Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pięć milionów odsłon w serwisie Wattpad!
Roxanne jest zagubioną szesnastolatką, która najbardziej lubi zaszyć się w swoim pokoju i śpiewać lub czytać książki. Właśnie skończył się rok szkolny i nadszedł czas na wymarzone wakacje w towarzystwie przyjaciółki. Jednak w wyniku intrygi, którą uknuł jej ojciec, zamiast nad morzem razem z Alison lądują na letnim obozie piłkarskim. Tylko one dwie pośród rzeszy młodych chłopaków. To nie może skończyć się dobrze, prawda?
Tam Roxy poznaje tajemniczego Christophera, a ich relacja z każdym dniem staje się coraz bardziej wroga. Nieoczekiwanie dla samej siebie nastolatka zacieśnia więź z ojcem , którego nie cierpiała, zawiera nowe przyjaźnie i być może zakocha się w kimś , kto nigdy nie był jej przeznaczony. W końcu piłkarska rozgrywka, to często foul play.
Sugerowany wiek: 14+
Sięgnij po tę książkę, jeśli lubisz:
– motyw enemies to lovers oraz slow burn
– sportowe romanse
– pełne emocji historie na lato.
Patrycja Roszczyk – połówka siostrzanego duetu PK sisters, który na TikToku obserwuje ponad milion czterysta tysięcy osób. Kiedy nie śpiewa, pisze piosenki i ekscytuje się meczami piłki nożnej. Swoją pierwszą historię zaczęła pisać na Wattpadzie, gdy przygotowywała się do matury. Nie spodziewała się, że trafi do serc tak wielu osób. „I Want to Forget. Chcę zapomnieć” to jej debiut literacki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 457
Dla każdego, kto już zapomniał
1
To jest historia mojej pierwszej miłości. Nie była idealna. Nie była oczywista. Była pełna sprzeczności, gniewu i wrzasków, ale chyba takie też jest życie. Opowiem wam ją niespiesznie. Ze szczegółami. Może trochę podreperuję drobnymi kłamstwami, które są przecież po to, żeby ulepszać wspomnienia, prawda?
Zaczęło się niewinnie. Od zatajenia przede mną pewnego faktu.
Ale od początku...
– Roxanne! – usłyszałam głośne wołanie z parteru.
Od razu rozpoznałam głos, który budził mnie każdego ranka w ciągu roku szkolnego. Całe szczęście, że to wakacje.
Choć w sumie co mi po nich, jeżeli nawet wtedy musiałam wstać o piątej rano, żeby jechać z ojcem na północ naszego kraju.
Żyliśmy w Anglii.
Nie spodziewałam się, że będzie taki kochany i nagle przypomni sobie o córce. Szkoda, że o mnie nie pamiętał, kiedy pięć lat temu z hukiem rozwodził się z mamą. Drań.
Zeszłam na dół, a raczej, można powiedzieć, stoczyłam się z moimi dwiema wielkimi bliźniaczymi walizkami.
Czasami szczerze żałowałam, że nie było w domu żadnego mężczyzny, który pomógłby mi się uporać nawet z takimi stosunkowo niewielkimi problemami: wnieść i znieść, co trzeba. Ale jeżeli tym facetem miałby być mój ojciec, to podziękuję. Sama będę dźwigać bagaże. Przynajmniej zaoszczędzę na siłowni i kupię bilet na Marsa. W jedną stronę. Na pewno byłabym tam szczęśliwa, pod warunkiem że nie musiałabym codziennie chodzić do liceum, miałabym pewność, że nie będę musiała spędzać czasu z moim ojcem, a jedynym moim obowiązkiem byłoby sadzenie drzew i kontrolowanie, czy rosną we właściwym tempie. Ej, w sumie to nie taka zła opcja. Gdyby tylko na Marsie istniała odpowiednia atmosfera i mieszkała tam ze mną moja najlepsza przyjaciółka, co nie?
– Ile można na ciebie czekać? – zapytała mama, kiedy resztkami sił łapałam powietrze.
Już byłam gotowa nieuprzejmie odpowiedzieć, ale zobaczyłam lekki uśmiech na jej twarzy. Niby coś zwyczajnego, na co żaden człowiek na ulicy raczej nie zwróciłby uwagi, ale dla mnie to było miłe zaskoczenie.
Mama od kilku miesięcy miała problemy. Ciągle tylko praca, praca i praca. Zajeżdżała się. Obniżył się jej nastrój. Była nawet kilka razy u lekarza, jednak, niestety, niczego nie mogłam z niej wyciągnąć. Pewnie nie chciała, żebym się martwiła. Podejrzewałam stany depresyjne, ale nie drążyłam. Szczerze powiedziawszy, i tak dobijała ją ogólna sytuacja i konieczność radzenia sobie z życiem, dlatego nie mówiłam jej, jak bardzo nie chciałam wyjeżdżać z tatą na tamte wakacje.
– Musiałam znieść walizki – odpowiedziałam z uśmiechem i ruszyłyśmy w stronę przedpokoju.
Założyłam moje czarne conversy i szaro-czerwony luźny sweter. Wiadomo przecież, że ubrania kupione przez babcię były najlepsze. Zwłaszcza te za duże i najbardziej pstrokate. Vintage.
Na szczęście na miejscu nie będę musiała się przejmować tym, jak wyglądam i czy spotka mnie ktoś znajomy. Dlatego też spakowałam całą walizkę ciuchów, w których w rodzinnym mieście nie wyszłabym na ulicę, o liceum nie wspominając.
Zamknęłyśmy drzwi na klucz. Wyszłyśmy przed dom. Musiałyśmy czekać na Alison i jej tatę, który miał nas zawieźć na lotnisko. No, i to jest przykład prawdziwego mężczyzny. Nie zdążyłam się zagłębić myślami w ten temat, bo właśnie nadjechał piękny czarny mercedes.
Nie znałam się aż tak dobrze na samochodach, ale tę markę umiałam rozpoznać w mgnieniu oka.
– Witajcie. – Josh miło nas uściskał.
– Dzień dobry – odpowiedziałyśmy równocześnie z mamą, po czym uśmiechnęłyśmy się do siebie. – Bardzo dziękujemy, że zgodziłeś się nas podwieźć – kontynuowała moja droga rodzicielka, która nigdy nie zrobiła prawa jazdy. Zapewniała swoich znajomych podczas każdego spotkania, że „w ciągu kilku dni” zapisze się na kurs. Serio? Minęło już ponad dziesięć lat.
– To ja powinienem być wdzięczny, że na dwa tygodnie pozbędę się córki z domu – zażartował.
– Faktycznie, jest się z czego cieszyć. Ciekawe, kto ci będzie robił takie dobre śniadania, co? – Zza szyby wyjrzała Alison i powitała nas z malującym się na jej twarzy zadowoleniem. Zawsze miała dobry kontakt ze swoim tatą, czego trochę jej zazdrościłam.
Josh spakował walizki do bagażnika, a my z mamą zajęłyśmy w tym czasie wolne miejsca. Moje, jak zawsze, było obok Alison – przyjaciółki, która i tym razem uratowała mi tyłek. Mówi się, że najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie. I tak właśnie wyglądała moja relacja z Al. Była przy mnie zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym jechać na wakacje z samym ojcem. To by była porażka.
Cóż, nie spodziewałam się, że wydarzy się to, co się miało wydarzyć. Może bycie zdaną na siebie było mi pisane?
Droga na lotnisko minęła szybko. Nawet nie zdążyłam się obejrzeć, a już stałam przy kasie i wspólnie odbierałyśmy bilety na samolot.
Całe szczęście, że przynajmniej kochany tatuś z nami nie leci. Niestety, biedaczek wyjechał trzy dni temu. Twierdził, że musiał coś załatwić. To u niego częste. Może chciał przygotować moją imprezę urodzinową, która, nawiasem mówiąc, miała się odbyć pięć lat temu?
Wkrótce miałam się dowiedzieć, co mnie czeka.
A czekało na mnie mnóstwo rzeczy.
Mnóstwo rzeczy, na które totalnie nie byłam przygotowana.
2
Pożegnania to chyba najtrudniejsza rzecz dla podróżnika, a tęsknota to dla niego największy ból. Jednak tym razem byłam o wszystko spokojna, gdy patrzyłam na mamę, która uśmiechała się, przytulając mnie mocno.
– Pamiętaj, że tata cię kocha i nadal jesteśmy rodziną – szepnęła do mnie przez łzy. Widać było, ile ją kosztowało odejście ojca i jak bardzo jej na mnie zależało.
– Trochę patologiczną, ale rodziną – uśmiechnęłam się, bo zacytowałam słowa z naszego ulubionego serialu Niepokorni, który oglądałyśmy razem kilka lat temu. Stare, dobre czasy. Człowiek zaczyna je doceniać dopiero wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że już nigdy nie wrócą, a życie to proces ciągłych zmian i próba odnalezienia się w tym pędzie.
Chwyciłam za obie walizki i razem z Alison ruszyłyśmy w stronę odprawy. Na szczęście o wiele łatwiej ciągnie się bagaże po kafelkowej podłodze na lotnisku, niż znosi je po schodach. Kto by się tego spodziewał? Amerykę odkryłam. No dobra, jeszcze nie, ale kiedyś bym chciała zrobić coś, żeby moja mama mogła być ze mnie naprawdę dumna. Na przykład nagrać swoją płytę.
Kochałam śpiewać. Od kilku lat uczęszczałam na zajęcia wokalne i być może kiedyś coś z tego będzie.
Po odprawie miałyśmy trochę wolnego czasu, więc udałyśmy się do sklepu z ubraniami. Znajdował się w ogromnym holu naprzeciwko ławek, na których sobie siedziałyśmy. Grzechem byłoby nie skorzystać.
– Zakupy?
– Stara, dwa razy pytać nie musisz – rzuciłam.
Gdy tam weszłam, poczułam się jak w luksusowym salonie milionera. Wszędzie królowały biel, czerń, szarość i czerwień. Od razu rzuciłam się do wieszaka, aby obejrzeć jedną z najnowszych kolekcji.
Czy było mnie na to stać? Oczywiście, że nie. Czy mi to przeszkadzało? Nie bardzo.
– Przepraszam, czy nie pomyliły panie sklepów? – usłyszałam za plecami wysoki głos.
Nie zareagowałyśmy z Al. Po chwili poczułam, że ktoś puka mnie w ramię. Momentalnie się odwróciłam.
– Sklep z zabawkami jest obok – powiedziała do nas wysoka chuda blondynka, śmiejąc się przy tym.
Jako trochę cicha i nieśmiała osoba nawet nie pomyślałam, żeby coś odpowiedzieć albo skomentować zachowanie sprzedawczyni. Czułam się głupio, a na mojej twarzy pojawiły się dwa różowe rumieńce.
– Zastanawiała się pani kiedyś nad dietą Śpiącej Królewny? – spytała niespodziewanie Al.
Nie zdziwiło mnie to, bo Alison zawsze zadawała z pozoru głupie kąśliwe pytania, aby zaskoczyć rozmówcę. Jej sposób był dość inteligentny, choć nieco nierozważny.
Blondynka zmarszczyła brwi i zastanawiała się nad sensem tego, co powiedziała moja przyjaciółka.
– A czy nie zechciałaby pani jej może zastosować? Myślę, że korzystniej by pani wtedy wyglądała. I przede wszystkim lepiej traktowała ludzi. Bo ktoś tu chyba miał złą noc i humorek nie dopisuje.
Ekspedientka była totalnie skołowana. A ja, jak to ja, mając pełną świadomość, że komentarz Al był nie na miejscu, nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Choruję na NWŚWNNM, czyli Nagły Wybuch Śmiechu w Najbardziej Nieodpowiednim Momencie. Powiedzcie mi, proszę, że nie jestem jedyna!
– Wynocha stąd! – wrzasnęła do nas. Aż się zdziwiłam, że w sklepie nie włączył się alarm. Widać było, jak bardzo ją to zdenerwowało.
Triumfalnie opuściłyśmy butik i ruszyłyśmy, by się ustawić w kolejce, bo zaczęto wpuszczać ludzi na pokład naszego samolotu. Obie byłyśmy rozczarowane tym, że nie zdążyłyśmy odwiedzić miejsca, które polecała nam ekspedientka. Cóż, może następnym razem.
Nie lubiłam latać. Zawsze miałam w głowie najgorszy scenariusz.
Wypadek.
Ból.
Śmierć.
Katastrofa.
Oszukać przeznaczenie.
Ale tym razem starałam się uspokoić i podejść do tego racjonalnie. Zajęłam miejsce obok okna, bo skoro i tak miałam zginąć, to wolałam przed końcem życia popatrzeć na ładne widoczki.
Lot trwał tylko dwie godziny. Jak je spędziłam? Oglądając mój ulubiony serial Nastoletni wilkołak na ekranie naprzeciwko mojego siedzenia. Alison czytała Love, Rosie. Mój egzemplarz. Ja, niestety, nie umiałam się w samolocie zająć żadną lekturą, bo zwyczajnie nie potrafiłam się skupić i co chwila przy każdym najmniejszym zatrzęsieniu samolotu i tak spoglądałam w stronę stewardes, upewniając się, że one nie panikują. W końcu mają w tym doświadczenie i gdyby działo się coś złego, one pierwsze zaczęłyby panikować. Trochę też rozmawiałyśmy o różnych planach na przyszłość.
– Ty tak na serio z tym modelingiem?
– Tak, a czemu nie? – spytała. – To jak ty ze śpiewaniem.
– Nie, nic, będę cię zawsze wspierać i trzymać kciuki, absolutnie. Po prostu słyszałam, że trudno się przebić. Niektóre dziewczyny ze szkoły odpuściły castingi, bo nie miały już sił.
– Ja mam, moja droga. – Zarzuciła włosami. – Widziałaś moje ostatnie zdjęcia na Insta? Wyszły tak dobrze, że jak wrzuciłam je na Instagrama, to napisało do mnie sześciu nowych typów. Jeden z nich to całkiem znany aktor. Zaprosił mnie już na kawę, ale muszę trochę poudawać niedostępną, faceci wbrew pozorom to uwielbiają.
– Owszem, podbiłaś social media – pogratulowałam jej.
Wyglądała naprawdę zjawiskowo na ostatniej sesji.
– Świat stoi przede mną otworem. Paryż, Mediolan... Zobaczysz, Rox, będziemy szaleć. – Puściła do mnie oczko. – Trzeba spełniać marzenia, a przy okazji utrzeć nosa tym typom, którzy wyzywali mnie w szkole podstawowej i zrównali wtedy moją samoocenę z ziemią.
Uwierzyłam jej. Alison można dużo zarzucić, ale na pewno nie brak ambicji.
Nie zdążyłam policzyć do dziesięciu, a już stałyśmy w kolejce po walizki. Al od razu odnalazła swoje, a ja się nieco niecierpliwiłam. Z każdą chwilą zostawało coraz mniej bagaży i ludzi, którzy rzucali się na nie, jakby ktoś miał im je zjeść. Zadziwiało mnie, że na każdym lotnisku tak to wygląda.
Zwierzęta.
– Roxanne Migway? – zapytała mnie pani z obsługi, widząc, że nie odnalazłam jeszcze swoich rzeczy.
– Tak – odpowiedziałam, lekko zdezorientowana.
– Mam dla pani przykrą wiadomość. Niestety, jedna z pani walizek się zagubiła – powiedziała przepraszającym tonem.
Cholera.
– Okej. Cóż, nic nie szkodzi. Tam i tak były stare ubrania – odparłam z lekkim uśmiechem po chwili zastanowienia.
– Ale Roxy, czy ty nie miałaś dwóch takich samych walizek? – zapytała Al. – Skąd masz pewność, że to właśnie w tej zagubionej są stare ciuchy? – kontynuowała, coraz bardziej przerażona.
O kurde, faktycznie.
Co teraz?
3
Gdy tylko z powrotem popatrzyłam w stronę pozostałych bagaży, ujrzałam moją szarą walizkę, nieco zdartą z jednej strony.
To ta, której akurat nie chciałam widzieć.
– No nie – przeciągnęłam z wyraźnym niezadowoleniem. – Czy tylko ja mam zawsze takiego pecha?
– Nie, po prostu jesteś małą pierdołą. – Al zaczęła się ze mnie śmiać.
– Ale pomyśl, mamy dobry pretekst, żeby się wybrać na większe zakupy. – Próbowałam pocieszyć samą siebie. Prawie mi się to udało, gdyby tylko nie snująca się wizja wydania ostatnich moich oszczędności na ciuchy.
Po chwili wzięłam bagaż i razem z Al ruszyłyśmy w stronę postoju taksówek. Gdyby moja walizka się znalazła, obsługa lotniska miała dać mi znać. Szczerze? Chyba słyszałam już za dużo lotniskowych historii z zagubionym bagażem i jakimś trafem nigdy żaden się nie znalazł.
Wybrałyśmy białego mercedesa, bo wyglądał na najbardziej ekskluzywnego. Skoro i tak musiałyśmy za to zapłacić, to cieszyłam się, że chociaż miałyśmy wybór, a może po prostu próbowałam się pocieszyć. Gdy wsiadłyśmy do samochodu, kierowca miło nas powitał. Ustaliliśmy szczegóły jakże długiego, dziesięciominutowego kursu i ruszyłyśmy do ośrodka wyznaczonego przez mojego ojca. Sprawdziłam jeszcze raz dane w telefonie.
Słońce trochę piekło.
Kiedy wjechałyśmy na teren obiektu, zobaczyłam wielką tablicę z napisem: „Pluton. Ośrodek Sportowy”.
„Pluton”? Serio, nie było lepszej nazwy? Nawet ja jestem tak kreatywna, żeby wymyśliłabym coś fajniejszego. Ale w sumie, gdyby nazwać tak jakieś zwierzę... Nie byłaby to głupia opcja, na pewno warta rozważenia.
– Ośrodek sportowy? – zapytała zaskoczona Al, wyrywając mnie tym z dziwnych rozmyślań. – Chyba pomylił pan adres – zwróciła się grzecznie do taksówkarza.
– Nie, nie, nie. To na pewno tutaj, znam tę okolicę jak własną kieszeń – odpowiedział z przekonaniem.
– Czy to jakiś żart? – zapytała mnie rozwścieczona Alison, gdy po zapłaceniu opuściłyśmy pojazd.
– Też mam taką nadzieję – uśmiechnęłam się.
Po kilku nieudanych próbach dodzwonienia się do mojego ojca, który na pewno z chęcią wyjaśniłby nam zaistniałą sytuację, udałyśmy się do recepcji w budynku.
– Dzień dobry – powitałyśmy razem recepcjonistkę.
– Witam panie. Czym mogę służyć? – odpowiedziała niska brunetka, ubrana w elegancki biały uniform.
– Mamy mały problem, czy może jest w tym hotelu Josh Porvey? – zapytałam, licząc, że stanowczo zaprzeczy.
– Niestety, nie możemy udzielać takich informacji – odparła obojętnie.
– A czy może jest tu zarezerwowany dla nas pokój? Nazywamy się Roxanne Migway i Alison Rollow. – Próbowałam ją podejść od innej strony
Brunetka, nic nie mówiąc, wpisała nasze imiona i nazwiska do komputera. Ten niestety się zawiesił, więc musiałyśmy chwilę poczekać, ale i tak w tamtym momencie nie miałyśmy nic lepszego do roboty. No, może z wyjątkiem odpoczynku na plaży, na który czekałyśmy od pierwszego dnia roku szkolnego.
– Tak, jest w systemie taka rezerwacja. Proszę zostawić swoje dokumenty, a wydam paniom klucz do pokoju. – Zmieniła ton głosu na nieco bardziej uprzejmy.
Postąpiłyśmy zgodnie z prośbą recepcjonistki i po chwili znajdowałyśmy się już na trzecim piętrze. Całe szczęście, że nie wysłano nas na szóste, bo przysięgam, że nie dałabym rady taszczyć mojej ocalonej walizki jeszcze wyżej.
Od razu trafiłyśmy do pokoju numer 62, usytuowanego na początku korytarza, obok znienawidzonych przeze mnie schodów. Otworzyłyśmy drzwi i naszym oczom ukazało się piękne wnętrze.
Ściany były koloru beżowego, a wszystkie meble białe. W pomieszczeniu stały dwa łóżka: jedno pod oknem, a drugie na wprost drzwi. Pokój wyglądał na bardzo praktyczny. Znajdował się w nim nawet telefon do recepcji ośrodka, a także lodówka, duży telewizor plazmowy i łazienka z olbrzymią wanną.
Czego chcieć więcej?
W sumie nie było tak źle, jak się spodziewałam. Ciekawe, czy daleko jest do plaży, bo już nie mogę się doczekać, kiedy się poopalam, a potem popływamy w morzu.
Czekałam na to cały rok.
Momentalnie zrobiło się bardzo duszno. Słońce na zewnątrz świeciło nieprzerwanie i ostro, zero chmur. Nie umiałam włączyć klimatyzacji, więc rozsunęłam zasłony i otworzyłam okno. Byłam zaskoczona i równocześnie zmieszana, gdy zamiast pięknego, wakacyjnego widoku morza zobaczyłam obiekty sportowe.
Na boisku do piłki nożnej trenował jakiś klub. Na pierwszy rzut oka naprawdę nieźli chłopcy biegali bez koszulek. Co jest, do diabła? Nie mogłam dłużej podziwiać niespodziewanych widoków, bo właśnie ktoś zapukał do drzwi.
I przez głowę przeszła mi myśl: No, to teraz się zacznie.
4
Powoli nacisnęłam klamkę, zdenerwowana, kogo mogę się spodziewać. Dobra, chyba chciałam oszukać samą siebie. Przecież doskonale wiedziałam, kto znajduje się za drzwiami.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Nie chcę cię widzieć! – rzuciłam głośno, jeszcze zanim wyjrzałam na zewnątrz.
– Przepraszam? – odpowiedział mi kobiecy głos.
Obok mnie stanęła Alison. Otworzyłam szybko drzwi na oścież.
– Och, tak bardzo panią przepraszam – szepnęłam smutnym tonem. – Myślałam, że...
– To nie myśl za dużo, piękna – przerwała mi sprzątaczka. Wyglądała na mniej więcej mój rocznik. Pewnie dorabiała sobie tutaj w wakacje, a ja jeszcze uprzykrzałam jej życie. Zrobiło mi się przykro, że moje zachowanie mogło ją zdenerwować.
Było mi głupio. Już zarejestrowałam, kogo będę starała się unikać.
– Myślałam, że kogoś innego tu spotkam – dodała po chwili z głupim uśmieszkiem, zerkając na nas obie. – Ale skoro tak się zachowałyście, to nie zasługujecie na to, żebym tu sprzątała – dokończyła zmieszana i pospiesznie odeszła.
Alison tylko wzruszyła ramionami. Nie miałam ochoty nawet komentować zachowania tej dziewczyny, bo było czysto i nikt nie musiał nam sprzątać. Nawet trochę przestałam żałować mojej nieodpowiedniej odzywki. Stwierdziłam, że jestem za bardzo zmęczona i jedyne, o czym marzę, to odpoczynek.
Położyłam się na łóżku i próbowałam zasnąć, jednak mi się to nie udało. Moje nieco infantylne liczenie owieczek znów przerwał dźwięk pukania do drzwi. Kurczę! A byłam już na sto dwudziestej trzeciej. To serio działa! Zawsze zasypiam do tysięcznej. Overthinking tuż przed snem to najgorsze zło, zaraz za wymyślaniem sobie historii o potencjalnie przyszłym chłopaku, który w danym momencie ci się podoba, a następnie wizualizowanie tego scena po scenie.
Powoli ruszyłam do wejścia. Tym razem postanowiłam zachować się ostrożniej. Wyprostowałam się, przybrałam bardziej pogodny wyraz twarzy i lekko chwyciłam za klamkę.
– Witaj, kochana córeczko! – zawołał ojciec, który już po chwili wisiał na mojej szyi. A przynajmniej próbował, bo miał dokładnie sto dziewięćdziesiąt jeden centymetrów wzrostu, więc przy moich stu siedemdziesięciu wyglądał jak olbrzym.
– Witaj, tatusiu! – Próbowałam nieco zbyt sarkastycznie go naśladować. Trzeba przyznać, że dobrze nam szło granie kochającej się rodzinki. Z takim doświadczeniem moglibyśmy wygrać jakiś casting, kariera w Hollywood stoi przed nami otworem.
– Jak ja się cieszę, że cię widzę – kontynuował, ale zaraz dostrzegł kolejną osobę w pokoju. – Hej, Alison, super, że przyjechałaś! Roxy dużo mi o tobie opowiadała. – Przedstawił się i podał jej rękę.
– Jeżeli znasz tylko jej imię, to faktycznie dużo ci o niej musiałam opowiadać. Szkoda, że tego nie pamiętam. Ano tak, bo my prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy! – powiedziałam z lekkim zdenerwowaniem, przynajmniej w moim odczuciu, dokładnie artykułując każde słowo.
– Też cię kocham – odpowiedział, ale nie umiałam wyczuć, czy to ironia.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, którą w końcu postanowiła przerwać Al.
– Podróż minęła nam dobrze, dziękujemy, że pan spytał – powiedziała z zadowoleniem.
W tamtym momencie ojciec patrzył na moją przyjaciółkę trochę jak na idiotkę. To było ciekawe. Czy mówiłam już, jak bardzo uwielbiam Al?
– Czy możesz nam powiedzieć, jak stąd dojść na plażę? – zapytałam, stwierdziwszy w duchu, że to jedyna rzecz, która mnie interesuje. Kolejne rozmowy kochającej się rodziny możemy odłożyć na później, a najlepiej na nigdy.
– No właśnie... – zaczął ze skwaszoną miną. – Tu nie ma plaży.
– Jak to nie ma plaży? – krzyknęłyśmy równocześnie.
– Tak wyszło. Wszystko wam wytłumaczę, obiecuję – mówił przepraszająco, myśląc, że choć w małym stopniu zrobi nam się go żal i wyjdzie z tej opresji obronną ręką.
– Trenerze! – usłyszeliśmy głośne wołanie z korytarza.
Trenerze?
– Muszę iść, potem porozmawiamy – powiedział i wychodząc, zamknął za sobą drzwi.
Zastanawiałam się, o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie mogło to być chyba aż takie skomplikowane, prawda?
– Twój tata nas oszukał – powiedziała Al łamiącym się głosem. – Nie ma tu żadnej plaży. To nie jest ośrodek wypoczynkowy – zasmuciła się.
Wkurzyłam się. Było mi przed nią głupio, bo pomimo że sama zostałam oszukana, wciągnęłam w to wszystko niczemu winną Alison.
– Nie chodzi teraz o jakąś plażę, tylko o to, że nie zostałyśmy o niczym poinformowane.
– No wiem – przytaknęła Alison. – Ale przynajmniej mamy fajną wannę. – Starała się znaleźć pozytywy.
Westchnęłam.
– Jeżeli nie znajdzie dobrej wymówki, by wytłumaczyć tę całą sytuację, to wracam do domu – stwierdziłam i rzuciłam się na łóżko, aby kontynuować liczenie owieczek.
Sto dwudziesta czwarta owieczka...
Sto dwudziesta piąta owieczka...
Sto dwudziesta szósta owieczka...
Teraz to na pewno nie zasnę, myślałam, więc postanowiłam poczytać ulotki leżące na stoliku i poczekać na kolejne odwiedziny, które z pewnością nastąpią już niedługo.
Co za żenada!