I Want to Forget. Chcę zapomnieć - Patrycja Roszczyk, Patrycja Roszczyk - ebook

I Want to Forget. Chcę zapomnieć ebook

Patrycja Roszczyk

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pięć milionów odsłon w serwisie Wattpad!

Roxanne jest zagubioną szesnastolatką, która najbardziej lubi zaszyć się w swoim pokoju i śpiewać lub czytać książki. Właśnie skończył się rok szkolny i nadszedł czas na wymarzone wakacje w towarzystwie przyjaciółki. Jednak w wyniku intrygi, którą uknuł jej ojciec, zamiast nad morzem razem z Alison lądują na letnim obozie piłkarskim. Tylko one dwie pośród rzeszy młodych chłopaków. To nie może skończyć się dobrze, prawda?

Tam Roxy poznaje tajemniczego Christophera, a ich relacja z każdym dniem staje się coraz bardziej wroga. Nieoczekiwanie dla samej siebie nastolatka zacieśnia więź z ojcem , którego nie cierpiała, zawiera nowe przyjaźnie i być może zakocha się w kimś , kto nigdy nie był jej przeznaczony. W końcu piłkarska rozgrywka, to często foul play.

Sugerowany wiek: 14+

Sięgnij po tę książkę, jeśli lubisz:

– motyw enemies to lovers oraz slow burn

– sportowe romanse

– pełne emocji historie na lato.

Patrycja Roszczyk – połówka siostrzanego duetu PK sisters, który na TikToku obserwuje ponad milion czterysta tysięcy osób. Kiedy nie śpiewa, pisze piosenki i ekscytuje się meczami piłki nożnej. Swoją pierwszą historię zaczęła pisać na Wattpadzie, gdy przygotowywała się do matury. Nie spodziewała się, że trafi do serc tak wielu osób. „I Want to Forget. Chcę zapomnieć” to jej debiut literacki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 457

Oceny
3,7 (56 ocen)
26
7
9
8
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annaklek

Nie polecam

Sama nie wiem, ledwo dotrwałam do końca, mam wrażenie jakby wszystko się ciągnęło na siłę, książka strasznie dziecinna a główna bohaterka jakby miała 12 lat a nie 16/17
30
julia_nxl
(edytowany)

Z braku laku…

Na samym początku bardzo mi się podobało i ciągnęło mnie do tej książki, ale z każdym rozdziałem było nieco gorzej. Zdaje sobie sprawę z tego że jest to debiut, więc nieco przymykałam oko na niedociągnięcia w fabule lub jakieś niedogodności, ale było dużo rzeczy które mi się nie podobały. Zacznijmy sobie od przyjaciółki głównej bohaterki, która irytowała mnie na amen. Wydaje mi się że taki był cel autorki i przyznam szczerze, że nigdy nie spotkałam się z tak irytującą postacią jaką była Allison. Jakbym miała opisać jej osobowość to zdecydowanie jest egoistyczną, toksyczną i okropnie zazdrosną osobą, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa i nie liczy się z uczuciami innych. Relacja między Chrisem a Roxie też nie pozostawiła wiele do życzenia. Między nimi było strasznie burzliwie i po części też podpiełabym to pod toksyczność. Mimo wszystko lubiłam ich razem, choć często nie zachowywali się okej względem siebie. Rzecz która była dla mnie nie do pojęcia to zachowania trenerów....
10
VictoriaRoxk

Nie polecam

tytuł podsumowuje wszystko chce zapomiec chociaż za więźniów labiryntu szanuje
10
Rozlanezoltkopl

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka wyrwała mnie z zastoju czytelniczego więc>>>>
00
Kantorek90

Nie polecam

Pięć milionów odsłon na Wattpadzie, motyw enemies to lovers, slow burn oraz pełna emocji historia na lato z motywem sportowym. Wszystkie te informacje znajdują się w opisie książki, więc pomyślałam, biorę to! Szczególnie że lubię od czasu do czasu przeczytać młodzieżówkę! I jak myślicie, było warto poświecić czas na przeczytanie tych 336 stron (chociaż ze względu na rozmiar czcionki miałam wrażenie, że było ich o wiele więcej)? Nie, zdecydowanie nie było! Główną bohaterką historii jest Roxanne szesnastolatka, która próbuje pogodzić się z rozwodem rodziców. Po zakończeniu roku szkolnego, wraz z przyjaciółką miały trafić pod opiekę ojca dziewczyny i spędzać miłe wakacje wylegując się na plaży. Niestety w wyniku uknutej intrygi szesnastolatki trafiają na letni obóz piłkarski i na domiar złego są tam jedynymi przedstawicielkami płci pięknej. Co wyniknie ze zmiany wakacyjnych planów? Czy nowe znajomości okażą się tymi na całe życie? Odpowiedzi na te pytania musicie szukać w "I want to forg...
00

Popularność



Podobne


Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuŁU­KASZ CHMARA
Re­dak­cjaSYL­WIA CHO­JECKA, Od Słowa do Słowa
Ko­rektaANNA KO­WAL­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6781-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Dla każ­dego, kto już za­po­mniał

1

To jest hi­sto­ria mo­jej pierw­szej mi­ło­ści. Nie była ide­alna. Nie była oczy­wi­sta. Była pełna sprzecz­no­ści, gniewu i wrza­sków, ale chyba ta­kie też jest ży­cie. Opo­wiem wam ją nie­spiesz­nie. Ze szcze­gó­łami. Może tro­chę pod­re­pe­ruję drob­nymi kłam­stwami, które są prze­cież po to, żeby ulep­szać wspo­mnie­nia, prawda?

