Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
123 osoby interesują się tą książką
Aby ratować ludzkie życie, dają z siebie wszystko. Jednak czasami nawet to nie wystarcza…
Laura Collins zawsze chciała pójść w ślady swoich rodziców, którzy poznali się w szpitalu Whitestone w Phoenix, jednym z najlepszych ośrodków medycznych w kraju. Kiedy otrzymuje upragnione stanowisko rezydentki, czuje, że w końcu spełniło się jej marzenie. Dla wymarzonej pracy jest gotowa zrobić wszystko. Nawet jeśli oznacza to długie godziny pracy, brak snu i podejmowanie trudnych decyzji.
A jakby tego było mało, jej przełożonym jest młody kardiochirurg, dr Nash Brooks.
Nash jest kompetentny, przystojny… i całkowicie poza zasięgiem.
Jednak dramatyczne wybory i codzienna walka o ludzkie życie potrafią zbliżyć do siebie dwoje ludzi jak nic innego. Czy uczucie, które zaczyna między nimi rozkwitać, jest warte ryzyka?
Ta historia jest naprawę SWEET. Sugerowany wiek 16+.
„Zabawna, wzruszająca i zupełnie wyjątkowa. Ta książka sprawi, że serca wszystkich fanów Grey’s Anatomy zabiją szybciej!”, SARAH SPRINZ, autorka serii Dunbridge Academy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 393
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich Czytelniczek i Czytelników,
bez których nic z tego nie byłoby możliwe
Dla mojego męża, bez którego wsparcia
ta historia nigdy nie zostałaby ukończona
Ostrzeżenie
W całej serii Szpital Whitestone – również ze względu na miejsce akcji – znajdzie się wiele trudnych tematów.
W High Hopes są to między innymi presja wydajności, stres, przemoc domowa, wypadki, wszelkiego rodzaju urazy fizyczne, rozmaite płyny ustrojowe, wyraźne wzmianki i opisy chorób oraz operacji, dyskryminacja, duszności, śmierć, strata i żałoba.
Lista ta nie wyczerpuje wszystkich tematów. Uważajcie na siebie i swoje uczucia.
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy,
bardzo się cieszę, że sięgnęliście po pierwszy tom mojej nowej serii, i mam nadzieję, że pokochacie historię Laury i Nasha tak samo jak ja.
Z góry chciałabym zaznaczyć, że w przeciwieństwie do Truly, Madly and Deeply poszczególne tomy serii Szpital Whitestone nie mogą być czytane w dowolnej kolejności ani niezależnie od siebie. Chociaż pary zmieniają się w każdym tomie, fabuła toczy się nieprzerwanie i chronologicznie przez wszystkie cztery części.
Z tyłu książki, po podziękowaniach, znajduje się słowniczek najważniejszych terminów medycznych.
Życzę miłego czytania High Hopes i wspaniałych przygód z całym zespołem Szpitala Whitestone.
Wasza Ava
ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA
Where It Stays / Charlotte Oc
If You Keep Leaving Me / Anderson East
If I Be Wrong / Wolf Larsen
I Only Miss You When I’m Breathing / Dan Elliott
No Right To Love You (Acoustic) / Rhys Lewis
Pieces (Acoustic) / Declan J. Donovan
Looks Like Me (Piano Acoustic) / Dean Lewis
Like The Water / Patrick Droney
I Can’t Breathe / Bea Miller
Falling Like The Stars / James Arthur
Easy On Me / Adele
Out Of Reach / Gabrielle
Willow / Taylor Swift
Silence (Acoustic) / Grace Carter
Better Than Today / Rhys Lewis
Yours In The Morning / Patrick Droney
Colour Me / Juke Ross
Bette Davis Eyes / Boy
Shivers / Ed Sheeran
Drivers License / Olivia Rodrigo
Glitter / Patrick Droney
Hold Me While You Wait / Lewis Capaldi
High Hopes / Kodaline
Laura
– A teraz otwórz ten głupi list. Inaczej będę musiała jechać na lotnisko i wsiadać do samolotu, Lauro Elizabeth Collins! Jest piąta rano, a za cztery godziny odbędzie się ważna sesja zdjęciowa.
Krzywię się, na wpół rozbawiona, na wpół zrozpaczona, podczas gdy Jess wpatruje się we mnie z otwartego czatu wideo na Skypie. Przykro mi, że ją obudziłam, ale musiałam się z nią zobaczyć i pogadać. Potrzebowałam trochę tej beztroskiej pewności siebie, jaką Jess zawsze mi daje.
– No weź. Czego się boisz? – dorzuca, a ja niemal czuję jej lekkie pchnięcie w ramię; gdyby była tu ze mną, z pewnością by to zrobiła.
– Szczerze mówiąc… to tego, że wrócisz do Kalifornii z Berlina tylko po to, by skopać mi tyłek.
Moja starsza siostra uśmiecha się złośliwie, przeciera oczy, a potem bardzo głośno wzdycha.
– No już. Dajesz. Zrób jak z plastrem: policz do trzech, a potem trach! Rozrywasz go szybko i bezboleśnie. Na pewno cię przyjęli.
Powstrzymuję się od zwrócenia jej uwagi, że plastry się zrywa, a nie rozrywa. Zamiast tego obracam kopertę w jedną i drugą stronę, zaczynam się nią bawić i zastanawiam się, czy poradzę sobie z czekającą na mnie w środku odpowiedzią. Jedna część mojej ścieżki jest już ustalona, nie wiem tylko, w którą stronę będzie ona prowadzić. To dość dziwne uczucie.
– A jeśli nie? – pytam z roztargnieniem. A jeśli mnie nie przyjmą? Jeśli nie będę mogła pojechać do miejsca, do którego chciałam się udać od lat?
– Skarbie, ukończyłaś studia jako trzecia studentka na roku i zostałaś przyjęta do dwóch najlepszych szpitali w kraju. I teraz czeka na ciebie to wszystko, na co tak cholernie ciężko pracowałaś.
Mój wzrok pada na leżące na stoliku nocnym listy z Filadelfii i Baltimore. Dostałam potwierdzenie z Johns Hopkins. Na samą myśl o tym, że nie umiem się z tego cieszyć, czuję się jak niewdzięczny, rozpieszczony bachor. Ale jednocześnie jestem bardzo wdzięczna. Zrobiłam wszystko, by z jak najlepszymi ocenami ukończyć Stanford University School of Medicine i zostać dobrą lekarką. Przez wszystkie te lata pokonywałam wszelkie przeszkody, nie tylko podczas studiów, lecz także później, pisałam różne listy motywacyjne, przetrwałam proces selekcji i naprawdę się poświęcałam. Teraz jest koniec marca, pierwsze odpowiedzi już dawno dotarły – w tym ta, na którą od tak dawna czekałam. Ale od kilku dni nie mogę zebrać się na odwagę, by otworzyć tę kopertę.
– Mama i tata poznali się w Phoenix, na konferencji medycznej – mówię półszeptem, choć Jess przecież o tym wie, i głośno przełykam ślinę. – To nie kwestia szpitala, ale miejsca. Ja… nie potrafię pozbyć się uczucia, że w ten sposób mogę być trochę bliżej nich. I boję się, że jeśli nie uda mi się tam dostać, stracę ich po raz drugi.
– Wiem.
Nie tylko ja mam teraz gulę w gardle, Jess również jest bliska płaczu. Doskonale słyszę to w jej głosie i natychmiast zaczynam żałować, że zadzwoniłam do niej pomimo dziewięciogodzinnej różnicy czasu. Że nie tylko ją obudziłam, ale i nie pozwalam jej zasnąć w San Francisco. A do tego przypominam o tym, co zdecydowanie zbyt wcześnie straciłyśmy. Kogo straciłyśmy. – Dlatego zadzwoniłaś do mnie, a nie do Logana.
Kiwam nieznacznie głową, ale wiem, że i tak to widzi.
Logan nas kocha, a my kochamy jego, ale nasz młodszy brat stara się możliwie jak najrzadziej wracać do sprawy taty i mamy. Cierpi do tego stopnia, że wolałby o nich zapomnieć. Nawet jeśli został policjantem tylko ze względu na naszych rodziców, aby móc choć trochę walczyć z niesprawiedliwością i nienawiścią, i tak by mnie nie zrozumiał. Albo nie chciałby zrozumieć. A już z pewnością nie przyznałby, że jest cholernie do mnie podobny.
– Lauro, zaszłaś tak daleko. A ja zaakceptowałam to, że jesteś jak ona. Że chcesz sobie to zrobić. Poszłaś na medycynę i nawet myślisz o wyjeździe do Afganistanu, Syrii i innych krajów, aby pomagać ludziom. Tak jak nasi rodzice. Tak, pogodziłam się z tym. Chcę, żebyś był szczęśliwa i… Jestem z ciebie dumna. Niezależnie od tego, co napisano w tym liście. – Jess oddycha głęboko i kontynuuje cicho delikatnym głosem: – Mama i tata też by byli. – Podnoszę wzrok i widzę, jak szybko ociera łzę z kącika oka, po czym się do mnie uśmiecha. – I jestem pewna, że przeklęliby mnie za to, że cię nie powstrzymałam.
Śmieję się razem z nią, czuję pieczenie w oczach – i po raz pierwszy, odkąd list trafił do mojej skrzynki, przestaję się bać.
Jess zasłania usta dłonią i ziewa, a moje wyrzuty sumienia rosną.
– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić i…
– Przestań. Wszystko w porządku – przerywa mi i łapie się za serce. – Chciałabym być teraz z tobą. Ale za niecałe osiem miesięcy wracam.
– Dziękuję, Jess.
– Zawsze do usług. – Wskazuje kopertę. – To jak? Otworzysz ją teraz?
– Chyba tak. Ale podjadę z tym do Josha.
– Co? Nie rób mi tego. To nie w porządku.
– Gdy tylko poznam wyniki, natychmiast do ciebie napiszę.
Wpatruje się we mnie z mieszaniną ciekawości i niedowierzania. A potem wzdycha i przeczesuje palcami swoje długie blond włosy. Zaczyna pojmować, że nie zadzwoniłam do niej tylko dlatego, że mnie rozumie, lecz także dlatego, że za nią tęsknię. Bo mi jej brakuje. Bo brakuje mi naszych rodziców. Zadzwoniłam do niej z cholernie wielu powodów, ale nie dlatego, że chcę, by była przy otwarciu listu. Nie bardzo mam na to ochotę.
– Dobrze. Ale radzę ci o mnie nie zapominać.
– Nigdy!
– Tak jak w zeszłym roku, kiedy wyprowadziłaś się z mieszkania studenckiego i nagle wynajęłaś własne lokum w San Francisco? Kiedy dostałaś wyniki egzaminów? Kiedy zaczęłaś pracę na pół etatu i prowadziłaś seminaria z pierwszej pomocy? Albo kiedy zmarł Eddie? – Odlicza na palcach każde z wydarzeń, o których za późno jej powiedziałam.
– Wiesz, że nie zostanę tu długo. To z powodu Josha. Poza tym o wszystkim innym cię poinformowałam!
– Tak, pół wieku później. Tę pracę wykonujesz już od kilku tygodni, a nasz żółw nie żył od trzech miesięcy. Wspomniałaś o tym dopiero, gdy zapytałam o niego tuż przed świętami.
Krzywię się.
– W porządku, rozumiem. Robię sobie notatkę na telefonie komórkowym. Zadowolona?
Jess uśmiecha się bezczelnie i ponownie głośno ziewa.
– I to bardzo.
No dobrze, notatka zapisana. Jutro rano moja komórka mi o niej przypomni.
– Śpij dobrze, siostrzyczko. I powodzenia podczas zdjęć.
– Modlę się, żeby przespać jeszcze godzinę i nie zapomnieć aparatu. Miejmy nadzieję, że przynajmniej modele będą wypoczęci. – Kiedy pokazuje mi język, kręcę głową z rozbawieniem i kończę rozmowę. Strasznie tęsknię za siostrą i nie mogę się doczekać, kiedy znów ją zobaczę. W realu, tuż przed sobą, a nie na ekranie.
Gdy zamykam laptopa, rozlega się zdecydowanie zbyt głośne stuknięcie, a potem jest już tylko cisza. Czasami ją lubię, czasami to dla mnie za dużo. Jest o wiele za głośna, przytłacza mnie. Jak teraz. Kiedy nie mam wyboru i muszę słuchać myśli, których nie mam ochoty wysłuchiwać.
Jest dopiero dwudziesta, a ja siedzę tutaj w swoim małym mieszkaniu i jestem już przebrana do snu. W piątkowy wieczór. Zwykle to dla mnie żaden problem, ale dzisiaj kiepsko się z tym czuję. Jednocześnie lubię, gdy jest przytulnie, a podczas studiów nie miałam wystarczająco dużo czasu na sen, relaks, jedzenie i niestety – robienie zdjęć i czytanie. I mam tu na myśli beletrystykę lub poezję, a nie grube tomiska wypełnione wszystkimi ważnymi informacjami o ludzkim ciele. Ogólnie rzecz biorąc, studiowanie medycyny pochłonęło prawie całe moje prywatne życie.
Aż dziw, że Josh i ja zdołaliśmy utrzymać nasz związek.
Poznaliśmy się na pierwszym semestrze studiów na Stanford, a na drugim zostaliśmy parą. Nie wiem, czy byłoby łatwiej, gdyby nie zmienił kierunku. Nie spełniał się tak dobrze w medycynie jak ja. Choć miał naprawdę niezłe oceny i wydawało mu się, że chce się zajmować właśnie tym, po prostu mu to nie pasowało. Zawód lekarza uniemożliwia zakończenie pracy o konkretnej godzinie, nie mówiąc już o załatwianiu jakichkolwiek spraw, ponieważ odpowiedzialność i wysiłek są po prostu zbyt duże.
Dlatego po drugim semestrze Josh rozpoczął studia prawnicze, ale i na nich za długo nie wytrzymał. Wymagały zbyt dużego wysiłku. Ciągnęło go do miasta, z dala od Stanford. Wybrał uniwersytet stanowy San Francisco State, gdzie obecnie studiuje ekonomię; skończy ją za kilka miesięcy. To dla niego przeniosłam się tutaj z kampusu zaraz po głównych egzaminach. Dzięki temu będę mogła być blisko Josha chociaż przez kilka miesięcy, zanim zacznę pracę w charakterze rezydentki.
Ponieważ nie zamierzam tu zostać, Kalifornia zawsze była dla mnie tylko etapem – nigdy nie miała się stać domem. Josh jest tego świadomy. Powiedziałam mu o tym niemal na samym początku naszej relacji. Zawsze powtarzał, że damy sobie radę i wszystko jakoś się ułoży. Ale założę się, że do dzisiaj się z tym nie pogodził.
Josh zawsze robi plany tylko do końca tygodnia. Kiedyś co prawda zasugerował, że pojedzie za mną nawet na koniec świata, ale nie wiem, czy mówił poważnie, a jeśli tak, to czy mam prawo go o to poprosić. On kocha to miasto.
Nie wiem też, czy nasz związek na odległość ma szanse na przetrwanie. Ani czy w ogóle tego chcę.
Ponieważ jednak Josh nie wykazuje żadnych oznak niepokoju, postanowiłam na razie się tym nie przejmować. Nawet jeśli to dla mnie cholernie trudne – i wciąż zadaję sobie pytanie, czy to właśnie jego potrzebuję w swoim życiu. Stanowi jego część od tak dawna, że dziwnie jest wyobrażać sobie to wszystko bez niego.
Dziś wieczorem Josh znowu musi uczyć się do zbliżającego się egzaminu, a ja powiedziałam, że nie mam nic przeciwko temu, choć nie widzieliśmy się od tygodni. Nie tylko ze względu na jego obciążenie nauką, lecz także dlatego, że ostatnio nie mam nastroju. Dzieje się tak trochę za często.
Po raz kolejny moje spojrzenie wędruje do koperty, którą ściskam teraz zimnymi, spoconymi palcami. Następnie podnoszę telefon komórkowy, leżący obok laptopa na mojej słonecznej, żółtej narzucie, i piszę do Josha:
Cześć. Mam nadzieję, że robisz postępy? Wiem, że nie umawialiśmy się na dzisiaj, ale pomyślałam, że może przydałaby ci się mała przerwa? I sushi. Nie zostanę długo, po prostu… przyszedł list. Już kilka dni temu. Chciałabym otworzyć go z tobą.
Ale spontan. Śmieję się sama z siebie. Spontaniczność to coś, co do tej pory niekoniecznie było jedną z moich mocnych stron, ale od czasu do czasu niespodziewanie mnie nachodzi. Czasami czuję się jak jedna wielka sprzeczność. Coś jak równanie, którego nie można rozwiązać, ale i tak ma sens. Nie jestem doskonała. I nie widzę w tym problemu.
Czekając na odpowiedź, wyczołguję się z łóżka i kładę list oraz telefon komórkowy na komodzie w przedpokoju. Josh na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym na chwilę do niego wpadła. Nie mieszka zbyt daleko ode mnie, a po drodze mogę bez problemu kupić jedzenie. Na Grant Ave jest jeden z najlepszych barów sushi, jakie znam.
Znikam więc w łazience, rozplątuję warkocz i rozczesuję włosy.
Przyglądam się swojemu odbiciu w okrągłym lustrze nad starą ceramiczną umywalką i powoli przekręcam głowę z lewej strony na prawą. W łazienkowym oświetleniu moje niebieskoszare oczy wydają się ciemniejsze niż w rzeczywistości. Blond włosy opadają falami na ramiona aż do obojczyka. To niecodzienny widok, bo wolę, jak są wyprostowane, ale dziś przez cały dzień były zaplecione. Ten obraz przypomina mi mamę. O wiele za bardzo. I choć strasznie ją kochałam, choć bardzo za nią tęsknię, wciąż nie mogę go znieść. Przynajmniej nie za często. Nawet po tylu latach.
Przełykam z trudem ślinę, po czym upinam włosy w schludny kok i szybko schładzam twarz zimną wodą. Zanim przebiorę się z piżamy w coś, w czym będę mogła wyjść z domu, rzucam okiem na komórkę. Zaraz padnie mi bateria.
– Cholera – mamroczę i szukam przeklętego kabla do ładowania. Wczoraj leżał gdzieś tutaj, na komodzie. Nigdy nie mogę go znaleźć, gdy jest potrzebny. To tak jak z tymi wszystkimi gromadzącymi się przez cały czas drobnymi sprawami. Zawsze się je odkłada i myśli: Później to załatwię. A potem to „później” zamienia się w tygodnie, potem w „Och, to ciągle tu leży”, aż wreszcie w którymś momencie w „Teraz to i tak nie ma już znaczenia”.
Wydaję z siebie jęk i patrzę na łóżko, szafkę nocną i półkę z aparatami, książkami i starymi rodzinnymi zdjęciami. Zawsze jednak utrzymuję tę część pokoju w takim porządku, że jeden rzut oka wystarczy, by zdać sobie sprawę, że nie znajdę tu kabla. Na chwilę staję w przestrzeni wypoczynkowej, którą od salonu oddziela jedynie niewielki bambusowy parawan, i łapię się pod boki. Zaczynam obracać się wokół własnej osi i omiatać spojrzeniem każdy kąt pokoju. Zasłane łóżko, na którym pościel nadal jest pognieciona, mały stolik, puszysty dywan przed nim, kredens. Cholera, zaglądam nawet pod łóżko, chociaż tak naprawdę nigdy nie znalazłam pod nim nic poza kurzem i spinkami do włosów. W salonie też nic nie ma, a w kuchni leży tylko sterta naczyń, bo w zeszłym tygodniu popsuła mi się zmywarka.
Przecież nie mogę spędzić całego wieczoru na szukaniu kabla…
Zostało mi jeszcze sześć procent baterii i nadal nie dostałam żadnej wiadomości od Josha. Poczekam, aż komórka padnie, wtedy pójdę po nowy kabel, sushi i odwiedzę swojego chłopaka. Jeśli nie będzie miał czasu lub moja wizyta nie będzie mu pasować, na pewno mi o tym powie, a ja przynajmniej zaliczę miły wieczorny spacer.
Biorę więc telefon do łazienki, kładę go na umywalce i smaruję twarz kremem. Trochę tuszu do rzęs, mgiełka perfum i od razu czuję się lepiej.
Ekran aparatu się rozświetla, widzę to kątem oka i natychmiast po niego sięgam. Za szybko, zbyt chaotycznie. Komórka się ześlizguje, niezgrabnym ruchem próbuję ją złapać, co w pomieszczeniu wielkości pudełka na buty wcale nie jest proste. Wręcz przeciwnie.
Telefon spada.
Do toalety.
Rozlega się głośny plusk, po którym następuje cichy bulgot, co sprawia, że zamieram z szeroko otwartymi ustami i kompletnie zdumiona wpatruję się w otchłań muszli sedesowej.
– Nie, nie, nie… – zaczynam szeptać, a z każdą sylabą czuję coraz większą desperację.
Aż wreszcie, gdy w pełni zdaję sobie sprawę z tego, co się właśnie stało, wpadam w panikę i wkładam rękę do wody, aby uratować telefon. Czuję się przy tym, jakbym przeprowadzała badanie odbytu u krowy. Nie mam pojęcia, jakie to uczucie, być może krowi odbyt jest ciaśniejszy i cieplejszy, ale z pewnością tak samo śliski i mokry. Zresztą to bez znaczenia. Jako lekarka nauczyłam się szybko odsuwać na bok podobne wątpliwości. Woda stojąca w moim starym kiblu nie powstrzymuje mnie przed ratowaniem życia. W tym przypadku życia mojego smartfona, którego wyświetlacz gaśnie dokładnie w sekundzie, w której go dotykam. Prawie tak, jakby chciał mi powiedzieć, że się spóźniłam, zawiodłam.
Świetnie. Naprawdę świetnie.
– O w dupę! – przeklinam, a gdy trzymam w rękach ociekającą wodą komórkę, dociera do mnie dwuznaczność tego wyrażenia.
Spanikowana, biegnę do kuchni, łapię ręcznik papierowy i kładę na nim telefon, po czym w rekordowym tempie myję ręce.
– Ryż. Wiem, że mam gdzieś ryż. Ale gdzie… – Jem ryż zdecydowanie zbyt rzadko, ale zawsze mam trochę w domu, w razie gdyby naszła mnie ochota.
Otwieram szafkę, odsuwam na bok makaron i cukier, kilka konserw i… jest! Z ulgą wyciągam ostatnie opakowanie, wysypuję jego zawartość do jednej z niewielu czystych misek i wkładam do niej telefon. Już po wszystkim, teraz tylko mogę mieć nadzieję, że ryż wyciągnie wilgoć i jutro komórka będzie działać.
Przez kilka sekund oddycham głęboko, potem zamykam oczy i chowam twarz w dłoniach.
Co za dzień.
Może to znak. Może powinnam z powrotem założyć piżamę i zostać w domu.
Na czoło opadają mi pojedyncze kosmyki włosów, kok przeszedł już do historii, a tusz znajduje się wszędzie, tylko nie na rzęsach, bo nieświadomie przetarłam dłonią oczy. Tak, może powinnam zostać w domu. Ale w sumie mam teraz ochotę na zjedzenie czegoś naprawdę smacznego…
Laura
Wiosna w San Francisco jest piękna. Jak afirmacja życia albo żywe dzieło sztuki.
Chłodna bryza owiewa mi twarz, gdy jedną ręką ciaśniej owijam się płaszczem, a drugą ściskam torbę z sushi.
Lubię te odświeżające i jednocześnie stosunkowo łagodne temperatury, które zwykle tu panują. Nie za zimno, nie za gorąco. Żadnych skrajności. Kiedy powiedziałam o tym Jess, wyśmiała mnie. Jej słowa wciąż brzmią mi w uszach: „I ty chcesz jechać do Phoenix? Oszalałaś?”.
Niewykluczone. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Tak jak w LA czy innych miastach o podobnym klimacie, ale zakładam, że nie jest tam aż tak źle. Trochę ciepła jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Poza tym przecież nie wybieram się tam ze względu na pogodę. Nie chcę uzależniać swojej przyszłości od żadnych temperatur. W ogóle mnie one nie obchodzą. Ważne, żeby reszta poszła dobrze. Przy założeniu, że w ogóle mnie przyjęli, myślę, a list w kieszeni mojego płaszcza znowu robi się strasznie ciężki.
Tak… Wszystko będzie dobrze. Musi być.
Próbuję odwrócić swoją uwagę, chłonąć zgiełk wokół mnie, widok wszystkich tych ludzi i świecących latarni, jakbym po raz ostatni spacerowała po Chinatown. Przechodzę obok małych knajpek i restauracji, rozświetlonych neonów, dużych chińskich znaków i naprawdę cieszę się tym spacerem, tym wieczorem i tą chwilą.
Gdy skręcam w Clay Street i idę w kierunku dzielnicy finansowej, niemalże senne, ale kolorowe ulice, które mają swój puls, własny rodzaj zgiełku, zostają zastąpione dziesiątkami wieżowców, inną formą porządku i piękna.
Chwilę później jestem na miejscu i wjeżdżam windą na piąte piętro. Bez wahania wkładam klucz do zamka i otwieram drzwi mieszkania Josha, w jednym z tych eleganckich wieżowców. Mała lampka w wąskim korytarzu rzuca ciepłe światło, gdy wchodzę do środka, zdejmuję płaszcz i ściągam buty. Nic nie słyszę, ale drzwi do salonu z aneksem kuchennym są zamknięte.
Pukam cicho, otwieram je i zaglądam do pomieszczenia.
– Josh?
Na stole jest mnóstwo różnych rzeczy. Wszędzie piętrzą się dokumenty i książki, wokół nich stoją dziesiątki szklanek, ale reszta jest jak zawsze uporządkowana – co przy tym układzie pokoju nie jest zbyt trudne do osiągnięcia. Mieszkanie Josha jest skromne, kompletnie pozbawione kolorów, jak też jakichkolwiek przedmiotów osobistych czy przyciągających wzrok. Żadnych zdjęć, roślin, książek. Mojego chłopaka cechuje nie tylko minimalizm, lecz także ultranowoczesność. Ta mieszanka zupełnie do mnie nie przemawia, ponieważ wszystko tu wydaje się takie… idealne. Chłodne, niemalże sterylne. Jak w szpitalu. Sama nie wiem. Brakuje mi czegoś, co zamieniłoby to mieszkanie w prawdziwy dom.
Ale Josh nie lubi takiej atmosfery. W przeciwieństwie do mnie prawdopodobnie nie potrzebuje nigdzie czuć się jak w domu – albo po prostu lubi otaczać się rzeczami neutralnymi i zastępowalnymi. Kiedy kilka miesięcy temu go o to zapytałam, nie zrozumiał, o co mi chodzi, i odrzekł, że to tylko mieszkanie. Nic więcej. To właśnie jeden z powodów, dla których nie wprowadziłam się do Josha – nawet nie brałam tego pod uwagę. I bardzo dobrze, bo żadne z nas nigdy o tym nie wspomniało. Dzięki pracy na pół etatu, ale przede wszystkim dzięki spadkowi, który moi rodzice zostawili mojemu rodzeństwu i mnie, stać mnie na własne mieszkanie i nie musiałam zaciągać ogromnych kredytów, by sfinansować sobie studia. Moje długi są absolutnie do opanowania, chociaż gdybym miała wybór, wolałbym mieć ich znacznie więcej. Bo to oznaczałoby, że moi rodzice wciąż żyją.
– Halo? – wołam, tym razem trochę głośniej, i przechodzę przez salon w drodze do aneksu kuchennego po drugiej stronie.
Zero odpowiedzi. Może zrobił sobie przerwę i poszedł się zdrzemnąć. Mimo to próbuję jeszcze raz:
– Josh?
Nagle rozlega się huk. Z łazienki lub sypialni, po mojej lewej stronie. Nie umiem dokładnie określić. Odstawiam torbę z sushi i idę sprawdzić, czy wszystko w porządku, gdy drzwi sypialni Josha otwierają się i widzę mojego chłopaka. Patrzy na mnie zszokowany, być może nawet trochę speszony.
– Laura? Co ty tutaj robisz? Mogłaś zadzwonić. – Bokserki. Rozczochrane włosy. Odchrząkuje i szybko zamyka za sobą drzwi.
Dlaczego? Przecież widziałam już jego sypialnię, no i jest sam, więc…
Bo jest sam… prawda?
Wpatrujemy się w siebie, jego zielone oczy nie mówią mi, czy mam rację, wyraz jego twarzy pozostaje niezmieniony.
– Napisałam do ciebie, potem telefon mi się wyładował, a na końcu wpadł do muszli klozetowej – mówię monotonnym tonem, ale moje myśli krążą zupełnie gdzie indziej.
Josh przejeżdża palcami po starannie ogolonym podbródku i wtedy to widzę. Na linii żuchwy, a także na ustach ma ślady szminki.
– Proszę, powiedz mi, że to nie to, co myślę, ani to, na co to wygląda. – Wskazuję jego twarz, a on chyba się orientuje, co zauważyłam, bo zaczyna bardzo energicznie wycierać zabarwione na różowo miejsca.
Robi mi się niedobrze. Czyli rzeczywiście nie jest sam.
– Nie mogę tego zrobić – mówi stanowczo i opuszcza rękę, bo chyba zrezygnował z wycierania twarzy.
Szkoda, że nie jestem przygotowana na odpowiednią kontrę. Chętnie bym go przeklęła lub na niego nawrzeszczała. Ale ja tylko stoję i milczę.
Od obecności drugiej kobiety w pokoju za Joshem gorsze jest tylko to, że cała ta sytuacja boli mnie mniej, niż powinna. Jestem mniej smutna, niż powinnam. Ale dostatecznie smutna, by jednak zabolało. Gromadzą się we mnie pustka, akceptacja i ból. Być może jest też gniew. Tak, dużo gniewu. Nie dlatego, że woli kogoś innego ode mnie, ale dlatego, że manifestuje to w tak tchórzliwy i gówniany sposób. Mógł ze mną zerwać i nie zachowywać się jak dupek, który pieprzy się z inną, będąc w stałym związku. Oszukiwanie jest gorsze niż zerwanie – to jak celowe zranienie kogoś. Choć wszyscy wiedzą, że miłość może wygasnąć, a związki czasami się rozpadają. Ale proszę, nie w ten sposób. Nikt nie zasługuje na coś takiego. To takie… upokarzające. I tak, fakt, że mi to zrobił, wywołuje we mnie złość. Płynącą teraz w moich żyłach jak lawa.
Przynajmniej mnie nie okłamał. Na samą myśl o tym chce mi się śmiać. Zwyczajnie nie mógł tego zrobić, bo praktycznie przyłapałam go na gorącym uczynku. Ale gdyby mnie okłamał, dużo gorzej już by nie było. Prawda?
– Od jak dawna?
– Nie sądzę, żeby…
– Od jakichś dwóch minut nie interesuje mnie to, co sądzisz – przerywam mu ostrzej, niż mam w zwyczaju. Przełykam z trudem ślinę i czekam.
Zaciska usta, przygląda się mojej twarzy, zanim się poddaje i z wahaniem odpowiada:
– Od sylwestra.
Z początku myślę, że się przesłyszałam. Czekam, aż pojmie, że się pomylił, i sam się poprawi – a ja nie będę musiała akceptować tego, co oczywiste. Aż wreszcie do mnie dociera, że od prawie trzech miesięcy Josh spotyka się z kimś innym.
– Wow – szepczę, nie potrafiąc powstrzymać drżenia. Kompletnie oszołomiona, wpatruję się w niego z otwartymi ustami. To był pierwszy sylwester, który spędziliśmy osobno, odkąd się znamy, ponieważ świętowałam go z Jess w Berlinie, przekonana, że mój chłopak ma do roboty mnóstwo lepszych rzeczy niż zdradzanie mnie.
– Słuchaj, chciałem…
Podnoszę dłoń, by go uciszyć, po czym obejmuję się ramionami i nabieram głęboko powietrza. Boże, ależ jestem wściekła.
– Co chciałeś? Powiedzieć mi? Josh, daj spokój. Myślałam, że po prawie czterech latach związku stać cię na coś więcej. Że jesteś dobrym facetem i masz trochę więcej odwagi cywilnej. Szkoda, że nie odwaliłeś czegoś takiego wcześniej, tylko dopiero po kilku latach. – Kręcę głową. – Romans? Od sylwestra? To takie żałosne… – Głos mi się łamie. Na kilka sekund w mieszkaniu zapada taka cisza, że można by usłyszeć brzęk spadającej szpilki. – Czy ona śpi? Znam ją? – pytam, ale zaraz zmieniam zdanie. – Wiesz co, nawet nie chcę wiedzieć. Czy… czy chcesz mnie o czymś jeszcze poinformować?
Josh wytrzymuje moje spojrzenie, widzę, jak jego usta się rozchylają, ale po chwili znów je zamyka. Wygląda na nieco zagubionego, niemal skruszonego, jednak się nie odzywa. Nie wypowiada ani jednego cholernego słowa. Po tylu latach, po tym, co mi zrobił, nie ma mi nic do powiedzenia.
A teraz nadchodzą smutek i rozczarowanie. I pojawia się ból.
– Z pewnością jesteście siebie warci – szepczę, po czym dodaję mocniejszym głosem: – I wiesz co? Zabieram sushi.
Pokazuję mu środkowy palec, unoszę wysoko głowę, biorę torbę z jedzeniem i szybko się ubieram. Rzucam zapasowy klucz do jego mieszkania na półkę przy szafie i zdecydowanym gestem odpinam ten od mojego mieszkania z jego pęku.
Na początku myślałam, że będzie próbował coś zrobić, aby przynajmniej sprawiać wrażenie dręczonego wyrzutami sumienia – albo dlatego, że jeszcze coś do mnie czuje. Że może znajdzie słowa, których na chwilę mu zabrakło. Ale tak się nie dzieje. I siłą rzeczy muszę przyznać, że to nie tego konkretnego wieczoru rozpadł się nasz związek. Nie do końca…
Budzę się w południe na mojej podniszczonej i zdecydowanie za małej kanapie. Po wczorajszym wieczornym spacerze i szokującym spotkaniu z Joshem mam podpuchnięte oczy i boli mnie głowa. Wczoraj już nic w tym mieście nie wydawało mi się magiczne czy choćby piękne. Wściekła włóczyłam się po różnych dzielnicach, nosząc ze sobą sushi i list z Phoenix. Wreszcie zjadłam na ławce przy Ferry Plaza z widokiem na Bay Bridge i wróciłam do domu, gdzie w ryżu czekał na mnie tylko mój wykąpany w muszli klozetowej telefon.
Tak czy inaczej, wyjadę stąd. Choć San Francisco jest piękne, nic mnie tu nie trzyma. Kompletnie.
Dzisiaj wypowiem umowę najmu. Jeszcze tego nie zrobiłam, bo chciałam tu pozostać tak długo, jak tylko się da. Aby wspierać Josha podczas egzaminów i abyśmy mogli wspólnie się przekonać, jak potoczą się sprawy. Chciałam walczyć o ten związek. Bo na pewnym etapie byłam w Joshu bardzo zakochana. Ale kiedy teraz wsłuchuję się w swoje uczucia, to… to już nie jestem ja. I to od dawna.
Lubiłam go, lubiłam z nim przebywać. Było miło i nieskomplikowanie, ale jeśli mam być ze sobą szczera, w naszym związku brakowało głębokiej miłości i namiętności, a na bardzo wczesnym etapie zabrakło również tęsknoty. Ale łączyły nas przyjaźń, zaufanie i przywiązanie, a to miało dla mnie co najmniej taką samą wartość i dlatego wczoraj tak bardzo mnie to wszystko zabolało. Jednak Josh miał to najwyraźniej gdzieś, ponieważ w ciągu ostatnich kilku miesięcy wszystko podeptał.
Nie chodzi tylko o ten romans, ale o to, że ode mnie wymagał większej elastyczności i kompromisów, choć sam nie był do nich zdolny. Przynajmniej gdy chodziło o mnie. Przez cały czas chciał być spontaniczny, pragnął po prostu wyjść i czegoś doświadczyć i coraz rzadziej rozumiał, że ja nie mam na to ochoty lub siły. Nie lubił też, gdy chciałam zaplanować coś w perspektywie dłuższej niż najbliższy tydzień. Kiedy on nie miał ochoty mnie przytulać, choć ja tego potrzebowałam, wszystko było w porządku. Gorzej, gdy ja nie miałam ochoty na seks.
Ja sama, moje życzenia, obawy czy marzenia przestały go już obchodzić. Tak jak my. Tak naprawdę to przestaliśmy się nawzajem słyszeć – i od dłuższego czasu nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia.
Teraz się zastanawiam, jakim cudem nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jak mogło to do mnie nie docierać? Jak mogłam się nie zorientować, że w jego życiu pojawiła się inna kobieta? Czy zmienił się sposób, w jaki na mnie patrzył lub jak się zachowywał? Czy zmienił się nasz seks? Ostatnio było go mniej, ale czy wyglądał inaczej?
Wszystkie te rozważania prowadzą mnie donikąd i zaczynam rozumieć, że nigdy nie uzyskam odpowiedzi na te pytania. Muszę więc jakoś zamknąć ten rozdział i zostawić go za sobą. Nawet jeśli łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Takie rozmyślania i tak do niczego mnie nie doprowadzą. To nie ja zdradziłam i to, czy powinnam była coś zauważyć, czy nie, nie ma teraz większego znaczenia. To nie ja go skrzywdziłam. Tylko on mnie. A mógł do mnie przyjść… Mógł mi powiedzieć, czego mu brakuje lub że nie chce już ze mną być. Powinien był to zrobić! Zamiast tego zdecydował się zostać ze mną, okłamywać mnie i w jakiś sposób siebie. Kiedy myślę o tym, jak często leżałam w jego ramionach po sylwestrze, choć już wtedy spotykał się z inną, skręca mi się żołądek. Co za sukinkot.
Kiedy siadam i odgarniam włosy z twarzy, dociera do mnie, że powinnam zrobić kolejny test na HIV. Na początku naszego związku namówiłam Josha, by się przebadał. Powiedziałam mu, że choć jestem na pigułkach, nie prześpię się z nim bez prezerwatywy, jeśli nie zrobi testu. W końcu jestem lekarką i znam wszystkie zagrożenia. Wtedy bardzo się ucieszyłam, że się zgodził. Cały czas jednak podkreślał, że zawsze używał prezerwatyw i nie może być nosicielem – ale ja nie miałam zamiaru się poddać. Zawsze można się zarazić, nawet mimo stosowania gumek. Wprawdzie w takiej sytuacji ryzyko jest dość niskie, ale zawsze istnieje. Wtedy jeszcze Josh chciał zostać lekarzem jak ja, więc sam doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Poza tym mógł przecież kłamać. I teraz do mnie dociera, że to bardziej niż prawdopodobne. Najlepszą rzeczą, jaką będę mogła zrobić w ciągu najbliższych kilku dni, jest wykonanie dodatkowych badań pod kątem chorób przenoszonych drogą płciową. Kto wie, czy Josh odpowiednio się zabezpieczał ze swoją nową partnerką, dziewczyną czy kimkolwiek ona jest.
Może popadam w lekką paranoję, ale nie powinno się lekceważyć tego typu chorób. Nawet jeśli AIDS można łatwo leczyć, nadal nie sposób wyleczyć go całkowicie. Nie ma to również nic wspólnego z zaufaniem czy przewrażliwieniem. Ani z tym, że czuję się teraz jak gówno.
– Cholera – przeklinam cicho, przecieram oczy i jęczę. Mam wrażenie, że zostałam zepchnięta z mostu, a przecież ja tylko patrzyłam na niego z bezpiecznej odległości, przeżuwając sushi.
Wykończona, masuję skronie opuszkami palców, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to stało się wczoraj. Że skończyło się w taki sposób. Nie rozmawialiśmy, niczego sobie nie wyjaśniliśmy. Josh zniknął z mojego życia dosłownie z minuty na minutę, a najgorsze – muszę to przyznać sama przed sobą – że mi to nie przeszkadza. Bo życie czasem zbacza z kursu, bez względu na to, jak bardzo starasz się na nim pozostać.
Mimo wszystko nie czuję się dobrze i skłamałabym, mówiąc inaczej. A jednak za nim tęsknię – nawet jeśli tego nie chcę. W końcu dość długo stanowił integralną część mojego życia. Za długo.
I myślenie o tym wszystkim – o początku, o końcu, o tym, co mieliśmy razem, ale straciliśmy, nawet jeśli nie było idealnie, albo o wielkiej miłości, nawet jeśli prawdopodobnie od samego początku nie była „na zawsze” – sprawia, że w moich oczach stają łzy. Po prostu cała ta sytuacja wydaje mi się straszna i nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego może mi się przytrafić.
Jakaś część mnie chce wstać i kontynuować ten dzień, inna pragnie zatopić się we wspomnieniach, rozmyślaniu i dziwnych pytaniach. W porządku.
W porządku, w porządku, w porządku!
Nawet ból jest dobry.
Wreszcie ponownie się kładę, owijam kołdrą i włączam telewizor. Leci akurat jakiś dokument, który w ogóle mnie nie interesuje.
Wpatruję się w obraz, w pewnym momencie odpływam i prawie nie zauważam, jak mija czas. Jak przelatują kolejne godziny, ten dzień, cały świat…
Laura
– Co, u diabła…? – Mrużę oczy i patrzę na rozmazane coś na mojej dłoni. Dopiero po kilku mrugnięciach zaczynam widzieć wyraźniej i krzywię się, gdy rozpoznaję jedną z serowych chrupek Cheetos. Patrzę po sobie i dociera do mnie, że to nie jedyna chrupka w moim życiu: zarówno ja, jak i część koca i kanapy są nimi zasypane, podczas gdy puste opakowanie leży samotnie na podłodze salonu.
Cholera. Zasnęłam z głupimi cheetosami w ręce.
Dobra, dosyć tego. Powinnam natychmiast wstać. Wziąć prysznic. A najlepiej byłoby ponownie ogarnąć swoje życie. Oddałam już Joshowi kilka lat, nie muszę do tego dokładać kolejnych. Dwa dni użalania się nad sobą i oglądania kiepskich seriali na kablówce będą musiały wystarczyć. A może to były trzy dni…? Kompletnie straciłam poczucie czasu.
Z lekkim obrzydzeniem otrzepuję się z okruchów i szukam na kanapie telefonu komórkowego. Aż wreszcie do mnie dociera, że prawdopodobnie ten nadal leży na wpół martwy w kąpieli ryżowej – bo przez kilka ostatnich dni nie czułam potrzeby rozmawiania z kimkolwiek. Pragnęłam tylko ciszy. I spokoju. Chciałam…
Nie mam pojęcia, czego chciałam. Ale wiem, czego chcę teraz – spojrzeć w przyszłość.
Nabieram głęboko powietrza, odgarniam z twarzy kilka splątanych kosmyków i z taką gracją, na jaką pozwala mi mój stan, idę do toalety, bo mój pęcherz zaczyna ostro protestować. Potem od razu myję zęby i dziękuję Opatrzności za nić dentystyczną oraz płyn do płukania ust. Unikam patrzenia w lustro. Nie jestem jeszcze na to gotowa.
Po powrocie do salonu zauważam swój płaszcz, który niedbale rzuciłam na podłogę zamiast porządnie go powiesić. Schylam się więc, by go podnieść, a wtedy z kieszeni wypada koperta, o której kompletnie zapomniałam.
Jak mogłam zapomnieć o liście z Phoenix? I o odpowiedzi na pytanie, co dalej z moim życiem?
Unoszę brodę, ściskam mocno kopertę, a następnie udaję się do kuchni i wyciągam telefon z ryżu. Na pierwszy rzut oka wygląda nieźle, żadnych rys na wyświetlaczu, zero wilgoci. Teraz musi jeszcze tylko się włączyć – a nie jestem taka pewna, czy się uda.
Z komórką w ręku człapię w kierunku łóżka, bo wciąż nie mam siły zabrać się za chaos w salonie. Gdy z westchnieniem opadam na miękki materac, w mojej głowie pojawiają się sprzeczne myśli. Są jasne i chaotyczne, logiczne i zagmatwane – i w niczym mi nie pomagają. Bo są tak samo bezradne jak reszta mnie. A moje serce? Wali. Głośno, ciężko i mocno. Jeszcze nie zdecydowało, jak bardzo zostało zranione. Niezależnie od tego, czy jest to tylko małe zadrapanie, o którym nie warto wspominać, pęknięcie wymagające więcej czasu, czy cały krater, który będę musiała zszyć. Moje serce zostało ranne, ale nie złamane. Może to jedyna rzecz, za którą mogę być dziś wdzięczna. W końcu każdego dnia powinniśmy odczuwać za coś wdzięczność i wydaje mi się, że dzisiaj będę wdzięczna właśnie za to.
Bo przecież nie za mojego kretyńskiego eksa ani za zepsuty telefon. Szlag. Od dwóch lat chciałam kupić nową komórkę i może wszechświat właśnie próbuje mi powiedzieć, że nadszedł właściwy moment. Bateria bardzo szybko pada, aplikacje się zawieszają i ogólnie jest to raczej urządzenie z charakterem, jeśli można to tak nazwać.
Tak, nadszedł czas na nowy telefon.
Kładę list obok siebie, bo najpierw chcę zorganizować nową komórkę. Mam nadzieję, że nie będzie mnie to kosztować zbyt wielu nerwów. Niechętnie zdejmuję laptopa ze stolika nocnego, kładę go na kolanach i otwieram. Szybko wciskam jeden z klawiszy i aktywuję ekran.
Nie mam umowy na telefon, lubię formę prepaid – dzięki temu wszystko jest bardziej elastyczne i nie płacę za to, z czego nie korzystam – więc szukam taniego, ale stosunkowo nowego telefonu, który, mam nadzieję, będzie działał tak długo jak ten stary. Ma zostać dostarczony w ciągu dwóch dni. Płatność przez PayPal. Idealnie. Czyli to udało się załatwić w miarę szybko. Miłe uczucie. Uśmiecham się, ponieważ właśnie odhaczyłam pozycję na nieistniejącej liście rzeczy do zrobienia na nowy początek życia. To też dość miłe uczucie…
Dopóki ikonka Skype’a nie zaczyna migać, wskazując nieprzeczytane wiadomości i nieodebrane połączenia. Klikam w nią i od razu czuję się przytłoczona lawiną wiadomości od mojej siostry. Dosłownie widzę, jak Jess pisze każdą z nich. Najpierw ich ton jest radosny, potem pełen zmartwienia, a w końcu wściekły. Jess napisała, że ma nadzieję, iż nikt nic mi nie zrobił, bo osobiście chce mnie zabić. W ostatniej wiadomości bardzo dokładnie opisuje, co mi zrobi.
Przechylam głowę na bok i mrużę oczy. Naprawdę byłaby w stanie mnie pobić, wyrwać mi włosy, a potem połamać wszystkie kości? Czy ona ma pojęcie, jakie to trudne? To ponad dwieście sztuk i… Oho, jest.
Tylko mi się tu nie wymądrzaj, wiem, że kości jest dużo.
Prawdopodobnie nie to było jej intencją, ale czytanie jej wiadomości pociesza mnie bardziej niż cokolwiek, co zrobiłam od piątkowego wieczoru. Nie żeby było tego dużo.
Uśmiecham się szeroko i dzwonię do siostry. Po niecałych pięciu sekundach słyszę jej krzyk:
– Czyś ty oszalała?!
Ale jednocześnie uważnie mi się przygląda, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Tak naprawdę Jess jest bardzo opiekuńcza, tylko jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.
– Wszystko w porządku.
– Kiedy się spotkamy, to się zmieni – syczy.
– Wyraziłaś to bardzo jasno w stu dwunastu wiadomościach.
– Nie bądź bezczelna! – Macha palcem w moją stronę. – Martwiłam się. Lauro, naprawdę się martwiłam.
I to właśnie te słowa zmazują uśmiech z mojej twarzy. Słowa, wyraz jej oczu i lekkie drżenie w głosie.
– Strasznie mi przykro.
– Co się, do cholery, stało? Już dawno powinnaś była się ze mną skontaktować.
– Mój telefon poniósł śmierć w kiblu, a mój były wkłada teraz swoją miłość w kogoś innego.
– Czekaj… Co? – Jess mruga z irytacją.
– I to dosłownie.
Otwiera szeroko oczy.
– Josh… bzyka się z kimś innym?
Pozwalam, by znaczenie tych słów do mnie dotarło.
– Szczerze mówiąc, bardziej podoba mi się moja wersja.
– Czyli nie jesteście już razem? – Moja siostra wygląda tak, jakby w jej głowie zapanowała kompletna pustka, ale nagle uśmiecha się do mnie bez ostrzeżenia.
– Z czego się tak cieszysz? – Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na nią z niedowierzaniem.
– Czyli już ze sobą nie jesteście.
– Zaczynasz przypominać zdartą płytę.
– Przepraszam. Powinnam okazać współczucie i najpierw udawać, że jest mi przykro. – Odchrząkuje i otwiera szerzej oczy, a następnie rzuca mi smutne spojrzenie. – Tak strasznie mi przykro, że pozbyłaś się tego żałosnego i kapryśnego faceta i w końcu masz okazję stać się silną kobietą, jaką od zawsze byłaś. – Trzepocze niewinnie rzęsami, a ja gapię się na nią z otwartymi ustami, zupełnie oniemiała. – Och, proszę cię. Lauro, nigdy cię nie okłamałam, a stwierdzenie, że lubiłam Josha lub uważałam, iż idealnie do ciebie pasuje, byłoby kłamstwem.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że masz o nim aż tak złe zdanie. I… sama nie wiem. Dlaczego nie pisnęłaś nawet słówkiem? Nawiasem mówiąc, nigdy nie byłaś zbyt taktowna, ale to zabrzmiało trochę za ostro nawet jak na twoje standardy.
– A co miałam powiedzieć? Jesteś wystarczająco dorosła, by podejmować własne decyzje i popełniać błędy. Wierzyłam w ciebie i wiedziałam, że jeśli coś nie będzie ci pasować, sama do tego dojdziesz. – Wzrusza ramionami, a ja prycham.
– Tak, jak już pewnie zauważyłaś, świetnie mi poszło i naprawdę byłam uważna. Musiał praktycznie zdzielić mnie w twarz swoim romansem, żebym zdała sobie z tego sprawę.
– Czy ty masz jedzenie we włosach?
Gorączkowo próbuję rozczesać palcami kosmyki, aż wreszcie po prostu zakładam je za uszy.
– Nie zmieniaj tematu. Mam za sobą kilka ciężkich dni.
– Naprawdę za nim płaczesz? Przecież cię zdradził. Jeśli ktoś cię kocha i chce o ciebie walczyć, to cię nie zdradza. Josh cię nie kochał. Nie w taki sposób, na jaki zasługujesz. Traktował cię tak, jakbyś była czymś oczywistym i… – Jess macha dziko rękami. – Nie wiem. Jakbyś nie stanowiła najcenniejszego elementu jego życia, jakby można było cię zastąpić. A czymś takim – intensywnie się we mnie wpatruje – nie powinnaś się zadowalać. Nie na tym polega miłość. Powinnaś być wyjątkiem, a nie regułą.
– Czy to nie z tego filmu z… Jak on się nazywał?
Przerywa mi i znowu macha ręką.
– Nieważne. I to prawda. Lauro, jesteś wspaniała. Josh na ciebie nie zasługiwał. Nie pomagał ci w rozwoju, nie wspierał cię. Cholera, po prostu wyprawiał to, co mu się żywnie podobało, i oczekiwał, że będziesz się na to godzić. I to właśnie robiłaś.
Ściągam brwi, analizując jej słowa.
– Wcale nie było nam ze sobą tak źle – mówię w końcu, choć nie mam pojęcia, dlaczego go bronię. Być może po to, by bronić siebie. W końcu byłam z nim przez cały ten czas i mi to odpowiadało.
Moja siostra prycha.
– Ale też do siebie nie pasowaliście. Kiedy on kiedykolwiek coś dla ciebie zrobił? Mam na myśli coś, co ma znaczenie. Coś głębszego niż przyniesienie ci o jedenastej wieczorem na wpół zwiędniętej wiązanki brzydkich kwiatów, które zobaczył na stacji benzynowej lub w jakimś zapyziałym kiosku. Wymień mi chociaż jedną taką rzecz. Taką, dla której warto gonić za nim i za tamtym czasem.
Zastanawiam się nad tym. Myślę, myślę i myślę, ale w głowie mam tylko pustkę. Po moim policzku spływa łza, szybko ją ocieram. Prawda zawarta w słowach Jess boli bardziej niż zdrada Josha.
– Dobrze się znaliśmy, byliśmy przyjaciółmi i…
– To było za mało, nawet jak na przyjaźń. Przeprowadził się do San Francisco bez uzgodnienia tego z tobą, potem wyjechał do Nowego Jorku na sześciotygodniowy staż, też bez konsultacji z tobą, zapomniał o twoich urodzinach i o waszej rocznicy. A raz się wściekł, bo nie miałaś ochoty iść na kolację. Do indyjskiej restauracji. Przecież jesteś uczulona na curry!
Po tych słowach się wzdrygam. Wiem, że ma rację, wszystko to dotarło do mnie w ciągu kilku ostatnich dni, ale… Cholera. Wzdycham i przecieram oczy.
– Wiem – przyznaję, ale nie mam pojęcia, czy to poprawia, czy pogarsza sytuację. Może nie ma to żadnego znaczenia, może po prostu powinnam o tym zapomnieć.
– Otworzyłaś list? – pyta Jess, a ja jestem jej szczerze wdzięczna za zmianę tematu.
– Nie. Czy jeśli powiem, że zapomniałam, wyjdę na jeszcze większą wariatkę?
– Zdecydowanie. No dalej, przynieś go i otwieraj.
– Już tu leży.
– Ale tym razem na poważnie.
Kiwam głową. Tym razem na poważnie. Nie mam już nic do stracenia, mogę tylko zyskać. Przede wszystkim świadomość odnośnie do tego, co mnie czeka.
Nabieram głęboko powietrza i sięgam po kopertę. Dociera do mnie, że po tym, jak zerwałam z Joshem, nie jest już taka ciężka. Oczywiście nadal się załamię, jeśli nie dostanę pracy w tym szpitalu, ale jeśli dostanę, przynajmniej nie będę musiała się zastanawiać, czy tam jechać. Po prostu się przeprowadzę. I zacznę nowy rozdział w życiu. Bez wyrzutów sumienia i bez poczucia winy. Bez konieczności zadowalania kogokolwiek.
Po raz pierwszy od odkrycia zdrady Josha czuję coś w rodzaju euforii i chęci do działania.
Pewnym ruchem obracam kopertę i ją rozrywam. Zaczynam lekko drżeć i muszę na chwilę przerwać, zanim wyciągnę pismo. Kątem oka widzę, że Jess uważnie mi się przygląda. Prosta, wręcz niepozorna kartka z kilkoma wydrukowanymi literami zadecyduje o tym, czy moje marzenie się spełni, czy nie.
Rozkładam ją i zaczynam czytać, serce wali mi jak młotem, czuję, jak zalewa mnie fala gorąca, a mój oddech przyspiesza.
– No i? – dopytuje Jess. – Co napisali? Cholera, nie umiem nic po tobie rozpoznać.
Otwieram szeroko oczy i usta, a następnie rzucam kartkę na łóżko i wbijam wzrok w ścianę.
– Boże, ja przez ciebie oszaleję. No mów! Udało się? – Głos siostry jest stłumiony, ponieważ myśli w mojej głowie ryczą, jakby rozpętała się tam letnia burza.
– Przyjęli mnie… – szepczę.
– Co?! – krzyczy Jess, a wtedy odwracam się do niej i patrzę jej w twarz. Czuję, jak w moim gardle rośnie wielka gula.
– Udało mi się. Od lipca będę rezydentką w Szpitalu Whitestone. W Phoenix. – Zakrywam usta dłonią, ale i tak nie udaje mi się stłumić szlochu.
Ze wzruszenia moja siostra oblewa się rumieńcem, a jej oczy wypełniają się łzami, gdy mówi zdławionym głosem:
– Jestem z ciebie taka dumna. Mówiłam, że ci się uda.
– Tak, mówiłaś. – Uśmiecham się promiennie i nagle dochodzę do wniosku, że dobrze jest, jak jest.
Czytam list jeszcze raz i jeszcze, aż wreszcie przestaję mieć wrażenie, że sobie to wszystko wymyśliłam. A potem rozmawiam z siostrą. O naszych marzeniach, przyszłości, wspomnieniach, dobrych i złych. O rzeczach, o których chciałybyśmy zapomnieć, ale nie możemy, a także o tych ledwo pamiętanych, które chciałybyśmy zachować we wspomnieniach.
Kilka godzin później czuję, że jestem zmęczona. Zmęczona i zadowolona, ponieważ ta rozmowa dała mi coś w rodzaju wewnętrznego spokoju.
Być może czasami niektóre rzeczy dzieją się, bo muszą. I najpierw musimy zostać bardzo zranieni, zanim odzyskamy spokój.
Laura
Trzy miesiące później
Chociaż już dawno otworzyłam wszystkie okna, w pomieszczeniu nadal unosi się zatęchły zapach starego dywanu i kurzu. Ale nie mam z tym problemu, bo cieszę się, że tu jestem i że zaczynam od nowa. Nowy etap, nowy rozdział – można to nazwać w różny sposób. W tym miejscu czeka na mnie wszystko, moja przyszłość jest jak czysta kartka, którą mogę zapisać.
Wypowiedzenie umowy najmu, sprzedanie niepotrzebnych rzeczy i spakowanie się było łatwiejsze, niż myślałam. Wyzwalające. Inspirujące. A teraz stoję w moim nowym mieszkaniu. Poszukiwanie odpowiedniego i niezbyt drogiego miejsca okazało się natomiast trudniejsze, przez chwilę nawet byłam przekonana, że będę musiała zatrzymać się w motelu. Ale kilka dni później podpisałam umowę najmu tego mieszkania. Byłam pierwszą kandydatką, która zgłosiła się drogą mailową, i po rozmowie telefonicznej, podaniu informacji na swój temat oraz wypełnieniu wszystkich wymaganych dokumentów zostałam natychmiast zaakceptowana. Miła agentka nieruchomości powiedziała, że właściciel mieszkania jest prostym człowiekiem i nie ma ochoty na wieczne poszukiwania najemców. Miałam z tym wszystkim sporo szczęścia.
W Phoenix jest zupełnie inaczej niż w San Francisco. To pustynne miasto charakteryzuje wyjątkowa atmosfera, swoista magia. Kiedy wylądowałam tu dzisiaj rano i postawiłam stopę na ziemi, dostałam gęsiej skórki. To było tak, jakby moi rodzice mi towarzyszyli i otoczyli mnie opieką. Jakby to miasto powitało mnie i zamknęło w swoich ciepłych objęciach.
Naprawdę jest tu ciepło, bo w tym momencie pot leje mi się po karku i skroniach, a nawet między piersiami i wsiąka w koszulkę. Materiał jest przemoczony pod pachami, ale przebierałam się dzisiaj już dwa razy i dochodzę do wniosku, że trzeci nie ma sensu. Na pewno nie podczas przeprowadzki.
Wycieram czoło grzbietem dłoni, zamykam na chwilę oczy i zamieram. Wtedy mój telefon, leżący na jednym z pudeł, zaczyna wibrować. Zerkam w jego stronę, a po chwili po niego sięgam. Nowa wiadomość od Josha. Kolejna z setek wysłanych w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wszystkie brzmiały podobnie.
Jesteś już w Phoenix? A może dalibyśmy radę się spotkać i porozmawiać? Proszę. Tęsknię za Tobą. Przepraszam, Lauro. To był błąd.
Nie odpisuję. Nie odpowiedziałam na żadną z wiadomości z wyjątkiem pierwszej, kiedy poprosiłam, żeby zostawił mnie w spokoju. Powiedziałam mu, że chcę, abyśmy byli szczęśliwi. Osobno. Ale Josh to zignorował i tylko pogarsza sytuację. Nie rozumie, że nas już nie ma. I nigdy nie będzie. Przynajmniej test na HIV i inne testy na choroby przenoszone drogą płciową, które wykonałam, wyszły negatywnie. Na szczęście.
Nabieram głęboko powietrza, kręcę głową, chowam telefon do kieszeni dżinsów i wypieram z umysłu wiadomość od mojego byłego, aby poświęcić się przyjemniejszym myślom.
Kilka mebli i pudeł, które chciałam ze sobą zabrać, dotarło do mnie dwie godziny później za pośrednictwem firmy transportowej. Od tego czasu reorganizuję i porządkuję. A wszystko to na początku lipca, w nieznośnym upale i przy zepsutej klimie. Właściciel zapewnił mnie, że do końca miesiąca zostanie to naprawione, i mogę mieć tylko nadzieję, że tak właśnie będzie. Nie jestem przyzwyczajona do takich temperatur i najchętniej położyłabym się na podłodze z rozłożonymi rękami i nogami, żeby się nad sobą użalać.
Zamiast tego wychodzę na skromny balkon, z którego mam doskonały widok na niektóre wieżowce w mieście oraz część pustyni i gór. Miałam nadzieję na chłodną bryzę, jak to często bywa na wybrzeżu Kalifornii, jednak właśnie do mnie dociera, że to Arizona. To miejsce to mój nowy dom. W którym panują upały, wilgoć i strasznie się kurzy. Ale mam teraz okazję oglądać zachód słońca tak samo piękny jak w moim starym domu. Czuję się dobrze, bezpiecznie, jakbym się odrodziła, a jednocześnie jakbym znajdowała się w stanie swobodnego spadania. Bardzo mnie to cieszy i przeraża jednocześnie. Ale to dobry strach. Pełen oczekiwania i napięcia.
Promienie zalewają Dolinę Słońca paletą czerwonych i pomarańczowych barw, a okna budynków odbijają je we wszystkich kierunkach. Nie, ten zachód słońca nie jest tak piękny jak w San Francisco – jest piękniejszy. Zapiera mi dech w piersi, urzeka mnie i chłonę go, grę jego kolorów oraz ciepło – a także fakt, że w końcu znalazłam się tam, gdzie od śmierci moich rodziców pragnęłam się znaleźć.
Od zawsze chciałam zostać lekarką; no dobra, przez jakiś czas planowałam zostać fotografką, a potem dziennikarką, ale ciągle wracałam do medycyny. Albo – zależy, jak na to spojrzeć – to medycyna wracała do mnie.
Kiedy zdajesz sobie sprawę, że znalazłaś właściwą drogę, bicie twojego serca pozostaje takie samo, ale zmienia się melodia. Staje się wzruszająca. Pełna pewności siebie i nadziei.
Zdaję sobie sprawę, że z Joshem nigdy tak nie było – ale teraz w ogóle nie chcę o nim myśleć. Ani teraz, ani jutro. Ani nigdy. Bo Josh nawalił. Ale dociera do mnie, że nawet gdyby nie popełnił tego błędu, nasz związek pewnie i tak nie trwałby wiecznie. W jego obecności melodia była przyjemna, ale nie sugerowała, że jest tym jedynym. Moja siostra miała rację – powinnam była zorientować się wcześniej.
Ale w porządku. Było, minęło.
To tylko zadrapanie.
A nie głęboka rana.
Ani złamanie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
SŁOWNICZEK
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
High Hopes Whitestone Hospital #1
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Maria Mazurowska
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Ewa Popielarz
Projekt okładki: Jeannine Schmelzer, Bastei Lübbe AG
z wykorzystaniem motywów z © Stock.Adobe.com: FlammaChe, HstrongART oraz ilustracji autorstwa © Jeannine Schmelzer
Wyklejka: © babeer, © jenesesimre / Stock.Adobe.com
Whitestone Hospital – High Hopes Copyright © 2022 by Bastei Lübbe AG, Köln
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-549-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka