Hell on Earth - Barbara Łuszczyńska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Hell on Earth ebook

Barbara Łuszczyńska

3,8

730 osób interesuje się tą książką

Opis

Ona szukała pracy. 

On miał zostać jej nowym szefem.

 

Dwudziestoczteroletnia Viviana Harris nie miała już złudzeń dotyczących swojego małżeństwa: wciąż pozostawała mężatką, ale tylko na papierze. Nawet zaczęła przedstawiać się panieńskim nazwiskiem – Tremblay. 

 

Kiedy stanęła oko w oko ze swoim potencjalnym nowym szefem Dario Rossim, powinna bardziej się postarać, aby dostać pracę – rzucanie sarkastycznych żarcików na rozmowie kwalifikacyjnej było co najmniej ryzykowne. 

 

A jednak została zatrudniona, i to od zaraz. 

 

A sam Dario wydał jej się nie tylko bardzo przystojny, ale też interesujący. Kobieta natomiast nie miała pojęcia, że ich spotkanie nie wydarzyło się przypadkowo, a jej życie od teraz bezpowrotnie się zmieni.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.  

                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (102 oceny)
54
17
8
5
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Martulka888
(edytowany)

Nie polecam

Nawet nie wiem jak skomentować tą książkę. Zachowania bohaterów rodem z gimnazjum, a to niby dorośli ludzie. Teoretycznie główna bohaterka ma jakąś traumę, a zachowuje się jak beztroska nastolatka 🙈🙈 tego nie da się doczytać do końca 😥
134
milenagowin

Nie polecam

Większego poziomu żenady nie mogłam już uraczyć🤦🏽‍♀️ Główna bohaterka to jakaś tępa idiotka i co są za teksty wgl „mi to wisi koło pisi”!? DRAMAT! Jak można takie coś wydać? Osoby zajmujące się publikacją chyba nie zajrzały do tego co autorka napisała. Jedno wielkie dno, jakby mało rozgarnięta nastolatka napisała!
112
Chwaliszewo7

Nie polecam

główna bohaterka jest okropna jej odzywki wcale nie są zabawne, są zenujace, przeczytałam 100 ston i nie dam rady więcej szkoda czasu
91
zysa1
(edytowany)

Nie polecam

Dobrnęłam do 30 strony... drażni mnie tak bardzo główna bohaterka, że odpuszczę sobie dalsze czytanie.
114
AnnaSul

Nie polecam

Ciężko się to czytało. Książka została porzucona po 100 stronie… dalej już nie dałam rady
92



Copyright © for the text by Barbara Łuszczyńska

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Magdalena Mieczkowska

Korekta: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak, Aga Dubicka, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-935-3 Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania

PROLOG

Kiedy w młodym wieku tracisz wszystko, co kochasz, bez odpowiedniej pomocy nietrudno o zatracenie samego siebie, a dziecięcy umysł z łatwością wysnuwa proste wnioski.

Gdy ktoś wystawia do ciebie pomocną dłoń, chwytasz ją z promiennym uśmiechem, nie zastanawiając się nad tym, w jakich intencjach jest do ciebie wyciągana.

A kiedy się dowiadujesz, jest już za późno.

Wtedy z pomocą przychodzi kolejna osoba, która żeruje na twojej krzywdzie i wykorzystuje twoją naiwność.

Jesteś już mniej ufny, ale wciąż masz nadzieję.

Po którymś razie w końcu ją tracisz.

Dorastasz, a wtedy postanawiasz sobie, że już nigdy więcej nikomu nie pozwolisz się sobą posłużyć.

Ale co, jeśli jednak odrzucisz przybraną wcześniej nieufną postawę i… zaufasz?

Ja postanowiłam zaryzykować.

Z poparzeniami wyszłam z piekła tylko po to, żeby doszczętnie spłonąć w ramionach samego diabła.

I nie żałuję niczego.

Bo to właśnie dzięki niemu odrodziłam się z popiołów niczym pierdolony Feniks.

ROZDZIAŁ 1

Viviana

Moje życie było skomplikowane, od kiedy pamiętam.

Rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, gdy miałam zaledwie dziewięć lat. Nie znałam żadnej bliskiej rodziny, przez co do osiemnastego roku życia rzucano mnie z kąta w kąt niczym szmacianą lalkę. Do tego czasu byłam w kilku rodzinach zastępczych i kilkunastu domach dziecka.

Zewsząd się mnie pozbywano po paru tygodniach tylko dlatego, że nie dawałam sobą pomiatać. Nikt nie potrafił zrozumieć, że bycie sierotą nie robi ze mnie człowieka gorszego sortu.

Byłam dzieckiem, a nie służącą.

No bo jak to? Oni przyjmują pod swój dach przybłędę, a ona nie ma zamiaru im usługiwać?

Niewyobrażalne!

Miesiąc przed osiemnastymi urodzinami magicznie odnalazła się moja ciotka. Kojarzyłam ją jedynie z opowiadań mamy. Jej siostra była owocem zdrady dziadka, dlatego babcia, póki żyła, ograniczyła z nią kontakt swojej córki do minimum.

Kobieta rzekomo o niczym nie wiedziała. Powiedziałam: „rzekomo”, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że przez dziewięć pieprzonych lat na pewno dotarła do niej informacja, że siostra i jej mąż nie żyją.

Byłam jedynaczką, dlatego w spadku po rodzicach odziedziczyłam wszystko. Rodzinny dom na obrzeżach Nowego Jorku, domek letniskowy na Florydzie, do którego lataliśmy co najmniej dwa razy w roku. No i co najważniejsze – rodzinną firmę architektoniczną. Dopóki rodzice żyli, była ona jedną z największych na rynku w Nowym Jorku. Nie miałam pojęcia, co działo się z nią po ich śmierci. Domyślałam się jedynie, że zanim stanę się pełnoletnia, zajmą się nią współudziałowcy.

Ale do sedna. Jak już wspomniałam, miesiąc przed moimi urodzinami magicznie – niczym wróżka chrzestna – zjawiła się ona. Wszystko wydarzyło się w ciągu dwóch dni. Moje słowo było gówno warte, dlatego kilka podpisów ciotki wystarczyło, żeby stała się moim opiekunem prawnym. Byłam wtedy taka naiwna, myśląc, że będę musiała spędzić z nią tylko niecałe trzydzieści dni…

Moja ciotulka jednak okazała się jeszcze większą suką, niż w tamtym momencie mogłam przypuszczać.

Na nieszczęście testament nie był w żaden sposób zabezpieczony na moją korzyść, dlatego z dniem, w którym stałam się jej podopieczną, ona mogła położyć – i położyła – swoje obślizgłe łapska na dorobku życia moich rodziców.

Zanim stałam się pełnoletnia, w zasadzie nic z tego, co było mi zapisane, nie zostało. Ciotka sprzedała obydwie posiadłości i zostawiła drugie dziecko moich rodziców, czyli firmę, w rękach obcej mi osoby.

A ja? Ja, nie mając alternatywy, zaraz po dziewiętnastych urodzinach poślubiłam syna jej najlepszej przyjaciółki. Z początku zapierałam się rękoma i nogami przed realizacją tego pomysłu, jednak wizja wylądowania na ulicy bez grosza definitywnie przekonała mnie do zmiany decyzji.

Pierwsze dwa lata nie były aż tak złe, jak z początku mi się wydawało, że będą. Colton może i traktował mnie jak swoją własność i rozbrajał przy tym zaborczością, ale potrafił być też uroczy i kochany.

Wszystko się zmieniło, kiedy został młodszym prezesem w mojejfirmie – lub raczej w jej marnym procencie, bo przez swoją nieudolność został odcięty od większych projektów. Dla niego to była „szansa życia”, jednak każdy zdawał sobie sprawę z tego, że dostawał tylko pojedyncze zlecenia, których nawet on nie potrafiłby spierdolić.

Od tamtej pory zaczęły się liczne nadgodziny, po których wracał ze szminką na kołnierzu koszuli i pachnący damskimi perfumami. Któregoś dnia czara goryczy się przelała, przez co doszło między nami do poważnej awantury.

To był dzień, w którym pierwszy raz podniósł na mnie rękę. Od tamtego momentu robił to nagminnie.

Trzykrotnie próbowałam od niego odejść. Dwie pierwsze próby zakończyły się fiaskiem ze względu na moją naiwność i jego wrodzony dar przekonywania. Trzecia próba natomiast skończyła się moim prawie trzymiesięcznym pobytem w szpitalu. Człowiek, który zarzekał się, że już nigdy więcej nie podniesie na mnie ręki, skatował mnie do nieprzytomności.

Wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną przez dwa tygodnie walczyłam o życie. Następne były zaś walką o powrót do pełnej sprawności.

I tak po tym wszystkim – i po kolejnych trzech latach – właśnie siedziałam oparta plecami o drzwi naszego mieszkania, w którym mój mąż pieprzył swoją sekretarkę.

Nie ukrywam, że doznałam szoku, kiedy drzwi okazały się zamknięte, a ze środka było słychać krzyki i jęki, jakby zarzynano świnię. Od kilku lat doskonale wiedziałam, że mają romans, więc dlaczego byłam zdziwiona?

A to dlatego, że jako przykładny małżonek nigdy nie przyprowadził jej do naszego mieszkania.

Cóż, najwidoczniej ich pieprzenie miało level up1.

Ale to było dla mnie tym ostatnim kopniakiem. Bo właśnie kiedy tak siedziałam pod drzwiami, słuchając jęków swojego męża i tej pizdy, postanowiłam od niego odejść. Na dobre.

Zbierałam się do tego już od dłuższego czasu, więc jeżeli nie zamierzałam być rozrzutna, odłożonych pieniędzy powinno starczyć mi zarówno na wynajęcie mieszkania przez kilka miesięcy, jak i na życie. W tym czasie będę też szukać pracy. Co prawda nie miałam udokumentowanego żadnego doświadczenia, bo wszystkie projekty, które zrobiłam, szły do portfolio Coltona, ale mam nadzieję, że szkoła, którą ukończyłam, i wiedza, którą posiadam, mimo wszystko pomogą mi złapać na początek jakąkolwiek fuchę.

Teraz zostało mi jedynie poczekać do jego kolejnego „służbowego” wyjazdu i adiós muchachos2! Nigdy więcej nie popełnię błędów z przeszłości, to znaczy: nie podejmę kolejnej próby rozmowy ani nie oświadczę mu, że odchodzę.

No i cóż… Chyba zbyt mocno zamarzyłam o samodzielności, bo nie zarejestrowałam momentu, w którym otworzyły się drzwi. Byłam oparta o nie plecami, dlatego gdy te się rozwarły, ja poleciałam z impetem na podłogę.

Po tym, jak otworzyłam oczy i spojrzałam w górę, napotkałam dwa zaskoczone spojrzenia. Ta cipa stała jak słup, natomiast Colton niemal natychmiast się zreflektował – podał mi dłoń, którą z wielką, kurwa, chęcią przyjęłam. Otrzepałam spodnie z niewidzialnego kurzu i stanęłam naprzeciwko nich, wesoło się uśmiechając.

– Dlaczego siedziałaś pod drzwiami? – spytał mój mąż, wprowadzając mnie do środka, po czym zamknął tej krowie drzwi przed nosem.

Dżentelmen pełną gębą.

– Zamek był zablokowany od wewnątrz – odpowiedziałam, ściągając w przedpokoju buty, i przeszłam do kuchni. – Pukałam, dzwoniłam, ale nie odbierałeś – mówiłam dalej, nalewając sobie wody do szklanki.

– Britney przyniosła mi dokumenty, które zapomniałem podpisać, i oglądaliśmy prezentację na piątkowe zebranie – tłumaczył się, jakby cokolwiek, co powie, miało znaczenie. – Wyciszony. – Pomachał mi telefonem przed oczami, chociaż kiedy siedziałam, kurwa, pod drzwiami, słyszałam, jak dzwoni. – Przepraszam, kochanie. Długo czekałaś?

Wzdrygnęłam się, kiedy łapy Coltona znalazły się na moich biodrach, a na szyi poczułam jego oddech. Chciałam się odsunąć i zrobić mu awanturę stulecia, ale jedyne, co wtedy zrobiłam, to oparłam się o jego tors, zachowując się tak, jakby to wszystko nie miało miejsca.

Dasz radę, Viviana. Już niedługo ten koszmar się skończy.

– Nie. Ledwie usiadłam, a otworzyłeś drzwi.

Wcale nie tkwiłam tam przez kilka minut, słuchając waszych jęków…

Chociaż jeden plus tego, że mój mąż był krótkodystansowcem.

– Wszystko w porządku? Nie uderzyłaś się? – Po jego pytaniu z moich ust wydobyło się niekontrolowane prychnięcie, które na szczęście udało mi się zamaskować kaszlem.

Za żadne skarby nie mogłam się teraz zdradzić. Po tylu latach te kilka dni to nic.

– Tak, tak, wszystko dobrze. – Wypiłam zawartość szklanki na raz i pod pretekstem włożenia naczynia do zmywarki odsunęłam się od Coltona.

Co do niego… Colton Harris – dwudziestoośmioletni skurwysyn. To znaczy brunet. Zmarnowałabym swój czas i straciła humor, gdybym miała go dokładnie opisać. Dlatego rzucę jedynie krótką notkę odnośnie do jego wyglądu i osoby.

Wzrost: sto osiemdziesiąt pięć centymetrów.

Oczy i włosy czarne – jak jego charakter i dusza.

Cechy charakteru: na pewno komunikatywność, inaczej nie miałby takiej wspaniałej relacji ze swoją sekretarką.

Dodałabym do tego jeszcze dobroduszność.

W końcu pomimo romansu nadal pozwalał mi być swoją żoną.

Zainteresowania: ssanie fiutów swoich przełożonych.

– W piątek po zebraniu wyjeżdżam w delegację – usłyszałam jego głos, przez co moje wewnętrzne dziecko właśnie zrobiło pieprzone salto, i to w tył! – Wrócę dopiero we wtorek.

– O nie. – Wydęłam usta. – Przecież dopiero co wróciłeś do domu.

– Wiem, myszko, gdyby to ode mnie zależało, nie jeździłbym na żadne wyjazdy.

W sumie fakt. Góruje nad nim jego libido.

– Mam nadzieję, że to wszystko skończy się w niedalekiej przyszłości. – Westchnęłam.

No i w zasadzie nie kłamałam. Nie wspomniałam jedynie, że odnosiłam się do naszego małżeństwa.

– Lecę pod prysznic i kładę się spać. Jestem padnięty.

Och, na pewno. Też bym była padnięta po dwóch minutach takiego intensywnego wysiłku fizycznego.

– Zrobić coś na kolację? – spytałam, nie wychodząc z roli żony idealnej.

No i dlatego, że widziałam na stoliku w salonie pudełka po żarciu.

– Nie trzeba, dziękuję. Z Brit zamówiliśmy jedzenie.

Czy czasami Brit to nie marka psiej karmy? W sumie to by się zgadzało, patrząc na to, jaka z niej suka.

Nie odpowiedziałam już. Patrzyłam tylko na jego szerokie plecy, które po chwili zniknęły za drzwiami łazienki. Wypuściłam powietrze z płuc, chociaż nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałam.

Podskoczyłam w miejscu, kiedy rozdzwonił się mój telefon leżący na blacie. Nie ukrywam, że dość mocno zdziwił mnie fakt, że o tak późnej porze dzwonił nieznany numer, postanowiłam jednak odebrać.

– Tak, słucham? – odezwałam się po uprzednim zamknięciu się w sypialni.

– Dobry wieczór, Amber Cage z VOA Architectural. Z góry przepraszam za godzinę, ale szef po zapoznaniu się z pani aplikacją chciałby osobiście przeprowadzić z panią rozmowę kwalifikacyjną. Czy byłaby pani w stanie stawić się w biurze jutro przed ósmą?

VOA…

Viviana.

Octavia.

Arthur.

Ja.

Moja mama.

Mój tata.

Czy właśnie zaproszono mnie na rozmowę do firmy, której założycielami byli moi rodzice?

Co za, kurwa,plot twist3.

– Halo? – Dźwięk po drugiej stronie przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Tak, oczywiście. Jak najbardziej mi pasuje – odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam.

– Wspaniale! W takim razie wyślę pani wszystkie informacje SMS-em.

Pokiwałam głową, lecz po chwili sobie uświadomiłam, że przecież ta kobieta mnie nie widzi.

– Jeszcze raz przepraszam za porę i życzę dobrej nocy.

– Dobrej nocy – powtórzyłam po niej szeptem.

Nawet nie zarejestrowałam, kiedy zakończyła połączenie. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy komórka zawibrowała przy moim uchu, dając znać o nowej wiadomości. Kilkukrotnie przeczytałam jej treść i doszłam do wniosku, że siedziba znajduje się w zupełnie innym miejscu niż kiedyś.

Zważywszy jednak na wspomnienia, nawet się z tego faktu ucieszyłam.

– Rozmawiałaś z kimś?

Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Colton.

– T-tak – zająknęłam się, bo z początku chciałam skłamać, ale nie wiedziałam, ile czasu stał pod drzwiami. – Dzwoniła Linda. Niestety nie da rady jutro przyjść do pracy – wymyśliłam na poczekaniu, od razu notując w głowie, aby napisać do niej, że jutro ma wolne.

– Ta stara jędza zaczyna mi już solidnie działać na nerwy – oburzył się, ruszając w stronę komody w ręczniku owiniętym wokół bioder. – Nie dość, że ostatnio niechlujnie sprząta, to w dodatku po raz kolejny odwołuje przyjście.

W tamtym momencie chciałam go siarczyście opierdolić, jednak udało mi się przed tym powstrzymać. Co prawda Linda ostatnio przychodziła rzadziej, ale było to spowodowane stanem zdrowia jej męża. No ale co ten kutas może wiedzieć o prawdziwych relacjach międzyludzkich?

O miłości i małżeństwie…

Byłam bardziej niż pewna, że gdy tylko uda mi się wyrwać z tego piekła, zabiorę ze sobą tego anioła w postaci starszej kobiety.

– Daj spokój. Z naszej podłogi można jeść, a nastawić zmywarkę potrafię sama – odparłam, chcąc chociaż w minimalnym stopniu stanąć po jej stronie.

– Mówiłem ci już coś na ten temat – warknął, zrzucając z siebie ręcznik, i włożył bokserki. – Nie po to jej płacę, żebyś ty latała na ścierze. Masz wyglądać, a nie sprzątać.

No co za jebana szowinistyczna świnia!

– Tak, masz rację. Porozmawiam z nią, kiedy się zjawi.

No i znowu nie kłamałam. Bo miałam zamiar porozmawiać z nią o tym, co planuję od kilku miesięcy.

– Dobranoc – rzucił jedynie Colton, kładąc się po swojej stronie łóżka, a moje wewnętrzne dziecko dostało właśnie kolejnego cukierka!

W moim życiu momenty takie jak ten nie zdarzały się zbyt często. Pomimo romansu mój mąż prawie codziennie na dobranoc oczekiwał seksu. Szło to znieść, tyle że zamiast gówniarskich siedmiu minut w niebie ja miałam dwie minuty w piekle.

– Śpij dobrze.

Stary chuju – dopowiedziałam w myślach i niemal skacząc ze szczęścia, wyszłam z sypialni i udałam się w stronę łazienki, gdzie stanęłam przed lustrem. Wpatrywałam się w swoje odbicie, w którym nie było tak naprawdę nic specjalnego: blond włosy, niebieskie oczy, kilka piegów wokół szpiczastego nosa.

Jednak nie to było ważne. Ważne było, że patrzyłam właśnie na przyszłą niezależną kobietę.

Odliczanie do wolności… czas start.

ROZDZIAŁ 2

Viviana

Gdy tylko otworzyłam oczy, byłam spanikowana jak jeszcze nigdy w życiu.

Szybko sięgnęłam po budzik, modląc się w myślach, żeby nie obudził Coltona.

Wczoraj poszłam spać z nadzieją, że jutro wstanę ze świeżą głową i że wytłumaczenie, dlaczego wychodzę z domu tak wcześnie, samo się znajdzie.

No nic, kurwa, bardziej mylnego.

Po cichu i powoli odwróciłam się w stronę miejsca, w którym spał mój mąż. A raczej powinien spać, bo zamiast niego zastałam jedynie pustą, zimną poduszkę. Rozejrzałam się wokół i nie zauważyłam na fotelu jego aktówki, co oznaczało, że musiał wyjść do pracy. I mogłabym się teraz rozwodzić nad tym, dlaczego wyszedł tak wcześnie, ale najzwyczajniej było mi szkoda czasu.

Zegar wskazywał szóstą, dlatego miałam jakąś godzinkę na zebranie się.

Perfecto4.

Zrzuciłam z siebie kołdrę i z ogromnym entuzjazmem ruszyłam w stronę szafy. W głowie miałam już względny obraz tego, co chcę włożyć, dlatego od razu sięgnęłam po białą koszulę, do której po kilku sekundach dołączyła szara ołówkowa spódnica. Niby klasyk, jednak koszula przez swoje bufiaste rękawy i odważne przeszycia dodawała stylizacji trochę luzu i eklektyzmu.

Niemal wbiegłam do łazienki i od razu wskoczyłam pod prysznic. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz wstałam z takim zapałem.

Już nawet nie do działania, ale do życia.

Gdy zmyłam z siebie resztki nocy, wyszłam na puchaty dywanik i owinęłam się bawełnianym ręcznikiem. Zabrałam się od razu do suszenia i stylizowania włosów, bo niestety należę do tych dziwaków, którzy nie potrafią się dobrze pomalować bez wcześniejszego ułożenia fryzury.

Dzisiaj postawiłam na rozpuszczone, lekko falowane włosy, a grzywkę upięłam z tyłu. Luz, formalność i wygoda.

Makijaż wykonałam w miarę delikatny. Moja koszula i tak już rzucała się w oczy, a ja nie chciałam wyjść na rozmowie kwalifikacyjnej na jakąś wyuzdaną.

Kiedy byłam już gotowa, wyszłam z łazienki i wróciłam do pokoju. Wyciągnęłam z komody bieliznę, zrzuciłam z siebie ręcznik i ją włożyłam. Wtedy zostało przede mną najważniejsze i najtrudniejsze zadanie – wślizgnąć się w białą koszulę, nie upierdalając jej podkładem.

Po kilku dość intensywnych minutach i jednej lekcji gimnastyki udało mi się zakończyć akcję z powodzeniem. Później wsunęłam na siebie spódnicę i po zgarnięciu torebki ruszyłam w stronę kuchni. Nastawiłam ekspres do kawy i w oczekiwaniu na napój bogów wysłałam do Lindy wiadomość z informacją, że ten dzień może w całości poświęcić swojemu mężowi.

Przy okazji spojrzałam na godzinę – siódma zero dwa. Miałam przed sobą dwadzieścia minut jazdy do miejsca docelowego, dlatego jeśli chciałam być tam przed ósmą, powinnam już wyjść. Nowy Jork słynął z korków o tej godzinie, a mnie ogromnie zależało na tym, aby zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Nakryłam pokrywką wypełniony po brzegi kubek termiczny i wrzucając telefon do torebki, ruszyłam w stronę wyjścia. Przy drzwiach zarzuciłam na siebie jeszcze cienki płaszczyk, a na stopy wsunęłam szpilki. Sięgnęłam po klucze od mieszkania oraz kluczyk od auta, wyszłam i przekręciłam za sobą zamek.

Moja dobra passa dawała dzisiaj czadu, bo właśnie z windy wysiadała sąsiadka. Pomimo tego, że jest to dość nowoczesny budynek, windy tutaj pracują wolniej niż stara kurwa na Brooklynie.

Przywitałam się z sąsiadką skinieniem głowy. Widziałam ją może trzeci raz w życiu, jednak kultura wobec starszych osób wymagała chociażby tego. Kiedy weszłam do środka, nacisnęłam odpowiedni guzik i zaciskając palce na pasku torebki, stałam w oczekiwaniu, aż winda zatrzyma się na podziemnym parkingu. Po dłuższej chwili drzwi się uchyliły, a ja wyskoczyłam z windy i o mało co nie biegłam w podskokach w stronę samochodu. Odblokowałam auto pilotem i zajęłam miejsce kierowcy, położyłam torebkę na siedzenie obok i odstawiłam kubek z kawą w odpowiednie miejsce. Wpisałam adres w nawigację i już po chwili wyjeżdżałam z parkingu.

O dziwo droga zajęła mi mniej czasu, niż przypuszczałam. Chwilę po siódmej trzydzieści parkowałam pod ogromnym, co najmniej dwudziestopiętrowym budynkiem. Przypatrywałam mu się przez chwilę, czując wypełniającą mnie dumę, że właśnie taki obiekt reprezentuje spuściznę moich rodziców. Jednak jeśli nie chciałam się spóźnić, musiałam się ruszyć, dlatego wprawiłam nogi w ruch.

Po minucie przechodziłam już przez szklane drzwi, rozglądając się wkoło.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

Przeniosłam wzrok na kobietę w recepcji, która pomimo przyklejonego do twarzy uśmiechu roztaczała aurę modliszki.

– Dzień dobry. – Znalazłam się koło niej w kilku krokach, mimo wszystko uśmiechając się miło. – Viviana Tre… Harris – poprawiłam się niemal od razu, kiedy zdałam sobie sprawę, że chciałam się przedstawić panieńskim nazwiskiem. – Byłam dzisiaj umówiona na rozmowę w sprawie pracy.

– Mhm – burknęła, zaczynając stukać palcami w klawiaturę. – Dwudzieste ósme piętro, recepcjonistka na górze wszystko z panią omówi.

Podziękowałam, ignorując nieprzyjemny ton jej głosu, i ruszyłam w stronę windy, która zawiozła mnie na odpowiednie piętro.

– Dzień do… – zaczęłam, ale nie dane mi było nawet skończyć.

– Viviana, tak?

Skinęłam głową w odpowiedzi.

– Amber. – Wystawiła do mnie rękę, którą po chwili ujęłam. – Rozmawiałyśmy wczoraj przez telefon.

– Tak, pamiętam – odpowiedziałam jedynie, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć.

– Proszę za mną, pan Rossi już na panią czeka.

Ponownie skinęłam głową i bez słowa podążyłam za nią. Po chwili stanęłyśmy przed hebanowymi drzwiami, w które młoda kobieta zapukała. Gdy usłyszałyśmy dobiegające ze środka zaproszenie, Amber je otworzyła, po czym puściła mnie przodem.

Mrok, który panował wewnątrz, trochę mnie zaskoczył. Ściany w pomieszczeniu niemal w całości były oszklone, więc nastawiałam się na więcej światła.

Ale najwidoczniej miałam do czynienia z typem ponuraka.

– Panie Rossi… – zaczęła, jednak burak uciszył ją machnięciem ręki.

– To wszystko – odburknął tylko, co spowodowało, że Amber dygnęła, a następnie wyszła.

– Pani Harris, proszę usiąść. – Wskazał dłonią krzesło naprzeciwko swojego biurka, a ja je bez sprzeciwu zajęłam.

– Panno Tremblay – poprawiłam go, nim zdążyłam ugryźć się w język.

Dla ludzi to było normalne, że zwracali się do mnie po nazwisku, które przyjęłam po ślubie. Dla mnie też było. No właśnie: było. A teraz? Teraz to nic innego jak obelga.

Mężczyzna, marszcząc brwi, wpatrywał się w kartki leżące na blacie biurka.

– Po rozwodzie? – zapytał po chwili.

– W separacji.

To nie kłamstwo, lecz marzenie…

– Czyli jeszcze pani Harris.

– Jeśli tylko chce mi pan ubliżać – wypaliłam, w ostatnim momencie powstrzymując się od przewrócenia oczami.

Przesunął po mojej sylwetce oceniającym wzrokiem i zagryzł wargę, jakby nie chciał, aby jakikolwiek komentarz opuścił jego usta.

– Dario Rossi – przedstawił się, nie podając mi ręki.

Ja również nie miałam zamiaru wystawiać swojej. W innych okolicznościach jako kobieta zrobiłabym to pierwsza. Niemniej podczas rozmowy z potencjalnym nowym pracownikiem ten gbur powinien to zrobić.

– Viviana Tremblay. – Po raz kolejny, nie wiem po co, położyłam nacisk na nazwisko, które aktualnie nie było nawet moje.

Wpatrywał się we mnie zaintrygowany, a ja nie do końca wiedziałam, jak mam odbierać jego spojrzenie. To było dość dziwne i niezbyt komfortowe, przez co ucierpiały moje skórki, które zaczęłam nerwowo skubać.

– Dlaczego akurat nasza firma? – spytał po dłuższej chwili milczenia.

– Cóż, jeśli mam być szczera, to składałam podania w różne miejsca, jednak wy odezwaliście się do mnie jako pierwsi – zaczęłam, prostując się na krześle. – Ale jeśli mam zapunktować, to mogę wspomnieć o marzeniach i przeznaczeniu. – Wzruszyłam beznamiętnie ramionami, za Chiny nie wiedząc, co skłoniło mnie do plecenia takich głupot.

– Cenię sobie szczerość – odpowiedział, a po jego twarzy przemknął jakiś dziwny cień, jakby zrozumienia z rozbawieniem.

Przeprosił mnie na chwilę i otworzył laptopa.

Siedziałam jak ten kołek, uderzając paznokciami o podłokietnik fotela. Zebrałam za to krzywe spojrzenie znad klapy urządzenia, ale miałam je tak głęboko w dupie, że mogłam to poczuć aż na języku.

Korzystając z okazji, rozejrzałam się dokładnie po wnętrzu i zdałam sobie sprawę, że światło pochodziło jedynie z malutkich luk w roletach oraz lampki stojącej niedaleko jego biurka. Serce mi się krajało, gdy oczy patrzyły na zmarnowany potencjał szklanych ścian.

Podskoczyłam na krześle, kiedy zatrzasnął z hukiem laptopa, czym zwrócił na siebie moją uwagę.

Jakby, kurwa, nie mógł chrząknąć.

– W porządku. Kiedy mogłaby pani zacząć?

Ymmm… Aha? Coś mnie ominęło czy w tych czasach właśnie tak wyglądają rozmowy o pracę?

– Nie mam innych zobowiązań, więc jestem do pana dyspozycji, kiedy tylko pan zapragnie.

Mężczyzna uniósł brew, dzięki czemu zdałam sobie sprawę z dwuznaczności swoich słów.

– Znaczy się godzinowo. Nie żebym proponowała panu coś więcej, bo to by było nieetyczne i nie…

– Zrozumiałem, panno Tremblay.

Pokiwałam powoli głową, już się nie odzywając, aby uniknąć jeszcze większej kompromitacji.

– Jeśli ma pani czas, moja sekretarka może panią oprowadzić i wszystko wytłumaczyć.

– A nie spotkałam się właśnie w tym celu z panem? – spytałam, bo dotarło do mnie, że ja nawet nie bardzo ogarniam, na jakim stanowisku miałabym tu pracować. – Najpierw chciałabym omówić swoje obowiązki i warunki umowy, dopiero wtedy mogę robić przebieżki po budynku w tych piekielnych szpilkach.

Szatyn mruknął coś pod nosem, wstał z fotela, po czym podszedł w moją stronę. Oparł się tyłem o blat biurka, wcisnął jedną rękę w garniturowe spodnie, drugą zaś podrapał się po kilkudniowym zaroście.

Jeśli miałabym być obiektywna, to muszę stwierdzić, że był naprawdę przystojnym facetem. Pomimo tego, że jego świdrujące, szmaragdowe spojrzenie trochę mnie przerażało, to całokształt prezentował się niemal idealnie. Jego postura świadczyła o wyższości i władczości, co – zważywszy na moje małżeństwo – nie bardzo do mnie przemawiało. Ale nie ocenia się książki po okładce, prawda?

Zresztą ma być moim szefem, a nie życiowym partnerem.

– Słucha mnie pani? – Jego poważny tembr głosu przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Ależ oczywiście. – Że nie, skończyłam w myślach.

– W takim razie co powiedziałem? – spytał, na co cała się spięłam, bo nie miałam, cholera, zielonego pojęcia.

– Chryste, zabrzmiał pan jak mój nauczyciel z liceum – odparłam szybko, chcąc odwrócić jego uwagę od swojego chwilowego rozproszenia. I albo oszalałam, albo właśnie usłyszałam jego parsknięcie. – Jeśli mam do powiedzenia coś śmiesznego, to powinnam to powiedzieć na głos? – nawiązałam do typowego tekstu nauczycieli, a w głowie słyszałam już głos starej prukwy od historii: „Pośmiejemy się razem”.

– Był chociaż w połowie tak przystojny jak ja? – Pociągnął temat, przez co trochę się rozluźniłam.

– W zasadzie to mógłby być pana podstarzałym ojcem ze skłonnościami do napastowania nastolatek.

Już chciał coś odpowiedzieć, jednak przerwało mu dochodzące zza drzwi pukanie. Po chwili zajrzała do środka głowa Amber. Kobieta poinformowała o telefonie na dwójce.

– Dzięki. Zaraz odbiorę – odpowiedział, a kiedy drzwi się zamknęły, ponownie zwrócił się do mnie: – Do twoich zadań należałoby wprowadzanie zmian do projektów, a z czasem ich samodzielne tworzenie. Wynagrodzenie jak wszędzie: podstawa trzy tysiące dolarów, plus premie i procent od każdego samodzielnego projektu. Praca od poniedziałku do piątku od ósmej do szesnastej.

Kiwałam głową na wszystko, co mówił, bo jak na razie nie miałam żadnych zastrzeżeń co do swoich obowiązków.

– Z początku twoje biurko stałoby obok wejścia do mojego gabinetu – mówił dalej. – Jeżeli się wykażesz, dostaniesz prywatne pomieszczenie.

Sięgnął po coś do tyłu, a po chwili podsunął mi pod nos umowę, w której było zapisane wszystko, co mi właśnie przedstawił. Bez słowa i w sumie bez głębszego zastanowienia podpisałam ją, idąc za ciosem w przypływie chwilowej odwagi.

Jeszcze nie przemyślałam, w jaki sposób będę się codziennie wymykać do pracy, ale jeśli zaczęłabym od jutra, to musiałabym przetrwać tylko dwa dni. Później Colton miał wyjechać w „ważnych”sprawach w kolejną delegację.

– Kiedy mam się zjawić? – zapytałam, wstając.

– Jutro koło siódmej? – odpowiedział pytająco, a kiedy przytaknęłam, dodał: – Niech Amber cię dzisiaj oprowadzi, a ja jutro z rana wprowadzę cię w bardziej twórcze rzeczy.

Po raz, kurwa, kolejny pokiwałam głową i po pożegnaniu się ruszyłam w stronę drzwi.

– Panno Tremblay?

Odwróciłam się w jego stronę, czekając na to, aż się odezwie. Chwilę bił się z myślami, jednak w końcu powiedział coś, przez co mocno zacisnęłam dłoń na klamce i wyszłam stamtąd w milczeniu.

„Dobrze będzie mieć w zespole córkę założycieli”.

Te słowa rozbrzmiewały mi w głowie przez cały czas, kiedy Amber oprowadzała mnie po piętrze.

ROZDZIAŁ 3

Viviana

Moje wyjście do pracy pierwszego dnia okazało się banalnie proste.

Chwilę po szóstej rano obudził nas dzwonek do drzwi, za którymi stała dziwk… sekretarka mojego męża. Rzekomo mieli dużo do nadrobienia przed delegacją, dlatego całej naszej trójce odpowiadało, że opuszczę mieszkanie, aby mogli w spokoju „popracować”.

Miałam spory zapas czasu na dostanie się do pracy, dlatego po drodze wstąpiłam do kawiarni, w której przez myśl przeszło mi kupienie kawy również swojemu szefowi. Wybiłam sobie jednak ten pomysł z głowy, bo nawet nie wiedziałam, jaką pije.

Chociaż patrząc na jego gabinet, to strzelam, że czarną jak jego osobowość.

Tak naprawdę pierwszy raz od lat miałam przyjemność przechadzać się ulicami Nowego Jorku. Wcześniej nie było ku temu okazji, bo każde moje wyjście z domu sprowadzało się do zakupów w pobliskim sklepie albo kończyło na jeździe samochodem. Ale mając tyle czasu, postanowiłam z niego skorzystać.

Do pracy nie miałam daleko, a nowojorskie korki sprawiły, że przejście tej odległości pieszo zajęło mi tylko dwie minuty dłużej niż jazda autem. Pewnie będę się za to przeklinać, kiedy będę wracała do domu po kilku godzinach pracy, ale nie to było teraz najważniejsze.

Najważniejsze było to, że oddychałam. Byłam wolna od przytłaczających perfum męża i od tanich podrób Chanel N°5 jego lafiryndy.

Nie dowierzałam, że za kilka dni moje życie będzie już na zawsze wolne od ich smrodu. Już za kilka dni spakuję swoje manatki i wyrwę się stamtąd bezpowrotnie.

Marzenie o nadchodzącej przyszłości zajęło mi głowę na tyle, że nawet nie zarejestrowałam tego, kiedy znalazłam się pod firmą. Z wyćwiczonym przez lata uśmiechem przeszłam przez drzwi i przywitałam się na dole z recepcjonistką. W końcu Amber mówiła, że mam od niej odebrać swoją kartę, więc musiałam być miła.

– Dzień dobry – burknęła, nie siląc się nawet na uniesienie na mnie wzroku. – Podpisz tu i przekaż Dario, żeby ci ją przekodował.

Dario? Ten mężczyzna nie bardzo wyglądał na kogoś, kto ma tak luźne relacje z pracownikami, żeby być z nimi na ty. Ale to nie mój interes, prawda? Może po godzinach ściera mu kurz z biurka gołym tyłkiem.

– Dzięki – mruknęłam, oddając jej podpisany dokument, a następnie ruszyłam w stronę windy.

I cóż, wtedy moja dobra dzisiejsza passa zaczęła się jebać.

– Matko, najmocniej przepraszam. – Niemal wypiszczałam i jak totalna idiotka zaczęłam ścierać rękawem kawę, którą rozlałam na białą koszulę swojego szefa.

– Rozmazujesz. – Zacisnął na moim nadgarstku długie palce, po czym odsunął od siebie moją dłoń.

– Przepraszam – powtórzyłam spanikowana, bo, do cholery, to był mój pierwszy dzień! – Zapłacę za pralnię. Albo kupię ci nową. – W myślach przywaliłam sobie otwartą ręką w czoło, kiedy uświadomiłam sobie, że sama właśnie walę do niego na ty. – Tobie. To znaczy, kurwa, tobie, szefie. Ja pierdolę. Bez tego „kurwa”…

– Stresujesz się? – przerwał moją bezmyślną paplaninę, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.

– Zauważyłe… zauważył szef – poprawiłam się szybko.

– Zgadywałem.

Parsknęłam nerwowym śmiechem, wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze. Szatyn chciał coś jeszcze dodać, ale nad moim uchem rozbrzmiał pisk, przez który mimowolnie się skrzywiłam.

– Coś ty narobiła, dziewucho?! – Blond szmata zmaterializowała się obok nas. – Dario, nic ci nie jest?

– A co miało mu się stać? To biała kawa, a nie kwas. – Przewróciłam oczami, odeszłam kilka kroków i wyrzuciłam pusty już kubek.

– Czy ty jesteś nienormalna?! Mogłaś zrobić mu krzywdę – darła się na mnie, jednocześnie wycierając chusteczką koszulę mężczyzny.

Ku mojemu zdziwieniu jednak nie odsunął jej ręki tak jak mojej, tylko zrobił dwa kroki w tył, jakby chciał całkowicie zniwelować z nią jakikolwiek fizyczny kontakt.

– Panno Cowen – warknął ozięble, nie kryjąc się swojej irytacji – wielokrotnie panią upominałem, aby nie zwracała się pani do mnie po imieniu. Jestem pani pracodawcą, a nie kolegą.

Może i niezbyt dobrze to o mnie świadczyło, ale czułam niemałą satysfakcję, kiedy tak na moich oczach zebrała burę.

– Jeżeli jeszcze raz odezwie się pani do mnie w ten sposób, to wypierdolę panią na zbity pysk.

Zacisnęłam usta w wąską linię, tocząc ze sobą walkę, aby nie roześmiać się w głos. W życiu nie słyszałam, aby ktoś tyle razy użył słowa „pani”, w dodatku podsumowując swoje przemówienie groźbą wypierdolenia.

– Proszę wybaczyć, to się więcej nie powtórzy.

Dobra, nazwijcie mnie złym człowiekiem, ale napawałam się jej skruchą.

Mężczyzna, już nic nie mówiąc, ruszył w stronę windy, a ja nadal trochę otępiała jego zachowaniem zostałam w miejscu.

– Potrzebujesz specjalnego zaproszenia?

Otrząsnęłam się z letargu, zanim jednak zdążyłam podbiec do drzwi, te zamknęły mi się przed nosem.

Dżentelmen by, kurwa, umarł, gdyby je dla mnie przytrzymał.

– Kurwa mać! – warknęłam. – Jebane gówno! – Uderzyłam otwartą dłonią w blachę, która postanowiła się magicznie rozsunąć.

I wtedy, kiedy moje oczy spotkały się z oczami szefa przytrzymującego guzik, nastał moment, w którym myślałam, że spalę się ze wstydu.

Weszłam do środka ze spuszczoną głową, nie odważając się już nawet na sekundę unieść na niego wzroku. W kompletnej ciszy wjechaliśmy na odpowiednie piętro, na którym się rozdzieliliśmy. Amber od razu mnie zgarnęła, żeby pokazać mi moje nowe stanowisko pracy, a Dario zniknął za drzwiami swojego gabinetu.

Koło godziny dziesiątej stałam przed jego biurem, pukając w drewnianą płytę. Kiedy usłyszałam dobiegające ze środka: „Wejść”, weszłam.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale miałam podejść do pana z kartą. – Uniosłam wejściówkę na wysokość jego wzroku.

– Zamknij drzwi – odburknął. – Wejdź i zamknij drzwi – sprecyzował po chwili, widząc moje zmieszanie.

Tak też zrobiłam. Następnie przystanęłam przed jego biurkiem i podałam mu kartę.

– Kiedy jesteśmy sami, zwracaj się do mnie po imieniu.

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie sytuację sprzed kilku godzin.

– Ale… – zaczęłam, jednak tylko tyle wyszło z moich ust, bo nie do końca wiedziałam, jak miałabym sformułować zdanie.

– Britney już dawno się zagalopowała i zapomniała, gdzie jest jej miejsce.

Och, kolejna suka Britney. Hau, hau, Brit.

– Była przyjaciółką mojej żony, przez co od lat nie potrafi zrozumieć, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy na stopie koleżeńskiej. – Kiedy mówił, mój wzrok mimowolnie zsunął się na jego dłonie, a następnie na palce, jednak na żadnym nie zarejestrowałam obrączki.

– Proszę wybaczyć, ale preferuję odpowiednie zwracanie się do osób na wyższych stanowiskach.

– W porządku – westchnął. – Ale nie mogę zapewnić, że będę pamiętał o tytułach grzecznościowych.

Jak profesjonalnie.

– Spoko – odpowiedziałam bezmyślnie, wzruszając ramionami.

Pokręcił głową, ale tego nie skomentował.

– Przyjdź po nią za godzinę. – Przytaknął, po czym spojrzał na kartę leżącą na jego biurku.

– Nie da rady wcześniej? – spytałam niepewnie, przygryzając dolną wargę. – Albo może będę mogła ją odebrać później? O jedenastej zaczynam godzinną przerwę, a nie ukrywam, że mam wtedy dość napięty grafik.

– Jakiś problem?

Cholera. Pytał o to, czy mam problem, żeby do niego przyjść, czy mam, kurwa, jakiś problem do rozwiązania? Czy ten człowiek nie może wyrażać się jaśniej?

– W teorii nie, w praktyce tak – palnęłam głupio, chcąc go wprowadzić w takie samo zmieszanie, w jakie on wprowadził mnie.

I po jego zmarszczonych brwiach śmiało stwierdziłam, że mi się to udało.

– Jaśniej.

No właśnie: jaśniej.

– W czasie przerwy mam umówione spotkanie w celu obejrzenia mieszkania do wynajęcia. – Zaryzykowałam odpowiedź, tłumacząc swoją sytuację.

– Jeśli na mnie poczekasz, mogę cię zawieźć – rzucił, przekładając papiery.

– Nie chcę sprawiać problemu. – Próbowałam się wymigać.

Nie było mi po drodze, żeby spędzać z nim czas sam na sam.

– Skoro to proponuję, znaczy tyle, że nie jest to problemem.

Zdusiłam w sobie chęć przewrócenia oczami, które na kilka sekund przymknęłam. Nic do niego nie miałam, ale aura buraka, która go otaczała, wpływała negatywnie na moje samopoczucie.

– Nie wiem, ile dokładnie mi tam zejdzie, a nie chciałabym zabierać panu zbyt wiele czasu. – Ponownie spróbowałam wymigać się od jego propozycji.

– Akurat tym nie musisz się martwić, Tremblay.

No i cóż, odpuściłam. Nie chcąc wchodzić z nim w niepotrzebną dyskusję, skinęłam głową, chociaż nawet na mnie nie patrzył.

Po wyjściu z jego biura udałam się z powrotem do swojego stanowiska i zajęłam pracą. Wychodziłam na dziwaczkę, ale naprawdę cieszyło mnie to, że mogę pracować. Chociaż w podesłanych projektach nie było trzeba wprowadzać dużych zmian, byłam uradowana tym, że robię cokolwiek innego, niż „ładnie wyglądam”.

Czucie się potrzebną to piękne doznanie.

Po poprawieniu jednego rysunku postanowiłam pójść do kuchni dla pracowników po kawę. Z mojej wcześniejszej upiłam zaledwie trzy łyki.

Kiedy już z gotowym napojem ruszyłam do wyjścia, w drzwiach stanął mój szef.

– Rzuciłaś, wiedźmo, jakiś urok, żebym pojawiał się przed tobą zaraz po tym, jak weźmiesz kawę do rąk? – zakpił. – Trzymaj ją ode mnie z daleka. Przed chwilą zmieniłem koszulę.

Zerknęłam na niego i zarejestrowałam, że faktycznie ją zmienił. Czy on ma w gabinecie ukrytą Narnię? Przecież nie wychodził ze środka, a byłam tam kilkukrotnie i nie widziałam żadnej szafy czy chociażby stojącego wieszaka.

– Zbieraj się.

Chyba znowu się zamyśliłam, bo jego głos sprowadził mnie na ziemię.

– Do mojej przerwy zostało jeszcze pół godziny – odpowiedziałam, spojrzawszy na zegarek.

– Luz, znam szefa – prychnął, nonszalancko wzruszając ramionami.

I chwila… Czy pan Jestem Ważnym Ważniakiem próbował właśnie ze mną żartować?

– Ja też. – Mimowolnie pociągnęłam to dalej, chcąc sprawdzić, kiedy przekroczę granicę.

– Tak? W takim razie co możesz powiedzieć na jego temat? – Spojrzał na mnie wyzywająco spod uniesionej ciemnej brwi.

– O nieobecnych albo dobrze, albo wcale – burknęłam, nerwowo przygryzając wnętrze policzka.

– Czyli nie będzie twoim rycerzem w lśniącej zbroi?

– Z rycerza to ma jedynie zakuty łeb.

Chrystusie Nazareński, nie powiedziałaś tego…

– Szkoda. – Wydął dolną wargę, co dodało mu nawet uroku. – Jest szczodrym człowiekiem. Mógłbym się założyć, że dałby ci zrobić rundkę na swoim koniu.

– Jeżeli twoje teksty na podryw są na poziomie twoich żartów, to przestaję się dziwić, że jesteś sam. – W tamtym momencie nie zwróciłam uwagi, że nie używałam zwrotów, o które sama wcześniej się upominałam.

Chciałam tylko w jakikolwiek sposób odwrócić jego uwagę od siebie i tego tematu, bo policzki zaczęły mnie niemiłosiernie piec od szkarłatu, w którym właśnie zostały skąpane.

Cóż, faktycznie udało mi się przekierować myśli szatyna na inny temat, ale niestety nie w ten sposób, w jaki bym chciała. Mężczyzna cały się spiął i na czymś za mną przez dłuższą chwilę zawiesił wzrok.

Nie do końca wiedziałam, co powiedziałam nie tak, i w zasadzie to chyba nie chciałam wiedzieć.

– Jedźmy – rzucił po chwili milczenia, po czym ruszył w stronę wyjścia.

A ja, nie mając zbyt wielkiego wyboru, odłożyłam swoją ukochaną, jeszcze nieruszoną kawę i podążyłam za nim niczym cień.

Atmosfera, która między nami panowała podczas jazdy windą i w czasie trasy po podziemnym parkingu, w ogóle mi nie pasowała. Nie miałam zamiaru wtrącać się w prywatne sprawy szefa, ale jego zachowanie stało się nad wyraz dziwne.

Wtedy powoli do mnie docierało, że chociaż raz mogłam zamknąć mordę. To, że nie nosił obrączki, nie znaczyło, że nie jest żonaty. W końcu sam wspominał o żonie.

Kiedy wsiedliśmy do jego samochodu, poprosił mnie o podanie lokalizacji, a gdy wbił ją w nawigację, odniosłam wrażenie, że w końcu wybudził się z apatii.

– Jesteś pewna, że to dobry adres? – spytał niepewnie, przenosząc na mnie spojrzenie.

Niby i byłam, ale dla pewności sprawdziłam go jeszcze raz.

– Tak, na pewno. Coś nie tak?

– To nie jest zbyt ciekawa okolica – odpowiedział, na co machnęłam ręką.

– Jak całe moje życie – prychnęłam, nie biorąc jego słów na poważnie.

Jeżeli to była jedyna droga ucieczki od Coltona, to nie było na świecie takiej siły, która dałaby radę odciągnąć mnie od tego pomysłu.

– Viviana, ja nie żartuję. – Niemal to wysyczał, jakby chciał dosadnie zaznaczyć swoją irytację moją lekkomyślnością.

Ale cholera… Dlaczego moje imię w jego ustach brzmiało tak pięknie?

– To Nowy Jork. Nie ma tu bezpiecznych miejsc prócz ulic dla snobów.

– Rozmawiasz właśnie z jednym, więc zważaj na język – upomniał mnie. – A biorąc pod uwagę twoje nazwisko, sama nie powinnaś być jednym z nich?

– Gdybym nim była, nie grzałbyś mojego stołka – burknęłam zirytowana, wyczuwając w jego pytaniu lekki przytyk.

Może i to nie było nic wielkiego, jednak odniesienie się do mojego nazwiska wbiło mi prosto w serce małą szpilę przypominającą o rodzicach.

– Przed czym uciekasz, co, Tremblay? – Zagryzł dolną wargę, łypiąc na mnie zaciekawionym spojrzeniem.

– Przed globalnym ociepleniem – mruknęłam w odpowiedzi. – Proszę, jedź. Nie chcę się spóźnić. – Odwróciłam wzrok w stronę bocznej szyby, nie mogąc znieść jego intensywnego wzroku. – Zależy mi na tym mieszkaniu – dodałam po chwili już szeptem.

Kątem oka widziałam, jak skinął głową, a następnie odpalił silnik. Sprawnie wyjechał z parkingu, po czym włączył się do ruchu. Ku mojemu zdziwieniu na ulicach było naprawdę sporo samochodów. Pomimo że z początku nie chciałam wychodzić z biura tak wcześnie, to teraz cieszyłam się z tego niemiłosiernie, bo dzięki temu nie powinnam się spóźnić.

I na szczęście tak było, bo kiedy Dario podjechał pod wskazany przeze mnie adres, do spotkania zostało jeszcze dziesięć minut.

– Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? – zapytał, kiedy zaparkowaliśmy.

– O, proszę. A na pierwszy rzut oka nie wyglądasz na osobę popadającą w uzależnienia. – Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam, że wzrusza ramieniem.

– Nie nałogowo, ale czasami lubię. W jakimś stopniu mnie to uspokaja.

– Może ktoś powinien ci odessać trochę ciśnienia? – zażartowałam, chcąc oddalić od nas tę sztywną atmosferę, która w dalszym ciągu między nami panowała.

– Piszesz się na ochotnika? – Uniósł brew, ku mojej radości podejmując się żartu.

– Nie pijam przez słomki.

– A przez rury PCV?

Wytrzeszczyłam oczy w szoku, omal nie dławiąc się własną śliną.

W końcu na mojej drodze stanął przeciwnik godny gierek słownych.

– Zostawiam cię sam na sam ze swoją trucizną. Idę obczaić to mieszkanie – oznajmiłam, sprawdzając godzinę na zegarku.

– Pójdę z tobą. Zapalę, kiedy wyjdziemy – odpowiedział, po czym prędko wysiadł z samochodu, nie dając mi szansy na sprzeciw.

Nie miałam, jak widać, nic do powiedzenia, więc ruszyłam w ślad za nim, a dogoniłam go kilka kroków od samochodu. No i może nie powiedziałabym tego na głos, ale miał rację, mówiąc, że okolica jest nieciekawa. Miałam pietra, kiedy szłam tędy w dzień, i chyba nie chcę sobie wyobrażać nocnej przechadzki po tej dzielnicy. Ale przecież będę pracować tylko do szesnastej. Nie będę musiała chodzić tędy wieczorami.

Przeszliśmy zaledwie trzysta metrów, a po drodze już zdążyliśmy minąć dwie grupki nieciekawych typów. Chociaż ich uwagę bardziej przykuwał Dario w swoim skrojonym na miarę garniturze.

Cóż… Czyli wystarczy, że będę biegła szybciej od niego.

Klatka schodowa w budynku wyglądała jeszcze gorzej niż jego elewacja. Odchodząca ze ścian farba, wymalowane graffiti głoszące prawdy życiowe takie jak Fuck the caps5 czy Time for the final judgment6. Nie mogło też zabraknąć Here you can buy AK 477.

Dresiarze ogrodnicy jako sąsiedzi? No klawo! W końcu co mogło pójść nie tak? Nic. Przecież łobuz kocha najbardziej.

Kiedy podeszliśmy pod uchylone drzwi, chciałam nacisnąć dzwonek, jednak szatyn mnie wyprzedził, popchnął je i wszedł do środka. Ruszyłam za nim, zerkając po drodze na przyczynę otwartych drzwi, czyli na wyłamany zamek.

Ale to nie problem go wymienić, prawda?

– Dzień dobry – powiedział mężczyzna, który pojawił się przed nami; najpewniej usłyszał, kiedy weszliśmy.

– Dzień dobry. Byłam umówiona na obejrzenie mieszkania – odpowiedziałam, ściskając jego dłoń, którą wystawił w moją stronę.

Dario jednak nie silił się na uprzejmości. Po prostu przeszedł obok niego, rozglądając się dookoła.

– Proszę się nie przejmować wyłamanym zamkiem, czekam właśnie na ślusarza. – Machnął lekceważąco ręką.

– Często zdarzają się tutaj takie sytuacje?

– Nie – zaprzeczył od razu. – Jedynie raz, no, czasami dwa razy w miesiącu.

Jedynie…

Żadne z nas tego nie skomentowało. Dario chodził po mieszkaniu swoimi ścieżkami, a ja podążałam za właścicielem, słuchając jego opowiadań.

– Jeśli nie będzie pani trzymać żadnych kosztowności, nie trzeba się niczego obawiać.

Tak, bo moje życie jest przecież gówno warte.

– W porządku. Kiedy możemy podpisać umowę? – spytałam w końcu po chwili milczenia.

Wiedziałam, że to, co robię, było cholernie głupie i nieodpowiedzialne. Ale po pierwsze: bardzo zależało mi na czasie, a po drugie: moje finanse i tak na razie nie pozwalały na wynajęcie niczego lepszego.

– Żartujesz, prawda? – warknął rozeźlony Dario, mierząc mnie surowym wzrokiem.

Spojrzałam na niego zdezorientowana, marszcząc brwi.

– Mówią, że to faceci myślą fiutami, ale ty najwidoczniej zamieniłaś się z chujem na rozum, skoro myślisz, że pozwolę ci tutaj zamieszkać.

– Mogę prosić cię na słówko? – wysyczałam, mając już w dupie te wszystkie etykiety i zwracanie się do księcia per pan.

Nie zareagował, dlatego pociągnęłam go za materiał marynarki i poprowadziłam do wyjścia z mieszkania.

– Co ty odstawiasz? – zapytałam, kiedy znaleźliśmy się na klatce schodowej.

– Ja? Ty widziałaś to mieszkanie? Nie zostaniesz tutaj – odparł pewnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Nie ty o tym decydujesz, Dario. A już na pewno nie potrzebuję do tego twojego pozwolenia – fuknęłam gniewnie, bo przepraszam bardzo, ale co on sobie, kurwa, wyobrażał?

W oczach szefa coś błysnęło, kiedy z moich ust padło jego imię. Szybko jednak zniknęło, gdy spiorunował mnie spojrzeniem.

– Wracamy do samochodu – warknął.

– Ty wracasz do samochodu. – Wytknęłam palec w jego stronę i przycisnęłam go do twardego torsu. – Ja wracam, ale do mieszkania, żeby podpisać umowę. – Odwróciłam się na pięcie, lecz po niespełna sekundzie straciłam grunt pod nogami.

Uniosłam głowę i jedyne, co byłam w stanie zobaczyć, to plecy mężczyzny oraz schody, którymi pewnie schodził.

Może i chciał dobrze, ale nie wiedział, że właśnie niszczył moją szansę na lepszą przyszłość.

Byłam w dupie.

ROZDZIAŁ 4

Viviana

– Postaw mnie, do cholery! – wydarłam się, bijąc go w plecy pięściami. – Muszę tam wrócić!

Jednak ten człowiek był jak posąg. Ani, kurwa, drgnął. I nie myślał mnie posłuchać. Dopiero kiedy znaleźliśmy się przy samochodzie, odstawił mnie na ziemię i przycisnął swoim ciałem do drzwi auta.

– Niszczysz moją szansę na lepsze jutro, rozumiesz? – warknęłam, będąc już na granicy płaczu.

Odchyliłam głowę do tyłu i wzniosłam wzrok ku niebu. Boże, miej go w swojej opiece, bo typa zaraz rozpierdolę!

Kontemplacja, której chciałam się oddać, nie trwała zbyt długo, bo już po chwili poczułam na żuchwie palce Dario, którymi zmusił mnie, abym na niego spojrzała.

– Lepsze jutro? – Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. – Co takiego cię spotkało, że tę melinę nazywasz „lepszym jutrem”?

Nie miałam zamiaru nikomu tłumaczyć się ze swojego życia, ale musiałam dać mu chociażby mały zalążek czegokolwiek, aby pozwolił mi tam wrócić.

– Jeżeli nie wynajmę tego mieszkania, będę zmuszona zrezygnować z pracy – zaczęłam powoli, starając się jak najostrożniej dobierać słowa. – Nie będę w stanie spędzić tylu godzin poza domem bez żadnych konsekwencji.

– Zamiast nocnych godzin policyjnych masz dzienne? – zażartował, widocznie chcąc rozładować napięcie, jednak nie zdawał sobie sprawy z ważności tematu, z którego sobie właśnie kpił.

– Daj mi tam wrócić – poprosiłam.

– Nie ma nawet, kurwa, takiej opcji, kobieto. – Pokręcił głową, uwolnił moją szczękę od nacisku swoich palców, po czym zacisnął dłonie w pięści.

– W porządku – odpowiedziałam zrezygnowana. – W takim razie wracajmy do firmy, czeka na mnie wypowiedzenie do podpisania.

Staliśmy po stronie pasażera, dlatego odwróciłam się, otworzyłam drzwi i zajęłam miejsce z przodu. Dario jednak dalej tkwił w tej samej pozycji, z tą samą grobową miną, uporczywie nad czymś myśląc.

– To mój pierwszy i ostatni dzień pracy – rzuciłam po otworzeniu okna, kiedy on nadal nie poruszył się chociażby o milimetr. – Zaraz kończy się moja przerwa, a nie chcę się spóźnić. W końcu dobre wrażenie to podstawa, nie?

Nie spojrzał na mnie, tylko obszedł samochód i usiadł na miejscu kierowcy.

– Zamieszkasz w jednym z moich apartamentów na Manhattanie – odezwał się po chwili, odwracając w moją stronę.

– Nie stać mnie na kupienie kawy w tamtej dzielnicy, a co dopiero na wynajęcie mieszkania. – Skrzywiłam się nieznacznie, bo myślenie, w jakiej dupie jestem, a mówienie o tym na głos to dwie odrębne rzeczy.

Było mi najzwyczajniej w świecie wstyd. Dario nie wiedział, dlaczego znalazłam się w takim miejscu, a ja zdecydowanie nie miałam zamiaru mu tego mówić. Co nie zmienia faktu, że kobieta w moim wieku powinna mieć już większą stabilizację życiową. Po tym, jak nazwał mnie córką założycieli, miałam pewność, że zaprosił mnie na rozmowę kwalifikacyjną tylko ze względu na nazwisko. Ale czego innego mogłam się spodziewać? Moje CV świeciło pustkami przez brak udokumentowanego doświadczenia.

– Powiedziałem „zamieszkasz”, a nie „wynajmiesz”. Nie oczekuję od ciebie żadnych pieniędzy. – Głos szatyna wyrwał mnie z zamyślenia.

– Zapomnij, Dario. – Zaprzeczyłam od razu, kręcąc głową. – Dziękuję za chęci, ale nic z tego. Nie będę mieszkać u ciebie za darmo.

– No to, kurwa, nie wiem, dam ci nadgodziny albo sprzedam twoją nerkę. – Westchnął zmęczony, przecierając twarz dłonią. – Ale nie zostawię cię tam, ty oporna wiedźmo.

Spojrzałam w jego zmartwione oczy, przez co ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej.

– Nie zostawię, rozumiesz? – zapewnił.

Niestety, ale nie rozumiałam. Nigdy wcześniej nikt się o mnie nie martwił. Nie troszczył. Nikt się mną nawet nie interesował. Colton może i na początku był dla mnie dobry, raczył mnie czułymi słówkami i czasami wręczał kwiaty. Nie zarażał mnie jednak taką energią, jaką w tym momencie czułam od mężczyzny siedzącego obok.

1Level up – (z ang.) przejść na wyższy poziom (przyp. red.).

2Adiós muchachos– (z hiszp.) żegnajcie, chłopcy (przyp. red.).

3Plot twist – (z ang.) nieoczekiwany zwrot akcji w filmie, książce lub innym utworze (przyp. red.).

4Perfecto – (z hiszp.) doskonały (przyp. red.).

5Fuck the caps–(z ang.) Jebać policję (przyp. red.).

6Time for the final judgment– (z ang.) Czas na sąd ostateczny (przyp. red.).

7Here you can buy AK 47– (z ang.) Tutaj można kupić AK 47 [w slangu młodzieżowym AK 47 oznacza jedną z najmocniejszych odmian konopi indyjskiej] (przyp. red.).