I promise you - Z.K. Marey - ebook

I promise you ebook

Z.K. Marey

4,1

Opis

Jeśli chcesz złapać kogoś w pułapkę, uważaj, by nie zaplątać się w sidła własnych uczuć.

Scarlett zdecydowała: jest gotowa, by rozpocząć samodzielne życie w Nowym Jorku. Opuszcza swoje rodzinne miasteczko jedynie z walizką farb i sztalugą, wierząc, że w końcu uda się jej spełnić marzenia. I nie myli się - szybko znajduje pracę, poznaje swoje przyszłe współlokatorki i powoli oswaja się z życiem w wielkim mieście. Wszystko zaczyna się układać, tak jak planowała.
Dobre samopoczucie psuje jej jedynie Cameron Lawrence, którego poznała dwa miesiące wcześniej na ślubie przyjaciół. Starszy o dziesięć lat mężczyzna jest ucieleśnieniem wszystkiego, czym Scarlett gardzi. Jego arogancki charakter i opinia playboya sprawiają, że dziewczyna ucieka przed nim najdalej, jak może. Ale gdy okazuje się, że Cameron zranił uczucia jednej ze współlokatorek Scarlett, dziewczyna postanawia się zemścić, wykorzystując jego własną broń. Rozpoczyna się gra, która dla obojga okaże się bolesną lekcją życia…

Na palcach jednej dłoni mogę zliczyć, ile razy spoliczkowałam faceta. Za każdym razem byłam wściekła i urażona tym, jak potrafi zachować się mężczyzna względem kobiety. To były ekstremalne przypadki, podczas których straciłam cały zapas cierpliwości. Sądziłam wtedy, że osoba zasługująca na cios jest na tyle arogancka i bezczelna, że mój atak jest w pełni uzasadniony. Pocieszałam się w taki właśnie sposób, bo moja podświadomość drwiła z tej chwili słabości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (227 ocen)
122
51
28
15
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioletaoterman

Nie oderwiesz się od lektury

świetna 😄
20
maduska

Nie polecam

Szkoda czasu...
10
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
10
Amaris98

Nie oderwiesz się od lektury

zajebista tak jak pierwsza część polecam
10
Andzia_92

Nie oderwiesz się od lektury

Gdybym mogła dałabym o wiele więcej gwiazdek niż 5.
10

Popularność




Prolog

Scarlett

Na palcach jednej dłoni mogę zliczyć, ile razy spoliczkowałam faceta. Za każdym razem byłam wściekła i urażona tym, jak potrafi zachować się mężczyzna względem kobiety. To były ekstremalne przypadki, podczas których straciłam cały zapas cierpliwości. Sądziłam wtedy, że osoba zasługująca na cios zachowała się na tyle arogancko i bezczelnie, że mój atak jest w pełni uzasadniony. Pocieszałam się w taki właśnie sposób, bo moja podświadomość drwiła z tej chwili słabości.

Jednak dziś przekonałam się, że ten nastoletni klaps, który zaserwował mi Bill w szóstej klasie, lub próba podcięcia mi warkocza w siódmej przez Woltona, to jedynie szkolne wygłupy i mogłam wtedy nie rzucać się z łapami na śmiejące się twarze.

Dzisiaj potrzebuję o wiele więcej mocy na atak, który nastąpi ponownie, jeśli ten facet nie odsunie się ode mnie. Dłoń mnie piecze, a widok czerwonego śladu na kanciastej szczęce trochę wynagradza mi ten ból.

Złość buzuje w moich żyłach mimo faktu, że moje serce bije tak mocno z zupełnie innego powodu. Ten mężczyzna to model wyjęty żywcem z okładki „GQ”. Ma idealne rysy twarzy, idealnie granatowe oczy i idealne wargi, które…

O Boże, Scarlett…

Chciałabym nawrzeszczeć na niego za to, że tak nagle przekroczył granicę i postanowił naruszyć moją przestrzeń osobistą. Ale nie jestem w stanie tego zrobić, bo pierwszy raz w życiu zapomniałam, jak się oddycha.

– Za co to?!

Wpatruję się w niego, próbując wykonać krok w tył, ale on od razu rusza za mną, jakby faktycznie domagał się odpowiedzi. Prycham kpiąco i zakładam ramiona na piersi, by jakimś cudem zwiększyć pomiędzy nami dystans. Staram się ukryć drżenie rąk.

– Naprawdę chodzisz po gościach weselnych i zaczepiasz bezbronne kobiety, oferując im seks za pieniądze?! – pytam zachrypniętym krzykiem, po czym zakrywam od razu usta dłonią, zdając sobie sprawę z tego, że jesteśmy wśród kilkuset gości weselnych.

Przyjechałam na ślub przyjaciółki i pragnęłam choć raz w życiu zaznać szczęścia i poznać coś więcej poza małomiasteczkowym życiem. Wystarczyło jedno zdanie, by podnieść mi ciśnienie.

– Nie zaproponowałem ci pieniędzy – odpowiada z zarozumiałym uśmiechem na ustach.

Ten zadowolony z siebie drań posyła mi szeroki uśmiech, po czym odsuwa się wreszcie, lecz nie robi tego aż tak, jak bym chciała. Nadal jest blisko, a to mi przeszkadza. Z czego on się tak cieszy? Przecież przed chwilą jego policzek płonął od zadanego przeze mnie ciosu!

Rozplątuję ramiona i kładę je na jego twardym torsie. Matko, jakie mięśnie! To był cholernie poważny błąd. Czuję niemożliwe gorąco i mam ochotę sunąć dłonią wyżej, by sprawdzić, czy dalej też jest taki gorący. Odpycham go nareszcie na tyle, by go wyminąć, i odchodzę. Podążam na drżących nogach w stronę stolika, przy którym powinnam już od dawna siedzieć z kolorowym drinkiem w dłoni.

Podchodzę bliżej i próbuję przybrać na twarz wymuszony uśmiech, by nie zepsuć weselnej atmosfery, ale słabo mi to wychodzi. Muszę ochłonąć w jakimś ustronnym miejscu, lecz jest już za późno. Lana mnie zauważa i posyła swój promienny i szczery uśmiech, którego tak bardzo jej zazdroszczę.

Nie rób scen, nie rób scen…

– Boże, co za dupek! – wyduszam wściekła.

Wzrok wszystkich skupia się na mnie i osobie za moimi plecami. Czuję jego obecność, ale staram się to ignorować. Dobrze wiem, że jeśli obrócę się teraz w tamtą stronę, to skończy się to drugim zamachnięciem na policzek. Nie mogę kolejny raz stracić cierpliwości. To wykluczone. Już i tak ktoś mógł zobaczyć mój wybuch i uznać mnie za wariatkę.

– Gratuluję, właśnie poznałaś mojego brata.

Wlepiam spojrzenie w pana młodego i zastygam momentalnie, gdy dochodzi do mnie sens jego słów. Spoliczkowałam jego brata, a później nazwałam go dupkiem? Zaraz zapadnę się pod ziemię. Moja twarz blednie.

Michael uśmiecha się do mnie zadowolony z tego, że jego informacja wywarła na mnie wielkie wrażenie.

Pamiętam, jak poznałam Lanę. Jej dusza była wtedy w opłakanym stanie po zawodzie miłosnym i chciała wyciszyć się w wiejskim klimacie. Moja kuzynka, a jej najbliższa przyjaciółka, Jules, poleciła jej przyjazd do mnie i babci, chcąc pomóc Lanie pozbierać się chociaż trochę. Cierpiała, ale w końcu stanęła na nogi. Wróciła do Nowego Jorku i dała szansę mężczyźnie, który aktualnie siedzi obok niej i chyba próbuje pogryźć jej szyję. Tak, Michael i Lana to najbardziej urocza para, jaką znam.

– Jaki brat? – pytam głupio z rumieńcem na twarzy.

– Ten seksowniejszy i mądrzejszy – odzywa się głos za moimi plecami.

Miałam wyrzuty sumienia przez dosłownie chwilę. Odpłynęły tak szybko, jak tylko usłyszałam znów jego zarozumiały głos. Czuję tę intensywną woń męskich perfum, lecz zaledwie dwie sekundy później jest ona już nie do zniesienia. Obracam twarz, by spojrzeć w jego granatowe oczy, ale szybko tego żałuję.

– Odsuń się – rozkazuję rzeczowym tonem.

– Mamy niedokończoną rozmowę – szepcze, gapiąc się bezczelnie na moje usta.

Nie, ta rozmowa nie ma sensu. Ja nie chcę z nim już gadać, bo to, co wychodzi spomiędzy jego warg, jest irytujące.

„Aniołku, nigdy nikomu nie musiałem zapłacić za wejście do mojego łóżka, ale tobie mógłbym oddać fortunę”. To okropne zdanie nadal wiruje mi w głowie, przypominając, że przystojna twarz i łobuzerski uśmiech to nie wszystko.

Ignoruję go, wracając wzrokiem do gości przy stoliku, którzy patrzą na nas jak na teatr na żywo. Próbuję odejść, lecz moja droga zostaje zablokowana przez jego potężną sylwetkę. Wymija mnie i staje naprzeciwko, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Unoszę brew do góry, czekając, aż się odsunie. Jest wysoki i szeroki w ramionach, a pod tym eleganckim strojem z pewnością znalazłabym górę mięśni. To niemal niemożliwe, by kupił ten garnitur w sklepie. Ktoś musiał go dla niego uszyć. Ile on ma wzrostu, do cholery?! Mam wrażenie, że jego głowa jest daleko w chmurach i musiałabym się wdrapać na drabinę, by… Nie, stop! Nie będę się nigdzie wdrapywać.

– Zacznijmy od nowa, dobra? – proponuje cichym głosem, by nikt nas nie usłyszał. – To, co powiedziałem wcześniej, nie miało na celu obrażenia cię.

– Mówisz, jakbyś był prawnikiem – oznajmiam niewzruszona. – To mają być przeprosiny?

– Twierdzisz, że zaproponowałem ci hajs w zamian za seks, a tego jeszcze nie zrobiłem.

– Jeszcze?! – oburzam się głośniej, niż to konieczne. – Jeszcze raz to ja mogę sprawić, że twój policzek zapiecze, więc…

– Pyskate lubię najbardziej – przerywa mi pewnym siebie głosem. Zniża się do mojego poziomu z szerokim uśmiechem na ustach. – Ja też potrafię uderzać – szepcze, obserwując uważnie moje wargi, które teraz zaciskam ze złości. – Pośladki są moim ulubionym miejscem.

Dosyć tego. Robię krok w lewo i skutecznie go wymijam. Podchodzę do swojej kuzynki, Jules. Siadam na krześle obok niej i sięgam dłonią po szklankę z wodą, z której ktoś wcześniej już chyba pił. Unoszę ją do ust i upijam łyk, nie przejmując się możliwymi zarazkami. Potrzebuję odetchnąć, bo inaczej zapłonę jak żywa pochodnia.

Duszę się w środku i gdzieś z tyłu głowy słyszę alarmy ostrzegające mnie, żebym uciekała jak najszybciej. Już i tak jestem w centrum uwagi i zamiast cieszyć się najważniejszym dniem w życiu Lany i Michaela, ja toczę pianę przez zarozumiałego dupka, którego ego jest wielkości Empire State Building.

– Cam, tracisz tylko czas – odzywa się Jules, zerkając na mnie ostrożnie. – Ona jest za mądra na twoje oklepane teksty.

A więc ma na imię Cam. Słyszę, jak głośno wzdycha, przygotowując się do odpowiedzi, ale Lana go uprzedza.

– Jeszcze raz dziękujemy, że jednak przyjechałaś – mówi, odwracając się w moją stronę. – Nie zwracaj uwagi na Cama. On już taki jest.

„On już taki jest”? To żadne wytłumaczenie. Ja mam uczulenie na takie zachowania. Pracowałam w barze, do którego przychodzili starsi, ale też młodsi faceci. Każdy z nich po kilku kuflach piwa myślał, że świat stoi przed nim otworem. A zwłaszcza że kobiety stoją przed nim otworem. Nauczyłam się odpierać atak i zbywać głupie teksty. Byłam z siebie dumna, że udało mi się opanować swoją cierpliwość prawie do perfekcji.

A później spotkałam na swojej drodze ucieleśnienie moich wszystkich koszmarów.

– Dlaczego stawiacie mnie w tak złym świetle? – pyta Cam, udając zranionego. – Moje ogromne serce przepełnione miłością właśnie cierpi.

Parskam cichym śmiechem pod nosem, słysząc jego udawaną urazę. Na chwilę nasze oczy się spotykają i dopiero teraz zauważam, jak bardzo są ciemne. To nie jest niebieski. One są granatowe, aż prawie czarne. Cholernie podobne do tych, jakie ma Michael. Problem w tym, że Michaela oczy przerażają, a Cama są tak bardzo radosne, jakby właśnie cieszył się z pierwszego prezentu od Świętego Mikołaja.

– W złym świetle? – kpi Jules. – Kochany, u ciebie już nie ma żadnego światła.

– Uważaj na słowa, bo Will może znaleźć sobie zdecydowanie milszą kobietę – odpowiada jej Cam.

Will momentalnie posyła mu wściekłe spojrzenie, co w jego wydaniu jest dosyć śmieszne. Ten facet nie może być groźny, nawet jeśli bardzo by chciał. On jest za miły na taką rolę.

– Nie kłóćcie się przy Scarlett, bo nie zechce z nami zostać na dłużej.

Obracam natychmiast głowę w kierunku Lany i patrzę na nią zdezorientowana. Na dłużej? Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Nie zamierzam żerować na nich i próbować sił w wielkim mieście. Babcia czuje się o wiele lepiej i pobyt w domu spokojnej starości jej służy, a dodatkowo… Zabroniła mi do siebie dzwonić przez pół roku. Ta uparta kobieta nakazała mi zapomnieć o sobie na cholerne sześć miesięcy, po tym jak spędziłyśmy ze sobą niemal całe moje życie. To ona po śmierci rodziców stała się dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Teraz muszę przełknąć żal i poczekać, aż w końcu znów usłyszę jej głos. Według niej powinnam skupić się na rozpoczęciu normalnego życia i spróbować być niezależna. Zaśmiałam się wtedy, bo przecież ja już od dawna jestem niezależna. Godzinna rozmowa nie przyniosła żadnych skutków, bo ona w końcu pogroziła mi palcem i powiedziała: „Pamiętaj, że najgorsze, co można zrobić, to przyzwyczaić się do czyjejś obecności, a później zapomnieć, jak to jest być samodzielnym”. Dlatego teraz kontaktuję się jedynie z opiekunkami ośrodka, które zapewniają mnie, że babcia jest szczęśliwa. Poradzę sobie sama z domem w Bayville. Dam radę. Nie mogę wyjechać tak po prostu, bo nawet uzbieranie pieniędzy na bilet byłoby dla mnie wielkim wyczynem. Muszę wytrzymać pół roku bez osoby, która jest dla mnie największym wsparciem i jedyną przyjaciółką.

Otrząsam się szybko z tych myśli, bo nie chciałabym rozpłakać się przy tych wszystkich ludziach. Przełykam nerwowo ślinę i próbuję odpowiedzieć Lanie. Przecież ja tu nie zostaję na dłużej.

– Ale ja…

W tle słyszę, jak kilkuosobowa orkiestra zaczyna grać kolejną miłosną balladę i Lana od razu podnosi się ze swojego siedzenia, nie dając mi szansy na sprzeciw. Dopada męża i ciągnie go na środek ogrodu, mimo że on nie jest z tego powodu zadowolony, jednak nie powstrzymuje jej. Pozwala, by prowadziła go na sam środek parkietu. Obserwuję ich przez chwilę, jak tańczą przytuleni do siebie tak mocno, że mogliby tworzyć całość. Michael jest wysoki i skutecznie zasłania Lanę swoim ciałem, jakby chciał ją ochronić przed całym światem. Są wspaniali. I tak bardzo szczęśliwi.

– A ty zatańczysz ze mną, aniele? – pyta nagle Cam, przez co odwracam spojrzenie na jego twarz. – Mógłbym wynagrodzić ci wcześniejszą rozmowę.

– Wynagrodzić? – prycham kpiąco. – Taniec ma mi wynagrodzić twoją propozycję?

– Co jej zaproponowałeś? – odzywa się damski i zaciekawiony głos, który sprawia, że od razu podążam wzrokiem w tamtą stronę. – Jestem Melanie. Miło cię poznać, Scarlett.

Uśmiecham się uprzejmie do dziewczyny, która dyszy głośno. Jej twarz wygląda promiennie, lecz widać na niej także zmęczenie. Unosi do ust widelec, na którym zauważam porządną porcję jakiegoś ciasta. Ledwo wpycha sobie smakołyk do ust, ale sekundę później zaczyna się dławić. Jules klepie ją szybko w plecy i podaje szklankę z wodą. Melanie unosi się z krzesła i pochyla nieznacznie nad stołem. Jest w ciąży. I to takiej zaawansowanej.

– Więc co takiego jej zaproponowałeś? – dodaje, kaszląc cicho. – Mów, bo jestem ciekawa.

Cisza. Cam siedzi naprzeciwko mnie i nie odzywa się ani słowem, tylko patrzy jak zahipnotyzowany na moją twarz. Oczywiście szeroki uśmiech to pierwsze, co można u niego zauważyć.

– Zaproponował, że mógłby oddać mi fortunę za wejście do jego łóżka – wyjaśniam złośliwym tonem.

Słyszę, jak coś uderza o stół. Rzucam zaskoczone spojrzenie Jules, która trafiła Cama swoim widelcem.

– Kiedy ty się w końcu ogarniesz, co? – jęczy, wskazując na niego palcem. – Masz szczęście, że Lana tego nie słyszy, bo do widelca dołączyłby nóż.

– Och, dajcie spokój, kobiety – odzywa się, opierając się wygodnie na krześle. – Dostałem z liścia, przeprosiłem i nadal błagam o wybaczenie. Co miałbym jeszcze zrobić? Nie będę nosił krzyża na plecach.

Spojrzenie wszystkich pada na mnie. Na moich policzkach znów pojawiają się te zdradliwe rumieńce, a oddech więźnie w gardle. On ma trochę racji. Już go ukarałam. Dostał za swoje i powinnam odpuścić, zwłaszcza że być może jeszcze kiedyś się spotkamy.

– Zatańczmy.

Moje słowa zaskakują nie tylko mnie, ale przede wszystkim jego. Cam od razu podnosi się z krzesła, jakby biegł ugasić pożar. Obchodzi stół i zatrzymuje się przy mnie, wystawiając swoją dłoń.

Poradzisz sobie, Scarlett. Robisz to dla Lany.

Wstaję, lecz nie chwytam jego dłoni. Nie chcę go dotykać, bo wiem, że mogłabym stracić te resztki szarych komórek, które jeszcze jakimś cudem powstrzymują mnie przed zgodzeniem się na wszystko, co by mi zaproponował. Ruszam hardo w stronę parkietu, na którym nie ma już Lany i Michaela. Szlag! Myślałam, że w razie czego będę miała jakieś wsparcie. Teraz muszę radzić sobie sama.

Staję na drewnianym parkiecie i spinam się, gdy ramię Cama obejmuje mnie delikatnie. Oddech momentalnie mi przyspiesza, a miejsce, w którym mnie dotyka, zaczyna płonąć. Obracam się do niego i kładę niepewnie prawą dłoń na jego twardym torsie. Zaczynamy się kołysać do smętnej piosenki Adele. Mój wzrok utkwił w jego czarnej koszuli i nie unoszę go wyżej. Tak jest bezpieczniej.

– Przepraszam – mówi, przerywając niezręczną ciszę. – Naprawdę nie chciałem cię urazić. To tylko taki głupi tekst.

– Któraś dała się kiedyś na niego złapać?

Nie potrafię inaczej. Nie potrafię ugryźć się język i powstrzymać się od zadania kolejnego ciosu, nawet tego słownego. Chciałabym zakopać topór wojenny dla dobra ogółu, ale irytuje mnie ten jego głos przesiąknięty pewnością siebie, wybujałe ego i…

I wygląd, który mnie hipnotyzuje.

– Przeważnie wystarczy mi…

– O Boże, nie kończ – przerywam mu od razu.

Zatrzymuję się i zabieram swoją dłoń. On jednak mnie nie puszcza. Przeciwnie. Przyciąga mnie do siebie bliżej, bym nie uciekła. Nie chcę robić scen na środku parkietu, bo wokół nas tańczy kilka par. Dlatego unoszę w końcu spojrzenie do góry i marszczę czoło ze złości.

– Jak mocno kopniesz w moje jaja, gdy zapytam, czy pójdziesz ze mną na kolację?

Bardzo.

– Nigdzie z tobą nie pójdę, Cam – odpowiadam syknięciem. – Mam uczulenie na takich jak ty. Znosiłam dupków przez wiele lat i nieraz miałam ochotę rozbić butelkę na głowie takiego zarozumiałego palanta jak ty.

– Uczulenie można wyleczyć – mówi, schylając się do mojej twarzy. – Nawet wiem, w jaki sposób.

Dlaczego z jego ust wylatują tylko podteksty seksualne? Czy on nie zna innych sposobów na rozmowę?

– Puść mnie, bo naprawdę kopnę cię w jaja – kłamię cicho. Nie zrobię tego. Bicie po twarzy wystarczy w zupełności.

– Puszczę tylko dlatego, że boję się o los swoich jąder – oznajmia, unosząc kąciki ust w leniwym uśmiechu, po czym w końcu odrywa ode mnie swoje ciężkie ręce. – Ale kolacji nie odpuszczę.

– Po moim trupie.

Bo gdy jest piekielnie przystojny, to jest też zarozumiały, Scarlett. Na tym świecie nie ma idealnych mężczyzn.

Wymijam go i ruszam z powrotem do stolika. Wpatruję się wściekła w roześmianą twarz Jules, która kpi ze mnie, jakby ta cała sytuacja ją bawiła.

– Będziesz moja! – krzyczy Cam, zwracając na siebie uwagę wszystkich gości. – To obietnica!

Zatrzymuję się nagle i zamieram. On chyba oszalał.

Rozdział 1

Scarlett

Czy sklep ogrodniczy to dobre miejsce pracy dla mnie? Niekoniecznie i z każdą zbliżającą się minutą stresuję się coraz bardziej. W Bayville nie miałam roślin, gdyż jeden jedyny kaktus usechł samotnie na parapecie. Do tej pory nie mam pojęcia dlaczego, bo podlewałam go według instrukcji w Internecie. Podobno kaktusy to najtrwalsze z roślin, więc muszę być naprawdę wybitna. Jak mam sprzedawać rośliny, skoro uśmierciłam coś, co nazywają „najłatwiejszym w uprawie”?

Przekraczam próg lokalu o nazwie Green Plant Shop i moim oczom ukazuje się prawdziwa dżungla. To nie wygląda jak typowy sklep. Bardziej kojarzy mi się z galerią sztuki albo środkiem lasu tropikalnego. Rozpinam bluzę, czując, jak zaczynam się pocić. Jest tu cholernie wilgotno.

– Dzień dobry! Czego pani szuka? – zwraca się do mnie urocza szatynka z rozwalonym kokiem na czubku głowy. – Coś małego na parapet czy może jednak jakiś śliczny potwór do salonu?

Jaki potwór? O czym ona gada?

– Yyy… – jąkam się jak małe dziecko. – Ja… – W gardle mi zasycha i przełykam ciężko ślinę. – Ja przyszłam w sprawie pracy.

Szok na jej twarzy potwierdza, że to był zły pomysł. Nie pasuję tu i ona widzi to gołym okiem. Taksuje mnie zaciekawionym spojrzeniem, po czym uśmiecha się tak szeroko, że bez problemu mogę dostrzec jej dziąsła. Składa dłonie jak do modlitwy i rzuca się na mnie.

– Jezusieńku, jak fajnie! – krzyczy z ekscytacją w głosie. – Jesteś jedyną babką, która się zgłosiła. Od tygodnia przeganiamy facetów, którzy nie znają się kompletnie na niczym.

Ja też się nie znam. Ale jej to chyba nie interesuje, bo łapie mnie szybko za dłoń i prowadzi w głąb sklepu. Im dalej idziemy, tym więcej zauważam zieleni. Mnóstwo kolorowych donic z roślinami, które, szczerze mówiąc, widzę pierwszy raz w życiu. Unoszę głowę do góry i parskam cicho śmiechem.

Boże, one nawet zwisają z sufitu! Tu jest magicznie.

– Ogólnie to jest nas tutaj czwórka, ale jak na razie jestem tylko ja i Mila – mówi dziewczyna z prędkością światła, prowadząc mnie pod drzwi z napisem „BIURO”. – Dam ci kwestionariusz osobowy, spiszesz wszystko, co potrzebne, i możesz od razu przyjść do mnie. To będzie taka rozmowa kwalifikacyjna.

Popycha mnie lekko w stronę drzwi. Otwieram je niepewnie. W środku widzę malutkie pomieszczenie z dwuosobową sofą pod ścianą i czarnym stolikiem. Zauważam też kilka wypełnionych po brzegi szafek i biurko stojące w ostatnim wolnym kącie.

Dziewczyna wymija mnie i grzebie w jednej z szafek. W końcu wyjmuje jakieś dokumenty i podaje mi z uśmiechem, który zaczyna mnie przerażać. Jest za szeroki. Ona chyba bardziej cieszy się z mojej obecności tutaj niż ja.

– Na biurku znajdziesz długopisy – oznajmia, wskazując na nie dłonią. – A tutaj możesz sobie usiąść. Jak już skończysz, to zostaw papiery na stoliku. Mila później się tym zajmie.

Patrzę jeszcze chwilę na nią, a gdy zostaję sama w pokoju, siadam niepewnie na sofie. Czyli dostałam już tę pracę? Tylko dlatego, że jestem kobietą? Może jednak start w wielkim mieście nie jest tak trudny, jak mi się wcześniej wydawał.

Zabieram długopis z biurka i zaczynam wypełniać formularz. Kilka minut później wstaję i powoli ruszam w stronę wyjścia. Gdzieś po drodze muszę trafić znów na tę dziewczynę. Nie ma opcji, żebym się zgubiła. To niemożliwe.

Sklep jest naprawdę duży. Rośliny ustawione są w taki sposób, by tworzyły kręte alejki. Rozglądam się naokoło, co chwilę dotykając wspaniałych zielonych liści.

– Lekcja pierwsza – odzywa się głośno dziewczyna, przez co podskakuję zaskoczona – nie każda roślina lubi być dotykana. Niektóre są tak wrażliwe, że samo patrzenie na nie może je denerwować – dodaje ze śmiechem. – Te to naprawdę wybredne egzemplarze. Oddychaj spokojnie i nie wykonuj gwałtownych ruchów, to będzie dobrze.

Słucham? Odsuwam się szybko od roślin, jakby miały mnie zaraz poparzyć.

– Tak w ogóle to jestem Rosie. Zapomniałam wcześniej się przedstawić.

Wymija mnie i odchodzi, oglądając się co chwilę przez ramię. Dopiero po chwili ogarniam, że powinnam iść za nią, więc ruszam szybko. Prowadzi mnie prosto do kasy i opiera się wygodnie o kontuar, czekając na moją odpowiedź.

– Scarlett – mówię w końcu i podaję jej swoją dłoń, którą ściska lekko.

– Nie bój się tak bardzo – uspokaja mnie Rosie. – Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć.

– Bo tak jest – przyznaję niechętnie. – Ja…

– Wszystkiego cię nauczę – przerywa mi szybko. – Tylko nie rezygnuj, proszę. Szukamy nowej dziewczyny już od miesiąca i nawet nie masz pojęcia, jakie to trudne. Jedna pracowała przez równe sześć dni, dopóki nie zauważyłyśmy, że każdego dnia okradała nas z tych najdroższych okazów. A później to już tylko faceci się zgłaszali, a ich tu nie chcemy.

– Dlaczego? – pytam zaciekawiona. Mężczyzna by się tu przydał. Niektóre donice wyglądają na bardzo ciężkie, a ziemia w workach nie waży z pewnością tyle co pierze.

– Faceci to kłopoty – odpowiada z powagą w głosie, ale po chwili jej humor znów wraca, jak za naciśnięciem magicznego przycisku. – Nie no, nie jestem aż taką feministką. Po prostu jakoś lepiej nam się pracuje w żeńskim gronie – milknie na chwilę, szukając czegoś na blacie zawalonym papierami. – Chcesz już dzisiaj zacząć? – pyta nagle. – Miałabyś taki dzień próbny. Pokazałabym ci, co robimy na co dzień. Później sama zdecydujesz, czy chciałabyś dołączyć do naszego zespołu.

Waham się tylko przez sekundę. Czy poradzę sobie w miejscu, o którym nie mam zielonego pojęcia?

Tak. Zaczynam dorosłe życie i muszę liczyć się z tym, że nie zawsze będzie łatwo. Postaram się najlepiej, jak będę potrafiła, nawet jeśli ma to oznaczać czytanie poradników roślinnych po nocach.

– Tak – mówię, odchrząkując głośno. – Bardzo chętnie.

– No to super – odzywa się Rosie piskliwym głosem, klaszcząc w dłonie jak mała dziewczynka. – Zostaw torebkę w biurze, i radziłabym ci zmienić tę białą koszulę. Mila pokaże ci, gdzie mamy firmowe koszulki.

– A gdzie ona jest? – pytam głupio. Gdy siedziałam sama w biurze, nie było nikogo.

– Wyszła po lunch, ale za… – milknie, zerkając na zegarek na nadgarstku – …za dwie minuty powinna wrócić.

Kiwam tylko głową i wracam z powrotem do biura. Uchylam drzwi i ponownie wchodzę do małego pomieszczenia. Zostawiam torebkę na sofie i ostatni raz sprawdzam telefon.

Jedno nieodebrane połączenie od Lany i drugie od Jules. Coś się stało? Może Lana źle się poczuła i teraz leży w szpitalu? Niedawno dowiedziałam się, że zaszła w ciążę, przez co myślałam, że poryczę się przez telefon. Byłam szczerze szczęśliwa, ale dopiero gdy tu przyleciałam, poznałam prawdziwy obraz ciążowego samopoczucia i teraz już nie wiem, czy jej zazdroszczę, czy raczej współczuję. Staram się ją wspierać, lecz to czasami staje się niemal niemożliwe. To dopiero początek drugiego trymestru i boję się pomyśleć, co będzie dalej.

Chcę oddzwonić, ale przerywa mi głośny pisk.

– O matko! Nowa dziewczyna? – pyta nieznajoma. Zapewne Mila. – Scarlett, tak? Przeglądając twoje CV, trochę się obawiałam, że może ci się tu nie spodobać, bo sklep ogrodniczy nie serwuje raczej drinków z palemką.

Dziewczyna uśmiecha się do mnie, jakby próbowała ocenić, czy faktycznie nadaję się na to stanowisko. Jest o wiele poważniejsza od Rosie. Sprawia wrażenie szefowej. Mimo że z początku ucieszyła się na mój widok, teraz obserwuje mnie zaciętym spojrzeniem. Jej włosy mają różowy kolor, a obie ręce są pokryte tatuażami. Jest ich naprawdę mnóstwo i przez chwilę wyłączam się z rozmowy, by spokojnie oglądać te dzieła. Chciałabym kiedyś namalować coś na ludzkiej skórze, a nie tylko na płótnie.

– Jesteś fanką tatuaży? – pyta, zwracając moją uwagę.

Wyglądam pewnie jak idiotka, przekrzywiając głowę, by zobaczyć więcej. Na lewym ramieniu ma wspaniałego niebieskiego anioła, który znika pod rękawkiem bluzki.

– Co? Nie, ja… – jąkam się zawstydzona. Chryste, Scarlett, ogarnij się. – Nie mam żadnego – oznajmiam od razu, po czym poruszam głową na boki, jakbym dopiero teraz sobie o tym przypomniała. – To znaczy mam dwie maleńkie różyczki, ale ledwo widoczne. A twoje są takie… – szukam odpowiednich słów, by nie wzięła mnie za wariatkę. – Wyeksponowane. Wyglądają wspaniale i chciałam….

– Oj dobra, już dobra – przerywa mi, machając ręką. – Widzę, że jesteś za bardzo zestresowana, więc nie będę cię już męczyć. – Omija mnie, siadając wygodnie na sofie. Otwiera białe pudełko z parującym jedzeniem. – Może dać ci koszulkę, co? Rosie coś tam krzyczała, że zrobi ci dzień próbny, a szkoda by było, gdybyś zabrudziła ziemią swoją bluzkę.

– Właśnie miałam o to prosić.

Od kiedy zapominam języka w gębie? Prędzej mnie zwolnią, niż zatrudnią. Muszę naprawdę się uspokoić, bo zaraz pomyślą, że jestem jakaś dziwna. Normalnie nie mam problemu z rozmową z nieznajomymi, zwłaszcza z dziewczynami w moim wieku. Stres jest dla mnie czymś nowym i winię za to swoje nowe życie.

Nie byłam przygotowana na to, co się stało. Pamiętam dokładnie moment, w którym Michael stanął w barze, w którym pracowałam, i zwolnił mnie. To znaczy oznajmił mojemu szefowi, że odchodzę i jeśli mnie nie puści, to naśle prawników na tę, jak to on się wyraził, „spelunę”. Mój tchórzliwy szef popchnął mnie w stronę Michaela, mówiąc, że nie chce żadnych kłopotów. Miałam w tamtej chwili ochotę udusić męża Lany. Naprawdę, pragnęłam tego. Jak mógł tak po prostu wpaść do mojej pracy i mnie z niej zwolnić? Boże, Lana miała rację, gdy opowiadała, że Michael lubi kontrolę.

Dwa dni później weszłam do dwupokojowego mieszkania w centrum Manhattanu. Tak, można powiedzieć, że zostałam zmuszona do rozpoczęcia nowego życia.

Dostaję zieloną koszulkę z wielkim napisem #PlantLover i zakładam ją szybko. Wychodzę z pokoju, życząc Mili smacznego, i wracam na przód sklepu. Rosie nadal stoi oparta o kontuar, ale od razu podnosi głowę na mój widok.

– Nie mamy tutaj kwiatów ciętych, bo bardziej skupiamy się na sprzedaży doniczkowych. Większość to gatunki uprawiane w domach i mieszkaniach, ale na samym końcu… – wskazuje dłonią ogromne drzewa pod ścianą – …mamy też palmy, które można trzymać zarówno w domu, jak i w ogrodzie czy na tarasie. A ty masz jakieś roślinne dzieci?

„Roślinne dzieci”?

– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Dopiero dwa tygodnie temu się przeprowadziłam tutaj, a w dawnym domu miałam tylko marnego kaktusa, którego uśmierciłam.

Nie powinnam być tak szczera, bo istnieje ryzyko, że zaraz zostanę zwolniona.

– W takim razie mogę cię uprzedzić, że po miesiącu pracy tutaj będziesz miała dżunglę w mieszkaniu – mówi ze śmiechem. – Mówię z własnego doświadczenia. Tak to już działa. Rośliny to uzależnienie. Kupujesz jedną, rośnie sobie ładnie, a ty jarasz się, że jesteś taka dobra w opiece, więc kupujesz kolejne. I znów, i znów.

Ta dziewczyna wypowiada więcej słów, niż ja jestem w stanie pomyśleć. Jak ona to robi? Pije za dużo kawy czy po prostu śpi dłużej niż przeciętny człowiek, przez co ma więcej energii w ciągu dnia?

– Dopóki nie mieszkam w swoim mieszkaniu, to raczej mi to nie grozi – informuję speszona.

– Tylko nie mów, że nocami włamujesz się do obcego mieszkania? – dopytuje szczerze zaciekawiona.

– Nie – odpowiadam od razu, parskając cicho śmiechem. – Można powiedzieć, że przyjaciele pomagają mi stanąć na nogi. Naprawdę potrzebuję pracy, by w końcu zejść im z głowy. Chciałabym samodzielnie coś wynająć. Nawet jakiś pokój, bo pewnie na nic więcej na razie nie będzie mnie stać.

Michael postawił mnie przed faktem dokonanym. Przywiózł mnie do tego miasta, wsadził do jednego ze swoich mieszkań i oznajmił, że to od teraz jest moje miejsce. Ale jak ma być moje, skoro to nie ja za nie płacę? Nie pozwolił mi dokładać się do czynszu. Zabronił zwracać pieniądze, które zostawił mi w kopercie na biurku. Nadal czuję się, jakbym była biedną sierotą z wioski. Co w sumie nie bardzo mija się z prawdą.

Przyglądam się zaskoczonej dziewczynie, której oczy rozszerzają się tak bardzo, jakby zobaczyła ducha. Otwiera usta i chwyta mocno dłońmi za moje ramiona, po czym nimi potrząsa.

– Boże, dziewczyno! Ty nam normalnie z nieba spadasz!

Krzyk Rosie sprawia, że od razu odsuwam się, jakby mnie czymś przestraszyła. Podskakuje jak dziecko bawiące się na placu zabaw.

– Nie rozumiem, co…

– Mamy razem z Milą jeden pokój wolny! – wykrzykuje tak głośno, jakby chciała, by całe miasto ją usłyszało. – Mieszkamy dwie przecznice stąd i na serio ci się spodoba. To może nie są jakieś luksusy, ale przynajmniej masz nas za współlokatorki! – Patrzy na mnie z szaleństwem z oczach, po czym odwraca się w stronę biura i biegnie tam. – Mila! Mamy współlokatorkę!

Chyba coś pominęłam. To ja już się zgodziłam?

– Ale ja…

– No chyba że nie chcesz? – pyta Rosie spokojniejszym już tonem. – Chociaż muszę powiedzieć, że jesteśmy super współlokatorkami i lepszej opcji nie znajdziesz. Czynsz jest niski, a wolny pokój naprawdę duży. Zmieścisz tam, cokolwiek będziesz chciała.

W nowym życiu trzeba podejmować szybko decyzje. Nie ma czasu na przemyślenie sprawy, jeśli chodzi o pierwszą rzecz z listy do zrobienia. Mieszkanie było priorytetem i byłabym głupia, gdybym odmówiła.

– Dobrze – odpowiadam z lekkim uśmiechem.

Rozdział 2

Scarlett

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:

Lana LeBlanc ma wrażenie, że jej życie stanęło w miejscu. Praca bez perspektyw, natarczywe pytania rodziców o potencjalnego narzeczonego i gorzkie wspomnienia nieudanych związków pogłębiają jej frustrację. Za kilkanaście minut, gdy przekroczy próg nocnego klubu, to wszystko nie będzie już mieć znaczenia. Lana właśnie przegrała zakład ze swoją zwariowaną przyjaciółką i musi poderwać nieznajomego mężczyznę, a potem spędzić z nim tylko jedną noc. Dla nieśmiałej i unikającej ryzyka dziewczyny to nie lada wyzwanie. Ale jej prawdziwe problemy zaczną się, kiedy okaże się, że ten, którego wybrała, zapragnie mieć ją dla siebie na dłużej…

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27

I promise you

ISBN: 978-83-8313-531-1

© Z.K. Marey i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marta Grochowska

Korekta: Anna Jakubek

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek