Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Mecenas Rosita Gelbero po wygraniu rozprawy udaje się z przyjaciółką do klubu, by uczcić sukces oraz pożegnać Los Angeles, które zostawia na rzecz nowej pracy we Florencji.
Tej nocy kobieta stara się rozluźnić i nie myśleć o konsekwencjach nierozważnych decyzji, a jedną z nich z pewnością jest pocałunek z nieznajomym. Rosita nie ma pojęcia, że przypadkowo poznany mężczyzna to Matteo Moretti, bardzo wpływowy włoski gangster.
To, co zdarzyło się w Los Angeles, kobieta chce zostawić właśnie tam i rozpocząć nowy rozdział we Florencji. Jednak zaskakuje ją fakt, że pierwszą sprawą, jaką otrzymuje we Włoszech, jest obrona Azzurry Moretti, siostry Matteo, z którym całowała się wtedy w klubie.
Oboje od razu się rozpoznają, ale wiedzą, że na nic więcej nie mogą sobie pozwolić. Przecież Rosita stoi na straży prawa, a Matteo każdego dnia je łamie. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Zuzanna Walter
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Katarzyna Mirończuk
Korekta:
Sara Szulc
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-583-0
Rosita
Pół nieprzespanej nocy odbiło się na mnie znacząco, malując pod oczami cienie, które musiałam zakryć korektorem. Nie powiem, że użycie nowego kosmetyku sprawiło mi radość, tak jak innym dziewczynom, które zapewne skakałyby szczęśliwe, że mogły wydać pieniądze na jakieś popularne badziewia. Ja czuję się, jakbym miała na twarzy niepotrzebną maskę, której pragnę się pozbyć.
Wzdycham jedynie i przymykam na chwilę powieki, wracając do rzeczywistości i hałasów dochodzących z końca sali. Wszyscy zaczynają się schodzić, a ja mogę wygodniej oprzeć się o zagłówek mojego krzesła. Poprawiam biały garnitur, po czym krzyżuję ręce na klatce piersiowej. Potrzebuję rozluźnienia, by ruszyć na mojego przeciwnika, który o dziwo jeszcze się nie pojawił. Zawsze przed atakiem muszę się wyciszyć. Jestem tykającą bombą, która nie wiadomo kiedy wybuchnie.
Oddycham równomiernie, przygotowując się do tego, co będzie miało miejsce za moment. Wystukuję nogą nieznany mi rytm, zastanawiając się, dlaczego nie ma jeszcze drugiego prawnika. To mało profesjonalne, gdyż dzieli nas jedynie dziesięć minut do rozpoczęcia sprawy, a strona przeciwna dalej się nie pojawiła.
Uwielbiam swój zawód, chociaż co prawda na własną rękę pracuję w nim nieco ponad rok. Cieszę się jednak z sukcesu nawet najmniejszych spraw, co nie znaczy, że mniej ważnych.
Zerkam na papiery rozłożone na blacie, które pomogą wygrać mojej klientce sprawę. Stres i strach można wyczuć od niej na kilometr, co sprawia, że ciężko jest mi patrzeć na kobietę w rozsypce.
– Wszystko będzie dobrze – szepczę pocieszająco. Ujmuję jej dłoń i ściskam, dając tym samym znak, że nie jest sama. Takie osoby w szczególności potrzebują otuchy, by nie poddawać się mimo wielu przeszkód.
– Nie wiem, co o tym myśleć.
– Może warto na chwilę przestać myśleć? – Unoszę do góry prawą brew.
– Z tym ciężko. Nie mogłam dziś w nocy zasnąć. Pani mecenas, a co, jeśli oni wygrają?
– Proszę się tym nie martwić – zapewniam ją. Pocierając kciukiem wierzch dłoni kobiety, czuję, jak jej ciało drży.
Omiatam wzrokiem salę sądową, nie zwracając zbytnio uwagi na szczegóły. Zatrzymawszy spojrzenie na jednym punkcie, przełykam nerwowo ślinę. Spinam się automatycznie i prostuję, czując jak moje serce zmienia bieg i zaczyna bić szybciej. Wgapiam się w mężczyznę, który układa teczki na biurku. Z takiej odległości mogę dostrzec uśmiech, który kieruje do klienta. W głowie szybko wybudzam moją waleczną odsłonę.
Chris. Pieprzony Chris Martin.
W końcu on również zaczyna się rozglądać, a kiedy się odwraca, zawiesza na mnie spojrzenie, które nie wyraża absolutnie nic, jakby został wykuty z kamienia. Nie jestem zaskoczona swoją reakcją, gdy momentalnie wchodzi we mnie duch walki. Ta rozprawa jest inna niż wszystkie, ponieważ pierwszy raz stajemy przeciwko sobie, a nie jesteśmy osobami, które odpuszczają. Żadne z nas nie przegrało jeszcze ani jednej sprawy.
Tym razem będzie inaczej.
W tych bitwach nie ma miejsca na dwóch wygranych, a ja zamierzam zająć to jedyne, pokonując byłego szefa.
Nie powiem, że moje relacje z Chrisem są popaprane. To zapatrzony w siebie dupek, który nie widzi dalej niż czubek swojego nosa, na którym często widnieją złote oprawki. Wewnątrz mnie buzuje wstręt, kiedy tylko znajdujemy się w jednym pomieszczeniu. Nie wiem nawet, jakim cudem przyjął mnie na staż kilka miesięcy temu, a ja po pewnym czasie stwierdziłam, iż chciał chyba pokazać swoje jakże wielkie serce, którego nigdy nie dane mi było doświadczyć, ani nawet zaczerpnąć woni jego dobroci. Jest zwykłym skurwielem, jakich nie brakuje.
Rozprawa rozpoczęta. Chris bardzo sprawnie przedstawia argumenty, używając typowych sposobów przedstawienia klienta w jak najlepszym świetle. Czasami zerka w moim kierunku, a gdy to robi, patrzy mi prosto w oczy, jakby chciał mnie przestraszyć. Chce dać mi do zrozumienia, że przegram, ale chyba jeszcze nie zna moich możliwości. Na sali sądowej wyzbywam się uczuć, dla przeciwnika zamieniam serce w kostkę lodu, dlatego ani drgnę pod jego spojrzeniem. W ciągłym skupieniu wysłuchuję go ze znużeniem i chęcią wyjścia z tego budynku, by być jak najdalej stąd. W pewnym momencie mam dość słuchania, jak plecie bajeczki, ale zaciskam zęby i czekam do końca, aż sama dostanę głos.
Kiedy nadchodzi moja kolej, wstaję z miejsca i pewnym krokiem wychodzę na środek, trzymając w rękach teczkę. Biorę ostatni głęboki wdech i załatwiam wszystkie formalności z sędzią, używając formułek, które znam na pamięć już od najmłodszych lat. Uroki bycia córką prokuratora. Zamiast bajek na dobranoc słuchałam prawa karnego i tego, jak wypełniać kazusy…
Przedstawiam moje spostrzeżenia i wersję zdarzeń, w końcu przechodzę do pytań.
– Panie Taylor, kiedy zaczął pan miewać wątpliwości, że to nie jest pana dziecko? – pytam najspokojniej, jak potrafię, akcentując każdą literkę, by zrozumiał mnie dokładnie.
– Czułem to. Nie ukrywam, że byłem mocno zszokowany na wieść o ciąży żony.
– Dlaczego?
– Oddaliliśmy się od siebie, a dni i tygodnie mijały. Nie zgadzało się to nawet w praktyce. Jeśli wie pani, pani mecenas, co mam na myśli – odpiera z głupkowatym uśmieszkiem. Staram się nie skrzywić na widok tak obrzydliwej twarzy wykrzywionej w parodii uśmiechu. Jak widać nie do końca opanował ściemnianie, bo niektóre znaki można było odebrać inaczej, co wpływa na jego niekorzyść.
– W szacowanym okresie poczęcia dziecka pani Taylor pewnego razu zgłaszała zaniki pamięci. Może mi to pan wytłumaczyć? – Nie muszę patrzeć na Chrisa, by wiedzieć, że niespodziewaną informacją wybiłam go z zaplanowanej strategii. Zobaczę jego minę na końcu.
– Mary zawsze była niezdarą, a wszystko już mówiłem policji.
– Oczywiście, czytałam dokumenty, ale chciałabym usłyszeć to teraz od pana – mówię od razu po nim, prawie mu przerywając. Unosi zdziwiony brwi do góry, a po chwili kontynuuje:
– Moja żona mocno uderzyła się o kant szafki. Lekarz stwierdził kilkugodzinną amnezję – odpowiada dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Posyłam delikatny uśmiech w stronę Martina i otwieram usta, by pokonać najlepszego prawnika w Los Angeles.
– Wie pan, co jeszcze wywołuje kilkugodzinną amnezję? – Odwracam się z powrotem do Taylora.
– Pani mecenas, co to pytanie ma wnieść do sprawy, którą prowadzimy? – Mam ochotę aż warknąć na Chrisa za to, że się odezwał. Chyba jeszcze nie do końca wie, co zamierzam ani co się dzieje.
Typowy ruch obronny to atak.
– Panie mecenasie, z całym szacunkiem, ale przeprowadzam rozmowę z pańskim klientem, a nie z panem, więc proszę o chwilkę cierpliwości.
– Pani mecenas…
– Zadam pytanie ponownie. – Puszczam mimo uszu jego próbę przeszkodzenia i drążę dalej. – Czy wie pan, panie Taylor, co jeszcze wywołuje kilkugodzinną amnezję? – Mój ton głosu jest opanowany i nad wyraz spokojny, choć w żyłach buzuje adrenalina wraz z ekscytacją.
– Nie, nie wiem.
– Na pewno? Proszę to przemyśleć – nie odpuszczam, wszyscy na sali muszą usłyszeć to, co chcę, żeby przyznał.
– Nie, moja żona uderzyła się o kant szafki.
W życiu miałam już do czynienia z takimi ludźmi, więc wcale nie szokuje mnie jego bezczelność, a z kłamstwami żyję jak z dobrym przyjacielem.
– Zastanawia mnie jedna rzecz… Dlaczego pani Taylor nie miała na głowie rozcięcia? Skoro uderzyła w kant szafki na tyle mocno, by doznać w wyniku tego braku pamięci, musiałaby mieć na głowie co najmniej krwawy zarys uderzenia, jeśli nie rozcięcie, natomiast pańska żona miała siniaka, który wyglądał jak po zderzeniu z czymś niezbyt ostro zakończonym. Proszę zerknąć na zdjęcia. – Wskazuję blat sędziego, na którym leżą wszystkie dokumenty dotyczące sprawy.
– Możliwe, że nie rozcięła sobie skóry – rzuca z cieniem uśmieszku.
To właśnie jego ostatni uśmiech na tej sali.
– Podobno miał pan dług u rodziny O’Brien? – pytam tak pewnie i naturalnie, jakbym mówiła o pogodzie. Facet blednie, napina się i przełyka nerwowo ślinę.
Czyżbym trafiła w punkt?
– Sprzeciw! Co to ma do rzeczy? Nie rozmawiamy tutaj o mafii, tylko o dziecku!
Taylor z wyczekiwaniem wpatruje się w Chrisa. Obaj są mocno poruszeni, nie za bardzo podoba im się kierunek, do którego dążą moje pytania.
Sędzia na moje szczęście się nie odzywa, więc mogę kontynuować.
– Dług został spłacony, prawda? Panie Taylor?
– Ja…
– Mam powiedzieć jak? – mówię szybko, nie dając mu dojść do głosu. Rozpoczynam atak. Opieram dłonie o blat i nachylam się w jego kierunku, łapiąc kontakt wzrokowy. Martin przygląda mi się z zaciekawieniem. Najwidoczniej gramy w inne karty, ale to ja je już rozdałam w dwóch taliach. Wygram obie rozgrywki, a on może co najwyżej potasować je do następnej rundy. – Pański dług spłaciła pani Taylor… – zawieszam głos. – Własnym ciałem. Nie mogę pojąć, jak można sprzedać własną żonę. – Kręcę głową, zaciskając usta w wyrazie smutku. – Dobrze wiedział pan, że pańska żona może zgłosić to na policję, więc najlepiej było pozbyć się dowodów. Jedynymi wiarygodnymi byłyby zeznania pani Taylor, a problemów najlepiej unikać. – Patrzę przez chwilę surowo na milczącego faceta i wytaczam kolejne działo. – Substancja psychoaktywna, najczęściej z grupy depresantów, wywołująca utratę świadomości u osoby, której podano środek. Mówi to coś panu?
– Nie – odpowiada po kilku długich sekundach. Niestety popełnia kolejny błąd, bo jeszcze kilka słów, a przegra. Nie ma już po co dalej brnąć w kłamstwa.
– To może prościej? Pigułka gwałtu, którą dostała pańska żona. Siniak musiał być, by nie śmierdziało to za mocno, a byłoby nieciekawie, gdyby ktoś zaczął węszyć i się tym interesować. Lekarz, który stwierdził kilkugodzinny zanik pamięci, współpracuje z rodziną O’Brien w niekoniecznie uczciwy sposób. Wszystko pięknie, jednak nie wziął pan pod uwagę ewentualności zajścia w ciążę. Można było przecież przyjąć dziecko, ale po co, skoro zgodnie z waszą umową, przez rozwód z winy żony przejmie pan osiemdziesiąt procent udziałów w firmie. Nieprawdaż? – Szach, kurwa, mat! Wyrecytowałam swoją kwestię jak w przedszkolu na jasełkach.
Odsuwam się o kilka kroków, ciesząc się w duchu jak dziecko. Panom odjęło mowę i wcale się im nie dziwię. Oj tak, Martin! Właśnie zdajesz sobie sprawę z tego, że przegrywasz pierwszy raz w życiu, a ja ci nawet nie współczuję.
Mówiłam ci kiedyś, że gdy się spotkamy w sądzie po przeciwnych stronach, nie będę miała litości? Nie zmieniłam zdania!
Pan Taylor się nie odzywa, nie musi. Jego mina wystarczy za odpowiedź. Wpatruje się we mnie nienawistnym wzrokiem, jakby pragnął powiedzieć mi coś, czego świadkami nie powinni być obecni na sali sądowej.
Obrzucam chłodnym spojrzeniem również Chrisa. On również doskonale wie, że tu nie trzeba już nic więcej dodawać.
– Nie mam więcej pytań. – Siadam i naprawdę robi mi się szkoda tej kobiety, która zajmuje miejsce obok. Tak wiele przeszła. Nie potrafię wyobrazić sobie, co dzieje się w jej głowie.
Mimo to czuję ogromną satysfakcję.
Jedyne, czego nie chcę, to pisanie o mnie w gazetach. Bycie córką znanych person utrudnia zachowanie prywatności, a co gorsza sama stałam się mało anonimowa.
Nie wiem, skąd to u mnie, ale jest mi szkoda odrobinę Martina. Nie rozumiem, dlaczego przez krótki moment robi mi się szkoda Chrisa, przecież to nadal ten sam człowiek, za którym nie przepadam. Przetrwałam z nim całe cztery miesiące, a miałam go dość już po pierwszych dwóch minutach spędzonych razem w czterech ścianach. Jest oschłym dupkiem, robiącym wszystko z wielką łaską. Niestety całkiem przystojnym dupkiem i najlepszym prawnikiem w LA. Łączą nas specyficzne relacje, co po części wpływa na naszą nienawiść. Jednak ze spania z własnym szefem po pijaku nigdy nie wychodzi nic dobrego.
***
Zbieram papiery z mojego biurka. Rozprawa rozwodowa zamknięta, Mary Taylor wygrała. Teraz zostanie rozpoczęta nowa sprawa o gwałt, a ja z przyjemnością wsadzę za kratki każdą osobę, która się takiego czynu dopuści.
Na sali nie zostało wiele osób, ale zdecydowanie zrobiło się luźniej. Po pożegnaniu się z Mary, która nie chciała dłużej znajdować się w czterech ścianach sali rozpraw, porządkuję i zbieram swoje papiery.
– Miło panią znowu widzieć, pani mecenas. – Wzdrygam się, słysząc ten ochrypły głos.
Wkładam ostatni plik dokumentów do skórzanej aktówki i niespiesznie się prostuję.
– Szkoda, że nie mogę odpowiedzieć tym samym. – Uśmiecham się do niego słodko.
– Zadziorna jak zawsze. – Unosi kącik ust. – Gratuluję wygranej sprawy.
Rozszerzam oczy i nie dowierzam jego słowom. Nigdy nie spodziewałabym się gratulacji od takiego człowieka, szczególnie zważając na nasze stosunki. Prędzej pomyślałabym o jakimś złośliwym komentarzu, a już na pewno nie o życzliwości z jego strony.
Nie pokazuję zaskoczenia, tylko przybieram neutralną maskę, po czym unoszę wysoko podbródek.
– Bardzo mi przykro, że znalazłeś się na przegranej pozycji – odrzekam z udawanym smutkiem. On jedynie przejeżdża językiem po wewnętrznej stronie policzka i drapie się po szczęce.
– Ach tak?
– Więcej wiary w kobiety, Chris, bo to one kiedyś przejmą władzę nad światem.
– Jeśli będzie więcej takich jak ty, nie zaprzeczam – przyznaje, ruszając brwiami. Nie mam pojęcia, co się dzieje z mężczyzną stojącym przede mną, bo co jak co, ale na komplement od niego nie byłam gotowa.
– No cóż, może i masz rację. Przepraszam, spieszę się – rzucam i łapię za zamek aktówki, zaczynając go zapinać. Zatrzymuję się w pół ruchu, gdy dociera do mnie, co powiedział.
– Pójdźmy na kolację – szepcze mi do ucha tak, abym tylko ja usłyszała tę propozycję.
Marszczę brwi, a przez moje ciało przechodzi dreszcz. Stoję osłupiała w tym samym miejscu, w tej samej pozie, bojąc się poruszyć, kiedy czuję jego oddech na karku. To, że mieliśmy krótki romans, nie znaczy, że dalej musimy utrzymywać kontakt, a co gorsza, chodzić na randki. Nie bawię się w takie pierdoły, a z Martinem mam dość przygód.
Po chwili prycham pod nosem.
– Muszę odmówić, mam dużo pracy. – Bez obracania się chwytam aktówkę i prostuję plecy. Odsuwam się nieco od biurka, jednak zatrzymuję w miejscu, zachowując między nami dystans. – Do zobaczenia, panie mecenasie – żegnam go przez ramię i wychodzę z sali, uspokajając oddech.
Podążam dumnym krokiem, a stukot moich szpilek roznosi się echem po obszernym hallu sądu. Nie odwracając się, opuszczam budynek.
Dopiero na zewnątrz mogę zaczerpnąć porządny wdech i przymknąć na sekundę powieki. Dosłownie na sekundę, bo przed budynkiem zebrało się już sporo dziennikarzy. Aż mam ochotę wywrócić oczami, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili.
– Pani mecenas!
– Czy to prawda?
– Czy mecenas Martin przegrał swoją pierwszą sprawę od początku jego kariery? – reporterzy przekrzykują się nawzajem, wywołując lekki grymas na mojej twarzy. Nie lubię pchać się do zakłamanego świata plotek, ale jakby nie patrzeć, to niecodziennie dwóch najlepszych prawników staje przeciwko sobie na sali sądowej.
Chrisa Martina nazywają diabłem Los Angeles, bo zwykle nie ma litości podczas rozpraw. Słynie ze swoich świetnych argumentów, jednak jak widać dziś się mu nie poszczęściło. Tym razem to ja stałam się Lucyferem płci żeńskiej. Jeszcze nie rozwinęłam w pełni skrzydeł, a to, co miało miejsce dzisiaj, to dopiero zapowiedź. Udało mi się wygrać tym razem, uda i następnym.
Nie mam najmniejszej ochoty odpowiadać na zaczepki i próby wywiadów ze strony dziennikarzy. Nie jestem pieprzoną celebrytką, tylko adwokatem. Naprawdę nie pojmuję rozumowania prawników, którzy po zakończonych sprawach udzielają wywiadów. Nie robię tego dla publiczności, tylko po to, by pomóc osobom, które mają problemy z prawem.
Jesteśmy od przedstawiania klientów z jak najkorzystniejszej strony, a nie robienia z siebie medialnych gwiazd.
Zasłaniam twarz i kieruję się do swojego auta. Po zamknięciu drzwi i odcięciu się od świata odpalam szybko silnik i ruszam ulicami, które zaczynają się korkować. Próbuję zachować spokój, lecz moment na czerwonym świetle sprawia, że mogę zrobić to, co chodzi mi po głowie od kilku godzin: totalnie rozładować napięcie towarzyszące tej sprawie. Wrzeszczę tak głośno, jak tylko potrafię. Trwa to zaledwie kilka sekund, jednak wystarcza.
Zdecydowanie tego potrzebowałam.
Teraz cisza, przenikająca każdą komórkę mojego ciała, działa na mnie kojąco. Światło zmienia się i ruszam w dalszą drogę do domu.
***
Mój dobry humor jest wręcz namacalny, gdy wchodzę do domu. Zostawiam klucze na komodzie i pierwsze, co robię po przekroczeniu salonu, to ściągam szpilki. Moim stopom przynosi to ogromną ulgę, a ja oddycham głęboko.
– Aaaaa! Kurwa, Ros! – Podskakuję na ten pisk, lecz nie dane mi jest się odwrócić, bo obejmują mnie zgrabne ramiona blondynki.
– Cześć…
– Kochana, ale jestem z ciebie dumna!
Kręcę zadowolona głową, patrząc na jej entuzjazm.
– Lily, kocham cię, ale możesz się tak nie drzeć? – jęczę, marszcząc brwi. To jest cecha, którą w niej podziwiam, ale litości, jak można mieć tyle energii po kilku godzinach grzebania komuś we wnętrznościach?
– Jasne! – zgadza się cienkim głosem, a mój uśmiech schodzi, bo wiem, że specjalnie wykorzystuje swoje oktawy, by mnie podenerwować.
– Idę pod prysznic – ogłaszam, aby nie słuchać dalej tych pisków. Wskazuję szybko palcem w stronę swojego pokoju i próbuję się tam prześliznąć. Niby taka niepozorna, drobna blondyneczka, ale jak przyjdzie co do czego, to zamienia się w cerbera z dodatkową czwartą głową.
– Nie powiesz mi, jak było?
Zatrzymuję się w pół kroku i przygryzam dolną wargę. Moja przyjaciółka dokładnie wie, co łączy mnie z Chrisem Martinem. Teraz również pyta o tę bardziej prywatną stronę, bo nie sądzę, by interesowały ją rozprawy sądowe.
W końcu zbieram w sobie odwagę i obracam się do niej, wyjmując klamrę z włosów, co sprawia, że rude kosmyki spływają po moich policzkach.
– Zaprosił mnie na kolację.
– Słucham?! Chyba ktoś go mocno pierdolnął w łeb – stwierdza osłupiona.
– Nie, to wrodzone.
– Zgodziłaś się?
– No co ty? Nie jestem głupia, Lily. – Krzywię się na samą myśl.
– Dobra, na trzeźwo to nie przejdzie. Jakieś wino jeszcze zalega w lodówce, ewentualnie mamy coś mocniejszego – proponuje.
– Jestem głodna.
– A co ja służąca? – Wzrusza ramionami. Wywracam oczami, a w duchu parskam ze śmiechu.
– Zawsze szczera.
– Zamówię pizzę – deklaruje ugodowo Lily.
– Bardziej mi się podoba. Poza tym nie uwierzysz – mówię, gestykulując przy tym. – Kiedy jechałam, zadzwonił Lorenzo i dureń wreszcie wziął sobie do serca moje trucie dupy.
– Nie! – Otwiera usta zaskoczona, a na moją twarz wpełza szeroki uśmiech. Gdyby ktoś jakimś cudem pozbawił mnie uszu, to zapewne kąciki moich warg spotkałyby się z tyłu głowy.
– Tak! Będzie ślub!
– O cholera, powodzenia Martinie – wzdycha, na co zaczynam się śmiać. Kiwam głową i kieruję się do pokoju.
– Poproszę dodatkową rukolę do pizzy – dodaję przez ramię, wchodząc do swojej sypialni połączonej z łazienką.
Lily znam, odkąd pamiętam, po części przez pozycje naszych rodziców. Od dziecka jesteśmy nierozłączne i naprawdę nie przypominam sobie ważnej chwili w moim życiu, przy której jej zabrakło. Mała dziewczynka, która jako dziecko przeszła przez piekło, wyrosła na przepiękną kobietę. Jej silna wola oraz upór od zawsze wprawiają mnie w podziw, a wielkimi pokładami pozytywnej energii zaraża również mnie. Nie jest Włoszką, tak jak ja, lecz jej temperament i skala decybeli w krzyku daje takie złudzenie.
Matteo
Nie znoszę tego stanu, ale pieprzone interesy i Alejandro, który chciał wszystko pozałatwiać osobiście, zmusiły mnie do przyjazdu w to nieszczęsne miejsce. Spotkanie z nim już za mną, jednak utknąłem jeszcze na parę dobrych godzin w miejscu, z którym nie mam zbyt dobrych wspomnień. Najchętniej nie przyjeżdżałbym tu ponownie. Część USA jest moja, lecz LA1 to najgorsza płaszczyzna na Ziemi.
Upijam łyk drinka i rozmyślam, co tym razem się spierdoli. Ten stan ma nałożoną na siebie jakąś klątwę, a przynajmniej ja ją mam, gdy tylko się tu zjawiam. Ciekawe, co może pójść nie tak? Chętnie się dowiem, bo ostatnio mój ojciec dostał tu siedem kulek w głowę. Cóż za wspomnienie.
– Matteo, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Twój ojciec może i był bezwzględnym Donem, ale potrafił również być człowiekiem – oznajmia Alberto, unosząc do góry szklankę z alkoholem.
– Sądzę, że nasza współpraca wkrótce nabierze rozpędu. – Kiwam mu głową na zgodę.
– Oczywiście, choć zasady jeszcze ustalimy w bliskiej przyszłości, a teraz po prostu się bawmy.
Jednym haustem pozbywam się płynu z naczynia, po czym odstawiam je na stolik. Kątem oka zerkam na Marco, który obserwuje wszystkich w pomieszczeniu. To prywatne spotkanie, więc za dużo osób tu nie ma, jednak ochroniarze stoją w każdym zakamarku. Dwie grube ryby podziemnego świata w jednym pomieszczeniu, to brzmi co najmniej zachęcająco dla wielu, którzy mogliby zyskać na naszej śmierci.
Wracam spojrzeniem do Alberto. Jest niewiele starszy ode mnie, bo zaledwie o dziesięć lat, co i tak czyni go dość młodym na wysokiej pozycji w tej branży. Znał mojego ojca i po części również dlatego dalej z nim współpracuję. Typ jest po czterdziestce, za to ma młodą żonę, która właśnie wraca z łazienki. Piękna brunetka o piwnych oczach naprawdę wygląda jak anioł. Lubię tę kobietę i wiem też, jak patrzy na nią jej mąż. Miła, opanowana, pogodna i zawsze, kiedy tylko jest z dzieckiem, sprawia wrażenie świetnej matki.
– A ty, ile masz lat? – pytam małego chłopca, którego widzę nie po raz pierwszy, lecz po raz pierwszy się do niego odzywam.
– Jedenaście, proszę pana – odpowiada.
Dwukolorowe oczy to zdecydowanie coś, co wyróżnia go spośród innych dzieciaków. Ciemne włosy i już teraz wyraźnie szersze od bioder ramiona. W przyszłości kobiety będą się za nim uganiały, a on nawet nie będzie liczył, ile z nich tygodniowo wyląduje w jego łóżku. Tak działa ten świat, a on za paręnaście lat ma stać się jego królem. Ma zająć w przyszłości moje miejsce.
Na jedenastolatka absolutnie nie wygląda. Siedzi prosto, wpatrzony w matkę jak w obrazek. Albo ma tak zawsze, albo to ja jestem taki straszny. Może jakbym się uśmiechnął, byłby bardziej rozluźniony, jednak olewam to i pozostaję przy swojej masce.
– Mój syn już zaczyna wkraczać do świata, a ja mu to powoli pokazuję – odzywa się zadowolony z siebie Alberto. Przytakuję, choć nie do końca go rozumiem. To jeszcze dziecko. Mój ojciec pierwszy raz dał mi pistolet do ręki, kiedy miałem czternaście lat. W porównaniu do tego, jak obecni bossowie traktują swoich synów, było to dość późno.
– Dobrze – rzucam jedynie.
Cordelia posyła mężowi spojrzenie pełne dezaprobaty, a ja skupiam uwagę na chłopcu. Przygląda mi się ciekawie, aż w pewnym momencie mam tego dość. Lubię dzieci, ale takie natarczywe spojrzenie z czasem mnie wkurwia. Już mam wstać, gdy ten młody człowiek pochyla się do matki i szepcze jej coś do ucha.
– Kochanie… – mówi cicho kobieta, kierując znaczące spojrzenie na Alberto, który po chwili kiwa głową i wstaje, zapinając marynarkę. Ja również podnoszę się z miejsca.
– Moretti, miło było się znów spotkać. – Podaje mi rękę na pożegnanie.
– Mam nadzieję na owocną współpracę w przyszłości – kwituję dyplomatycznie i ściskam jego dłoń.
– To będzie czysta przyjemność pracować z tobą. – Tymi słowami kończymy nasze spotkanie.
Wypuszczam powietrze i przymykam na chwilę powieki. Mówię Marco, że zostaniemy jeszcze chwilę, bo i tak nie mam co robić w pokoju hotelowym. Przynajmniej mogę się trochę wyluzować w klubie, w którym nikt nikogo nie zna i nikt nic nie widzi.
Wychodzę z loży i staję przy jednej z barierek, śledząc spojrzeniem tańczących na parkiecie prestiżowego i dostępnego jedynie elicie klubu. Często przyglądam się ludziom. Jestem w dużej mierze obserwatorem, który uczy się ludzkich zachowań, co przydaje się w moim zawodzie, kiedy na przykład siedzi przede mną ktoś, kogo przesłuchuję i muszę od niego wyciągnąć informacje.
Uświadamiam sobie, że potrzebuję się na czymś wyżyć i dać upust napięciu. Ciągle siedzi mi w głowie widok mojego ojca w kałuży krwi i wspomnienie moich wypranych z emocji oczu, którymi wpatrywałem się w niego, gdy umierał. To zawsze dręczące mnie tutaj obrazy.
Gdy zamierzam już wracać do domu, moje spojrzenie przykuwa jedna z osób. Jak zahipnotyzowany wpatruję się w płynne ruchy kobiety, która wręcz płynie z rytmem muzyki. Ponętne kołysanie biodrami, które ruszają się w lewo i w prawo, całkowicie zajmuje moją uwagę.
W lewo i w prawo, w lewo i w prawo, powtarzam sobie w głowie jak mantrę, podążając za tym ruchem spojrzeniem. Ruda wplątuje sobie palce we włosy, a przez uniesienie rąk unosi się też sukienka, która i tak nie zakrywa za wiele. Rude kosmyki idealnie odbijają się na tle materiału w kolorze khaki.
Jestem w takim transie, że nawet nie wiem, w którym momencie ta piękność znika mi z pola widzenia. Rozglądam się nerwowo po parkiecie, lecz nigdzie nie mogę znaleźć żadnego z tych kolorów. Khaki i rudy…
Matteo, kurwa, wyostrz wzrok!
Zaciskam mocniej palce na barierce i przeczesuję wzrokiem przestrzeń. Przez moment przemyka mi myśl, że kobieta była zjawą, jednak wydaje się to równie absurdalne, jak to, że faktycznie wyglądała jak diabeł w przebraniu anioła.
Obracam się i napotykam ją, tuż obok. Rozmawia przez telefon, przyciskając dłoń do drugiego ucha. Potrząsam głową, by upewnić się, czy to nie sen. Przeczesuję włosy palcami, przymykając powieki.
Co się z tobą stało, Moretti?
Nie zerkając już na dziewczynę, odwracam się ponownie w stronę parkietu i z całych sił próbuję skupić się na tańczących ludziach. Używam całej silnej woli, by nie obrócić się do najpiękniejszej kobiety, jaką widziałem w życiu. Mimo że z bliska widziałem tylko jej plecy.
Oddycham spokojniej po kilku dłuższych chwilach, mając nadzieję, że już sobie poszła. Klepię barierkę ręką i się od niej oddalam.
– Oj! Bardzo pana przepraszam. – Oglądam się, słysząc delikatny głos.
– Nic się nie stało – brzmię w ogóle jak nie ja, dlatego odchrząkuję i się prostuję. Moje oczy napotkają dwa piękne szmaragdy okolone ciemnymi rzęsami.
– Nie chciałam na pana wpaść. – Przygryza dolną wargę, lustrując wzrokiem moją twarz. – Jeszcze raz przepraszam – dodaje, ale się nie oddala. Uważnie patrzy na mnie, a ja próbuję nie wyjść na debila i nie pokazać, że właśnie rozbieram ją wzrokiem. Pełne usta pomalowane na czerwono pięknie odznaczają się na bladej cerze bez ani jednego piega. Zielone oczy, które posyłają w moją stronę milion małych iskierek, pobudzają mój umysł do życia.
Za jej plecami pojawia się grupka mężczyzn, którzy najwyraźniej przyszli z dołu. Nie są trzeźwi, a to działa na moją korzyść, ponieważ jeden z nich wpada na nią, przez co kobieta ląduje w moich ramionach. Zaciska palce na marynarce, aby nie upaść, po czym unosi na mnie wzrok, w pewnym momencie zamierając. Jest dość wysoka, skoro czubek jej głowy sięga mi prawie do brody, mimo mojego ponadprzeciętnego wzrostu. Odgarniam jej z czoła niesforny kosmyk i to pierwszy błąd, który popełniam. Odsuwa się ode mnie, wręcz odskakuje. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz ją uprzedzam:
– Zatańczymy? – Niepewnie wyciągam dłoń w jej stronę. Obawiam się, że może jej nie ująć, jednak posyła mi lekki uśmiech i podaje mi rękę.
– Chętnie – nie oponuje.
Znajduję się w jakiejś innej rzeczywistości. Zamiast patrzeć pod nogi, żeby nie wywalić się na schodach, patrzę na nią. Ściągam brwi, kiedy na parkiecie puszcza moją dłoń i odchodzi kilka kroków. Po chwili, skacząc do piosenki, przywołuje mnie gestami.
Rosita
Bawienie się z nieznajomym w klubie w swoje ostatnie dni w LA? Brzmi jak ja. Nie mam problemu z tym, że właśnie prawie dwumetrowy brunet z tęczówkami ciemnymi jak węgiel sunie dłońmi wzdłuż mojej talii. Czuję się pożądana. Potrzebowałam się wyluzować, a wolę zapamiętać to miejsce dobrze, by w głowie siedziały mi tylko pozytywne wspomnienia. Kto wie, co z tego wyjdzie? Jest dopiero jedenasta wieczorem.
Melodyjny głos Lady Gagi rozbrzmiewa mi w uszach. Muzyka przenika przez całe moje ciało, a ja nawet nie muszę kontrolować swoich ruchów.
– Pięknie wyglądasz. – Słyszę szept, którego brzmienie sprawia, że pojawia mi się gęsia skórka.
– Ty ładnie tańczysz – odwzajemniam komplement i przełykam ślinę, zwalniając lekko kręcenie biodrami, na których lądują ręce nieznajomego. Mam mocną głowę do alkoholu i wcale dużo nie wypiłam, lecz jego dotyk powoduje, że czuję się, jakbym była mocno wstawiona. Nie wiem, co ten facet w sobie ma, ale mimo tego, że znamy się ledwie chwilę, reaguję zmysłowo na każdy jego najmniejszy ruch. A może jednak przesadziłam z alkoholem?
Niekontrolowanie rozchylam usta i ostrożnie kładę dłoń na barku mężczyzny, a on przyciska mnie mocniej. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, więc po prostu omiatam jego twarz uważnym spojrzeniem.
Zostały mi tak naprawdę ostatnie godziny w LA, ponieważ dostałam świetną ofertę pracy w znanej kancelarii we Włoszech. Nie mogłam przegapić takiej okazji, tym bardziej że to moje ukochane państwo.
Ostatnie godziny w Los Angeles…
Nie orientuję się, kiedy jego usta wychodzą na spotkanie z moimi. Zamykam gwałtownie powieki i oddaję pocałunek, jednak wystarczy jedynie chwila, bym się obudziła. Odpycham go, a on wygląda, jakby również dopiero docierało do niego to, co zrobił. Cofa się o krok i unosi ręce do góry.
– Rosita! – Obracam gwałtownie głowę na dźwięk głosu przyjaciółki. – Pani mecenas, trzeba opić twoje… och – przerywa w momencie, w którym spostrzega bruneta za mną.
– Jasne, idziemy. – Szybko zerkam w jego stronę, a potem jeszcze szybciej uciekam z tego klubu.
Dzięki Bogu, że się wyprowadzam i już nigdy się nie spotkamy.
Rosita
Wpatruję się w widok za oknem, który niegdyś był moim marzeniem. Chciałam któregoś dnia podziwiać ten obraz codziennie, zwiedzając świat i zarabiając również w ten sposób. Przemieszczamy się nad chmurami bardzo wolno, choć wiem, że to jedynie moje odczucie. W rzeczywistości samolot leci z prędkością kilkuset mil na godzinę.
Opieram głowę o zimną szybę i zarzucam na głowę kaptur liliowej bluzy, wdychając przy okazji zapach prania. Ostatnie trzy tygodnie spędziłam w Nowym Jorku, u rodziców. Nigdy chyba nie zapomnę wyrazu dumy na twarzy mojego ojca, kiedy dowiedział się o mojej nowej propozycji pracy i zamiarze podpisania kontraktu na rok. Na razie na rok.
Przez wszystkie te dni nie mogłam wyjść z podziwu, iż Lorenzo w końcu się oświadczył. Mój brat nigdy nie był skory do pobierania się, jednak najwyraźniej zmieniła to Martina. Nie wierzę, że ukrywał ten fakt przede mną już dwa miesiące.
Uśmiecham się na myśl o szczęściu mojego bliźniaka. Jesteśmy tacy sami, a zarazem tak się od siebie różnimy. Nigdy nie byłam dobra w związki. Nie bawię się w nie, odkąd serduszko młodej kobietki zostało doszczętnie zrujnowane. Wtedy nauczyłam się, że nikomu nie można ufać, co po części było przyczyną, że zostałam prawnikiem.
Wolę krótkie romanse bez zobowiązań i uczuć. Uczucia to nie moja specjalizacja. Zdecydowanie nie potrafię się w nich odnaleźć, a że nie mogę pozwolić sobie na zabłądzenie, po prostu ich unikam. O dziwo, zawód adwokata zamienia serce w kostkę lodu.
***
Opuszczam pokład samolotu, natychmiast odczuwając falę gorąca. Właśnie ponownie zakochuję się w tym kraju. Słońce praży niemiłosiernie, dlatego podwijam rękawy bluzy. Poprawiam na nosie czarne oprawki i spoglądam na swoje nagie nogi w krótkich szortach oraz czarnych adidasach. Wciągam mocno powietrze, czując się jak w raju.
Po odebraniu bagażu w końcu wychodzę z budynku lotniska.
– Przepraszam! – Zza pleców dobiega do mnie męski głos. Przede mną wyrasta postawny mężczyzna. – To chyba należy do ciebie. – Wyciąga w moim kierunku złotą bransoletkę z czarną łezką wkomponowaną w łańcuszek.
– Och… dziękuję panu bardzo. – Biorę biżuterię i chowam ją do kieszeni. Uśmiecham się grzecznie, wymijam szatyna i wsiadam do pierwszej w szeregu taksówki.
Miły chłopak wkłada moje rzeczy do bagażnika. Można by pomyśleć, że zabrałam ich ze sobą naprawdę dużo, jednak nic bardziej mylnego. Dwie duże walizki potrafię zagospodarować w odpowiedni sposób, a istnieją jeszcze przecież sklepy, dlatego nie muszę zabierać wszystkiego ze sobą. Większy problem był z przetransportowaniem pudeł do rodzinnego domu.
Taksówkarz podwozi mnie pod samo mieszkanie. Z zachwytem obserwuję każdą kostkę, ułożoną na niezbyt szerokich uliczkach. Florencja wydaje się magiczna. Do tej pory byłam jedynie w Neapolu, gdzie dorastałam. Od tamtej pory nie przyjeżdżałam do kraju, skąd pochodzi mój ojciec.
Muszę wziąć szybki prysznic, ponieważ cały dzień spędzony w podróży nie sprawił, że wyglądam i czuję się świeżo. Jestem umówiona w kancelarii na dwunastą, co oznacza, że mam jeszcze dwie godziny. Niby dużo, jednak gdy przypominam sobie o tym, że nie znam miasta, czas do dyspozycji nie wydaje się zbyt długi.
Dwukrotnie wspinam się po schodach, by zanieść obie walizki i dopiero wtedy otworzyć mieszkanie. Wybrałam je spontanicznie, kierując się lokalizacją. Pieniądze nie grały żadnej roli, jednak niedrogie mieszkanko w kamienicy brzmiało kusząco.
Sapię ostatni raz, po czym przekręcam klucz w zamku drzwi na trzecim piętrze. Delikatnie skrzypią, lecz nie przejmuję się tym. Na moją twarz wkrada się szeroki uśmiech. Jest dokładnie takie, jakie chciałam. Przytulne, minimalistyczne oraz przestronne zarazem. Jasne ściany błyszczą w blasku słońca, przebijającego się przez okna oraz francuski balkonik na środku jednej ze ścian salonu. Ciemne meble i podłoga kontrastują z kremowymi dodatkami.
Wciągam bagaże do środka, przygryzam dolną wargę i obracam się wokół własnej osi. Moje małe marzenie właśnie się spełnia.
Nie mam za dużo czasu, dlatego od razu kieruję się do łazienki. Muszę nieco ochłonąć, dlatego wybieram strumień chłodnej wody. Nie przeszkadza mi szczypiące zimno. Pospieszam się w ten sposób.
Po prysznicu suszę włosy i spinam je zwykłą klamrą. Narzucam zwiewną, elegancką sukienkę w białym kolorze, który pięknie podkreśla odcień moich włosów. Czerwoną pomadką uwydatniam pełne usta, a rzęsy muskam odrobiną tuszu. Stojąc przed lustrem, gotowa do wyjścia, ściągam łopatki i przygryzam wewnętrzną stronę policzka. Nowa rzeczywistość.
1 LA – Los Angeles, miasto w stanie Kalifornia, w USA (przyp. red.).