Idealny Pan W. - Aga Pleskacewicz - ebook

Idealny Pan W. ebook

Aga Pleskacewicz

4,8

Opis

Ada Dziurska wraca do kraju z wieloletniej emigracji. Czternaście lat to jednak za mało, żeby odciąć się od przeszłości. Wspomnienia powracają ze zdwojoną siłą, wprowadzając chaos w głowie i w sercu. Nadchodzi czas, kiedy trzeba ponieść koszty nierozważnych decyzji z młodości. Tylko że to wcale nie Ada zapłaci najwyższą cenę.
 
Ta książka jest o miłości. Tej pierwszej, przez którą płacze się w poduszkę. Tej dojrzałej, która więdnie, gdy się jej nie podlewa. I tej nowej, prowadzącej do utraty tchu… i zdrowego rozsądku. O miłości, dla której warto się poświęcić i o miłości, z której trzeba zrezygnować.


Zaintrygowani?


Spróbujcie rozszyfrować układankę składającą się z niechcianych wspomnień, dziwnych zbiegów okoliczności i nieprzewidzianych zwrotów akcji. Okaże się, że nic w życiu nie jest oczywiste. I nawet jeżeli z początku mamy ochotę zanegować czasami wręcz niemoralne działania głównych bohaterów, to – biorąc pod uwagę okoliczności – po prostu nie możemy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (9 ocen)
8
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
diamentovs

Nie oderwiesz się od lektury

Tak bliska, a tak daleka... Życiowa, a jednocześnie wyjątkowa. Taką historię chcecie właśnie przeczytać. Kiedy drugi tom?
00
aga1420

Całkiem niezła

Ciekawa historia, ale niedokończona i nie wiadomo kiedy będzie kontynuacja. Gdybym wiedziała, to nie zaczynałabym czytania.
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
z_nosem_w_ksiazkach_

Nie oderwiesz się od lektury

RECENZJA PATRONACKA „Debiut jest rodzajem chrztu dla autora”. Czy Wy też, tak jak ja lubicie odkrywać książkowe debiuty? Mam nadzieje, że tak. Lubię czytać debiuty, ponieważ to niesamowita okazja do odkrycia nowych talentów literackich i stworzenia z nimi rodzajowej więzi. Czytanie debiutów oznacza eksplorację nowych światów, stylów i tematów literackich, co zawsze mnie fascynuje. Zawsze czuję się podekscytowana, gdy napotkam debiutanta, który potrafi mnie zaskoczyć i zabrać mnie w nieznane terytorium. „Idealny Pan W.” to debiut książkowy Agi Pleskacewicz. Kiedy Agnieszka do mnie napisała z prośbą o patronat, nie wahałam się ani chwili i zgodziłam się. Zawsze daje szansę debiutantom i nowościom, bo nigdy nie wiem, czym mnie zaskoczy. Aga, bardzo Ci dziękuje za zaufanie. Ada Dziurska wraca do kraju z wieloletniej emigracji. Czternaście lat to jednak za mało, żeby odciąć się od przeszłości. Wspomnienia powracają ze zdwojoną siłą, wprowadzając chaos w głowie i w sercu. Nadchodzi czas, kie...
00
Magacicha

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze się czyta, nie mogłam się oderwać i z chęcią przeczytam kolejną część. Podoba mi się wątek z babcią i jestem ciekawa co z tymi pieniędzmi na strychu??? Świetny debiut 🙂👍
00

Popularność



Podobne


Dziękuję wszystkim osobom, które okazały mi wsparcie podczas pracy nad książką. Wielu z Was robiło to nieświadomie ;). Jedynym powodem, dla którego nie każdemu opowiedziałam o tym projekcie, był brak wiary, że dojdzie on do skutku. Każde dobre słowo, uśmiech, pomoc w codziennych obowiązkach, a także konstruktywna krytyka dawały mi motywację do dalszego pisania, a następnie wydania tejże powieści. Zrealizowałam jedno ze swoich cichych, młodzieńczych marzeń. I każdemu z Was tego życzę. Spełniajcie swoje marzenia!

Wstęp

Adrianna Dziurska potrafiła podróżować w czasie.

Nie fizycznie. W tej historii wydarzy się wiele dziwnych, nieprzewidywalnych rzeczy, ale nie będą to motywy science fiction. Może trochę fantasy… Ada Dziurska bowiem potrafiła także fantazjować. Miała, doprawdy, wybujałą wyobraźnię, będącą w dużej mierze zasługą przeczytanych w trakcie trzydziestoparoletniego życia książek. Tylko że Ada wędrowała w czasoprzestrzeni bynajmniej nie dzięki umiejętności przekładania słów na przewijające się w głowie obrazy. Ona podróżowała za pomocą swoich wspomnień. Niekiedy były one tak dokładne, że gdy przypominała sobie o jego dotyku na swoim ciele, przechodziły ją dreszcze…

Rozdział 1

Lipiec 2006

Dziewiętnastoletnią Adriannę Dziurską ze snu wyrwała puszczona na cały regulator muzyka drum and bass dochodząca z sąsiedniego pokoju. Jeszcze zanim otworzyła oczy, poczuła, jak promienie przedpołudniowego słońca, wkradające się do środka przez niedomknięte żaluzje, przyjemnie łaskoczą jej policzki. Uśmiechając się pod nosem, wyciągnęła pod kołdrą smukłe, nagie ciało i zaczęła się wpatrywać w swojego cudownego mężczyznę wzrokiem pełnym uwielbienia.

Pochłonięty pisaniem SMS-a Marek Koszycki nie zauważył, że jego narzeczona już nie śpi. Chociaż właściwie sama Ada też do końca nie wiedziała, czy na pewno się obudziła. Od pewnego czasu bowiem całe jej życie było jednym, wielkim snem. O miłości.

Ta miłość miała idealny profil. Zupełnie jak większość znanych, antycznych rzeźb przedstawiających greckich sportowców. Zresztą jego umięśnione ciało też było jakby idealnie wyrzeźbione. A gdyby jeszcze, jakimś cudem, starożytni artyści swoim dziełom potrafili wykuć idealne mózgi, to już niczym by się nie różniły od Marka Koszyckiego, który poza tym, że był szalenie przystojny, był też ponadprzeciętnie inteligentny. Idealnie inteligentny.

Kiedy w końcu „pan idealny” zorientował się, że jest obserwowany, natychmiast odłożył telefon na komodę przy łóżku. Przez chwilę w milczeniu spoglądali sobie z Adą w oczy. Potem Marek nachylił się nad nią i w zmysłowy sposób zaczął pieścić jej usta zębami i językiem. Poczuła przyjemne napięcie w dole brzucha i mimowolnie wplątała dłonie w jego miękkie, pachnące jaśminem włosy. Odurzona kwiatową wonią posłusznie rozchyliła wargi. Pocałunek na początku był subtelny, z czasem jednak zyskał na intensywności, aż dobrnęli do granicy, gdzie, choć obojgu zaczęło brakować powietrza, nie potrafili się już od siebie oderwać. Kiedy w końcu przerwali, żeby zaczerpnąć oddech, zwróciła się do niego z zatroskaną miną:

– Naprawdę musisz jechać? – Opuszkami palców pogłaskała go po gładkich, idealnie ogolonych policzkach.

– To tylko formalność. Pojadę, rozliczę się i wracam – odparł spokojnie, opierając głowę na ugiętej ręce.

Nadal spoglądała na niego pełnym obaw wzrokiem.

– Ada, wszystko będzie OK, zobaczysz – zapewnił ją raz jeszcze. Witek ze mną jedzie.

– O… To rzeczywiście bardzo mnie uspokoiło. – Skrzywiła się wymownie.

Witold Koszycki był jednym z dwóch starszych o pięć lat braci Marka. I to właśnie on odpowiadał za głośne basy, którymi doprowadzał do szału wszystkich mieszkańców bloku. Zresztą puszczana na pełny regulator muzyka to jego najmniejsze przewinienie. Ten gość uwielbiał pakować się w kłopoty. Tak samo jak jego brat bliźniak, Jakub, który przebywał w Niemczech, gdzie organizował następny transport aut z zachodu na wschód.

– Nie mam zamiaru tracić tych ostatnich dwóch godzin na gadanie – oświadczył Marek z zadziornym uśmiechem. – Chodź tu! – Sprawnym ruchem przyciągnął ją bliżej, tak, że ich nagie, przykryte kołdrą ciała mogły się o siebie swobodnie ocierać. – Jeszcze kilka tygodni i będziesz moja na zawsze.

Już miał ją znowu pocałować, ale przerwała mu w ostatnim momencie:

– Nie mogę uwierzyć, że ojciec się zgodził, żebyśmy razem zamieszkali… Jak ty go przekonałeś?

– Pokazałem mu indeks i obiecałem, że dopilnuję, żebyś przez następny rok uczyła się tak samo pilnie jak ja – odparł, wzruszając ramionami.

– Nieźle mnie wkopałeś! – Ada walnęła go lekko pięścią w ramię, udając rozgniewaną.

– Zero imprez, kochanie. Zero studenckiego życia. Całymi dniami będziemy zakuwać. A jak akurat nie będziemy zakuwać, to będziemy wykładać towar na półki w jakimś markecie.

– Dołącz do tego przerwy na seks i w to wchodzę. – Zamrugała zalotnie oczami.

– Nie ma mowy! Nie możesz się rozpraszać.

Roześmiali się oboje.

– Pozostała jeszcze tylko twoja babka – westchnął zrezygnowany. – Ona nie da się tak łatwo urobić.

– „Młody Koszycki to nie chłopak dla ciebie”. – Ada naśladowała głos swojej ukochanej babci i tak samo jak ona pogroziła samej sobie palcem. Potem dodała już normalnym tonem: – Gdyby Witek i Kuba nie dali jej tak popalić w szkole, może patrzyłaby teraz na to wszystko zupełnie inaczej.

– Skreślanie mnie za głupotę bliźniaków nie jest fair.

– Nie. Nie jest – przyznała z poważną miną. – I dlatego, bez względu na to, co powie babcia, ja i tak za ciebie wyjdę.

– A ja w ciebie wejdę – zażartował i pocałował ją z całą stanowczością. Pocałunek stał się wstępem do coraz to intensywniejszych pieszczot.

Wszyscy dobrze wiemy, że niewiele potrzeba niedoświadczonym, za to bezgranicznie w sobie zakochanym, młodym ludziom do osiągnięcia seksualnej satysfakcji. Faktem jest jednak, że Marek swój pierwszy raz miał już dawno za sobą. Jako szesnastolatek pojechał z braćmi i swoim najlepszym kumplem, Damianem, na dyskotekę do pobliskiej Sosnówki. Zaczepiła go tam jakaś kilka lat starsza dziewczyna i, po paru wspólnie skonsumowanych szotach czystej wódki zapijanych piwem, wylądował z nią na tyłach budynku. Nie do końca pamiętał, co wtedy zaszło. Jednak na podstawie urywków, jakie udało mu się odtworzyć w drodze powrotnej do domu, wiedział, że stracił cnotę. Tej panny nie spotkał już później ani razu. Może i lepiej, bo po tym wydarzeniu nieco zraził się do płci pięknej. Żałował, że tak go wtedy poniosło. Poniewczasie doszedł do wniosku, że mógł z inicjacją seksualną poczekać na kogoś, kogo pokocha… Kiedy po dwóch latach od tego zajścia poznał Adriannę Dziurską, jeszcze mocniej utwierdził się w tym przekonaniu.

Tajniki współżycia między kobietą a mężczyzną nie były całkowicie obce także Adzie. Już kilka lat wcześniej zaczęła się w nie zagłębiać, czytając książki.

Tak. Książki.

W roku dwa tysiące szóstym dostęp do informacji tego typu w internecie nie był jeszcze aż tak powszechny jak obecnie. Oczywiście istniały bardziej doświadczone koleżanki z klasy i czasopisma młodzieżowe kupowane w osiedlowym kiosku RUCH. Jednak sposób, w jaki poruszały one kwestie współżycia i seksualności, nie do końca przemawiał do naszej bohaterki. Dlatego też Ada postanowiła zaufać wiedzy książkowej. Kiedy miała szesnaście lat, szukała czegoś do poczytania w biblioteczce swojej babci, po której odziedziczyła miłość do literatury pięknej. I wtedy natknęła się na kilka dość kontrowersyjnych tytułów. Zaintrygowana zaznajomiła się najpierw z erotycznym obliczem Emmanuelle, żony francuskiego dyplomaty, by przejść do bardziej merytorycznych zagadnień opisanych przez Michalinę Wisłocką.

Dla Ady orgazm osiągany podczas współżycia nie był aż tak istotny jak ten moment zaraz po. Wtedy ciała kochanków stawały się idealnie spełnioną jednością. Starała się ogarnąć tę magiczną chwilę wszystkimi zmysłami, aby potem wielokrotnie odtwarzać ją w myślach przed zaśnięciem. To był najlepszy sposób, by osłodzić sobie gorycz rozłąki.

Niestety, tym razem czar rozkosznej bliskości prysł wyjątkowo szybko. Wszystko za sprawą telefonu komórkowego, który za pomocą jednotonowego dzwonka poinformował Marka o odebranej wiadomości tekstowej. Odsunął się od Ady i sięgnął po swoją komórkę. Dziewczyna wzniosła oczy ku górze, z trudem powstrzymując się od komentarza. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Na białą, koronkową bieliznę założyła lekko przetarte jeansy i beżową koszulkę na ramiączkach, a ciemnobrązowe włosy związała w koński ogon.

– Nie wiesz, gdzie jest mój plecak? – Rozejrzała się po pokoju. Chciała wyjąć szczotkę do włosów, które, jak przypuszczała, były dość zmierzwione.

– Nie, skarbie – odpowiedział Marek, odpisując na otrzymanego przed chwilą SMS-a.

Ada wyszła na korytarz, zostawiając otwarte drzwi, i przeszukała kuchnię oraz przedpokój.

– Jestem pewna, że wczoraj gdzieś tu go kładłam! – krzyknęła, próbując przebić się przez dudniące drumy.

– Może Witek go widział?! – odkrzyknął Marek. – Zapytaj go!

– Taaa, jasne – westchnęła i z politowaniem spojrzała na zamknięte drzwi do pokoju bliźniaków.

Poza puszczoną na cały regulator muzyką dolatywały z niego bluzgi i zapach marihuany. Domyśliła się, że brat Marka gra właśnie na PlayStation, paląc blanta. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Zawsze uważała go za prostaka i zastanawiała się, co te wszystkie dziewczyny w nim widzą. Niemal za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do Polski, wyrywał nową pannę.

– Marek, nie mogę znaleźć plecaka! – rzuciła nerwowo, wchodząc z powrotem do jego pokoju.

– Oddzwonię do Kuby i ci pomogę – odparł, nakładając bokserki.

Ada wróciła na korytarz i już miała otworzyć drzwi toalety, gdy nagle jak dąb wyrósł przed nią upalony Witold Koszycki.

– Hej, lalka. Jak leci? – Wpatrywał się w nią z cwanym uśmiechem na twarzy. Fakt, że z wyglądu tak bardzo przypominał Marka, był największym okrucieństwem, i zarazem ironią losu, z jakim przyszło jej się kiedykolwiek zmierzyć. A co ciekawe, brat bliźniak Witka, Kuba, był zielonookim blondynem, tak samo jak ich matka. Ze zdjęć, które pokazywał jej Marek, wiedziała, że on i Witek czarne jak smoła włosy i śniadą cerę zawdzięczali ojcu. Niestety, nie dane jej było osobiście poznać Jarosława Koszyckiego, który w dziewięćdziesiątym piątym roku zmarł nagle na zawał serca.

– Pomyliłeś mnie z jedną ze swoich lasek – odparła nonszalancko.

– A może jednak wolałabyś być MOJĄ laską? – Witek położył wyraźny akcent na zaimku MOJA.

– Wiesz, co to jest? – Pokazała mu swoją prawą dłoń z pierścionkiem zaręczynowym na serdecznym palcu, po czym, wystawiając wymownie środkowy palec, oznajmiła: – Nigdy nie będę twoją laską.

Ku jej radości Witold Koszycki przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, a zdarzało mu się to naprawdę rzadko. Jednak ten triumf nie trwał długo.

– Miałem ci tego nie mówić, ale trudno… – zaczął dużo poważniejszym tonem. – Zgadnij, czym zajmują się kolesie, którzy nam nakręcają auta w Niemczech?

Ada przewróciła oczami na znak, że mało ją to obchodzi. Chciała jak najszybciej uciąć tę rozmowę, ale on cały czas blokował jej drzwi do ubikacji.

– Mają kilka burdeli – wyjaśnił. – Zawsze, jak tam jeździmy, jest ostra impreza. Niech ci Mareczek powie, z iloma dziwkami już spał. Zastanawiałaś się pewnie, skąd on ma taką wprawę w te klocki… Zapytaj go.

Dobrze wiedziała, że bliźniakom Koszyckim nie wolno wierzyć, a mimo to poczuła lekki niepokój. Nie dała jednak nic po sobie poznać i, rzucając Witkowi gniewne spojrzenie, zagroziła:

– Jeśli zaraz się nie przesuniesz, to przysięgam, że zacznę głośno krzyczeć i powiem Markowi, że próbowałeś mi coś zrobić.

– Jesteś śliczna, jak się złościsz – zaśmiał się perfidnie, a potem nachylił się nad nią tak, jakby miał ją zaraz pocałować i szepnął do jej ucha: – To, że twój tatuś jest komendantem straży, a babcia była moją „ulubioną” nauczycielką, nieziemsko mnie jara. A wiesz, co mnie jara jeszcze bardziej? Jak sobie wyobrażam, że robisz mi dobrze tą śliczną dłonią z pierścionkiem od mojego brata na palcu.

Ada zamarła. To już nie były głupie żarty, jakimi ją nieraz raczył, gdy tylko Marka nie było w pobliżu. Mówił poważnie.

Podobno człowiek jest wyposażony w pewien rodzaj instynktu, który pozostał nam jeszcze z czasów prehistorycznych. To dzięki niemu możemy wyczuć niebezpieczeństwo, zanim cokolwiek się wydarzy. Wystarczy się tylko dobrze wsłuchać w swoje ciało. Adę z nerwów rozbolał brzuch. Już miała zawołać Marka, ale Witold Koszycki, patrząc jej w oczy, powoli odsunął się od łazienki i skierował do swojego pokoju.

– Twój plecak jest w kuchni – dodał jeszcze z chytrym uśmieszkiem, zamykając za sobą drzwi.

Ruszyła tam szybko i chwyciła plecak, zastanawiając się, jakim cudem wcześniej go nie zauważyła. Zamknęła się w łazience. Starając się zapanować nad przyśpieszonym oddechem, usiadła na toalecie i zaczęła szukać w plecaku szczotki. Z westchnieniem wróciła do sytuacji, kiedy pół roku wcześniej, podczas imprezy urodzinowej Marka, Witek ukradkiem złapał ją za tyłek. Nie chciała psuć swojemu chłopakowi humoru w dniu jego urodzin i nie wspomniała o tym ani słowem.

Teraz także nie zamierzała mu o niczym mówić.

– Będę się zbierać – poinformowała go za to, gdy znowu stanęła w progu jego pokoju. Chciała jak najszybciej wyjść, żeby nie odkrył, jak bardzo jest zdenerwowana. Drżącymi palcami rozczesywała włosy, próbując sobie przypomnieć, gdzie zostawiła szczotkę. Niestety nie znalazła jej w plecaku. „Trudno” – pomyślała. Najwyżej wróci po nią później. Nie wiedziała, jak słono przyjdzie jej zapłacić za tę decyzję.

Instynkt czasami zawodzi…

Ubrany w czarne bokserki Marek skończył właśnie rozmawiać przez telefon.

– Już? Mamy jeszcze godzinę… – Spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem. – Co się stało, Ada? Witek ci coś powiedział? Słyszałem, że rozmawialiście…

– Kolejny raz potwierdził, że brakuje mu szarych komórek – odparła wymijająco i dodała szybko: – Babcia dzwoniła, kiedy byłam w toalecie – skłamała. – Jakaś daleka rodzina wpadła z wizytą i koniecznie chcą mnie poznać.

– W porządku… – Nie wyglądał na przekonanego. – Odprowadzę cię.

– Przestań. Poradzę sobie. – Machnęła ręką. – Spakuj się na spokojnie i odpocznij. Kawał drogi przed tobą. Twój głupi brat nieźle się upalił, więc raczej cię nie zmieni za kierownicą.

– Standard – westchnął. – Może to znak, że jednak powinienem jechać sam.

– Tak chyba byłoby najlepiej.

Ruszyła do przedpokoju i zaczęła wkładać granatowe trampki.

– To co? – Marek stanął przy niej. – Widzimy się za miesiąc. Przyjeżdżam po ciebie i jedziemy do Lublina oglądać mieszkania do wynajęcia – zagadnął radośnie.

Skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła się doczekać tego spotkania. Wiedziała, że kiedy się zobaczą następnym razem, będzie już po wszystkim. Jej ukochany uwolni się od swoich ciemnych spraw i od jeszcze ciemniejszych braci.

– Zaczekaj… – Poszedł do pokoju i wrócił z książką, którą mu kiedyś pożyczyła. Jedenaście minut Paula Coelho. – Nie obraź się. Nie przeczytałem – oświadczył z rozbrajającą szczerością.

– Nie oddaje się nieprzeczytanych książek. – Nie miała pewności co do istnienia takiego przesądu. Chciała, aby miał od niej coś, co było jej bliskie i dlatego właśnie mu ją dała. Nie musiał czytać. Świadomość, że ma tę książkę przy sobie, jej wystarczała. – Zatrzymaj ją. Może kiedyś przeczytasz.

– Przeczytam. – Przysunął się bliżej i dodał: – Kocham cię.

– Ja też cię kocham – odparła wzruszona. – Uważaj na siebie.

Pocałował ją z czułością.

Już wtedy coś podpowiadało Adzie Dziurskiej, żeby odwzajemnić ten pocałunek najmocniej, jak potrafi. Całowali się zatem tak, jakby mieli się zobaczyć za kilka miesięcy, a nie za cztery tygodnie.

Okazało się, że nie były to ani tygodnie, ani miesiące… Spotkali się ponownie czternaście lat

Rozdział 9

Po rozmowie z córką Ada doszła do wniosku, że przez jakiś czas może czuć się bezpieczna. Tym bardziej że niedługo skończą się wakacje i Kinga będzie musiała większość czasu poświęcić nauce. Może wtedy jej nastoletnie hormony przestaną aż tak buzować, a swoją niespożytą energię, zamiast na organizację życia matce, skupi na przyswajaniu wiedzy.

W nieco lepszym humorze Adrianna zaczęła przygotowania do spotkania z doktorem Górskim. Wyprostowała włosy i zrobiła mocniejszy makijaż. Później zaczęła wyciągać z szafy wieszaki z sukienkami i przykładać je do siebie. Cieszyła się, że miała w końcu okazję włożyć coś innego niż zwykle. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się stroiła. Will dość pieczołowicie dbał o intensywność ich wspólnego życia towarzyskiego. Jednak nawet on nie mógł za dużo zdziałać podczas pandemii.

Chciałbym Ci coś pokazać. Ubierz się ciepło i wygodnie.

Skrzywiła się na widok SMS-a, który właśnie pojawił się na ekranie jej smartfona. Wyobraziła sobie, jak Rafał ciąga ją po lesie w poszukiwaniu jakiejś dzikiej jaszczurki czy węża. Ada wiedziała, że Kindze i jej towarzystwu takie podchody z pewnością sprawiłyby ogromną frajdę. Niestety jej te botaniczno-zoologiczne tematy w ogóle nie kręciły.

Zrezygnowana wyjęła z szafy drugi biały T-shirt (aby być jak najbardziej widoczną w ciemnym lesie) i ciemniejsze jeansy, z długimi nogawkami (przynajmniej nic jej w nogi nie ukąsi). Popatrzyła z żalem na stojące na dole szafy czarne szpilki, które planowała założyć, i z głębokim westchnieniem sięgnęła po granatowe adidasy. Na ramiona zarzuciła zamszową, brązową ramoneskę.

Pożyczyła od matki srebrnego citroena, który pamiętał czasy jej dzieciństwa. Cieszyła się, że ze Starogrodu do Sosnówki jest w miarę prosta droga. W Anglii nie miała własnego samochodu, dlatego wyszła z wprawy w prowadzeniu auta. Wsiadając teraz za kierownicę, miała nogi jak z waty. Liczyła po cichu, że Rafał nie będzie jej przesadnie zagadywał podczas podróży.

Mieszkanie weterynarza znajdowało się na dobrze jej znanym, popegeerowskim osiedlu. Równo o dziewiętnastej podjechała pod jego blok. Chylące się ku zachodowi słońce rzucało na bladoróżowy budynek ciepłą, pomarańczową poświatę. Wiele razy obserwowała ten blok z okna pokoju Marka. Teraz, czternaście lat starsza, stała naprzeciw tego okna i próbowała zapanować nad obrazami z tamtych czasów, które niczym urywki filmu przelatywały przez jej głowę. Długo trenowała metody na okiełznanie niechcianych wspomnień, a mimo to dalej nie potrafiła z nimi wygrać. Nie umiała zapomnieć. Poczuła nagły przypływ złości i łzy napływające do oczu. Miała ochotę rzucić w to okno kamieniem i patrzeć, jak szkło rozpryskuje się na tysiąc kawałków, tak jak czternaście lat temu rozsypał się jej cały świat.

Podenerwowana przetarła mokre oczy rękawem kurtki i zaczęła wypakowywać z bagażnika torbę ze słoikami z leczo oraz z serami podpuszczkowymi made by Gruszka.

W drzwiach klatki schodowej pojawił się uśmiechnięty Górski.

– Proszę, leczo i sery od Karoliny Gruszki. – Z wymuszonym uśmiechem podała mu bawełnianą torbę.

– No tak. Twoja zabawna sąsiadka coś ostatnio wspominała o swoim intratnym biznesie. Muszę przyznać, że tutejsze kobiety są naprawdę bardzo… proaktywne.

– Podobno masz ręce pełne roboty dzięki tej proaktywności – odparła zaczepnie, przypominając sobie opowieść Kamili i Karoliny o nowej, zwierzęcej epidemii, wymyślonej przez żeńską część Starogrodu.

Spojrzał na nią rozbawiony, ale nie pokwapił się o żaden komentarz.

– Zaprosiłbym cię do środka, ale dopiero co skończyliśmy z Łukaszem remont i nie zdążyłem posprzątać – wytłumaczył się. – Poczekaj tu chwilę.

Zniknął za drzwiami klatki schodowej, żeby po kilku minutach wrócić do niej z dwoma kaskami i czarną, skórzaną kurtką w ręku.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Spotkałem we wsi Kingę z resztą brygady. Podobno zgodziłaś się, żeby starowała w zawodach. Trochę szkoda, że nie muszę już cię przekonywać. – Znów to rozbierające spojrzenie. – Ale cieszę się, że przełamałaś barierę strachu. I tak oto masz okazję przełamać jeszcze jedną. – Rafał podał jej kask i wskazał brodą na swój zaparkowany przed blokiem motor.

– Nie ma opcji – prychnęła. – Nigdy nie jeździłam na motorze.

– I dobrze. Byłabyś wtedy zbyt idealna. Uwierz mi, po tej przejażdżce będziesz o wiele pewniej śmigać po polskich drogach.

– Rafał… Nie obraź się. Ja nie chcę…

– Boisz się? – Uniósł pytająco brwi. – Podobno lubisz wyzwania? No i jesteś chyba proaktywną mieszkanką Starogrodu, nie?

Spojrzała na niego zaintrygowana. Czy on próbował wjechać jej na ambicję? Że niby inna mieszkanka Starogrodu wsiadłaby z nim na ten motor? No cóż. Pewnie by wsiadła, i to bez wahania.

Wzięła od niego kask z lekko naburmuszoną miną. Wyjaśnił jej w skrócie podstawowe zasady i pomógł nałożyć kask.

– Dasz radę. Wierzę w ciebie. – Spojrzał jej głęboko w oczy.

Przekonał ją. Sama nie wiedziała, czy tymi zapewnieniami, czy docinkami, czy może ciałem opiętym w jeansy i skórzaną kurtkę. Poczuła, że nie może się doczekać, by go dotknąć. A na motorze chyba będzie okazja?

Gdy wsiadł na pojazd, usiadła za nim, obejmując go w pasie obiema rękami. Do jej nosa dotarły wyraziste nuty jego wody toaletowej. Poczuła mrowienie na całym ciele. Nie dane jej jednak było delektować się dłużej tym przyjemnym doznaniem. Odpalił motor i zrobiło się nieprzyjemnie. Z przerażenia zamknęła oczy i nie otworzyła ich aż do końca podróży.

Na domiar złego miała dziwne wrażenie, że Rafał podczas jazdy specjalnie przyśpieszał, żeby tylko objęła go mocniej. Pod koniec drogi wtuliła się w niego tak, że dziwiła się, że mógł jeszcze oddychać.

Podróż trwała około dwudziestu minut. Jednych z najdłuższych w jej życiu. Gdy zaparkowali pod kinem, oboje wydawali się nieco onieśmieleni całą tą sytuacją.

– I jak? – Pierwszy odezwał się Rafał, rozładowując napięcie.

– Nie wiem… Muszę ochłonąć – stwierdziła w miarę spokojnie, choć tak naprawdę miała ochotę na niego nawrzeszczeć. Liczyła na miły wieczór, a tymczasem on zafundował jej prawdziwy seans grozy! A przecież nie dotarli nawet jeszcze do kina. Serce waliło jej jak oszalałe. Zbierało jej się na wymioty. Czy nie byłoby to idealne zwieńczenie dzisiejszych wydarzeń?

– Szybkie piwo przed kinem? – zaproponował przyjacielskim tonem. – Mamy jeszcze prawie czterdzieści minut. Niedaleko jest całkiem fajny bar. Znam właściciela. Zostawimy tam kaski. Mają spory wybór bezalkoholowych trunków.

– Ja chyba potrzebuję alkoholu. Małe piwo? Alkoholowe? Czy w ogóle mogę jako pasażer motocyklisty? – zapytała z miną niewiniątka. Zresztą naprawdę nie wiedziała, czy przypadkiem dla pasażera motoru nie ma jakichś specjalnych ograniczeń.

– Myślę, że ci się należy. – Uśmiechnął się.

W barze było trochę ludzi. Wzięli piwo i usiedli przy stoliku na zewnątrz. Ściemniało się, a na niebie rozbłysły pierwsze gwiazdy.

– Patrzyłeś kiedyś na gwiazdy w Starogrodzie? – Ada po kilku łykach piwa trochę się rozluźniła.

– Patrzyłem – przyznał. – Niesamowite. Nigdzie nie widziałem takich gwiazd… – Rafał spojrzał jej w oczy.

Znowu ją onieśmielił, więc spuściła wzrok, żeby się nie zaczerwienić.

Możliwe, że to zauważył, bo dodał już zupełnie obojętnym tonem:

– Mam teleskop, jakbyś kiedyś chciała przyjrzeć się im bliżej.

– Byłam kiedyś w planetarium w Chicago. – Przypomniała sobie, jak Will zabrał ją i Kingę do Stanów, żeby przedstawić je swoim rodzicom. – Najstarszym na świecie.

– Tak? – zainteresował się. – Kinga mówiła, że dużo podróżowałyście. Zazdroszczę. Ja byłem na dwóch Erasmusach i tyle.

– Włochy, Stany, Indonezja… I wiesz, że nigdzie nie znalazłam takiego nieba jak w Starogrodzie? – podsumowała, analizując swoje słowa. Czy nie okazały się one także metaforą do tego, co wydarzyło się w jej życiu? Bo jeśli tak, to pozostawało pytanie, jak blisko nieba może znajdować się piekło… – Chyba jestem pijana – wyznała z przepraszającym uśmiechem. – Prawdopodobnie od nadmiaru wrażeń.

Roześmiał się serdecznie.

– To mamy dwa wyjścia – oświadczył. – Pierwsze: przyniosę ci zaraz mocną kawę i pójdziemy do kina. Drugie: idziemy na spacer. Pokażę ci kilka fajnych miejsc, a ty w zamian opowiesz o tej Indonezji. Azja mnie od dawna fascynuje.

Wolała spacer. Czuła, że on chyba też. Spacerowali po centrum Sosnówki przez następną godzinę. Pokazał jej niedawno odrestaurowany deptak z uroczą fontanną i pięknie oświetlony miejski park z rzędem przecinających go alejek. W międzyczasie opowiedział jej o małej wsi pod Warszawą, w której jego dziadek pracował jako weterynarz. Ona podzieliła się z nim przygodami, jakie miała podczas swoich podróży. Na koniec wstąpili na kawę do małej, przytulnej knajpki na deptaku.

Miejsce wystrojem przypominało Adzie pokój jej babci. Okrągłe drewniane stoliki przykryte były białymi, dzierganymi obrusami, a na ścianie wisiało mnóstwo czarno-białych fotografii, z których większość przedstawiała Sosnówkę sprzed kilkudziesięciu lat. Pomieszczenie oświetlały secesyjne lampy z abażurami zakończonymi frędzlami, rozmieszczone raptem w kilku miejscach. Z racji późnej pory w środku nie było dużo klientów. Trzy młode kobiety popijały wino przy stoliku przy oknie. Para w średnim wieku delektowała się kawą i ciastem. Wybrali stolik w najciemniejszym kącie. Rafał zamówił dwie czarne kawy u wyjątkowo znudzonego, wąsatego baristy, który przez większość czasu wpatrywał się w swój smartfon.

– Czyli to po dziadku odziedziczyłeś zamiłowanie do pracy ze zwierzętami? – dopytała, gdy weterynarz już do niej wrócił.

– Jak byłem dzieckiem, zabierał mnie ze sobą w teren. Uwielbiałem obserwować go podczas pracy. Kilka razy uratował przy mnie jakieś zwierzę. Później, jako nastolatek, trochę odjechałem. Wpadłem w złe towarzystwo. Narkotyki, problemy w szkole. Starzy załamywali ręce. Dopiero po śmierci dziadka nieco się ogarnąłem. Zacząłem żałować, że straciłem tyle czasu na jakieś bzdury, zamiast chłonąć tę całą wiedzę, którą on mógł mi przekazać. Nadrobiłem zaległości w nauce, dostałem się na SGGW i przejąłem jego praktykę.

– A co cię przywiało na ten „dziki wschód”? – Przyjrzała mu się z zaciekawieniem.

– Przypadek. – Wzruszył ramionami. – Choć może i przeznaczenie. – Mrugnął, a potem dodał już dużo poważniej: – Bielawa to teraz zupełnie inne miejsce niż za czasów mojego dzieciństwa. Leczyłem głównie pudle i yorki, czasami jakieś kocięta.

Tu specjalnie zrobił pauzę. Oboje zaśmiali się na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Spowa-żnieli dopiero w momencie gdy barista postawił przed nimi filiżanki z kawą.

– Potrzebowałem zmiany, wyzwań – ciągnął dalej Rafał. – Łukasz, mój kumpel ze stadniny, studiował ze mną na SGGW. Pochodzi z Adamowa pod Zamościem. Odwiedziłem go tam parę razy, spodobało mi się. Łukasz wrócił do siebie zaraz po studiach. Zatrudnił się w przychodni weterynaryjnej w Zamościu jako lekarz ogólny, ale jemu także nie przypadła do gustu praca z domowymi pupilami. Zawsze interesował się końmi. Niecały rok temu, na targach jeździeckich, poznał Koszyckiego, który zaoferował mu współpracę. Zgodził się bez wahania. Od pół roku próbował mnie tu ściągnąć i w końcu mu się udało.

Uśmiechnęła się do niego, popijając swoje americano.

– Ale moim największym marzeniem jest leczenie słoni w tajlandzkich rezerwatach – dodał.

– Cóż. Podobno życie jest jak książka, którą sami piszemy.

– Wiem – przytaknął. – I wiem, że marzenia są po to, aby je spełniać. Na pewno kiedyś tam polecę. Tymczasem leczę zwierzęta hodowlane w małej wsi. Tak jak mój dziadek. Banalne, co?

– Uważam, że to całkiem seksowne – wypaliła bez zastanowienia. Może akurat takie określenie nie było zbyt adekwatne, jednak właśnie to sobie pomyślała, patrząc na niego w tamtej chwili.

Jego oczy pociemniały.

– Tak? – zapytał zmienionym, zachrypniętym głosem, upijając łyk kawy.

– Tak… – odparła niepewnie, zdając sobie sprawę, że wchodzi na coraz bardziej grząski grunt.

– Ja uważam, że są bardziej seksowne rzeczy. – Przyjrzał się jej uważnie.

– Fajna piosenka – mruknęła, przysłuchując się muzyce granej w radiu. Chciała jak najszybciej zmienić temat.

– No fajna – przytaknął. – Jeżeli pandemia im w tym nie przeszkodzi, zagrają koncert w Gdańsku, w przyszłym roku.

– Kto?

– Coldplay. Miałaś ich koszulkę, jak się poznaliśmy. – Rafał spojrzał na nią podejrzliwie.

– Aaa. To Willa, mojego byłego.

– Nosisz koszulki swoich byłych?

– Zabrzmiało to tak, jakby tych byłych było nie wiadomo ilu – obruszyła się.

– A ilu ich było?

– Dwóch.

– Dwóch? – Pokiwał głową z uznaniem. – To się naprawdę rzadko zdarza w tych czasach.

Ponownie oboje się roześmiali.

– W sumie to dobrze, że było ich tylko dwóch – stwierdził Górski wesoło. – Mówi się, że do trzech razy sztuka.

– Przestań się nabijać – upomniała go karcącym spojrzeniem.

– Dlaczego myślisz, że się nabijam?

– Bo takich rzeczy nie mówi się poważnie na pierwszej randce.

– Skąd osoba, która była tylko w dwóch związkach, tak dobrze wie, co się robi na pierwszej randce? – Rafał rozbawiony uniósł pytająco brwi.

Adrianna chcąc nie chcąc musiała mu przyznać trochę racji.

– Mam trzydzieści lat i więcej niż dwa związki za sobą – oznajmił. – Mówię to, co myślę i czuję. Nie będę się bawił w podchody. Podobasz mi się i wiem, że ja też ci się podobam. Zamierzam coś z tym faktem zrobić.

Zatem był od niej trzy lata młodszy. I wyglądało na to, że też o wiele bardziej doświadczony. Zrobiło jej się gorąco. I ten wzrost temperatury nie miał już nic wspólnego z wcześniejszą przejażdżką motorem.

– Dlaczego wyjechałaś z Polski? – zagadnął niespodzie-wanie.

Przez chwilę wpatrywała się w niego, próbując pozbierać myśli. A może raczej ułożyć sobie w głowie jakąś ciekawą odpowiedź, niekoniecznie prawdziwą.

– Pojechałam do Londynu razem z koleżanką z liceum. Chciałam trochę zarobić przed studiami. Dostałam się na marketing i zarządzanie na UMCS w Lublinie.

– Ale wolałaś łatwą kasę – stwierdził z przekonaniem.

– Nie. Wcale nie było łatwo – wyznała zgodnie z prawdą. – Początki były bardzo trudne. Pokłóciłam się z koleżanką i z jej bratem, u którego mieszkałam. Musiałam się wyprowadzić do nieznajomych ludzi. Od składania kartonów w fabryce, gdzie pracowałam, miałam odciski na wszystkich palcach.

– Ale mimo to nie wróciłaś. – Rafał wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. – A może przed czymś ucieka-łaś? – zażartował.

– Los się do mnie w końcu uśmiechnął – zapewniła, czując, jak z nerwów zaczynają pocić jej się ręce. – Niedaleko mojego nowego miejsca zamieszkania była agencja pracy. Któregoś dnia zauważyłam w oknie ogłoszenie, że poszukują specjalisty do spraw rekrutacji. Osoby posługującej się biegle językiem polskim i angielskim. Weszłam do środka i… zostałam na kilka lat. Potem zaczepiłam się w firmie, do której wysyłaliśmy ludzi. Najpierw jako recepcjonistka, aż w końcu awansowałam na asystentkę prezesa. – Mówiąc to, dopiła swoją kawę i zaczęła szykować się do wyjścia. Wolała uniknąć następnych pytań. – Zrobiło się późno. Idziemy?

Kiwnął głową z nieco zrezygnowaną miną.

W drodze do motoru zahaczyli o bar przy kinie, żeby odebrać kaski. Kiedy już szli w stronę parkingu, obydwoje milczeli. Gdy dotarli na miejsce, postanowiła przerwać tę niezręczną, według niej, ciszę.

– Miałam cię już wcześniej zapytać… – zawahała się. – Jak smakował ci mój chleb?

Rafał przyjrzał się jej nieco skonsternowany, a potem podszedł bliżej, pogłaskał ją czule po policzku i oznajmił:

– Smakował wyśmienicie. Mam ochotę na więcej.

Pocałował ją! Nienachalnie, choć zupełnie niespodziewanie. A całował genialnie. Zresztą można się było tego spodziewać. Sam przecież przyznał, że ma za sobą więcej niż dwa związki. Możliwe nawet, że zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, ale w tamtym momencie Adę mało to interesowało. Całował tak, że właściwie nie obchodziło jej już nic poza jego językiem o smaku mocno palonej kawy oraz przyjemnie chropowatymi ustami. Zaczął delikatnie, jakby trochę leniwie, jednak z każdą sekundą stawał się coraz bardziej zachłanny. Rozbudził jej zmysły do tego stopnia, że zakłuło ją w podbrzuszu. Przyciągnęła go do siebie łapczywie, a ich języki całkowicie zatraciły się w gonitwie. Po minucie zabrakło jej tchu, ale on całował dalej. Chwycił jej głowę w swoje dłonie tak, jakby usiłował przeciągnąć tę niesamowitą chwilę w czasie.

W końcu przestał i oderwał się od niej niechętnie. Wpatrywała się w niego oszołomiona. Nie potrafiła określić, czy endorfiny zalewające jej ciało wydzieliły się pod wpływem niedotlenienia, czy też właśnie przeżyła orgazm językowy.

Podczas drogi powrotnej ponownie się w niego wtuliła, ale tym razem było to bardziej intymne. Dyskomfort jazdy na warczącej maszynie pędzącej sto kilometrów na godzinę po pustej drodze, oświetlonej tylko gdzieniegdzie światłem latarni, już tak nie doskwierał. Skupiła się na cieple, jakie od niego emanowało. W pewnej chwili zrobiło jej się tak błogo, że zachciało jej się spać. Najlepiej w jego łóżku… Dlatego, kiedy dojechali pod jego blok, otworzyła szybko drzwi citroena i zbyt oficjalnym w tych okolicznościach tonem oświadczyła:

– Powinnam już wracać do domu.

Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Co powiesz, żeby to kino w Sosnówce na drugiej randce zamienić na kolację u mnie? – zaproponował.

Wiedziała, że to dwuznaczna propozycja. Może miał rację, mówiąc, że skoro oboje czują do siebie chemię, to trzeba coś z tym zrobić? Byli dorosłymi ludźmi. Był dwudziesty pierwszy wiek.

– Zależy, czy dobrze gotujesz. – Uniosła lekko kąciki ust.

Zrozumiał aluzję.

– Lepiej już jedź. Zaczynam się robić bardzo głodny.

Do domu dotarła po północy. Kinga spała u Emilki. To był pomysł Kamy.

„Wiesz, tak na wszelki wypadek. Po co małolata ma się potem dopytywać, czemu nie wróciłaś na noc” – Ada przypomniała sobie słowa sąsiadki.

Dobrze wiedziała, że jej nastoletnia córka nie byłaby jedynym powodem, dla którego powinna wrócić do własnego łóżka. Przecież matka nie dałaby jej żyć, gdyby odkryła jej nieobecność. Zrobiłaby jej przesłuchanie na miarę Procesu Franza Kafki.

Już w łóżku dostała SMS-a:

Przez Ciebie nie mogę zasnąć. Cały czas mam w głowie te wszystkie potrawy, których spróbujemy. Pojutrze 18:00 u mnie.

Odpowiedziała, żartobliwie cytując frazes z jednego z programów kulinarnych:

Yes, Chief!

Przez kilka następnych minut uśmiechała się do swoich myśli, które nadal były w Sosnówce na parkingu. Z Rafałem. A on dalej ją całował.

Pocałunek ten został przerwany przez dźwięk smartfona i następną wiadomość. Tym razem z nieznanego numeru:

Nie mogę przez Ciebie spać.

Wzdrygnęła się. Domyśliła się, że nadawcą tego komunikatu może być Marek Koszycki. Przecież miał jej numer od Rafała, a ich dzisiejsze spotkanie wyjątkowo go ucieszyło. Nawet nie starał się tego ukryć.

Tej nocy ona sama też mało spała. Próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to możliwe, że mimo całego gniewu, który po tych wszystkich latach dalej w sobie tłamsiła, dziś pod kościołem miała wrażenie, jakby rozmawiała ze starym przyjacielem, a nie z największym zdrajcą.