedynymi osobami, które wiedziały, że wciąż piszę do Naomi. Mama uważała to za słodkie, ale tylko dlatego, że nigdy nie czytała żadnego z moich listów. Tata nie wyrażał swojej opinii na ich temat. A Ben o Naomi zapytał tylko raz po tym, jak zaczęliśmy wysyłać listy na nasze adresy domowe, a nie do szkół. Wzruszyłem ramionami i udałem, że nie wiem, o czym mówi.

Któregoś dnia w drodze do szkoły włożyłem do plecaka najnowszy list od Naomi. To był ostatni tydzień ósmej klasy. Mama dzień wcześniej zapomniała sprawdzić, czy coś jest w skrzynce, a ja, ciekawy, czy dostałem list, zajrzałem do niej, wychodząc z domu. Ben podjeżdżał akurat na rowerze i zobaczył, że wsuwam nieotwartą kopertę do plecaka.

– Co to? – zapytał.

– Nic.

Zapiąłem plecak, zarzuciłem go na plecy i wsiadłem na rower. Jadąc do szkoły, obaj milczeliśmy. Ben chyba zawsze wiedział, kiedy nie byłem w nastroju do rozmowy. A ja tego dnia byłem na dodatek zmęczony. Nie spałem przez całą noc, próbując zagłuszać głośną muzyką w słuchawkach odgłosy kłótni rodziców. Wprawdzie udało mi się ich krzyki zagłuszyć, ale i tak czułem wibracje ścian od trzaskających drzwi, kiedy rodzice przenosili się z pomieszczenia do pomieszczenia, nie przestając się kłócić.

Kiedy została nam już tylko przecznica do szkoły, nagle zacząłem jechać szybciej, żeby wyprzedzić Bena. Ale miał lepszy rower i szybko mnie dogonił.