Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Jak wiele dotyk jest w stanie odebrać? Ile cierpienia może przysporzyć jego brak?
James Wagner to syn właściciela największej na świecie sieci banków. Jest impulsywny i stanowczy. Aby przejąć udziały w firmie, jest gotowy na wszystko. Nawet na ślub.
Rose kilka lat temu przeżyła koszmar, którego wspomnienie wciąż nie daje jej spać i nie pozwala do nikogo się zbliżyć. Żyjąc w cieniu przeszłości, skupia się na swoich studiach na wydziale historii. Aż pewnego dnia jej rodzice, bogaci przedsiębiorcy, dla których priorytetem jest rodzinny biznes, chcąc uratować swoją firmę, postanawiają wydać ją za Jamesa.
Chandlerowie i Wagnerowie zawierają umowę. Rose i James muszą wypełnić jej warunki i przekonać wszystkie najważniejsze osoby w świecie biznesu, że ich aranżowane małżeństwo jest prawdziwe. Ale czy kobieta, która boi się dotyku, może stworzyć bliską relację z obcym mężczyzną? I czy można uciec od przeszłości, która zaczyna przypominać o sobie bardziej niż kiedykolwiek?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 500
Książka przeznaczona dla czytelników 18+. Może zawierać tematy drażliwe dla niektórych czytelników.
Zaułek był ciemny. Jedyne źródło światła stanowiła uliczna lampa, która migotała tak, jakby sama znajdowała się u kresu wytrzymałości. Lodowaty deszcz tylko pogarszał już i tak słabą widoczność. Ulice były puste i ciche, mimo że… mimo że krzyczałam.
Krzyczałam, kiedy jego ciało przyparło mnie mocniej do zimnej ściany.
Krzyczałam, kiedy jego ukryta pod ciemnym kapturem twarz się do mnie nachyliła.
Krzyczałam, kiedy jego usta przyczepiły się do mojej szyi niczym pijawki.
Krzyczałam, kiedy jego zimna dłoń unieruchomiła moje nadgarstki, podczas gdy druga zaczęła podnosić moją spódnicę.
Błaganie i łzy nie pomagały. Wręcz przeciwnie – zachęcały go.
Wszystko zagłuszał deszcz.
– Rose, obudź się! To tylko sen!
Krzyknęłam, kiedy czyjeś dłonie złapały mnie za ramiona. Ocknęłam się i zorientowałam, że znów jestem na łóżku w sypialni. Zamrugałam kilka razy, czując spływające po policzkach łzy. Ujrzałam przed sobą błękitne oczy pełne troski. Ciepłe dłonie dalej mnie trzymały… ale ja nadal czułam jego łapska. Zimne. Brudne.
Odskoczyłam jak najdalej i spadłam na podłogę. Wycofałam się na czworakach pod ścianę i objęłam ramionami kolana, chowając w nich głowę.
Moim ciałem wstrząsnął głośny szloch.
Rozdział 1
Działalność
Do końca zostało wam pół roku – oznajmił profesor i posłał nam szczery uśmiech. – Dlatego od teraz wykłady będą powtórzeniowe. Możecie na nie przychodzić według własnego uznania lub uczyć się gdzie indziej!
Po tych słowach rozległy się oklaski i okrzyki zachwytu. Ja tylko się uśmiechnęłam i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Szybko zarzuciłam na siebie kurtkę, wychodząc z sali.
Autobus na szczęście się nie spóźnił i już po chwili jechałam nim w stronę domu ulicami San Jose. Nigdy nie przepadałam za wielkim ruchem panującym w tym mieście, ale było i tak zdecydowanie lepsze i mniej zaludnione od Nowego Jorku, gdzie moi rodzice chcieli początkowo przenieść główną siedzibę firmy – rodzinnego biznesu założonego przez mojego dziadka.
Moja matka była prawnikiem, tak jak jej rodzice. Początkowo firma oferowała tylko usługi adwokackie, ale kiedy mój ojciec, lekarz, ożenił się z mamą, zdecydowali się połączyć swoje profesje i w tym samym budynku otworzyć dodatkowo prywatną klinikę. Budynek nosił nazwę Chandler’s Clinic & Law Company, choć ja wolałam na niego mówić „Imperium”. Wszystko dlatego, że w tym jednym budynku ze szkła i kamienia mieścił się praktycznie cały świat moich rodziców, czyli praca.
Od czasów dzieciństwa przyzwyczaiłam się już do tego, że muszę być niezależna i nie powinnam za bardzo liczyć na ich obecność w naszym domu. Nie było mi oczywiście łatwo, kiedy rodzice każdą wolną chwilę poświęcali pracy, a mnie traktowali jak powietrze. Mieli jednak swoją hierarchię spraw, którymi się zajmowali: najpierw była praca, potem pieniądze, następnie dom i dopiero potem ja.
Jakoś udawało mi się znosić samotność, ale trzy lata temu… Kiedy to się stało, zrozumiałam, jak bardzo ich potrzebuję. Niestety status firmy okazał się dla nich ważniejszy od szukania sprawiedliwości za to, co mi się przydarzyło. Od tamtej pory – mimo bólu – traktowałam ich tak samo, jak oni mnie: jak powietrze. Jedyne, co nas łączyło, to więzy krwi i wspólny dom. Rozmawialiśmy wyłącznie przy obiedzie i tylko na temat mojej nauki lub ich pracy.
Autobus zatrzymał się niedaleko kawiarni, którą omijałam szerokim łukiem. Przyspieszyłam kroku, aby znaleźć się jak najdalej od zaułka znajdującego się obok niej.
Po chwili dotarłam do naszej willi z ogrodem. Kiedy znalazłam się w środku, odetchnęłam głęboko, opanowując oddech.
Uspokój się, pomyślałam.
– Rose, to ty?
Znieruchomiałam, słysząc głos matki. Zastałam ich wraz z ojcem siedzących w salonie. Nie ukrywałam zdziwienia, które wykwitło na mojej twarzy; rzadko kiedy rodzice wracali do domu tak wcześnie. Z reguły kończyli pracę wieczorami.
– Dlaczego nie jesteście w pracy? – spytałam, lekko marszcząc brwi.
– Usiądź – polecił ojciec i dłonią, na której nadgarstku błyszczał drogi zegarek, wskazał mi fotel naprzeciwko. Niepewnie zrobiłam to, co mi kazał. Zmierzyłam ich wzrokiem; oboje byli jak zwykle ubrani w swoje uniformy, ale ich twarze były poważniejsze niż normalnie.
– Coś się stało? – spytałam.
Matka westchnęła głęboko i przygładziła idealnie upięte włosy. Miały odcień ciemnozłocistego blondu, tak jak moje, z tą różnicą, że powoli zaczynała już przez nie przebijać siwizna. Mimo to, jak na swój wiek, była bardzo atrakcyjną kobietą.
– Te bankowe szczury podniosły nam ratę – zaczął ojciec, wpatrując się w swoje splecione dłonie. – Uznali, że skoro tak dobrze nam się wiedzie, jesteśmy w stanie spłacać kredyt w o wiele większych sumach.
– Dzisiaj się o tym dowiedzieliście? – spytałam.
– Nie, kilka miesięcy temu – odpowiedziała matka, siedząc prosto. Tak jak zawsze głos miała spokojny, ale stanowczy. – Myśleliśmy z ojcem, że damy radę i po prostu podniesiemy nieco ceny naszych usług. Niestety… efekt okazał się odwrotny. Straciliśmy wielu klientów.
– Jesteśmy w złej sytuacji – dodał jeszcze ojciec, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przełknęłam ślinę, nerwowo analizując wszystko w głowie.
– Jesteśmy… to znaczy wy jesteście… bankrutami? – spytałam ostrożnie. Na moje słowa ojciec zacisnął dłonie w pięści, a matka przymknęła na chwilę oczy. Oboje jednak pokiwali po chwili głowami.
Wypuściłam powietrze z ust. Nie wiedziałam nawet, że je wstrzymuję. Potarłam dłonią twarz.
– Co teraz? – Popatrzyłam na nich ze współczuciem. Wyglądali na wykończonych i naprawdę wściekłych. Nie dziwiłam im się jednak. Nie mogłam. Bankructwo to dla nich to samo, co zabranie uzależnionej osobie jej narkotyku. Nie czułam żadnej satysfakcji z ich porażki. Żadnej. Może nie mieliśmy zbyt dobrych rodzinnych relacji, ale mimo to byłam ich córką. Znałam ich i wiedziałam, jakie to dla nich trudne… nawet jeśli oni nie wiedzieli, jak trudno było mi.
– Bank wystawił już budynek na sprzedaż – wyjaśnił ojciec i spojrzał na mnie po raz pierwszy, odkąd weszłam. Poprawił marynarkę i odchrząknął. – Znalazł się już kupiec.
– Macie zamiar tak po prostu oddać firmę? – spytałam zszokowana. – Przecież to całe wasze życie, rodzinny interes.
– Nie jesteśmy już w stanie utrzymać firmy sami – wyjaśniła matka i wyraźnie zmusiła się do słabego uśmiechu. – Jest jednak szansa, aby ją uratować.
Znieruchomiałam, czekając na dalsze wyjaśnienia.
– Chętnym do kupna budynku okazał się znany biznesmen, a mianowicie Matthew Wagner. – Ojciec spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja tylko zamrugałam kilka razy. Znałam to nazwisko. Znał je każdy, kto był choć odrobinę związany ze światem biznesu lub nim zainteresowany.
Gazety non-stop pisały o International Wagner Bank Group, czyli światowej sieci banków, którą obecnie zarządzał Matthew Wagner i która słynęła nie tylko ze swoich licznych ofert, ale i z możliwości negocjowania warunków każdej z usług. U Wagnerów zapożyczali się nie tylko zwykli ludzie, ale też rozmaite przedsiębiorstwa. Oprócz zarządzania siecią banków Matthew utrzymywał się także z wykupywania wielu prywatnych firm, które ulepszał i otwierał ponownie, ale już pod swoim nazwiskiem. Najwyraźniej to samo chciał zrobić z Imperium moich rodziców.
– Nadal nie rozumiem – powiedziałam po dłuższej chwili. – Wagner chce wykupić waszą firmę, ale nie będziecie w niej już wtedy pracować.
Wąskie wargi ojca rozszerzyły się w takim samym lekkim uśmiechu jak u matki – ale bardziej złośliwym.
– Miałem z nim dzisiaj spotkanie – oznajmił, nie przestając się uśmiechać. – Wytłumaczyłem mu, że ludzie korzystali z naszych usług, bo byli z nas zadowoleni. Jeżeli nas wyrzuci, to możliwe, że straci wtedy wielu naszych stałych klientów. Nieważne, jak dobrymi i wykształconymi ludźmi nas zastąpi. Zaproponowałem mu, aby po wykupieniu naszej firmy pozwolił jej zachować nazwę, a nam dalej pracować za tę samą stawkę.
– Okazuje się, że Wagner ma bzika na punkcie lojalności swoich pracowników – dodała matka i zaśmiała się lodowato. – Bardzo uważnie ich dobiera, a już szczególnie tych, którzy będą zajmowali tak wysokie stanowiska w jego przedsiębiorczym świecie.
– Musieliśmy go jakoś do siebie przekonać, opowiedzieć o sobie i całej naszej karierze – kontynuował ojciec. – Kiedy wspomnieliśmy o tym, że mamy córkę, myśleliśmy, że to dla niego nieistotne, ale jednak…
Oboje wymienili znaczące spojrzenia, które doskonale znałam; chłodne i pełne pychy, takie same, kiedy udawało im się dobić targu.
Przeszedł mnie dreszcz.
– O co chodzi? – spytałam niemal szeptem, obejmując się ramionami. Oboje przenieśli na mnie swój wzrok.
– Zawarliśmy z nim umowę – powiedział ojciec. – Matthew przystanie na nasze warunki, a nawet uczyni nas wspólnikami. My będziemy zarządzać firmą tak, jak dotychczas. On tylko przejmie budżet.
– I to wszystko w zamian za co? – spytałam ostrożnie.
– W zamian za oddanie twojej ręki jego synowi.
Pobladłam. Miałam wrażenie, że całe powietrze gdzieś wyparowało.
Rozdział 2
Sprzedana
Musiałam naprawdę być blada jak ściana, bo matka powiedziała po chwili beznamiętnym tonem:
– Wiem, że może to być dla ciebie szok, ale po latach sponsorowania twoich beznadziejnych studiów i mieszkania z nami, sądzimy, że jesteś nam coś winna.
Zacisnęłam zęby, klnąc w środku na wszystkie możliwe sposoby. Długo znosiłam ich obojętność, ale jej słowa naprawdę mnie zraniły. To, że nie poszłam na wybrane przez nich studia ekonomiczne lub medycynę, nie oznacza, że jestem im cokolwiek winna. Dobry rodzic zaakceptowałby wybór swojego dziecka.
– Kiedy tylko ukończę studia i pójdę do pracy, oddam wam wszystko co do grosza – odpowiedziałam ze spuszczonym wzrokiem.
– Tak czy siak, gdyby nie nasz biznes, skończyłabyś naukę już po gimnazjum – warknął ojciec. – Dlatego obowiązek uratowania firmy dotyczy także ciebie, Rose.
– Nie kosztem mojego życia – odparłam, patrząc mu z bólem w oczy. – Nie pozwolę, żebyście mnie sprzedali.
– To małżeństwo to tylko biznes! – Ojciec wyrzucił ręce w górę.
– Nie – wyszeptałam.
– Co?
– Nie – syknęłam, stając na równe nogi. – Nie wyjdę za obcego człowieka!
– A za jakiego byś chciała wyjść? – Tym razem ojciec także wstał i popatrzył na mnie z furią w oczach. – Za takiego, który by cię kochał? Boisz się własnego cienia! Zostałaś zbrukana. Kto cię zechce?!
Zrobiłam chwiejny krok w tył, bo jego słowa zabolały jak uderzenie w twarz. Wiedziałam, że były niczym ziarenko, które zdążyło zapuścić pierwsze korzenie w moim sercu.
Nie płacz, pomyślałam, czując gulę w gardle. Nie płacz. Nie przed nimi.
– Skoro nikt mnie nie zechce, to dlaczego miałby mnie zechcieć jego syn? – spytałam cicho, na co matka otworzyła szeroko oczy i także wstała, celując we mnie palcem.
– Nawet się nie waż! – warknęła. – Oni o niczym nie wiedzą i tak ma pozostać! Niech myślą, że po prostu jesteś nieśmiała.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Jak możesz? – wyszeptałam.
– Wyjdziesz za niego i koniec – oznajmił ojciec, biorąc głęboki oddech, jakby chciał się uspokoić. – Jeżeli się sprzeciwisz, to możesz się pożegnać ze studiami i z mieszkaniem tutaj.
Przełknęłam ślinę. Każdą cząsteczkę silnej woli, jaka mi pozostała, przeznaczyłam na to, by powstrzymać płacz. Gula w moim gardle rosła, a serce biło jak oszalałe. Starałam się zachować kamienną twarz, ale usta mimowolnie wykrzywiły się w grymasie.
Moje milczenie najwyraźniej uznali za zgodę, bo matka również odetchnęła i oznajmiła:
– Wagnerowie przebywają obecnie w Meksyku, ale już jutro wracają. Po drodze wstąpią do nas na kilka dni, żeby omówić całą umowę i szczegóły wesela. Potem wyjedziesz z nimi do Seattle.
Rozchyliłam lekko usta, mając wrażenie, że wciąż jest za mało powietrza. Moja dolna warga zadrżała.
– Będą jutro na kolacji. Przygotuj się. – To nie była prośba. To był rozkaz.
Bez słowa ruszyłam w stronę schodów i swojego pokoju. A kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, osunęłam się po nich na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Wybuchnęłam płaczem.
Chciałam krzyczeć.
Chciałam, aby mój ból usłyszał cały świat. Tak jak wtedy.
Ale, jak zwykle, głos zdusiłam w sobie.
Emocje wypływały ze mnie ze łzami przez następną godzinę.
Zostałam sprzedana przez własną rodzinę. Tylko po to, by ochronić ich wizerunek i firmę. Mogliby po prostu zatrudnić się gdzie indziej, ale myśl, że wówczas ich szefami byłby ktoś inny niż oni sami, napawała ich wstydem i oburzeniem.
To ja musiałam płacić za ich dumę i egoizm. Ale tym razem cena była za wysoka. Jak miałam spędzić życie u boku… mężczyzny?
Ostatni raz wypełniało mnie tak wielkie przerażenie wtedy, w zaułku. Teraz miałam wrażenie, że czeka mnie dziwna powtórka. Jedyna różnica będzie taka, że tym razem na pewno sobie nie poradzę.
Rozdział 3
Kolacja
Kiedy obudziłam się następnego dnia, pierwsze, co chciałam zrobić, to zacząć płakać. Od razu skuliłam się, chowając głowę w poduszki.
Byłam koszmarnie niewyspana. Przepłakałam prawie całą noc i jeszcze nie miałam dość. Cały czas otaczały mnie myśli: Co ja zrobię? Jak to będzie? Do końca życia mam być żoną obcego człowieka?
Ból rozsadzał mnie od środka. Jeszcze nigdy nie chciałam krzyczeć tak bardzo, jak teraz.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe.
Odwróciłam się na drugi bok i znowu zamknęłam oczy. Kolacja będzie wieczorem, nie wcześniej. Do tego czasu nie miałam zamiaru się nigdzie ruszać – łóżko zdawało się teraz jedynym bezpiecznym miejscem.
Wstałam dopiero wtedy, gdy matka zapukała do moich drzwi i poinformowała mnie, że Wagnerowie będą za dwie godziny. Jak zwykle, nawet nie siliła się na miły ton.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam wziąć chłodny prysznic. Wyszykowałam się; z kamienną miną zrobiłam sobie naturalny makijaż, który miał tylko zatuszować wory pod oczami i podkreślić rysy twarzy. Włosy, sięgające piersi, pozwoliłam sobie zostawić rozpuszczone. Ubrałam się w gładką, błękitną sukienkę do kolan z długimi rękawami, a do niej założyłam niskie obcasy w tym samym kolorze i delikatną złotą biżuterię.
Spojrzałam w lustro. Zmierzyłam wzrokiem dziewczynę, którą w nim zobaczyłam, i zatrzymałam się na jej twarzy – zupełnie beznamiętnej. Jakby już wszystko było jej obojętne.
Westchnęłam głęboko, zamykając na chwilę oczy.
I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– A jeżeli ona nie zechce? – spytałem, odwracając się w stronę ojca.
– Chandlerowie zawarli już umowę. Nie ma odwrotu – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. Wyglądał przez okno samochodu, którym właśnie jechaliśmy do domu mojej przyszłej narzeczonej.
– Wiesz, co sądzę o tym małżeństwie – odparłem. Istotnie, wiedział. Wiedział już od chwili, kiedy po raz pierwszy poruszył ze mną ten temat po jednej z jego ważnych konferencji.
Oczywiście nie skakałem z radości na myśl, że zwiążę się z kobietą, której nie znam. Jednak od najmłodszych lat przygotowywano mnie na to, że biznes będzie odgrywał ważną rolę również w moim życiu prywatnym. Nie mogłem się sprzeciwić ojcu, nie odważyłbym się. Pozwalałem mu planować moją przyszłość, ale tylko do czasu, aż przepisze na mnie część swojego majątku po przejściu na emeryturę za kilka lat. Po tym miałem zamiar sam ułożyć sobie życie i prowadzić biznes po swojemu: nie wykorzystując ludzi do ostatniej kropli krwi, ale pracując z nimi tylko pod warunkiem, że też będą tego chcieli. Właśnie dlatego myśl, że dziewczyna, którą miałem poślubić, zostanie do tego zmuszona, napawała mnie wściekłością.
Ojciec nie zaszczycił mnie odpowiedzią. Zaraz potem samochód się zatrzymał. Wysiadłem, wzrokiem obejmując białą willę z ogrodem, a potem pełen napięcia ruszyłem za ojcem w stronę drzwi.
Kiedy tylko nacisnął dzwonek, mocno zacisnąłem zęby. Żyjąc przez lata w otoczeniu wścibskich mediów, nauczyłem się robić dobrą minę do złej gry. Ale tym razem emocje tak zżerały mnie od środka, że przychodziło mi to z trudem.
Usłyszałem stukanie obcasów. Już po chwili drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich para, chyba w wieku mojego ojca. Kobieta o włosach w kolorze ciemnego blondu i siwy mężczyzna posłali nam uśmiechy.
– Witamy – powiedziała kobieta, całując nas w policzki. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem. – Ty musisz być James. Jestem Lisa Chandler, a to mój mąż, George. Cieszę się, że nareszcie możemy się poznać!
– Mnie też jest bardzo miło – odpowiedziałem, siląc się na lekki uśmiech.
– Tak – przytaknął mężczyzna i uścisnął nasze dłonie na powitanie. Odsunął się, aby nas przepuścić. – Wejdźcie, kolacja niedługo zostanie podana. Musicie być głodni.
Nie wiedziałem dlaczego, ale wyczuwałem w nich dziwny fałsz. Już na pierwszy rzut oka wydawali się typowymi ludźmi biznesu, dla których świat poza pracą nie istnieje.
– Jedliśmy kilka godzin temu, ale podróż była męcząca. Chętnie napiję się jakiegoś wina lub whisky – zaśmiał się ojciec i wszedł pewnie do środka, a ja w ślad za nim.
– Specjalnie dla ciebie kazałem przyszykować francuski numer jeden – odpowiedział George z rozbawieniem i spojrzał na młodą kobietę, która właśnie zjawiła się w holu. Po jej uniformie poznałem, że jest pokojówką. – Kate, zanieś bagaże naszych gości do ich pokojów.
Kobieta skinęła głową i zabrała się do pracy. My tymczasem zostaliśmy zaprowadzeni do jadalni. Nie była duża. Mieściła w sobie niewielki kominek i nakryty okrągły stół z mahoniu dla pięciu osób. Podłogę zdobił perski dywan, a na ścianie wisiał duży, olejny pejzaż. Można powiedzieć, że dom urządzono w staroświeckim stylu, który przywodził na myśl dziewiętnasty wiek. Był on wręcz przeciwieństwem nowoczesnego wystroju mojego mieszkania w Seattle.
Zasiedliśmy do stołu; ja obok ojca, a dalej Chandlerowie. Miejsce obok mnie pozostawało puste, choć wiedziałem, że nie na długo.
Do jadalni weszła kolejna pokojówka, która napełniła nasze kieliszki winem. Z ulgą upiłem łyk, mając nadzieję, że to pomoże mi się nieco rozluźnić.
– Rose za chwilę się zjawi – poinformowała pani Chandler, patrząc na mnie znacząco, a ja natychmiast wycofałem poprzednią myśl, czując, jak moje mięśnie znów się napinają. – Kiedy przyjdzie, będziemy mogli omówić szczegóły wesela. – Mówiąc to, niemal klasnęła w dłonie z radości.
– A także szczegóły umowy – dodał mój ojciec, unosząc kieliszek do ust i patrząc na nich przebiegle. Pod wpływem jego spojrzenia Chandlerowie wręcz się skurczyli. Wzrok pani Chandler pociemniał, ale tylko na ułamek sekundy, bo wtedy uniosła go ponad moje ramię, w stronę drzwi. Uśmiech wrócił na jej twarz, kiedy wskazała przed siebie ręką.
– A oto i nasza Rose! – powiedziała i wszyscy, jak jeden mąż, obróciliśmy się w stronę wejścia.
Potrzebowałem kilku sekund, aby się zorientować, że wpatruję się z rozdziawionymi ustami w tę dziewczynę. Ocknąłem się dopiero na odgłos szurania krzesła mojego ojca, który wstał, aby powitać swoją przyszłą synową.
Nadal nie mogąc oderwać od niej wzroku, obserwowałem, jak ojciec ujmuje jej dłoń i składa na niej pocałunek. Na ten gest dziewczyna zarumieniła się i szybko zabrała rękę, spuszczając wzrok.
– Miło mi cię poznać, Rose – zaczął ojciec, ale ona posłała mu tylko przelotny uśmiech. Spojrzała na mnie, a ja poczułem, jak moje serce zabiło szybciej.
Niewątpliwie była piękna; miała łagodną, owalną twarz, złote włosy i orzechowe oczy, które chwilami zdawały się zielone. Jednak tym, co najbardziej mnie w niej zadziwiło, był… brak jakichkolwiek emocji. Z wyjątkiem strachu.
Chrząknięcie ojca wyrwało mnie z otępienia. Zamrugałem kilka razy. Wreszcie wstałem i powoli podszedłem do dziewczyny. Obserwując uważnie jej twarz, ująłem jej delikatną dłoń i złożyłem na niej pocałunek. Nawet na mnie nie spojrzała – znów wpatrywała się w podłogę. Po jej minie niemal od razu wywnioskowałem, że nie bierze udziału w tej chorej sytuacji z własnej woli, tak samo jak ja.
– Jestem James – powiedziałem, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Dopiero wtedy dziewczyna odważyła się podnieść wzrok. Jej orzechowe oczy były zaszklone od wzbierających łez. Lekkie drżenie jej warg zdradzało, jak mocno usiłowała powstrzymać łzy.
Nie wiedziałem dlaczego, ale od razu zrobiło mi się jej żal. W przeciwieństwie do swoich rodziców nie wyglądała na zadufaną w sobie snobkę. Nie. Ona wydawała się przede wszystkim… krucha.
– Miło mi – odpowiedziała w końcu cichym, zachrypniętym głosem. Zamrugała kilka razy i odchrząknęła, jakby chciała wziąć się w garść. Ruszyła w stronę stołu. Oniemiały z wrażenia, poszedłem za nią, by przysunąć jej krzesło.
– Cieszę się, że nareszcie jesteśmy w komplecie – powiedział po chwili pan Chandler i popatrzył na mojego ojca. – Możemy przejść do omawiania szczegółów, jak rozumiem?
– Naturalnie. – Mój ojciec kiwnął głową, wygodniej się rozsiadając. Kątem oka dostrzegłem, jak Rose siedzi sztywno na swoim miejscu, pod stołem trzymając dłonie mocno splecione ze sobą. Z trudem zignorowałem pokusę, aby nakryć je swoimi. Dziewczyna wyraźnie krępowała się, gdy była przez nas dotykana.
Nie pozostawało mi nic innego, jak westchnąć ciężko i obserwować przebieg sytuacji.
Krzesło jeszcze nigdy nie wydawało mi się tak niewygodne. Siedziałam wyprostowana, mocno splatając pod stołem dłonie.
James siedział tak blisko mnie, że wystarczyłby jeden ruch nogą, aby się z nim zetknąć. Musiałam przyznać, że jego dotyk, kiedy ujął moją dłoń, był przyjemnie ciepły. Jednak moje zdradzieckie ciało nie pozwoliło, aby jego skóra miała kontakt z moją dłużej niż dziesięć sekund. Skarciłam się za to w duchu, wiedząc, że tego wieczora muszę wyjątkowo nad sobą panować.
James Wagner był przystojny i tylko głupi by zaprzeczył. Idealnie zarysowana szczęka, kilkudniowy zarost, ciemne, niemal czarne włosy i niebieskie oczy. Pod garniturem dało się dostrzec wysportowane ramiona.
On także miał wysportowane ramiona, odezwała się moja podświadomość. Pamiętasz, jaki był silny, kiedy cię przyparł do ściany…
Zdenerwowanie opanowało moje ciało, niemal siłą wciskając do moich oczu łzy, które resztkami sił starałam się powstrzymać. Cały czas trzymałam opuszczony wzrok, aby nikt nie zorientował się, w jakim jestem stanie.
– Powtórzmy wszystko od początku. Nie chcę, aby coś nam umknęło – powiedział Matthew Wagner, obracając w dłoni swój kieliszek. – Wykupię Chandler’s Clinic & Law Company i pozostawię jej nazwę. Przekształcimy to ze spółki partnerskiej na komandytową. Zgodnie z naszą umową zostaniemy wspólnikami. Zachowacie swoje dotychczasowe posady. Ja przejmę zakres obowiązków związanych z budżetem. Wasze wynagrodzenie się nie zmieni.
– Oczywiście. – Moja matka kiwnęła głową, siedząc prosto.
– Kiedy tylko wrócimy do Seattle – kontynuował Matthew – każę przygotować wszystkie papiery związane z udziałem w spółce. Podpiszemy je tego samego dnia, w którym odbędzie się wesele.
Napięłam mięśnie jeszcze bardziej, kiedy dostrzegłam, że James także się spina.
– Proponuję, aby wesele odbyło się za trzy tygodnie – odezwał się ojciec. Na jego słowa gwałtownie uniosłam wzrok. Wytrzeszczyłam oczy, myśląc, że się przesłyszałam. Nikt jednak nie zdążył zauważyć mojej reakcji, bo do jadalni weszły dwie pokojówki. Zaczęły podawać kolację.
– Tak, im szybciej, tym lepiej – powiedział Matthew.
– Przez ten czas zdążymy wszystko zaplanować – uśmiechnęła się matka i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Spuściłam wzrok na talerz. Wzięłam do ręki widelec i zaczęłam bawić się sałatką, nie mając najmniejszej ochoty na jedzenie.
– Myślę, że my powinniśmy tylko dopilnować zaproszeń, a młodzi niech planują resztę. – Znieruchomiałam. – Niech sami wybiorą kwiaty, dekoracje i miejsce.
– Tato – zaczął James, ale Matthew mu przerwał.
– No co? Dzięki temu spędzicie razem trochę czasu i się dogadacie. Może to małżeństwo to tylko biznes, ale pierwszy ślub ma się tylko raz w życiu.
Przełknęłam cicho ślinę. Nie odważyłam się wypowiedzieć nawet słowa.
Resztę kolacji odbyliśmy w ciszy. Dopiero kiedy mieliśmy się przenieść do salonu, James przerwał milczenie:
– Wy idźcie, a ty, Rose, może miałabyś ochotę na spacer? Moglibyśmy… omówić pewne szczegóły.
Popatrzyłam niepewnie na niego, a potem na rodziców. Na twarzy matki widniał wredny, porozumiewawczy uśmieszek. Zacisnęłam zęby ze złości, ale po chwili się opanowałam, biorąc głęboki wdech.
– Dobrze, chodźmy do ogrodu – zaproponowałam po chwili, na co James bez wahania pokiwał głową.
Ruszyliśmy razem do drzwi, które prowadziły na tyły domu. Wyszliśmy na nieduży ganek i zeszliśmy po schodkach na ścieżkę, która prowadziła wzdłuż równych rzędów kwiatów i przyozdobionego lampkami żywopłotu. Był już wieczór, więc ogród wyglądał naprawdę magicznie. Nie potrafiłam się jednak w pełni rozluźnić i nacieszyć tym widokiem. Nie przy nim.
Podczas naszego powolnego spaceru utrzymywałam między nami dystans.
– Wiem, że to trudne – odezwał się. Oboje mieliśmy spuszczony wzrok. – Mnie też ojciec zmusił do tego wszystkiego.
Odruchowo spojrzałam na niego z zaskoczeniem, a on zaśmiał się bez krzty wesołości.
– Myślałam, że… ty i twój ojciec… – zaczęłam, ale nie potrafiłam odpowiednio dobrać słów.
– Nie – odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni. – To ojciec tego chciał. Uznał to za dobry interes i okazję do zdobycia nowych lojalnych pracowników. Przykro mi.
– Nie, przecież to nie twoja wina. – Pokręciłam głową. – Moi rodzice robią to z podobnych powodów. Ta firma… jest całym ich życiem. Zatrudnienie się w miejscu, gdzie ktoś inny byłby szefem, to dla nich katastrofa. Są gotowi poświęcić wszystko, żeby tylko pozostać na szczycie.
– W takim razie są identyczni jak mój ojciec. To oni w trójkę powinni się pobrać – powiedział po chwili James, a ja nie potrafiłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. James uśmiechnął się zaś szeroko i po raz pierwszy, odkąd się tutaj znaleźliśmy, spojrzał na mnie. A ja spuściłam wzrok.
Ty słaba kretynko, skarciłam się w myślach.
Tymczasem doszliśmy do niedużej fontanny, która stała pośrodku okręgu z rabat kwiatowych i żywopłotu. Skierowałam się w stronę jednej z dwóch stojących po bokach ławek. James usiadł obok mnie i przez chwilę wpatrywaliśmy się milcząco w fontannę, a szum wody wypełniał ciszę między nami.
– Uprzedzili cię, że wyjedziesz z nami do Seattle? – spytał w końcu.
– Tak – odparłam, nadal wpatrując się w strumienie wody.
– Będę miał mało pracy przed… przed ślubem. Dlatego będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, żeby zaplanować wesele.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
– Wiem, że to szybko – westchnął i przeczesał palcami włosy. – Sam myślałem, że wszystko odbędzie się dopiero za kilka miesięcy.
– Niestety – mruknęłam, spuszczając głowę i bawiąc się palcami. Wiedziałam, że James usiłuje nawiązać ze mną dłuższą rozmowę, ale choć napięcie spowodowane jego osobą powoli opadało, nadal nie potrafiłam się zmusić do swobodniejszego zachowania.
– Może… poznajmy się lepiej, co? – zaproponował po chwili. W jego głosie słychać było lekkie zakłopotanie. – Co ty na to?
Niepewnie uniosłam wzrok i popatrzyłam na niego. Miał rację. Musieliśmy się lepiej poznać. Dlatego pokiwałam głową.
– Może ja zacznę – powiedział. – To, kim jest mój ojciec, już wiesz. Jeśli chodzi o matkę, zmarła na raka, kiedy miałem cztery lata.
– Przykro mi – powiedziałam i nie kłamałam. James odpowiedział mi smutnym uśmiechem.
– Nie pamiętam jej dobrze. Tylko ze zdjęć. W każdym razie od tamtego czasu jestem sam z ojcem. Od małego przygotowywał mnie do przejęcia całej jego firmy. Odkąd skończyłem studia ekonomiczne, pracuję u niego, prowadzę w jego imieniu kilka przedsiębiorstw w Seattle. W wolnym czasie lubię biegać, żeby wyciszyć i zebrać myśli.
Pokiwałam głową, miło zaskoczona. Właśnie wtedy napięcie odpuściło na moment, a ja poczułam mały przypływ odwagi, aby skomentować:
– Czyli nie jesteś zakochanym w sobie milionerem.
Chłopak wybuchnął śmiechem, a wtedy widać było dołeczki w jego policzkach.
– Nie, nie jestem – powiedział, nadal się śmiejąc. Zawtórowałam mu.
Ucichłam na chwilę i ponownie się odezwałam:
– Ja obecnie studiuję historię. Rodzice zawsze chcieli, abym poszła w ich ślady i studiowała ekonomię, ale… uznałam, że ten kawałek mojego życia zaplanuję sama. Nie są zadowoleni, ale jakoś to idzie.
– Dlaczego akurat historia? – spytał z zaciekawieniem.
– Nie jestem z tych, którzy lubią uczyć się cyferek lub pierwiastków. Wolę teorię i… przeszłość. Jedyne cyfry, które muszę spamiętać, to daty, ale nie jest to trudne. Każda z nich ma jakieś znaczenie. Poza tym… lubię czytać o tym, jak ludzie radzili sobie przez te wszystkie wieki. Mogę się zagłębiać w dowolne życiorysy lub dotykać przedmiotów, które mają setki lat – wyjaśniłam z lekkim uśmiechem, który on odwzajemnił.
– Ile ci zostało nauki?
– Pół roku, ale nie będę musiała chodzić teraz na wykłady, bo będą powtórzeniowe. Zostaje mi tylko uczyć się do końcowych egzaminów i przygotować się do obrony.
– A potem?
Zastanowiłam się chwilę.
– Może zacznę pisać w jakimś czasopiśmie historycznym lub pracować w muzeum. Nie wiem – przyznałam i po chwili zdałam sobie z czegoś sprawę. Spojrzałam na niego. – Ja wiem, że zarobki w takiej pracy nie dorównują… zarobkom w biznesie, ale nie musisz się martwić. Podpiszę intercyzę i będę się dokładała do rachunków za mieszka…
– Rose – przerwał mi i popatrzył na mnie uspokajająco. – Nie przejmuj się. Nie zależy mi na intercyzie. Ja też muszę przyznać, że nie jesteś z tych salonowych materialistek. – Spuściłam zarumieniona wzrok. – Mieszkanie będzie wspólne. Majątek też możemy złączyć i mieć jedno konto, jeżeli chcesz.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
– To naprawdę miłe z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby.
– A co lubisz robić w wolnym czasie? – spytał James po chwili.
– Czytać lub spacerować. – Wzruszyłam ramionami. – Nic nadzwyczajnego.
– Mnie wystarczy. – Uśmiechnął się, po czym wstał i niepewnie podał mi rękę. Popatrzyłam na nią chwilę, zanim ją ujęłam, również wstając.
– Wracajmy. Nie wiadomo, co te korposzczury jeszcze wymyślą za naszymi plecami – powiedziałam.
Ruszyłam za nim w stronę domu. Dystans, jaki utrzymywałam wcześniej, zmniejszył się, choć moja podświadomość i ciało krzyczały:
Nie ufaj mu.
Nie ufaj mu.
Nie ufaj mu.
Rozdział 4
Iskierka
Kiedy wróciliśmy do domu, z salonu dało się słyszeć energiczną rozmowę rodziców, która ucichła wraz z naszym nagłym pojawieniem się.
– Nie było was zaledwie dwadzieścia minut – powiedziała matka ze swoim wścibskim uśmieszkiem, który gościł także na twarzy mojego ojca i pana Wagnera.
– Omówiliśmy to, co chcieliśmy – odpowiedział obojętnie James i usiadł obok mnie na kanapie. – Wszystko uzgodniliśmy.
– A co dokładnie? – dociekała matka, na co od razu się spięłam, wbijając wzrok w dywan. I tak już się czułam jak zwierzę zagonione w kąt. Nie dałabym rady spojrzeć teraz w czyjekolwiek ciekawskie oczy.
– Szczegóły – odpowiedział James wymijająco. Zerknęłam ukradkiem na jego dłonie, których palce nerwowo zginały się tak, jakby powstrzymywał się od zaciśnięcia ich w pięść.
– Liso – wtrącił mój ojciec z rozbawieniem. – Nie bądź wścibska.
– Dokładnie – poparł go pan Wagner i cicho się zaśmiał. – Dwadzieścia minut to dobry początek, zważając na to, że będą mieli przed sobą całe życie. Powinnaś korzystać z wolności, Rose, póki możesz. Mój syn potrafi być nie do zniesienia.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, moja matka nie pozostała dłużna:
– Wręcz przeciwnie! – powiedziała, i choć jej nie widziałam, to mogłam wyczuć szeroki uśmiech na jej twarzy. – Niech James bierze ją w ryzy jak najszybciej. Będziesz ją musiał, mój drogi, traktować twardą ręką. Potrafi być strasznie uparta.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie siedziałam tak sztywno jak teraz. Zacisnęłam mocniej zęby, po raz kolejny przyjmując cios.
– Rose nie wydaje się tego potrzebować – odpowiedział pan Wagner, a ja wręcz poczułam jego wzrok błądzący po moim ciele.
– Jest nieśmiała – wytłumaczył mój ojciec. – Ale jak już poczuje się pewnie, to możecie być pewni, że umie pokazać charakterek.
Oddychaj, mówiłam sobie w duchu.
– Moja droga, odpręż się! Przecież to także twój wieczór! – powiedział energicznie pan Wagner. Niechętnie spełniłam jego polecenie i spróbowałam rozluźnić ramiona. Zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, który od razu odwzajemnił. – Nie ma co, mój syn ma szczęście, że Chandlerowie mają tak piękną córkę.
Zarumieniłam się, przenosząc wzrok na rodziców, którzy patrzyli na mnie uważnie, jakby chcieli mnie ostrzec, że wystarczy jeden mój błąd lub niewłaściwe słowo, abym pożałowała tego, że się urodziłam.
Oddychaj, oddychaj, oddychaj…
– Kto dokładnie będzie na ślubie? – Przeczuwałam, że James celowo zmienił temat. Byłam mu za to wdzięczna. Cała uwaga przeniosła się na niego, a ja znowu mogłam spokojnie opuścić wzrok na kilka chwil, aby móc złapać oddech.
– Najważniejsi partnerzy, rodzina – zaczął wyliczać pan Wagner, a moja matka kontynuowała.
– A także kilku rywali z konkurencji – powiedziała, jakby to była oczywista sprawa. – Wesele będzie wspaniałe, będzie to dowód sojuszu. Niech widzą, jak rośniemy w siłę.
– Nie można pominąć też naszych najważniejszych stałych klientów – dodał ojciec w zamyśleniu. – Niech wiedzą, że są dla nas ważni.
Wspaniale, pomyślałam. Moje i tak niechciane przeze mnie wesele będzie zapełnione sztywnymi snobami i ludźmi takimi jak moi rodzice. Już mogłam wyobrazić sobie ich pogardliwe spojrzenia, oceniające każdą dekorację i szczegół.
– A mogę zaprosić znajomych? – spytałam nagle, kiedy poczułam niewielki przypływ odwagi.
– A masz jakichś? – Matka wymierzyła mi tymi słowami policzek. Wytrzymałam jej szydercze spojrzenie.
– Znajdzie się kilku – odpowiedziałam po dłuższej chwili, ale czułam, jak z każdą sekundą znowu tracę odwagę.
– Rose, nie sądzę, aby studenci historii – ojciec starał się wymówić ostatnie słowo tak, aby brzmiało jak najmniej obrzydliwie – byli dobrym towarzystwem dla… takich ludzi, jak zaproszeni przez nas goście.
Popatrzyłam na niego ze skrywanym niedowierzaniem. Nie odzywałam się już, tylko przełknęłam ślinę, poprawiając się nieco na kanapie.
Nie odzywaj się już dzisiaj, podpowiedziała mi moja podświadomość, a ja od razu się z nią zgodziłam. Nie miałam najmniejszego zamiaru się więcej wtrącać. I tak już byłam wykończona psychicznie, a moja przyszłość – zrujnowana. Szczerze mówiąc, nie widziałam już sensu, aby nią jakkolwiek kierować. Chcieli planować? Droga wolna.
– Nie przesadzacie trochę? – Usłyszałam głos pana Wagnera. Odruchowo na niego popatrzyłam, nie wiedząc, co zszokowało mnie bardziej: to, że mnie bronił, czy zdziwione miny rodziców.
– Ten ślub nie będzie miał fundamentu miłosnego, ale biznesowy, tak jak cała nasza umowa – odezwała się po chwili matka, a ojciec ją poparł. – Wesele ma być jak na pokaz: idealne, wystawne, drogie…
– Uzgodniliśmy przecież, że to ja z Rose będziemy planować wesele – przerwał jej James. W jego głosie było słychać nutę rozdrażnienia. – To nasz ślub, nie wasz.
Zaczął prowadzić walkę na spojrzenia z moją matką. Nie powiem, poczułam miłe ciepło, widząc, że James stara się wywalczyć dla nas jakieś prawa, ale mimo to kurczowo trzymałam się swojego cichego postanowienia.
– James – powiedziałam cicho, patrząc na niego. Oderwał wzrok od mojej matki i przeniósł go na mnie, a wtedy jego twarde spojrzenie niemal natychmiast złagodniało. – To ich umowa. Niech planują to tak, jak chcą.
Nie widziałam jego reakcji, bo od razu wstałam, wycierając przy tym spocone dłonie o sukienkę. Zignorowałam zaskoczoną minę pana Wagnera, jak i napięte twarze moich rodziców, i ruszyłam w stronę schodów, mówiąc cicho:
– Przepraszam, ale źle się czuję.
Po chwili byłam już na górze, kierując się do swojego pokoju, kiedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię.
Odskoczyłam jak oparzona, powstrzymując krzyk.
James uniósł dłonie w przepraszającym geście. Odetchnęłam z ulgą, przykładając dłonie do piersi, jakby to mogło uspokoić walące serce.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – wytłumaczył się i westchnął, patrząc na mnie współczująco. – Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
Rozbawiona jego zakłopotaniem lekko się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że brak mu słów, aby opisać dzisiejszy wieczór. Mnie także ich brakowało.
– Nie masz za co przepraszać – ściszyłam głos, aby nie ryzykować, że ktoś z dołu nas usłyszy. – To ja powinnam cię przeprosić za moich rodziców. Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, są dość… no, tacy, jak widzisz.
– Dlaczego dajesz im się tak traktować? – Zmarszczył brwi.
Nie odwróciłam wzroku, wręcz przeciwnie, patrzyłam prosto w jego niebieskie oczy, nie mogąc się nadziwić, jak ktoś może mieć tak wyrazisty kolor tęczówek. Jak morze, w którym można by utonąć.
Ocknęłam się, kiedy moje zdradzieckie ciało kazało mi zrobić krok w tył. Zamrugałam kilka razy, przenosząc spojrzenie na podłogę. Zignorowałam jego pytanie i odwróciłam się, rzucając ciche:
– Dobranoc.
Zanim zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam odpowiedź, choć brzmiało to bardziej tak, jakby mówił sam do siebie:
– Dobranoc, Rose.
Tej nocy nie płakałam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego w środku czuję głupią iskierkę nadziei, że może jeszcze nie wszystko stracone… że może ten tylko biznes okaże się przepustką do czegoś nowego… i lepszego.
Potępiałam się za to uczucie.
Potępiałam się tak samo jak wtedy w zaułku, za cichą nadzieję, że ktoś przyjdzie mi na ratunek. A nikt nie przyszedł.
Rozdział 5
SMS
Kiedy Rose zniknęła za drzwiami swojej sypialni, niechętnie wróciłem do salonu, gdzie pozostali nadal siedzieli pogrążeni w ciszy.
– Jak ona się czuje? – spytał mój ojciec, a w jego oczach dostrzegłem coś na podobieństwo troski.
Dla innych jego zainteresowanie moją narzeczoną mogłoby wydawać się dziwne, ale każdy, kto znał go dobrze, wiedział, jak bardzo cenił sobie lojalność. Pracowników wykorzystywał, wrogów traktował bezlitośnie, za to sojuszników – z niezwykłą hojnością. Chandlerowie właśnie znaleźli się na pierwszych miejscach jego listy „przyjaciół” lojalnych ponad życie. A Rose była prawdopodobnie na samym jej szczycie: niewinna dziewczyna, a jego przyszła synowa, dzięki której nasza firma zyska niezniszczalny sojusz.
– Poszła spać, rozbolała ją głowa – skłamałem i przesunąłem wzrokiem po swoich przyszłych teściach, których wręcz rozsadzała wściekłość. Zgrzytali zębami, trzymając spuszczony wzrok. – Ja też już pójdę. Dobranoc.
– Pokojówka zaprowadzi cię do pokoju – powiedziała pani Chandler.
– Poradzę sobie, powiedzcie tylko, które drzwi – powiedziałem i po otrzymaniu instrukcji wróciłem na piętro.
Idąc znowu tym samym korytarzem, nie mogłem się powstrzymać i przystanąłem na chwilę przed drzwiami Rose. Nie dochodziło spod nich żadne światło, więc pewnie już spała. Wpatrywałem się w nie jeszcze jakiś czas.
Rose była atrakcyjna, to fakt, ale nie to mnie najbardziej zdumiało, tylko jej osobowość; zachowywała się cicho, nieśmiało, wręcz nieufnie, ale również w sposób opanowany. Nie mogłem zaprzeczyć, że miło zaskoczyło mnie to, że Rose nie jest, jak sam jej to wcześniej wyjaśniłem, pustą lalą, która leci na pieniądze. Wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim bardziej się przede mną otworzy, dlatego musiałem uzbroić się w cierpliwość.
Westchnąłem i ruszyłem do swojego pokoju. Gdy tylko się w nim znalazłem, sięgnąłem po laptopa i usadowiłem się wygodnie na łóżku. Zacząłem przeglądać swoją pocztę, pełną najróżniejszych wiadomości. Odpisałem na kilka służbowych maili i zabrałem się za usuwanie spamu i reklam, kiedy jedna z nich przykuła moją uwagę. Zaznaczyłem ją już, aby przenieść do kosza, ale rozmyśliłem się. Zamiast tego otworzyłem ją i kliknąłem link prowadzący do oficjalnej strony nadawcy – sklepu jubilerskiego.
Niepewnie najechałem kursorem na zakładkę z pierścionkami zaręczynowymi. Już miałem kliknąć, gdy pośpiesznie zamknąłem komputer, odrzuciłem go na bok i przeczesałem palcami włosy.
Co ja robię? Co za popieprzona sytuacja!, pomyślałem. Znam tę dziewczynę jeden wieczór. Owszem, jest moją narzeczoną, ale kupienie jej pierścionka zaręczynowego tak szybko… To byłoby zbyt pośpieszne.
Poszedłem wziąć szybki prysznic i przebrałem się w piżamę. Tej nocy nie mogłem spać, bo moje myśli wypełniały obrazy uśmiechającej się do mnie dziewczyny o orzechowych oczach i złotych włosach.
Moja przyszła żona.
Następnego ranka obudziłam się z dziwnym uczuciem.
Myślałam, że w dzień po poznaniu przyszłego męża będę w jeszcze gorszym stanie, ale było zupełnie na odwrót; czułam się wypoczęta.
Spojrzałam na zegar i zwlekłam się z łóżka. Pozostali już pewnie zaczynają śniadanie. Szybko wykonałam poranną toaletę i włożyłam na siebie pierwsze lepsze jeansy, luźną niebieską bluzkę i tenisówki.
Zeszłam do jadalni, gdzie, jak się spodziewałam, rodzice i goście siedzieli już na swoich miejscach i jedli.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho, siadając obok Jamesa. Odpowiedział mi, posyłając przy okazji lekki uśmiech. Odwzajemniłam go i zabrałam się za jedzenie. Nie siedziałam już tak zdenerwowana jak wczoraj, ale małe napięcie nadal mnie uwierało.
– Dzień dobry – odpowiedział również pan Wagner, biorąc łyk kawy.
– Powinnaś zacząć nastawiać sobie budziki – burknęła moja matka na powitanie. – Za długo śpisz.
– Wiesz, że przez ostatni czas nie miałam za dużo czasu na sen. Musiałam się uczyć do egzaminów – wytłumaczyłam, nalewając sobie kawy.
– A jakiż to trudny temat może być na historii, że tak ciężko się uczyłaś? – spytał ojciec, nie kryjąc sarkazmu.
Westchnęłam, nakazując sobie spokój.
– Przyglądaliśmy się dokładniej kwestii handlu niewolnikami w siedemnastym wieku – powiedziałam po krótkiej chwili.
– Na Boga – westchnął ojciec, przecierając twarz, tak jakbym powiedziała coś niestosownego.
– Też coś. Co działo się w przeszłości, niech tam pozostanie – syknęła matka.
– Liso – zwrócił jej uwagę pan Wagner, patrząc na nią karcąco. – Bez przesady. Skoro Rose interesuje się historią, to niech się jej uczy. To bardzo ciekawy kierunek, choć może niewystarczający… aby mogła pójść w wasze ślady.
– Nie mam nawet takiego zamiaru – odpowiedziałam, wywołując swoimi słowami zaskoczenie na jego twarzy. – Po ukończeniu studiów chcę zacząć pracować w zawodzie.
Mój ojciec zakrztusił się przy kolejnym łyku kawy, a matka znieruchomiała.
– O czym ty mówisz, do diabła? – warknął ojciec. – Myślałem, że idziesz potem na ekonomię.
– Nie, przecież mówiłam, że… – zaczęłam zdezorientowana, ale urwałam, gdy matka zerwała się na równe nogi, niemal przewracając przy tym krzesło.
– Przecież nie utrzymasz się z pensji kustosza w muzeum! – Podniosła głos i aż poczerwieniała na twarzy. Przycisnęłam plecy do oparcia, chcąc się odsunąć.
– Ale ja mogę pracować… – odezwałam się zszokowana, ale znowu nie dane było mi dokończyć.
– Nie możesz być jego utrzymanką! – krzyknęła matka, robiąc krok w moją stronę. – Przecież to skandal…
– Pani Chandler! – James wstał i obszedł moje krzesło, by stanąć obok i zasłonić mnie swoim ciałem. Jego głos wybrzmiewał cichą, ale wyraźnie ostrzegawczą nutą, choć sam wyglądał, jakby ledwo nad sobą panował. – Proszę zważać na słowa.
– Liso, usiądź – poprosił mój ojciec, ujmując dłoń matki, która niechętnie posłuchała, dalej wpatrując się w Jamesa z niedowierzaniem.
– James, ty także – warknął pan Wagner. Chłopak posłał ostatnie spojrzenie mojej matce i wrócił na swoje miejsce. Przełknęłam ślinę, czując, jak boleśnie wali moje serce. Gula w gardle rosła, ale udało mi się resztkami sił powstrzymać łzy.
– P-Przepraszam – powiedziałam drżącym głosem.
– Nie masz za co, Rose – odpowiedział pan Wagner, posyłając mi pokrzepiające spojrzenie. Po chwili jednak przeniósł wzrok na moich rodziców. Jego głos był pełen chłodu. – Liso, rozumiem, że plany twojej córki cię zaskoczyły, ale na litość boską, powinnaś nad sobą bardziej panować. Czy na służbowych zebraniach też się tak zachowujesz, kiedy coś nie idzie po twojej myśli?
– Ależ ja… – zaczęła osłupiała matka, ale do rozmowy wtrącił się James.
– Rose jest dorosła, pani Chandler – powiedział, starając się zachować spokojny ton. – Ma prawo do podejmowania takich decyzji, jakie uważa za rozsądne. Wystarczy, że wymuszono na nas obojgu to małżeństwo. Niestety to, jak ono się będzie układało, tak jak całe nasze życie, nie zależy już od was.
Moja matka wpatrywała się w nas przez chwilę z niesłabnącym zdumieniem, ale już po chwili się otrząsnęła, a jej twarz wykrzywił wściekły grymas.
– Ona. Nie. Może. Być. Na. Twoim. Utrzymaniu – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
– Nie będę – odparłam cicho, patrząc jej w oczy. – Obiecałam, że podpiszę intercyzę i będę się dokładać do mieszka…
– A ja powiedziałem, że tego od ciebie nie wymagam – przerwał mi James. Nagle poczułam, jak jego dłoń ujmuje moją. Wzdrygnęłam się, ale pozwoliłam mu ją unieść i położyć na brzegu stołu tak, aby każdy mógł zobaczyć ten gest. W obecnej chwili moje myśli przypominały atomy, które nie potrafiły się złączyć w jedną całość – w jedną konkretną myśl lub emocję. Dalej ściskając moją dłoń, kontynuował ze wzrokiem wbitym w naszych rodziców. – Wasza umowa zawiera tylko wzmiankę o małżeństwie i nic poza tym. Sprawy, które będzie trzeba załatwić po ślubie, załatwimy sami. Nie dotyczą one was.
Minęło przynajmniej piętnaście sekund, odezwało się moje ciało, które domagało się zwolnienia uścisku. Nie pozwól się dotykać, krzyczało, kiedy nadal zmuszałam się do wytrzymania jeszcze kilku sekund.
Nie daj się dotykać, jak wtedy…
Zabrałam dłoń, biorąc głęboki oddech. James niepewnie odsunął także swoją. Nie odważyłam się nawet spojrzeć mu w oczy.
Jak na zawołanie rozległ się dźwięk powiadomienia w moim telefonie. Wyjęłam go z kieszeni i odblokowałam ekran. Zobaczyłam na nim publiczną wiadomość od mojego wykładowcy.
Drodzy Studenci,
chciałbym poinformować was o bardzo ważnej sprawie, której nie zdołałem Wam przekazać na ostatnim obowiązkowym wykładzie. Mianowicie chodzi o jednotygodniową wycieczkę do Londynu, aby zwiedzić najważniejsze zabytki i zapoznać się z kilkoma pilnie strzeżonymi archiwami, które słynna Biblioteka Brytyjska zgodziła się nam udostępnić. Większość kosztów pokrywa uczelnia, ale uczestnicy mają obowiązek dołożyć kwotę wynoszącą 200 dolarów. Liczba uczestników jest ograniczona. Zainteresowanych zapraszam na spotkanie dzisiaj o osiemnastej na uczelni w audytorium.
Z pozdrowieniami Profesor Philip Miller
Przeczytałam wiadomość dwukrotnie, aby się upewnić, że wszystko dobrze zrozumiałam. W jednej chwili pretensje matki i dotyk Jamesa wyparowały z mojej głowy.
Początkowo na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Taka wycieczka byłaby wspaniała, zawsze interesowałam się historią Anglii, a zajrzenie do tajemniczych archiwów Biblioteki Brytyjskiej to jedno z marzeń każdego młodego historyka. Wycieczka nie była droga. A ja miałam oszczędności.
Niebezpiecznie, niebezpiecznie, niebezpiecznie, odezwała się moja podświadomość. Uśmiech zgasł, a zastąpiło go napięcie w całym ciele. Radość wyparowała, a w jej miejscu pojawił się lekki strach i tysiące czarnych scenariuszy.
Będę poza domem. Na nieznanym terenie. Nie będę miała dokąd uciec w razie zagrożenia. Sama w Londynie.
– Rose? – Głos Jamesa wyrwał mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że wszyscy na mnie patrzą. – Wszystko w porządku?
– Ja… Tak, po prostu… To nic. Wiadomość z uczelni – wytłumaczyłam pośpiesznie, odchrząkując, ale nagle wpadłam na pewien pomysł. Dodałam szybko: – Jest sprawa, którą muszę załatwić na uczelni przed jutrzejszym wyjazdem do Seattle. Muszę pojechać na wydział o osiemnastej.
Skoro i tak jutro miałam wyjechać, to musiałam zabrać ze swojej szafki wszystkie książki, żeby móc normalnie się uczyć. Przy okazji… nie zaszkodzi zajrzeć na spotkanie dotyczące wyjazdu. Wysłucham szczegółów choćby z czystej ciekawości.
Rozdział 6
Panika
Po co chcesz jechać na uczelnię? – spytała matka.
– Muszę zabrać wszystkie książki. Skoro… mam wyjechać, to muszę się spakować – odpowiedziałam i uniosłam kubek, aby dopić kawę.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że zamieszkam w zupełnie obcym mieście. Na dodatek w takim, które jest stolicą biznesu… i jest okropnie zatłoczone. Moje plany na przyszłość, w których miałam się wyprowadzić do jak najmniej zaludnionego miasta w USA, legły w gruzach.
– Mogę cię podwieźć, jak chcesz – zaproponował James. – Mam spotkanie w banku o dziewiętnastej, więc…
– Nie, dzięki – odpowiedziałam pośpiesznie i wstałam.
– Nic nie zjadłaś! – Ojciec popatrzył na mnie z wyraźnym zdziwieniem.
– Nie jestem głodna. Idę się pakować.
Ruszyłam w stronę schodów, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. Z cichym westchnieniem skierowałam się na strych po kartonowe pudła. Wiedziałam, że pakowanie zajmie mi kilka godzin, a musiałam sobie jeszcze przygotować dokładną rozpiskę, jak i kiedy się uczyć do egzaminów końcowych. Sam ślub miał się odbyć za trzy tygodnie, więc na pewno nie będę miała czasu na naukę w ferworze przygotowań.
Będę zajęta planowaniem… własnego wesela, pomyślałam i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Trzy duże kartony leżały na moim łóżku, podczas gdy ja chodziłam w kółko i wrzucałam do nich różne bibeloty; zdjęcia zrobione przed trzema laty, figurki przywiezione z dalekich wycieczek, lusterko, szkatułka z biżuterią, ozdoby, kilka książek, teczki z dokumentami i starymi pracami ze studiów. Nic nadzwyczajnego. W walizkę upchałam tyle ubrań, butów, toreb i kosmetyków, ile tylko zdołałam.
Kiedy owijałam jedną z ostatnich ramek na zdjęcia folią bąbelkową, rozległo się pukanie do drzwi pokoju. Ze zmarszczonymi brwiami podeszłam i je otworzyłam. Za progiem stał James. Na mój widok uśmiechnął się lekko.
– Hej – powiedział i poprawił podwinięty rękaw swojej koszuli, jakby się speszył.
– Hej – odpowiedziałam zaskoczona dopiero po chwili. Co James miałby u mnie robić? Rozumiem, gdyby poszedł do moich rodziców, swojego ojca… ale do mnie? – Coś się stało?
– Yyy… chciałem tylko zapytać, czy nie…– odchrząknął i resztę zdania wypowiedział już pewniej, choć na jednym wydechu – nie potrzebowałabyś pomocy przy pakowaniu.
Jego zakłopotanie ujawniało się także w nerwowym drapaniu po głowie. Wyglądało to dość zabawnie; twardy biznesmen, który normalnie zachowuje kamienną twarz w publicznych wystąpieniach, jąka się, rozmawiając ze mną. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Spuściłam na chwilę wzrok, nie potrafiąc wytrzymać spojrzenia jego niebieskich oczu.
– Pakuję właśnie ostatnie rzeczy – powiedziałam w końcu i na dowód odsunęłam się nieco, aby mógł zerknąć do środka. Zrobił krok do przodu i nachylił się, aby spojrzeć. Dzieliło nas może pół metra, co dla mojego ciała było zbyt małą odległością. Odruchowo się cofnęłam, ale James chyba tego nie zauważył.
– Rozumiem – mruknął i schował dłonie do kieszeni. Również spuścił wzrok, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Minęło kilka sekund, zanim ponownie na mnie spojrzał. – Mogę wejść? Moglibyśmy… porozmawiać chwilę o weselu.
Moje serce zabiło szybciej, gdy usłyszałam jego prośbę.
To nic takiego, to tylko rozmowa…
Przełknęłam nerwowo ślinę i wpuściłam go. Zostawiłam otwarte drzwi i wróciłam do kartonów. James usiadł na stołku przy toaletce, a ja kontynuowałam pakowanie zdjęć, czując na sobie czujne spojrzenie jego niebieskich oczu.
– Po tym, jak poszłaś się pakować, przekonałem ich, aby wesele odbyło się za miesiąc, nie za trzy tygodnie – powiedział w końcu. Spojrzałam na niego, nie kryjąc zaskoczenia, i zobaczyłam, że kąciki jego ust drgnęły.
– Dziękuję – szepnęłam. Włożyłam ostatnie zdjęcie do kartonu i zamknęłam go. Ucieszyłam się, że będę miała chociaż jeden tydzień więcej na przygotowanie się. Samo myślenie o dniu, w którym… stanę przed ołtarzem, wywoływało u mnie duszności. Najgorsze było jednak wyobrażanie sobie tego, co będzie potem.
Będzie źle, powiedziało do mnie moje ciało, a ja zadrżałam. Będzie bardzo źle… Będzie cię dotykał… Jest mężczyzną… Pamiętasz, co tamten ci zrobił?
Zacisnęłam zęby, chcąc odpędzić myśli nawiedzające mnie za każdym razem, gdy znajdowałam się za blisko płci przeciwnej. Sam na sam.
Zaczęłam szybciej oddychać, mając wrażenie, że powietrze gdzieś ucieka.
Uspokój się… Uspokój się… Uspokój się…
Ale obrazy z tamtej nocy znowu powracały. Powracało wszystko. Każdy dotyk. Każdy oddech. Każdy ból. Każdy dźwięk. Każdy mój krzyk.
– Rose, wszystko dobrze?
Oparłam się o stolik, przyciskając dłoń do walącego serca. Kątem oka dostrzegłam zaniepokojoną twarz Jamesa, kiedy wstał, żeby do mnie podejść. Cofnęłam się w stronę ściany, ale nim się zorientowałam, znalazłam się w jego ramionach. To tylko pogorszyło sprawę.
Odruchowo mu się wyrwałam i odsunęłam się jak najdalej. Kiedy panika i strach opanowały moje ciało, upadłam w kącie, nie potrafiąc powstrzymać łez. Łapczywie chwytałam każdy oddech, wciąż mając wrażenie, że się duszę.
– Rose! – James nie odpuszczał. Kucnął obok mnie, wyciągając ręce. Cofnęłam się z przerażeniem, przed oczami mając tylko ciemny zaułek i zakapturzoną postać.
Brak powietrza…
Brak powietrza…
Nie mogę oddychać…
Wtedy poczułam ciepłe dłonie, ujmujące delikatnie, ale stanowczo moją twarz. Kciuki kojąco gładzące moje policzki.
Zamrugałam kilka razy, gdy znowu znalazłam się w swoim pokoju. Przed moimi oczami widziałam inne – ciepłe i niebieskie. Nie zimne. Nie mordercze. Nie pożądające. Ale pełne troski. Zmartwione.
– Spokojnie, głęboki oddech – nakazał jego głos. Zaczął mi pokazywać, co robić, a ja słuchałam i robiłam to, o co prosił. Udało mi się złapać pierwszy oddech. – Bardzo dobrze, a teraz kolejny. Spokojnie.
Wdech…
Wydech…
Wdech…
Moje serce zaczęło się stopniowo uspokajać, aż w końcu oddychałam normalnie. Popatrzyłam zmęczonym wzrokiem na zmartwioną twarz chłopaka.
– James – wyszeptałam i spuściłam wzrok, nie mogąc uwierzyć, że miałam atak paniki w jego obecności. Moje ciało wprost ze mnie drwiło.
Ty słaba, beznadziejna kretynko.
– James – wyszeptała ledwo słyszalnie i spuściła wzrok. Była tak blada, że przez chwilę myślałem, że zemdleje. Dalej gładziłem jej policzki, ścierając z nich przy okazji ciepłe łzy.
Popatrzyłem na nią dokładnie, dziwiąc się, że wygląda na tak kruchą i bezbronną. I tak… pustą. Jakby była czymś wykończona. Jej atak paniki tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że coś było nie tak. Nie mogłem wyrzucić z głowy widoku jej przestraszonych oczu, gdy jeszcze przed chwilą uciekała przede mną.
– Popatrz na mnie, Różyczko – nakazałem cicho. Dziewczyna powoli zrobiła to, co powiedziałem; jej piwne, zaszklone oczy spojrzały na mnie pełne niepewności i zdezorientowania. Przy popołudniowym świetle zdawały się zielone. Zmierzyłem wzrokiem jej twarz, odgarniając jej włosy z czoła. – Spokojnie – szepnąłem, ale po kilku sekundach Rose odsunęła się ode mnie i stanęła na równe nogi. Zachwiała się. Chciałem jej pomóc, ale uniosła dłoń w geście protestu. Nie byłem pewien, jak zareagować ani co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie byłem świadkiem ataku paniki. Chciałem coś zrobić, coś powiedzieć, aby jej pomóc. Ale nie wiedziałem co.
Rose odetchnęła po chwili głęboko i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, sięgnęła po torebkę wiszącą obok toaletki i wybiegła z pokoju.
Bez wahania rzuciłem się za nią. Dogoniłem ją, gdy już prawie dotarła do schodów. Złapałem ją za ramię, ale odskoczyła jak poparzona i spuściła wzrok.
– Rose…
– Przepraszam… ja… Muszę iść – powiedziała, nadal na mnie nie patrząc. Zbiegła po schodach i szybko wyszła z domu.
Dalej nie będąc w stanie zrozumieć tego, co się właśnie stało, usiadłem na drewnianym stopniu. Przez następne minuty starałem się wyrzucić z głowy wspomnienie jej strachu, duszności… i gładkiej skóry twarzy. Jej oczu. Piwnych, pięknych oczu. Starałem się to odrzucić.
Na próżno.
Bo nawet teraz miałem ochotę wstać i pobiec za nią, aby się upewnić, że nic jej nie jest, zwłaszcza że te cudowne tęczówki były zasnute przerażeniem.
Rozdział 7
Podpis
Jak mogłam sobie na to pozwolić, pomyślałam. Jak mogłam tego nie powstrzymać?
Jadąc autobusem w stronę uniwersytetu, czułam, że chce mi się płakać. Przełknęłam jednak gulę w gardle, nakazując sobie – jak zwykle – spokój. Nie miałam pojęcia, jak spojrzę Jamesowi w oczy po powrocie.
Różyczko. Na samo wspomnienie tego słowa poczułam motylki w brzuchu.
Nienawidziłam ataków paniki. Wtedy każdy mógł zobaczyć mój strach i to, co skrywam w środku. Czułam się wtedy jak otwarta księga. Jakbym była naga.
Po tamtej nocy w zaułku zaczęłam miewać tę okropną przypadłość, która dopadała mnie za każdym razem, gdy pozwoliłam lękom i myślom przejąć kontrolę nad ciałem. Właśnie dlatego starałam się trzymać swoje uczucia na wodzy, mimo że wymagało to ode mnie ogromnej siły na co dzień.
Wyglądałam przez okno, obejmując się ramionami. Zastanawiałam się, co ze mną będzie, gdy jutro wyjadę do Seattle. W końcu to nowe miejsce, którego prawie nie znam.
Będzie źle…
Będzie źle…
Będzie źle…
Przynajmniej tak powtarzała moja podświadomość, mimo że próbowałam ją uciszyć.
Gdy tylko autobus zatrzymał się na moim przystanku, udałam się na uczelnię. O tej porze większość studentów kończyła zajęcia, przez co uniwersytet był pełen ludzi. Z trudem przedarłam się przez ten tłum. Wreszcie dotarłam do swojej szafki i całą jej zawartość przeniosłam do torby.
Sprawdziłam godzinę. Zostało mi jeszcze pięćdziesiąt minut do spotkania w sprawie wyjazdu. Wiedząc, że i tak nie oderwę się wcześniej od natrętnych myśli, usiadłam w uczelnianej kafejce i zamówiłam dużą kawę. Opierając głowę na jednej ręce, wpatrywałam się w ulicę za oknem.
Naprawdę żałowałam, że mentalnie nie jestem w stanie pojechać do Londynu. Tak naprawdę wszystko mogłoby być dobrze, wszystko tak dobrze się składało, łącznie z terminem. Jedyną barierą był mój lęk.
– Rose! – Piskliwy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Tak jak się spodziewałam, należał do mojej najbliższej – i jedynej – koleżanki, Susan. Była pełną energii osobą, która musiała wyładowywać na kimś swój entuzjazm. Działała na mnie pozytywnie, więc już podczas naszego pierwszego spotkania dwa lata temu wiedziałam, że zaczniemy spędzać ze sobą więcej czasu. Nie przeszkadzało jej to, że byłam cicha, wręcz przeciwnie, dawało jej to upragnioną możliwość wygadania się. A ja lubiłam słuchać jej wesołego paplania.
– Hej, Susan – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
– Też przyszłaś zapisać się na wyjazd do Londynu? – Klasnęła cicho z radości.
– Nie, ja… tylko chcę posłuchać szczegółów. Z ciekawości.
– No co ty?! Rose, daj spokój! Taka okazja zdarza się raz w życiu, no weź! Pojedź, będzie fajnie! Muszę mieć tam kogoś znajomego, bo się załamię!
– Masz mnóstwo znajomych. – Przypomniałam jej.
– Ale tylko ciebie na wydziale historii. Jak sądzisz, czy ktoś, kto studiuje ekonomię, będzie chciał pojechać do Anglii, żeby zwiedzać stare archiwa?
– Nie mogę, Susan. – Pokręciłam głową, ściskając kubek kawy w dłoniach. – Mam… plany.
– Niby jakie? O ile się nie mylę, to twoim życiem są książki i dom! – Zaśmiała się, ale widząc moją minę, spochmurniała. Otoczyła moje dłonie swoimi i popatrzyła na mnie błagalnie. – Przepraszam, wiem, że z natury jesteś… domatorką – zaczęła cicho. – Ale to wspaniała okazja. Będziemy chodzić razem, nie będziesz sama. To tylko jeden tydzień, Rose.
Nie potrafiąc wytrzymać intensywnego spojrzenia ciemnych oczu, spuściłam wzrok. Duża część mnie pragnęła jej powiedzieć, że naprawdę chcę jechać… ale ta druga, ta, która mnie zawsze kontroluje, zapierała się i krzyczała:
Niebezpieczeństwo…
Nieznany teren…
Sama…
Przełknęłam ślinę. Była to jedyna oznaka zdenerwowania i wyczerpania wewnętrzną wojną, jaką ze sobą prowadziłam.
– Chociaż to przemyśl – poprosiła.
– Przemyślę, ale niczego nie obiecuję – odparłam w końcu. Słysząc to, Susan ponownie się uśmiechnęła.
Profesor Miller rozdał kserówki z informacjami, a potem przeszedł do omawiania planu wyjazdu.
– Wycieczka odbędzie się w sobotę. Zatrzymamy się w hotelu w samym centrum Londynu – wyjaśnił. – Potrzebne wam wizy zgodziła się oczywiście załatwić ambasada. Specjalnie dla was obiecali je przygotować już na wyjazd, jeżeli tylko pojedziecie tam jutro i powiecie, że jesteście uczestnikami naszej wycieczki.
– Co z płatnością? – spytała jedna dziewczyna.
– Jeżeli zdecydujecie się na wyjazd, to sumę, o którą prosi uczelnia, proszę przelać na konto najpóźniej w piątek. Wszystkie informacje macie na kartkach. Gdy tylko uczelnia zaksięguje płatność, dostaniecie swoje bilety mailowo. Jest środa, więc macie jeszcze trochę czasu. Razem z wami polecę ja. Będę tam waszym przewodnikiem. – Posłał nam miły uśmiech, po czym uniósł jakiś arkusz papieru. – Jeżeli decydujecie się na wyjazd, to proszę się tu podpisać. – Odszedł na bok, pozostawiając papier na stole. – Wylot będzie z Seattle, tak jest taniej – zaśmiał się.
Ludzie zaczęli zadawać pytania, ale nie byłam w stanie się już na nich skupiać. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Sam fakt, że wylot miał być z Seattle, wydawał mi się znakiem od losu. Z zamyślenia wyrwało mnie klaśnięcie profesora.
– To wszystko – powiedział.
Z miejsc zerwali się niemal wszyscy. Susan była chyba pierwsza. Tylko trzy osoby wyszły bez słowa, a ja jako jedyna nadal tkwiłam w miejscu. Niepewnie popatrzyłam na grupę studentów otaczających stół. Podpisywali się jeden po drugim.
Zostaw, wyjdź, rozkazał mój wewnętrzny głos. Powoli się podniosłam. Odwróciłam się do wyjścia, ale nie mogłam się ruszyć. Coś mi to uniemożliwiało. Obróciłam się niepewnie w stronę stolika z kartką, gdzie z każdą chwilą ubywało osób.
Może ten jeden raz… Może powinnam zrobić w końcu krok naprzód? Może…
NIE!, warknęło moje ciało.
Ale ja już miałam tego dość. Gdziekolwiek bym nie była, i tak czułam zagrożenie. I tak się bałam. Może ten wyjazd pozwoli mi jakoś bardziej nad sobą zapanować.
Mimo protestów podświadomości skierowałam się powoli do stolika. Poczekałam, aż dziewczyna przede mną się podpisze, po czym wzięłam od niej długopis. Drżącą ręką… podpisałam się. Choć czułam, jakbym właśnie podpisała wyrok na siebie.
Rozdział 8
Ulica
Idąc w kierunku wyjścia, widziałam szeroko uśmiechniętą Susan przy drzwiach. Od razu do mnie podbiegła i mnie uścisnęła.
– Nie mogę się doczekać! – Zaczęła, gdy ruszyłyśmy w wzdłuż korytarza. – Będziemy miały wspólny pokój!
– Super – mruknęłam, zmuszając się do uśmiechu. Moje serce nadal waliło jak po szybkim biegu. Nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Czułam, że wykonałam ogromny krok.
– Muszę iść, bo spóźnię się na pociąg, ale i tak się niedługo widzimy, prawda? – Ucałowała mnie w policzek na pożegnanie i tanecznym krokiem ruszyła ku wyjściu. Na moje nieszczęście zorientowałam się, że było już ciemno. Zegar pokazywał dziewiętnastą.
Spokojnie, pomyślałam, otulając się ramionami. Przecież to nie tak późno, jest tu jeszcze dużo ludzi, prawda?
Na zewnątrz powitał mnie chłodny wiatr. Zadrżałam i od razu poszłam w stronę przystanku autobusowego, po drodze co chwilę rozglądając się na boki. Moje serce zdawało się cały czas przyśpieszać, a ja nie miałam na to żadnego wpływu.
Spokojnie…
Uspokój się…
Podskoczyłam wystraszona, gdy grupka dziewczyn przebiegła obok mnie. Strach wypełnił moje ciało, ale po chwili stopniowo opadł. Przełknęłam ślinę, karcąc się w myślach. Już po kilku minutach dotarłam do pustego, oświetlonego przystanku. Autobus miał przyjechać za jakieś dziesięć minut, dlatego usiadłam na ławce. Rozejrzałam się, ale w pobliżu nie było nikogo. Tylko ulice częściowo oświetlone przez lampy.
Wsiądziesz, wysiądziesz i pójdziesz do domu. Ominiesz zaułek. Ominiesz zaułek. Ominiesz go i wszystko będzie dobrze.
Ocknęłam się na dźwięk dzwonka telefonu. Wyjęłam go szybko i zobaczyłam wyświetlający się na ekranie nieznany numer.
– Tak, słucham?
– Rose? – Znieruchomiałam na dźwięk jego głosu. – Halo?
– James? Skąd masz mój numer?
– Poprosiłem o niego twoich rodziców, mam nadzieję, że nie jesteś zła – wyjaśnił. W tle słyszałam szum, jakby jechał samochodem. – Gdzie jesteś? Właśnie jechałem na to spotkanie, ale okazało się, że kilku członków będzie nieobecnych i odwołali wszystko w ostatniej chwili. Jest już ciemno i wolałbym, żebyś nie wracała sama. Pomyślałem, że cię zabiorę. Nadal jesteś na uniwersytecie?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nasze ostatnie spotkanie skończyło się tak, że uciekłam z domu po ataku paniki. A on zachowywał się, jakby tego nie pamiętał. Nie powiem, to było miłe z jego strony, tak samo jak fakt, że się martwił.
– Ja… za chwilę mam autobus. Naprawdę nie musisz – wydukałam w końcu.
– Jest zimno, będę za trzy minuty – powiedział i rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. W tamtej chwili nie wiedziałam, co jest gorsze: wracanie autobusem i omijanie zaułka czy wracanie samochodem sam na sam z Jamesem.
Niepewnie wstałam i podeszłam bliżej krawężnika, aby być lepiej widoczna. Nadal obejmując się ramionami, rozejrzałam się ponownie, badając wzrokiem te same budynki i ulice. Pusto. Ciemno. Cicho.
I wtedy usłyszałam rozlegające się męskie śmiechy. Odruchowo spojrzałam w bok, gdzie zza jednego z okolicznych sklepów wychodziła grupka młodych chłopaków. Na oko mieli po dwadzieścia lat. Szybko spuściłam wzrok, oddychając głęboko przez nos.
Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Niebezpieczeństwo!, krzyczało moje ciało.
Błagam, idźcie, nie patrzcie na mnie, błagam, tylko mnie omińcie, myślałam nerwowo, gdy zaczęli iść w moją stronę. Byli z rodzaju tych, co uwielbiają nosić luźne ubrania i rozrabiać, ale nie wyglądali na pijanych. Minęli mnie. Odchodzili, a ja powoli wypuszczałam powietrze z ust.
– Hej, hej! – krzyknął nagle jeden z nich. Byli kilka metrów od szklanego przystanku, przy którym stałam. Nadal trzymając wzrok wbity w ziemię, zignorowałam ich w nadziei, że może to nie mnie zaczepiają. – A co pani tu robi taka samotna, co?
Usłyszałam ich zbliżające się kroki. Moje oczy odruchowo wypełniły się łzami.
– N-nic – odpowiedziałam drżącym głosem, nawet na nich nie patrząc i wywołując tym ponowną falę śmiechu.
– To może my panią odprowadzimy? – Poczułam, jak dłoń chłopaka ląduje na moim ramieniu. Odskoczyłam, czując wzbierający we mnie strach. Moje serce waliło tak mocno, że czułam ból w klatce piersiowej.
Są kamery, na pewno ktoś to widzi, myślałam gorączkowo.
– Maleńka – powiedział rozbawiony chłopak i znowu do mnie podszedł. Widziałam tylko jego zbliżające się buty. Nie odważyłam się spojrzeć w jego twarz. – No dalej, na pewno masz trochę wolnego czasu, hmm?
Ponownie wyciągnął dłoń w moją stronę, ale się odsunęłam. Pozwoliłam mojemu instynktowi przejąć kontrolę i ściskając torebkę, zaczęłam uciekać. Miałam cichą nadzieję, że zrezygnują. Że mnie zignorują.
Nadzieja matką głupich, tak samo jak w zaułku.
Rozległy się za mną głośne śmiechy i lawina drwiących komentarzy. Z jednej strony wiedziałam, że mnie nie gonią, ale z drugiej wewnętrzny głos nakazywał mi dalej uciekać. Łzy już płynęły mi po policzkach.
I wtedy przede mną rozbłysły reflektory samochodu. Auto z piskiem zatrzymało się tuż obok mnie.
Bezwładnie upadłam na kolana, nie potrafiąc pohamować głośnego płaczu. Nie mogłam złapać oddechu. Zaczęłam się trząść jak galareta. Może oni zniknęli, ale strach nie chciał mnie opuścić.
Zaraz miałem dojechać pod uniwersytet Rose. Denerwowałem się na myśl, że będę musiał jej spojrzeć w oczy po tym, jak uciekła. Nie mogliśmy się jednak wiecznie unikać. Jutro mieliśmy jechać do Seattle do mojego mieszkania, które wkrótce miało stać się naszym wspólnym.
Wahałem się, ale w końcu zdecydowałem, że zadzwonię. Było chłodno i ciemno. Czułem, że powinienem pojechać po nią i odwieźć ją bezpiecznie do domu.
Skręciłem, wjeżdżając na ulicę, na której znajdowała się uczelnia. Wtedy zobaczyłem scenę, która sprawiła, że zamarłem. Widząc grupę chłopaków zaczepiających Rose, przed którymi nagle zaczęła uciekać, poczułem wypełniającą mnie furię. Przyśpieszyłem i zatrzymałem samochód tuż obok. Gdy tylko mnie zauważyli, uciekli. Wyskoczyłem z samochodu w tej samej chwili, kiedy Rose całym ciałem oparła się o ścianę budynku. Była spanikowana. Na widok jej zapłakanej, przerażonej twarzy pojawił się we mnie jakiś dziwny instynkt, przez który odruchowo rzuciłem się w jej stronę. Wystraszyła się, gdy dotknąłem dłońmi jej ramion, chcąc ją objąć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki