Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Romans historyczny o córkach Wicehrabiego Aleksandra – Kasandrze i Ariel. Z wyglądu dziewczęta są nie do rozróżnienia, charaktery jednak mają zupełnie inne. Kasandra jest delikatna, spokojna i mądra, oddaje swoje serce Robertowi Shaw, którego ojciec jest przyjacielem Wicehrabiego. Marzeniem Ariel zaś jest wyjść za kogoś o wyższym statusie społecznym.
Kiedy Markiz Darryl Brougham zaczyna rozmowy z ojcem dziewcząt, Ariel z góry zakłada, że będzie to jej przyszły mąż. Problem zaczyna się, gdy markiz oświadcza, iż wybrał Kasandrę i zrobi wszystko, by ją zdobyć.
Zakochani stają przed trudnymi wyborami i walczą z przeciwnościami losu, by być razem. Markiz okazuje się trudnym przeciwnikiem, ma po swojej stronie prawo, które wykorzystuje, i poparcie księcia, a gdy to nie działa, nie ma skrupułów, aby posunąć się do najgorszego, by tylko dostać to, czego chce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Monika Michta, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Ilustracje przy nagłówkach: Obraz Marcin z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-420-8
Imprint Tajemnice PrzeszłościWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
1
Wicehrabia Aleksander Wood siedział w salonie, wpatrywał się w ogień skaczący w kominku. Było już dawno po północy. W komnatach na górze jednak nadal panował gwar i ciągle słychać było kroki, a od czasu do czasu krzyki i jęki. Mężczyzna starał się oddychać spokojnie i nie wsłuchiwać w to całe zamieszanie. Jego wyżeł czuł napięcie zebrane w jego panu i zawył głośno. Wicehrabia podskoczył, upuszczając fajkę, spojrzał na psa ze złością, ale po chwili się uspokoił, pogłaskał jego łeb i powiedział:
– Cicho, Bronko, cicho, piesku.
Pies wywalił wielki jęzor i zamerdał ogonem.
Aleksander usiadł w wielkim fotelu i podpalił fajkę po raz drugi. Ostatnie dwie godziny spędził na spacerowaniu po sali w tę i z powrotem. Wydawało mu się, że zachowuje się spokojnie i opanowanie, ale wtedy usłyszał głos kucharki.
– Panie, z panią wszystko dobrze, niech pan spocznie.
Po tym odetchnął głęboko, czując, jak traci tę odrobinę dumy, którą myślał, że trzyma twardo. Dodawał sobie otuchy, wspominając, jak jego przyjaciele zachowywali się podczas takich momentów, i stwierdził, że jak na mężczyznę, którego żona właśnie rodzi mu dziecko, jest wspaniale opanowany. Pogratulował sobie w duchu.
Miał jednak powody do bycia nerwowym. Cecylia już od jakiegoś czasu źle się czuła, dużo leżała, prawie wcale nie schodziła na dół. Była blada, a jej brzuch olbrzymi. Lekarz mówił, że poród powinien być za półtora miesiąca. Wody odeszły jej przed czteroma godzinami; gdy wpadł do niej do sypialni, była spocona, czerwona, jej twarz wygięła z bólu, lecz uśmiechnęła się do niego. Nina, jej pokojówka i najlepsza przyjaciółka w tym snobistycznym świecie, do którego należeli, była obok, skupiona, przejęta, ale trzeźwa i opanowana. Nie pozwoliły mu zostać, Nina prawie siłą wypchnęła go z komnaty. Zszedł więc na dół, wyszedł na taras, z którego roztaczał się piękny widok na pola i drzewa, noc była jeszcze chłodna, ale w powietrzu wyczuwało się już nadchodzące lato. Rozmyślał o wszystkim, o całym swoim życiu. O tym, jak poznał Cecylię, a raczej jak rodzice ich ze sobą poznali. Był bardzo przeciwny, lecz nigdy by się nie postawił ojcu, miał i tak dużo szczęścia, że jego rodzice byli tacy otwarci i poznali ich przed ślubem, a nie podczas niego, jak to się często działo. Pamiętał, jak ją ujrzał, była piękna. Potem okazało się, że również mądra i dobra. Spędzali ze sobą każdą możliwą chwilę i uczucie między nimi szybko rozkwitło.
Teraz jednak nie mógł przestać myśleć, co mogłoby pójść nie tak, lekarza nie było, wysłał po niego powóz, ale zanim dojedzie, będzie już ranek. Nikt się przecież nie spodziewał, że to będzie dziś. To nie miało tak być.
Z zadumy wyrwał go znowu krzyk żony, dłuższy niż wcześniejsze, i wicehrabia poczuł, jak kropelki potu spływają po jego czole. Nie było już ważne, czy to chłopiec czy dziewczynka. Byle już się skończyło, byle nie musiał już się bać, czuć tej atmosfery, która sprawiała, że robiło mu się słabo. Spojrzał na schody, drzwi się otworzyły i z pomieszczenia wybiegła służąca, trzymała w rękach coś umazanego we krwi, wicehrabia zamarł, patrzył, jak dziewczyna przebiega obok niego, żeby po chwili wrócić z czystymi prześcieradłami. Zupełnie go zignorowała. Bał się odezwać, nie zatrzymał jej. Zanim zamknęła drzwi, znowu usłyszał krzyk żony. Czemu nic nie mówiły, co tam się działo? Myślał, aby pójść i spytać, ale może niewiedza będzie lepsza. Siedział, więc tak przy kominku z fajką, która już dawno zgasła.
Nagle zerwał się, czując dłoń na ramieniu. Służąca stała nad nim, blada, zmęczona, ale spokojna.
– Tak, Bety? – zapytał, oczyściwszy gardło.
– Pani urodziła, prosi pana do siebie.
Aleksander zerwał się i wbiegł na górę, przeskakując po dwa schodki. Wpadł do sypialni. Dopadł do łoża. Cecylia leżała, była blada i spocona, jej włosy były rozrzucone po całej poduszce. Spała. Obrócił się i zobaczył Ninę, stała przy kołysce.
– Daj jej spać – powiedziała do Aleksandra.
Była służącą, lecz wychowywała się bardzo blisko Cecylii; jak były małe, bawiły się wspólnie w ukryciu i bardzo się zżyły. Chciały zostać razem i choć podział społeczny był nieubłagany, Nina przy nich prywatnie była po prostu przyjaciółką, dopiero przy gościach i wymaganej etykiecie stawała się służącą.
– Jak ona się czuje? – spytał, patrząc na zmęczoną twarz żony.
– Wszystko z nią dobrze, potrzebuje snu. Chcesz zobaczyć? – Uśmiechnęła się, wskazując głową kołyskę.
Aleksander zapomniał o powodzie, przez jaki jego żona tak wyglądała. Teraz, gdy już wiedział, co z nią, jego serce przyspieszyło. Podniósł się i powoli ruszył, przejście kilku metrów zajęło mu znacznie więcej czasu, niż przypuszczał. Zajrzał nieśmiało do środka. Zobaczył małą główkę, zupełnie łysą z ustkami szukającymi czegoś do ssania, maleńkie rączki machały na lewo i prawo, oczka były opuchnięte, ale ojciec był pewien, że są niebieskie. Uśmiechnął się i spojrzał na Ninę. Już odważniej odsunął firaneczkę i nagle zamarł, zmrużył oczy. Po przeciwnej stronie leżało drugie maleństwo, identyczne, jakby odbicie pierwszego. Zaskoczone oczy wystrzeliły do Niny.
– Dwa? – zapytał.
– Dwie – odpowiedziała.
– Dziewczynki. – Uśmiechnął się, patrząc powrotem do kołyski. – Są piękne. Cecylia wybrała imiona? – spytał, dotykając stópek jednej, potem drugiej dziewczynki.
– Nie, zostawiła to tobie – wyszeptała Nina, poprawiając kocyk.
– Jak je odróżnimy? – spytał wicehrabia.
– Ta ma małe znamię – powiedziała, pokazując na brzuszek dziewczynki.
– Dobrze, więc – zaczął, wziął małą wstążeczkę i zawiązał na rączce dziewczynki ze znamieniem. – Tej damy na imię Ariel. A tej – powiedział, delikatnie dotykając policzka drugiego dziecka. – Kasandra.
Aleksander Wood był bardzo dumny i szczęśliwy. To była trudna noc, ale już po wszystkim.
Cecylia była zdrowa i szybko dochodziła do siebie, dała mu dwie piękne córki. Czuł, że przyniosą mu dużo radości i dumy.
Życie nabrało nowego rozmachu, pojawiły się nowe wyzwania i doświadczenia. Wicehrabia mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Minął już prawie rok. Cecylia czuła się dobrze, a dziewczynki były zdrowe. Choć urodziły się tak maleńkie, szybko przybierały na wadze i po kilku miesiącach wyglądały jak dwa małe różowe pucie. Wstążeczka na ręku Ariel musiała być cały czas zawiązana, dziewczynki były identyczne, a nikt przecież nie chciał za każdym razem sprawdzać brzuszków, aby przekonać się, z kim ma zaszczyt rozmawiać. Służące, zwłaszcza Nina, były zauroczone dziewczynkami, biegały obok nich, jakby były co najmniej księżniczkami. Wszyscy byli szczęśliwi, całe dnie dom tętnił życiem, śmiechem i zabawą.
Gdy dziewczynki miały cztery latka, można było znaleźć pierwsze różnice, ale tylko w ich charakterze. Ich wygląd nadal był identyczny. Matka starała się zakładać odmiennie suknie, ale Ariel zaraz robiła straszną awanturę i kazała się ubierać i czesać identycznie jak siostrę. Cecylia zawsze jej ustępowała i wtedy tylko wstążeczka na jej nadgarstku sprawiała, że człowiek nie czuł się zagubiony. To jednak też zaczęło szybko sprawiać problem, gdyż Ariel nie chciała jej nosić; dopiero, gdy ojciec wpadł na pomysł i powiedział córce, że nosi ją, bo jest wyjątkowa, zgodziła się. To jednak był zły pomysł, gdyż Ariel zrozumiała to na swój sposób i wykorzystywała na każdym kroku, wywyższając się.
Dziewczynki rosły, a ich wygląd się nie zmieniał, charaktery jednak coraz bardziej różniły je od siebie. Wszyscy zaczynali od jakiegoś małego pytania, aby sprawdzić, z którą mają do czynienia, jeśli nie zauważyli tasiemki. Po pierwszej odpowiedzi można było odróżnić od razu, ale wystarczyło, że usiadły, przestały się ruszać i odzywać, człowiek znowu stawał przed dylematem. Ten jednak mieli tylko służba i rodzina, reszta nigdy nie widziała żadnych różnic. Cassie czuła się nieswojo na takie zachowanie ludzi. Ariel traktowała to jak zabawę i często podszywała się pod siostrę.
Kasandra była bardzo spokojna, cierpliwa nawet jako dziecko. Rozumiała, co się do niej mówi, i słuchała się. Lubiła się uczyć, chwytała wszystko w mig. Lubiła pomagać w kuchni i nie brzydziła się sprzątać po innych. Służące ją uwielbiały, wyglądało, jakby wolały ją niż Ariel. Była też pewna siebie i nic ani nikt nie dałby rady sprawić, by przestała w to wierzyć. Nawet gdy Ariel zaczęła obnosić się ze swoją wyjątkowością poprzez noszenie kokardki, na Kasandrze nie zrobiło to większego wrażenia. Ojciec wziął ją raz na stronę, by wytłumaczyć swoje postępowanie. Dziewczynka spojrzała na ojca niebieskimi oczami z uśmiechem, jakby to ona rozmawiała z dzieckiem, i powiedziała:
– Tato, ja rozumiem, naprawdę rozumiem. Dziwię się tylko, że nie widzicie różnic. – Popatrzyła na siostrę z rozbawieniem.
– Tak, przykro mi, kochanie, ale dorośli z natury są ślepi. – Zaśmiał się Aleksander, a córka spojrzała na niego pobłażliwie.
– Ponadto, tatusiu – powiedziała, a diaboliczny uśmieszek przebiegł jej po twarzy. – Ja nie potrzebuję nosić kawałka materiału, żeby wiedzieć, że jestem wyjątkowa. – Uśmiechnęła się znowu i pobiegła z powrotem do zabawy.
Ojciec zaśmiał się głośno i długo patrzył na córki.
Cassie pozwalała Ariel na wiele, czasami na zrzucanie winy na siebie, a czasami zamieniały się i robiła jej przydział obowiązków.
Ariel była często nadąsana, nie lubiła pracować, za to uwielbiała suknie, naszyjniki, kolczyki i różne ozdoby do włosów. Zawsze chciała wyglądać identycznie z siostrą. Jeśli miała ochotę założyć coś więcej, zmuszała wtedy i siostrę do takich samych ozdób. Matka zawsze uważała, że siostra prosi o dwie pary, bo chce dla Cassie, tylko że pobudki były trochę inne, niż matce się wydawało. Cecylia była zapatrzona w obie córki i w ogóle nie widziała ich wad. Nawet wtedy, gdy Ariel w wieku czterech lat potrafiła przez kilka godzin siedzieć i dzwonić dzwoneczkiem po służbę, prosząc o byle co. Fakt, że ktoś zawsze przychodził, ją śmieszył. Matka odbierała to jako zabawę, służba natomiast była zupełnie odmiennego zdania.
Ojciec uważał wybryki Ariel za kaprysy rozpuszczonej dziewuchy, matka zawsze stawała w jej obronie i mężczyzna przegrywał. Starał się tłumaczyć, ale Ariel nie chciała słuchać. Starał się zachęcać, ale Ariel po prostu zaparła się i nic nie mogło zmienić jej nastawienia. Wicehrabia wynajął nauczyciela, który przychodził codziennie, Kasandra chłonęła wiedzę jak gąbka. Ariel przesypiała lekcje. Dopiero gdy zagrożono, że nie dostanie żadnych nowych sukien, póki nie zrobi postępów, Ariel trochę się przyłożyła.
Wicehrabia chciał dla córek jak najlepiej. Wiedział, że nie będzie miał już dziedzica, gdyż za każdym razem, gdy Cecylia zachodziła w ciążę traciła dziecko; próbowali kilka razy, ale w końcu dali za wygraną. Żona przepraszała go prawie codziennie, Aleksander jednak nie przejmował się tym, kochał córki i cieszył się nimi. Skupił się na tym, aby miały one jak najlepsze życie. I postanowił, że postara się, by wyszły za mąż dobrze, a jeśli się da, to z miłości.
Często brał je na polowania i oprowadzał po całej posiadłości. Chciał, aby dobrze poznały teren i rozumiały swoje obowiązki oraz to, co oznacza ich tytuł. Kasandra oczywiście była pełna pytań i ciekawości. Na każde pytania ojca miała dwie wersje odpowiedzi i trzy swoje pytania. Zawsze była podekscytowana, gdy jechali na obchód. Uwielbiała las i świat poza murami domostwa. Ariel zaczynała od awantury i słów: „Co z tobą nie tak, że ciągle nas ciągniesz w tę dzicz?”. Bała się zwierząt, robactwa, a w szczególności ubrań, które wkładali na polowanie. Spodni i tych butów, których nazwy nawet nie znała. Powtarzała, że wyjdzie za markiza i nigdy więcej nie będzie musiała znosić czegoś takiego.
Posiadłość była olbrzymia i piękna, otoczona hektarami lasów. Wzgórza rozciągały się po zachodniej stronie, a na wschodzie był ocean. Dom był biały z kolumnami i małymi wieżami po bokach. Miał dwa piętra i olbrzymi balkon. Na tyłach domu był cudowny taras, który prowadził do ogrodu. Było w nim pełno różnokolorowych kwiatów i drzew. Ogrodem zajmowało się czterech ogrodników i robiło wspaniałą robotę.
Latem rodzina prawie cały czas przebywała w ów ogrodzie, ciesząc się zapachem kwiatów i bajkowym otoczeniem.
Na północy posiadłość wicehrabiego sąsiadowała z baronem Shaw, był to człowiek, który zdobył tytuł dzięki umiejętnościom. Przysłużył się Księciu Atolowi jako żołnierz i ten nagrodził mężczyznę tytułem oraz ziemią. Baron Bazyli Shaw był bardzo zdyscyplinowany i zawsze poważny, ale Aleksander go lubił, stali się przyjaciółmi. Pomagali sobie, co sprawiło, że obie posiadłości były silniejsze. Żona barona, Clara, była wesołą kobietą, pełną życia i bardzo energiczną. Małżeństwo miało dwóch synów. Młodszy był trzy lata starszy od dziewczynek. Miał na imię Robert, był jedynym, który potrafił odróżnić dziewczynki.
2
Pod koniec lata Aleksander znowu zabrał dziewczynki na przejażdżkę po posiadłości, aby sprawdzić przygotowania do zimy.
Po drodze mijali chłopów pracujących dla Aleksandra, wicehrabia za każdym razem zatrzymywał się na krótką rozmowę. Cassie zawsze towarzyszyła ojcu, jak zwykle była miła, cierpliwa i pomocna. Ariel siedziała w wozie i tylko pokrzykiwała:
– Papo, oni wiedzą, co robić!
Lub:
– Papo, tu śmierdzi; na miłość boską, nie dotykaj go, Cassie, zobacz, jaki jest brudny.
Kasandra za każdym razem przepraszała za siostrę. Ojciec przestał zwracać na nią uwagę zaraz po pierwszych pięciu minutach, obiecując sobie po powrocie długą rozmowę z córką i jej matką.
Cały dzień spędzili na rozmowach, pomaganiu, robili notatki: czego potrzeba, czego brakuje. Gdy zbliżał się wieczór, byli już bliżej posiadłości barona Bazylego Shaw niż domu. Aleksander postanowił poprosić przyjaciela o nocleg.
– Naprawdę, papo? Musimy zadawać się z tymi pastuchami? Przecież oni nie są prawdziwym baronostwem, dostali ten tytuł – marudziła Ariel.
– Ariel! – huknął ojciec, a Cassie aż podskoczyła. – Mam dosyć twojego zachowania; jeśli nie zmienisz swojego nastawienia, to zaczniesz pracować w polu do odwołania.
Ariel zrobiła się czerwona ze złości i ze wstydu, jaki by wówczas poczuła.
– Matka na to nie pozwo… – zaczęła piszczącym głosikiem.
– Ja jestem wicehrabią w tym domu! To jest moja posiadłość, a ty – wskazał na nią palcem z miną nienawidzącą jakiegokolwiek sprzeciwu – jesteś moją córka. Nigdy nie będziesz dobrą gospodynią, jeśli nie będziesz zachowywała się, jak należy.
Był czerwony na twarzy, a gotująca się w nim furia czekała na jeszcze jedno jej słowo, ale Ariel była sprytna w swojej głupocie i wiedziała, jak podejść ojca, jak denerwować go i kiedy przestać, by uniknąć kary. Teraz właśnie był ten moment, w którym po prostu musiała zamilknąć i udawać, że go słucha i że on jest górą. Jej małe serduszko trzepotało, śmiejąc się w duchu, zwłaszcza że jej siostra wyglądała, jakby zaraz miała dostać ataku serca wywołanego wybuchem ojca. A przecież nawet do niej nie mówił.
Gdy byli już bardzo blisko posiadłości i nerwy w karecie opadły, Kasandra zauważyła jakiś ruch w krzakach.
– Papo, co tam się dzieje? – Wskazała małym paluszkiem.
Ojciec kazał zatrzymać powóz i wyszedł, po czym zamknął za sobą drzwi. Kasandra się skupiła, zauważyła barona, który coś krzyczał, i młodego człowieka – miał z siedemnaście lat, może trochę więcej. Na ziemi leżał chłopczyk w wieku bliźniaczek, może nawet młodszy. Baron huknął na niego, a młodzieniec bił go batem.
– Dzień dobry, Bazyli. – Usłyszała głos ojca. – Coś się stało? – zapytał spokojnie.
Baron zamilkł, poprawił włosy i się wyprostował.
– Znowu mamy kłopot z tym chłopakiem, ciągle kradnie, pyskuje, nie wiem, co z nim zrobić, jego ojciec uciekł wczorajszej nocy. Młodzieniec znowu uderzył malca. Kasandra wyskoczyła z powozu i biegiem doskoczyła do chłopca, by zasłonić go sobą.
– To tylko chłopiec, nie możecie się tak nad nim znęcać.
Spojrzała w niebieskie oczy, nie płakał, tylko przyglądał jej się zupełnie zdziwiony. Jego plecy były pełne ran, twarz Cassie wyrażała smutek i strach, twarz chłopca zaś nie wyrażała niczego, a po chwili delikatnie uśmiechnął się do niej, szepcąc słowa podziękowania. Kasandra podniosła się i zdeterminowana stanęła przed baronem; ukłoniła mu się, choć to zupełnie nie powinno było mieć miejsca i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła:
– Panie baronie, wiem, że to nie jest moja sprawa i nie powinnam się wtrącać, zwłaszcza jak nie znam przyczyn, błagam jednak pana o szansę dla tego chłopca, błagam o inną karę.
Mężczyźni stali jak wryci, policzki dziewczynki były czerwone, strach w jej oczach rósł, ale pozycja nadal była dumna i Cassie nie ruszyła się na krok. Baron spojrzał na wicehrabiego, który był równie zdziwiony zachowaniem córki, popatrzyli sobie w oczy. Wicehrabia wzruszył ramionami i wygiął usta w podkówkę, że nie ma pojęcia, co robić. Baron spojrzał z powrotem na dziewczynkę i chłopca leżącego na ziemi. Odchrząknął i powiedział:
– No dobrze, tym razem masz szczęście, że panienka Kasandra się pojawiła.
Chłopczyk popatrzył jeszcze raz na Kasandrę i ukłonił się jej z ziemi. A gdy podniósł głowę, myślał, że zaczął widzieć podwójnie. Obok dziewczynki stała druga taka sama… chciał się przyjrzeć, ale właśnie zemdlał.
Młody człowiek, który go bił, był starszym synem barona, miał na imię Daniel. Dużo pomagał ojcu i miał przejąć jego służbę u króla po śmierci ojca. Teraz jednak od dnia skończenia dwudziestu lat miał zacząć jeździć z ojcem do króla i wdrążać się w jego prace.
Daniel pojechał pierwszy do domu, by poinformować matkę o gościach, zarzucił sobie chłopaka na koń, usiadł w siodle i ruszył.
Baron, wicehrabia i dziewczynki jechali powozem. Ariel się nie odzywała, Kasandra też była cicha, a ojciec i baron rozmawiali zaciekle o polityce. Gdy zajechali przed posiadłość, na górze schodów prowadzących do drzwi Robert skakał z nogi na nogę. Zbiegł po stopniach, a gdy zobaczył wysiadającego ojca, uśmiechnął się. Potem wychylił się wicehrabia, Robert się ukłonił i przywitał, jak należy, na końcu wyszły dziewczynki. Robert spojrzał na pierwszą; nie odzywając się, poczekał, aż wysiądzie druga. Krzyknął wtedy.
– Cassie! – Złapał ją w ramiona.
Zaśmiała się głośno i wtuliła w chłopca.
– O Boże – powiedziała z wyższością Ariel. – Jacy wy jesteście… – zatrzymała się, przypominając sobie o ojcu, i już nie dokończyła.
Siostra i Robert jednak zignorowali ją i pobiegli razem na górę.
– Nie wiem, jak on to robi – powiedział z nieodpartym zachwytem Aleksander.
Baron się zaśmiał.
– Wydaje mi się, papo, że to tylko przypadek – powiedziała słodko Ariel.
– Możemy zrobić mały konkurs – zaproponował baron – po kolacji.
Ojciec się zgodził, a Ariel była ciekawa, co to za konkurs, ale nie chciano jej mówić. Weszli do środka.
Przy kolacji była wrzawa, panowie udawali kłótnię, znowu rozmawiając o polityce; co chwila wybuchali śmiechem. Robert, Cassie, Daniel i baronowa opowiadali sobie śmieszne historie. Ariel siedziała w ciszy, grzebiąc coś w talerzu, nie lubiła jadać u kogoś niższego społecznie, jedzenie z góry jej nie smakowało.
Po kolacji Aleksander poprowadził dziewczynki do pustego pokoju, poprosił, aby usiadły i nie ruszały się. Wyjaśnił, że zaraz przyjdą pozostali i będą podawać im karteczki z imionami, ale dopiero jak wszyscy je dadzą, będą mogły się ruszyć. Dziewczynki zgodziły się. Gdy ojciec wyszedł, usadowiły się, sprawdziły stroje i wszystkie biżuterie, aby niczym się nie zdradzić, usiadły identycznie, z identycznymi minami i obie zamknęły oczy.
– Już! – krzyknęła Ariel i znieruchomiała.
Usłyszały, jak drzwi się otwierają.
Clara, Aleksander, Daniel, Bazyli i Robert weszli do środka. Daniel się zaśmiał.
– Chyba żarty sobie robicie.
Dziewczyny chciały zachichotać, ale się opanowały. Ojciec przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że nie ma pojęcia, która córka jest która. Jego wzrok był niesamowicie skupiony, ale niewiele to dawało. Clara patrzyła na obydwie i w końcu powiedziała:
– Jak dwie laleczki, śliczne laleczki, ale poddaję się, nie mam pojęcia, są identyczne.
Baron i sam wicehrabia z czerwoną twarzą też się wycofali.
Daniel patrzył jeszcze chwilę, ale im dłużej patrzył, tym mniej wiedział. Robert siedział na krześle na opak, opierając brodę na oparciu.
– Dobra, Robi, dawaj, my nie mamy pojęcia – powiedział baron.
Robert wstał z uśmiechem i bez żadnej niepewności podszedł do jednej z nich. Wyciągnął rękę dziewczyny i położył jej karteczkę. Ariel wypaliła:
– Ha, wiedziałam! Nic nie wie, nie umie nas odróżnić!
– Ariel – zaczął ojciec – przeczytaj – poprosił.
Ariel otworzyła kartonik i przeczytała, trochę dukając:
– Za wcześnie się cieszysz, Ariel. Ożeż ty! – warknęła.
Dorośli zaczęli się śmiać. Cassie popatrzyła w oczy chłopca, a on mrugnął do niej.
– Chodź, pójdziemy do ogrodu – zaproponował, łapiąc ja za rękę.
– Tylko nie na długo, bo już ciemno – poprosiła Clara.
W drodze powrotnej do domu Ariel nadal była naburmuszona i nie odzywała się, na co pozostała dwójka była zachwycona. Cassie uśmiechała się do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru, bardzo lubiła Roberta i miała nadzieję, że zostanie jej przyjacielem na zawsze. Martwiła się o małego chłopca, ale po rozmowie z baronem zostało jej obiecane, że nic mu nie będzie, miał pracować przy koniach. Ojciec natomiast nadal przeżywał to, że nie potrafił odróżnić własnych córek, przecież to jego krew, a jednak póki się nie poruszyły, nie miał pojęcia, nie wiedział. Patrzył na nie teraz. Ariel naburmuszona, a Cassie słodka, dobra, jak mógł ich nie odróżnić? Przecież są zupełnie inne, zaśmiał się sam ze swojej głupoty. Nagle spojrzały się na niego równo, z tym samym wyrazem twarzy, i baron jęknął, stracił jakiekolwiek nadzieje, że kiedyś będzie pewien, która jest która. Pozazdrościł Robertowi.
Wicehrabia z baronem spotykali się kilka razy w ciągu roku. Ustalili kilka dat, podczas których rodziny spędzały czas razem. Aleksander wraz z Kasandrą odwiedzał przyjaciela przy byle okazji, a także baron przyjeżdżał z Robertem tak często, jak mógł. Obie rodziny trzymały się razem nie tylko dlatego, że mieszkały obok. Baron i wicehrabia byli przyjaciółmi od czasów walk, które wybuchły w kraju kilka lat temu. Ariel nigdy nie była zadowolona z odwiedzin państwa Shaw, nigdy też nie ukrywała swojej niechęci do nich. Ojciec i matka często musieli się wstydzić za córkę i kończyło się odesłaniem jej do pokoju. Cassie zawsze towarzyszyła Robertowi, czy to u nich w domu, czy to u baronostwa.
Byli nierozłączni i ojciec dziewczyny zaczął się zastanawiać nad ich wspólną przyszłością. Chciał dla córek jak najlepiej.
Pomyślał, że przyjaciel z dzieciństwa będzie dobrym wyborem. Był niższy klasowo, ale to nie był problem, Cassie nie będzie miała nic przeciwko temu. Dla Ariel będzie o wiele trudniej kogoś wybrać, ze względu na jej charakterek. Ojciec pomyślał, by wyprawić wielkie przyjęcie urodzinowe, zapraszając wszystkie ważne osoby, a także przyszłych kandydatów. Od dziesięcioletnich chłopców w wieku dziewczynek do dwudziestoletnich kawalerów. Musiał już teraz myśleć o przyszłości.
– Przyjęcie! To cudownie! – krzyczała Ariel. – Tylu gości i wszyscy do mnie przyjadą, tyle prezentów i suknie… Mamo! – wrzasnęła zupełnie niespodziewanie, nie słuchając, co ojciec próbuje powiedzieć. – Mamo! Mamo! – darła się na całe gardło ze złością, że musi robić to aż tyle razy, a rodzicielki nadal nie widać.
Już dawno nie było jej w pokoju, ale Aleksander nadal stał oparty o swoje biurko. Wytarł dłonią czoło i odetchnął, spojrzał na siostrę, która nadal siedziała w fotelu przed nim. Patrzyła na niego swoimi dużymi niebieskimi oczami, blond włosy były puszczone luźno, było ich bardzo dużo, kręciły się na wszystkie strony.
– Papo, czy to naprawdę konieczne? – zapytała, nie ruszając się.
Spojrzał na nią, ale nie zrozumiał.
– Czy musimy być wystawione jak cielęta na jarmarku?
Pan Aleksander już przyzwyczaił się, że Cassie jest o wiele dojrzalsza, czasami jednak wydawała się za mądra jak na swój wiek.
– Kochanie, nie odbieraj tego w ten sposób. Pomyśl raczej, że możesz poznać nowych przyjaciół…
– Papo – przerwała mu delikatnie – ja już mam przyjaciela. Robert jest moim przyjacielem.
Ojciec się uśmiechnął, tak właśnie mu się wydawało i był coraz pewniejszy, że ten wybór będzie słuszny.
– Tak, kochanie – powiedział, klękając przy fotelu – ale ja chcę, żebyś poznała też innych ludzi, wcale ci nie zabraniam się z nim przyjaźnić, pragnę jednak dać ci wybór, rozumiesz?
– Tak, papo – powiedziała smutno – rozumiem, mogę mieć kilku przyjaciół – rzekła z bladym uśmiechem.
Aleksander klasnął uradowany. Serduszko Cassie nadal jednak nie chciało się z tym pogodzić i obiecała sobie, że nikt jej się nie spodoba.
Następne dni były wypełnione przygotowaniami. Nina krzątała się i krzyczała raz po raz, gdzie co postawić, ojciec brał czynny udział w przygotowaniach, ale dużo miejsca zostawił Ninie. Cecylia spędzała prawie każdą chwilę z Ariel, wybierały suknie i rozmawiały o tym, za kogo najlepiej by było wyjść za mąż. Cecylia i Ariel jednogłośnie zdecydowały się na markiza, a konkretnie na markiza Darryla Broughama, którego ojciec był najbliższym przyjacielem króla Atole. Darryl miał dziewiętnaście lat, Ariel jednak ani razu nie zainteresowała się samym markizem, jedynie tym, jaki tytuł otrzyma i co będzie wtedy robiła… a mianowicie nic. Będzie ważna, a tylko o to chodziło: mieć władzę, żeby w końcu nikt nie mówił jej, co robić, a czego nie. Kasandra jednak nie była ciekawa tego wszystkiego, bardziej interesowały ją organizacja i potrawy, które będą podawane. Towarzyszyła Ninie i ojcu, przyglądając się wszystkim szczegółom. Gdy w końcu ojciec spytał ją o suknię, odpowiedziała:
– Papo, suknia jak suknia, Ariel już przymierzyła swoją i słyszałam, jak pieje z zachwytu. Przecież jesteśmy identyczne, skoro jej jest idealna, moja jest taka sama.
Wzruszyła ramionami, nadal robiąc notatki i obserwując Ninę. Ojciec popatrzył na nią, wzdychając ze swojej niemocy.
W dzień balu Ariel wstała bardzo wcześnie, nie mogąc się doczekać. Ubrała się w suknię i usiadła w salonie, czekając na gości. Wszystkich zdziwiło, jak potrafiła być cierpliwa i cicha. Kasandra jednak jak nigdy długo siedziała w łóżku i wcale się nie spieszyła, nie jadła śniadania. Wstała dopiero, jak ojciec po nią przyszedł. Ubrała się, ociągając, i zeszła na dół. Matka spiorunowała ją spojrzeniem.
– Czemu nie możesz być taka jak Ariel? – warknęła, zostawiając ją na korytarzu.
Podczas ostatnich przygotowań panowało zamieszanie. Cassie stała pośrodku gwaru i pragnęła, aby to już się skończyło.
Po południu jako pierwsi zajechali państwo Shaw. Oczy Cassie od razu rozbłysły z radości. Gdy jednak chciała już rzucić mu się w ramiona, jak zawsze na powitanie, zauważyła, że chłopak na nią nie patrzy, a nawet unika jej spojrzenia. Kasandra była bardzo zawiedziona, bo liczyła na jego pomoc, liczyła, że pomoże jej przejść przez to przyjęcie. Okazywało się jednak, że zostanie sama. Podniosła dumnie głowę i podeszła do drzwi frontowych, w których właśnie stał następny gość. Darryl Brougham. Markiz spojrzał na lekko szkliste oczy Kasandry i zmrużył swoje.
– Witam pana, markizie Broughamie – powiedziała Kasandra, kłaniając się.
Nauczyła się listy gości i doskonale wiedziała, kto jak wygląda. Ariel nadal siedziała na swoim miejscu i dopiero przywitanie siostry sprawiło, że podniosła oczy ku drzwiom. Po chwili matka wyskoczyła z drugiego pokoju, poprawiając suknię, i biegiem dopadła drzwi, odpychając Kasandrę.
– Witamy, witamy markiza! – wykrzykiwała po drodze, klaszcząc i uśmiechając się od ucha do ucha. – Markiz wybaczy nasz nietakt… – zaczęła błagalnie.
– Nic się nie dzieje, wicehrabino, pani córka pięknie sobie poradziła – powiedział uśmiechnięty, nie spuszczając oczu z Kasandry.
– Pozwoli markiz, że przedstawię też drugą, Ariel. – Matka spojrzała na nią znacząco.
Ariel podskoczyła i po chwili była przy matce, kłaniając się trochę niezdarnie.
– Cieszymy się na pana przybycie – wyrecytowała dziewczyna.
Markiz uśmiechnął się i skinął głową. Został zaproszony do biblioteki, gdzie siedział wicehrabia z baronem. Panowie wymienili się uprzejmościami i usiedli ze swoimi drinkami. Cassie została w holu, a matka i Ariel podreptały do biblioteki. Po niecałej godzinie zaczęli się zjeżdżać następni goście. Markiz oparł się o drzwi i przyglądał, jak rodzina Woodów wita każdego. Kasandra była wyprostowana, poważna, skupiona. Do wszystkich zwracała się kulturalnie, umiała nawiązać rozmowę, znała imiona i stopień w hierarchii arystokratycznej. Odbierała prezenty i układała na stertkę, dziękując z uśmiechem, samemu podarunkowi nie poświęcała jednak za wiele uwagi, wyłącznie tyle, by gość poczuł się doceniony za upominek.
Ariel stała tylko obok i wyglądała na znudzoną; jedynie moment, gdy był jej wręczony prezent, sprawiał, że zwracała większą uwagę na osobę, która go wręczała, nie miała jednak pojęcia, z kim rozmawia; jej odpowiedź za każdym razem była taka sama: „Cieszymy się na państwa przybycie”. Markiz nie był tym zdziwiony, dzieci przeważnie nudziły się na przyjęciach. Nie mógł się jednak napatrzeć na Kasandrę, bo jeśli nawet była znudzona, nie okazywała tego, każdego wysłuchiwała z taką samą ciekawością i z takim samym zainteresowaniem. Markiz przez moment, nawet nie słyszał, jak Cecylia Wood do niego mówiła, dopiero po chwili wybił się z zamyślenia, szturchnięty delikatnie przez barona Shaw.
– Dlatego ja i Ariel prosimy o rozważenie tej możliwości.
Usłyszał tylko końcówkę, patrzył chwilę, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi. Oczy Cecylii świeciły wesoło, pełne nadziei i oczekiwania; przed nią stała Ariel z przyklejonym uśmiechem.
Spojrzał na Kasandrę. Stała z boku, spoglądając gdzieś w dal.
– Tak, oczywiście – odparł pomału – ma pani, wicehrabino, piękne obydwie córki, czemu to akurat Ariel mam brać pod uwagę? – zapytał bez ogródek.
Cecylia przez chwilę zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć, po chwili jednak zaśmiała się nerwowo.
– Ariel jest starsza – powiedziała z uśmiechem – no i wyraża większe zainteresowanie…
– Wybaczy pani, wicehrabino, ale nie podzielam pani zdania. – Spojrzał znowu na Kasandrę.
Wicehrabina poczuła się zmieszana, ale po chwili markiz przeprosił i ruszył do reszty gości. Cecylia spojrzała na Ariel, potem na Kasandrę, niepewna, co teraz będzie.
– No dobrze, dziewczynki, idźcie do gości, poznajcie się z nowymi przyjaciółmi – rzekła, a sama podeszła do męża i obserwowała markiza.
– Jak wam poszło? – spytał Aleksander żony.
– Brougham wydaje się zainteresowany, ale Kasandrą, a nie Ariel – wyjaśniła, nie spuszczając oczu z Darryla.
– Obawiałem się tego – zaczął, wzdychając głęboko.
Jego wzrok odnalazł Ariel i Kasandrę. Nie bardzo wiedział, która jest która, były za daleko i stały do niego tyłem.
– Co to miało znaczyć? – zapytała oburzona wicehrabina.
– Cecylio, kochanie, nie udawaj, że nie rozumiesz. – Zaśmiał się.
Żona rozumiała bardzo dobrze, ale nie chciała tego brać pod uwagę.
Ariel pragnęła spełnić jej marzenia, chciała być markizą. Bo chociaż Cecylia kochała Aleksandra, zawsze marzyła, by żyć na zamku i mieć tytuł markizy lub nawet księżnej. Kasandra nigdy nie interesowała się dworem i całym tym przepychem, dla niej nawet dobre byłoby życie w lesie, czego matka nie mogła pojąć. A przecież markiz był przystojnym, wysokim, postawnym blondynem, miał cudowny gust do ubioru i uśmiech, przy którym niejedna panna i mężatka się rozpływały. Był młody, miał dopiero dwadzieścia lat. Teraz jeszcze różnica między nim a dziewczętami była duża i bardzo rażąca, ale za dziesięć lat to byłby idealny kandydat. Słyszała o nim niejedną historie, ale zwalała to na wiek i zazdrość kobiet, które pewnie odtrącił. Podjęła decyzję, że zrobi wszystko, by Ariel i ona spełniły swoje marzenia.
Minęła dopiero godzina, od kiedy przyjęcie się rozkręciło, a Kasandra miała już dosyć obecności dzieciaków i bycia w centrum zainteresowania. Największą przykrość jednak czuła z powodu zachowania Roberta, od samego początku przykleiła się do niego córka hrabiego De Green, a sam Robert wyglądał na bardzo zadowolonego z zaistniałej sytuacji. Cassie odetchnęła głęboko, odwróciła wzrok od chłopca i rozejrzała się gościach.
Matka z ojcem stali blisko drzwi. Ojciec puścił do niej oczko, mina matki była bardzo skupiona, Kasandra miała pewność, że wie, gdzie utknął jej wzrok, nie chciała nawet sprawdzać. Dorośli rozmawiali, niektórzy tańczyli. Czuła się bardzo dziwnie. Chłopcy w jej wieku i nieco starsi byli pchani przez rodziców, by z nią porozmawiać zatańczyć. Ich rozmowy jednak były nudne, formułki wyuczone, a tańce zdawały się katorgą. Zainteresowanie starszych – dla niej wręcz staruchów – na których czele stał sam cudny markiz Darryl, faworyt matki, było niesmaczne i nawet nie chciała myśleć, jak to mogłoby wyglądać. Jej oczy śledziły gości, gdy pozorując rozmowę z następnym nudnym dziesięciolatkiem.