Za­częło się nie­win­nie. Od za­ta­je­nia przede mną pew­nego faktu.

Ale od po­czątku...

– Ro­xanne! – usły­sza­łam gło­śne wo­ła­nie z par­teru.

Od razu roz­po­zna­łam głos, który bu­dził mnie każ­dego ranka w ciągu roku szkol­nego. Całe szczę­ście, że to wa­ka­cje.

Choć w su­mie co mi po nich, je­żeli na­wet wtedy mu­sia­łam wstać o pią­tej rano, żeby je­chać z oj­cem na pół­noc na­szego kraju.

Ży­li­śmy w An­glii.

Nie spo­dzie­wa­łam się, że bę­dzie taki ko­chany i na­gle przy­po­mni so­bie o córce. Szkoda, że o mnie nie pa­mię­tał, kiedy pięć lat temu z hu­kiem roz­wo­dził się z mamą. Drań.

Ze­szłam na dół, a ra­czej, można po­wie­dzieć, sto­czy­łam się z mo­imi dwiema wiel­kimi bliź­nia­czymi wa­liz­kami.

Cza­sami szcze­rze ża­ło­wa­łam, że nie było w domu żad­nego męż­czy­zny, który po­mógłby mi się upo­rać na­wet z ta­kimi sto­sun­kowo nie­wiel­kimi pro­ble­mami: wnieść i znieść, co trzeba. Ale je­żeli tym fa­ce­tem miałby być mój oj­ciec, to po­dzię­kuję. Sama będę dźwi­gać ba­gaże. Przy­naj­mniej za­osz­czę­dzę na si­łowni i ku­pię bi­let na Marsa. W jedną stronę. Na pewno by­ła­bym tam szczę­śliwa, pod wa­run­kiem że nie mu­sia­ła­bym co­dzien­nie cho­dzić do li­ceum, mia­ła­bym pew­ność, że nie będę mu­siała spę­dzać czasu z moim oj­cem, a je­dy­nym moim obo­wiąz­kiem by­łoby sa­dze­nie drzew i kon­tro­lo­wa­nie, czy ro­sną we wła­ści­wym tem­pie. Ej, w su­mie to nie taka zła opcja. Gdyby tylko na Mar­sie ist­niała od­po­wied­nia at­mos­fera i miesz­kała tam ze mną moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka, co nie?

– Ile można na cie­bie cze­kać? – za­py­tała mama, kiedy reszt­kami sił ła­pa­łam po­wie­trze.

Już by­łam go­towa nie­uprzej­mie od­po­wie­dzieć, ale zo­ba­czy­łam lekki uśmiech na jej twa­rzy. Niby coś zwy­czaj­nego, na co ża­den czło­wiek na ulicy ra­czej nie zwró­ciłby uwagi, ale dla mnie to było miłe za­sko­cze­nie.

Mama od kilku mie­sięcy miała pro­blemy. Cią­gle tylko praca, praca i praca. Za­jeż­dżała się. Ob­ni­żył się jej na­strój. Była na­wet kilka razy u le­ka­rza, jed­nak, nie­stety, ni­czego nie mo­głam z niej wy­cią­gnąć. Pew­nie nie chciała, że­bym się mar­twiła. Po­dej­rze­wa­łam stany de­pre­syjne, ale nie drą­ży­łam. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, i tak do­bi­jała ją ogólna sy­tu­acja i ko­niecz­ność ra­dze­nia so­bie z ży­ciem, dla­tego nie mó­wi­łam jej, jak bar­dzo nie chcia­łam wy­jeż­dżać z tatą na tamte wa­ka­cje.

– Mu­sia­łam znieść wa­lizki – od­po­wie­dzia­łam z uśmie­chem i ru­szy­ły­śmy w stronę przed­po­koju.

Za­ło­ży­łam moje czarne co­nversy i szaro-czer­wony luźny swe­ter. Wia­domo prze­cież, że ubra­nia ku­pione przez bab­cię były naj­lep­sze. Zwłasz­cza te za duże i naj­bar­dziej pstro­kate. Vin­tage.

Na szczę­ście na miej­scu nie będę mu­siała się przej­mo­wać tym, jak wy­glą­dam i czy spo­tka mnie ktoś zna­jomy. Dla­tego też spa­ko­wa­łam całą wa­lizkę ciu­chów, w któ­rych w ro­dzin­nym mie­ście nie wy­szła­bym na ulicę, o li­ceum nie wspo­mi­na­jąc.

Za­mknę­ły­śmy drzwi na klucz. Wy­szły­śmy przed dom. Mu­sia­ły­śmy cze­kać na Ali­son i jej tatę, który miał nas za­wieźć na lot­ni­sko. No, i to jest przy­kład praw­dzi­wego męż­czy­zny. Nie zdą­ży­łam się za­głę­bić my­ślami w ten te­mat, bo wła­śnie nad­je­chał piękny czarny mer­ce­des.

Nie zna­łam się aż tak do­brze na sa­mo­cho­dach, ale tę markę umia­łam roz­po­znać w mgnie­niu oka.

– Wi­taj­cie. – Josh miło nas uści­skał.

– Dzień do­bry – od­po­wie­dzia­ły­śmy rów­no­cze­śnie z mamą, po czym uśmiech­nę­ły­śmy się do sie­bie. – Bar­dzo dzię­ku­jemy, że zgo­dzi­łeś się nas pod­wieźć – kon­ty­nu­owała moja droga ro­dzi­cielka, która ni­gdy nie zro­biła prawa jazdy. Za­pew­niała swo­ich zna­jo­mych pod­czas każ­dego spo­tka­nia, że „w ciągu kilku dni” za­pi­sze się na kurs. Se­rio? Mi­nęło już po­nad dzie­sięć lat.

– To ja po­wi­nie­nem być wdzięczny, że na dwa ty­go­dnie po­zbędę się córki z domu – za­żar­to­wał.

– Fak­tycz­nie, jest się z czego cie­szyć. Cie­kawe, kto ci bę­dzie ro­bił ta­kie do­bre śnia­da­nia, co? – Zza szyby wyj­rzała Ali­son i po­wi­tała nas z ma­lu­ją­cym się na jej twa­rzy za­do­wo­le­niem. Za­wsze miała do­bry kon­takt ze swoim tatą, czego tro­chę jej za­zdro­ści­łam.

Josh spa­ko­wał wa­lizki do ba­gaż­nika, a my z mamą za­ję­ły­śmy w tym cza­sie wolne miej­sca. Moje, jak za­wsze, było obok Ali­son – przy­ja­ciółki, która i tym ra­zem ura­to­wała mi ty­łek. Mówi się, że naj­lep­szych przy­ja­ciół po­znaje się w bie­dzie. I tak wła­śnie wy­glą­dała moja re­la­cja z Al. Była przy mnie za­wsze, kiedy tego po­trze­bo­wa­łam. Nie wy­obra­ża­łam so­bie, że mia­ła­bym je­chać na wa­ka­cje z sa­mym oj­cem. To by była po­rażka.

Cóż, nie spo­dzie­wa­łam się, że wy­da­rzy się to, co się miało wy­da­rzyć. Może by­cie zdaną na sie­bie było mi pi­sane?

Droga na lot­ni­sko mi­nęła szybko. Na­wet nie zdą­ży­łam się obej­rzeć, a już sta­łam przy ka­sie i wspól­nie od­bie­ra­ły­śmy bi­lety na sa­mo­lot.

Całe szczę­ście, że przy­naj­mniej ko­chany ta­tuś z nami nie leci. Nie­stety, bie­da­czek wy­je­chał trzy dni temu. Twier­dził, że mu­siał coś za­ła­twić. To u niego czę­ste. Może chciał przy­go­to­wać moją im­prezę uro­dzi­nową, która, na­wia­sem mó­wiąc, miała się od­być pięć lat temu?

Wkrótce mia­łam się do­wie­dzieć, co mnie czeka.

A cze­kało na mnie mnó­stwo rze­czy.

Mnó­stwo rze­czy, na które to­tal­nie nie by­łam przy­go­to­wana.

2

Po­że­gna­nia to chyba naj­trud­niej­sza rzecz dla po­dróż­nika, a tę­sk­nota to dla niego naj­więk­szy ból. Jed­nak tym ra­zem by­łam o wszystko spo­kojna, gdy pa­trzy­łam na mamę, która uśmie­chała się, przy­tu­la­jąc mnie mocno.

– Pa­mię­taj, że tata cię ko­cha i na­dal je­ste­śmy ro­dziną – szep­nęła do mnie przez łzy. Wi­dać było, ile ją kosz­to­wało odej­ście ojca i jak bar­dzo jej na mnie za­le­żało.

– Tro­chę pa­to­lo­giczną, ale ro­dziną – uśmiech­nę­łam się, bo za­cy­to­wa­łam słowa z na­szego ulu­bio­nego se­rialu Nie­po­korni, który oglą­da­ły­śmy ra­zem kilka lat temu. Stare, do­bre czasy. Czło­wiek za­czyna je do­ce­niać do­piero wtedy, gdy zdaje so­bie sprawę, że już ni­gdy nie wrócą, a ży­cie to pro­ces cią­głych zmian i próba od­na­le­zie­nia się w tym pę­dzie.

Chwy­ci­łam za obie wa­lizki i ra­zem z Ali­son ru­szy­ły­śmy w stronę od­prawy. Na szczę­ście o wiele ła­twiej cią­gnie się ba­gaże po ka­fel­ko­wej pod­ło­dze na lot­ni­sku, niż znosi je po scho­dach. Kto by się tego spo­dzie­wał? Ame­rykę od­kry­łam. No do­bra, jesz­cze nie, ale kie­dyś bym chciała zro­bić coś, żeby moja mama mo­gła być ze mnie na­prawdę dumna. Na przy­kład na­grać swoją płytę.

***

Ko­cha­łam śpie­wać. Od kilku lat uczęsz­cza­łam na za­ję­cia wo­kalne i być może kie­dyś coś z tego bę­dzie.

Po od­pra­wie mia­ły­śmy tro­chę wol­nego czasu, więc uda­ły­śmy się do sklepu z ubra­niami. Znaj­do­wał się w ogrom­nym holu na­prze­ciwko ła­wek, na któ­rych so­bie sie­dzia­ły­śmy. Grze­chem by­łoby nie sko­rzy­stać.

– Za­kupy?

– Stara, dwa razy py­tać nie mu­sisz – rzu­ci­łam.

Gdy tam we­szłam, po­czu­łam się jak w luk­su­so­wym sa­lo­nie mi­lio­nera. Wszę­dzie kró­lo­wały biel, czerń, sza­rość i czer­wień. Od razu rzu­ci­łam się do wie­szaka, aby obej­rzeć jedną z naj­now­szych ko­lek­cji.

Czy było mnie na to stać? Oczy­wi­ście, że nie. Czy mi to prze­szka­dzało? Nie bar­dzo.

– Prze­pra­szam, czy nie po­my­liły pa­nie skle­pów? – usły­sza­łam za ple­cami wy­soki głos.

Nie za­re­ago­wa­ły­śmy z Al. Po chwili po­czu­łam, że ktoś puka mnie w ra­mię. Mo­men­tal­nie się od­wró­ci­łam.

– Sklep z za­baw­kami jest obok – po­wie­działa do nas wy­soka chuda blon­dynka, śmie­jąc się przy tym.

Jako tro­chę ci­cha i nie­śmiała osoba na­wet nie po­my­śla­łam, żeby coś od­po­wie­dzieć albo sko­men­to­wać za­cho­wa­nie sprze­daw­czyni. Czu­łam się głu­pio, a na mo­jej twa­rzy po­ja­wiły się dwa ró­żowe ru­mieńce.

– Za­sta­na­wiała się pani kie­dyś nad dietą Śpią­cej Kró­lewny? – spy­tała nie­spo­dzie­wa­nie Al.

Nie zdzi­wiło mnie to, bo Ali­son za­wsze za­da­wała z po­zoru głu­pie ką­śliwe py­ta­nia, aby za­sko­czyć roz­mówcę. Jej spo­sób był dość in­te­li­gentny, choć nieco nie­roz­ważny.

Blon­dynka zmarsz­czyła brwi i za­sta­na­wiała się nad sen­sem tego, co po­wie­działa moja przy­ja­ciółka.

– A czy nie ze­chcia­łaby pani jej może za­sto­so­wać? My­ślę, że ko­rzyst­niej by pani wtedy wy­glą­dała. I przede wszyst­kim le­piej trak­to­wała lu­dzi. Bo ktoś tu chyba miał złą noc i hu­mo­rek nie do­pi­suje.

Eks­pe­dientka była to­tal­nie sko­ło­wana. A ja, jak to ja, ma­jąc pełną świa­do­mość, że ko­men­tarz Al był nie na miej­scu, nie wy­trzy­ma­łam i za­czę­łam się śmiać. Cho­ruję na NWŚWNNM, czyli Na­gły Wy­buch Śmie­chu w Naj­bar­dziej Nie­od­po­wied­nim Mo­men­cie. Po­wiedz­cie mi, pro­szę, że nie je­stem je­dyna!

– Wy­no­cha stąd! – wrza­snęła do nas. Aż się zdzi­wi­łam, że w skle­pie nie włą­czył się alarm. Wi­dać było, jak bar­dzo ją to zde­ner­wo­wało.

Trium­fal­nie opu­ści­ły­śmy bu­tik i ru­szy­ły­śmy, by się usta­wić w ko­lejce, bo za­częto wpusz­czać lu­dzi na po­kład na­szego sa­mo­lotu. Obie by­ły­śmy roz­cza­ro­wane tym, że nie zdą­ży­ły­śmy od­wie­dzić miej­sca, które po­le­cała nam eks­pe­dientka. Cóż, może na­stęp­nym ra­zem.

Nie lu­bi­łam la­tać. Za­wsze mia­łam w gło­wie naj­gor­szy sce­na­riusz.

Wy­pa­dek.

Ból.

Śmierć.

Ka­ta­strofa.

Oszu­kać prze­zna­cze­nie.

Ale tym ra­zem sta­ra­łam się uspo­koić i po­dejść do tego ra­cjo­nal­nie. Za­ję­łam miej­sce obok okna, bo skoro i tak mia­łam zgi­nąć, to wo­la­łam przed koń­cem ży­cia po­pa­trzeć na ładne wi­doczki.

Lot trwał tylko dwie go­dziny. Jak je spę­dzi­łam? Oglą­da­jąc mój ulu­biony se­rial Na­sto­letni wil­ko­łak na ekra­nie na­prze­ciwko mo­jego sie­dze­nia. Ali­son czy­tała Love, Ro­sie. Mój eg­zem­plarz. Ja, nie­stety, nie umia­łam się w sa­mo­lo­cie za­jąć żadną lek­turą, bo zwy­czaj­nie nie po­tra­fi­łam się sku­pić i co chwila przy każ­dym naj­mniej­szym za­trzę­sie­niu sa­mo­lotu i tak spo­glą­da­łam w stronę ste­war­des, upew­nia­jąc się, że one nie pa­ni­kują. W końcu mają w tym do­świad­cze­nie i gdyby działo się coś złego, one pierw­sze za­czę­łyby pa­ni­ko­wać. Tro­chę też roz­ma­wia­ły­śmy o róż­nych pla­nach na przy­szłość.

– Ty tak na se­rio z tym mo­de­lin­giem?

– Tak, a czemu nie? – spy­tała. – To jak ty ze śpie­wa­niem.

– Nie, nic, będę cię za­wsze wspie­rać i trzy­mać kciuki, ab­so­lut­nie. Po pro­stu sły­sza­łam, że trudno się prze­bić. Nie­które dziew­czyny ze szkoły od­pu­ściły ca­stingi, bo nie miały już sił.

– Ja mam, moja droga. – Za­rzu­ciła wło­sami. – Wi­dzia­łaś moje ostat­nie zdję­cia na In­sta? Wy­szły tak do­brze, że jak wrzu­ci­łam je na In­sta­grama, to na­pi­sało do mnie sze­ściu no­wych ty­pów. Je­den z nich to cał­kiem znany ak­tor. Za­pro­sił mnie już na kawę, ale mu­szę tro­chę po­uda­wać nie­do­stępną, fa­ceci wbrew po­zo­rom to uwiel­biają.

– Ow­szem, pod­bi­łaś so­cial me­dia – po­gra­tu­lo­wa­łam jej.

Wy­glą­dała na­prawdę zja­wi­skowo na ostat­niej se­sji.

– Świat stoi przede mną otwo­rem. Pa­ryż, Me­dio­lan... Zo­ba­czysz, Rox, bę­dziemy sza­leć. – Pu­ściła do mnie oczko. – Trzeba speł­niać ma­rze­nia, a przy oka­zji utrzeć nosa tym ty­pom, któ­rzy wy­zy­wali mnie w szkole pod­sta­wo­wej i zrów­nali wtedy moją sa­mo­ocenę z zie­mią.

Uwie­rzy­łam jej. Ali­son można dużo za­rzu­cić, ale na pewno nie brak am­bi­cji.

Nie zdą­ży­łam po­li­czyć do dzie­się­ciu, a już sta­ły­śmy w ko­lejce po wa­lizki. Al od razu od­na­la­zła swoje, a ja się nieco nie­cier­pli­wi­łam. Z każdą chwilą zo­sta­wało co­raz mniej ba­gaży i lu­dzi, któ­rzy rzu­cali się na nie, jakby ktoś miał im je zjeść. Za­dzi­wiało mnie, że na każ­dym lot­ni­sku tak to wy­gląda.

Zwie­rzęta.

– Ro­xanne Mi­gway? – za­py­tała mnie pani z ob­sługi, wi­dząc, że nie od­na­la­złam jesz­cze swo­ich rze­czy.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam, lekko zdez­o­rien­to­wana.

– Mam dla pani przy­krą wia­do­mość. Nie­stety, jedna z pani wa­li­zek się za­gu­biła – po­wie­działa prze­pra­sza­ją­cym to­nem.

Cho­lera.

– Okej. Cóż, nic nie szko­dzi. Tam i tak były stare ubra­nia – od­par­łam z lek­kim uśmie­chem po chwili za­sta­no­wie­nia.

– Ale Roxy, czy ty nie mia­łaś dwóch ta­kich sa­mych wa­li­zek? – za­py­tała Al. – Skąd masz pew­ność, że to wła­śnie w tej za­gu­bio­nej są stare ciu­chy? – kon­ty­nu­owała, co­raz bar­dziej prze­ra­żona.

O kurde, fak­tycz­nie.

Co te­raz?

3

Gdy tylko z po­wro­tem po­pa­trzy­łam w stronę po­zo­sta­łych ba­gaży, uj­rza­łam moją szarą wa­lizkę, nieco zdartą z jed­nej strony.

To ta, któ­rej aku­rat nie chcia­łam wi­dzieć.

– No nie – prze­cią­gnę­łam z wy­raź­nym nie­za­do­wo­le­niem. – Czy tylko ja mam za­wsze ta­kiego pe­cha?

– Nie, po pro­stu je­steś małą pier­dołą. – Al za­częła się ze mnie śmiać.

– Ale po­myśl, mamy do­bry pre­tekst, żeby się wy­brać na więk­sze za­kupy. – Pró­bo­wa­łam po­cie­szyć samą sie­bie. Pra­wie mi się to udało, gdyby tylko nie snu­jąca się wi­zja wy­da­nia ostat­nich mo­ich oszczęd­no­ści na ciu­chy.

Po chwili wzię­łam ba­gaż i ra­zem z Al ru­szy­ły­śmy w stronę po­stoju tak­só­wek. Gdyby moja wa­lizka się zna­la­zła, ob­sługa lot­ni­ska miała dać mi znać. Szcze­rze? Chyba sły­sza­łam już za dużo lot­ni­sko­wych hi­sto­rii z za­gu­bio­nym ba­ga­żem i ja­kimś tra­fem ni­gdy ża­den się nie zna­lazł.

Wy­bra­ły­śmy bia­łego mer­ce­desa, bo wy­glą­dał na naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nego. Skoro i tak mu­sia­ły­śmy za to za­pła­cić, to cie­szy­łam się, że cho­ciaż mia­ły­śmy wy­bór, a może po pro­stu pró­bo­wa­łam się po­cie­szyć. Gdy wsia­dły­śmy do sa­mo­chodu, kie­rowca miło nas po­wi­tał. Usta­li­li­śmy szcze­góły jakże dłu­giego, dzie­się­cio­mi­nu­to­wego kursu i ru­szy­ły­śmy do ośrodka wy­zna­czo­nego przez mo­jego ojca. Spraw­dzi­łam jesz­cze raz dane w te­le­fo­nie.

Słońce tro­chę pie­kło.

Kiedy wje­cha­ły­śmy na te­ren obiektu, zo­ba­czy­łam wielką ta­blicę z na­pi­sem: „Plu­ton. Ośro­dek Spor­towy”.

„Plu­ton”? Se­rio, nie było lep­szej na­zwy? Na­wet ja je­stem tak kre­atywna, żeby wy­my­śli­ła­bym coś faj­niej­szego. Ale w su­mie, gdyby na­zwać tak ja­kieś zwie­rzę... Nie by­łaby to głu­pia opcja, na pewno warta roz­wa­że­nia.

– Ośro­dek spor­towy? – za­py­tała za­sko­czona Al, wy­ry­wa­jąc mnie tym z dziw­nych roz­my­ślań. – Chyba po­my­lił pan ad­res – zwró­ciła się grzecz­nie do tak­sów­ka­rza.

– Nie, nie, nie. To na pewno tu­taj, znam tę oko­licę jak wła­sną kie­szeń – od­po­wie­dział z prze­ko­na­niem.

– Czy to ja­kiś żart? – za­py­tała mnie roz­wście­czona Ali­son, gdy po za­pła­ce­niu opu­ści­ły­śmy po­jazd.

– Też mam taką na­dzieję – uśmiech­nę­łam się.

Po kilku nie­uda­nych pró­bach do­dzwo­nie­nia się do mo­jego ojca, który na pewno z chę­cią wy­ja­śniłby nam za­ist­niałą sy­tu­ację, uda­ły­śmy się do re­cep­cji w bu­dynku.

– Dzień do­bry – po­wi­ta­ły­śmy ra­zem re­cep­cjo­nistkę.

– Wi­tam pa­nie. Czym mogę słu­żyć? – od­po­wie­działa ni­ska bru­netka, ubrana w ele­gancki biały uni­form.

– Mamy mały pro­blem, czy może jest w tym ho­telu Josh Po­rvey? – za­py­ta­łam, li­cząc, że sta­now­czo za­prze­czy.

– Nie­stety, nie mo­żemy udzie­lać ta­kich in­for­ma­cji – od­parła obo­jęt­nie.

– A czy może jest tu za­re­zer­wo­wany dla nas po­kój? Na­zy­wamy się Ro­xanne Mi­gway i Ali­son Rol­low. – Pró­bo­wa­łam ją po­dejść od in­nej strony

Bru­netka, nic nie mó­wiąc, wpi­sała na­sze imiona i na­zwi­ska do kom­pu­tera. Ten nie­stety się za­wie­sił, więc mu­sia­ły­śmy chwilę po­cze­kać, ale i tak w tam­tym mo­men­cie nie mia­ły­śmy nic lep­szego do ro­boty. No, może z wy­jąt­kiem od­po­czynku na plaży, na który cze­ka­ły­śmy od pierw­szego dnia roku szkol­nego.

– Tak, jest w sys­te­mie taka re­zer­wa­cja. Pro­szę zo­sta­wić swoje do­ku­menty, a wy­dam pa­niom klucz do po­koju. – Zmie­niła ton głosu na nieco bar­dziej uprzejmy.

Po­stą­pi­ły­śmy zgod­nie z prośbą re­cep­cjo­nistki i po chwili znaj­do­wa­ły­śmy się już na trze­cim pię­trze. Całe szczę­ście, że nie wy­słano nas na szó­ste, bo przy­się­gam, że nie da­ła­bym rady tasz­czyć mo­jej oca­lo­nej wa­lizki jesz­cze wy­żej.

Od razu tra­fi­ły­śmy do po­koju nu­mer 62, usy­tu­owa­nego na po­czątku ko­ry­ta­rza, obok znie­na­wi­dzo­nych przeze mnie scho­dów. Otwo­rzy­ły­śmy drzwi i na­szym oczom uka­zało się piękne wnę­trze.

Ściany były ko­loru be­żo­wego, a wszyst­kie me­ble białe. W po­miesz­cze­niu stały dwa łóżka: jedno pod oknem, a dru­gie na wprost drzwi. Po­kój wy­glą­dał na bar­dzo prak­tyczny. Znaj­do­wał się w nim na­wet te­le­fon do re­cep­cji ośrodka, a także lo­dówka, duży te­le­wi­zor pla­zmowy i ła­zienka z ol­brzy­mią wanną.

Czego chcieć wię­cej?

W su­mie nie było tak źle, jak się spo­dzie­wa­łam. Cie­kawe, czy da­leko jest do plaży, bo już nie mogę się do­cze­kać, kiedy się po­opa­lam, a po­tem po­pły­wamy w mo­rzu.

Cze­ka­łam na to cały rok.

Mo­men­tal­nie zro­biło się bar­dzo duszno. Słońce na ze­wnątrz świe­ciło nie­prze­rwa­nie i ostro, zero chmur. Nie umia­łam włą­czyć kli­ma­ty­za­cji, więc roz­su­nę­łam za­słony i otwo­rzy­łam okno. By­łam za­sko­czona i rów­no­cze­śnie zmie­szana, gdy za­miast pięk­nego, wa­ka­cyj­nego wi­doku mo­rza zo­ba­czy­łam obiekty spor­towe.

Na bo­isku do piłki noż­nej tre­no­wał ja­kiś klub. Na pierw­szy rzut oka na­prawdę nie­źli chłopcy bie­gali bez ko­szu­lek. Co jest, do dia­bła? Nie mo­głam dłu­żej po­dzi­wiać nie­spo­dzie­wa­nych wi­do­ków, bo wła­śnie ktoś za­pu­kał do drzwi.

I przez głowę prze­szła mi myśl: No, to te­raz się za­cznie.

4

Po­woli na­ci­snę­łam klamkę, zde­ner­wo­wana, kogo mogę się spo­dzie­wać. Do­bra, chyba chcia­łam oszu­kać samą sie­bie. Prze­cież do­sko­nale wie­dzia­łam, kto znaj­duje się za drzwiami.

Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­wało.

– Nie chcę cię wi­dzieć! – rzu­ci­łam gło­śno, jesz­cze za­nim wyj­rza­łam na ze­wnątrz.

– Prze­pra­szam? – od­po­wie­dział mi ko­biecy głos.

Obok mnie sta­nęła Ali­son. Otwo­rzy­łam szybko drzwi na oścież.

– Och, tak bar­dzo pa­nią prze­pra­szam – szep­nę­łam smut­nym to­nem. – My­śla­łam, że...

– To nie myśl za dużo, piękna – prze­rwała mi sprzą­taczka. Wy­glą­dała na mniej wię­cej mój rocz­nik. Pew­nie do­ra­biała so­bie tu­taj w wa­ka­cje, a ja jesz­cze uprzy­krza­łam jej ży­cie. Zro­biło mi się przy­kro, że moje za­cho­wa­nie mo­gło ją zde­ner­wo­wać.

Było mi głu­pio. Już za­re­je­stro­wa­łam, kogo będę sta­rała się uni­kać.

– My­śla­łam, że ko­goś in­nego tu spo­tkam – do­dała po chwili z głu­pim uśmiesz­kiem, zer­ka­jąc na nas obie. – Ale skoro tak się za­cho­wa­ły­ście, to nie za­słu­gu­je­cie na to, że­bym tu sprzą­tała – do­koń­czyła zmie­szana i po­spiesz­nie ode­szła.

Ali­son tylko wzru­szyła ra­mio­nami. Nie mia­łam ochoty na­wet ko­men­to­wać za­cho­wa­nia tej dziew­czyny, bo było czy­sto i nikt nie mu­siał nam sprzą­tać. Na­wet tro­chę prze­sta­łam ża­ło­wać mo­jej nie­od­po­wied­niej od­zywki. Stwier­dzi­łam, że je­stem za bar­dzo zmę­czona i je­dyne, o czym ma­rzę, to od­po­czy­nek.

Po­ło­ży­łam się na łóżku i pró­bo­wa­łam za­snąć, jed­nak mi się to nie udało. Moje nieco in­fan­tylne li­cze­nie owie­czek znów prze­rwał dźwięk pu­ka­nia do drzwi. Kur­czę! A by­łam już na sto dwu­dzie­stej trze­ciej. To se­rio działa! Za­wsze za­sy­piam do ty­sięcz­nej. Over­thin­king tuż przed snem to naj­gor­sze zło, za­raz za wy­my­śla­niem so­bie hi­sto­rii o po­ten­cjal­nie przy­szłym chło­paku, który w da­nym mo­men­cie ci się po­doba, a na­stęp­nie wi­zu­ali­zo­wa­nie tego scena po sce­nie.

Po­woli ru­szy­łam do wej­ścia. Tym ra­zem po­sta­no­wi­łam za­cho­wać się ostroż­niej. Wy­pro­sto­wa­łam się, przy­bra­łam bar­dziej po­godny wy­raz twa­rzy i lekko chwy­ci­łam za klamkę.

– Wi­taj, ko­chana có­reczko! – za­wo­łał oj­ciec, który już po chwili wi­siał na mo­jej szyi. A przy­naj­mniej pró­bo­wał, bo miał do­kład­nie sto dzie­więć­dzie­siąt je­den cen­ty­me­trów wzro­stu, więc przy mo­ich stu sie­dem­dzie­się­ciu wy­glą­dał jak ol­brzym.

– Wi­taj, ta­tu­siu! – Pró­bo­wa­łam nieco zbyt sar­ka­stycz­nie go na­śla­do­wać. Trzeba przy­znać, że do­brze nam szło gra­nie ko­cha­ją­cej się ro­dzinki. Z ta­kim do­świad­cze­niem mo­gli­by­śmy wy­grać ja­kiś ca­sting, ka­riera w Hol­ly­wood stoi przed nami otwo­rem.

– Jak ja się cie­szę, że cię wi­dzę – kon­ty­nu­ował, ale za­raz do­strzegł ko­lejną osobę w po­koju. – Hej, Ali­son, su­per, że przy­je­cha­łaś! Roxy dużo mi o to­bie opo­wia­dała. – Przed­sta­wił się i po­dał jej rękę.

– Je­żeli znasz tylko jej imię, to fak­tycz­nie dużo ci o niej mu­sia­łam opo­wia­dać. Szkoda, że tego nie pa­mię­tam. Ano tak, bo my pra­wie w ogóle ze sobą nie roz­ma­wiamy! – po­wie­dzia­łam z lek­kim zde­ner­wo­wa­niem, przy­naj­mniej w moim od­czu­ciu, do­kład­nie ar­ty­ku­łu­jąc każde słowo.

– Też cię ko­cham – od­po­wie­dział, ale nie umia­łam wy­czuć, czy to iro­nia.

Na­stą­piła chwila nie­zręcz­nej ci­szy, którą w końcu po­sta­no­wiła prze­rwać Al.

– Po­dróż mi­nęła nam do­brze, dzię­ku­jemy, że pan spy­tał – po­wie­działa z za­do­wo­le­niem.

W tam­tym mo­men­cie oj­ciec pa­trzył na moją przy­ja­ciółkę tro­chę jak na idiotkę. To było cie­kawe. Czy mó­wi­łam już, jak bar­dzo uwiel­biam Al?

– Czy mo­żesz nam po­wie­dzieć, jak stąd dojść na plażę? – za­py­ta­łam, stwier­dziw­szy w du­chu, że to je­dyna rzecz, która mnie in­te­re­suje. Ko­lejne roz­mowy ko­cha­ją­cej się ro­dziny mo­żemy odło­żyć na póź­niej, a naj­le­piej na ni­gdy.

– No wła­śnie... – za­czął ze skwa­szoną miną. – Tu nie ma plaży.

– Jak to nie ma plaży? – krzyk­nę­ły­śmy rów­no­cze­śnie.

– Tak wy­szło. Wszystko wam wy­tłu­ma­czę, obie­cuję – mó­wił prze­pra­sza­jąco, my­śląc, że choć w ma­łym stop­niu zrobi nam się go żal i wyj­dzie z tej opre­sji obronną ręką.

– Tre­ne­rze! – usły­sze­li­śmy gło­śne wo­ła­nie z ko­ry­ta­rza.

Tre­ne­rze?

– Mu­szę iść, po­tem po­roz­ma­wiamy – po­wie­dział i wy­cho­dząc, za­mknął za sobą drzwi.

Za­sta­na­wia­łam się, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Ale nie mo­gło to być chyba aż ta­kie skom­pli­ko­wane, prawda?

– Twój tata nas oszu­kał – po­wie­działa Al ła­mią­cym się gło­sem. – Nie ma tu żad­nej plaży. To nie jest ośro­dek wy­po­czyn­kowy – za­smu­ciła się.

Wku­rzy­łam się. Było mi przed nią głu­pio, bo po­mimo że sama zo­sta­łam oszu­kana, wcią­gnę­łam w to wszystko ni­czemu winną Ali­son.

– Nie cho­dzi te­raz o ja­kąś plażę, tylko o to, że nie zo­sta­ły­śmy o ni­czym po­in­for­mo­wane.

– No wiem – przy­tak­nęła Ali­son. – Ale przy­naj­mniej mamy fajną wannę. – Sta­rała się zna­leźć po­zy­tywy.

Wes­tchnę­łam.

– Je­żeli nie znaj­dzie do­brej wy­mówki, by wy­tłu­ma­czyć tę całą sy­tu­ację, to wra­cam do domu – stwier­dzi­łam i rzu­ci­łam się na łóżko, aby kon­ty­nu­ować li­cze­nie owie­czek.

Sto dwu­dzie­sta czwarta owieczka...

Sto dwu­dzie­sta piąta owieczka...

Sto dwu­dzie­sta szó­sta owieczka...

Te­raz to na pewno nie za­snę, my­śla­łam, więc po­sta­no­wi­łam po­czy­tać ulotki le­żące na sto­liku i po­cze­kać na ko­lejne od­wie­dziny, które z pew­no­ścią na­stą­pią już nie­długo.

Co za że­nada!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki