Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lady Serena jest młodą wdową po bohaterze wojennym. Ma licznych adoratorów, ale uparcie powtarza, że chce resztę życia spędzić samotnie. Jawnie krytykuje znajomych arystokratów, a szczególnie markiza Lefevre’a, który nie pozostaje jej dłużny i traktuje ją równie złośliwie. Niestety to właśnie markiz jest świadkiem jej skandalicznego zachowania, ratuje ją przed szantażystą i proponuje pomoc, którą Serena przyjmuje. Plotkarze są przekonani, że tych dwoje łączy romans. W rzeczywistości Serena uważa markiza za wroga, tylko zastanawia ją, dlaczego coraz częściej dostrzega jego zalety i zapomina, co ją w nim tak bardzo irytowało...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Lucy Ashford
Intryga markiza Lefevre’a
Tłumaczenie:
Anna Pietraszewska
Tytuł oryginału: The Widow’s Scandalous Affair
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2020
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2020 by Lucy Ashford
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9973-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Londyn, maj 1794 r.
Było po dziewiątej, kiedy spowita w ciemną pelerynę Serena Willoughby wysiadła z dorożki i ruszyła w kierunku Covent Garden. Bywalcy tej części miasta zjeżdżali tu nocą w poszukiwaniu mocnych wrażeń i przyjemności, ale jej popularna dzielnica rozrywek kojarzyła się ze scenerią rodem z koszmarnych snów. Czuła się, jakby na własne życzenie wkraczała do jaskini lwa.
Jaskrawy na tle czarnego nieba księżyc rzucał srebrzystą poświatę na skąpane w blasku latarni szyldy pobliskich karczm i szulerni. Przygodni kramarze sprzedawali słodycze i kwiaty, które zwędzili za dnia na targu. Uliczny skrzypek przygrywał przed kościołem skoczną melodię, a garstka podchmielonych młodzieńców podśpiewywała w jej takt, próbując tańczyć.
Boże, spóźniłam się, pomyślała w popłochu. Dotarła w umówione miejsce, lecz po człowieku, z którym miała się spotkać, nie było śladu. Czyżby się rozmyślił? A jeśli tak, to co teraz? Jeżeli Mort nie dotrzyma słowa…
Pisnęła zaskoczona, gdy ktoś chwycił ją za ramię i obrócił twarzą ku sobie.
– To pani przyszła rozmówić się z Silasem Mortem? – zapytał nieznajomy.
– Owszem – odparła. – Proszę mnie nigdy więcej nie dotykać. Nie życzę sobie…
Roześmiał się szyderczo.
– Jaśnie paniusia, zdaje się, zabłądziła za daleko od domu. Nie jest pani u siebie na salonach. – Skinął w kierunku wąskiego zaułka. – Śmiało, pan Mort czeka, a nie lubi, gdy każe mu się czekać zbyt długo. – Zniknął w ciemnej alejce i tyle go widziała.
Poszła za nim z duszą na ramieniu i wysoko uniesioną głową. Nie wolno okazać strachu, bo strach to słabość. Tego jednego zdążyła się nauczyć.
Gburowaty przewodnik podprowadził ją do trzech mężczyzn, którzy czaili się w cieniu tawerny. Na ich widok odruchowo owinęła się szczelniej płaszczem pożyczonym od pokojówki. Naciągnęła też głębiej kaptur, żeby zasłonić. Niedorzeczność… Nie uda jej się zataić przed nimi tożsamości. To na nic. Ci ludzie doskonale wiedzą, kim jest. A nawet gdyby nie wiedzieli, zdradziłaby ją nienaganna dykcja. Wystarczy, że otworzy usta, a natychmiast się zorientują, że nie jest jedną z nich. Równie dobrze mogła im się pokazać w jedwabiach i satynie.
– Jestem umówiona z niejakim Silasem Mortem – oznajmiła zaskakująco spokojnym głosem. – Który to, jeśli łaska?
– Jeśli łaska – powtórzył drwiąco jeden z nich, przedrzeźniając ją. – Coś podobnego… nasz Silas przygruchał sobie damulkę z pałacu. Niech mnie piorun strzeli, będzie go dziś ogrzewała prawdziwa królewna… Ten to ma fart, co?
Pojęła aluzję i zrobiło jej się słabo.
– Nie po to tu przyszłam… – urwała raptownie, rozpoznawszy oszpeconą bliznami twarz człowieka, który kuśtykał w jej stronę.
– Jednak postanowiła się pani pofatygować. Mądra decyzja. – Skinął na kamratów, żeby odsunęli się na bok.
Serena popatrzyła na Morta ze ściśniętym gardłem. Paskudna szrama, która przecinała mu skórę na czole, biegła w dół przez oko aż do policzka.
– Przyniosłam sumę, na którą się umawialiśmy – zaczęła. – Uprzedzam jednak, że jeśli nadal będzie pan mnie nagabywał, poinformuję o tym stosowne władze. Nie życzę sobie kolejnych żądań. W przeciwnym razie stanie pan przed sądem. Czy wyrażam się jasno?
Silas skwitował jej pogróżki śmiechem.
– Doniesie pani na mnie władzom, milady? Śmiem wątpić. Musiałaby im pani donieść także o naszej dzisiejszej schadzce. Jeśli pobiegnie pani do magistratu, cały świat dowie się o pikantnym skandalu, który tak skrzętnie próbuje pani ukryć. – Nagle przestał się uśmiechać i obrzucił ją lodowatym spojrzeniem. – Mam gdzieś twoje groźby, paniusiu. – Odwrócił się do swoich towarzyszy. – Smutny obrazek, co, chłopcy? Taka śliczna młoda wdówka… od dwóch lat opłakuje męża bohatera. Moja zapłata – dodał, wyciągając rękę – Żwawo, nie będę tkwił tu do rana.
Wręczyła mu przygotowaną zawczasu sakiewkę.
– Dwadzieścia gwinei, panie Mort, zgodnie z umową. W zamian oczekuję, że powściągnie pan chciwość i zostawi mnie w spokoju.
Zajrzał do woreczka i przeliczył skrzętnie jego zawartość.
– Wygląda na to, że niczego nie brakuje. Śmie pani oskarżać mnie o pazerność, damulko? Pani, która obwiesza się klejnotami, mieszka w pałacu i śpi na atłasach? Za te słowa powinienem pani policzyć dwakroć więcej.
Zacisnęła powieki i zaczerpnęła głęboko tchu.
– Wykluczone. Nie zapłacę panu ani pensa więcej. Nie pozwolę się szantażować takiemu łajdakowi i oszust… – Urwała gwałtownie, gdy uniósł dłoń i przywołał kamratów, którzy natychmiast ją otoczyli. Jeden ściągnął jej kaptur.
– Ładniutka gołąbeczka, co, braciszkowie? – wymamrotał ze sprośnym uśmieszkiem.
Spróbowała go odepchnąć, ale jej wysiłki nie zrobiły na nim wrażenia. Przez ostatnich kilka lat życie jej nie rozpieszczało. Wydawało jej się, że wyciągnęła z tego odpowiednią naukę, ale widać, pomyliła się. Tylko skończona idiotka pakuje się w taką kabałę.
Robiła, co mogła, żeby się uwolnić i wziąć nogi za pas, lecz w konfrontacji z bandą opryszków nie miała najmniejszych szans.
Kiedy podjęła kolejną próbę, usłyszała za plecami spokojny głos mężczyzny z wyższych sfer, z ledwie słyszalną nutką obcego akcentu.
– Panwie wybaczą najście, ale obawiam się, że zaszła pomyłka – rzekł rosły jegomość w ciemnym płaszczu i kapeluszu. Podszedłszy zdecydowanie do Sereny, objął ją zaborczym gestem. Jej prześladowcy nie zareagowali, więc obrzucił ich wyczekującym spojrzeniem. – Być może nie wyraziłem się jasno… Otóż tak się składa, że ta dama cieszy się u mnie szczególnymi względami, dlatego byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby zechcieli panowie się oddalić, byśmy mogli kontynuować nasze rendezvous na osobności. Jestem pewien, że rozumieją panowie, co mam na myśli. – Gdy wypowiadał ostatnie zdanie, w jego uprzejmym tonie pojawiła się zawoalowana groźba. To wystarczyło, żeby ludzie Siliasa Morta się zawahali. Ale czy to wystarczy, żeby ich powstrzymać? Miała co do tego poważne wątpliwości. W końcu było ich czterech przeciwko jednemu. Chryste, zabiją go… – pomyślała przerażona. – Ci zbóje ukatrupią go jak psa.
Nie ukatrupili, ale też nie zanosiło się na to, by zamierzali się rychło wycofać. Jej wybawca przyciągnął ją i pochylił głowę. – Ani słowa – szepnął jej do ucha. – Sam się z nimi rozprawię.
Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby wydobyć z siebie głosu. Odebrało jej mowę, bo gdy wreszcie odważyła się na niego spojrzeć, uprzytomniła sobie, że go zna.
Nazywał się Raphael Lefevre i był francuskim arystokratą. W ubiegłym roku przeniósł się do Anglii, by uniknąć następstw rewolucji, która wciąż pustoszyła jego kraj. Wielu jego rodaków postąpiło podobnie, tyle że Lefevre, zamiast ubolewać nad losem targanej przemocą Francji i wspomagać inne ofiary rebelii, zarzekał się, że nigdy więcej nie stanie na ojczystej ziemi.
– Po cóż, na litość boską, miałbym tam wracać? – odpowiadał z nieodłączną drwiną za każdym razem, gdy go o to nagabywano. – Londyn w zupełności mi odpowiada. Dobrze mi tu, więc nie zamierzam wyjeżdżać.
W istocie na każdym kroku podkreślał jak dobrze mu na obczyźnie, co w jego przypadku było zupełnie zrozumiałe. Czuł się w Anglii jak u siebie, głównie za sprawą edukacji, którą odebrał właśnie w Anglii. Jego ojciec, markiz Montpellier wysłał go najpierw do Eaton, a później do Oksfordu. Kiedy przed rokiem, w wieku lat dwudziestu ośmiu, przyjechał ponownie do Londynu, odnowił stosunki ze starymi przyjaciółmi. Za sprawą bogactwa oraz nieodpartego uroku osobistego nawiązał także mnóstwo nowych znajomości. Wzbudzał też sporo kontrowersji zwłaszcza od czasu, gdy zaczął się obracać w kręgach miłośników nocnych uciech, którzy nie mogli się poszczycić nieposzlakowaną opinią. Tak czy owak cieszył się powszechną sympatią, prawdopodobnie dlatego, że gdy zechciał, potrafił być niezwykle ujmujący. Poza tym uchodził za przystojnego. Z gęstymi ciemnymi włosami i przenikliwymi oczami o niespotykanej srebrnoszarej barwie niewątpliwe wyróżniał się z tłumu.
Wstyd przyznać, ale Serena sama niemal uległa jego wdziękom. Niełatwo było się oprzeć jego olśniewającemu uśmiechowi.
Poprzysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli się omamić mężczyźnie. Niestety jako że zapraszano ich na te same przyjęcia, widywała go dość często, zbyt często jak na jej gust. Wydawało jej się, że Lefevre nieustannie wodzi za nią oczami, jakby się uparł, żeby drwić z niej dla rozrywki.
Nie dalej niż kilka dni temu, na balu u Lady Sunderland, znalazła się obok niego, w chwili, gdy ktoś poruszył temat lojalności wobec ojczyzny. Lefevre zbył kwestię cyniczną uwagą, a Serena zawrzała z oburzenia. Nie zdołała się powstrzymać i wyraziła dezaprobatę.
– Dziwię się, że traktuje pan tę kwestię tak lekko! Wielu pańskich rodaków pozostało we Francji, żeby przywrócić w kraju porządek, tymczasem pan bawi się w najlepsze w Londynie, jakby ponad wszystko przedkładał pan rozrywkę!
Niektórzy z zebranych przytaknęli Serenie, adresat reprymendy pozostał jednak niewzruszony i bez namysłu odpsarł:
– Na Boga, madame, cóż za ognisty temperament! Przyznaję, nie pałam zbyt wielką miłością do ojczyzny, ale nie brak mi współczucia dla rodaków. – Obrzucił ją taksującym spojrzeniem. – Oby zechciała pani jak najdłużej pozostać wdową – dodał ku uciesze towarzystwa. – Biada kolejnemu śmiałkowi, który weźmie panią za żonę.
Śmiech jego kompanów do tej pory dźwięczał jej w uszach. A teraz ten sam przebrzydły markiz, który zrobił z niej pośmiewisko, stawał w jej obronie? I trzymał ją jakby nigdy nie zamierzał jej puścić. Czyżby znów postanowił zabawić się jej kosztem?
– Milady nie bywa w tej okolicy– zwrócił się spokojnie do bandy Silasa Morta. – Umówiliśmy się w tym miejscu ponieważ wyraziła życzenie, by zwiedzić nieco… barwniejsze rejony miasta. Panowie rozumieją, że to potajemna schadzka? Niestety spóźniłem się, za co najmocniej przepraszam. Mam nadzieję, że milady mi wybaczy.
– Schadzka szmadzka – zadrwił Mort. – Cosik się panu pomyliło. Paniusia przyszła spotkać się ze mną.
– Doprawdy? – Lefevre uniósł brwi. – Wybaczy pan, zacny człowieku, ale jakoś trudno dać temu wiarę. Zgodzisz się ze mną, Sereno, prawda? – Popatrzył na nią wymownie. Choć jego ton nie zmienił się ani na jotę, odebrała jego słowa jak rozkaz. W dodatku wspomniał o schadzce. Jak nic postradał rozum. Zwyczajnie się z niej naśmiewa. Skorzystał ze sposobności, żeby wziąć odwet za zaczepki i uszczypliwości. Boże, w co ona się wpakowała? Zauważyła, że w pobliżu zaczął się zbierać tłum gapiów. Okolica słynęła z szulerni i walk kogutów, za to widok damy z wyższych sfer z pewnością należał tu do rzadkości. Nic dziwnego, że przechodnie pragnęli zobaczyć na własne oczy jej upokorzenie. Taka gratka pewnie prędko się nie powtórzy. Gdyby Lefevre uznał, że jednak nie jest warta zachodu i raptem odszedł, nikt nie kiwnąłby palcem, żeby jej pomóc. To jakiś ponury żart losu. Ze świecą by szukać gorszego kandydata na rycerza w lśniącej zbroi. Zadufany w sobie Francuz spędzał życie na beztroskim próżniactwie; uprawiał karkołomne sporty i przepuszczał majątek na hazard oraz bezwartościowe błyskotki. Nie pojmowała, czemu ktoś taki stał się idolem młodych fircyków. Bezmyślni młokosi naśladowali go na każdym kroku i nie poprzestawali na kopiowaniu niedbałej elegancji, z jaką nosił drogie stroje, durnie usiłowali imitować nawet lekko francuską intonację markiza. Niestety w tej chwili musiała zdać się na niego, poza tym, choć wydawało jej się to kompletnie niepojęte, czuła, że nie warto się opierać. Zresztą czy jakakolwiek kobieta byłaby w stanie oprzeć się jego objęciom?
Już raz pozwoliłaś, żeby zrobił z ciebie pośmiewisko, skarciła się w duchu. Mało ci?
O dziwo miał dziś na sobie wyjątkowo dyskretne odzienie, ale ciemny strój nie czynił go mniej niebezpiecznym. W jego bałamutnie lśniących oczach jak zwykle czaiła się pokusa.
Wpadłam z deszczu pod rynnę, pomyślała, kiedy Silas Mort przykuśtykał w ich stronę i wypiął pierś.
– Posłuchaj no, panie ładny – rzekł, wymachując dłonią przed twarzą Francuza. – Nie wtykaj nosa w moje sprawy, bo jeszcze cię spotka jakie nieszczęście.
– To są moje sprawy – odparł z naciskiem Lefevre. Nie podniósł głosu, a jednak zabrzmiało to jak groźba. – Kto obraża tę damę, obraża mnie. I jeśli jej uchybi, nie skończy się to dla niego dobrze.
Serena zamarła. Tym razem nie ze strachu, lecz ze zdumienia. Kto obraża tę damę, obraża mnie? Łajdak łże jak z nut…
Mort dał się zwieść i opuścił ramię, jakby się zawahał.
– Śmiało, Silas! – zawołał jeden z jego kamratów, a reszta mu zawtórowała: – Dalej, bracie! Pokaż fircykowi, gdzie raki zimują! Taki galancik mocny w gębie? Trza mu ją przefasonować! Od razu się zamknie i zostawi wdówkę w spokoju. To my znaleźliśmy ją pierwsi. Dobrze mówię, panowie?
Gdy Lefevre odruchowo zacisnął wokół niej ramiona, spróbowała go odepchnąć. Przestała się szamotać kiedy usłyszała jego szept.
– Nie opieraj się, Sereno – wymruczał jej wprost do ucha. – Dobrze wiesz, co ci zrobią, jeśli zostawię cię z nimi samą…
Zarumieniła się i zaschło jej w ustach. Chociaż widywali się często na salonach i nieustannie darli z sobą koty, nigdy nie dostrzegła, że jest taki męski. Olśniło ją dopiero teraz. Uniosła głowę i wlepiła zafascynowany wzrok w jego zmysłowe usta.
Zróbże coś, głupia, pomyślała, nie mogąc oderwać od niego oczu. Nie pozwól, żeby Raphael Lefevre uczynił z ciebie swoją dłużniczkę. Nie chcesz tego!
Już miała się wyrwać, gdy nagle spostrzegła, że Mort i jego ludzie podeszli bliżej i skutecznie ich osaczyli. Dała za wygraną, ale nie omieszkała dobitnie wyrazić oburzenia.
– Co pan sobie wyobraża? – syknęła przez zęby, tak cicho, by usłyszał ją tylko Lefevre. – Nie jestem pańską własnością. Nie pojmuję, jakim prawem wtrąca się pan w moje sprawy i… – przerwała tyradę, bo nieoczekiwanie ujął jej twarz i zajrzał jej w oczy. Jego dotyk i spojrzenie wydały się niemal czułe.
– Trzymaj się blisko mnie, ma chѐre, a włos ci z głowy nie spadnie. Pozwól, że o ciebie zadbam.
Co on wygaduje? Co to niby znaczy? Znowu w najlepsze z niej drwi. Niech go licho…
Nim zdążyła zebrać myśli, pogłaskał ją delikatnie po policzkach. Nie wiedzieć czemu zaparło jej dech w piersiach i poczuła, że traci grunt pod nogami. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie się poruszyć, jakby jego palce pozbawiły ją własnej woli. Kiedy pochylił głowę i ich usta się spotkały, oblała się gorącem i zapomniała o protestach. Już nie próbowała się uwolnić. Wręcz przeciwnie, przylgnęła do niego instynktownie i rozpłynęła się w jego uścisku. Przemknęło jej przez myśl, że jego zdecydowane wargi próbują wycisnąć na niej piętno. Ten pocałunek był także deklaracją. Całował ją, by zaznaczyć, że ona należy do niego. Na kilka chwil świat wokół nich przestał istnieć. Był tylko on… dopóki nie uprzytomniła sobie, że zgromadzili się wokół nich kolejni mężczyźni.
Tym razem byli to kompani Lefevre’a, tacy sami jak on bogaci utracjusze, którzy odwiedzali Covent Garden, żeby oddawać się nocnym uciechom. Znała ich wszystkich z widzenia lub ze słyszenia. I lorda Gilesa Beaumarisa, którego ojciec był księciem, i Calluma Finlaya, właściciela rozległych włości w Szkocji, i sir Simona Hawkeswortha, który prowadził hodowlę koni w swoim majątku w Berkshire.
– Hej tam, Lefevre! – zawołał Beaumaris, przypatrując się podejrzliwie szajce Morta. – Co tu się wyrabia? Czyżbyś potrzebował pomocy? – Skinął na przyjaciół i ruszył wraz z nimi w ich kierunku.
Serena na wszelki wypadek naciągnęła kaptur, żeby zasłonić twarz. Niepotrzebnie się trudziła. Sprzymierzeńcy Francuza nie patrzyli w jej stronę, byli zbyt pochłonięci Silasem i jego ludźmi oraz prężeniem mięśni. Aż dziw, że ich drogie surduty nie popękały w szwach.
– Księżyc w pełni, panowie – stwierdził znudzonym tonem Finley, uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Idealna pora na stoczenie bójki. – Szkot był zagorzałym entuzjastą pięściarstwa, pozostali także sprawiali wrażenie silnych i sprawnych. Dość powiedzieć, że Mort od razu poszedł po rozum do głowy i zarządził odwrót.
Teraz, pomyślała Serena, gdy banda zniknęła w ciemności. To idealny moment, by wziąć nogi za pas.
Próbowała rzucić się do ucieczki. Robiła co mogła, żeby się wyrwać, ale Lefevre trzymał ją w żelaznym uścisku i nie zamierzał puścić. Tymczasem jego znajomi raptem zainteresowali się jej osobą i wszyscy wlepili w nią zaciekawione spojrzenia. Na szczęście nie zobaczyli zbyt wiele, bo od stóp do głów zasłaniał ją płaszcz.
– Do diaska, Lefevre, znów chadzasz własnymi ścieżkami? – odezwał się Giles. – Sądziłem, że mamy iść w miasto razem. Ale ty, jak widzę, już znalazłeś sobie towarzystwo na dzisiejszą noc. – Popatrzył wymownie na Selenę, która przycisnęła twarz do ramienia Lefevre’a i zacisnęła powieki. Modliła się w duchu, żeby jej nie zdradził. Błagam, nie mów im, kim jestem, powtarzała bezgłośnie. – Nie przedstawisz nam swojej damy? – dopytywał się Beaumaris.
– Damy? – prychnął Hawkesworth. – Odkąd to uliczne dziewki zwie się damami? – Miej się na baczności, przyjacielu – dodał, spoglądając na Francuza. – Niewiele brakowało, a dzisiejsza wybranka wpakowałaby cię w nie lada kabałę. Na twoim miejscu zażądałbym… szczególnych względów. A skoro o tym mowa, zostawimy cię, żebyś mógł odebrać swoją… nagrodę.
Odeszli nieśpiesznie, rechocząc z własnych grubiańskich żartów.
Serena poczuła, że płoną jej policzki. Oddałaby wszystko, żeby jak najprędzej znaleźć się w domu i zapomnieć o tym, co ją spotkało. Postanowiła zrobić wszystko, żeby nigdy więcej nie zbliżać się do Lefevre’a.
Szkoda tylko, że on miał wobec niej zupełnie inne plany. Gdy spróbowała mu się wyrwać, ścisnął ją jeszcze mocniej i pociągnął w stronę pobliskich budynków. Szarpała się ile sił, niestety na próżno.
– Nic z tego, milady – rzekł spokojnie. – Daremny trud. Nie wymknie się pani. W swoim czasie odwiozę panią bezpiecznie do domu, ale najpierw poświęci mi pani chwilę. Najwyższa pora, byśmy poważnie porozmawiali. Odkładaliśmy to stanowczo za długo.
Raphael zaprowadził ją wąską brukowaną alejką do gospody na skraju placu. Po namyśle uznał, że powinien był wybrać nieco przyzwoitsze miejsce. Dookoła kręciło się mnóstwo podejrzanych typów. Nie brakowało też kokot, rozglądających się za potencjalnymi amatorami ich usług.
– Dla takiego przystojnego dżentelmena zejdę z ceny! – zagadnęła go zalotnie jedna z kurtyzan. – Reflektujesz, kochanieńki?
– Nie, dziękuję. Mam już na dziś towarzystwo. – Przyciągnął bliżej Selenę i uprzytomnił sobie, że cała dygocze. To zapewne skutek szoku po spotkaniu z bandą opryszków, choć gotów był się założyć, że gdyby ją o to zapytał, oznajmiłaby ozięble, że wolałaby spędzić cały dzień z szajką rzezimieszków niż pięć minut z nim. Cóż, będzie musiała jakoś ścierpieć jego towarzystwo.
Gdy przestąpili próg karczmy, posadził ją przy stole w głębi sali, z dala od wścibskich spojrzeń. Zauważył, że po drodze zsunął jej się kaptur i na moment zaparło mu dech w piersi. Widok jej urodziwej twarzy zawsze budził w nim niezdrową ekscytację. Nawet teraz, blada, wzburzona i ze zrujnowaną fryzurą nadal była najpiękniejszą kobietą z całej londyńskiej śmietanki. Miała regularne rysy, kształtne, wydatne usta i niebieskie oczy oprawione gęstymi, ciemnymi rzęsami.
Niewiele o niej wiedział, ale dostrzegł, jak bardzo jest wstrząśnięta tym, co ją spotkało w tej podłej okolicy.
Ludzie pytali często, czemu nie wyszła ponownie za mąż.
– Za bardzo kochała pierwszego męża – padała niezmiennie ta sama odpowiedź. – Czcigodny Lionel Willoughby zginął na wojnie śmiercią bohatera. Świata poza nim nie widziała, to i nie dziwota, że nigdy nie będzie dla niej istniał nikt inny…
Pogrążony we własnych myślach, ocknął się dopiero po chwili, gdy się zorientował, że lady Willoughby coś do niego mówi. Niezbyt przyjaznym i cokolwiek zniecierpliwionym tonem.
– Jak zwykle nie ustaje pan w wysiłkach, żeby mnie upokorzyć, prawda? Jak inaczej wyjaśnić to, że zaciągnął mnie pan do tego obskurnego miejsca?
Pomyślał filozoficznie, że angielscy arystokraci z całą pewnością dorównują butą tym z Francji.
– Nawet gdyby pani oskarżenie było zasadne, to i tak nie zdołałbym dorównać upokorzeniom, które zgotowała pani sobie sama. – Skinął na karczmarza i poprosił, by podano im wino.
– Wino to ostanie, na co mam teraz ochotę! – oznajmiła, rozglądając się niepewnie dookoła.
– Doprawdy? – Wzruszył ramionami. – Wedle życzenia, nie zamierzam pani zmuszać. Co pani robiła w tym ciemnym zaułku? W dodatku sama i o tak nieprzyzwoitej porze? Tylko proszę nie mówić, że nic mi do tego. To ja wyciągnąłem panią z opałów, więc mam prawo wiedzieć, w czym rzecz. – Kiedy na stole pojawiła się butelka, napełnił do połowy szklanki. – Szczerze mówiąc, oczekiwałem, że okaże pani odrobinę wdzięczności.
– Wdzięczności? Raczy pan żartować! Miałabym dziękować za ten… ten publiczny pokaz męskiej próżności?
Pamiętał dokładnie listopadowy wieczór, kiedy poznali się podczas jednego z sezonowych balów.
– To piękność jakich mało – poinformował go Giles Beaumaris. – Przekonasz się na własne oczy.
Miał rację. Lady Willoughby w istocie zachwycała naturalnym wdziękiem, ale to nie jej uroda zrobiła na nim największe wrażenie. Dostrzegł w niej przede wszystkim rozczulającą bezbronność. Ujrzawszy ją w tłumie innych twarzy, pomyślał, że sprawia wrażenie zagubionej i bardzo samotnej.
Poprosił ją do tańca, lecz nim zdążył odkryć, co się kryje za jej udręczonym spojrzeniem, wszystko poszło nie tak. A teraz było już za późno, żeby cokolwiek naprawić., choćby stanął na głowie. W oczach lady Willoughby Raphael Lefevre na zawsze pozostanie zdrajcą i utracjuszem. Od czasu ich katastrofalnego pierwszego spotkania wyniosła wdowa po bohaterze częstowała go kąśliwymi uwagami przy każdej sposobności. Dzięki sporej popularności wśród londyńskich elit oraz wrodzonemu poczuciu humoru odpierał jej ataki z wyszukaną ironią. Szkopuł w tym, że jej złośliwe komentarze ostatnio zaczęły się robić niebezpieczne.
Uśmiechnął się cynicznie. Gdyby świat był nieco prostszy, zapewne zdołałby ją ugłaskać słodkim słówkiem i kilkoma pocałunkami. Kiedy przed chwilą trzymał ją w ramionach, wydawała się taka słodka i uległa. Co więcej, mógłby przysiąc, że jego dotyk nie był jej obojętny.
Przypuszczał, że była tego świadoma i nie mogła sobie tego darować. Nienawidziła własnej słabości, a jeszcze bardziej nienawidziła jego.
Wysączył wino i nalał sobie kolejną porcję. Jego towarzyszka odstawiła na bok pełną szklankę. Gardziła nie tylko nim, lecz także poślednim trunkiem. Odnotował z ulgą, że odzyskała spokój, choć jej lodowate spojrzenie i urażona mina wyglądały komicznie w zestawieniu ze zdewastowaną fryzurą. Misternie ufryzowane bladozłote loki rozsypały się pod kapturem. Jego zdaniem w nieładzie wyglądały jeszcze bardziej uroczo niż zwykle. Naturalnie nie mógł powiedzieć tego na głos. Gdyby ośmielił się zauważyć, że jej zwykle nieskazitelna prezencja ucierpiała nieco podczas przeprawy z opryszkami, poczytałaby to za osobisty afront.
Wystarczy tych zachwytów, skarcił się w duchu. Owszem, była piękna, ale cóż z tego? Świat jest pełen pięknych kobiet, a ona nie znosi go jak morowej zarazy.
– Hm… – odezwał się. – Zatem nazywa pani moje wysiłki pokazem męskiej próżności? Interesujące. Wydawało mi się, że ratuję panią z poważnej opresji, ale być może jestem w błędzie. A zgraja napastujących panią typów to zapewne wytwór mojej bujnej wyobraźni. Jeśli pani nocna eskapada kiedykolwiek wyjdzie na jaw, pani reputacja będzie zrujnowana. Chyba zdaje pani sobie sprawę, jak ryzykowne mogą być wizyty w tej części miasta?
– Mogłabym zapytać pana o to samo – odparła bez namysłu, po czym oblała się rumieńcem. Nawet taka wytworna dama jak ona wiedziała to i owo o życiu. I domyślała się, z jakiego rodzaju rozrywek słynie Covent Garden.
– Przypominam, że jestem mężczyzną, jeśli to pani umknęło. Potrafię się obronić. Bywało, że odpierałem zaczepki w znacznie podlejszych miejscach, a co do mojej reputacji, nie muszę się o nią martwić, bo zaprzepaściłem ją wieki temu. Za to pani cieszy się nieposzlakowaną opinią i jest siostrą wpływowego arystokraty. Mimo to z własnej woli znalazła się pani w dzielnicy uciech. W dodatku sama, bez eskorty. Zechce mi pani objaśnić, dlaczego?
W jej oczach na moment pojawiła się panika. Poza tym znowu zaniemówiła, a rzadko miewała kłopot ze znalezieniem właściwych słów.
– To moja prywatna sprawa – powiedziała w końcu beznamiętnym tonem. – Być może nie wyraziłam się jasno, więc na wszelki wypadek powtórzę, co miałam na myśli. Nie podoba mi się sposób, w jaki… w jaki…
– Zakomunikowałem pani prześladowcom swoje wyłączne prawa do pani osoby? – podsunął usłużnie i pstryknął palcami, jakby uważał ów incydent za błahostkę. – Najmocniej przepraszam za śmiałość. Rozumiem, że zamierzała pani rozprawić się z nimi inaczej? Skutecznie i bez mojej asysty? Zapewne skrywa pani pod płaszczem pistolet… Nie? Ach, naturalnie! Że też nie przyszło mi to do głowy! Chciała ich pani rozbroić swoim ciętym językiem!
Zamiast odpowiedzieć, spojrzała w stronę wyjścia.
– Odradzałbym ucieczkę – rzucił od niechcenia. – Przekonała się pani na własnej skórze, że to niezbyt przyjazna okolica. Czemu tak bardzo pani nie w smak, że przyszedłem jej z pomocą?
Przyjrzał jej się i bez trudu zauważył, że choć wyglądała na spokojną, nadal była rozstrojona i zmieszana.
– Nie musiał pan mnie tak… tak obłapiać na oczach tylu ludzi. Wyglądało to, jakbyśmy…
– Byli kochankami? Przecież o to właśnie chodziło. Dałem im do zrozumienia, że jesteśmy umówieni na schadzkę. Mieli nade mną sporą przewagę liczebną. Jak inaczej miałem ich przekonać, że nie zawaham się przed niczym, żeby panią obronić? – Popatrzył na nią z uśmiechem. – Sama pani przyzna, że nie było lepszego sposobu.
– Łajdak z pana – odpowiedziała z rumieńcem. – Łotr bez skrupułów i…
– Och, bez wątpienia – przyznał ochoczo. – Ale nikt nie jest doskonały. Pani też to i owo można by zarzucić, na przykład przesadną dumę.
Zaróżowiła się jeszcze mocniej, a on przyglądał się jej zmysłowym ustom, które zacisnęły się bezwiednie, gdy na próżno usiłowała obmyślić celną ripostę. Pierwszy raz widział ją zbitą z pantałyku i zrobiło mu się jej trochę żal. Tylko trochę, bo przypomniał sobie, jak go potraktowała raptem tydzień temu. Otoczona kordonem wielbicieli stwierdziła moralizatorsko, że porzucił na pastwę losu nieszczęsnych rodaków, w tym prawdopodobnie krewnych. Zostawił ich w godzinie próby, żeby wieść uprzywilejowany żywot za granicą. A przecież to właśnie z powodu ludzi, którzy ostentacyjnie opływają w dostatek, we Francji wybuchła rewolucja.
Wygłosiła opinię, doskonale wiedząc, że usłyszy każde jej słowo. Z rozmysłem próbowała go urazić i sprowokować. Jej ostrze sięgnęło celu. Przez moment poczuł wściekłość, na szczęście tylko przez moment.
Nadal miał jej to za złe. Nie przepadał za ludźmi, którzy ferują na prawo i lewo wyroki na temat spraw, o których nie mają pojęcia.
Zmusił się do zachowania spokoju i skinął na jej nietkniętą szklankę.
– Na pewno nie ma pani ochoty na wino?
– Na pewno – syknęła ze złością, obrzucając go nieprzyjaznym spojrzeniem. – Nigdy nie przyszłabym do tego obskurnego miejsca z własnej woli. A już na pewno nie z panem!
Uraczył ją nonszalanckim uśmiechem. Głównie po to, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. Był niemal pewien, że jego wystudiowany spokój doprowadza ją do szału.
– Mon Dieu… – mruknął z przesadnym ubolewaniem. – Współczuję. Domyślam się, jakie to dla pani uwłaczające.
Unosząc do ust szklankę, zauważył, że płaszcz zsunął jej się nieco z ramion, odsłaniając bladozieloną suknię. Zadbała o to, żeby zanadto nie eksponować wdzięków; wysoki dekolt zasłaniał ją niemal po szyję, ale delikatna tkanina i tak opinała piersi. Przypomniał sobie, jak przyjemnie było obejmować jej smukłe, lecz krągłe ciało, i zdusił dreszcz podniecenia.
Nie zapominaj, że tobą gardzi, upomniał się na wszelki wypadek. I jest niebezpieczna, postawiła cię w trudnym położeniu. Masz okazję zamknąć jej usta, zmusić ją, żeby przestała cię szkalować, więc wykorzystaj szansę.
– Z pewnością zdaje pani sobie sprawę – zagadnął przyjaźnie – że powinna pani zgłosić to zajście stosownym władzom? To jedyny sposób, żeby pozbyć się łotrów, którzy ośmielili się panią nękać. Zamierza pani złożyć na nich skargę?
– Nie mogę tego zrobić – przyznała po namyśle. – Nie złożę na nich skargi, bo zależy mi na dyskrecji. Nie chcę, żeby ta sprawa wyszła na jaw.
– Ach, pojmuję… – skwitował, kiwając głową. – Choć przyznam, że to dla mnie niespodzianka. Lady Serena Willoughby okazała się zwykłą śmiertelniczką. Nie przypuszczałem, że dożyję dnia, w którym usłyszę, że jednak nie jest pani święta. Pozwoli pani, że przy okazji poczynię pewną sugestię. Następnym razem, kiedy zechce pani wyliczać publicznie cudze przywary albo pouczać innych, proszę najpierw zerknąć w lustro i rozliczyć się z własnych grzechów. O, pardon, zapomniałem, że jest pani chodzącą doskonałością. Ale skoro nigdy pani nie zbłądziła, to czemu załatwia pani potajemne interesy z podejrzanymi typami, którzy w dodatku panią szantażują?
Nabrała powietrza, ale oddech uwiązł jej w piersi i nie zdołała wykrztusić ani słowa.
– Swoją drogą nie trzeba było im ulegać – dodał po chwili. – Nie zostawią pani w spokoju.
– Jak to? Przecież im zapłaciłam. Dokładnie tyle, ile chcieli… – przerwała, uprzytomniwszy sobie, że zdradziła zbyt wiele.
– Właśnie dlatego wrócą po więcej – stwierdził rzeczowo. – Zawsze wracają. – Przyjrzał jej się uważnie. – A niech mnie… Wychodzi na to, że się nie pomyliłem, rzeczywiście ma pani coś na sumieniu. W dodatku naraziła pani na szwank swoją nieposzlakowaną opinię. Myślę, że wspólnie zdołamy temu zaradzić. Pomogę pani pozbyć się dręczycieli. Nie będzie pani musiała ich więcej oglądać, ale w zamian za to pani przestanie mnie oczerniać. Nie żądam wiele, to uczciwy układ.
– Nie potrzebuję pańskiej pomocy. Sama sobie z nimi poradzę, jak zawsze.
Popatrzył na nią z politowaniem.
– Śmiem wątpić. Mówiłem pani, szantażyści zawsze wracają po więcej. A to oznacza co najmniej kilka kolejnych, nocnych wycieczek do Covent Garden. Naprawdę zamierza pani przechodzić przez to ponownie?
– Zapewniam pana, że to się nie powtórzy. Nie ośmielą się…
– Czyżby? Jest pani rozczulająco naiwna. Zwłaszcza że dwóch z nich przywlekło się za nami do oberży i cały czas bacznie nam się przygląda. Wypadałoby zatem przyjąć, że jeszcze z panią nie skończyli. Poza tym pozostaje jeszcze jedna istotna kwestia, moi znajomi. Niewykluczone, że udało im się panią rozpoznać. Wzięła to pani pod uwagę?
– Nie, bo to niemożliwe. W tym płaszczu i kapturze, nie zdołaliby… – urwała gwałtownie i zaczerpnęła tchu. – Chyba pan mnie pan nie wyda? Nawet pan nie zniżyłby się do takiej podłości!
– Och, dziękuję. W pani ustach brzmi to niemal jak komplement. – Uśmiechnął się szyderczo. – Przyznam, że pani niskie zdanie na mój temat nie przestaje mnie bawić. A co do pytania… cóż, nie musi się pani niczego obawiać. W każdym razie nie z mojej strony. Po cóż miałbym o tym rozpowiadać? Jednak nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że moi przyjaciele widzieli pani twarz i skojarzyli ją z właściwym nazwiskiem. W końcu jest pani dość… charakterystyczna. A jeśli wiedzą, kogo widzieli, to gwarantuję, że zaczną zachodzić w głowę, co lady Serena Willoughby robiła w środku nocy w ciemnej uliczce w Covent Garden. W dodatku z Raphaelem Lefevre’em, którego jakoby serdecznie nie cierpi.
Nie znalazła na to odpowiedzi.
– Radziłbym dokładnie to przemyśleć. Znalazła się pani w dość trudnym położeniu, szczególnie jeżeli sprawa się rozniesie i zaczną o pani krążyć plotki. Zatem jutro po południu zjawię się u pani z wizytą.
– Wykluczone! Niby po co?
– Będzie pani potrzebowała pomocy.
– Pomocy? Nawet jeśli, to z pewnością nie przyjmę jej od pana. Poza tym mam na jutro inne plany.
– W takim razie mądrze pani zrobi, jeśli je zmieni. Proszę się mnie spodziewać około czwartej. – Skinął w stronę drzwi. – Wychodzimy?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji